[ Wszystkie wpisy: 65 ]  1, 2, 3, 4, Następna


 Postać   Wpis  
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50116
[justify]Rok 1814. Napoleon, po długich latach wojen które dotknęły w ten czy inny sposób całego świata, w końcu został pokonany. Oficjalnie admirał William Lawrence, Brytyjski szlachcic (o dość "kolorowej" przeszłości, wzbudzający wiele kontrowersji*) na grzbiecie Temeraire przedarli się przez oddziały francuskich i inkaskich smoków podczas ataku na tyły wroga i dopadli Napoleona szykującego się do ucieczki.
Napoleon został zesłany na wyspę świętej Heleny, zaś na tronie Francji miał po osiągnięciu adekwatnego wieku zasiąść jego syn – co jak na razie jest odległą przyszłością.
Jak to zawsze gdy ma się do czynienia z wojną, przez świat wyszła fala gwałtownych zmian. Najlepszym przykładem tego jest Francja właśnie, gdzie smoki, w przeciwieństwie do większości krajów europy mają znacznie lepsze warunki do życia. Napoleon wprowadził te reformy by przyciągnąć większą ilość sojuszników – także w postaci dzikich smoków – a wszystkiego co po sobie zostawił nie dało się zniszczyć.
Rosja i Prusy w ramach nakłonienia do współpracy niezaprzężonych i dzikich smoków zgodzili się wprowadzić reformy zaproponowane przez Perscitię i Temeraire**, choć po zakończeniu wojny dotrzymano jedynie części z nich.
Sytuacja podobnie miała się Wysp Brytyjskich, gdzie smoki co prawda zdołały wymusić na Admiralicji i Parlamencie kilka ustępstw i przyjęcie ich żądań (a jednak ciężko udać że nie słyszało się żądań wygłaszanych publicznie przez kilkanaście kilkutonowych bestii) jednakże o tyle o ile. Wciąż nie jest tam tak dobrze jak być powinno, szczególnie po zasługach jakie korpus przyniósł przy pokonaniu Napoleona i zakończeniu wojny.
Poza tym cały świat musi poradzić sobie z następstwami i konsekwencjami właśnie zakończonych wojen. Dzikie smoki które wyszły ze swych kryjówek i zyskały na odwadze (przy rozbojach także). Głód, który w niektórych częściach świata już daje się we znaki, jako, że chłopi zamiast zajmować się uprawą ziemi, wcieleni zostali do armii. Ogromna liczba smoków wyhodowanych przez Napoleona by zwiększyć liczebność własnych wojsk, które właśnie zaczynają się wylęgać i (jak nie patrzeć) też będą chciały coś jeść. Pobici Francuzi którym nie w smak przywrócenie dawnych granic Francji.
* William Lawrence to niegdysiejszy kapitan "Relianta" który przypadkowo został awiatorem. Dalej zdobył wiele zasług w bitwach, m.in. pomagając zapobiec inwazji Napoleona na Wielką Brytanię. Został adoptowanym synem Cesarza Chin. W końcu przyklejono mu łatkę zdrajcy, jako, że udaremnił plan swojego kraju, mający na celu zmniejszyć liczebność francuskich smoków, przez wysłanie im zarażonego tropikalną osobą osobnika (smoki umierały przez to w męczarniach, lekarstwo na nią było znane jedynie Brytyjczykom). Skazany za to pierwotnie na karę śmierci, potem jedynie zesłany do kolonii karnej w Australii. Po czasie jednakże przywrócony warunkowo do służby, ostatecznie nadano mu stopień admirała.
** Smoki zaczęto brać na poważnie na wyspach Brytyjskich dopiero od pewnego czasu. Wielką zasługę w pertraktowaniu miała szczególnie ta dwójka. Jednakże główną osobą walczącą o prawa smoków i usiłująca zmienić coś w kraju, jest właśnie sama Perscitia niewielka acz bystra smoczyca.
Rosja, 22 października 1814 r. - Viktor Valentin Aristow
Syberia. O tej porze, kiedy to w reszcie europy można jeszcze cieszyć się ostatnimi promieniami słońca i przeklinać pierwsze przymrozki, tutaj już panuje sroga zima. Codziennie zbiera swoje żniwo zabierając zwierzęta, ludzi, czy nawet smoki. Teraz dopiero się rozkręcała. Wciąż jeszcze spichlerze były w większości wypełnione zapasami. Dopiero pod koniec głód będzie miał zajrzeć im w oczy.
Viktor patrząc na niemalże całkiem skryty pod bielą krajobraz musiał sobie przypomnieć tamten rok. Tamtą zimę. Rozszarpywane smoczymi kłami ciała, dźwięk łamanych kości. Coś mu podpowiadało, że w tym roku będzie podobnie. Krew na śniegu. Wygłodniałe bestie, drżące z zimna, gotowe pożreć cokolwiek się da.
Jego oddech w powietrzu zamieniał się w parę, chwilę później w postaci lodowych kryształków osadzał się na ubraniu. Wdychanie lodowato-zimnego powietrza zaczynało już sprawiać ból. Nadszedł czas by w końcu wracać do środka. W pobliżu znajdowało się kilka budynków. Niektóre gospodarcze, inne przeznaczone dla awiatorów którzy zatrzymali się w tej kryjówce. On sam pewnie nigdy by tu nie przybył gdyby nie zmusiły go okoliczności. Zakończył swoją misję, czekał na nowe rozkazy. A tutaj miał ciepłe miejsce do spania i gwarantowany ciepły posiłek. Oraz wyżywienie dla Voro, co stanowiło wielką zaletę. Z miejsca gdzie spał widział nawet wybudowany pół roku temu pawilon dla smoków. Nowostka przywieziona do europy... już nawet nie wiedział przez kogo.
Budynek był wielki i brzydki. Zrobiony raczej niedbale, na tyle tylko żeby się trzymał. Wewnątrz było zamontowane na wpół działające ogrzewanie. Ściany choć trochę chroniły smoki przed zimnym wiatrem, gdy postanowiły tam odpocząć. Wieczorami leżały tam stłoczone w jedną wielką, łuskowatą stertę, ogrzewając się nawzajem. Inaczej groziło im zamarznięcie na śmierć.
Teraz za dnia smoki raczej trenowały, lub chociaż włóczyły się po przeznaczonym terenie, by nieco rozruszać zesztywniałe z zimna mięśnie. Dojrzał wyróżniającą się na tle śniegów czerwoną bestię. Voro wyglądał imponująco w stosunku do nieciekawych Rosyjskich smoków, nawet jeśli te przewyższały go gabarytami. Jako jedyny leżał dość zadowolony na kawałku ziemi gdzie nie było śniegu. Pozbył się go własnymi płomieniami, nieco też ogrzewając zmarzniętą ziemię. Wokół niego nieustannie unosiła się delikatna otoczka pary. Ciało smoka, jak i u kazilików, miało znacznie wyższą temperaturę, zdawałoby się, że nieustannie gdzieś w nim buzują płomienie.
Reszta smoków trzymała się od niego raczej z daleka, od jednego bardzo upartego kurierskiego który próbował się trochę ogrzać. Viktor już otrzymał pełno skarg od przebywających na terenie kryjówki awiatorów, na temat zachowania jego smoka. Cóż, Voro różnił się od pozostałych i o ile było dużo agresywnym temperamencie, żaden z pewnością nie mógł dorównać jemu. Zdążył już nastraszyć większość smoków tutaj, zostawić dotkliwe oparzenia kilku większym. Początkowo wszyscy przychodzili do jego "kapitana" – właściwie czy Viktora można było tak nazywać?.. - ostatecznie skończyło się na tym, że i smok i jego pan byli unikani na tyle ile się dało.
Dostrzegł jakiś kształt poruszający się na niebie. Kiedy tylko smok obniżył lot, dało się rozpoznać osobnika rasy Chasseur-Vocifere. Gad był młodziutki, musiał wykluć się w tym roku z jednego z otrzymanych od Francji, po zakończeniu wojny, jaj. Nie znajdował innego wytłumaczenia dla francuskiego kurierskiego tak głęboko na Rosyjskich ziemiach. Zwierzak miał brązowe ubarwienie, z jaśniejszymi i pomarańczowymi plamkami wzdłuż grzbietu i na końcach skrzydeł. Głowę i jego grzbiet ozdabiały krótkie kolce. W kłębie sięgał najwyżej metra, półtora.
Wylądował zgrabnie z dala od reszty smoków. Zaraz zapadł się w śnieg niemal po kolana. Złożył czteropalczaste skrzydła, przyciskając je do boków. Drżał, wyraźnie zmęczony lotem. Z jego grzbietu zaraz zeskoczył człowiek. Ubrany w grubą kurtkę z futrzanym kołnierzem, na głowę wcisnął czapę, twarz owinął szalikiem. Nawet oczy miał zakryte, przez chroniące od lodowatego powietrza w czasie lotu gogle. Przypominał bardziej jakąś karykaturalną bestię niż istotę ludzką.
Odsłonił na chwilę twarz, by powiedzieć coś do smoka, potem zaraz ruszył w stronę głównego budynku tej kryjówki. Ku temu musiał minąć Viktora. Kiedy podszedł bliżej kiwnął mu głową na powitanie. Ręce przyciskał do siebie, zapewne odrętwiałe z zimna. Wydawało się, że przejdzie obok, jednakże nagle zatrzymał się prawie jak wryty. Powiedział coś. Nie dało się zrozumieć słów, przez gruby materiał szala którym się owinął, więc poluźnił go trochę i zapytał.
- Dobrze widzę? Pan Viktor Valentin Aristow? Mam dla pana wiadomość.
Drżącymi rękoma w grubych rękawicach sięgnął, do niesionej przy sobie torby, jednakże nie był w stanie rozpiąć w ten sposób sprzączek. Był wycieńczony podróżą i zimnem. Po chwili poddał się.
- Może wejdziemy do środka?.. - zaproponował.
[/justify]
»Zamieszczono 22-07-2018 18:260
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50123
Zaiste to była bardzo pamiętna noc. Mróz szczypał niemal identycznie jak teraz. Nikt nie spodziewał się, że będzie to ostatnia noc dla wszystkich... wszystkich oprócz mnie. Ja jeden przeżyłem masakrę w mojej rodzinnej wiosce. Uratowało mnie tylko to, że matka wysłała mnie po drewno do pieca, ponieważ ktoś dzień wcześniej wykradł nam zapasy drewna. Pomyśleć, że to właśnie dzięki nieuczciwości ludzkiej mam teraz okazję stać tu, w środku skutej lodem krainie i nieść spokój światu opanowanym przez potwory. Tak. Potwory. Sam mógłbym sobie równie dobrze nadać to miano. Moje metody są nowatorskie i niezbyt akceptowane, ale nikt nie zarzuci mi braku skuteczności. Kolejna misja była już za mną. Stałem i nasycałem się bólem wywoływanym przez mróz. Pozwoliłem sobie jednak przyodziać niezbędny do przetrwania w takich warunkach strój. Koniecznie biały i to nie bez powodu. Odwróciłem się by spojrzeć na moją bestię - Voro. Na jego widok odczuwałem swego rodzaju nienawiść, podziw i coś na rodzaj przywiązania. To chyba jedyny smok, który w pełni mnie rozumie. Jesteśmy tacy podobni co z lekka mnie przeraża. Uśmiechnąłem się lekko tworząc w głowie obrazy zjadanych przez niego ludzi. Dobrze wykonywał swoją pracę więc należał mu się szacunek. Coś jednak musiało zakłócić mój spokój. Francuski smok szybujący na niebie. Kurier? Zapewne tak. Nie widzę innego wytłumaczenia, dlaczego ktoś z Francji miałby się tu zapuszczać. Wiedziałem już, że dostanę nowe rozkazy. Tak jak przypuszczałem wysłannik podszedł do mnie i zadał ośmieszające pytanie. - Sądzę, że wyrobiłem sobie pospolity wizerunek na całą Rosję i nie tylko. Na tyle, by nie zadawać takich durnych pytań - odparłem wysilając się na dość łagodny ton. W końcu miałem dobry humor. Po jego propozycji nie do odrzucenia skinąłem głową akceptująco. Nie byłem fanem odmrożeń. Strasznie dużo z tym problemów. Poszedłem z nim do środka. Kiedy przekroczyłem próg i poczułem jak mróz zanika zdjąłem kaptur z twarzy. Ciekawiła mnie reakcja człowieka, który zapewne nigdy nie miał okazji mi się przyjrzeć, na blizny, które zdobiły moją twarz. Wyciągnąłem do niego dłoń. Oczywiście nie by się przywitać, ale by odebrać wiadomość dla mnie. Gdzie tym razem pośle mnie Car?
»Zamieszczono 26-07-2018 20:140
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50125
Viktor
Kurier poruszył zdrętwiałymi kończynami, powoli ściągnął rękawice. Przeciągało się to na tyle, że mogło irytować. We wnętrzu, na marginesie dość ubogim we wszelkie ozdoby, było cieplej niż na zewnątrz, ale luksusem ciężko by to nazwać. W końcu mężczyzna uporał się z odrętwieniem palców, odpiął sprzączkę torby, wyciągnął kopertę.
List trzeba było otworzyć delikatnie, jako, że papier ucierpiał nieco od tego zimna. Wiadomość napisana eleganckim, nieco nieczytelnym pismem zawierała rzecz jasna kolejne zlecenie.
Viktorze!
Liczę, że mój list zastanie cię w dobrym zdrowiu i nic nie dolega ci po ostatnim starciu. Muszę serdecznie pogratulować ci sukcesu.
Twoje ostatnie zlecenie zostało jak zwykle wykonane bez zarzutu. Kurier powinien przynieść ci kwotę wysokości tysiąca trzystu rubli, pozostałe trzy tysiące zostaną ci wypłacone kiedy tylko dotrzesz do stolicy.
Jest jednakże pewna sprawa, wymagająca twojej natychmiastowej ingerencji. Na południowym wschodzie od ciebie znalezione zostało kolejne gniazdo dzikich. Nie dość, że napadają okoliczne wioski, wygląda na to, że przyłączyła się do nich grupka francuskich, które uciekły po wojnie. Jak sam rozumiesz, trzeba koniecznie zrobić z tym porządek. Nie wiadomo co tym gadom wpadnie do łba. Udaj się tam i zlikwiduj jak najwięcej z nich. Jeśli ci się uda, zabierz ze sobą jaja które znajdziesz i zostaw je w najbliższej z kryjówek. Jak sam rozumiesz, lepiej będzie wykorzystać choć to na naszą korzyść. Możesz zabrać ze sobą kogoś do pomocy, jeśli uznasz taką potrzebę.
Dalej były jedynie suche informacje na temat miejsca i widywanych w okolicy smoków. Stado nie było liczne, przynależało do niego około jedenastu osobników. Jeden tylko zahaczający gabarytami o wagę ciężką, reszta ledwie łapała się na średnią. Żadnych jadowitych czy niebezpiecznych. Poza ich liczebnością, zapowiadało się jak zwykłe zlecenie. Rzeź w sam raz dla niego i Voro.
Kurier przestąpił z nogi na nogę, z jakiegoś powodu wciąż tu był. Czekał na odpowiedź? Napiwek? Kto go tam wie.
Biela
Mróz na ziemiach na które trafiła doskwierał nawet jej. Bolały ją płuca od wdychania tego lodowatego powietrza i szczypały błony skrzydeł. Przynajmniej znalazła sobie osłoniętą kryjówkę, gdzie nie dręczył jej wiatr. Pod kilkoma przewalonymi drzewami, śnieg utworzył coś na kształt naturalnego igloo, jakby zrobionego w sam raz dla niej.
Łapy miała odrętwiałe. I tak bardzo chciało jej się spać... Jej ciepły oddech widoczny był w powietrzu przez chwilę, by zaraz osadzić się w postaci lodowych kryształków na łuskach pyska.
Pośród wycia nieprzyjaznej nocy dosłyszała coś jakby wycie. Początkowo zdawało jej się, że to tylko wiatr. I tak już nie raz przyprawił ją o szybsze bicie serca, gdy pomyślała, że być może to nawoływania polujących na nią. Ale nie. Tym razem był to bolesny ryk jakiegoś stworzenia. Potem znów słyszała ciszę.
Kilka chwil później doszedł ją dźwięk. Najpierw odległy, potem coraz głośniejszy, bliższy. Nie dało się tego z niczym pomylić. Łopot skrzydeł należący do innego smoka. Chwilę później coś jakby uderzyło w ziemię. Dźwięk przytłumiły grube warstwy śniegu okrywające ziemię.
Przez chwilę wydawało jej się, że czuje niewyraźny zapach krwi gdzieś niedaleko. Ale... nim tutaj dotarła zapowiadało się na zamieć. Nie powinna wychodzić. Nie powinna ryzykować.
»Zamieszczono 27-07-2018 20:000
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50126
Miejsce do którego dotarła było bardzo zimne. Nic dziwnego, że ludzie niechętnie się tu zapuszczali. Latem może się zrobić trochę bardziej tłoczno, ale póki co miała pewnie spokój. Dopóki nie wleci komuś do wioski jak to miało miejsce całkiem niedawno. Szkoda, że jednak tamten zdobiony nóż nie był godzien jej uwagi. W miarę zbliżania się nocy zaczęło się jeszcze ochładzać. To już moment, gdy temperatury nawet jej doskwierały dość poważnie. Na szczęście znalazła sobie na noc miejsce, gdzie będzie zabezpieczona przed wiatrem i zakryta przed wzrokiem, więc będzie mogła spokojnie odpocząć. Ewentualny śnieg ze środka wypchnęła na zewnątrz dodatkowo robiąc kopiec przed wejściem. Jeśli nie było w środku to zgarnęła trochę tego, który był wokół żeby dać sobie osłonę jeszcze z tej strony i ograniczyć w ten sposób ucieczkę ciepła ze środka. Wtedy wsunęła się do takiego iglo i umościła na twardej zamarzniętej ziemi, zwijając się tak, by zakryć łapy, a pysk schowała pod skrzydłem. Nieduża przestrzeń, w której się ukryła izolowała od wiatru, ale też zatrzymywała sporą część ciepła, więc powoli, stopniowo wnętrze się ogrzewało. Jednak zanim zdążyła zasnąć usłyszała serię dźwięków. Jakiś odległy jazgot ranionego stworzenia, a następnie po pewnym okresie ciszy łopot smoczych skrzydeł i charakterystyczne dla lądowania „łup”. Do tego zapach krwi. Wyjrzała ostrożnie na zewnątrz czy może zobaczy sylwetkę tego smoka. Potem zerknęła w stronę nieba. Z tego co wiedziała, pogoda bardzo się spaskudzi. Postanowiła jednak wyjrzeć bardziej i sprawdzić co to za smok i co mu jest. Nie zamierzała przecież odchodzić daleko, więc będzie mogła wrócić. Tak przynajmniej jej się wydawało.
»Zamieszczono 28-07-2018 00:320
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50127
Biela
Nieba nie było widać z powodu kłębiącej zawiei. Tutaj, wokół, było wciąż kilka zmarzniętych drzew o nagich gałęziach, które tworzyły swoistą osłonę. Jednakże już po wyjściu, zaraz na jej grzbiecie i skrzydłach, zaczynał zbierać się sypiący z nieba śnieg. I on przysypał to, co przed chwilą spadło. Jedynie dzięki szczęściu wypatrzyła fragment pyska spod czegoś, co zaczynało przypominać zaspę. Śnieg nie tylko oblepił drugiego smoka ale i utrudnił wyczucie zapachu krwi. Żeby zobaczyć czy i jak mocno jest ranny, musiałaby podejść bliżej, odgarnąć śnieg.
Sam smok był mniejszy od niej, o dłuższej szyi. Miał biało-błękitne ubarwienie, nieco zlewające się z śniegiem. Ale na pewno nie tak idealnie jak jej skóra. Drżał lekko, widziała jak jego oddech unosi się co chwilkę w postaci pary. Dyszał ciężko, był zmęczony, może nawet chory. Nigdy jak dotąd nie widziała takiego smoka, nie przypominał tych jej znanych.
Smoki które zwykle spotykała na lodowych pustkowiach były gruboskórne, może trochę bardziej krępe, przystosowane do takich warunków. Takiego nie widziała także nawet w żadnym z oddziałów na jakie zdarzało się jej napatoczyć. Powszechnym widokiem były ironwingi, potężne smoki, obrośnięte naturalnym pancerzem. Zdarzało jej się nawet dojrzeć takie śmiesznie malutkie zielone smoki o wielkich skrzydłach, które przelatywały z zadziwiającą szybkością po niebie, nie zatrzymując się ani na chwilę. Ale to było niemal rok temu, w miesiącach po jej wykluciu...
Ten smok wydawał się zwyczajny, ale jeszcze nie miała okazji się z takowym spotkać. Najwyraźniej był ranny, może nawet umierał. W tej zamieci, jeśli go zostawi z pewnością dokona swego żywota. Może tak by było lepiej? Łatwiej?
Smok jęknął i coś powiedział pół świadomie.
- Arno... Arno, gdzie jesteś? - wymruczał smok. Igiełki lodu okrywały już jego pysk i nozdrza, utrudniały oddychanie.
Wiatr huczał coraz głośniej, unosząca się w powietrzu biel, utrudniała jej widzenie. Powrót do kryjówki nie był trudny, smok jakby zrządzeniem losu upadł blisko niej. Ale powoli zamieć robiła się coraz groźniejsza, coraz bardziej zażarta. Musiała jak najszybciej wrócić do środka, by uniknąć odmrożeń. Wrażliwsze skrzydła i pysk już ją bolały. Jak i ciężko było jej się poruszać, nie tylko przez grubą warstwę śniegu ale i odrętwiałe kończyny.
»Zamieszczono 28-07-2018 07:570
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50128
Czas się kurczył, jednak Biela nie zamierzała tego tak zostawić. Jak na razie wszystko pobudzało jej ciekawość. Co to był za smok? Co tu w ogóle robił? Nie pasował na smoka, który po prostu tutaj żyje, większość była zdecydowanie większa i wyglądała na bardziej dopasowaną do panujących tu warunków. Podeszła bliżej i wtedy usłyszała jak pyta o jakiegoś Arno, kimkolwiek on był. Czyżby to był jeden z tych smoków pomagających dwunogom? Nie widziała jeszcze lin na nim. -Hej, możesz wstać?- spytała podchodząc jeszcze trochę -Zbliża się zamieć, musimy się schować.- dodała. Używała tego samego języka, w którym on mówił. Jej krykówka była ciasna na dwa smoki, ale też dwa ciała szybciej ją nagrzeją. Przesunie się trochę tą zaspę przed wejściem i powinno to być wystarczająco, by przeżyć noc. Jeśli smok był agresywny, po prostu go zostawiła. To nie był stan, w którym mógłby jej zagrozić. Nie chciał pomocy to nie. Więcej miejsca dla niej. Jeśli zaakceptował jej pomoc, zaprowadziła go do swojej kryjówki. W razie potrzeby pomogła tam dotrzeć. Wyraźnie się spieszyła. Mimo wszystko nie chciała zastać zamieci na zewnątrz. Taki lasek, choć wytracał część z prędkości wiatru i zatrzymywał cześć śniegu, nie był w stanie ochronić przed faktyczną burzą śnieżną. Na miejscu pomogła mu się wysunąć tak, by zostało trochę miejsca dla niej. Jeśli jego rany wyglądały bardzo źle, polizała je. Jeśli czas pozwolił poprawiła przednią ścianę "iglo" i wsunęła się obok tamtego. Pewnie oboje wystawali, jednak najważniejsze było ukrycie skrzydeł. Głowę zawinęła tak, by nozdrza też się ukryły.
»Zamieszczono 28-07-2018 09:200
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50129
Kiedy znalazłem się w środku poczułem lekką ulgę. Podobnie jak kurier również pozbyłem się rękawic i rozgrzałem zesztywniałe dłonie kilkakrotnie zamykając je w pięść i otwierając. W końcu przyjąłem kopertę i sprawnie ją otworzyłem nie zważając na to, czy przypadkiem nie podrę wiadomości. Byłem nieco zbyt niecierpliwy, to fakt. W duchu miałem nadzieję, że ruszę za granicę. Kocham Rosję jednakże czułem, że moje czyny muszą wypełznąć poza granicę ojczystej ziemi, by świat zaznał mojej sprawiedliwości. Mój wzrok wreszcie sięgnął pierwszych słów. Jakże głębokie wtedy było moje rozczarowanie. Zacząłem dochodzić do kilku wniosków, mianowicie, albo cesarz przestał mnie doceniać, albo rzeczywiście brakuje nam zadań... Zapoznałem się z dokładną lokalizacją, Rosję znałem jak własną kieszeń. Razem z Voro dotrę tam raz dwa. Na dodatek ta wzmianka o pomocniku... Chyba będę musiał życzyć Carowi powrotu do zdrowia. Mój wzrok po raz kolejny zawitał na kurierze. Można było go porównać z panującym tutaj zimnem. - Pozdrówcie Cara ode mnie jak będziecie wracać. Raz dwa uporam się z zadaniem - po tych słowach wyciągnąłem dłoń po zapłatę. Mam nadzieję, że głupek sam domyśli się co ma mi przekazać. Nie zamierzałem prosić się o pieniądze. Po tym udałem się coś zjeść i zabrać prowiant na drogę. Mimo, że zadanie wyglądało na banalnie proste, mój profesjonalizm kazał mi mieć się na baczności tak czy siak. Postanowiłem przygotować się bardzo dobrze na praktycznie każdą ewentualność. Kiedy nastał już wieczór udałem się do Voro. Widząc mnie od razu wiedział co się święci. Jedynie prychnął, a ja już wiedziałem, że w duchu skacze z radości, gdyż wie, że sobie trochę podje i się wyszaleje. Zwinnym ruchem zająłem miejsce na jego grzbiecie i wzbiłem się w powietrze. Czas dokonać świętej masakry.
»Zamieszczono 29-07-2018 10:220
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50130
Biela
Smok poruszył się ciężko, strącając nieco śniegu który okrył już jego grzbiet. Odsłonił tym samym pasma uprzęży. Biela trafiła, był to jeden z tych służących ludziom smoków. Jednakże jego człowieka nie dało się dojrzeć nigdzie w okolicy.
Gdy strząsnął śnieg, dojrzała jeszcze zamarzające już powoli stróżki krwi na jego bokach, śnieg który zabarwiony czerwienią, przykleił się do ran. Wyglądały na ślady pazurów jakiegoś większego smoka.
Dopiero kiedy poruszył się, po chwili otworzył oczy. Poruszając się, zwieszał nieco ociężale łeb. Spojrzał na nią. Zadał pytanie w nieznanym języku. Widząc, że nie rozumie, przeszedł na język smoków. Mówił z trudem, niewyraźnie.
- Gdzie jest Arno? Widziałaś go? Musi tu gdzieś być - oświadczył niewyraźnie, trochę jakby majaczył.
Poszedł za nią ciężko do jej kryjówki, powłócząc łapami. W kryjówce zrobiło się o wiele ciaśniej, ale w tym chłodzie dobrze było mieć obok siebie drugiego smoka. Początkowo drżał, ale gdy wnętrze nieco się nagrzało, uspokoił się, kładąc ciężko łeb na łapach. Usnął.
Zamieć na zewnątrz trwała w najlepsze. Huk wiatru dało się słyszeć nawet tutaj. w pewnym momencie drzewa przytrzymujące warstwy śniegu, pod którymi się kryli, zaskrzypiały niepokojąco jakby kilogramy śniegu miały im się zwalić na głowy.
Śnieżyca trwała kilka godzin. Potem stopniowo wszystko milkło. Siedzieli w ciemności, w cieple, na zewnątrz zapanowała cisza.
Viktor
Czekał go spory kawałek drogi, jednakże gdy ma się do dyspozycji smoka, nie jest to aż tak boleśnie odczuwalne. Wciąż jednak czekało ich kilka dni drogi przez skute lodem ziemie. W powietrzu było jeszcze zimniej. Prawdziwym błogosławieństwem w podróży było ciepło które wytwarzał Voro.
W końcu zobaczył gdzieś pod sobą zaśnieżone dachy budynków jakiejś wioski. Znajdowali się niedaleko celu podróży. List zawierał dokładne wskazówki gdzie nad jeziorem szukać kryjówki smoków, ale dobrym pomysłem mogło być dowiedzenie się coś więcej na ten temat. Może zakupienie nieco ekwipunku. I zagwarantowanie smokowi posiłku, by nabrał sił przed starciem.
Już stąd widział powierzchnię jeziora Yessey. Rozpoznało je jego wprawne oko, bowiem skuta lodem powierzchnia okryta była śniegową kołdrą. Od strony wioski znajdował się największy odsłonięty fragment, kilkoro ludzi kręciło się przy lodowej przerębli.
Na widok tak wielkiego smoka, przelatującego nad wioską kilka osób podniosło głowy, ktoś krzyknął ostrzegawczo. Pokazywali ich sobie palcami. Wielka czerwona bestia na tle nieba wzbudzała niepokój. Voro jeszcze nie zaatakował a już zbierał żniwa strachu.
Kryjówka smoków na które polowali, miała znajdować się po drugiej stronie jeziora. Podczas kiedy latem rozpierzchały się po okolicy, działając osobno, zimą wspólnota gwarantowała lepsze szanse na przeżycie. Nawet jeżeli oznaczało to codzienne walki o zdobycz.
Jak na razie nie dostrzegł po nich ani śladu, jako, że był środek dnia. Najpewniej spotkać wszystkie w jednym miejscu mógłby dopiero wieczorem, kiedy wszystkie zlecą się do gniazda na odpoczynek.
Chia
Powoli zbliżał się czas, kiedy miała skończyć zbierać potrzebne materiały i udać się do wyjścia. Dziś czekał ją wielki dzień. Miała udać się do samego pałacu.
Zaproszenie, a raczej prośba została jej dostarczona zaledwie dwa dni wcześniej. Dosyć nietypowa. Poproszono ją o uszycie stroju dla jakiejś ważnej osobistości która przyjechała odwiedzić dwór. Sama wiadomość była niezrozumiała, chłopak który ją przyniósł plątał się w słowach, jakby nie wiedział co dokładnie ma powiedzieć. Ale otrzymała do rąk własnych zaproszenie na dwór, więc nie wypadało odmówić. To ci dopiero była nominacja. Po tym kiedy latami szyła stroje dla znamienitych osobistości, mimo, że dorobiła się własnego warsztatu i mówiło się o niej dobrze, zbytniej sławy nie udało jej się zdobyć.
Nie mogła zatem odmówić takiej okazji do zdobycia choć odrobiny rozgłosu. I tak, dziś o umówionej godzinie miała stawić się w pałacu.
Na zewnątrz czekał już na nią nieduży Li-Lung. Fioletowy smok, mierzący w kłębie około dwu metrów. Jego wężowate ciało poznaczone było białymi ciapkami. Rozłożył i złożył dość duże skrzydła. W uprzęży pod brzuchem miał już załadowane bele materiału, wszystkie potrzebne jej przyrządy krawieckie, ozdoby. Normalnie smoki przewoziły ludzi za pomocą specjalnych uprzęży wyposażonych w materiałowe pasy na których dało się usiąść. Tym razem jednakże miał pomóc przewieźć jej materiały więc musiała przysiąść na jego grzbiecie.
Méihuā już niejednokrotnie pomagał jej w dostarczeniu materiałów na odpowiednie miejsce. Rzecz jasna za adekwatną zapłatą - smoki też musiały za coś żyć. Na jej widok przestąpił z łapy na łapę.
- Pani Otori. Możemy już lecieć?
»Zamieszczono 29-07-2018 18:350
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50131
Gdy dowiedziała się o zaproszeniu do pałacu i upewniła się, że to nie jest głupi żart, zaczęła się zastanawiać dlaczego spotkał ją ten zaszczyt. Coś musiało się ostatnio wydarzyć, że właśnie teraz ją wybrali. Próbowała skojarzyć to z rozmowami z klientami i nowymi osobami albo nietypowymi zamówieniami. Nie stresowała się przed wizytą w pałacu, nie czuła też zbytniej ekscytacji, jedynie zwykłą ciekawość. Dostanie zadanie, które wykona najlepiej jak potrafi. Mimo wszystko poświęciła sporo czasu na wybór stroju, którym zachwyci pałacowych gości. Pomarańczowe kimono w żółte kwiaty na pięknie połyskującym materiale. W wykwintnie ułożoną fryzurę wplotła kwiaty wiśni oraz złotą spinkę. Kilka pierścionków zdobiło jej smukłe palce. A zestaw materiałów, który miała zabrać do pałacu kupiła na ostatnią chwilę, co nie znaczy że wybór był byle jaki. Wchodząc do sklepu z wypełnioną kiesą wiedziała już, co kupi. - Jeśli tylko jesteś gotowy, Méihuā - odpowiedziała uprzejmie smokowi. Gdy schylił się, umożliwiając jej wejście, wspięła się na jego grzbiet i usadowiła się na nim. Po chwili zapytała. - Byłeś kiedyś w pałacu, Méihuā? Ja jeszcze nigdy. Z daleka wygląda wspaniale, co dopiero w środku...
Obrazel
»Zamieszczono 29-07-2018 19:590
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50132
-To Twój dwunóg?- przekrzywiła łeb -Nie widziałam go i w takich warunkach już go nie znajdziemy. A teraz chodź, zaraz zrobi się bardzo zimno. Dobrze, że poszedł za nią. Miała nadzieję, że nie umrze od ran. Czemu? Tak po prostu, szkoda smoka. No i wciąż była ciekawa, miała do niego dużo pytań. Ranami zajęła się po swojemu. Przede wszystkim chciała wiedzieć czy są bardzo poważne, jednak w obecnym układzie nie miała do końca jak tego sprawdzić. Gdy zasnął, ona czuwała jeszcze chwilę, ale w końcu też położyła głowę na łapach i odetchnęła, zamykając oczy. Spała jak zwykle czujnie, gotowa przebudzić się na każdą zmianę warunków. Do wycia wiatru szybko przywykła, ale każdy wyróżniający się z tego dźwięk był w stanie przerwać jej sen. Obudziła się już po zakończeniu wichury. Zerknęła na smoka obok. Pewnie jeszcze spał. A żył? Spojrzała na jego boki czy unosiły się i opadały. Potem upewniła się, że zaspa ładnie odgradza ich od świata i zasnęła jeszcze na trochę, teraz już trochę spokojniej, choć wciąż obudziłoby ją gdyby ktoś próbował przedostać się przez śnieżną zaspę, którą zamieć usypała na ich iglo.
»Zamieszczono 29-07-2018 21:440
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50133
Chia
Na grzbiecie smoka, musiała najpierw przypiąć się do uprzęży którą nosił. Co jak co, ale bezpieczeństwo przede wszystkim. Za jej upadek zapewne posądzono by smoka. Dopiero potem Méihuā rozłożył skrzydła i bijąc nimi silnie, wzbił się w powietrze po krótkim rozbiegu. Widok miasta z góry zachwycał. Szerokie ulice którymi mogły chodzić i smoki i ludzie. Piękne budynki dzielnicy w której mieszkała. Do pałacu nie mieli aż tak daleko.
Minęli straż złożoną z cesarskich. Były to piękne, pełne gracji stworzenia o wężowatych ciałach. Miały szerokie skrzydła, na których potrafiły zawisać w powietrzu, jak ważki, obserwując otoczenie. Uprzedzono je o przybyciu Chii, zatem została wpuszczona na teren pałacu i odprowadzona do zachwycających swym pięknem ogrodów. W ich centrum wybudowany był piękny pawilon, przeznaczony dla smoków. Tak jak dla ludzi i gości budowano ozdobne altany, tak ten był zrobiony z myślą o smokach. A raczej o tym by Niebiańskie smoki, wspaniałe stworzenia, towarzysze rodziny cesarskiej mogły w luksusie przyjmować swoich gości.
I ku zdziwieniu kobiety oczekiwał na nich nie żaden szlachcic, a smok właśnie. W otoczeniu służby.
Ciężko było nie zachwycić się tą... kilkudziesięciotonową bestią. Miała smukłe, czarne cielsko, poznaczone licznymi bliznami. Któż mógł uczynić tak okropną krzywdę temu boskiemu stworzeniu? Wąski pysk ozdabiała szeroka kreza oraz wyrastające z pyska "wąsy". Szerokie skrzydła przyciskał teraz do boków, złożone elegancko. Na szyi miał założony srebrny wisior.
Chia nie mogła o nim nie słyszeć. TO był sam Lung Tien Xiang. Niebiański pierwotnie podarowany Napoleonowi w ramach sojuszu, lecz przejęty przez anglików. Jego towarzysz został adoptowany jeszcze przez poprzedniego cesarza, teraz zaś był bratem kolejnego.
Smok przystąpił z łapy na łapę, zniżając łeb, by przyjrzeć jej się z zaciekawieniem.
- Pani Otori?
Biela
W ciemności nie widziała co ze smokiem, jednakże słyszała jego chrapliwy oddech. Kiedy wstała, smok mruknął coś przez sen.
Pozbycie się zagrody w postaci lodu i śniegu stanowiło pewien problem. W końcu najpierw zaczęła dostrzegać przez powierzchnię światło, zaraz potem przedostała się na zewnątrz.
Ogarnął ją ziąb. Wnętrze nagrzało się od ich ciał, nie wiał tam też wiatr. Nwet nie zdawała sobie sprawy jaka różnica temperaturowa zapanowała między tym miejscem a zewnętrzem. Ranny smok zadrżał, orząc niespokojnie pazurami ziemię przez sen. Jego rana już nie krwawiła, ale za chwilę strupy mogły pęknąć ponownie.
Świat okryty bielą nie nosił już śladów upadku smoka. A przynajmniej zostały zakryte. Śnieg przestał padać, świeciło słońce. Odbijając się od lodowych kryształków ranił wręcz oczy, oślepiając.
»Zamieszczono 31-07-2018 19:400
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50134
Nareszcie nastał dzień i Biela mogła spokojnie wyjść na zewnątrz. Znaczy, zaraz po przebiciu się przez grubą warstwę zbitego śniegu. Starała się nie zepsuć całej ściany, a chociaż tyle, by móc się rozejrzeć i może nawet wyjść na coś zapolować. Mimo to uderzył w nią ziąb, aż się zatrzęsła, ale lubiła to. Lubiła chłód, lubiła śnieg pod łapami i to wrażenie jakby tysiące małych igiełek naciskało lekko na jej skórę. Czuła się wtedy lepiej, żywiej. Jakby mogła zdobyć cały świat i nawet się nie zmęczyć. Uwielbiała też to czyste powietrze po zamieci, a nawet słońce odbijające się od śniegu i wypalające oczy. Obejrzała się na tego smoka, co go sprowadziła ze sobą. Teraz, w świetle mogła ocenić jak bardzo jest z nim źle. Jeszcze żył, a rana już nie krwawiła, co było dobrą wiadomością. Gorzej, że nim to się zagoi w zadowalającym stopniu będzie musiało minąć parę dni, a może nawet tygodni. Szturchnęła go delikatnie łapą. -Hej.- mruknęła. W razie potrzeby powtórzyła jeszcze kilka razy aż go obudziła -Ja lecę załatwić coś do jedzenia. Ty tu zostań.- poleciła -I może opisz mi tego swojego dwunoga. Jeśli go zobaczę, sprowadzę tu.
»Zamieszczono 31-07-2018 21:380
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50135
Biela
Jakikolwiek zachwyt zachowywała w stosunku do wszechobecnej bieli, musiała uważać. Miejsce wokół było równie piękne co zabójcze. Mogła się nabawić odmrożeń, wychłodzić, jej ciało zaprotestowało przed zmianą temperatury już po wyjściu. Zima, śniegi zawsze zbierały swoje żniwa, nie wybrzydzając w ofiarach. Jeśli za długo wpatrywała się prosto w biel, mogła oślepnąć.
Kiedy spojrzała mogła ocenić stan smoka. Nie było za dobrze. Zadane mu rany były głębokie, przez rozszarpaną skórę uciekało ciepło. O ile w nocy uspokoił się, przytulając do jej ciepłego cielska, teraz zaczął drżeć. Jego organizm protestował przed nagłą zmianą temperatury, już wystarczająco osłabiony raną. Oddech stał się szybki, chrapliwy, obłoczki pary wydostające się z jego nozdrzy były znacznie mniej widoczne.
Samo mówienie do niego nie pomagało. Szybko ochładzające się powietrze we wnętrzu kryjówki wyciągało z niego całe ciepło. Zamarzający zwykle odczuwali przypływającą senność. On już usnął i mógł więcej nie otworzyć ślepi by zobaczyć lodowe pustkowia na których się znalazł. Musiała go szturchnąć, by jakkolwiek zareagował.
Zamrugał, kilkukrotnie otwierając ślepia to znów je zamykając. Powieki same mu opadały, chciał spać dalej.
- Arno? Où es-tu? - powtórzył najpierw półświadomie, dopiero potem jego ślepia zahaczyły o smoczycę, przypominając o wcześniejszych wydarzeniach. Próbował podnieść się na nogi, poruszył niespokojnie skrzydłami - Où est-il allé? Qu'avez-vous fait avec lui?
Znów minęła chwila nim oprzytomniał i dotarło do niego, że nie rozumie co do niej mówi. Nieco uspokoił się i przeszedł na smoczy dialekt, namiętnie kalecząc słowa i mówiąc nieco inaczej niż ona była nauczona.
- Mój kapitan? Gdzie on? Był ze mną jak nas zaatakowali... Miał takie - tu zaczął plątać się w słowach, w końcu Biela mogła się domyślić, że chodziło mu o grubą kurtę z futrem jakie nosili teraz ludzie by nie zamarznąć. Opisywał coś jeszcze, jednakże nie potrafiła go zrozumieć, szczególnie, że raz przechodził ze smoczego na swój własny język z którego nie potrafiła pojąć ni słowa.
Niechętnie pozwolił jej odlecieć, nieco nieufnie wręcz. Zwinął się w kryjówce, przyciskając skrzydła do boków. Wciąż drżał. Wydawał się niespokojny, jako powód tych uczuć Biela jednoznacznie mogła określić nieobecność dwunoga. Smoki które im pomagały były dziwne. Pilnowały swoich ludzi tak bardzo, że nawet gdy będąc małą może chciała się im przyjrzeć, tamte od razu ją odganiały, szczerząc kły.
Wyprawa po jedzenie skończyła się fiaskiem. Jeśli już w okolicy dojrzała jakieś zwierzęta, były zbyt małe a złapanie ich stanowiłoby zbyt wiele zachodu. Polowanie się przeciągało, a do jednej z wiosek, które mogłaby ogołocić z pożywienia miała dwie godziny lotu. Wte i z powrotem cztery, a zmarnowała już czas, usiłując sama coś złapać. Jeśli chciała pomóc tamtemu smokowi, nie mogła zostawiać go na tak długo samego.
W okolicy nie dostrzegła także żadnych śladów walki. Jeśli coś zostało, już dawno przysypał to śnieg. Efektem po człowieku żadnego śladu też nie było.
»Zamieszczono 01-08-2018 11:080
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50141
Miałem już dość śniegu i mrozów. Mimo tego, że nie czułem zbytnio zimna lecąc na Voro widok pokrytych śniegiem obszarów przyprawiał mnie o ból głowy. Kiedy zobaczyłem cel mojej podróży uśmiechnąłem się do siebie. Dałem znać tej poczwarze, że jesteśmy na miejscu i rozkazałem wylądować mu niedaleko wioski. Potrzebowałem chwili wytchnienia. Poza tym do nocy był jeszcze kawałeczek. To właśnie wtedy planuję zaatakować, kiedy to po całym dniu smoczyska zlecą się do gniazda by odpocząć. Powinno pójść łatwo. Voro musiał poczekać jeszcze chwilę na jedzenie. Naje się do syta kiedy już skończymy robotę. Wiem, że uwielbia mięso innych smoków. Oby te nie były zbyt mizerne. Kiedy zszedłem z jego grzbietu ruszyłem w stronę osady. Musiałem uzupełnić nieco zapasów. Szedłem przed siebie mierząc ukradkiem ludzi, których mijałem oraz budynki. Gdzieś tu musiała być gospoda. Miejsce, gdzie można przysiąść, zdjąć ubrania i zasmakować alkoholu.
»Zamieszczono 01-08-2018 19:140
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50142
-Spokojnie, leż.- poleciła mu widząc jak próbuje się podnieść. -I mów normalnie. Nie rozumiem języka Twojego dwunoga.-dodała gdy zaczął coś opowiadać zupełnie niezrozumiale. Wtedy na szczęście przeszedł na smoczy. Wciąż mówił dziwnie, ale generalnie była w stanie ogarnąć to co miał do przekazania. Przynajmniej częściowo. Jego rana była niepokojąca, choć wyglądało, że nie będzie zbyt upierdliwa w leczeniu, przynajmniej jak na jej stopień. Jednak faktycznie nie mogła go na zbyt długo zostawić. Gdy wyszła, przysypała wejście przynajmniej częściowo. Poleciała na polowanie. Niby jadła w miarę niedawno, ale nie zaszkodzi. Tym bardziej, że trudno było powiedzieć jak dawno tamten jadł. Jednak dobrze ponad godzinę lotu nie dała żadnego rezultatu. Nie zauważyła nic godnego uwagi. Musiała wrócić bez niczego, bo nim będzie w tamtej wioseczce, zdąży jej zamarznąć. Wróciła więc. Lądując spróbowała złamać jedno z drzew na skraju zagajnika lub chociaż jeden większy konar uważając, by nie uszkodzić przy tym kryjówki. Chciała mieć coś łatwiejszego do chociaż drobnego zakrycia wejścia. Z tym wróciła. Pierwsze co, to sprawdziła czy tamten smok wciąż dycha i spojrzała na stan rany, który pewnie znacznie się nie zmienił przez ten czas. Jeśli coś zaczęło z niej płynąć to powąchała, by sprawdzić co to. -Nic nie znalazłam.- powiedziała w progu -Nie było też śladów Twojej walki. Tym trudniej było chociaż ocenić gdzie mógłby pójść ten Arno.- spojrzała na jego wyraz pyska, potem znowu na ranę. Jeśli płynęła z niej tylko krew, to ostrzegła, że zaszczypie, ale pomoże i polizała ranę. Następnie położyła się obok niego. -Jak Cię nazwał?- zainteresowała się nagle.
»Zamieszczono 02-08-2018 02:270
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50143
Dla Chii wszytko to było nowe i bardzo ją ciekawiło, rozglądała się bez przerwy, jakby nie chciała, by cokolwiek jej umknęło. Miała nadzieję zwiedzić dokładniej te cudowne ogrody, jeśli tylko będzie taka możliwość. Zobaczywszy Lung Tien Xianga starała się nie przyglądać zbyt nachalnie jego bliznom, choć zerkała w ich stronę dość często. - Lung Tien - rzekła z szacunkiem i skinęła mu głową.
»Zamieszczono 04-08-2018 12:070
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50150
Viktor
Ludzie przyglądali się przybyszowi podejrzliwie. O tej porze raczej niewielu spotykano podróżników... chyba, że akurat przynosili złe wieści. Na dodatek przyprowadził ze sobą wielkiego smoka. Już sam widok bestii niby z piekła rodem przeciętnego wieśniaka przechodził dreszcz i jedynie instynkt samozachowawczy powstrzymywał takiego by nie chwycić za widły i przepędzić tego kto poczwarę sprowadził.
Często zdarzało się, że podróżujący ze smokami wojskowi, zatrzymywali się w wioskach i konfiskowali zapasy by nakarmić swoje bestie. Oczywiście odlatywali potem nawet nie płacąc. A nawet gdyby... cóż pieniądze gdy nie ma jedzenia za które można by za nie kupić?
"Karczmy" dostrzec było ciężko między innymi budynkami. Wszystkie dość podobne, ponadto okryte śniegiem. I tak przychodzili tu tylko miejscowi, dla nich trafienie na miejsce nie stanowiło problemu.
W końcu rozpoznał miejsce bo dobiegającym ze środka gwarze i kręcącym się przed budynkiem, zataczającym się mężczyzną.
We wnętrzu wcale nie było wiele cieplej. Miejsce nawet na miano karczmy nie zasługiwało. Wyglądało niczym najgorsza speluna. Brudno, śmierdziało alkoholem.
Kilka osób zerknęło na wchodzącego, ktoś go popędził by zamykał drzwi. W środku przynajmniej nie wiało, niemniej większość osób i tak siedziała w grubych ubraniach. Za ladą starsza kobieta nalewała wódki do kolejnych szklanek.
Kiedy drzwi zostały zamknięte ludzie wrócili do swoich rozmów. Niewiele z tego rozumiał poza może wychwyconą głośniejszą rozmową kilku osób.
- Mówię ci. Bezczelne bestie. Kurwa, na chwilę spuścić wiadra z oczu już się dorwały.
- Co im po twoich rybach? Co one się tym najedzą?
- Nie zmyślam! Spytajcie się Dimy. Powie wam. Takie małe, mniejsze nawet od konia. Odwróciłem się na chwilę a te wylazło i buch łeb do wiadra.
- Pewno za dużo sobie popili i się im przywidziało.
- Ta, i smok i to, że ryby łowili, nieroby jedne.
Wypowiedź podsumował śmiech. Urażony mężczyzna skupił się na swojej szklance.
Biela
- Fierté – przedstawił się smok. Mimo rany podniósł się, człapiąc do wyjścia. Na szczęście nie pozrywał strupów – Dziękuję za pomoc. Muszę znaleźć mojego – zabrakło mu słów. Zaczął mówić na zmianę w swoim i ich języku. Biela mogła wywnioskować, że ma na myśli coś na kształt dowódcy.
Poczłapał ku wyjściu. Gdy ogarnął go wiatr na zewnątrz, zadrżał na całym ciele. Rozłożył szeroko skrzydła, szykując się by skoczyć w powietrze. Biela mogła przyjrzeć się pasom ze skóry spowijającym jego ciało. Były podarte w okolicach rany, poszarpane pazurami. Pasy biegły ponad skrzydłami, oplatały łapy . Pod brzuchem przypięta była siatka w której mógł przenosić różne przedmioty.
- Lecę... jesteś sama, prawda? Nie boisz się ludzi? Może chcesz się przyłączyć do stada? Pokażę ci kryjówkę.
»Zamieszczono 14-08-2018 11:460
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50151
(Kursywą zaznaczone są wypowiedzi gracza) Chia
Smok wpatrywał się w nią wielkimi ślepiami, przez chwilę jakby wahając się między zakłopotaniem a pewną dozą zadowolenia.
- Wystarczy Temeraire. Więc... to pani jest tą krawcową którą polecił mi pan Hammond?
Nazwisko powinno być jej znane. Był to brytyjski poseł, któremu zdarzyło się kiedyś zamawiać u niej szaty na jakieś przyjęcie, by przypodobać się towarzystwu, wdziewając tradycyjny strój. Największym koszmarem było zawsze wytłumaczenie europejczykom jak to się nosi...
Nie widziałam się z panem Hammondem od czasu odebrania przez niego zamówienia. Bardzo się cieszę, że strój przypadł mu do gustu na tyle, by wspomnieć o skromnej krawcowej, odpowiedzialnej za jego uszycie. Zaproszenie, które otrzymałam do pałacu było dość zawiłe i do tej pory nie wiedziałam czemu je zawdzięczam.
Temeraire obejrzał się, jakby szukał kogoś wzrokiem po okolicy, przestąpił z łapy na łapę.
- Więc... może najpierw zechce się pani ze mną napić herbaty?
Kobiecie smok wydał się jakby… Zdenerwowany? Zaintrygowało ją to i dodało pewności siebie. Spodziewała się, że natrafi na kogoś, kto z pełnią majestatu i wyższością wyda jej polecenie, co uszyć (może nawet nie osobiście), a spotkała smoka, który widocznie nie był nawet pewien jak zdefiniować swoją prośbę. A może to tylko takie wrażenie… W każdym razie nie był tak onieśmielający jak sądziła. Uśmiechnęła się lekko, spuszczając wzrok.
Z wielką przyjemnością - odpowiedziała.
Smok zaprosił ją do pawilonu w centrum ogrodów. Miejsce urzekało swym pięknem, mimo skali w jakiej je wykonano. Smok wydał polecenia służbie i chwilę później mogła usiąść przy niewielkim stoliku, gdzie przyniesiono niebawem czajnik i filiżanki z pięknej porcelany oraz specjalnie dla niej zaparzono herbatę, której zapach rozniósł się wokół. Sam niebiański swój napitek otrzymał w wielkiej ozdobnej misie, bardziej adekwatnej do jego rozmiarów niż filiżanka.
- Chciałem by uszyła pani strój na uroczystość dla Laurence'a, jednakże się spóźnia. Proszę bardzo wybaczyć tę niedogodność.
Chia rozglądała się z zachwytem, jednak gdy Xiang zaczął rozmowę, skupiła się na nim.
- Proszę się tym nie przejmować, w takim miejscu mogłabym czekać wieczność. Te ogrody są przepiękne.
Kreza wokół jego szyi roztworzyła się lekko, a po jego pysku widać było zadowolenie z udzielonej odpowiedzi.
- Miło mi to słyszeć. Ja również lubię to miejsce. Jest tu tak spokojnie w porównaniu z tym co widziałem na wojnie. Cieszę się że mogłem tu wrócić.
W wojnie najlepszy jest jej koniec - stwierdziła. - Musiałeś wiele widzieć, wiele miejsc zwiedzić.
Tak... Miałem okazję zwiedzić większą część świata. Byłem w Afryce, Australii, Ameryce.. - uniósł lekko łeb do góry, najwyraźniej coś wspominając.
- Za czym tęsknisz najbardziej?
Smok zastanawiał się chwilę.
- Chyba za resztą... Za Lily, Maximusem, Iskierką... służyliśmy razem w Brytyjskim korpusie powietrznym.
-Przykro mi, że ich straciłeś - rzekła szczerze zasmucona.
- Straciłem? - smok speszył się - Niee... tylko zostali w Anglii. Już się nie widujemy tak często... mają swoje obowiązki.
- To nie brzmi tak najgorzej - uśmiechnęła się, by jakoś wyjść z tej wpadki. Zajęła się herbatą, by już nic głupiego nie palnąć.
Temeraire odwrócił łeb, rozglądając się. Na jego pysku dało się dojrzeć coś co możnaby określić jako wyraz smoczej troski. Rozłożył i złożył skrzydła, konioószek ogona zadrżał nerwowo.
Jak na zawołanie dało się słyszeć jakieś hałasy. Krzyki, brzęk tłuczonej zastawy. Smok momentalne podniósł się na łapy.
- Coś się dzieje. Proszę mi wybaczyć, niech pani tu zostanie. Będzie tu pani na razie bezpieczna gdyby coś się stało.
»Zamieszczono 14-08-2018 12:030
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50152
-Nie powinieneś…-zaczęła widząc, że próbuje wstać, ale i tak się podniósł. Prychnęła niezadowolona. Z taką raną naprawdę powinien odpoczywać. Tyle dobrego, że w pełnym świetle mogła ocenić ją lepiej -Mogę najpierw się temu przyjrzeć? Żebyś po drodze nie spadł.- powiedziała już spokojniej, podchodząc, by faktycznie obejrzeć jego obrażenia. Był w stanie wstać, ale będzie mógł sam wystartować? Jak już będzie w powietrzu, to potem lot już spokojnie do lądowania o ile nikt ich nie zaatakuje. -Jestem sama. Nie boję się ludzi, bardziej ich reakcji.- odpowiedziała mu w międzyczasie -Nie wiem gdzie jest ta wasza kryjówka, ale tak czy inaczej może być bezpieczniej polecieć na południe. Przy górach zaczynają się lasy, lżej tam. Mniej ludzi, więcej zwierząt.- planowała jakoś niedługo wracać. Może niekoniecznie teraz-zaraz, ale musiała się upewnić, że jej jaskinia jest nadal bezpieczna. -W ogóle wygodnie w tym?- zainteresowała się patrząc na te jego pasy, nie da się ukryć, że z jakimś rodzajem obrzydzenia. Nie chodziło o to, żeby go obrazić. Po prostu ona sobie nie wyobrażała w takim czymś siedzieć choćby kilka minut, co dopiero całe życie. W końcu polecieli. Biela dopasowała się do jego tempa i obserwowała jak sobie radzi. W razie czego spróbowała mu pomóc w miarę stabilnie trafić na ziemię.
»Zamieszczono 14-08-2018 12:290
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50157
Czego innego mogłem spodziewać się po miejscu zapomnianym przez bogów? Śmierć i ubóstwo musiały być cnotami tego zapyziałego miejsca. Kroczyłem powoli rozglądając się za odpowiednikiem karczmy. W takim miejscu jednak zastałem jej opłakaną wersję. Cóż. Nie można wybrzydzać. Nie w takich okolicznościach. Wszedłem do środka i o mało nie zamordowałem wzrokiem człowieka, który ośmielił się podnieść na mnie głos. Naszła mnie ochota by go wychłostać... jednak jeszcze większą ochotę miałem na wódkę. Podszedłem do lady. Kaptur wciąż zasłaniał moją twarz. Nie byłem pewny, czy ci ludzie mogliby we mnie rozpoznać "Carskiego Kata". Może to i lepiej? Liczę podświadomie na to, że ktoś mnie sprowokuje do nieludzkich czynów. - Priviet. Pół litra czystej - rzuciłem do kobiety. Moje uszy wyłapały rozmowę toczącą się za moimi plecami. Niby nic ważnego... a może jednak? W mojej głowie powstawał już plan. Może wcale nie będę musiał szukać smoków? Może dam im się znaleźć? Zaoszczędziłoby to wiele czasu... Oblizałem swoje wargi podświadomie. Czułem już w ustach krew... Cholera. Przegryzłem sobie wargę...
»Zamieszczono 01-09-2018 23:070
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 65 ]  1, 2, 3, 4, Następna


Kliknij tutaj aby odpisać