Postać   Wpis  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50544
Mistrz Gry: Grenn "Sokół" Fender 

Wiatr. Mężczyzna czuł go we włosach, gdy gnał przez zagajnik i wciąż popędzał swojego kasztanka, by nie spóźnić się na spotkani z ojcem. Wracał z polowania, udanego, a jakże. Za pomocą łuku upolował dwa dorodne bażanty, które dyndały przy jukach. W sam raz na przekąskę przed obiadem. Odrobinę musiał zwolnić, gdy wjechał do wioski, która otaczała jego rodzimy zamek. Mijał pospiesznie chaty zbudowane z drewna z dachami otulonymi słomą. Im bliżej zamku, tym częściej chałupki ustępowały miejsca domom wybudowanym z kamienia. Po drodze minął kowala o imieniu Hagan, który dwa tygodnie wcześniej zdarł z niego dużą sumę pieniędzy za nowe podkowy dla Pstrąga. Jednak za dobrą jakość i profesjonalną obsługę należy się odpowiednie wynagrodzenie. Pięć domów dalej starsza kobieta rozstawiała stragan, by sprzedać kwiaty i zioła. Jak miała na imię? Grenn nie był w stanie sobie przypomnieć jednak pamiętał, że kiedyś Keira wymsknęła się by pomagać owej kobiecie przy zbieraniu ziół. Jego Sikoreczka była taka uczynna. Właśnie. Była. Czasu się nie cofnie, choć wspomnienia są wciąż żywe i palą jak słońce w południe.
Grenn dojechał do zamku i odstawił konia do stajni, gdzie od razu służba zajęła się jego oporządzeniem. Przekazał kucharkom ptaki do przyrządzenia i natychmiast udał się w stronę sali przyjęć, gdzie miał spotkać się z ojcem. Zawsze wejścia sali pilnują dwaj gwardziści. Mężczyzna rozpoznał w jednym z nich swojego kompana Bevana, który mimo czterdziestu dziewięciu lat wciąż budził respekt i strach. To Bevan jako pierwszy zgodził się towarzyszyć Grennowi w wyprawie sześć lat temu, potem było już prosto zwerbować resztę drużyny. Green mógł mieć nawet nastrój na chwilę pogawędki z Bevenam, jednak zza drzwi dobiegł go donośny głos Lorda Sandora:
- NIE OBCHODZI MNIE TO! NIE ZGADZAM SIĘ!- krzyknął do kogoś. 
Najwyraźniej spotkanie miało być w większym gronie, o czym Grenn nie został poinformowany. Wszedł do pomieszczenia, zwracając na siebie uwagę lorda i jego gościa. Gdy Grenn podszedł do nich, dopiero wtedy poznał Ahena- stratega i doradce swojego ojca, który był wysoki o atletycznej budowie, blondynem. Ahen skinął głowa na przywitanie.
- Nie mamy przywileju negocjacji, Lordzie Fenderze- odpowiedział spokojnie, mimo że Sandor był mocno wzburzony. - Musimy się zgodzić, bo Ród Rohenshon ma ogromna przewagę liczebną wojska. Jak zaatakują, to zmiotą nas...- tu wykonał gest dłonią tak jakby strącał z ramienia niewidoczny pyłek. - Właśnie tak.- dodał.
Rohenshon - to nazwisko coś mówiło mężczyźnie. Coś mu świtało i przypomniał sobie, o co chodziło. To nazwisko nosił ten śmieć, przez którego jego ukochana siostra zginęła. Dlaczego akurat teraz znów te długouche ścierwa dają o sobie przypomnieć? 
- Nie wyrażam zgody!- grzmiał Lord. - A zamiast wysyłać jakieś papierzyska, niech mają odwagę stanąć przede mną!- dodał i rzucił listem przed siebie.
Kartka akurat wylądowała na bucie Grenna, podniósł ją i omiótł wzrokiem. Nie czytał całości, jednak ogólny sens brzmiał tak:
"Za haniebną egzekucję na członkach Rodu Rohenshon, Nemenya Rohenshon żąda wydania najmłodszej córki z rodu Fender w ciągu 10 dni" 
Przeczytał i zawrzał jak ojciec. Jakże byli teraz do siebie podobni. 
- Panie Grenn- Ahen mówił powoli i spokojnie by nie paść ofiarą dwóch furiatów. -Czy zgodzi się Pan eskortować swoją siostrę?- zapytał.



Mistrz Gry: Asef Yarkas

Toro-Dren. Swoista stolica starszych ras, głównie Minotaurów. Oczywiście nie ma tam  wielkich budynków, nie ma również zamków. Nie ma niczego, czego w jeden dzień nie dałoby się zwinąć, wziąć na plecy i przenieść w inne miejsce. Kraina ta położona jest na północ od jeziora Ash-Un. Starsze rasy prowadziły handel wymienny ze złotymi elfami, które kupowały od nich skóry, futra, zioła oraz najpopularniejsze w Trójlesie: tytoń oraz osuszone liście konopii. Toro-Dren zamieszkiwały Minotaury, gnomy, skrzaty oraz rasy, o których świat już zapomniał albo takie, które chciały, by świat o nich zapomniał.
Całe siedlisko składało się z kilkuset rozłożonych w różnych miejscach namiotów w kształcie stożków, uszytych z wielobarwnych tkanin, przedstawiające malunki wydarzeń z życia domowników. Ozdobione były kolorowymi piórkami ptaków. Wokół namiotów są wychodzone ścieżki. Nikt nie odważa się z nich zbaczać, by nie naruszać rosnącej trawy, bo na niej pasą się króliki i świnki morskie- głównie szylkretowego umaszczenia. Na wschodniej stronie wioski, były uprawy konopii i tytoniu oraz hodowla kolorowych ptaków. Najpopularniejszym gatunkiem są gołębie pocztowe Aed- najszybsze i najbardziej precyzyjne- są używane w całym Trójlesie. Minotaury używają piór ptaków, by wytworzyć barwniki do farb, które są głównym towarem eksportowym Toro-Dren. Na północ był zagajnik z Trójkoroną, gdzie mieszkają drzewce. 

Minotaury, inaczej też nazywane faunami żyją w stadach. Każdy mężczyzna ubrany jest w szorty bądź tylko przepaskę na biodrach i dzierży długi kij, na którym są zdobienia oraz nacięcia z powodu wygranych walk. Minotaury posiadają najróżniejsze końcówki do swoich drągów i zmieniają je w zależności od potrzeb. Kobiety ubrane są w wiele warstw płaszczy, wyglądające jak kimona. Są pieszczotliwie nazywane przez swoich mężów loszkami i to one parają się twórczym aspektem w wiosce. Malują na namiotach i kijach swych mężczyzn. Mimo dużych rozmiarów, loszki są bardzo subtelne, zajmują się również hodowlą ważek i świetlików.

***

Słońce wychylało się zza horyzontu, kiedy Asef wraz ze swoim przyjacielem Derrym wracał z pola ćwiczebnego. Trening dał obojgu w kość, jednak lubili taki wysiłek fizyczny, który dawał efekty.  Derry był wyższy od Asefa o ponad 20 cm, jednak jego muskulatura nie była tak potężna. Futro miał koloru jasnej czerwieni, co wzbudzało uwagę płci przeciwnej, a oznaką tego był coraz bardziej kolorowy kij. Derry lubi skakać z kwiatka na kwiatek, ale ostatnio jego uwagę przykuła Hafgan, o której ciągle i ciągle mówi, nawet ze zbyt wieloma szczegółami na temat ubiegłej nocy i ruszającego się całego namiotu, dzięki czemu Asef wygrał dzisiejszy sparring.
Mężczyźni dotarli do wioski i od razu do ich uszu dobiegł pisk dzieciaków, które ganiały się z królikami, przy czym bardzo hałasowały. Zaraz przy studni Derry pożegnał się i poszedł do swojej loszki, a Asef udał się na umówione spotkanie z ojcem. Z trafieniem w odpowiednie miejsce nie było trudno- musiał przejść obok okazałego totemu, by zaraz trafić do namiotu starszyzny. 
Nesta Yarkas był swoistym bohaterem w wiosce, ogromna postura, siwe futro, ciało w bliznach po wygranych walkach- wzbudzał respekt. Jego kij zdobiła czaszka jego ojca, a dziada Asefa. Siedział właśnie przy ognisku, w dłoni trzymał fajkę, relaksował się. W namiocie było czuć zapach palącego się suszu konopii.

- Źle się dzieje, synu mój -zaczął, gdy Asef usiadł obok. Odkaszlnął, po wzięciu kolejnego wdechu zioła.- To znaczy nie tutej, a tam w oddali, u kuzyna naszego Ornora. Gołęp przyleciał z listem od niego, że jego plemię osadzone przy Starej Stolycy i prosi o pomoc. Ja już za stary, by brać się za wędręwkę, więc ty pójdziesz i obaczysz co tam za cyrk.
Oboje wstali, Nesta dał synowi sakiewkę:
- To dużo monet, 5 dziesiątek tych no koren, nimi ludzie operują, przydadzą Ci się- powiedział i jako błogosławieństwo ucałował syna w czoło.

Asef miał dużo czasu po rozmowie z ojcem, by iść do namiotu, skompletować ekwipunek i wyruszyć w drogę.
»Zamieszczono 02-02-2019 17:320
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50545
Postać: Asef Yarkas
 
Dzień mijał mu jak każdy inny. Starał się trenować z Derrym, Bjornem lub z którymś z jego pozostałych przyjaciół możliwe każdego dnia. Czasem były to treningi siłowe, czasem wytrzymałościowe, jednak najwięcej przyjemności dawały mu sparingi. Od zawsze było widać, że Asef odziedziczył talent do walki po swoim ojcu, gdyż znacznie częściej wygrywał, niż przegrywał. Przewagę w walce dawały mu bardzo rozbudowane mięśnie oraz masywne rogi, które chętnie wykorzystywał podczas walk. Oba te atuty również przyciągały kobiety, jednak nie tak bardzo jak czerwone umaszczenie Derrego. 
 
W przeciwieństwie do laski swego przyjaciela, jego zdobiły jedynie kolory głębokiej czerwieni i granatu, co dobrze odwzorowywało jego spokojny, aczkolwiek stanowczy charakter. Cechą charakterystyczną jego laski były liczne nacięcia, niektóre nawet do kilku milimetrów głębokości, świadczące o częstym używaniu jej podczas walk ze swymi przyjaciółmi. Był z niej dumny, gdyż od dekad wiernie mu służy i udało mu się jej nie złamać do tego czasu. Prawdopodobnie bardziej wściekłby się w przypadku złamanej laski niż własnej kości. W dniu dzisiejszym, Asef ćwiczył ze swoim przyjacielem walkę na broń obuchową, więc do krańców laski zamocowane za pomocą lin były duże, masywne kamienie. Tauren nigdy nie lubił walki na sztuczną broń.
 
Po pożegnaniu się z Derrym, poszedł do namiotu starszyzny, gdzie miał spotkać się ze swym ojcem. Wcześniej Nesta poprosił go o pomoc, jednak nie wyjawił żadnych szczegółów. Miał to zrobić dopiero gdy się zobaczą w namiocie. Asef był bardzo ciekawy o co chodziło. Miał nadzieję, że nie chodzi o kolejną pomoc w żmudnym zbieraniu konopi do fajki jego ojca. Od dłuższego czasu chciał wyrwać się z Toro-Dren chodź na kilka dni i jak się okazuje - jego niewielkie marzenie w końcu się spełni. Darzył ojca wielkim szacunkiem, więc jeszcze bardziej ucieszył się wiedząc, że to właśnie jego ojciec poprosił go o wyruszenie do Aleksandrii i to samemu. 
- Dziękuję ojcze, zrobię jak mówisz - odpowiedział mu z szacunkiem i radością w głosie. Jak każdego Taurena, jego głos był wyjątkowo niski spośród ras zamieszkujących Trójlas. Porównywać do nich można by jedynie gardła Orków. Przyjął ojcowskie pieniądze, błogosławieństwo i z uśmiechem na pysku ruszył przez namioty by w pierwszej kolejności pożegnać się z przyjaciółmi. Miał ich pięciu, z czego jeden z nich bardziej niż walką interesował się kowalstwem. To właśnie on wykuł dla Asefa jego ekwipunek wojownika Toro-Dren po udanej próbie dojrzałości. Tauren jest mu za to dozgonnie wdzięczny, dlatego też z chęcią od czasu do czasu pomaga mu przenieść surowce do kuźni. 
 
Jako ostatniego odwiedził namiot Derrego, jednak słysząc jego kokietowanie ze swoją obecną - i zapewne nie ostatnią - partnerką, postanowił pożegnać się z nim przez cienkie ściany namiotu.
- Wyjeżdżam na jakiś czas, by pomóc kuzynowi ze Starej Stolicy prośby z mego ojca. Liczę, że zechcesz rewanżu po dzisiejszym dniu gdy już wrócę - pożegnał się z nim głosem nasyconym emocjami. Jeśli Derry coś mu odpowiedział, wysłuchał go, po czym powiedział - Trzymaj się - i ruszył w stronę swojego namiotu, który znajdował się całkiem niedaleko namiotu starszyzny. Miał ten przywilej z racji pozycji jego ojca. Jego namiot przyozdobiony był licznymi kolorami, piórami oraz malowidłami przedstawiającymi ostatnie sześć dekad jego życia. Co prawda z dużymi odstępami, gdyż obecnie widniały jedynie trzy malunki, ale zawsze coś. Ostatni z nich przedstawiał otrzymanie ekwipunku wojownika po udanej próbie. Asef zawsze odczuwał nieskrywaną dumę, ilekroć patrzył na te malowidło. 
 
W środku namiotu znajdowała się obszerna i wygodna mata do spania, zrobiona z ciepłych tkanin. Futro minotaurów zapewniało im ciepło podczas każdej nocy, więc kocy używali wyłącznie podczas najzimniejszych nocy. Miejsce do spania znajdowało się na przeciwko wejścia, tuż pod ścianą. Z jego lewej strony były dwa drewniane krzesła oraz szeroki stół. Wszystko to wykonane z drewna dębowego. Tak samo, jak duży regał po prawej stronie, na którym spoczywały różne pamiątki i niezbędne przedmioty codziennego użytku. Tuż przed wyjściem z namiotu leżało spore futro z niedźwiedzia brunatnego, które dawało przyjemnie uczucie miękkości pod racicami tuż po wejściu do środka. Po środku natomiast było palenisko, którego dym wydostawał się z namiotu przez otwór na jego szczycie, jednak deszcz nigdy nie wpadał do środka. Działo się tak, ponieważ otwór był zakryty jasnoczerwonym stożkiem z grubego materiału, zamocowanym na niewielkim, drewnianym stelażu przymocowanym do namiotu. Między szafą a łóżkiem było honorowe miejsce, przeznaczone dla manekina, na którym spoczywał cały jego ekwipunek. Składał się na niego gruby pas ze stalową klamrą, do którego przyszyte były dwa średniej wielkości sakwy oraz mniejsza sakwa na pieniądze, która była podwójnie przyszyta do pasa. Były też dwa masywne, stalowe naramienniki wykładane od spodu jasno-brązowym futrem bardziej dla wyglądu niż wygody. Miały na sobie wygrawerowane  minotaury stające do walki. Naramienniki mocowane były na dwóch pasach skrzyżowanych na wysokości mostka i złączonych ze sobą metalowym pierścieniem. Były też stalowe karwasze również wykładane od środka takim samym futrem i miały na sobie po dwa kolce, którymi również mógł skutecznie zadawać obrażenia. Za pas miał wetknięte dwa topory obustronnie zaostrzone, które były przeznaczone do rzucania. Głównym elementem ekwipunku był jednak dwuręczny topór, który wisiał zaczepiony na plecach manekina o pasy od naramienników. Sam topór miał dwa metry długości i ważył około 25 kg. Dla człowieka byłoby to stanowczo za dużo, jednak dla takiego masywnego Taurena jak Asef, były to idealne proporcje. Zapewniały dobry zasięg i moc obalającą. Topór był jednostronnie zaostrzony, na którym to ostrzu po obu stronach były te same grawerunki co na naramiennikach. Po przeciwnej stronie był długi, lekko zagięty do dołu kolec, który mógł wbijać w przeciwników z ogromną siłą. Na czubku topora był stożkowy kolec, którym również mógł ranić wrogów. Na samym dole trzonka zamocowana była stalowa kula z płaskim dnem, służąca do dobijania wrogów i pomagająca dobrze zrównoważyć broń. Trzonek był dębowy, lecz dla wzmocnienia został dookoła okuty blachą. Miejsca przeznaczone do trzymania były owinięte antypoślizgową tkaniną, chodź nic nie stało na przeszkodzie by trzymać topór w innych miejscach. Asaf był na tyle przywiązany do swojego ekwipunku, że czasem po prostu zakładał go, siadał na trawie tuż przed swoim namiotem uważając, by nie zdeptać żadnego zwierzątka i oglądał przyrodę. To go relaksowało. 
 
Póki co jednak największą dumą była siedząca na krześle i ozdabiająca piórami granatowe płótno Anabell - loszka Asefa. Była niższa od niego o 28 cm, co cieszyło Taurena. Dodawało mu to poczucia męstwa i możliwości ochrony swojej wybranki. Miała futro koloru jasno-brązowego, jasno-brązowe oczy i nie posiadała rogów. Była spokojną osobą, chodź gdy się denerwowała, potrafiła dać w kość. To po części dlatego Asef się w niej zakochał. Jego i Derrego najbardziej różniło podejście do kobiet. Podczas gdy Derry wolał przebierać wśród nich, Asef zawsze był stały w uczuciach i nie potrafił tak po prostu zapomnieć o swej wybrance. Na szczęście musiał to zrobić tylko raz, prawie czterdzieści lat temu. Z Anabell jest już od prawie od dziesięciu. Nie miała jakiś specjalnych talentów, czy nietypowych zdolności. Na tym tle innych kobiet, wypadała całkiem przeciętnie. To mu jednak nie przeszkadzało. Nie potrzebował wyjątkowej loszki, by być szczęśliwym. Była mu za to bardzo wdzięczna, gdyż również mocno go kochała. Od jakiegoś miesiąca starają się o dziecko, jednak z tej perspektywy, Asef cieszył się że nie im jeszcze nie wyszło. W końcu musiałby zostawić ciężarną Anabell w Toro-Dren na jakiś czas. Nie podobałaby mu się ta możliwość. 
 
Gdy tylko wszedł do namiotu, od razu podszedł do swej luby i mocno ją przytulił.
- Stało się! Ojciec wysłał mnie do Starej Stolicy, by pomóc kuzynowi Ornowi w potrzebie - zwykle był spokojny i opanowany, jednak było kilka rzeczy, które go z tej równowagi wyrywały. Jedną z tych rzeczy była ponadprzeciętna ekscytacja, którą właśnie odczuwał w związku z zadaniem od ojca. Odsunął się od niej i podszedł do swojego manekina, by zacząć zakładać swój ekwipunek - To pewnie coś ważnego. W końcu będę mógł zwiedzić świat - był podekscytowany tą wizją. Chciał wyruszyć najszybciej jak się da.


Gracz: Heatcliff
»Zamieszczono 02-02-2019 17:340
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50546
Mistrz Gry: Werenor

Leśna polana, śpiew ptaków, szum drzew i obcowanie na łonie natury- iście sielankowy krajobraz. Cudownie. Gdyby nie to, że trzeba pilnować tych dwóch wyrostków, którzy uciekli z domu. Boniell i Clydes, bo tak parka miała na imię, to rodzeństwo z domu Torian, w wieku czternaście i osiemnaście lat. Nastolatkowie z bogatego domu, z nudów wyruszyli do pobliskiej wioski, by dokuczać starszym, zasypywać ogniska, wrzucać śmieci do studni. Ogólnie niegroźni, jednak strasznie denerwujący. Ostatecznie Werenor dał rade okiełznać parę 'chochlików' i teraz transportuje ich do domu. Właściwie to usiłuje transportować, bo panienka o manierach księżniczki, a wyglądzie gada, jest zbyt delikatna, by przejść choć dwie godziny marszu bez odpoczynku. 

Na miejsce doszli późnym wieczorem. Świnioryj to mała wioska i tylko to zlecenie kross znalazł na tablicy wywieszonej przy karczmie. Nudna robota, ale łatwa kasa. Gdyby nie kapryśna dziewucha, uporałby się z zadaniem o wiele, wiele szybciej. Zaciągnął dzieciaki pod okazały, jak na warunki wioski, bo dwupiętrowy, drewniany dom. Na do widzenia mógł wygłosić im kazanie, by nieco nastraszyć albo po prostu skopać niesforne dupska. Kross odetchnął z ulgą, kiedy stary Hekker Torian odliczał zapłatę. Po pięćdziesiąt koron od łebka. Po zatrzaśnięciu drzwi, Werenor mógł usłyszeć krzyki ojca i świst witki. Najwyraźniej nastolatki dostały zasłużona karę.

Było zbyt późno, by kross wyruszył w dalsza drogę. W wiosce nie było za dużo rozrywek, a tutejsze kurwy nie przyciągały uwagi. Wyboru co do noclegu nie miał za dużego. Po piętnastominutowym spacerze trafił przed karczmę i noclegownię w jednym: Sążny wpierdol. Urokliwa nazwa, jak na wioskę, w której nie umieją upilnować dwójki bachorów.
Sama karczma była brudna, czuć było smród potu klienteli łączący się z dymem tytoniu. Przed barem wielkości większego stołu stał gruby barman, który jedyną styczność z wodą miał może dwa tygodnie temu, kiedy cały dzień padało. 
-CZEGO?- warknął do krossa, gdy ten podszedł do niego.
-Mamy jedynie polewkę w cebuli i piwo- od razu wyprzedził pytanie nieznajomego, bo i tak niczego innego nie byłby w stanie podać.

-Jeśli ten sikacz na nazywasz piwem, to ja jestem ksiunc- słychać było głos podpitego już mężczyzny.
-ZAMKNIJ RYJ Eustachy!- najwidoczniej barman nie do końca tolerował docinki pijaka - Lepiej się zajmij tym wymyślonym złotym niedźwiedziem i niechaj cie zeżre razem w tymi urojonymi historiami!
-To Wam mówie, żech go widzioł, najpierw czerny jak smłoa, a potem się świcił jak złoto. W lesie grasuje bestyja!- Eustachy aż stanął z podekscytowania.

Kross nie mógł zjeść w spokoju, jednak z kłótni wynikło coś ciekawego, co warto byłoby sprawdzić, jednak najpierw trzeba odespać męczący dzień.


Mistrz Gry: Asef Yarkas

Nesta Yarkas jak każdy opiekuńczy rodzic martwił się o syna, jednak w głębi duszy wiedział, że właśnie jedynie Asef nadaje się na to zadanie. Jest chętny do podróży i chce poznać świat poza Toro-Dren. List od Ornora był idealną okazją, aby wypchnąć go poza gniazdo, by rozprostował skrzydła i poleciał posmakować życia w wędrówce.

Zaraz po opuszczeniu namiotu starszyzny, Asef udał się do każdego z przyjaciół, by poinformować ich o wielkiej wyprawie. Corpeg, Wakkas, Szuszior, Nuglik i Derry, to paczka najbliższych sercu Asefa minotaurów. Znają się od ponad czterdziestu lat. Zawsze zgrani, wierni i lojalni wobec siebie. Wiedzieli o sobie wszystko. Nie było tajemnic, nawet tych najgorszych. Choć o niektórych perypetiach woleliby zapomnieć, a mianowicie o tym jak Derry poderwał loszkę Wakkasa. Było nieprzyjemnie i polała się krew. Kobieta odeszła, a przyjaźń pozostała, mimo że mężczyźni potrzebowali roku czasu, by znów do siebie się odezwać. 

Czwórka z przyjaciół entuzjastycznie podeszli do pożegnania. Nuglik kopnął Asefa w tyłek na szczęście, a Corpeg zaporoponował przegląd wykutego przez siebie ekwipunku. Asef mógł się spodziewać, że Derry będzie miał towarzystwo, więc nie wchodził do namiotu, zza którego było słychać ciche pojękiwania, chyba Hafgan, ale przy Derrym nie można mieć stuprocentowej pewności. Asef po cieniach rzucających się na ścianę namiotu, mógł się tylko domyślać cóż za wygibasy wyprawiają jego znajomi, ale nie przypominało mu to żadnej ze znanych mu pozycji. *

Najgorsze pożegnanie zostawił sobie na sam koniec. Anabell - miła, oddana, kochająca. Ku zdziwieniu Asefa, jego dziewczyna ucieszyła się chyba jeszcze bardziej, niż on sam. 
- Gratuluje kochany!- rzuciła mu się na szyję i ucałowała. - Jesteś gotowy do wyprawy? Pomóc Ci się spakować? A może chcesz coś zjeść, zanim wyruszysz? A tam będzie zimno? Pewnie potrzebujesz coś ciepłego do spakowania... O, na pewno przyda Ci się latarenka ze świetlikami- troska to kolejna cecha, za którą można pokochać Anabell. Była opiekuńcza, aż za bardzo, ale co się nie robi dla swojego mężczyzny? **

Spakowanie się zajęłoby minotaurowi dosłownie chwilę, jednak jego loszka musiała sprawdzić wszystko dwa razy. Spakowała mu też dodatkowe szorty i coś ciepłego do okrycia. Jednak mimo dodatkowego bagażu, Asefowi nie było ciężko. Nic go nie uwierało i było wygodne w transporcie. *** Wyruszył. Chciał tego od dawna i wreszcie to ma. Wychodząc poza tereny wioski, minął tartak. Kiedyś dostał propozycję pracy, jednak po jednym dniu uznał, że to, tak samo jak zbieranie ziół czy hodowla króliczków, nie jest dla niego. Dla niego jest poznawanie świata, który właśnie staje przed nim otworem. Parę godzin zajęło mu przedzieranie się przez gęsty las, aż nie znalazł udeptanej dróżki. Późnym wieczorem minotaur trafił na leśną polanę, która przy gęstwinie drzew wydawała się łysa. Płynął strumyk, przy którym poiły się trzy sarenki. Uznał ją za dobre miejsce na pierwszy nocleg.



---  

* Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Rozpoznanie pozycji seksualnych ; Określona: Sex (cha, zr) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 95
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Pożegnanie z Anabell ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 88% ; Wynik: 83
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Noszenie ekwipunku ; Określona: Udźwig (si, wt) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 65
Rezultat: POZYTYWNY

---

Asef Yarkas otrzymuje 1% do zdolności: Udźwig
»Zamieszczono 02-02-2019 17:400
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50547
Postać: Asef Yarkas

Cieszył się, że ojciec dał mu czas, by pożegnać się ze wszystkimi. Ze wszystkich swych przyjaciół, Asef największą sympatią darzył Corpega, Nuglika i Wakkasa. Afera związana z trójkątem miłosnym wywołanym przez Derrego, zbliżyła Yarkasa do pokrzywdzonego Wakkasa gdyż wiedział, że równie dobrze Derry mógłby podrywać jego własną kobietę i w przypadku przyłapania ich na gorącym uczynku, z pewnością w pierwszej chwili chciałby Derrego zamordować. Cóż... Każdy wiedział o jego sadystycznych skłonnościach, z tego też powodu młodsi i niedoświadczeni bali się sparingować z Asefem. Gdy miał gorszy dzień, spuszczał łomot najszybciej jak się da, jednak z dużo większą siła, niż by trzeba było. Gdy zaś miał lepszy dzień, lubił się pastwić nad swoim przeciwnikiem ku własnej uciesze. Przeciągał pojedynki na długie minuty, skutecznie blokując ataki oraz kontratakując. Nieco rzadziej atakował. Uczucie dominacji nad przeciwnikiem go podniecało. Niektórzy się go bali, jednak walka z nim miała o tyle duży plus, że każdy podczas sparingu miał okazje poznać wszystkie swoje słabości oraz mocne strony. Pojedynki z Asefem były swego rodzaju sprawdzianem dla wszystkich. Im ciężej było mu się bronić i kontratakować, tym lepszym byłeś wojownikiem. W całej swojej karierze, Yarkas przegrał tylko około czterysta pojedynków spośród kilku tysięcy jakie stoczył przez całe życie, a przegrywał głównie z elitą swojej rasy. Gdy miał osiemdziesiąt dwa lata, podczas sparingu poważnie pogruchotał swojego przeciwnika. Jego ojciec się wściekł i wyzwał swego syna - Asefa - na pojedynek, podczas którego młody jeszcze Yarkas nie miał żadnych szans i doznał upokorzenia od własnego ojca. Od tamtego momentu nabrał dużo więcej szacunku i powściągliwości do swego przeciwnika chodź nadal pozostała mu smykałka do sadyzmu.

Minotaur zgodził się na propozycje Coperga i powiedział, że za około godzinę zjawi się w jego kuźni na ostateczny przegląd. Co do reszty swoich przyjaciół - nie pomylił się. Tego typu pożegnań się spodziewał. Czasem bał się zbliżać do Nuglika, gdyż od dłuższego czasu podejrzewał go o skłonności do homoseksualizmu, chodź nigdy mu o tym nie powiedział. Nigdy nie wstydził się swojego ciała, nie krępował przed przed przyjaciółmi, a przy różnych okazach dotykał ich dużo częściej, niż cała reszta siebie nawzajem. Jakby tego było mało, Nuglik nigdy nie miał żadnej loszki. Asef nie wiedział, czy tylko on ma takie podejrzenia. Wolał w to nie wnikać. Tak czy inaczej spiął pośladki, gdy Nuglik kopnął go w tyłek na szczęście - oczywiście z zaskoczenia, jednak Yarkas nie okazał swojego zmieszania. Mimo jego podejrzeń wobec Nuglika, darzył go wielką sympatią, gdyż owy minotaur cenił honor ponad wszystko i zawsze służył pomocną dłonią. Asef wiedział, że jego przyjaciel ma dobrą duszę i przyjazne siły Trójlasu są mu przychylne. 

Gdy oznajmił Anabell o swoim wyjeździe, jego entuzjazm ostygł gdy zobaczył jej reakcję. Nadal był szczęśliwy, jednak trochę się zaniepokoił. 
- Czy Ty aby nie za bardzo cieszysz się na moje odejście? - spytał ją ze zmieszaniem w głosie. Spodziewał się, że jego kobieta będzie się o niego bała, martwiła, pytała po co i dlaczego a tym czasem... Cieszy się niezmiernie i robi wszystko aby Asef przypadkiem się po coś nie wrócił... Ufał Anabell, jednak zmartwił się, czy ona aby nie ma go dość, czy coś w tym stylu. Ciężko mu było ukryć swoje zmartwienie, o którym jeszcze dziesięć minut temu nawet by nie pomyślał. Podczas krótkiej rozmowy na ten temat która się odbyła - bądź nie - po zebraniu całego ekwipunku i prowiantu, udał się do Coperga na ostateczny przegląd. Zabrał ze sobą swój płaszcz, który wcisnęła mu Anabell do tobołka. Był zrobiony z podwójnie wyszywanej, grubej końskiej skóry. Po nałożeniu jej na siebie, zwisała mu do racic, jednak teraz spoczywała w tobołku. Poza aspektem zatrzymywania ciepła, służyła też do ochrony. W przypadku spotkania łuczników, minotaur mógł złapać za krawędź płaszcza i zakryć nim swoje ciało narażone na ostrzał. Strzały co prawda przebijały się przez płaszcz, jednak czasami nie na wylot. Odzienie przyjmowało na siebie tyle energii, że te strzały, które się przebiły często miały zbyt mało energii by poważniej zranić Asefa.  Gorzej wyglądała sprawa ochrony przed bronią palną, jednak Yarkas uważał, że zawsze lepiej jest się zasłonić, niż przyjąć salwę na gołą klatę. Zawsze dbał o swój pancerz jak o swoje dziecko. Nie tolerował żadnej rysy poza tymi zdobytymi podczas walk. Stresował się nawet w tedy, gdy Anabell go czyściła. Z tego też powodu był niemalże pewny, że jego pancerz jest w idealnym stanie. Zostawił swoją laskę w namiocie i powierzył ją Anabell. Ufał, że będzie o nią dbać podczas jego nieobecności. Była to swego rodzaju przysięga, że jeszcze tu wróci. Branie jej ze sobą byłoby złym posunięciem, gdyż w walce z uzbrojonym przeciwnikiem sprawowała się znacznie gorzej niż jego topór. Ponad to nie mógł ryzykować, że straci swoją laskę podczas wykonywania zadania.

Po odbyciu przeglądu u Coperga, skierował się do magazynu z ususzonym tytoniem, gdzie schował sobie do tobołka kilogram towaru, który zamierzał sprzedać w przypadku braku pieniędzy. Uznał to za zabezpieczenie na wszelki wypadek, gdyby roztrwonił majątek, który przekazał mu ojciec. Minotaur nie był świadom, że nierozgarnięty tatuś dał mu mieszek na zaledwie dwa-trzy posiłki. Po schowaniu w tobołku tej niewielkiej ilości tytoniu, skierował się wprost do Starej Stolicy. Chciał oszczędzić kuzynowi zbędnych dni oczekiwania. Dopiero w drodze powrotnej zamierzał sobie pozwiedzać. Maszerował swoim normalnym krokiem, jednak jeden krok Asefa, był jak jeden duży krok człowieka. Z tego też powodu podróż powinna mu zająć mniej czasu.

Gdy znalazł się na niewielkiej polanie, zdecydował się spędzić tu noc. Z doświadczenia wiedział, że takie polany to idealne miejsce na zasadzkę, więc skierował się do pobliskich drzew, gdzie ulokował się pomiędzy nimi. Dzięki temu trudniej byłoby komukolwiek go zaatakować. W tych rejonach wciąż było ciepło, więc zrezygnował z rozpalenia ogniska. Naturalne, gęste owłosienie i tak zapewniało mu dużo ciepła. Zjadł kawałek sera, solonego mięsa, popił wodą, po czym położył się na ziemi, podkładając tobołek pod głowę, a topór przytulając do siebie. Dzięki temu znacznie zmniejszało się ryzyko, że zostanie okradziony w czasie snu. Zamknął oczy i czekał aż zmorzy go sen.


Gracz: Heatcliff

//Dokładny spis co zabrał, będzie w mojej KP
»Zamieszczono 02-02-2019 17:410
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50548
Postać: Werenor

Werenor przyłapał uciekinierów akurat jak Ci wrzucali kolejną porcje śmieci.
- No kogo ja tutaj widzę ? Boniell i Clydes  jak mnie mam ? – powiedział przyjaźnie, ale zarówno jego oczy jak i postawa były dalekie od tego. Kross nie zastanawiając się długo podszedł do chłopaka i pchnął go na studnie.
- Ładnie to tak kurwa śmiecić komuś ?! – Wydarł się na niego, jednocześnie kładąc stopę na jego plecach i dociskając do studni. Przedstawiciel rasy pełnej skurwieli wpadł na diabelski pomysł widząc wiadro z przywiązaną do niego liną.
- Teraz się przekonasz jak to jest tam na dnie – powiedział z sadystycznym uśmiechem, po czym odwiązał linę od wiadra i przywiązał ją do kostek chłopaka.
- No to co ? Chlup do wody ?! – powiedział przechylając go nieznacznie ponad krawędzią studni – tak żeby chłopak widział swoje odbicie w tafli wody oraz to co do niej nawrzucał. Oczywiście chciał on jego solidnie nastraszyć, ale robił to co uważał za słuszne, może wtedy się ogarną.
 
Podróż powrotna nie należała do najprzyjemniejszych, ale Werenor uprzyjemniał ją sobie wymyślając kolejne sposoby na pognębienie gówniarzy. Zasłużyli sobie na to…
 
- O jeszcze jedno…. – powiedział kross, gdy znaleźli się pod domem młodzieńców i nagle każde z nich przycisnął za gardło jednym z swoich przed ramion do ściany. Odrobine starał się przy tym ich unieść, by ledwo co dotykali ziemi czubkami palców. Miało to wywołać jak największy strach w młokosach.
- Jeśli jeszcze raz takie coś odstawicie to możecie być pewni, że znowu po was przyjdę, ale tym razem to nie będzie zadanie od waszego ojca, tylko od tych, którym utrudniacie życie. I to będzie zadanie pozbycia się was – powiedział i ostatnia fraza miała zabrzmieć złowrogo. Najemnik miał oczywiście na myśli pozbawienie ich życia.
- I do czego to doszło, żebym musiał bawić się w niańkę dla jakiś gówniarzy – pomyślał po odebraniu zapłaty. 
- Może wreszcie pora bym znalazł jakieś stałe zajęcie ? – Werenor zaczął powątpiewać czy to co robi go zadowala. To co uwielbiał w swoich fachu była przede wszystkim adrenalina i lekka nieprzewidywalność co do zadań jakie będą przed nim stały. Pieniądze były na dalszym planie, ale też były ważne. On nie był żadnym miłosiernym samarytaninem by pomagać z dobroci serca. A takie coś u jego rasy chyba nie istniało, skoro krossi byli rasą skurwieli.
 
- Ja pierdole… nawet tutejsze kurwy są tak szpetne, że nie wiem ile alkoholu musiałbym wypić zanim by mi stanął na widok, którejkolwiek. Czyli idę do tej ich speluny, napierdol się jak świnia i jutro z rana na kacu ruszę dalej do jakiegoś większego miasta. Zaczepie się przy jakiejś karawanie, bo oni zawsze dobrze płacą i dorzucają darmową wyżerkę. Może trafi się, któryś z dawnych klientów… o ile jeszcze żyją – zastanawiał się kross idąc przez wioskę.
- Nazwa adekwatna do tego co zrobię jeśli ich piwo okaże się gorsze od szczyn… - zażartował pod nosem stojąc przed karczmą. Nie zastanawiając się długo wszedł do środka.
- Gdyby nie to, że to jedyna karczma na tym wypizdowie udzieliłbym mu dwóch lekcji. Pierwsza: nie wkurwiać mnie… Druga czym się kończy nieuważnie na pierwszej lekcji – pomyślał w reakcji na niezwykle przyjazne powitanie karczmarza.
- Po jeden sztuce i tego i tego oraz pokój na noc – odparł po chwili.
- Hmmm… w sumie futro z takiego niedzwiedzia może być sporo warte. Jakiś próżny szlachcic może dać sporą sumkę za takie. A co najważniejsze mała odmiana się przyda. – pomyślał wysłuchując słów Eustachego.
- Karczmarzu, po chwili zastanowienia, daj jeszcze drugie piwo – powiedział do niezbyt miłego jegomościa.
- Odrobina alkoholu powinna rozwiązać takiej moczymordzie język, a jeśli nie to zrobię użytek z motyki na tym Eustachym – pomyślał czekając na napitek. W końcu jeśli marchewka nie podziała to trzeba kijem, a Werenor lubił od czasu do czasu wziąć udział w karczmianej awanturze – to go relaksowało. Gdy już otrzymał dwa kufle piwa podszedł do pijaka
- Witaj… - powiedział stawiając przed nim jeden kufel piwa. – Czy w zamian za piwo powiesz mi coś więcej o tym niedźwiedziu ? – zagadał przyjaznie.


Gracz: Fuuma
»Zamieszczono 02-02-2019 17:420
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50549
Postać: Grenn "Sokół" Fender

Grenn popędzał konia raz za razem. Nie bał się, że przemęczy swojego wierzchowca. Znał doskonale jego możliwości i wiedział na ile może sobie pozwolić. Już dawno temu stworzył z Pstrągiem, bo takie imię nadał swojemu koniu, mocną więź, która stawała się jeszcze głębsza, gdy tylko mężczyzna dosiadał rumaka. Wyczuwał zmęczenie ogiera, a ten przejmował od swojego pana jego cechy i nagłe zapotrzebowanie na adrenalinę. Młody szlachcic rozumiał swoje zwierzę nawet lepiej od niektórych ludzi.
Ogółem zwierzęta miały u niego pewną ulgę, której nie udzielał przedstawicielom rozumnych ras. Gdy je zabijał, robił to szybko i skutecznie. Mimo że polowania traktował jako formę rozrywki, wobec fauny i flory zachowywał się jak drapieżnik, zgodnie z równowagą przyrody. Celował z łuku tak, by zabić na miejscu. Jeśli nie udało mu się, jak najszybciej posyłał kolejną strzałę, albo podjeżdżał do ofiary, by dobić ją nożem.
Nie zmienia to faktu, że kochał polować. Nie dlatego, że dawało mu to adrenalinę. Przynajmniej nie tylko dlatego. Tak naprawdę była to namiastka rozrywki, która pobudzała “Sokoła” do życia bardziej niż cokolwiek innego, jednak której miał okazję smakować zbyt rzadko na swoje standardy. Karanie. Tak on to nazywał. Określenia innych brzmiały mniej pochlebnie. I prawdopodobnie były bardziej trafne. Gdy ofiarą zamiast zwierzęcia stawała się istota rozumna, Grenn nie stawiał sobie żadnych zasad. Poddawał się swoim instynktom. A te rozkazywały mu bawić się i rozkoszować wonią krwi zmieszaną z okrzykami bólu oraz strachu.
Zwolnił konia, rozejrzał się po wiosce okalającej gród, zaczerpnął głęboko powietrza. Ktoś chyba piekł właśnie chleb. Wyprostował się i przybrał poważny wyraz twarzy. Czujnym wzrokiem omiatał wszystko i wszystkich dookoła. Niby spokojny, a jednak w każdej chwili gotowy zareagować, gdyby sielską rutynę przerwał nagle złodziej, lub jakiś niegroźny pijak. Pozdrawiał oszczędnym skinięciem głowy osoby, które znał, lub które po prostu pierwsze się z nim przywitały. Pozwolił sobie na szczodrzejszy gest przywitania jedynie wobec kowala, starszych strażników oraz zielarki. Szanował ich zwyczajnie za wykonywany zawód, lub czas, jaki spędzili już na świecie. Do paru młodszych kobiet nawet się lekko uśmiechnął.
Gdy dojechał do zamku, ledwo zsiadł z konia, zabrał bażanty i ruszył do wejścia. Wiedział, że stajenny dobrze zajmie się jego koniem, a nie był pewien, czy przypadkiem nie spóźnił się na spotkanie z ojcem. Na polowaniu czas mija stanowczo za szybko. Oddając bażanty zamienił jeszcze z kucharkami z dwa słowa, po czym udał się już bezpośrednio do miejsca spotkania. Zwolnił kroku, gdy zobaczył drzwi sali spotkań i rozpoznał w jednym ze strzegących ich strażników swojego dawnego kompana Bevana. Zatrzymał się, by do niego zagadać. Wyciągnął dłoń, by przywitać się mocnym uściskiem ręki. Ledwo jednak to zrobił, usłyszał zezłoszczonego czymś Lorda Sandora. Skinął jeszcze Bevanowi głową, po czym pchnął ręką ciężkie, okute drzwi.
Grenn wkroczył do sali mimo krzyków ojca spokojnym, pewnym siebie krokiem. Nic nie mówił, by nie przerywać toczącej się dyskusji, jedynie skinął głową na przywitanie Ahenowi i swojemu ojcu. Skrzyżował ręce na piersi czekając, aż będzie miał okazję się wtrącić, a na jego twarzy zagościł drobny uśmieszek. Zawsze lubił słuchać jak ojciec opieprzał kogoś, kto w swojej nieopatrzności nadepnął mu na odcisk. Gorzej było tylko, jak on sam stawał się ofiarą jego ataków.
Uśmiech mu zrzedł, gdy tylko usłyszał przeklęte słowo - Rohenshon. Nazwisko, które wprawiało go zwykle w szał godny pijaka. Tym razem powstrzymała go tylko sytuacja, w której się znajdował. Jednak, gdy Ahen powiedział o przywileju negocjacji, Grenn splunął pogardliwie w bok ignorując dworskie etykiety. Z Rohenshonami się nie negocjuje. Rohsenshonów się zabija, a potem rzuca świniom na pożarcie. Apogeum gniewu mężczyzna jednak osiągnął, gdy ujrzał list. Długouche chcą Mariny? Niedoczekanie ich…
Wpatrywał się jeszcze kilka sekund w kartkę. Mogłoby się wydawać, że nie dosłyszał pytania, które mu zadano. Po chwili bezruchu podniósł głowę, zgniótł list i odrzucił w bok, niby od niechcenia, ale celując mniej-więcej tak, by trafił on w miejsce, gdzie wcześniej wylądowała jego ślina. Dopiero wtedy odezwał się:
- Do bezpiecznego miejsca na czas, kiedy my będziemy wycinać w pień podrasę? Bo jeśli chodzi o eskortę w innym celu, to oczywiście, że się nie zgadzam - spojrzał na swojego ojca. - Z tego co rozumiem, panie ojcze, mamy podobny opinię na ten temat?
Twarz Lorda Fender poczerwieniała ze złości.  Nigdy nie spotkał się z taką zuchwałością ze strony kogokolwiek. 
- Nie wydam im mojej córki, decyzja jest ostateczna! -warknął 
- Panie... Oni mają przewagę liczebną pięć do jednego - wtrącił Ahen, który był dobrym strategiem i  nigdy się nie mylił. Wiele razy miał zdanie przeciwne niż Pan ojciec, ale do tej pory nie stracił głowy, bo rady były poprawne.
- Każdy nasz wart jest dziesięciu długouchych - odpowiedział prosto Grenn. Pierwotne uniesienie minęło i starał się być oszczędny w słowach, jak go uczono od najmłodszych lat. Czyny mówią własnymi słowami. Do zasady tej zaczął się stosować dopiero od niedawna… od śmierci Sikorki. Podniósł rękę, by dotknąć końcówkę jednego z elfich uszu zawieszonych na jego szyi.
- Panie Grenn, Lordzie, proszę zrozumieć powagę sytuacji. Jeśli sami nie wydamy im Panienki Mariny, to przyjdą po nią z wojskiem. A wówczas spalą wszystko, co spotkają na swojej drodze.  Te informacje są sprawdzone przez moich ludzi.  Stawianie oporu jest dla nas nieopłacalne - Ahen mówił spokojnie, tak by oboje go zrozumieli, że nie mają wyjścia.
Grenn trawił przez chwilę słowa doradcy ojca, po czym odpowiedział:
- Ja powiedziałem, co miałem do powiedzenia. Dodam tylko, że elfom nie można w żaden sposób ufać, jaką mamy gwarancję, że nas nie zaatakują, kiedy już nie będziemy się tego spodziewać? - ustąpił nieco pola swojemu rozmówcy, by podejść go od drugiej strony.
- Według zgromadzonych informacji, takie sytuacje jak ta, zdarzyły się wcześniej dwa razy i w żadnym przypadku nie było agresji ze strony elfów. A dziewczynki, a teraz już dorosłe kobiety miały szczęśliwe życie u boku mężów. Nie proponowałbym tego rozwiązania bez sprawdzenia wszystkiego.  - doradca wodził wzrokiem za niespokojnym Paniczem.
- Skoro są tacy honorowi, że dotrzymują umów, to dlaczego zabierają dziewczynki zamiast załatwiać sprawy tak, jak się powinno? Honorowy pojedynek na ubitej ziemi to jedyne słuszne rozwiązanie, skoro chcą “zadośćuczynienia”. Pozwól mi tylko, panie ojcze, rzucić im wyzwanie, a rozpłatam kolejnego Rohenshona, by dokonała się ich “sprawiedliwość” - przeniósł wzrok z Ahena na Lorda Sandora wyczekując odpowiedzi.


Gracz: Mister Tea
»Zamieszczono 02-02-2019 17:430
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50550
Mistrz Gry: Asef Yarkas

Anabell starannie spakowała ekwipunek swojego chłopaka, bo była nadopiekuńcza i wdzięczna za to, że ją pokochał. Wiedziała, że od dawna marzył o takiej podróży, dlatego cieszyła się jego szczęściem. Na początku wydawało się to podejrzane, jednak po głębszym zastanowieniu się, po prostu taka była jego kobieta. Przedkładała potrzeby innych, nad swoje.* Asef po powrocie będzie musiał wynagrodzić jej dni rozłąki. 

Pierwszy dzień wędrówki był męczący, ale satysfakcjonujący. Smak wolności rekompensował wszystkie niewygody, których też nie było wiele. Ale to dopiero początek wyprawy. Po pożywnej kolacji, Minotaur postanowił ulokować legowisko pomiędzy drzewami. Tak było rozsądnie i bezpiecznie. Bez problemu udało mu się zasnąć w swoją pierwszą od wielu lat noc poza domem, samemu. 

Nocą było ciepło i Asef miał dobry, niczym nie zmącony sen. O poranku słychać było śpiew ptaków. Świergotanie było o tyle mniej denerwujące, kiedy minotaur wyspał się. ** Spało mu się tak dobrze, że nie usłyszał jak ktoś do niego podchodzi. *** Dopiero, gdy leniwie otworzył oczy, zauważył jak kuca przed nim malutka istota. Długa, blond grzywka prawie zasłaniała jej wielkie, niebieskie oczy. Czyżby to była aleksandryjska kobieta? Nie przypominała wojownika, a jednak go podeszła. Jak to zrobiła? Z uśmiechem na twarzy i pękiem ziół w ręku, nie wyglądała na groźną, jednak poruszała się bezszelestnie.

- Me..Melani! Wstań i powoli się wycofaj - słychać było spanikowany krzyk w oddali.
- Ale braciszku, Pan byczek sobie śpi - odpowiedziała słodkim i piskliwym głosikiem. 
Ta wymiana zdań całkowicie obudziła Asefa. Widział, jak to dziewczę wyciąga do niego rękę, by pogłaskać futro na jego ramieniu.
- Melani! Wracaj, to naprawdę niebezpieczne!- chłopak, który wcześniej ją wołał, podszedł bliżej. 



Mistrz Gry: Werenor

Kiedy kross przycisnął chłopca do studni, ten zaczął się trząść, jednak nie ze strachu, ale ze śmiechu. 
- Nic nam nie zrobisz, bo ojciec nie da Ci pieniędzy - powiedział wprost. Najwyraźniej nie pierwszy raz zostali złapani na gorącym uczynku i zapewne zawsze wychodzili bez szwanku. 

Pod domem kross nie miał też okazji, by im pogrozić, bo zanim Hekker przyszedł z zapłatą, to pilnowała ich służba. Parka cały czas bezczelnie uśmiechała się do najemcy. Kiedyś pewnie dostaną za swoje, tylko nie dziś. A prawda jest taka, że rodzina Torian ma zysk z ochrony mieszkańców okolicznych wiosek, a dzieciarnia tylko podsyca niepokoje wśród ludzi.Od czasu do czasu głowa rodziny musi odstawić taką szopkę, że szuka swoich pociech, by ukarać ich odpowiednio. *

Speluna była ohydna, gospodarz niemiły, jednak nie można było mu zarzucić, że był nieuczciwy. Za jedzenie z napitkiem oraz nocleg Werenor zapłacił tylko czterdzieści pięć koron.** Za dodatkowe piwo, przyszło mu zapłacić jedynie cztery korony. 

Kross przysiadł się do Eustachego, który na początku spoglądał na niego niepewnie. Już sama postura Werenora skłoniłaby go do opowieści, ale skoro dostał piwo, to skorzystał z okazji. ***
- Usiądźże panie kross, powim wszystko- powiedział rozochocony. -Nikt mi wiary nie pokłada, a ja wim co widzioł- Chłop raz po raz chłeptał piwo.
- Ten niedźwieć to wielkie bydle jest, ogromne! Dzień drogi stąd, pod lasem się zasadza na podróżników. Ja sam uciek, jak zeżerało to to innych. Przysięgam!
Dla Eustachego było już o jedno piwo za dużo i po emocjonującej opowieści, po prostu zasnął na stole. Dobrze, że chociaż lokalizację podał. Jeśli to prawda co pijaczyna mówi, to po drodze kross znajdzie zlecenie na tę 'bestię'.

- Panie kross, proszę nie brać na poważnie słowa Eustachego, on dla piwa zrobi wszystko, nawet wymyśli nieistniejącego zwierza- karczmarz ostrzegł Werenora, podał mu klucze do pokoju i wskazał drogę do niego. 

Werenor miał czas, by odpocząć i rozważyć poprawność słów pijaka.



Mistrz Gry: Grenn "Sokół" Fender 

Grenn zwrócił uwagę większości mieszkańców podczas przejazdu przez wioskę. Każdy z nich machał mu na przywitanie. Jego ród cieszył się poszanowaniem ze strony gawiedzi, dzięki rozsądnym i sprawiedliwym rządom Lorda Sandora. Charakterystyczna burza loków oraz szare oczy Grenna przykuwały kobiecy wzrok. Wiele dziewcząt w wiosce mogło zamordować za sam fakt, że młodzieniec zwróciłby na nie uwagę. Gdy posłał uśmiech grupce młodych dziewcząt, usłyszał ich podekscytowany chichot. *

Fabian, bo tak nazywał się stajenny był szczupłym, lecz niewychudzonym ,czternastoletnim chłopcem. On jako jedyny wiedział, jak dbać o Pstrąga, więc Grenn nie musiał się martwić, że jego kompan będzie źle obsłużony. Kucharki, widząc że chłopak się spieszy, ograniczyły się do podziękowania za ptactwo i od razu wzięły się za oporządzenie ich.


Rozmowa mężczyzn nie przebiegała dobrze. Można ją wręcz określić mianem niebezpiecznej. Było nerwowo i wybuchowo. Obaj mężczyźni z Rodu Fender- Lord Sandor jak i Panicz Grenn byli podobnego zdania. W mniejszości był Ahen, jedyny głos rozsądku w tym pomieszczeniu. Wiele razy ten mężczyzna uratował życie Lordowi, doradzając odpowiednie strategie oraz ścieżki rozwoju wojska. Z jego zdaniem należałoby się liczyć. ** Ale jak tu się skoncentrować, kiedy na szali stoi Marina? Nie można jej wydać na pożarcie tym długouchim łachudrom. 

Postawa Grenna bardzo spodobała się ojcu, widać było po jego spojrzeniu, że jest dumny z syna. Zauważył, jak z dzikiego i nierozważnego młokosa zamienił się w prawdziwego mężczyznę, który za wszelką cenę chce chronić honoru siostry i całej rodziny. ***

W pomieszczeniu nastała irytująca cisza, którą przerwał smutny głos doradcy.
- Przyszłym mężem Panienki Mariny ma być siedmiolatek. Nie udało mi się poznać jego imienia, ale wyzwanie na pojedynek dziecka, wiązałoby się z zszarganiem opinii. Stracilibyśmy wielu sprzymierzeńców. Przykro mi to mówić, ale mamy do wyboru wojnę albo wydanie dziewczynki. - Ahen polubił tę małą istotkę, a teraz stoi przed jej ojcem i informuje go o jej przyszłym losie. 

Nikt nie miał okazji odpowiedzieć na ostatni argument stratega, bo właśnie przez boczne drzwi wbiegła rozradowana Marina. Miała na sobie zieloną sukienkę, z długimi rękawami i spódnicą do kostek. Włosy dziewczynki były spięte w dwa warkocze, zakończone zielonymi kokardami.
- To prawda, braciszku, co mówiła mi Katia?- zapytała podekscytowana. - Że zabierasz mnie na przejażdżkę? A gdzie pojedziemy? I na jak długo?- uczepiła się nogi Grenna i zbombardowała go pytaniami. 
Katia, ta wścibska służka, musiała podsłuchać ich rozmowę.



---  

* Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Analiza zachowania Anabell ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 88% ; Wynik: 20
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Wypoczynek ; Określona: Wytrzymałość (wt) ; Próg wykonania: 90% ; Wynik: 57
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Wcześniejsze wykrycie intruza ; Określona: Skradanie (pe, zr) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 56
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Werenor
Czynność: Nastraszenie dzieciaków ; Określona: Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 61
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Werenor
Czynność: Uczciwa zapłata ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 20
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Werenor
Czynność: Wyciągnięcie informacji od Eustachego ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 63% ; Wynik: 15
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Grenn "Sokół" Fender
Czynność: Poszanowanie wśród mieszkańców ; Określona: Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 4
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Grenn "Sokół" Fender
Czynność: Przekonanie Ahena ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 40
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Grenn "Sokół" Fender
Czynność: Wywarcie szacunku na ojcu ; Określona:  Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 85% ; Wynik: 85
Rezultat: POZYTYWNY

---

Werenor otrzymuje 1% do zdolności: Handel
»Zamieszczono 02-02-2019 17:500
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50551
Postać: Werenor

- Zanotować: wypatroszyć ich w jak najbrutalniejszy sposób przy najbliższym spotkaniu. Robić to powoli, by radosna zabawa trwała jak najdłużej i nie szczędzić do tego soli – pomyślał, a spod jego rudej brody było widać sadystyczny uśmiech.
- Przekonają się, że wkurwianie jakiegokolwiek Krossa to zły pomysł, a często ostatni – rozmyślał dalej. Nie przejął się zbytnio zachowaniem młodych – za mało mu za to płacą, a ponadto dosięgnie ich kiedyś karma, która bywa naprawdę wredna suką.

- Przynajmniej nie jest drogo – powiedział i rozejrzał się uważniej po lokalu. – Chociaż nie można tu narzekać na nadmiar rozrywek, przydałaby się jakaś mała pijacka rozróba, ale nie wiem czy tutejsi, będą na tyle sprawni by zapewnić mi jakąkolwiek zabawę - pomyślał po czym westchnął.

Werenor uważnie wysłuchał opowieści pijaka.
- Czyli będę musiał szukać śladów tego Miśka, jak jakieś się znajdą to rozstawić jakąś prostą pułapkę, albo oskórować skurczysyna na żywca – pomyślał analizując to co powiedział Eustachy.
- To nie ładnie tak zasypiać w środku rozmowy – powiedział po czym kopnął w stołek na którym siedział pijak. Jego celem było wybicie siedziska spod niego, a co miało skutkować bolesnym upadkiem na ziemie. 

- I tak mnie tutaj nic specjalnego nie trzyma. W drodze do kolejnej dziury zabitej dechami mogę poświecić parę chwili na sprawdzenie tego. Jeśli okaże się prawdą to ten misiek będzie największym pechowcem wśród tych pieprzonych futrzaków – powiedział z typową dla siebie arogancją w przerwach pomiędzy zajadaniem się zaserwowaną mu potrawą.
- W najgorszym przypadku nadłożę tylko drogi, a potem znajdę robotę gdzie indziej – dodał po ukończeniu potrawy.
- Tak naprawdę najgorszy przypadek będzie oznaczał powrót w rodzinne strony, a jakoś mi się nie spieszy do powrotu do Avantrio. – pomyślał wstając od stołu, a następnie udał się do wynajętego pokoju. W obecnym fachu cenił sobie swobodę – zarówno w doborze zleceń jak i metod działania. Jeśli miał na to ochotę to walił od frontu, a innym razem załatwiał sprawę dyskretnie.

Na lóżko położył się w samych spodniach, a miecz oparł o łóżko, by w razie konieczności był w zasięgu ręki i gotowy do użycia. Chociaż wątpił, że ktokolwiek będzie na tyle wielkim głupcem, żeby próbować mu przeszkadzać. Oczywiście na wszelki wypadek zamknął wcześniej drzwi od środka.


Gracz: Fuuma
»Zamieszczono 02-02-2019 17:510
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50552
Postać: Asef Yarkas 

W czasie podróży zastanawiał się, co go czeka. Rozważał wiele możliwości. Spotkanie grupy bandytów, wędrownego barda czy może potwora, który będzie próbował zabić Asefa przy najbliższej okazji. Właśnie na tym spędził większość pierwszego dnia wędrówki - na rozmyśleniach. Gdy znalazł odpowiednie miejsce na nocleg i upewnił się, że jego ekwipunek jest w miarę bezpieczny, postanowił usnąć.

Śniła mu się arena w Toro-Dren. On, potężny wojownik staje w szranki z drugim silnym i wysokim minotaurem, który uraził honor rodziny Asefa. Nie mógł mu tego darować. Walkę oglądało mnóstwo minotaurów, a także kilku przedstawicieli innych Starszych Ras. Oczywiście na honorowym miejscu na widowni stała Anabell. Na dźwięk roku walka zaczęła się a obaj wojownicy zaszarżowali na siebie. Pojedynek odbywał się w klasycznym stylu: wszystkie chwyty dozwolone, bez pancerzy nie licząc spodni a bronią były ich laski. Walka była trudna i wyrównana, gdyż przeciwnik Asefa był na równym poziomie co on, jednak nie tak silnym. To dawało przewagę Yarkasowi, który wiedział dobrze jak ją wykorzystać. Blokował, unikał ciosów i kontrował je, atakując przy tym ze zdwojoną siłą. W końcu jednak udało mu się wygrać ten długi pojedynek, kończąc go uderzeniem laski w czaszkę przeciwnika, który osunął się nieprzytomny na ziemię. Tłum zaczął wiwatować, a Asef wyszedł z areny by pójść przytulić Annę. Na drodze stanął mu Nuglik, który chciał przytulić minotaura w przyjacielskim geście, jednak Asef dłonią odepchnął go raz dwa i potruchtał w stronę swojej loszki. Gdy już miał ją przytulić widząc jej uradowaną twarz i rozłożone ręce... Obudził się, a przed oczami miał jakąś aleksandryjską kobietę. 

Fakt wybudzenia go w takim momencie z miejsca zepsuło mu humor. Patrzył na nią przez jakieś dwie sekundy, zanim wymiana zdań między dziewczyną a najpewniej jej bratem całkiem go wybudziła. Gdy chciała go pogłaskać, pacnął jej dłoń swoją ręką, po czym wstał powoli ciągle ją obserwując. W prawej dłoni trzymał swój potężny topór poziomo do ziemi. Przy lustrowaniu jej wzrokiem szybko wypuścił powietrze przez nos z charakterystycznym dla jego rasy dźwiękiem, co u niektórych mogło wywołać lęk, jednak nie to było jego celem. Lewą dłonią zaczął szperać po swoich mieszkach i sakwach by sprawdzić, czy czegoś mu nie ukradła. Gdy dokładnie zbadał ją wzrokiem, przyjrzał się jej towarzyszowi podróży. Stał wyprostowany i bynajmniej nie wesoły.


Gracz: Heatcliff
»Zamieszczono 02-02-2019 17:520
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50553
Postać: Grenn "Sokół" Fender 

Gdy usłyszał słowa Ahena, zacisnął pięść z gniewu i... bezsilności. Grenn zdążył nauczyć się w swoim życiu wiele rzeczy. Potrafił zabijać z zimną krwią, ciąć tam, gdzie bardziej zaboli, niż zagrozi zdrowiu, tropić ofiary z zawziętością godną wygłodniałego wilka, zadowolić w łóżku kobietę... Jak dotąd nie był w stanie dokonać jednego – ocalić osobę, na której najbardziej mu zależało. W trakcie nocnych koszmarów potrafił zaśmiać się w twarz każdej wizji oprócz jednej. Keiry. W jego zawsze zimnych, niewypuszczających na światło dzienne najgłębiej skrywanych emocji oczach pojawiło się zwątpienie. Oto zagroziło mu widmo kolejnej życiowej porażki. Nie chciał teraz źle wypaść w obecności swojego ojca i jego doradcy, jednak czarne myśli i wspomnienia uderzyły w szlachcica z taką siłą, że nie potrafił wymyślić kolejnej odpowiedzi.
Wypuścił z ulgą powietrze, gdy do sali wbiegła jego ukochana siostrzyczka. Niepewność w jego oczach zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Znowu stały się chłodne i wyrafinowane. Spojrzał na swoją siostrę z góry.
- Nie powinnaś w ten sposób przerywać czyjejś rozmowy – skarcił ją surowym tonem, chociaż jednocześnie puścił do niej oczko w sposób niezauważalny dla ojca i Ahena.
Odwrócił się z powrotem do swoich rozmówców.
- Obawiam się, że na chwilę obecną nie mam już innych argumentów i pomysłów, które mogłyby nam pomóc. Podporządkuję się twojej ostatecznej decyzji, Panie Ojcze, choćbym miał to zrobić z niechęcią. Jeśli zdecydujecie się wyrazić zgodę, będę na przygotowania do drogi potrzebował dwóch dni – skłonił się i wyszedł z sali z lewą ręką opartą o rękojeść swojego miecza. Jakkolwiek nienawidził elfów, wiadomo było, że mówił prawdę. Rodzinę i polecenia ojca przedkładał nad siebie. Po zamknięciu za sobą drzwi przystanął przy Bevanie.
- Nie było wcześniej okazji – wyciągnął rękę, by tym razem przywitać się mocnym uściskiem dłoni. – Zgaduję, że po krzykach mojego ojca mogłeś wywnioskować, o co chodzi – rzucił krótkie spojrzenie w stronę drzwi. – Musimy się wieczorem spotkać. Cała czwórka. Karczma na obrzeżach wsi pod grodem będzie dobrym miejscem. Jeśli będziesz miał okazję, powiedz Nithanowi, ja pójdę do Rzeźnika.
Mówiąc o „czwórce” miał na myśli siebie i osoby, które dawno temu podążyły za pozbawionym rozsądku gołowąsem pełnym nienawiści i chęci zemsty. Nithan, podobnie jak Bevan, służył jako strażnik. Chudy, średniego wzrostu, o surowych rysach twarzy, pozbawiony zarostu, za to o sięgających szyi, siwiejących prostych włosach, które niegdyś były kruczoczarne. W młodości utracił lewe oko, a o tym, jak się to odbyło, krążą jedynie plotki, bo sam Nithan od gadaniny woli działanie. Mimo straty nieźle radzi sobie ze strzelaniem z kuszy.
Rzeźnik, tak naprawdę Omir, najbardziej odstawał od pozostałej trójki. Jego przydomek wziął się od tego, że zwykle pracuje jako... rzeźnik. Jak się okazało, potrafił jednak ciąć skutecznie nie tylko świnie, ale też prawdziwych przeciwników. Poza tym Grenn mimo różnic dzielących go od rzeźnika znalazł z nim wiele wspólnego. Okrucieństwo.


Gracz: Mister Tea
»Zamieszczono 02-02-2019 17:540
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50554
Mistrz Gry: Werenor

Eustachy razem z krzesłem poleciał na podłogę, co skutkowało bolesnym potłuczeniem ramienia. Kross nie zdobył sobie popleczników, znęcając się nad niegroźnym pijakiem. Bezpiecznym posunięciem było pójście do wynajętego pokoju, bo groziło to rozróbą na cały, wątpliwej jakości lokal. 

Pokój był na samym końcu korytarza. Gdy Werenor otworzył bardzo skrzypiące drzwi, jego oczom ukazała się izdebka wielkości maksymalnie trzy na trzy kroki. Pod oknem stało "łoże"- jeśli tak określa się niechlujnie pozbijany z przypadkowo znalezionych dech, stelaż, a na nim worek wypełniony sianem, imitujący materac. Ten widok nie wróżył dobrej nocy i tak też się stało- kross miał problemy z wygodnym ułożeniem się do snu. To była ciężka noc, z jeszcze gorszym porankiem. Werenor miał wrażenie, że jego głowa eksploduje. Kross niejedno już przeżył, ale żeby po jednym piwie mieć kaca? To była dla niego nowość.*

Kiedy wreszcie wygramolił się z łóżka i wyszedł z pokoju, było już południe. Cóż za strata czasu! I to w takiej zatęchłej dziurze. Jednak by mieć siłę na dalszą podróż, Werenor musiał zjeść śniadanie, za które dopłacił pięć koron. Podczas jedzenia zauważył parę złotych elfów, którzy przy rozmowie bardzo energicznie gestykulowali. Kobieta nawet pacnęła dłonią swojego kompana, po głowie.
-Jak mogłeś go zgubić!? Dziadek Ci tego nie daruje!- mówiła dość nerwowo.
Czyżby trafiła się okazja na dobre zlecenie? Kross zaciekawiony rozmową chciał ich podsłuchać, jednak nie było mu to dane, bo przysiadła się do niego jedna z dziewcząt do towarzystwa. 
- Płomiennowłosy kochanek, takiego jeszcze nie miałam- zamruczała, łasa na szybki zarobek, przy szybkim numerku. -Za pięćdziesiąt koron zrobię wszystko co zechcesz- zachęcała mężczyznę.
Przez to całe nagabywanie, Werenerowi nie udało się podsłuchać całej rozmowy, a para elfów ulotniła się tak szybko, jak uroda dziewki, która mu przeszkadzała. **

Czas najwyższy by opuścić tę wiochę i jak najszybciej zapomnieć o zdarzeniach, które wkurwiały go przez ostatnie parenaście godzin. Werenor postanowił sprawdzić opowieść nawiedzonego pijaka. Wyruszył w stronę mniej więcej wskazaną przez Eustachego. Szedł bez zmęczenia przez trzy godziny. Zdążył minąć już dwie pomniejsze wioski, gdzie przepytywani mieszkańcy potwierdzili wersje Eustachego. Jednak Miśka ani widu, ani słychu. Każdy twierdził, że zna osobę, co go widziała, ale sam nie miał sposobności. 
Wioseczki ustąpiły miejsca gęstwinie. Słońce chyliło się ku zachodowi, tak samo jak cierpliwość krossa. Gdy już obmyślał plan zemsty na Eustachym za wyłudzenie piwa dla informacji, zauważył gwałtowny ruch zaraz przy jaskini. *** Werenor podszedł bliżej i jego oczom ukazał się ogromny niedźwiedź- duże, masywne ciało z nieznacznie wydłużoną głową, szyja gruba i krótka. Ślepia zwierzęcia groźnie iskrzyły się złotym kolorem, futro było błyszczące i lśniące, zdawać się mogło, że cały niedźwiedź jest pokryty mieniącą się mgiełką. Kross nie miał czasu na podziwianie, bo właśnie miś zwrócił na niego uwagę i szedł w jego stronę obnażając kły.


Mistrz Gry: Asef Yarkas

Asef, odtrącając rękę dziewczyny, nie do końca był świadomy kruchości ludzi. Szczególnie tak młodych ludzi jak ta dziewczynka. Dlatego przy delikatnym pacnięciu, nie tylko odtrącił dłoń drobnej blondyneczki, ale i ją całą, co poskutkowało rozsypaniem całego pęku ziół. Melani straciła równowagę i przewróciła się. Patrzyła teraz na Asefa wielkimi, pełnymi zdziwienia oczami. Jednak zaraz po chwili wstała i nadal zadzierając głowę do góry, pomachała mu palcem wskazującym.
- Nieładnie Panie byczku, nieładnie- powiedziała z udawanym oburzeniem. Najzwyczajniej w świecie się go nie bała. * 
W międzyczasie do pary dobiegł chłopiec, który widział, jak minotaur w panice się przeszukuje.
- Nie jesteśmy złodziejami!- powiedział zdyszany. 
- Nie bądź niemiły Jargon- Melani odezwała się do brata. -Pan byczek jest niewyspany- dodała i zaczęła zbierać porozrzucane zioła.
Chłopiec zdawał się być starszy od siostry, jednak był o wiele ostrożniejszy. Nic dziwnego, skoro stał przed nim dwa razy większy minotaur. Masywniejszy, silniejszy, uzbrojony. Jargon nie był głupi i potrafił rozpoznać zagrożenie. 
- Mam dosyć twojej bezmyślności- warknął i złapał ją za ramię -Wracamy- dodał stanowczo.
Melani próbowała się wyrwać, jednak nie dawała rady. Po chwili na polanie pojawiło się sześciu mężczyzn zwabionych krzykami dziewczyny. Nie wyglądali na wojskowych, na okolicznych tubylców też nie, ponieważ mieli przy sobie broń. Każdy z przybyłych uważnie przyglądał się Asefowi. Byli gotowi zaatakować, kiedy ten wykona podejrzany ruch. Nie codziennie spotyka się uzbrojonego Minotaura. Asef oceniając ich uznał, że dałby radę całej ósemce, łącznie z wkurzającą dziewczyną i jej bratem.  Wystarczyłoby machnąć parę razy toporem i byłoby po sprawie. ** Jednak czy zależy mu na tym, aby jego podróż miała krwawy ślad? 

Z zamyślenia wyrwał go głos najstarszego z mężczyzn:
- Nazywam się Growen, pochodzimy z wioski Safajer. Proszę o wybaczenie za zachowanie moich wnuków. Brakuje im ogłady, szczególnie Melani- wytłumaczył spokojnie. Był ostrożny i warzył słowa.
- Zmierzamy do miasta portowego, nie potrzeba nam zwad- dodał najwyższy z grupy, stojący obok Growena.

Rozmowę przerwała im pojedyncza kropla spadająca na nos Asefa. Zaraz po niej spadła kolejna i kolejna, aż w końcu rozpadało się na dobre. Deszcz padał grubymi kroplami. Ludzie znaleźli schronienie między drzewami. Tylko Melani wcisnęła bratu już przywiędłe chabazie, zdjęła buty i wybiegła na polanę, śmiejąc się i tańcząc. Najpierw zaczęła nucić znaną tylko sobie piosenkę, aż w końcu, przypomniawszy sobie słowa, zaśpiewała wysokim głosikiem. Dźwięk wydobywający się z jej przepony był melodyjny, jednak Asef nie miał pojęcia, co to za piosenka i jakie są jej dokładne słowa. ***


Mistrz Gry: Grenn "Sokół" Fender 

Złość Grenna była  tak wielka, wręcz namacalna. Nie potrafił już dłużej tego tłumić, co było widać po zbielałych knykciach w zaciśniętych w pięści dłoniach. Nawet wtedy, gdy podbiegła do niego Marina, ciężko było mu się opanować. Niestety i ojciec, i siostra to zauważyli. Dziewczyna wpatrywała się w niego ze zdziwieniem, bo nigdy nie okazywał takich emocji przy niej. Ojciec zaś tylko nieznacznie pokręcił głową z dezaprobatą. * Grenn musi ochłonąć i na trzeźwo ocenić sytuację.
- Za czterdzieści osiem godzin, nie dłużej, oczekuję Cie tutaj, ze zdecydowaną odpowiedzią- Lord Fender, jak i jego syn, musiał dobrze przemyśleć decyzję, która ważyła o losach małej Mariny.

Bevan jedynie przytakiwał Grennowi, jako strażnikowi nie wypadało podsłuchiwać, a tym bardziej komentować zdarzeń z sali, którą strzeże. Wiadomym było, że zjawi się o czasie i poinformuje odpowiednie osoby. Nawet odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał fatygować Rzeźnika, bo sam panicz z nim porozmawia.

Karczma pod grodem nosiła nazwę Pod trupkiem, być może dlatego, iż niedaleko znajdował się cmentarz. Jako, że znajdowała się na obrzeżach wioski, przyciągała wiele podejrzanych typków. Było tu gwarno i głośno. Większość odwiedzających miało pozakrywane kapturami twarze. Grenn zjawił się pierwszy, zajął stolik w rogu karczmy i czekał na towarzyszy. Był zniecierpliwiony i chciał działać, dlatego czas dłużył mu się niemiłosiernie. Ostatecznie zamówił u karczmarza gulasz grzybowy i kufel piwa. Po chwili całkiem ładna kelnereczka podała mu zamówioną strawę i napitek. Niestety czar prysł, kiedy uśmiechnęła się, pokazując popsute, pożółkłe zęby. Gulasz był pożywny i dobry, pikantny. O dziwo, piwo nie było chrzczone. Posiłek smakował Paniczowi, mimo że nie umywał się do dań, które kucharki serwowały na zamku. ** 

Panicz dziękował bogom, że chwilkę później pojawili się  Nithan i Bevan, bo już umierał z nudów. Nawet nie chciało mu się obserwować innych znajdujących się w karczmie. Strażnicy poza pracą zachowywali się mniej formalnie, jednak wciąż mięli przy sobie swoje miecze, których w każdej chwili nie zawahaliby się użyć. Skutecznie i sprawnie. Tak byli wyszkoleni. Nithan nie stronił od sprośnych żartów i bezczelnie obmacywał dziewuchę przynoszącą piwa do stolika. Nawet czerwony ślad po siarczystym policzku nie przerwał jego nachalnego podrywu. 
- Rzeźnika nie ma, to zaraz wracam- rzucił na pożegnanie i pociągnął dziewczynę w stronę pokoi. Idąc koło baru, rzucił karczmarzowi monetę jako zapłatę za usługi wciąż opierającej się dziewczyny. 
Bevan był bardziej powściągliwy i darował sobie komentowanie podrywu kolegi. Obserwował otoczenie uważnie. Wolał być przygotowany na każdy scenariusz, szczególnie w takim miejscu. Nithan wrócił po piętnastu minutach, a Rzeźnika nie było nadal. Długo kazał na siebie czekać, bo zjawił się godzinę później. Gdy wszedł, cała karczma nagle ucichła. Było słychać tylko szmery cichych rozmów, komentujących wygląd nowobrzybyłego:  Omir- pierwsze co rzucało się w oczy, to długie czerwone włosy, sięgające do pasa i splecione w warkocz. Spod grzywki wystawały czujne, zielone oczy, ozdobione naprawdę długimi rzęsami. Po wiosce chodziły plotki, że Omir kiedyś był piękną niewiastą, jednak odrzucił propozycję małżeństwa i potężny mag zamienił go w odwecie w mężczyznę. Zauważył Grenna i resztę, chciał nawet zrobić krok, kiedy zatrzymał go jeden, podpity już opryszek.
- Hej dupcia, chodź na kolanka do tatusia- wykrzyczał prawie i wszyscy w karczmie zaczęli się śmiać.
Pijaczyna wstał i szarpnął Rzeźnikiem, jednak ten zamiast znaleźć się na kolanach oprawcy, powalił go na ziemię i zaczął okładać pięściami. Po mocno umięśnionych ramionach, zatrważającej sile i szale można było rozpoznać, że to jednak mężczyzna. Tak, Omir odstawał od reszty, ale pasował idealnie. Kiedy już skończył z ofiarą, zapewne martwą, wstał, poprawił ubiór i usiadł przed Paniczem Fenderem. Nikt nie miał odwagi go powstrzymać, ani ruszać rozkwaszonego trupa z podłogi. Omir nie tylko potrafił ciąć mięso, ale też potrafił walczyć bez broni. *** 
- Nie byłeś wylewny popołudniu. O co chodzi?- spytał Grenna bezpośrednio, mierząc go chłodnym spojrzeniem szmaragdowych oczu. 


Mistrz Gry: Laureline Morgan

Milken. Kraina na północy, gdzie gęsty las Gronto-Am ustępuje miejsca Pustyni Szczepów. Roślinność jest uboga, głównie małe krzewy,  trawy i  mięta. Gdzieniegdzie wyrastają pojedyncze palmy, które rodzą kokosy. Ludzie zamieszkujący Milken, element napływowy, w swoich ogrodach uprawiają kiwi, ananasy oraz bardzo kwaśne i cierpkie, przypominające żółte jabłuszka- owoce pigwy. Te ostatnie są popularne w całym Trójlesie, a w szczególności na dworach i zamkach, jako bardzo ekskluzywny dodatek do herbaty. W Milken pigwy padają ofiarą zachłanności małych małpiatek, które nie zważają na to, jak bardzo drogi jest ten owoc na południu. Oprócz wszędobylskich i ciekawskich małpiatek, wszędzie wręcz pełzają ciemnofioletowe węże i skorpiony. Nie są agresywne, jednak przez magiczne właściwości, lśnią i świecą  w ciemności. Często lądują w terrarium, jako zwierzaki hodowlane lub na patelni, jako obiad. Odpowiednio przygotowane, mają bardzo chrupiącą skórkę i mięsisty, pożywny środek.  
Najbardziej różnorodne kolorowo są przeurocze włochate kulki- Drofury- zwierzątka żyjące na drzewach Gronto-Am. Mnożą się poprzez pocieranie, a podczas pory deszczowej w gęstwinie, spadają z drzew i migrują na pustynie, przechodząc przez Milken. Każdy osobnik ma różny kolor, samice są większe, mają piętnaście centymetrów średnicy, samce zaś o pięć centymetrów mniej. Popiskują i mruczą. Lubią towarzystwo ludzi, którzy nie cierpią tych szkodników, zjadających wszystko na swojej drodze i, niestety, robią z nich futra oraz akcesoria do odzieży. 

***

Poranek był koszmarny, wręcz nawet tragiczny, Laureline całą noc nie mogła zmrużyć oka przez ludzi z karawany, którzy wczoraj odwiedzili Millodre. Osada, w której mieszkała panna Morgan była najbliżej wykopalisk i ostatnim przystankiem przed wyruszeniem na pustynię. Nic więc dziwnego, że często zatrzymywały się tu karawany. Ale dlaczego akurat Ci musieli tak głośno akcentować swój byt?   Pokłócili się nawet o to z Orthanem, który skoro świt miał wyruszyć na wyprawę badawczą, na którą nie chciał zabierać dziewczyny, mimo jej usilnych próśb.
Co ważniejsze grupy poszukiwaczy wyruszyły z samego ranka na wyprawy. Pewnie wrócą późnym wieczorem bądź za parę dni. Laurie pierwszy raz od dawna delektowała się ciszą i spokojem, bo awanturnicy musieli odespać noc pełną śmiechów i pijaństwa. Kiedy wychodziła z domu, spotkała Anhelę, grubą kucharkę, która od czasu zaginięcia rodziców dziewczyny, matkowała jej. Anhela nie miała swoich dzieci, choć mężów miała czterech. Krasnoludzica poprosiła młodą elfkę, by ta poszła do Muruga, starego skryby, dobrego wujka każdego z osadników, po miętówki, które miała w zwyczaju dawać gościom do kawy. A w drodze powrotnej, by przyniosła wiadro wody ze studni, która znajdowała się na środku wioski.
Laureline szła zamyślona. Minęła właśnie dom Kentina, wysokiego młodzieńca, który przyjechał do Millodre parę miesięcy temu, zarzekając się, że zbierze parę gatunków zwierzątek i wróci do Aleksandrii. Jednak tak bardzo mu się spodobało, że został. Węże i skorpiony hodował, by uzyskać z nich Fiolet- proszek, dzięki któremu alchemicy i magowie łatwiej wpadają w trans magiczny. Laurie pamiętała, jak Anhela ostrzegała ją przed tym chłopakiem, a w szczególności przed narkotykiem, za którego uważała Fiolet,  bo  przedawkowany wywoływał halucynacje.
Spotkanie ze skrybą było dłuższe niż zamierzała. Murug jak zwykle uprzejmy i uśmiechnięty, nie wypuścił dziewczynki, dopóki nie spróbowała nowej wersji cukierków. Tym razem wytwarzanych z mleka kokosowego. Drogę do studni skróciła sobie przechodząc przed posiadłość Orthana. Gdy szła obok okien, do szyby, od wewnętrznej strony przykleił się Stefan- udomowiona małpiatka krasnoluda. Wzbudziło to niepokój dziewczyny, bo na każdej wyprawie Stefan towarzyszył Orthanowi. Laureline musiała to sprawdzić. Drzwi, o dziwo, były otwarte. Weszła do środka i zobaczyła krasnoluda leżącego na podłodze z otwartymi oczami, ze śliną ściekającą z ust…


---  

* Rzut dla: Werenor
Czynność: Odporność na kaca ; Określona: Trzeźwość umysłu (pe, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 40% ; Wynik: 59
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Werenor
Czynność: Podsłuchanie pary elfów ; Określona: Percepcja (pe) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 64
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Werenor
Czynność: Wytropienie misia ; Tropienie (pe, szy) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 55% ; Wynik: 25
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Wywarcie strachu na dziewczynce ; Określona: Przywództwo  (cha, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 83
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Ocena rynsztunku ; Określona: Broń jednoręczna (pe,si) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 65% ; Wynik: 29
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Rozpoznanie piosenki ; Określona: Muzyka (pe, cha) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 55% ; Wynik: 63
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Grenn "Sokół" Fender
Czynność: Ukrycie emocji ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 95
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Grenn "Sokół" Fender
Czynność: Posilenie się przed spotkaniem ; Kulinaria (pe, sze) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 40% ; Wynik: 37
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Grenn "Sokół" Fender
Czynność: Ocena rynsztunku załogi ; Określona:  Broń Jednoręczna (pe, si) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 85% ; Wynik: 83
Rezultat: POZYTYWNY

---

Werenor traci 1 punkt karmy.
Grenn "Sokół" Fender otrzymuje 1% do zdolności: Kulinaria
»Zamieszczono 02-02-2019 18:170
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50555
Postać: Werenor

- No i na chuj się sadzą, zasnął w połowie opowieści to musiałem go obudzić, ale chyba jednak lepiej będzie pójść spać, by mieć siły na polowanie na niedźwiadka, chociaż mała rozróba tutaj w lokalu jest całkiem kusząca. Tyle nosów, szczęk i kości do połamania, aż szkoda je zostawiać - pomyślał z sadystycznym uśmiechem na twarzy, po czym udał się do swojej kwatery.

- Kurwa, przepłaciłem... -stwierdził Werenor widząc, jakiej jakości pokój mu przypadł. Przed ułożeniem się do snu zdjął buty oraz większość uzbrojenia i wyposażenie zostawiając jedynie mały nóż w prawym rękawie - przezorny zawsze ubezpieczony, a tym bardziej, że Eustachy mógł zawsze zebrać jakąś bandę podobnych mu pijaczków i napaść na śpiącego Krossa. Taki scenariusz nie byłby dla niego zbyt miły, więc lepiej zawsze było mieć jakieś wyjście awaryjne.

- KURWA MOJA GŁOWA - zaklął Kross po przebudzeniu. - Chyba będę musiał mu naszczać do tego piwa, bo i tak nie może być bardziej chujowe niż jest. Może to nawet poprawiłoby jakoś jego smak - pomyślał ubierając się i zbierając swój ekwipunek. 
- Co te gej elfy tutaj robią? - pomyślał patrząc na parę elfów i oczywiście zaciekawiła go ich rozmowa - Czyli coś lub kogoś zgubili, a sądząc po tonie elficy ta osoba lub coś innego jest niezwykle ważne - pomyślał analizując ich rozmowę. 

Werenora strasznie wkurwiła zaczepka tak szpetnej dziwki, ale Kross jak przystało na przedstawiciela jego rasy postanowił to rozegrać jak rasowy skurwiel. 
- W sumie, czemu by nie... - powiedział z uśmiechem łapiąc ją za głowę. Wyglądało to jakby chciał ją pocałować i skorzystać z jej usług, ale Werenor odchylił głowę, a następnie uderzył ją swoim czołem prosto w szczękę - by ją połamać i wybić parę zębów. Po takim ciosie nie puścił jej głowy, tylko walnął nią o stół tak żeby złamać nos.
- Następnym razem zastanów się dwadzieścia razy zanim komuś przeszkodzisz z taką paskudną mordą a potem wypierdalaj obciągnąć komuś, kto naprawdę jest zdesperowany i przeruchałby takiego paszteta - powiedział wstając, po czym splunął na kurwę, która zapewne leżała zakrwawiona na ziemi po jego pieszczotach. 

- Dobrze, że to nie był wymysł tylko tego pieprzonego pijaka, bo inaczej musiałbym go umówić na szybkie spotkanie z jego stwórcą - mruknął pod nosem mijając ostatnią wioskę. 
- Hej misiu misiu, no gdzie jesteś ty pieprzony skurwielu?! - szeptał pod nosem Kross tropiąc złotego niedźwiedzia i wtedy zauważył gwałtowny ruch przy jaskini i instynktownie dobył miecza, którym nie raz już zabił jakąś istotę lub zwierze. 
- O jesteś Ty chuju... - zaklął, gdy zauważył, że niedźwiedź idzie w jego stronie. Werenor szybko się rozejrzał, po czym zaczął uciekać w kierunku najbliższych krzaków. Przebił się przez nie by niedźwiedź go stracił z pola widzenia i odbił w bok (prawy). Gdy misiek przebił się przez zarośla zaatakował jego prawą tylnią łapę od przodu – by wykorzystać siłę rozpędu bestii do zadania większych obrażeń, a następnie wykonując obrotowy dookoła własnej osi przeszedł za jego plecy jednocześnie tnąc drugą tylnią łapę, ale tym razem od tyłu. 
Po takim ataku Kross odskoczył do tyłu by ocenić jak jego atak wpłynął na niedziwedzia.


Gracz: Fuuma
»Zamieszczono 02-02-2019 18:190
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50556
Postać: Asef Yarkas

Był zdziwiony jak słabi są ludzie. Nie ocenił jednak całego gatunku przez jedną dziewczynkę, która z logicznych powodów jest dużo łatwiejsza do przewrócenia. Ludzie... Jak takie wątłe istoty sobie radzą? - zadał sobie to pytanie podczas podnoszenia się. To było pierwsze spotkanie minotaura z aleksandryjką i to w dodatku z dzieckiem. Wcześniej widywał jedynie elfy przybywające do Toro-Dren na wymianę handlową. Gdy mniej więcej zdał sobie sprawę, że nie został okradziony, przewiesił swój tobołek na plecy a topór nadal trzymał w jednej ręce równolegle do ziemi. Patrzył z wstrętem na dziewczynkę i jej mądrzejszego brata.


Kiedy jej brat zaczął ciągnąć siostrę, Asef zamierzał się odezwać, jednak zrezygnował słysząc nadciągających ludzi. Mimo jego porywczości podczas walk, zazwyczaj był opanowany i lubił analizować dostępne możliwości przed wykonaniem ruchu. Gdy usłyszał słowa mężczyzny, słuchał uważnie zachowując czujność. Wtedy poczuł krople, które coraz gęściej na niego spadały.

Deszcz. Lubił na niego patrzeć. Zadarł łeb do góry i obserwował zachmurzone niebo, z którego spadają miliony kropel by po chwili zmoczyć wszystko pod swoimi chmurami. Nie wiedział dlaczego, jednak zawsze podobał mu się ten widok. Może taka natura jego gatunku, że mimo jego osobowości wciąż fascynuje go natura? Nie wiedział. To jednak nie był czas na rozmyślanie. Ponownie spojrzał na ludzi, lecz tym razem na śpiewające dziecko. Beztroska dziewczyna. Kiedyś wyjdzie jej to bokiem. - stwierdził krótko w głowie, po czym podniósł topór i oparł go sobie na ramieniu ostrzem w stronę nieba.

Spokojnym krokiem podszedł do Growena, stając jakieś 1,5 metra od niego. Spojrzał mu w oczy i powiedział niskim, spokojnym lecz stanowczym głosem - Naucz swoją wnuczkę ostrożności. Gdyby zamiast mnie spotkała któregoś z moich pobratymców, mogłaby zginąć - po tych słowach spojrzał przed siebie i tam też poszedł omijając Growena bokiem jakieś pół metra od niego jeśli ten się nie odsunął. Niektóre minotaury nie zważałyby na to że jest ludzkim dzieckiem i odtrąciłyby ją z taką siłą jakby to był inny minotaur. W tedy dziewczynka miała by szczęście, gdyby jedynie sobie coś złamała. Zostawił ją i ludzi za sobą, po czym udał się dalej w podróż do swojego celu. 

Prowiantu nie powinno mu zabraknąć przez kolejny tydzień a może i dłużej. Nie było potrzeby zatrzymywać się w pierwszej lepszej wiosce. Szedł dalej nie oglądając się za siebie. Po paru minutach spojrzał na swoją dłoń i zacisnął pięść zwracając uwagę na siłę oraz przypominając sobie tę, z którą odtrącił tamte dziecko. Parsknął zdając sobie sprawę, że użył w tedy może 30% swojej siły albo i jeszcze mniej. Aby zabić czas, podczas wędrówki zastanawiał się ile musiałby użyć siły, aby zmiażdżyć głowę przeciętnemu aleksandryjczykowi, zaciskając na niej swoją pięść. Po około pół godziny wędrówki zamierzał zatrzymać się, by posilić się trochę mięsem, serem oraz napić się wody z manierki by po tym dalej ruszyć w drogę.


Gracz: Heatcliff
»Zamieszczono 02-02-2019 18:220
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50557
Mistrz Gry: Werenor

 Obrazel
 

Cały Świnioryj z ulgą żegnał Werenora, bo jeśli żarcik na pijaczynie był godny pożałowania i na poziomie nastolatków, którzy terroryzowali okoliczne wioski, tak atak na prostytutkę, jaka by nie była, wzbudził strach u wszystkich ludzi. Każdy omijał go szerokim łukiem, byleby tylko nie narazić się na gniew krossa. No! O taki efekt mu chodziło od samego początku. Werenor nie lubił zapyziałych wioch, prości ludzie nie doceniali jego fachu i najczęściej kończyło się na fizycznym zaakcentowaniem swojego niezadowolenia i wywołania posłuchu wśród gawiedzi.

Jedynym dobrem w tej wiosce było zlecenie, które okazało się być zgodne z prawdą.. Niedźwiedź był prawdziwy, ogromny i teraz właśnie szedł na krossa. Trzeba działać! Odskok w zarośla był świetnym pomysłem i faktycznie zdezorientował misia, jednak Werenor nie zwrócił szczególnej uwagi i potknął się o korzeń drzewa. * Nie było czasu na zastanawianie się, bo niedźwiedź deptał mu po piętach. Nie było również czasu, aby przygotować się do ataku. Kross zdążył jedynie dobyć miecza. Ranił zwierza wskakującego za nim w gęstwinę, jednak nie z taką siłą, jaką zamierzał.** Niedźwiedź zaryczał i zawarczał groźnie. Piana toczyła mu się z pyska ze wściekłości. Zaszarżował na krossa, ponownie go przewracając i przyciskając do podłoża. Zadziwiające było to, że zwierze trzymało ranione łapsko na jego klatce piersiowej. Normalnie użyłoby drugiej łapy. Coś tu było nie tak. 

Przemyślenia krossa przerwał pisk dziewczyny, która właśnie w tym momencie przechodziła z koszem pełnym grzybów i ziół. Oczy dzikiej bestii przestały świecić się na złoto i niedźwiedź zmienił cel ataku. Biegł prosto na wystraszoną dziewczynę, która zaczęła płakać i wrzeszczeć, ale nie ruszyła się z miejsca. Dopiero w ostatniej chwili monstrum znów zalśniło w złotym kolorze i zatrzymało się przed swoja ofiarą. Obrócił się i ponownie obrał sobie krossa za cel. Co spowodowało zmianę zachowania bestii? Tego Werenor nie wiedział, *** jednak wiedział tyle, że należy jak najszybciej się go pozbyć, inaczej skończy jako posiłek niezrównoważonego misia.

-Panie, błagam pomóżcie!- krzyczała dziewczyna, zalana łzami. -Ojca bogatego mam, zapłacę, tylko ubijcie to!- lamentowała wręcz. 
Była ubrana w czerwoną sukienkę, z krótkim rękawem, z pelerynką. Spódnica była długości do połowy łydek i baczne oko Werenora ujrzało, jak po jasnych pończoszkach spływa struga siuśków. Dziewczyna popuściła ze strachu. 



Mistrz Gry: Asef Yarkas

Dzień pierwszy
ALE JEST ZIMNO!! I ciągle pada, i pada. Nie cierpię tego deszczu, przez to kicham. Cholerka, zamoczył mi się zeszycik. Oby tylko nie zachorować. Ale ten byczuś chodzi szybko! Ledwo za nim nadążam, ale wreszcie się zatrzymał. Pewnie tutaj zrobi sobie przerwę. Jak zaśnie, to mu ukradnę coś do jedzenia, a na razie posiedzę na drzewie, w bezpiecznej odległości. Z tego pośpiechu nie mam nic przy sobie. Ciekawe co takie kolosy jedzą. Ale pewnie jest dobre. I czy rozpali ognisko? Powinien, jest zimno.

Dzień drugi
Kolejna noc pod gołym niebem podarowała mi kaszel i katar. Ten deszcz nie ma litości. Ale chyba tylko dla mnie. Obiekt zdaje się być zdrowy i nie przejmować niską temperaturą otoczenia. Ma on nie tylko wielkie gabaryty, ale też wielką odporność. * Na szczęście nie zorientował się, że znikło mu trochę zapasów. O wiele przyjemniej byłoby, gdyby nie kąsały mnie tak komary. Ha, ha, byczek też ma dość. Dziś pewnie pójdzie spać później, bo wydaje się być wkurwiony. 

Dzień trzeci
OJACIE! Goła dupa! Nawet dwie. Byczek spłoszył elfy, co się parzyły w krzakach. Ale ten elf był przystojny. Taki smukły i wysoki. Jasne kudły miał, jak moje. A ten tyłek! Mniam. Do schrupania! Ale muszę skupić się na obiekcie. Jak dotąd idzie w kierunku miasta portowego. Pewnie będzie chciał przepłynąć jezioro, by udać się na południe. Ciekawe gdzie idzie? Musze się dowiedzieć. Ale przed nim, przed nami, długa droga.

Dzień czwarty
Dzisiaj święto! Nie pada. Ale jest wilgotno. Byczek traci koncentrację, bo wszedł z wilcze gówienko. Widziałam rano, jak ten wilk srał, a ten nie zauważył i w to wlazł. Ha Ha Ha. Dzisiaj obiekt polował na sarenki. Chyba skończyły mu się racje żywnościowe. Ciekawe dlaczego? Chyba ktoś mu je podbiera. Muszę to sprawdzić. Te sarny, chyba widziały co je czeka, bo były płochliwe. Nic dziwnego szedł na nie wielgachny facet z wielkim toporem. Robił to niezdarnie, bo były szybkie france. Ale trafił dwie na raz. ** Pierwsza z powodu siły ciosu, rozbryzgała się na miazgę, z drugiej można było już wyciąć porcje mięsa i jakoś przyrządzić. 

Dzień piąty
O nie, c h y b a  m n i e z a u w a ż ył~~~~~~~

Dzień szósty
Fałszywy alarm, nie widział mnie. Ale nie powiem, co się działo wczoraj, bo się wstydzę. DZISIAJ- Do obiektu podszedł wieśniak, taki dziwny z wielkimi okularami na nosie i plecak miał świecący. Mówił coś o świetlikach, że jest jakimś et, etno, ento entogomologiem, czy coś. Xastis czy jakoś tak miał na imię. Jąkał się jak mówił. To było śmieszne. 

Dzień siódmy
Doszliśmy! RAZEM, ale osobno! Jestem w mieście portowym. Ale mi będą zazdrościć wszyscy! Musze koniecznie dostać się do tego samego statku, co ON.


Asef po siedmiu dniach dotarł do miasta portowego Deider. Po drodze miał wiele niedogodności w postaci deszczu, upierdliwego zbieracza świetlików, wilczego gówna, czy też pary kochanków, którzy bardzo głośno akcentowali swoje figle w krzakach. Na szczęście po drodze mijał też staw, gdzie mógł zmyć z siebie gówienko, w które wdepnął. Wtedy zdawało mu się, że jest obserwowany. Jednak gdy wyszedł z wody i rozejrzał się po otoczeniu, to nikogo nie zauważył. ***

W Deider było bardzo tłoczno i gwarno. Rasowo i kulturowo wymieszane miasto. Każdy człowiek zdawał się gonić gdzieś i być zajęty. Statki wypływały i przypływały co drugi dzień. Na przemian. Dzień, w którym minotaur przybył do miasta, był dniem, gdy statki cumowały. Miał więc całe dwadzieścia cztery godziny na to, by wypocząć.
 Zjeść coś lepszego w karczmie i przespać się w ciepłym pomieszczeniu. Gdy Asef szedł do jednej z wielu karczm, coś, a raczej ktoś, z impetem wpadł na niego. Spojrzał w dół i zobaczył te same, wielkie niebieskie oczy, co tydzień temu. Ta dziewucha! Co ona tu robiła? Obok małej aleksandryjki leżał otwarty notes, gdzie było widać na każdej stronie szlaczki (~~~~~~~~~~~~~~), nie było żadnych liter. 
-Dzień dobry- powiedziała zawstydzona dziewczyna.

---  

* Rzut dla: Werenor
Czynność: Odbicie w bok ; Określona: Zręczność (zr) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 71
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Werenor
Czynność: Zadanie pierwszego ciosu ; Określona: Broń Jednoręczna (pe, si) -10% za ostatni rzut ; Poziom Trudności: II ; Próg  wykonania: 90% ; Wynik: 89
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Werenor
Czynność: Rozpoznanie zaklęcia ; Określona: Wiarołomstwo (po, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 90
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Odporność na chłód ; Określona: Wytrzymałość (wt) ; Próg wykonania: 90% ; Wynik: 49
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Polowanie na sarenkę ; Określona: Broń Dwuręczna (si, wt) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 68
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Asef Yarkas
Czynność: Zlokalizowanie intruza ; Określona: Tropienie (pe, szy) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 63
Rezultat: NEGATYWNY

---

Werenor traci 1 punkt karmy.
»Zamieszczono 02-02-2019 18:300
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50558
Postać:  Laureline Morgan

Nie do wiary! Zamiast zajmować się wykopaliskami została dziewczynką na posyłki! Czy ten fach nie powinien przynależeć się tylko chłopcom?
Jak niby ma być w stanie kiedyś prowadzić badania na własną rękę, kiedy nie pozwala się jej nawet oglądać cudzych?
W dodatku nie pozwolono jej także przygarnąć własnej małpiatki. To nie w porządku! Orthan miał swoją, to czemu ona nie mogła? Opieka nad nią nie była przecież trudna. Laurie zmyślnie wypytała się krasnoludzkiego wujka o wszystko i z jego wypowiedzi wynikało, że Stefanowi daje on jedynie owoce, a czasem pędy do jedzenia i zostawia miskę wody. Niekiedy nawet nie musi mu nic przygotowywać, bo zaradna małpiatka obsługuje się sama doskonale, korzystając z tutejszych owoców pozostawionych w drewnianym półmisku na stole w kuchni. Z takim zakresem obowiązków poradziłby sobie pięciolatek.
Więc czternastolatka czuła się potraktowana jak zwykły smarkacz, a nie odkrywczyni, do której miana aspirowała. A do tego zaczęto posyłać ją z trywialnymi zadaniami. Nie odmówiła po trochu z sympatii do Anheli, po trochu ze strachu przed odmową, który prześladował nieśmiałą dziewczynkę od wielu, wielu lat. Więc teraz miała powody być zła. A może po prostu była niewyspana. I wszystko ją frustrowało.
Denerwowali ją głośni uczestnicy karawany, z których przynajmniej dwójka podczas wieczornego upojenia zdybała ją, gdy wracała do chatki, w której obecnie mieszkała. Chyba myśleli, że jest starsza, albo nie myśleli wcale, bo rzucali w jej stronę te specyficzne spojrzenia, przed którymi zawsze uciekała. Rzucili też i komentarzem na temat samotnej panienki, którą z przyjemnością zaprosiliby na skosztowanie wybornego wina. Laurie spłonęła rumieńcem, niewidocznym w mroku i czmychnęła do chatki.
Stawała się już kobietą, co napawało ją w równym stopniu zakłopotaniem, dumą i strachem. Bo wiązało się z tym wiele możliwości, ale także i zagrożeń, o czym przypominała jej nagminnie Anhela. Głównym tematem jej ostrzeżeń był Kentin. Co Laurie bardzo denerwowało, bo akurat uwaga tego przystojnego młodzieńca wcale by jej nie przeszkadzała. Jednak jego zainteresowania, Laurie zbytnio nie otrzymywała, co również ją denerwowało.
Dziewczynka jednak przyzwyczajona do radzenia sobie samej, miała już pomysł, jak poprawić sobie dzień. W zamyśleniu minęła dom Kentina, zastanawiając się, czy jest w środku. 
Gdy dotarła do posiadłości Muruga, zniknął wszelki ślad po jej zdenerwowaniu. Uświadomiła sobie, że zgodziła się wykonać prośbę krasnoludzicy również dlatego, że lubiła odwiedzać skrybę. Po trochu dlatego, że spotkaniom z nim towarzyszyła ciepła, domowa atmosfera, której jej nieraz brakowało podczas długich podróży w nowe, obce miejsca. Po trochu ze względu na pyszności, którymi raczył dziewczynkę. Ulegając jego dobrotliwej naturze, wzbudzającej zaufanie, zwierzyła się mężczyźnie ze swoich złości. Niektórych. Problemy z mężczyznami, tymi młodszymi i starszymi, zostawiła dla siebie. Murug nie doradzał nieproszony, pozwolił dziewczynie się wygadać i zagryźć smutki pysznymi cukierkami. Wyszła więc od niego lżejsza na duszy, lecz nie na ciele.
Następnym przystankiem na jej drodze miała być studnia. I dla niewtajemniczonych nim była. Laurie jednak udała się kawałeczek za granice osady, w kierunku, gdzie jeszcze z rzadka wyrastały drzewa przeradzające się dalej w Gronto-Am. Kluczyła między nimi, rozkopując irytujące krzewy i zadzierając wysoko głowę, a dłonią osłaniając oczy przed denerwującymi promieniami słońca. Gdy usłyszała znajome piski, wszystko przestało się wydawać aż tak wkurzające.
- A-ha! - zakrzyknęła dziarsko.
Zostawiwszy wiadro na wodę po pniem, jęła wspinać się po powyginanych gałęziach drzewa, szeroko rozstawiając długie, szczupłe nogi. Nie była w tym ani trochę wprawiona, ale ratowała ją ogólna gibkość i sprawne ciało. Nie pomagało to w prezencji, bo dalej wyglądała komicznie. Na szczęście nie miał jej tu kto zdybać.
No i kokosowe cukierki też zbytnio nie pomagały.
Podciągnęła się na gałęzi i tuż przed jej oczami objawiła się gromadka Drofurów.
- Mam was, małe dranie – mruknęła zwycięsko.
Lubiła używać tego ostatniego słowa, które zapożyczyła sobie od Orthana.
Słysząc ludzki głos, kolorowe futrzaste kulki, zaczęły tuptać w jej stronę, prawdopodobnie na niewidocznych pod sierścią łapkach, popiskując głośniej. Ustawiły się na krawędzi gałęzi i zdawało się, że patrzą na nią wyczekująco, chociaż ich oczu też nie było widać. Jedna z kulek, wściekle turkusowa, wyciągnęła się, by dotknąć jej nosa. Być może w próbie powąchania tego, czego i tak nie widziała. Udało jej się połaskotać Laurie po nosku i dziewczynka postanowiła, że wybiera tą. W ostatniej chwili podstawiła rękę, bo niezdarny drofur nieomal spadł z gałęzi.
Turkusowa kuleczka była raczej jedną z tych większych, więc Laurie miała nadzieję, że wzięła samiczkę.
Drofur zamruczał poczuwszy, że został uchwycony w dłoń, ale zaraz przestało być go słychać, gdy dziewczynka, tkwiąc w dziwnej pozycji, z każdą kończyną na innej gałęzi, wepchnęła go bezceremonialnie do przewieszonego przez jedno ramię plecaka.
Pospiesznie i niezbyt zgrabnie zlazła z drzewa. Nagle wszystko przestało ją denerwować. Po trójkątnej twarzyczce lisiczki błądził pełen samozadowolenia uśmieszek, gdy wracała jakby nigdy nic do osady, otrzepując małe, chude dłonie.
I dobrze, że nie pozwolili jej wziąć małpiatki! Drofur jest mięciutki, słodszy i nie krzyczy tak głośno.
Drofur czasem odzywał się z wnętrza plecaka, ale postanowiła go zignorować, w nadziei, że zamilknie.
Teraz nadszedł czas na drugą część cwanego planu i Laurie aż zaczęły trząść się ręce na samą myśl o nim.
W wyobraźni poczęła odbywać rozmowę z Kentinem, pytając go o płeć Drofura. Zapewniała, że jej nowe zwierzątko to tylko ich prywatny sekret. Kentin miał zadziornie roztrzepane włosy w kolorze czekolady, lekko opaloną skórę i szarozielone oczy. Opowiadała mu o tym, jak znalazła zwierzątko, wspinając się po drzewie. Omijając oczywiście część o sapaniu z wysiłku i bolących rękach. Ale może mu pokazać, że się podrapała, o tu, na przedramieniu. Wtedy pewnie będzie musiał ją opatrzyć.
- Przecież możesz uleczyć się magią – powiedział wyimaginowany Kentin ze swoim szelmowskim uśmiechem z dołeczkami, ale jej głosem. 
Laurie zastanowiła się przez chwilę.
- Przecież ci tego nie mówiłam! - uciszyła go w myślach.
Albo mogłaby mu pokazać, jak czaruje... 
Ostatecznie nie pokazała mu nic, bo Kentina nie było w domu. I może dobrze, bo ręka Laurie pukająca do jego drzwi trzęsła się mocniej niż pocierające się Drofury.
Z dziwną mieszaniną ulgi i rezygnacji, poszła więc już do studni, po drodze skupiając się, by uleczyć zadrapanie. By użyć magii na sobie, nie musiała dotykać rany ani właściwie robić nic, oprócz samego skupienia się na uczuciu gojenia. Było to bardzo odprężające. I wpędzało w dobry, pełen witalności nastrój. Ale jeśli robiła to za długo, stawała się senna, słabła.
Trochę czasu zeszło jej na poszukiwania i wspinaczkę, więc postanowiła skrócić sobie drogę przez posiadłość Orthana. Jego i tak nie było w domu.
Omal nie wrzasnęła, gdy nagle coś poruszyło się za oknem.
- Na brodę Torlofa! – wysapała kolejne zapożyczenie od Orthana.
Uspokajała się, bo okazało się, że to tylko Stefan. Ale małpiatki nie powinno tu być. I dlaczego była taka spanikowana? 
Będzie przynajmniej mogła oskarżyć Orthana o złe opiekowanie się zwierzątkiem.
Małpka odbiegła od okna w głąb domu. Laurie ruszyła do drzwi. Nie liczyła na to, że będą otwarte.
Były.
Następny widok przeraził ją tak bardzo, że zapomniała o wszystkim, co chciała zrobić, czy powiedzieć. O Drofurze tkwiącym w jej plecaku.
Rzuciła się przez korytarz, dopadając na kolanach do leżącego nieprzytomnie krasnoludka.
Kiedy była mała i objawiły się u niej zdolności do magii leczniczej, zapisano ją do uzdrowicielki i lekarza, by wyszkolić ją w zajmowaniu się rannymi i potrzebującymi. Początkowo niechętnie, ale nauczyła się wszystkiego, co jej powiedziano.
W stresie nawet nie myślała o tym co robi, posługiwała się nabytymi odruchami.
- Wujku Orthanie! - nie odpowiadał. - Słyszysz mnie?
Potrząsnęła nim bardzo delikatnie. Bez skutku. Miał otwarte oczy, ale zdawał się jej nie zauważać.
Musiała sprawdzić przede wszystkim, czy oddycha i ma tętno. Potem, czy nie ma czegoś w ustach, a w końcu, czy nie posiada ran na ciele. Blada jak papier przyłożyła mu drżące palce do szyi i pochyliła się nad jego ustami, wstrzymując własny oddech.


Gracz: Niria
»Zamieszczono 02-02-2019 18:310
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50559
Postać: Asef Yarkas

Pierwszy tydzień podróży nie był specjalnie interesujący, ale też nie przytrafiło mu się nic, czego by się nie spodziewał. Deszcz był nawet przyjemny i był w miarę miłym urozmaiceniem podczas nudnej wędrówki. Minotaur szedł swoim ni to szybkim, ni to wolnym krokiem. Jego jeden równał się jakimś dwóm ludzkim krokom. Tobołek ze swoimi rzeczami trzymał zawieszony na plecach podobnie jak swój topór ostrzem do dołu. Komary go irytowały, a jakże. Kogo nie irytują? Stwierdził że nie ma sensu się nimi przejmować bo jak będą chciały do i do Aleksandrii będą go cięły. Każdej nocy ponownie rozpalał ognisko otaczając go sporymi kamieniami, które zmniejszały szanse na spowodowanie pożaru.

Gdy usłyszał z oddali dwoje elfów, na początku chciał ich zwyczajnie zignorować, lecz miał lepszy pomysł. Wyciągnął swój topór i zaczął skradać się do elfów zza krzaków aby nie było go widać. Byli na tyle zajęci sobą, że raczej każdemu udałoby się do nich zakraść. Gdy już mocno schylony podszedł do krzaków, za którymi były elfy, zamachnął się porządnie toporem by wbić go na jakieś pół metra nad głowę elfa w drzewo, które rosło tuż obok. Następnie zrobił porządny krok w ich stronę przez krzaki i patrząc im w oczy ryknął przeraźliwie. Elfy kompletnie się tego nie spodziewały. Widząc śmierć przed oczami zaczęły uciekać z gołymi tyłkami tak szybko jak to tylko możliwe, a Asaf śmiał się z tego widoku dobre pół minuty. Wciąż mając szeroki uśmiech na pysku, wyciągnął topór porządnym szarpnięciem i ponownie założył go sobie na plecy. 

Następnego dnia przyszła pora na wilcze odchody. Niewątpliwie się zirytował, gdyż mimo posiadania racicy nadal było to irytujące uczucie. Na początku próbował wytrzeć to o trawę, jednak nie do końca mu się to udało. Dopiero staw okazał się być pomocny. Po umyciu racicy myślał że kogoś zauważył, ale chyba mu się zdawało. Nie mniej od tej pory pilniej strzegł swojego tobołka z zapasami. Nie mniej wspomnienie uciekających nagich elfów dalej pozwalało mu się rozweselić na trochę. Gdy wróci, opowie o tym Derremu. Na pewno by się z tego śmiał. Gdy nadszedł czas na polowanie, nie był zbyt zadowolony z jego efektów. Udało mu się odkroić trochę mięsa na jakieś kolejne dwa dni drogi, ale obiecał sobie, że następnym razem będzie rzucał w nie toporkami zamiast na nie szarżować. Mięso oczywiście lekko podsmażył nad ogniskiem, ale nie za bardzo, gdyż lubił krwiste mięso.

Wieśniaka sprzedającego świetliki próbował zignorować, a jeśli ten dalej był namolny, złapał go za fraki, podniósł jak kota, odstawił go z boku a następnie kontynuował wędrówkę. 

I tak nareszcie dostał się do Deider. Wszedł do niego wyprostowany z toporem na plecach. Rozglądał się ciekawie dookoła, jednak bardziej obracał oczami, aniżeli głową. W połączeniu z jego beznamiętnym wyrazem twarzy, wielkolud mógł wydać się trochę straszny, a już na pewno niebezpieczny. Część jego duszy - ta rządna przygód - chciała zostać tu jakiś czas, lecz Asef znał cel swojej podróży. Nie chciał kazać czekać wujkowi dłużej niż to konieczne. Od razu więc udał się do portu. Tam zaś usłyszał rozmowę jakiś ludzi z pracownikiem portu. To właśnie z ich rozmowy wywnioskował, ze ma całą dobę na odpoczynek. Ucieszył się z tego powodu, chodź tego nie okazał. W tedy też coś w niego wbiegło. Spojrzał sobie pod nogi i w tedy ją zobaczył. Eh, jakie to małe... - pomyślał z lekką odrazą. Dopiero teraz przypomniał sobie jak monstrualny jest Asef w porównaniu z tak młodą aleksandryjką. Świadomość, że jednym kopnięciem mógłby ją zabić była niebezpieczna. Nie dlatego, że musiał uważać na siłę jakiej używa - chociaż to też - ale dlatego, że to uczucie wyższości było głównym powodem, przez który Ci ponadprzeciętnie silni wykorzystywali ją dla własnych korzyści, czyniąc zło. Asef póki co był wolny od tego typu skłonności. Na razie... 

Oczywiście skojarzył fakt, że widział ją tydzień temu jak i teraz, a wcześniej wyczuł że ktoś prawdopodobnie go obserwuje. Nie trudno zgadnąć, że stała się główną podejrzaną. Nie lubił być szpiegowany, jednak póki co nie miał żadnych dowodów na to. Mógłby podnieść notes i go przeczytać. Mógłby, gdyby nie miał palców jak grube kiełbaski albo i jeszcze większe, skutecznie utrudniające mu manipulowaniem tak małych przedmiotów jak ludzki notes. Szybko wypuścił powietrze przez nos z charakterystycznym byczym dźwiękiem, po czym zrobił duży krok nad dziewczyną i poszedł w stronę targu. Ojciec dał mu pięćdziesiąt złotych monet mówiąc, że to mały majątek. Chciał się przekonać ile bogactw może za to kupić.


Gracz: Heatcliff
»Zamieszczono 02-02-2019 18:330
Zgłoś!




Kliknij tutaj aby odpisać