[ Wszystkie wpisy: 164 ]  Poprzednia 1, 2, 3, ... ... 7, 8, 9,


 Postać   Wpis  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50540
Postać: Arana Merimangë

Właścicielka zamtuza była zadowolona z uzyskanych informacji. Hiro spisał się na medal, jednak udowodnił, że Deja Vu jest zbyt ważną personą, by wysłać zabójczynię - amatorkę. Jest też możliwość, że po prostu nie docenił Arany, a że teraz go nie ma, łączy się z tym, że atak nie został powtórzony. Jednak on widział ją z Vingardusem, wiec teoria o niedoinformowaniu też wzięła w łeb. Zbyt duża ilość informacji nie jest dobra. Całe miasto, aż huczało od najróżniejszych plotek. Od tych z ziarenkiem prawdy, przez złośliwe, aż do całkowicie absurdalnych i niedorzecznych, mówiących o tym, że Arana to siostra Vingardusa. Panna Merimangë uśmiała się czytając raport Króliczka. By dowiedzieć się więcej o rodzinnym domu, napisała liścik do Garda Throrena z zaproszeniem na wypróbowanie usług zamtuza. Miała nadzieję, że ogrodnik da się skusić i przyjdzie na rozmowę. Kod alchemika był trudny. Arana myślała nad nim cały wieczór. AM to z pewnością ona. VB to Vingardus, ale dlaczego ten inicjał jest dwa razy? WM, to Wargo Momochi. Przysłali zabójcę. Kto przysłał? I kim jest Szklana Dama? To kolejne zadanie dla jej Niedźwiadka, który miał o co się starać, bo oprócz standardowej wypłaty, Pani Pszczółek dołożyła tydzień wolnego.

Nagła pobudka przez dziewczyny, okazała się być miłą niespodzianką, na którą trzeba było szybko się przygotować. Arana wbiegła do pokoju gości nieco zdyszana, ale zdążyła. Jeszcze go nie było, jednak już słyszała kroki całej piątki. Vingardus wszedł do pomieszczenia gwałtownie, z dominującą postawą i spojrzeniem. W tej postawie, Arana czuła do niego respekt i bezwzględne posłuszeństwo. Nie chciałaby nigdy mieć z nim wroga, bo mroczny elf samą posturą wzbudzał strach, a już nie wspominając o umiejętnościach i możliwościach. Z pewnością byłby w stanie spełnić każdą groźbę, jaką wypowie. Na szczęście trwało to tylko chwilkę, bo zaraz wrócił do spojrzenia, które już znała. Na jej twarzy zagościł uśmiech, kiedy Vingardus do niej podszedł.

Nie spodziewała się tak szybkich odwiedzin. Myślała, że zdoła ukryć tę szpetną bliznę. A mogła od razu zdecydować się na zabieg alchemika, wówczas nie musiałaby pokazywać się nieidealna. Krępowało ją to, że mroczny elf  tak bacznie przygląda się jej niedoskonałościom, jednak po chwili spodobała się troska, jaką ją obdarzył.
-Ta mała suka podcięła sobie żyły, kiedy byłam nieprzytomna, nie miałam okazji jej przesłuchać- odpowiedziała.

Vingardus wyglądał na zmartwionego, co zdarzyło mu się po raz pierwszy, odkąd się znali. W końcu przygarnął dziewczynę do siebie i pocałował ją w czoło:
- Ktoś musiał ją nasłać. Nie wiem kto i po co, to zrobił, ale znajdę go i zabiję -mówił, ciągle przykładając usta do jej czoła.

Kobieta zamknęła oczy. Od pięciu dni, czuła się naprawdę bezpiecznie, dopiero w ramionach ukochanego.
- Musisz wiedzieć, że ten ktoś chciał wrobić ciebie. Ktokolwiek to był, nie ma wszystkich informacji- powiedziała i wtuliła się mocniej. -Jak dobrze, że jesteś.

Vingardus zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiając, jednak w końcu odpuścił. Otulił swoimi barczystymi, silnymi ramionami Aranę i pocałował ją w czubek głowy, wdychając przy tym zapach jej włosów.
- Już Cię nie zostawię -odparł, po czym zamknął oczy.

Wyznanie mężczyzny było jak miód na jej uszy. Trwała w uścisku i wsłuchiwała się w bicie jego serca.  Po chwili uniosła głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. Musiała stanąć na palcach, by w końcu go pocałować. Chciała tego od momentu pojawienia się Vingardusa w jej komnatach. Lewą dłonią po omacku szukała zapięcia kamizelki.

Zachichotała, gdy dostała całusa w nosek. To było tak urocze i niepodobne do niego. Lubiła to w nim najbardziej. Gdy kamizelka z łoskotem spadła na podłogę, Arana kątem oka zauważyła ruch zasłony. Będzie musiała przyzwyczaić się do tego towarzystwa. Jednak teraz była zajęta kimś innym i przestała zważać na nich i na to, że może ją być słychać. Nie kazała mu długo czekać, sama była gotowa i nie potrzebowała rozgrzewki. Cicho jęknęła, gdy poczuła go w sobie. Tym razem pan Blathh'rose pozwolił jej poprowadzić ich ku rozkoszy, co robiła z narastającą ekstazą. 

Mroczny elf całował ją, ściskał i zadowalał. Instynktownie wymieniali się gestami, pieszczotami i mruknięciami, badając na nowo swoje ciała i zmysły, odnajdując się w sobie. Choć nie rozmawiali, komunikowali się bez słów, a znaczyło to więcej, niż wszystkie ckliwe powiedzenia.

Była naprawdę stęskniona bliskości, pieszczot, pocałunków, ale nie od przypadkowego mężczyzny. Pragnęła tylko jego. Czy tak właśnie czuje osoba, która kocha? Nie powstrzymywała się i była głośna, bardzo głośna. To zbliżenie było jeszcze bardziej ekscytujące i podniecające, niż za pierwszym razem. Podczas stosunku z jej włosów zsunął się rzemyk i warkocz rozplątał się.  Pofalowane włosy dziewczyny okryły jej plecy. Kiedyś słyszała, że jeśli partnera darzy się uczuciem, to orgazm będzie silniejszy. Nie wierzyła w te słowa, aż do dzisiejszego poranka. Tak intensywnego końca nie miała jeszcze nigdy w życiu, co utwierdziło ją w przekonaniu, że naprawdę kocha Generała Mrocznych Elfów. 

Głaskanie było równie przyjemne co sam seks. Słowa Vingardusa uspokoiły ją, a gesty dawały poczucie kochanej. Mogłaby tak tulić się cały dzień. Jak każde spotkanie, to też dobiegało końca, jednak Vingardus zadziwił Aranę, bo nie pożegnał się i nie wyszedł do swoich ludzi, a wręczył jej pierścień, znaczący bardzo wiele. Przez bardzo krótką chwilę ogarnęła ją panika, ale szybko została zagłuszona przez o wiele milsze wspomnienia. Założyła pierścień na serdeczny palec lewej dłoni. Spojrzała mu prosto oczy i nim zdążył wyłapać uśmiech na jej twarzy rzuciła mu się na szyję i pocałowała w usta, dając mu jednoznaczną odpowiedź, że zgadza się.

***
12 lat wcześniej

-Ale ja nie chcę tam iść!- Arana pisnęła niezadowolona. 
-Nie dąsaj się, za siedem dni skończysz dwanaście lat, krwawisz od pięciu miesięcy. To jest odpowiedni czas- usłyszała zdecydowany ton głosu.
-Mamo, przestań!- zaczerwieniła się i spuściła wzrok.
Harmonia Merimangë dłuższą chwilę przyglądała się córce. Gdzie popełniła błąd? Przecież wychowywała ją na silną kobietę, a ona jest tak bardzo nieśmiała.
-Oj, Myszko, taka jest kolej rzeczy. Masz naprawdę szczęście, że będziesz miała młodego męża i co najważniejsze z wysokiego rodu.
-Czemu nie mogę sama wybrać sobie męża? - podbiegła do mini biblioteczki w swoim pokoju i sięgnęła po książkę. Położyła na stole i otworzyła gdzieś na środku. Pokazała matce fotografię obejmującej się pary. -Popatrz mamo! Chcę tak jak oni, zakochać się i dopiero wtedy wyjść za mąż!- oznajmiła.
Harmonia zacmokała z niezadowoleniem, podeszła do córki i zamknęła książkę. Obiecała sobie, że jeszcze tego samego dnia każe wychłostać nauczycielkę literatury, za pokazanie Aranie tych bzdurnych romansów.
-Takie historie dzieją się jedynie w bajkach, zakochasz się po ślubie. A jeśli nie, to przelejesz miłość na dziecko- wytłumaczyła jej, jednak nie osiągnęła zamierzonego efektu, bo dziewczynka była jeszcze bardziej podenerwowana i stremowana pierwszym spotkaniem z chłopakiem, który miał ją mieć za żonę w równonoc jesienną.
Harmonia schyliła się, by zrównać się wzrokiem z córką, położyła dłonie na jej ramionach.
-Skup się teraz: za miesiąc będziesz Panią Domu. Masz niepowtarzalną okazję, by owinąć go sobie wokół palca jeszcze przed ślubem. Jeśli Ci się uda, on spełni każdą twoją zachciankę, każde pragnienie i będzie na twoje każde skinienie, czy westchnienie- przekazała jej instrukcje i kątem oka zauważyła Rehena, który był gotów odprowadzić córkę i przekazać rodzinie jej przyszłego męża. -Nie przynieś mi wstydu, Aranko- dodała na zakończenie i ucałowała ją w czoło, a we włosy wpięła zdobiony diamencikami, złoty grzebyk.

Tej samej nocy, ten sam grzebyk spadł z łoskotem, gdy Dartan Vogart ciągnął Aranę za włosy, podczas zabawiania się...


Gracz: Mikaela
»Zamieszczono 02-02-2019 17:160
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50541
Postać: Essy

Jeśli się cofam, to tylko po to aby wziąć rozbieg.

Wykorzystała okazję, że nikt nie patrzył i uszczupliła nieco księgozbiory pana Boltona. Fizjologia zła. Zapowiadała się ciekawa lektura na dobranoc. Oprócz tego zwinęła również Poradnik samoobrony. Nie potrafiła do końca zaufać Wernyhorze, więc wolała się przygotować na spotkanie z minotaurem i jego bandą. Nie sądziła, by dużo jej to pomogło, ale kto wie...

Po kłótni z Wernyhorą trzasnęła drzwiami od swojego pokoju. Porządnie wyprała swoją sukienkę i beret, wymyślając przy okazji 102 sposoby na zabicie starego krossa. Gdy jednak sama zaczęła się kąpać, zauważyła kilka siniaków na swoim ciele i jej złość przeszła na tego kurdupla, Gruu.

Stara Stolica była rozczarowaniem. Wernyhora był rozczarowaniem. Była gotowa z nim pójść na koniec świata, przeżywać przygody, ale nie… Okazał się zwykłym chamem i cieszyła się w duchu, że tak szybko się o tym przekonała. Co by było, gdyby odbiło mu gdzieś w głębi lasu, gdzie byłaby z nim sama…? Wolała się już nad tym nie zastanawiać.

Po nieudanej walce z oknem, darowała sobie i wskoczyła do łóżka, jednak słysząc nad uchem komary wstała gwałtownie i zapaliła świeczkę, by je odszukać, lecz te jakby nagle znikły. Kilka razy się tak zrywała, ale w końcu miała dość. Padła nosem w poduszkę i zakryła rękami uszy, wystawiając je na atak komarów. Byle tylko już zasnąć.

Miała dręczący, niespokojny sen, jednak nic z niego nie pamiętała. Obudziła się godzinę przed świtem, rozejrzała po ciemnym pokoju. Ze zdziwieniem odkryła na swoim policzku łzę. Co to za cholerny koszmar? Próbowała sobie przypomnieć, ale nie mogła. Może i dobrze? Wstała i ubrała się po ciemku.

Przeżyte wczoraj upokorzenie i wściekłość mieszały się teraz ze smutkiem i niepokojem dając w wyniku tej mieszanki ogólne przygnębienie. Jednak przechodząc koło pokoju Wernyhory w głowie zaświtał jej diabelski pomysł. Cicho jak mysz podeszła do drzwi, otworzyła je i weszła do środka. Okno było zamknięte, a więc nie bała się przeciągu i zostawiła niedomknięte drzwi, by mieć szybką drogę odwrotu.

Podeszła do śpiącego krossa i bez zbędnych ceregieli zaczęła go przeszukiwać. Topory, kusza, sakiewka… Była skupiona, choć w środku cieszyła jak dziecko. Upokorzył ją okrutnie i oto mściła się na nim. Chciała mu nadepnąć na odcisk tak, żeby zabolało. Żeby ją popamiętał. W głowie zaczęła lecieć jej taka oto piosenka:

Stary Łowca mocno śpi…
Stary Łowca mocno śpi
Wcale się nie boję
Do cna go obrobię
Jak się zbudzi będzie zły
Jak się zbudzi będzie zły…

Opuściła pokój krossa i udała się do baru. Wolała nie zostawać tu długo. Napiła się wody i zrobiła sobie kanapki na drogę, po czym wyszła z karczmy. Opuściła miasto innym wyjściem, niż tym przy którym umówili się z Boltonem. 

Po drodze przyszła jej do głowy pewna przykra myśl: co jeżeli pomyślą, że po prostu stchórzyła? Nie… Wernyhora wiedział dlaczego nie przyszła, a Gruu i pan Bolton, gdy zauważą brak książek będą myśleć, że wiedzą.

Szła główną drogą licząc na to, że złapie jakiś powóz. Słońce zaczęło wschodzić.


Gracz: Aceris


***

Kupuję:
25% do Kradzieży - 35 SŻ
20% do Skradania - 28 SŻ
razem: 63 SŻ
»Zamieszczono 02-02-2019 17:200
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50542
Postać: Avrel Alliser

Chwilami był pewien, że to głupota, bez sensu, tylko krzywdę sobie zrobi, wracając do swojego pokoju ułatwi straży robotę. Najlepiej porzucić wszystko i wiać jak najdalej. Chwile te jednak trwały bardzo krótko, szybko wracała pewność dobrze podjętej decyzji. Najrozsądniejsze wyjście: spróbować odzyskać miecz. Ale i wyjście, którego najbardziej się bał.
Ryzykował, że go złapią. Podejmował ryzyko świadomie, z powodów ważkich, co go uspokajało, ale strach pozostawał. Strach przed każdym spojrzeniem przechodnia, każdą mijaną osobą. A spojrzenia na siebie ściągał, tak niedoświadczonego jeźdźca dawno pewnie nie widzieli.
Jazdy konnej podjął się tylko dlatego, iż zdawało mu się, że tak będzie szybciej, że jakoś, uczepiony grzbietu klaczy, pokona całą trasę w czasie krótszym niż na własnych nogach. Zapewne miał rację, ale nie pomyślał o innych. Przechodniach, którzy przyglądali mu się uważniej niż sobie nawzajem. Avrel rzucał się w oczy, a tego wolał uniknąć o wiele bardziej niż szybko dotrzeć do sklepu.
Klacz jakoś dała się prowadzić. Mężczyzna prowadzący klacz nie stanowił aż tak niecodziennego widoku.
Alliser pozwolił sobie na odrobinę nadziei.
Zbytnio się z nią pospieszył.
Strażnicy.
Zauważyli go. Obserwowali go.
Nie powinien się przypatrywać, nie powinien wyglądać jak ktoś, kto ma coś na sumieniu. Nie zwracać na nich uwagi, po prostu minąć, jak każdy inny przechodzień.
Troje z nich mógłby pokonać, gdyby trzeba… Nie, nie wolno mu tak myśleć, musi sobie poradzić bez przemocy.
Ale jeśli go rozpoznają?
Zachowywali się dziwnie, nie reagowali tak, jak się spodziewał. Czemu wysyłali do niego jedną dziewczynę? Nic z tego nie rozumiał.
- Panie Alliser, jest pan aresztowany!
Nie.
Jednak go rozpoznali, wiedzieli od początku, bawili się z nim, ale czemu w takim razie nie zaaresztowali go wszyscy, czemu reszta się schowała… Na tym etapie Avrel był już bardziej zaskoczony niż przerażony (głównie dlatego, że ciężko mu przychodziło bać się jeszcze bardziej niż już się bał), zdziwienie to musiało się odbić na jego twarzy, inaczej dziewczyna by dostrzegła, że jej żart zbyt mocno go wystraszył jak na kogoś o czystym sumieniu.
To był tylko żart, ona nic nie wie, powtarzał sobie w myślach.
Tylko żart.
Niesamowite szczęście wciąż go nie opuszczało. Dziewczyna, Vincy, siostra Eligrey'a, ze wszystkich strażników trafił akurat na nią i jej znajomych. Kojarzył jej brata, a jakże, przytaknął skinieniem głowy, specjalizowali się w tym samym żywiole, mogli pewnie zostać kolegami, gdyby Avrel miał wtedy czas, a teraz… A teraz nie miał go jeszcze bardziej.
Szli cały czas w stronę sklepu Szychy, Vincy koło Allisera, klacz dreptała za nim, a on, w miarę jak dziewczyna mówiła, gubił się coraz bardziej. Ona była coraz bardziej zmieszana, zaczęła nagle go opisywać, a on w tym opisie się niezbyt rozpoznawał…
Może chce pan gdzieś ze mną wyjść jutro? Ale tak bez reszty, tak byśmy sami poszli... Znaczy: ja i pan. Jeśli pan chce
To było tak absurdalne, że nie miało prawa się zdarzyć, a jednak się działo. Gdyby się nie zatrzymała, i tak by przystanął, zaszokowany i nie mający pojęcia co zrobić. Patrzył na nią, nie pojmując.
Dziewczyna go zaprosiła. Vincy się w nim... podkochiwała? Dziewczyna, młodsza od niego, sama, z własnej woli, go zaprosiła. Akurat teraz. I nic nie podejrzewała, nie zauważyła. Nie dostrzegała przerażenia, zmęczenia, a może nie chciała widzieć, nie wtedy, kiedy wreszcie miała okazję…
Dla niego chwila nie mogła być gorsza. Początkowe zaskoczenie i ogłupienie szybko minęło, wrócił rozsądek. Im szybciej wróci do uciekania, tym lepiej. Im dłużej będą rozmawiać, tym gorzej. Trzeba to zakończyć. Avrel odpowiedział, najpewniejszym głosem na jaki potrafił się w tym momencie zdobyć:
- Moglibyśmy pójść, tak… - "tylko gdzie, czy nie za szybko się zgodził, czy to nie brzmi podejrzanie, co ona pomyśli, gdzie się umówiliśmy z Kasirą, pamiętam…"
Zaprosił ją do tego samego miejsca.
- Wybierz godzinę - dodał.
Dziewczyna uśmiechnęła się, widocznie zadowolona z siebie. Stanęła nieco pewniej, dumniej prezentując przy tym swoje młode wdzięki. Szczegóły spotkania zostały następnie dość szybko omówione, po czym Vincy pomaszerowała dzielnie w stronę, gdzie ukryli się jej kamraci. Przynajmniej to Avrel miał z głowy.
Udało mu się. Spokojnie szedł dalej, a przynajmniej na tyle spokojnie, na ile może iść ktoś ciągle obawiający się dostrzeżenia i rozpoznania przez jakichś innych strażników.
Na miejscu zastał sklep zamknięty. Wyjazd właściciela i zaginięcie sprzedawcy. Nie znali więc prawdy. Albo znali, ale uznali, iż “zaginął” brzmi lepiej niż “powiesili go”. Szycha nie zanotował dokąd się wybrał, co też było ciekawe.
O wiele bardziej Avrela ciekawiło jednak, skoro już tu dotarł, jak ma się dostać do środka. Znane mu awanturniczo-przygodowe powieści sugerowały, że otwieranie zamków jest w zasadzie proste, starczy w nich odpowiednio pogrzebać. Po kilkunastu próbach własnoręcznego sforsowania przeszkody uznał, że “odpowiednio” to kluczowe słowo. Z włamywaniem radził sobie tak samo wspaniale, jak z jazdą konną. Trzeba znaleźć inny sposób. Jak nie drzwiami, to oknem i tak dalej.
Ktoś już o tym pomyślał. W pokoju światło, okno otwarte, lina dopełniała obrazu. Ktoś się do niego włamał. Ale po co? Avrel cenił swoje książki, jednocześnie mając świadomość, że to tylko wartość sentymentalna, nie rynkowa. Jedyną rzeczą, która mogła być warta kradzieży, był miecz.
"Ktoś zmanipulował straż miejską, prokuraturę, sąd, nakłonił do wydania tego niezgodnego z prawem wyroku tylko po to, aby mnie wyciągnąć z pokoju i w spokoju móc kraść? Nawet jakby strasznie zależało na mojej śmierci, nikt nie musiał stosować aż tak okrężnej drogi." Avrel miał świadomość, że można go było zabić o wiele szybciej. I że niewielu wiedziało, iż ma ten miecz.
Musiał tylko dostać się do środka i sprawdzić czy klinga wciąż leżała spokojnie pod szafą. Co okazało się problematyczne. Lina liną, ale trzeba się jeszcze po niej wspiąć. Na co nie miał sił. Zrezygnowany, poddał się, uznając, że zrobił wszystko co mógł. Złodziej pewnie już dawno zwiał i miecza nawet tam nie ma. Nie ma sensu próbować dalej, tkwiąc w jednym miejscu, jeszcze się kto napatoczy.
Zanim jednak zdążył odejść, przekonał się, że o jednym nie pomyślał. Złodziej cały czas był w pokoju i dopiero teraz wyskoczył.
- No więc... Widzę, że jakimś cudem zwiałeś, pieprzony magiku
Co?
To nie mogła być prawda, a jednak, a jednak… Czyż nie podejrzewał tego, nie brał pod uwagę? Zawsze gasząc myśl, uznając za zdradziecką, że kto jak kto, ale Urlich…
- To ty? Ale czemu? - na nic rozsądniejszego nie starczyło mu siły. Cofnął się odrobinę, z całej siły ściskając wodze klaczy, wpatrując się z zaskoczeniem i przerażeniem w stojącego przed nim mężczyznę.
Urlich stanął pewniej na dwóch nogach i ciężko odetchnął, kołysząc przy tym głową. Nie patrzył na aleksandryjczyka. Zamiast tego pewniej chwycił miecz i jakby zaczął go oglądać. Alliserowi przypomniało się, jak podczas jednej z przygód, mężczyzna zachowywał się tak samo: odwracał uwagę przeciwnika jakąś opowieścią bądź groźnymi słowami, a następnie błyskawicznie szarżował do ataku.
- Wiesz... Avrel... Tyle zamieszania było z tym mieczem. Podzieliliśmy się łupami, a Tobie, głupiemu, daliśmy ten kawałek... No właśnie, czego? Stali? Żelaza? Nawet nie wiedziałeś, z czego jest to cholerstwo. My też. Ale dowiedziałem się, po jakimś czasie... - ciągnął mężczyzna. Gdy światło księżyca padało na jego twarz, dało się dostrzec głębokie cienie pod oczami oraz liczne zmarszczki, których wcześniej zdawał się nie mieć.- Gdy wróciliśmy, wszystko zaczęło się sypać... Najpierw ojciec zaczął niedomagać, potem zmieniły się kursy walut... Majątek, pozycja społeczna... W ciągu miesiąca stałem się trzykrotnie biedniejszy, niż byłem. A był to dopiero początek problemów…
Alliser pamiętał. Walczyli przecież razem, kiedyś. Wiedział jak walczył, jak zabijał. A teraz, przez strach przebijała się świadomość, że Urlich próbował go zabić. Bardzo okrężną drogą, przez karę śmierci, co nie oznaczało, iż nie spróbuje dokonać tego o wiele bardziej bezpośrednio. Nie spróbuje dokończyć tego, co zaczął i na czym mu zależało.
Avrel próbował opanować przerażenie, być czujnym, przygotować się dyskretnie do obrony magią, odparcia nieuchronnego ataku. Ani myślał atakować jako pierwszy, głównie dlatego, że nie był mordercą. I chciał, żeby Urlich mówił, chciał się dowiedzieć, chciał zrozumieć, dlaczego.
- Dalej nie wiem z czego jest wykuty - przyznał, licząc na to, że tamten zechce się pochwalić swoją wiedzą.
Wyglądał gorzej, dużo gorzej niż wtedy, kiedy widzieli się ostatnio. Nie kłamał, mówiąc o problemach. Jeżeli tylko o pieniądze chodziło…
- To jakie były kolejne problemy? - spytał, dla podtrzymania konwersacji, starając się wciąż zachowywać czujność, obserwować Urlicha. Nie mógł dać się zaskoczyć, nie mógł dać się zabić tym cholernym mieczem, bo to już by była przesada.
Mężczyzna spojrzał na klingę i prychnął, jakby tym prychnięciem próbował odgonić od siebie pytania Avrela, metal, z którego wytworzony został miecz i wszystko, co do tej pory zaprzątało jego myśli. Zaśmiał się cicho, do siebie, niczym szaleniec.
- Kolejne problemy... Sporo tego było. Gild-Alden nie zapomina. A ja miałem tam sporo trudności... Gdy dowiedziałem się, z czego jest ten miecz... -westchnął i pokiwał głową, oprzytomniając.- Nie. Nie, nie! Nie mogłeś przeżyć. Nikt z tej kurewskiej ekspedycji nie mógł. I wykorkowali. Zostałeś Ty i zostałem ja. Nie chciałem, by do tego doszło. Z nich wszystkich chciałem Cię oszczędzić... Chciałem... Wiesz...?
Dopiero teraz spojrzał mu w oczy. Urlich wyglądał naprawdę źle. Wręcz żałośnie. Zdawało się, że z jego książęcych rysów nie zostało już nic. Bardziej przypominał starca, niż mężczyznę w kwiecie wieku. Na jego twarzy malował się smutek, porażka, przerażenie i... Wszystko zmieniło się w wyraz zaciętej agresji, gdy rzucił się na Avrela z mieczem w ręku.
A Avrela najbardziej zaszokowała wieść o tym, że on i Urlich byli ostatnimi żywymi z tamtej wyprawy. Że aż tak ważne było, aby nikt nie pozostał z tych, co wiedzieli o mieczu. Aż tak ważne... "Ale skąd on wiedział, że ja wciąż mam..."
Nie było czasu na rozmyślania. Ten, którego dawniej uważał za przyjaciela, ruszył do ataku.
Avrel zebrał wolę i i skupił swoją magię w błyskawicę mogącą powstrzymać Urlicha, świadom, że na pokojowe rozwiązanie nie ma szans i samoobrona jest najlepszym wyjściem. Spróbował też uskoczyć z linii szarży, nie wpadając na stojącą obok klacz. Potknąć się o zwierzę zanim nauczył się jeździć - nie, nie byłby to sposób na śmierć, który by wybrał, gdyby oczywiście miał wybór.


Gracz: Nicole



// Wykupuję "Zmniejszenie poziomu trudności o jeden w każdym rzucie MG w następnym odpisie."
»Zamieszczono 02-02-2019 17:250
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50543
Postać: Xavira

Lekcje z Elein Brown były dla mnie jednym wielkim nieporozumieniem. Widziałam już wiele żałosnych osób w swoim życiu, ale jak można było być taką pierdołą jaką była Elein Brown? Była całkiem podobna do mojej matki. Och, jak ja jej nienawidziłam! Naprawdę jej się wydaje, że wierszyki i piosenki mają mi w czymkolwiek pomóc? Tak, zaśpiewajmy razem a świat stanie się lepszy! Czy ja wyglądałam na ośmiolatkę? Te lekcje były wyłącznie stratą czasu.

Miarka się przebrała. Nadzeszła pora, aby pozbyć się Elein Brown i jej "bezpiecznej białej magii". Dziś to uczeń zafunduje lekcję swojemu nauczycielowi. 

- Panno Elein, może pokazałaby mi pani jak biała magia potrafi uleczyć czyjąś ranę - powiedziałam z uśmiechem na ustach, jakiego jeszcze na mojej twarzy z pewnością nie widziała. Jak zwykle robiłam dobrą minę do złej gry.

Elein Brown poczuła się nieco zmieszana. Od długiego czasu na jej lekcjach nie było rzeczy praktycznych. Dlaczego Xavira znów chciała dopytywać o coś, czego na razie znać nie powinna? Dzieci dorastały bardzo szybko i był to kolejny problem nauczycielki, z którym dorosła kobieta musiała się uporać:

- Niemniej, nikt tutaj nie jest ranny, moja droga - zamyśliła się na chwilkę kapłanka. - Ale być może, jeśli będziesz się odpowiednio zachowywać, zabiorę Cię na wycieczkę do szpitala, gdzie pokażę Ci to w praktyce. Oczywiście, jeśli Twoi rodzice się zgodzą. Co powiesz na początek zimy? Do tej pory na pewno skończymy podstawy!

Przewróciłam oczami. Bez przerwy kłody pod nogi. Większości ludzi nie obchodzą twoje potrzeby, jeśli więc sama ich nie będziesz umiała zaspokoić, będziesz cierpieć. Na szczęście ja należę do tych wybranych, którzy to potrafią. A może jestem jedyna?

- Och, ależ po co zwlekać panno Elein, skoro białej magii możemy potrzebować już teraz? - zapytałam.

Wstałam z krzesła i podeszłam do szuflady, gdzie był ukryty nóż do listów. Wzięłam go do ręki, po czym obeszłam oba biurka, aż zatrzymałam się przed siedzącą Elein. Wydawała się nie rozumieć co robię. Istotnie tak wtedy było.

Patrzyłam prosto w jej oczy, ani na chwilę nie odrywając wzroku. W takich chwilach ludzie zazwyczaj przy mnie wariują. Boją się, bo nie wiedzą, co może się stać. Albo wiedzą? Trudno powiedzieć jednoznacznie. Każdy zachowuje się inaczej. Większość jednak jest uległa, jeśli się wie na czym im zależy. Ludzie tacy jak Elein byli łatwi do zastraszenia.

Podniosłam nożyk do góry, po czym odsłoniłam swoje przedramię.

- Ten mały nóż jest na tyle ostry, aby wbić mi się głęboko w rękę. Czy poradzisz sobie z taką raną Elein? - zapytałam wciąż świdrując ją wzrokiem.

Kobieta patrzyła z niedowierzaniem i mieszanką sprzecznych uczuć na twarzy, gdy Xavira z całkowitą pewnością siebie chwyciła za nóż. Kapłanka nie zamierzała jednak stać bezczynnie, ale pozwolić młodej szantażystce na okaleczenie się. Stanęła na równe nogi i złapała dziewczynę mocno za przeguby, by ta nie była w stanie wyrządzić sobie krzywdy.

- Na Varrosa! Dziecko drogie! - zawołała spanikowana nauczycielka. - Co się z Tobą dzieje!?

- Ależ o co chodzi panno Elain? Myślałam, że umie pani pomóc innej osobie w potrzebie - W ogóle jej reakcja na mnie nie wpłynęła. - Czy mam odłożyć nóż?

- Tak, na miłość Varrosa, tak! - W głosie nauczycielki słychać było jej ciężki oddech. Poluzowała uścisk na przegubach. - Dziecko drogie, magia nie jest zabawą. Nie robi się komuś krzywdy tylko dlatego, żeby go później wyleczyć. A tym bardziej nie robi się krzywdy sobie. Poważnie zaczynam się zastanawiać, czy mam Cię uczyć tej sztuki.

Odwróciłam się do biurka i położyłam na nim nóż. Zrobiłam pochmurną minę.

- Masz rację, przepraszam - powiedziałam do Elain, po czym rzuciłam się jej w ramiona. Objęłam ją mocno.

- To było głupie. Na prawdę nie wiem co sobie myślałam. Nie chciałam sobie robić krzywdy. Chciałam tylko się tego nauczyć. Jakież straszne by to miało konsekwencje, gdyby tak ważnej osobie jak ja coś się stało.

Kobieta przytuliła do piersi swoją uczennice, gładząc ją po włosach. Niech się uspokoi... Emocje, hormony i stres... To wszystko widocznie buzowało w Xavirze, nie znajdując ujścia. Lekcje magii trzeba było przełożyć, albo całkowicie im zaprzestać. Dziewczynka potrzebowała wsparcia pedagogicznego, poezji i piękna, którym mogłaby się zachwycić i uspokoić.

Biedna Elain. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to nie sobie chciałam zrobić krzywdę. Od samego początku chodziło mi o nią. Ta pozycja była doskonała, żeby sfinalizować swoje działania.

- Dlatego pomyślałam o tobie Elain - na mojej twarzy pojawiła się pogarda. Nim kapłanka zdołała się zorientować wbiłam swoje zęby w jej ucho. Miałam zamiar je odgryźć. Jeszcze nigdy nie zaciskałam swoich szczęk tak mocno jak teraz. Szarpałam na wszystkie strony trzymając się kurczowo swojej utrapionej nauczycielki.

Jakże wielkie więc było zdziwienie, gdy zęby królewskiej córki zatrzasnęły się na uchu Elein... Przerażający krzyk kapłanki musiał zwabić strażników, których szybkie kroki słychać było już za drzwiami sali do nauczania. Xavira poczuła, jak kapłanka szarpie się pod nią i próbuje odepchnąć. Czuła także krew, która miała gorący, metaliczny posmak. Spływała po jej brodzie, ubraniach, trafiała do ust i gardła.

- PUŚĆ MNIE! ZOSTAW! XAVIRA! - Elein w końcu popchnęła dziewczynkę na podłogę, sama łapiąc się za krwawiące ucho. Akurat w momencie, gdy w drzwiach stanęli strażnicy. Była to dwójka mężczyzn, którzy na co dzień ochraniali dziewczynkę.

Podniosłam się z podłogi. Moje serce biło wolniej niż zwykle, zupełnie na odwrót niż to, co zwykłam słyszeć z opowieści o takich chwilach. Mając wciąż krew na ustach odwróciłam się do strażników i splunęłam odgryziony fragment ucha nauczycielki pod ich nogi. Stali jak wryci.

- Obawiam się, że panna Elein potrzebuje pomocy medycznej - zwróciłam się do nich spokojnym głosem. - Zabierzcie ją natychmiast do doktora - rozkazałam.

Starszy strażnik natychmiast podszedł do kapłanki i docisnął do jej ucha kawałek jakiejś szmaty. Wyprowadził ją z pokoju. Nim to się jednak stało, Elein posłała Xavirze pełne lęku, spanikowane spojrzenie. Młodszy ze strażników również patrzył na dziewczynkę z lękiem i dystansem. Nic jednak nie skomentował, zamiast tego wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wręczył ją swojej pani. Zaczął po tym sprzątać bałagan. Nie należało to do jego obowiązków, jednak w tę sprawę zdecydowanie nikt nie chciał mieszać sprzątaczek.

- Do widzenia Elein. Nie mogę się już doczekać naszej następnej lekcji - powiedziałam triumfalnie wycierając twarz z krwi.

Mina Elein dostarczyła mi ogromu satysfakcji. Może powinna wrócić do swoich głupich sierot i wdów, skoro nie nadaje się do niczego pożytecznego. Ciekawe jakie wyciągnie po tym wszystkim wnioski. A z resztą, zawsze mogłam zrobić "powtórkę materiału".

- Właściwie to faktycznie, biała magia jest całkiem zabawna - podsumowałam mówiąc do siebie.

Po tym wszystkim czas było spotkać się z przyjaciółkami. Jak zawsze miałam już plan spotkania. Zawsze poświęcałam dużo swojej uwagi na planowanie. Świetnie również improwizowałam. To wszystko dzięki temu, że zawsze twardo stąpałam po ziemi i potrafiłam zachować zimną krew.

Trzy przyjaciółki z dzieciństwa. Znałam wielu ludzi którzy odwiedzali królewski pałac w Patronute-Pal. Miałam liczną rodzinę. Całe mnóstwo kuzynów i ciotek. Znałam też różne osoby z rodzin szlacheckich, jednak tylko Thalię, Adrytę i Safonę poznałam naprawdę dobrze.

Thalia była nonkonformistką. Nie przejmowała się zasadami i obyczajami, które lubiła łamać, gdy tylko nikt nie patrzył. Zawsze wpadała w kłopoty z których zawsze starałam się ją wyciągnąć, za co była mi wdzięczna. Uwielbiałam wykorzystywać jej buntownicze zachowanie. Na koniec nawet gdy wpadałyśmy w kłopoty nie mogła mieć do mnie żadnych pretensji. W końcu sama chciała to zrobić. Oczywiście z odrobiną mojej pomocy.

Moja kuzynka miała jednak też wady oczywiście. Do szaleńczych wyczynów mojej kuzynki należało zadawanie się z wszystkimi "nienudnymi osobami". Mowa oczywiście o osobach z niższych sfer i nie tylko. Nie przepadała za życiem córki szlachcica i pewnie nie żałowałaby, gdyby nią nie była. Kompletnie nie rozumiem jak można chcieć mniej władzy, wpływów i bogactwa? Po za tym miewała humory.

Na szczęście Thalia miała też liczne zalety. Gdyby ich nie miała to nie byłaby moją przyjaciółką. Potrafiła się świetnie skradać i ukrywać. Często zakradałyśmy się w różne niedostępne miejsca, aby coś zabrać lub podpatrzeć. Thalia miała tak szybkie ręce i zręczne palce, że potrafiła wyciągnąć sakiewkę niejednemu szlachcicowi. Wiele razy zatrzymywałyśmy na korytarzu jakiegoś niedołężnego grubasa. Ja odwracałam jego uwagę, a Thalia sięgała po sakiewkę. Oczywiście robiłyśmy to tylko dla żartów. Potrafiła otwierać zamki. Świetnie jeździła konno i znała się na myślistwie.

Safona była intelektualistką. Król trzymał na swym dworze jej ojca, który był wybitnym wynalazcą i medykiem. Słowem "człowiek nauki". Z tego powodu cała jego rodzina mieszkała w pałacu. Safona była grzecznym aniołkiem, która poszła w ślady ojca i pożarła chyba wszystkie książki z pałacowej biblioteki. Jej wiedza była niezwykle przydatna. Nie mówiąc już o swobodnym wstępie do laboratorium jej ojca.

Cud-dziecko jednak miała znaczącą wadę, którą oczywiście można było obrócić w zaletę. Miała miękkie serduszko. O ile w ogóle potrafiła łamać zasady, to miała skrupuły, które często mi przeszkadzały w planach. Dlatego powierzałam jej zadania nie wymagające tak "trudnych decyzji". Do tego Safona była bardzo naiwna. Oczywiście to też potrafiłam obrócić na własną korzyść.

Z jej zalet na pewno każdy wymieniłby rozległą wiedzę naukową, społeczną, religijną. Wiedziała również o rzeczach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Tak jej ojciec miała zadatki aby się stać architektem, inżynierem, lekarzem, alchemikiem i archeologiem równocześnie. Jej zdolności przydawały się teraz i z pewnością przyszły władca Aleksandrii znalazł by z niej użytek.

Adryta jest wyjątkowa bo jest najbardziej zmężniałą kobietą jaką znam. Taka osoba jak ona to prawdziwy skarb. Wielka szkoda, że w tym świecie niewielu potrafi docenić w kobiecie tego co posiada Adryta. Wychowała się w wśród żołnierzy i stała się jedną z nich. Kierowała się dyscypliną i zasadami. Była bezwzględnie posłuszna. Zawsze mówiłam jej, że popieram obecność kobiet w armii.

Adryta była najbardziej oporna na moje wpływy. Była zbyt mało elastyczna i zawsze trzymała się wyznaczonych zasad, przynajmniej dopóki nie poddawałam je w wątpliwość, lub odnajdywałam drogę, by je obejść. Kiepsko odnajdywała się w towarzystwie.

Po za tym miała wyłącznie zalety. Była odważna, zdecydowana, pewna siebie. Tylko ja mogłam jej dorównać w walce wręcz. Nikt za to nie walczył mieczem tak jak ona. Znała się znakomicie na sztuce wojennej. Potrafiła być twarda i niezależna.

Zamyślona zmierzałam na spotkanie z nimi, kiedy to z krzykiem wybiegła Safona. Wpadła prosto na mnie obejmując mocno.

Pojawiły się wszystkie. Jak zwykle zaprzątały sobie głowę drugorzędnymi sprawami. Czas aby na coś się przydały. 

- Zwiedzimy dziś bibliotekę - powiedziałam krótko i beznamiętnie.

Trzy dziewczynki zgodziły się na to z mniejszym bądź większym entuzjazmem. Thalia miała nadzieję na jakąś ciekawszą zabawę, Safona była pełna entuzjazmu i już opowiadała wszystkim, jakie książki im poleci, a Adryta cieszyła się, że znajdą się w miejscu, gdy ściany nie mają uszu, a za dziewczynkami nie zaglądają ciągle strażnicy. Bibliotekarzem pałacu był stary aleksandryjczyk, Jazduan. Nieco ślepy, nieco głuchy i zdecydowanie opryskliwy staruszek, który nigdy nie zwracał się do nikogo przez "pan", a już na pewno nie przez "wasza królewska mość". Niejednokrotnie inne dziewczynki prawie dostały od niego rózgą.

W końcu cała czwórka stanęła przed wejściem do biblioteki. Wnętrze wyglądało olśniewająco: witraże w oknach, malowidła na ścianach, podłodze i suficie oraz kilkadziesiąt rzędów regałów z książkami. Niektóre z nich były zamknięte żelaznymi bramkami. Były tam księgi zakazane, do których dostęp miał tylko sam król, bibliotekarz pałacowy i ten, komu bibliotekarz użyczy tam wejścia. Stary Jazduan od siedemdziesięciu lat swojej pracy nikogo tam nie wpuścił. I chyba tyle samo lat tam nie sprzątał. Biurko bibliotekarza było ogromne i półkoliste, zrobione z ciemnego drewna. Gdy Xavira stała wprost przy nim, musiała stawać na palcach, by wypatrzyć staruszka, nie mówiąc już o wypatrzeniu tego, co aktualnie było na biurku, gdyż przednia jego część sięgała znacznie wyżej, niż sam blat, by utrudnić każdemu to zadanie.

Za biurkiem nie siedział jednak stary Jazduan, a ktoś zupełnie obcy, kto już raz spotkał Xavirę, witając się z nią jak z dzieckiem i zdrabniając jej imię. Mężczyzna wychylił nos zza biurka i zobaczywszy dziewczynki, grzecznie i szczerze się uśmiechnął. Wyglądał teraz nieco bardziej elegancko, niż podczas pierwszego spotkania z księżniczką.

Zaskoczył mnie widok obcego siedzącego za dużym biurkiem. Zastanawiałam się, czy nie dać mu popalić za to jak śmiał się do mnie odezwać poprzednim razem. Miałam jednak ważniejsze cele. Ludzie myślą, że najważniejsza w odnoszeniu sukcesu jest dyscyplina. Jest w tym trochę prawdy, jednak najważniejsze jest skupienie się na tym, co jest najważniejsze. Cóż ci po ciężkiej, regularnej pracy, skoro nie prowadzi ciebie ona tam, gdzie chcesz?

- Witaj. Nie widziałam ciebie tutaj wcześniej. Jesteś nowym bibliotekarzem? - zaczęłam jak zwykle pewna siebie.

Mężczyzna uśmiechnął się do dziewczynek. Pomimo nieco niechlujnego zarostu i zdecydowanie wymiętej, jasnoniebieskiej koszuli, prezentował się w jakiś sposób całkiem elegancko. W pałacu obowiązywał zwyczaj, który nakazywał, by mężczyźni nosili na sobie ciemne, szykowne stroje. Na ekstrawaganckie kolory pozwalali sobie tylko naprawdę wpływowi ludzie, zaś na wymiętą koszulę... Cóż, nawet król nie chodził po swoim domu w wymiętej koszuli.

- Witam, witam... Co tam u was, dziewczynki? Chciałyście coś wypożyczyć? - zapytał mężczyzna wesołym głosem, opierając się przy tym łokciami o blat biurka.

Reakcja koleżanek Xaviry była podobna, do jej własnej: wszystkie prezentowały zdziwienie faktem, że jest tu ktoś inny, a nie staruszek. Poza tym, każda zaczęła wstępnie oceniać mężczyznę, wedle własnych miar. Safona lekko się zarumieniła.

Kto w ogóle wpadł na pomysł postawienia tak wysokiego biurka? Nikt nie powinien mówić z góry do Jej Wysokości. Kto siedzi wyżej czuje, że ma przewagę. Widać trzeba było tu zrobić małe przemeblowanie.

- Nie - odparłam stanowczo. - Słyszałam, że strażnicy mówili, że w bibliotece jest ukryte tajne przejście. Może wiesz coś o tym? - zapytałam z uśmieszkiem.

Chciałam sprawdzić jego reakcję.

Mężczyzna dalej grzecznie uśmiechał się, słuchając słów Xaviry. Zdawał się nijak zareagować na słowa o tajnym przejściu. Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego spokojnie odpowiadał dziewczynce spojrzeniem i uśmiechnął się jeszcze serdeczniej, sięgając po okulary.

- Wiem - rzucił jakby mimochodem, a następnie założył swoje szkiełka na nos i wygodnie oparł się na krześle, przyciągając do siebie książkę, którą czytał.

Zdawało się, że nie zamierza powiedzieć już nic więcej.

Kim jest ten kretyn? Nie wyraża się do córki króla z należnym szacunkiem, nie przedstawia się, nie odpowiada na pytania i ignoruje moją obecność! Nie jestem pewna kto najmuje służbę do pracy w pałacu, ale kiedy się tego dowiem pożałuje, że przyjmuje takich bezużytecznych wyrostków. 

Chwyciłam za krawędź biurka. Odwróciłam się i skinęłam na Adrytę, by pomogła mi się wspiąć.

Adryta pomogła księżniczce z miną, która jednoznacznie wyrażała niezadowolenie. Reszta dziewczynek też wydawała się zaniepokojona. Fakt, ten mężczyzna wydawał się naprawdę arogancki, jednak zachowanie Xaviry też nie było w porządku. W końcu jednak dziewczynka stanęła na blacie i... Nie zdążyła nawet rzucić okiem na rzeczy, które miał przed sobą bibliotekarz.

Potężny wiatr zerwał się w jednej chwili, uderzając w Xavirę z całą swoją siłą. Nie spadła od razu, a została nijako zmuszona do próby utrzymania równowagi przez machanie rękami. Prawie jej się udało. Prawie. Koniec końców, Adryta złapała swoją koleżankę i bez szwanku postawiła ją na podłodze.

Bibliotekarz nijak nie skomentował tego wydarzenia. Zdawało się też, że owy wiatr nie zrobił żadnego zamieszania w jego papierach. Blondyn oparł się wygodnie w krześle i oparł podeszwy butów o biurko, czytając dalej w najlepsze.

Co to miało znaczyć? Nie rozumiałam dlaczego bibliotekarz tak wzbraniał się przed rozmową ze mną. Co więcej ten wiatr... Musiał być naprawdę potężnym magiem wiatru. Wyglądało na to, że muszę mu na razie odpuścić. Z pewnością jednak wrócę do tej sprawy. Muszę wiedzieć kim jest naprawdę ten człowiek.

Odwróciłam się do koleżanek i wyjaśniłam im, że będziemy szukać tajnego przejścia w bibliotece o którym wspomniałam w rozmowie. Trzeba było przeszukać każdy kąt w poszukiwaniu dziwnych śladów świadczących o tym, że w pobliżu może być ukryty tunel. Niedobór kurzu lub jego nadmiar przy jednej ze ścian, ruch powietrza. Nietypowe miejsca w bibliotece. Każdy kinkiet, każda książka mogła być przełącznikiem.

- Rany, rany... -westchnął mężczyzna, poprawiając się na krześle. Oparł się teraz jednym łokciem o biurko, a podbródkiem o rękę. - Naprawdę uparte z was dziewczynki. Niemniej, jeśli nie chcecie nic wypożyczyć, lepiej będzie, jeśli pobawicie się gdzieś indziej.

Bibliotekarz lekko uniósł brew, oglądając reakcję koleżanek Xaviry. Nie trudno było zgadnąć, że wszystkie miały otwarte buzie i ciężko było im znaleźć rozwiązanie dla tej sytuacji... Ale, jak to, mówić tak do księżniczki? I czarować? Można tak w ogóle? Atmosfera nie była jednak napięta. W pewnym sensie dało się wyczuć, kto tutaj tak naprawdę rządzi, choć nie była to władza wyrażana siłą bądź statusem. Blondyn był wyjątkowym dorosłym. Nim ktokolwiek powiedział coś więcej, spojrzał jeszcze na królewską córkę zabawnym wzrokiem, a lekki wietrzyk zatańczył na jej grzywce.


Gracz: Azula
»Zamieszczono 02-02-2019 17:270
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 164 ]  Poprzednia 1, 2, 3, ... ... 7, 8, 9,


Kliknij tutaj aby odpisać