[ Wszystkie wpisy: 52 ]  Poprzednia 1, 2, 3,


 Postać   Wpis  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49463
Obrazel
- Christopher Flamesong Veroth czekał cierpliwie - już w siodle, choć kręcił się to tu, to tam, niecierpliwy drogi. - Ty jesteś Chris? - zagrzmiał donośny głos, typowy dla wojownika nawykłego do przekrzykiwania odgłosów bitwy - choć Veroth wcale na takiego wojownika nie wyglądał. I na tym polegał cały jego sukces jako szkolonego szpiega i dobrego, bo skutecznego, członka bractwa. - Mam nadzieję że wziąłeś zwój. Ruszajmy, o poranku drogi są przejezdne i bezpieczne. Nie ma co czekać aż to się zmieni. - uprzedził. Zaczekał aż Chris się z nim zrówna. Albo Veroth nie był bardzo rozmowny, albo uznawał, że lepiej jest porozmawiać w drodze. Chrisowi mogła nie spodobać się ostrość jego zachowań, ale zapewne skoro wybrano go na towarzysza nowicjusza, swoje potrafił. Veroth obrał drogę na południe, z której to dopiero zamierzał skręcić na wschód. - To twoja inicjatywa? Czy rozkaz? Uprzedzono mnie po co jedziemy. A droga jest długa, także nie krępuj się i opowiadaj. - polecił.
»Zamieszczono 10-07-2017 03:540
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49466
Nauczył się dzisiaj czegoś nowego na temat obchodzenia się ze zwierzęciem. Pogładził ostrożnie klaczkę po głowie, mówiąc: - Widzisz, nie trzeba się było bać. Żeby to jego obawy dało się tak łatwo rozwiać. Podziękował chłopakowi, po raz kolejny. Gdyby nie zbył straży… To pewnie byłby koniec. Już teraz, kiedy nawet nie odjechał zbyt daleko od Utridii… A zamierzał jechać przecież jeszcze dalej. Czy mógł tak po prostu się zgodzić zabrać ze sobą kogoś, kto nie znał wszystkich faktów? Nie. - Jadę na południowy wschód, aż do gór. Nie wiem czy tam, bądź po drodze, będzie łatwiej zarobić. Poza tym… - zawahał się. Nie, nie mógł tego przemilczeć, to ważne, bardzo ważne nawet. - Poza tym - zaczął ponownie, ciszej, z wahaniem, przecież sam akt mówienia o tym sprawiał, że to wszystko zdawało się jeszcze bardziej prawdziwe - jadę, ponieważ uciekam, ponieważ ktoś chce mnie zabić. Czy nadal chcesz jechać?
»Zamieszczono 10-07-2017 23:120
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49467
Obrazel
- Avrel Chłopak przestąpił jeszcze dwa razy, nim usłyszał odpowiedź. Uznał że zwyczajnie jest zbywany. Komu i po co dziecko w drodze? Sam wcale nie uważał, by pozostawanie pod karczmą było wiele bezpieczniejsze od podróżowania ze ściganym. Avrel różnił się dla niego od innych podróżnych. Nie tylko tym że nie traktował go jak przygłupa - ale głównie tym że mu zapłacił. A dla osoby która nie zawsze dojada to ogromny atut u ewentualnego towarzysza. Jednak malec nie miał w sobie jeszcze tyle przekonania, by walczyć o swoje. Nie wobec tych, których uważał za stojących wyżej w hierarchii. Pewnie dlatego że nieraz przetrzepali mu pasem skórę. Pozostało mu jedynie spoglądać jak Avrel odjeżdża. I milczeć. Na ścieżce tuż za karczmą widać było ślady niedawno przejeżdżających mundurowych. Najwyraźniej wystarczyło pojechać w innym kierunku, i w jakimś stopniu mieć się na baczności. I dobrze schować klejnot, skoro nawet koń się go bał. Z takim przybytkiem Avrel z pewnością zaklinaczem koni nie zostanie. Avrel mógł zająć się przygotowaniem do drogi. Chłopiec nie powiedział już ani słowa więcej. Również gdy siodłał konia. Zniknął zaraz po tym, więc nie było sensu się nim dłużej zajmować. Droga na południowy wschód mogła się wydawać szaleństwem. Zewsząd dochodziły pogłoski o tym jak niebezpieczny to rejon. Jednak kto czuł się kiedyś ofiarą pościgu, kto czuł na karku smrodliwy oddech śmierci, ten musiał też znać determinację do walki o siebie. Tą determinację która nagle pośrednie zagrożenia zmienia w zabawną opowiastkę do straszenia dzieci. Im dalej Avrel jechał na południe, tym trudniejszym wyzwaniem musiało mu się to wydawać. Poranna mgła ustąpiła miejsca dokuczliwym słońcom. Jedno rozpraszało uwagę, drugie oślepiało, sprawiając że nagle nie tak ciężki przecież strój zaczął przypominać pogrubiane futra. Teren stał się odsłonięty. Choć widać było, że był regularnie karczowany -zapewne przez przeprawiających się tędy kupców lub żołnierzy. Wszak nikt dla rozrywki nie karczuje dzikich terenów. W rzeczywistości Avrel nie ujechał zbyt daleko. Może cztery kilometry? Może dziesięć? Ale na pewno niezbyt daleko. Gdy odbił nieco na wschód, nareszcie mógł wjechać w las, w którym i jemu, i koniowi było przyjemniej. Zresztą, klacz dawała z siebie o wiele więcej skoro była wypoczęta i odkarmiona. Zapewne te siedemdziesiąt kilometrów nie będzie dla niej żadnym wyzwaniem. Choć może się okazać wyzwaniem dla Avrela. Tutaj, w lesie, przynajmniej widział drogę, skoro już nic nie świeciło mu prosto w oczy. Jakiś szmer, jakiś umykający omaki... Nic specjalnego, ale w mieście nie było takich widoków. Widoków na nieskrępowaną naturę. Tutaj zmysł estetyczny odpoczywał i karmił się nawet sposobem, w jaki światło przedzierało się przez liście. Jednak szmer zdawał się coraz głośniejszy, nim zmienił się w tętent kopyt. Doświadczony podróżnik zapewne wiedziałby, że nadciąga jeden jeździec. Avrel mógł konkurować o miano doświadczonego uczonego, czytelnika, doświadczonego odkrywcy starych zwojów w równie starym antykwariacie - ale nie o miano doświadczonego podróżnika. - Nie tędy! - usłyszał za sobą głos chłopca, który najwyraźniej rozważył już wszystkie za i przeciw, i postanowił śledzić Avrela. Czy to mały był tak doświadczonym by nie dać się zauważyć na wcześniejszej, odkrytej przestrzeni? A może to zasługa oślepiającego słońca? Choć przecież i on musiał jechać pod słońce. Jedynym rozsądnym wyjaśnieniem był brak doświadczenia Avrela, który dał się wytropić jak manda na bagnach. Gdy Avrel na niego spojrzał, chłopiec wskazywał już leśną, boczną dróżkę - z pewnością o wiele mniej uczęszczaną niż wyżłobiony, główny szlak. Na czymkolwiek siedział, najłatwiej i najbezpieczniej było to nazwać koniem, choć mogło to być skrzyżowanie młota z mułem. I miotłą. Mimo wszystko zdawał się trzymać w siodle o wiele pewniej od Avrela, dla którego już samo nie spadanie było swoistym wyczynem.
»Zamieszczono 11-07-2017 03:420
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49470
Tak było lepiej. Dla wszystkich zainteresowanych. Domyślał się, że nikt by specjalnie nie tęsknił, gdyby chłopiec opuścił karczmę. Wiedział, że takie towarzystwo miał swoje wady, miało też i zalety. Mimo oczywistych korzyści z takiego rozwiązania, nie potrafił zabrać go ze sobą. Gdyby coś się stało dziecku przez to… to wszystko, w co on się wplątał… Nie wybaczyłby sobie. Tak było lepiej. Kiedy już wyruszył, jego myśli zajęły już inne tematy. Na przykład: czy na pewno dobrze wybrał drogę. Co tak naprawdę wyborem nie było. On nie miał pojęcia czy inne szlaki byłyby prostsze, szybsze, łatwiejsze dla niego i dla klaczy. Gdyby miał tylko opierać się na własnej wiedzy, nie potrafiłby dokonać wyboru, nie wiedziałby co wybrać. Zamknąłby oczy i w ten sposób wskazał sobie drogę. I jej by się trzymał, a każdemu krokowi towarzyszyłoby rozważanie czy przypadkiem nie powinien iść zupełnie gdzie indziej.Teraz też się zastanawiał, ale zdając wybór w ręce druida, nie roztrząsał za i przeciw. Nie tak naprawdę, do punktu, w którym mógłby zdecydować się zawrócić. Nie było innego wyboru, a przynajmniej on go nie widział. Nie wiedział co będzie dalej, więcej lasów czy więcej otwartej przestrzeni, ale to samo, czyli nic, mógł powiedzieć o każdej innej drodze. Może poza tą powrotną do domu rodzinnego. Ale to było jedyne miejsce do którego na pewno nie mógł się udać. Urlich mógł się dowiedzieć. I tak, jak nie chciał narażać przypadkowo spotkanego chłopca, tym bardziej nie chciał narażać własnych rodziców. Priorytety. W lesie było lepiej. Przyjemniej nawet. Wolałby więcej lasów niż otwartej przestrzeni. Czy zmiana otoczenia na bardziej odpowiadające wywołała fałszywe poczucie bezpieczeństwa, czy po prostu brak doświadczenia oznaczał brak rozeznania na temat rozpoznawania ewentualnych niebezpieczeństw… To drugie, jakiekolwiek poczucie bezpieczeństwa jeszcze nie miało do niego dostępu. Choć to i tak nieważne, bo jeśli doganiał go właśnie na przykład Urlich albo straż, albo jacyś bandyci… Nie, nie da się zabić tak łatwo.Będzie walczył. Na swoje własne niesamowite szczęście nie musiał. To ten chłopiec, to tylko ten chłopiec. Uparł się i śledził, smutna prawda była taka, że zapewne nie było to takie znowu trudne. Nie do końca mógł rozpoznać zwierzę, na którym przyjechał, ale to nie przeszkadzało w skorzystaniu z sugerowanej zmiany trasy. Skręcił w ową boczną dróżkę, starając się nie robić tego gwałtownie, ciesząc się, że już nie spada z klaczy przy jakiejkolwiek zmianie kierunku. Gdyby próbował szybko zawrócić, pewnie by się nie utrzymał. Jeszcze długo nie zamierzał próbować. - Chyba znowu muszę ci podziękować - uśmiechnął się do chłopca. Rad był z jego towarzystwa. Skoro zdecydował się, wiedząc co mu może grozić… - Nie bój się, nie zamierzam cię odsyłać, jedźmy razem. Może to był błąd. A może Kora wciąż nad nim czuwa i tak powinien właśnie postąpić.
»Zamieszczono 13-07-2017 00:150
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49488
Przed wyjściem poprzeglądała i pozbierała swoje rzeczy. W niewielkiej, skórzanej torebce na biodrze miała to, co każda kobieta mieć powinna – chusteczkę, lusterko i grzebyk; to co każdy złodziej powinien mieć – wytrychy; niezbędnik podróżnika – mapa, ołówek; typowy dla romantyczki mały tomik ulubionych wierszy. Posiadała również sakiewkę, pamiątkę od uratowanej niegdyś dziewczyny w postaci drewnianej figurki, talię kart i dodatkową kartę, nie pasującą do niej, oraz strona, która wydawała się być wyrwana z książki, a nosiła tytuł: Potencjał magiczny, a rasowość. Oprócz tego miała ze sobą i większą torbę, przewieszaną przez ramię, w której znaleźć można było ciekawe pozycje: Fizjologia zła i Poradnik samoobrony. Bogato zdobione okładki pozwalały podejrzewać, że nie od zawsze były własnością złotookiej. Prawdopodobnie ukradła je w celu sprzedania. Na dnie – dziennik, który mimo upływu lat był w dobrym stanie. Na głowę wcisnęła zielony berecik, poprawiła równie zieloną pelerynę, podniosła lisią skórkę i w końcu wyszła z szałasu. Udała się w stronę mężczyzn przy ognisku. – Sprytnie – odparła na słowa herszta – jednakże nie zamierzam za to dziękować. Przysiadła się do tego niespodziewanego towarzystwa. W opowieści o skarbach bandytów już dawno nie wierzyła. Wbrew pozorom to ciężka praca i nie zawsze opłacalna. Trzeba mieć szczęście by trafić na odpowiedni ładunek. Z chęcią napiła się i poczęstowała pieczonym mięsem. – Jeśli można wiedzieć, to gdzie właściwie jesteśmy? – zapytała, przeżuwając kęs.
»Zamieszczono 22-07-2017 09:000
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49489
Obrazel
-Essy Herszt rozejrzał się, udając zaskoczenie. - W lesie, sądziłem że to widać. Niedaleko miejsca w którym na was napadliśmy. Musieliśmy oczywiście osiedlić się kawałek dalej. Byłbym głupcem gdybym podał ci naszą lokalizację. O transport się nie martw, będzie przejeżdżał jutro kupiec. Zabierze cię w kierunku Utridii. - wyjaśnił spokojnie. - Nosisz jakąś notkę o rasowości. Jakiś kryzys egzystencjalny? - uśmiechnął się. Pozostali, gdy herszt się odzywał, milczeli, niczym w klasztorze, jedynie mu się przysłuchując. - Jesteś z Naruntii? - zapytał nie dając jej szansy na odpowiadanie po kolei. Za to podsunął bliżej misę z jedzeniem. Kimkolwiek byli ci ludzie, mocno odbiegali od stereotypu. Choć sam fakt że napadali na ludzi nie kwalifikował ich do tytułu altruistów roku. W porównaniu z zimnymi górami Naruntii, tutaj było o wiele cieplej, przyjemniej. Z pewnością powietrze zdawało się być mniej natlenione. Mogli być tak samo na zachód jak na południowy zachód od granicy. Zapewne gdzieś na granicy patrolowania terenów przez Naruntię. W samej Naruntii taka leśna osada nikogo by nie zaskoczyła. W Erbenii - mogła. Ktoś zajechał właśnie konno do obozu. Zsiadł z konia. Podszedł do ogniska, przyglądając się Essy. - Pamiątka z wyprawy? - zapytał pozostałych ze śmiechem. Rzucił między Essy a hersztem kilka mand. - Skoro babę macie, to i ma kto oprawić gęsi - zauważył. Essy mogła zauważyć, że jeden z szałasów, namiotów - cokolwiek to było, wygląda na strzeżony. Pozornie po prostu dwoje mężczyzn siedziało przed nim, ostrząc broń. W praktyce doświadczona w wielu podejrzanych towarzyszach miała możliwość zorientować się, że to nie aura tego miejsca sprzyja w szczególności ostrzeniu broni, ale posadzono ich tam - skoro tęsknie spoglądali w stronę ogniska. A w szczególności w stronę wina.
»Zamieszczono 22-07-2017 14:220
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49490
Obrazel
-Avrel Chłopiec przyglądał się Avrelowi ukradkiem. - Wszystkie główne drogi w stronę granicy są patrolowane. - wyjaśnił swoją panikę. -Spadniecie, panie. - oświadczył. - Lepiej wyprostować plecy, ma się kontrolę nad ciałem. I swobodniej, konie przecież nie są do zabijania ludzi - uśmiechnął się. Sam nim dobrze nauczył się chodzić, potrafił już wspiąć się na konia. Ale wiedział doskonale że nie każdy musi potrafić to samo. Że było to zaś jedyne, co tak naprawdę potrafił, to i chętnie dzielił się wiedzą. Jedynym, czym mógł się podzielić. Wyjeżdżali właśnie z lasu, i znów wstępowali na otwartą przestrzeń. Tym razem dziką. Z chwili na chwilę robiło się cieplej, pomimo popołudniowej pory. - Jedziecie, panie, do zbójectwa się przyłączyć? - zapytał, nim ugryzł się w język. Może i Avrel pozwolił sobie towarzyszyć, ale to wcale nie oznaczało, że będzie się ze wszystkiego zwierzał. Chłopak wcisnął nos w znoszony szal, czerwieniąc się po uszy. Zerkał z utęsknieniem w stronę małego zagajnika, w którym przebłyskiwało wodne oczko. I pozostawało tajemnicą, czy było to utęsknienie jego, czy rozumianych przez niego koni. Jakkolwiek Avrel wielkim znawcą koni nigdy nie był, musiał sobie zdawać sprawę, że jak o każdy środek transportu, i o ten trzeba dbać - a po dniu w siodle i jemu samemu przyda się rozprostować nogi, zjeść coś i się napić. Właściwie, byli prawie na południu. Jednak Avrel nie miał pojęcia jak daleko na to południe ma się udać. Do gór? Do granicy? Do Trisam? Tego druid mu nie powiedział. Z oddali za zagajnikiem widzieli dym unoszący się znad drzew. Chata, bądź ognisko. Ale o ile los poszczęści, będzie gdzie przenocować. Chłopiec wiedział, że ktoś usiłował ich śledzić. Wolał nie denerwować Avrela, skoro zgubili pogoń. Kimkolwiek był ów - zapewne szlachcic, wpadł w kłopoty po uszy. I sam sobie nie poradzi, bo i od kiedy szlachecki syn ma zdrowe, chłopskie myślenie? Chłopiec pomimo młodego wieku, poczuł się za niego odpowiedzialny. Była to dość zabawna sytuacja, w której Avrel uznawał, że jest odpowiedzialny za dziecko, a dziecko było przekonane o swojej odpowiedzialności za zagubionego podróżnika. Zapewne gdyby nie różnica wieku, byłaby to podstawa doskonałej przyjaźni. Teraz był to doskonały - i co najważniejsze - bezpieczny - układ, mogący zapewnić obustronne korzyści. Co leśniczówka robiła wśród łąk? Widocznie kiedyś był tu las, siłą drwali zamieniony w łąki z biegiem czasu.
»Zamieszczono 22-07-2017 14:490
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49491
A napatoczenia się na patrol zdecydowanie chciał uniknąć. Trzeba będzie się trzymać bocznych szlaków. Chyba że nie będą przejezdne. Ale lepiej nie martwić się na zapas, już i tak miał dość zmartwień. Na przykład to, że wciąż, bo niby czemu miałoby się to nagle zmienić, tak bardzo nie potrafił jeździć konno. Wyprostował plecy, zgodnie z radą chłopaka, po czym lekko wzdrygnął się na jego porównanie o zabijaniu. Nie, musi się bardziej kontrolować, nie może się tak łatwo zdradzać, nie, miał się rozluźnić… Trzeba znaleźć kompromis. I nie spaść, upadek na pewno będzie bolesny, nie potrzeba mu siniaków czy gorszych uszkodzeń. Już sama jazda dostarczała wrażeń nieprzystosowanemu ciału. Czy jechał przyłączyć się do zbójectwa? - Nie - odpowiedział, po prostu. Choć powinien “mam nadzieję, że nie”. Nowych przyjaciół, co czekają, nie liczą na nic, mają księgi, nic nie wykluczało tego, że zabijają i rabują przypadkowych podróżnych. Nie pomyślał o tym wcześniej, że wypadałoby zapytać druida czym się zajmują. Nie przystałby na takie życie, liczył na to, że nie to znajdzie... Właściwie gdzie? Nie wiedział też tego jak daleko miał jechać. Nic nie wiedział, to było szaleństwo. Ale nie miał innego wyboru, to się nie zmieniło. To wiedział z całą pewnością. Wiedział, że niedługo powinni się zatrzymać, musieli odpocząć, zwierzęta musiały odpocząć. Nie miał w planach przemęczenia klaczy, przy alternatywie pieszej wędrówki. To bardzo zła alternatywa. Widok dymu rozwiał część jego zmartwień. Raczej ognisko bądź ogień z komina, nie pożar. Zachęcające. - Jedziemy tam, może to ktoś przyjazny. Trzeba by też znaleźć wodę, dla zwierząt, dla nas - dodał po chwili. Nie doceniasz ułatwień, jakie masz w życiu, póki ich nie stracisz. Avrel już teraz zaczynał doceniać jak wspaniałe wiódł życie. A jeżeli to nie będzie ktoś przyjazny? Musieli zaryzykować.
»Zamieszczono 23-07-2017 04:190
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49492
- Tak, to jestem ja - Spojrzał na swojego nowego kompana. Wyglądał na dobrego i doświadczonego wojownika, więc o różnorakie niebezpieczeństwa raczej nie było co się obawiać. - Wziąłem ten zwój. Wszystko, co może się przydać warto wziąć i wykorzystać, więc nie zamierzałem go zostawiać - Odpowiedział na zadane pytanie. Kiedyś, jeszcze na dworze, wiele razy słyszał, aby wykorzystywać każdą sytuację i dostępne środki na swoją korzyść. Zawsze. - Cóż to za różnica, czy inicjatywa moja była albo rozkaz od Bractwa? Ważne, że znam się na dworach i powinienem sprawdzić się w tym zadaniu - Nie chciał mówić, że jako nowicjusz dobrowolnie zgłosił się i poszedł na taką misję.
»Zamieszczono 23-07-2017 22:280
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49513
Złotooką zdziwiły słowa herszta. To miłe, że zostawią ją w spokoju, ale jak zamierzają doprowadzić ją na drogę tak, by prędzej czy później nie domyśliła się, gdzie jest ich obóz? Zawiążą oczy, czy znów dostanie w łeb? - W zasadzie… - zaczęła odpowiadać na pytanie o kartce, ale nie zdążyła dokończyć myśli, nim zadał kolejne pytanie. Strona wypadła kiedyś jakiejś dziewczynie w karczmie, lecz nim Essy zdążyła ją oddać, nieznajoma zniknęła jej z oczu. Złotooka zatrzymała więc kartkę dla siebie, jednak do tej pory nie zdążyła jej jeszcze przejrzeć. Nie podobało jej się, że przeglądał jej rzeczy, a na samą myśl, że mógłby zajrzeć i do jej dziennika, niemal zazgrzytała zębami. Gdy zapytał, czy pochodzi z Naruntii, pokiwała głową, jednak po chwili rzekła: - Właściwie to nie wiem skąd pochodzę, ale tam się wychowałam i uważam ten kraj za swój dom. Jakby takie szczegóły kogokolwiek interesowały. Wtem nadjechał bezczelny jeździec. Złotooka spojrzała ponuro na mężczyznę, który rzucił im ptactwo. Wyraźnie jego słowa miały na celu urażenie jej, więc nie pozostała dłużna. - Rozumiem, że zajęcie to przekracza kompetencje mężczyzn. Gdyby ją poprosili albo zauważyła, że sami pracują, pewnie by się chętnie dołączyła, ale w takim wypadku musiała się postawić. Dla zasady. Skrzyżowała ręce, posyłając mężczyźnie wyzywające spojrzenie.
»Zamieszczono 31-07-2017 00:240
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49949
Kontynuację sesji znajdziesz na naszym czacie
»Zamieszczono 08-03-2018 19:140
Zgłoś!
Status Status
SŻ-24
PD: 15
PostID #50104
Morze czerwieniało jakby wino lub krew rozlana. Rozhukane fale piętrzyły się gniewnie niby rozprysłe płatki kwiatowe, a wiatr świstał złowrogie, ponure szantasy, wktórych zdało się słyszeć tyleż radosnych, pełnych upiorności śmiechów, co i jękliwych, pełnych zawiści gróźb. Targaryen nie wiedział co go czeka z chwilą podróży. Od chwili, w której jego stopy zbłodziły na przeklęty ląd Valyrii minęły lata całe, a wiedziony pokutą, jak i wrodzoną ciekawością świata pragnął poznać każdy jego skrawek; bo któż wiedzieć może co skrywa się hen za horyzontem, gdzie wrok nie sięga? Tak też kołysząc się niby w orzecha łupinie, pośród wodnego żywiołu, na oślep targany swym sumieniem, niby wiatrem nienawistnym trafił tutaj. Cóż mogło go tu spotkać? Śmierć? Sprzymierzeńcy? Wiedza, a zaraz za nią doświadczenie? Ląd witał nowoprzybyłego nie szczególnie. Skromne rzędy chałup krytych strzedhą, jakiś rybak naprawiający swą sieć. Zapach soli i dymy wędzarni. Nikogo znajomego! Smutek wraz radością mieszały się pospołu w umyśle niedoszłego władcy. Żadnej duszy, na którą możnaby liczyć, ale też nikogo kto by jakoś szczególnie sprawiał wrażenie wroga? Mimo to warto się mieć na baczności! Wreszcie jego upragnionym fioletowym oczom ukazała się karczma. Poznał to po zabudowaniu, lepszym od przeciętnej chałupy. Ludzki gwar mile pieścił ucho. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, poprawił przewieszoną przez plecy lutnię i rzekł sobie: "Jeżeli coś im zaśpiewam, to kto wie? Być może przyjmie mnie ktoś do kompanii i podejmie strawą z napitkiem?
»Zamieszczono 14-07-2018 23:130
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 52 ]  Poprzednia 1, 2, 3,


Kliknij tutaj aby odpisać