Autor   Post  
Status Status
SŻ
PD:
PostID #6513
Ciekaw jestem, czy ktokolwiek da radę dobrnąć do końca :-P Była ciemna, bezchmurna noc. Daower czytał księgę o mistycyzmie w swej wieży Tel Ghasta. Gdy skończył lekturę wyszedł z gabinetu, rzucił zaklęcie pomniejszej lewitacji i wzniósł się szybem na taras swej warowni. Twierdza ta, podobnie jak wszystkie budowle wznoszone prze ród Telvanni, wyhodowana została z olbrzymich grzybów, których wzrost jest kierowany, przez wolę budowniczego, używającego w tym celu najpotężniejszych dusz. Daower, mógł się pochwalić faktem, iż jego wieża była największa, najokazalsza, i najlepiej strzeżona spośród wszystkich siedzib mistrzów rady. Wyjątek mogła stanowić wieża w Tel Aruhn, miejsce zamieszkania obecnego Wielkiego Profesora Nauk Magicznych. Taras zamku był ogromny. Pomimo, że zajmował jedynie jedną czwartą część dachu, to i tak jego rozmiary były oszałamiające. Miał kształt koła, z którego środka wyrastała pojedyncza łodyga na której szczycie lśnił przepiękny kryształ. Dawał całej twierdzy moc i siłę do ewentualnego wzrostu. To dzięki niemu wieża zdawała się żyć. Czarodziej był bardzo wysoki, nawet jak na elfa wysokiego rodu. Nie był zbyt umięśniony, jednak zadziwiająco sprawny fizycznie. Szare włosy, bardzo odpowiednie dla sześćsetletniego czarodzieja błyszczały w blasku lampy sprawiając wrażenie zaniedbanych, i przetłuszczonych. Twarz była bardzo łagodna, i przyjacielska, a wysoko umieszczone oczy skrywały wielką mądrość i ponadprzeciętną inteligencję. Jego niebieskie, idealnie dopasowane szaty powiewały na wietrze, a rubiny, i topazy do niej przytwierdzone lśniły w blasku księżyca, przez co wyglądał, jak błękitna zjawa. Ogród maga był niezwykły, rosły w nim rośliny, o których zwykli śmiertelnicy słyszeli jedynie w legendach i bajkach. A jednak rosły. Magiczna aura wytwarzana przez kryształ na szczycie wieży przyspieszała wzrost i umożliwiała pradawnym roślinom życie takie, jak w ich naturalnych warunkach. Nic dziwnego, że Daower miał tak wspaniały ogród. W końcu został 7 razy z rzędu mistrzem w dziedzinie alchemii i nawet Wielki, i potężny Profesor Gothren musiał przyznać, że w tej dziedzinie, nie może się równać z Mistrzem z Tel Ghasta. Cały ogród na pierwszy rzut oka przypominał bezładną dżunglę, jednak dla każdego doświadczonego czarodzieja układ roślin był idealnie dopasowany do zbiorów składników alchemicznych, spełniając jednocześnie funkcję ozdobną. I gdy tak podziwiał nocny krajobraz wydawało mu się, że coś dziwnego czai się w ogrodzie. Altmer cisnął w tamtym kierunku promień światła który rozjaśnił krzewy. Rozejrzał się po pięknych różach, krzakach tawuły i niesamowitej rabacie. Już miał zawrócić gdy nagle zza jeżyn wybiegła ludzka sylwetka i zmierzając do wyłamanej furtki wyciągnęła łuk. Mag używając czaru powolnego opadania zeskoczył do ogrodu. Człowiek był ubrany w ciemne, czarne jak noc szaty, lecz nie takie, jakie noszą magowie. Szaty te były zupełnie inne. Ciasno przylegały do skóry i umożliwiały bezszelestne poruszanie się Mag zagrodził dziwnej osobie przejście magią telekinetyczną i wtedy zdał sobie sprawę, że te szaty to zapewne ubranie złodzieja, lub zabójcy. Gdy włamywacz wycelował w Daowera z łuku, ten szybkim zaklęciem czwartej bariery zabezpieczył się i ruszył w stronę nieznajomego. - Czego tu szukasz dunmerze? - spytał czarodziej - Twojej śmierci! - wykrzyknął napastnik i zwolnił cięciwę swojego łuku. Strzała pomknęła z oszałamiającą prędkością, jednak zamiast dosięgnąć celu zatrzymała się i upadła na ziemię napotykając magiczną tarczę. Mag w tym czasie nie stał bezczynnie. Gdy tylko przeciwnik wystrzelił, ten cisnął w niego zaklęciem paraliżującym. Zielony promień poszybował roztaczając magiczną aurę w powietrzu. Turkusowe iskry sypały się wokół wiązki magicznej mocy, a powietrze zdawało się drżeć i falować. Nim włamywacz naciągnął łuk po raz drugi dosięgł go magiczny pocisk i mroczny Elf padł bezwładny na ziemię. Teraz czarodziej mógł przyjrzeć się bliżej swemu niedoszłemu pogromcy. Jego szara twarz była cała usiana mniejszymi i większymi bliznami, oznaką dużego doświadczenia w swoim fachu. Czerwone oczy pałały teraz strachem wpatrując tępo w swego oprawcę, a z ust ciekła mu ślina wywołana paraliżującym efektem magicznej mocy czarodzieja. Był bardzo przystojny choć w cieniu ogrodu ciężko było stwierdzić czy pochodzi z jakiejś znanej, szanowanej rodziny, czy jest to tylko morderca urodzony w śmietniku. Daower podszedł do unieruchomionego przeciwnika, zaśmiał się i powiedział zwycięskim tonem - Albo powiesz mi kto cię tu przysłał, albo rzucę cię ogrimowi na pożarcie! - Nie! Błagam! Powiem wszystko! - wyjęczał zabójca -A więc mów szumowino, czy też jak wolisz: S?vit! - Jestem z Morag Tong- gildii zabójców. Profesor Gothren Wynajął nas abyśmy cię zabili. Zapłacił nam szczerym złotem, zagroził, że nas zniszczy jeśli cię nie zabijemy. Błagam nie rzucaj mnie na ogrimom! - Gothren!? A więc to tak!? Dowiedział się, że mam zamiar kandydować na jego stanowisko Profesora Nauk Magicznych, więc postanowił mnie wyeliminować!? Niedoczekanie - wykrzyczał czarodziej i skierował się do wieży. Zabójca popatrzył jak znika w wejściu ogromnego grzyba i wstał z ziemi. Skradając się dopadł do furtki, gdy potężna siła przygwoździła go do ziemi. - Nie błagam, ja chcę żyć! Mam dzieci! - Uspokój się śmiertelniku! Może jeszcze zobaczysz swoją rodzinę a tymczasem dobrze ci radze, nie stawiaj oporu. - powiedział twardy głos, z pewnością nie należący do człowieka. Gdy włamywacz zebrał się wreszcie na odwagę aby odwrócić wzrok, wrzasnął z przerażenia na widok tego co zobaczył. Nad nim stał ogromny człekopodobny demon. Cały był opancerzony w czerwoną zbroję pokrytą kolcami i daedrycznymi runami. Sam jej widok przyprawił go o dreszcze, a niewątpliwie była znacznie twardsza niż wszystkie znane mu metale. Na plecach znajdował się ogromny claymore, a z czoła wyrastały dwa rogi z pewnością zdolne przebić człowieka na wylot. Tuż pod nimi znajdowały się wielkie, czerwone oczy na swój sposób bardzo łagodne. Skóra dremory miała odcień krwistoczerwony, a z potężnej sylwetki można było wnioskować, że jest to istota zaprawiona w boju. Z dziwnej postaci emanowała aura władczości, siły ale także ponadprzeciętnej inteligencji. Elf był pewien, że dremora pochodzi z jednego z najpotężniejszych daedrycznych rodów. W promieniach wschodzącego słońca postać wojownika wyglądała niczym straszliwy władca na pobojowisku oceniający wyniki rozegranej przed chwilą bitwy. Gdy zabójca wreszcie się uspokoił, zniecierpliwiony demon rzekł. - Czas do klatki, wstawaj albo sam cię zaniosę, a to nie będzie przyjemne.-włamywacz natychmiast wstał i poszedł za oprawcą, nie wątpiąc w spełnienie groźby i wkrótce obaj zniknęli we wnętrzu wieży. Daower szedł korytarzem rozmyślając o zemście na profesorze Gothrenie, gdy ze swojego gabinetu wyszedł Ordis, głos maga w radzie Telvanni. Elf spojrzał na swego podopiecznego. Breton był ubrany w zieloną togę z brązowymi dodatkami, wyglądała dość ubogo, ale w rzeczywistości były to bardzo drogie szaty które dostawał każdy uczeń gdy wstępował na uniwersytet wiedzy tajemnej. Był dosyć wysoki jak na człowieka z prowincji Wysokiej Skały.nie był on przystojny, był brzydki. Czarne, tłuste włosy opadały do silnych ramion. Oczy miały niebieski kolor, i widać po nich było jego inteligencję. Daower lubił go, choć nie jeden raz bardzo denerwował go niechlujny styl życia swojego adepta - Mistrzu! Rada przysłała list. - Rzekł uczeń pokazując niedbale złożoną kopertę. - pokaż mi go.- poprosił czarodziej i otworzył kopertę. Litery zostały napisane w pośpiechu, tak jakby piszący był w niebezpieczeństwie. Drogi Daowerze Śledziłem w ostatnim czasie Gothrena i z raportów moich szpiegów wynika, że nie żywi on wobec ciebie przyjaznych uczuć. Nie wiem jeszcze co zamierza, ale radzę ci uważać. Wkrótce napiszę kolejny list, albo osobiście do ciebie przyjdę powiadomić cię o bardziej szczegółowych informacjach jakie mam nadzieję wkrótce zdobyć. Twój przyjaciel Farawil Dendarys - I co, co napisali? - zapytał Ordis gdy jego mistrz skończył czytać. - To nie od rady, tylko od Farawila. Ostrzegł mnie przed zabójcą, którego Amozabel właśnie wrzuca do lochów. - Zabójca!? Kto go wynajął!? - Wykrzyknął przerażony uczeń. Wykrzywił się w troskliwym grymasie pytając Daowera o szczegóły. Pytałby tak przez długi czas gdyby jego nauczyciel nie przerwał. - Przestań, nic mi nie jest. Teraz jestem zbyt zajęty, aby odpowiadać na twoje pytania. - Powiedy chociaż czy wiesz kto go wynajął - Gothren. Mam dla ciebie nowe zada? - Gothren!? Profesor Gothren!? - Tak. Twoje zadanie będzie polegało na przedstawieniu oskarżeń wobec profesora na jutrzejszym zebraniu rady, a ja tymczasem złożę mu wizytę w jego wieży. - Tak jest mistrzu! - Aha i jeszcze jedno. Zabierzesz więźnia pod eskortą dwóch dremor, aby potwierdził twoje zeznania. Jeśli nie będzie skory do współpracy użyj zaklęcia kontroli.-Powiedział czarodziej i oddalił się w stronę swojego gabinetu. Gdy Daower odpoczął i przemyślał ostatnie wydarzenia, zabrał się do zaklinania swojego pierścienia. Gdy znalazł się w newralgicznym punkcie inkantacji, do pokoju pospiesznie wszedł strażnik . Zbroja dremory była cała we krwi.. Elf rzucił klejnoty dusz na biurko przeklinając w duchu żołnierza, że wszedł tak gwałtownie. czarodziej spędził kilka godzin przy męczącej pracy, a teraz przez jego pośpiech będzie musiał to powtórzyć. - Mistrzu potrzebujemy pomocy! - Co się stało? - spytał przestraszony mag? Niewielkie potyczki zdarzały się niemal codziennie, jednak tak przerażonej dremory jeszcze nie widział. - Farawil i kilkoro jego ludzi przybyło do bramy. Ściga ich chmara daedr, ponoć wezwanych przez podążający ich tropem oddział magów. Sami ich nie powstrzymamy, potrzebujemy posiłków! - Już biegnę! Idź do koszar i przyślij wojowników, a sam odpocznij bo widzę, że dla ciebie to chyba za dużo wrażeń. - Tak panie, już biegnę! - powiedziała dremora i pobiegła w stronę zbrojowni. Altmer sięgnął do kieszeni po kluczyk, i otworzył szafeczkę na ścianie. Wyjął swój piękny rodowy kostur wysadzany szafirami, i pobiegł do bramy wieszając go sobie na plecach. - Daowerze, tutaj! - Gdy mag usłyszał znajomy głos odwrócił się i uśmiechnął do przyjaciela. Szaty mrocznego elfa były podarte, a z licznych ran na ciele sączył się jasnoczerwony płyn. Widok ten zmroził krew w żyłach Altmera. Farawil, zawsze był schludnie ubrany, i starannie uczesany a teraz, wyglądał jakby przed chwilą uciekł z lochów. Kruczoczarne włosy zlepione były skrzepłą krwią, a szramy na twarzy świadczyły o sile ścigających ich monstrów. Mroczny elf był jeszcze młodym, i niedoświadczonym czarodziejem, choć odznaczającym się ogromnym potencjałem i wielkim zapałem do wykonywania kolejnych zadań. Miał bardzo zawadiackie rysy twarzy i dla większości tutejszych kobiet był niezwykle atrakcyjnym jegomościem. Pochodził ze szlachetnego rodu Dendarysów, bardzo wpływowych na Vvanderfell i choć rodzina wyrzekła się go, to wciąż więzy krwi z nią pomogły mu już w niejednej trudnej sytuacji. Znał Daowera od kilkudziesięciu lat, a pomimo tego wciąż był dla niego wielką zagadką. - Witaj Farawilu! Co się tu dzieje? Wyglądasz jakbyś był po torturach! - Infiltrowaliśmy obóz magów Gothrena, ale nas wykryli. Wezwali hordę daedr, w większości żarłacze. Stąd te pocięcia. Mają nową, potężną broń. Profesor tworzy kostury, które trzeba ładować po każdym strzale, ale mają tak ogromną moc, że niemal każdego spalają na miejscu. Zabili szesnastu z dwudziestu moich magów i wygląda na to, że czeka nas oblężenie. - Ilu ich jest? - Stu dziewiętnastu jeśli nie liczyć ich daedr. Jednego udało nam się zabić. - Ha! To nie problem dla mojej armii. W koszarach mam ponad dwa tysiące świetnie wyszkolonych dremor-magów bitewnych! - Nie doceniasz ich Daowerze. Wrogi dowódca pierwszy zorientował się, że jesteśmy szpiegami. Podczas obiadu potężną kulą ognia zabił jedenastu moich magów i nawet się nie zmęczył! Pozostała piątka padła od ich kosturów. - Hmmm, to rzeczywiście komplikuje sprawę. Poślę wiadomość z prośbą o pomoc do Tel Uvirith, a tym czasem idź się obmyć i wyleczyć. Będę na ciebie czekać na tarasie. Wiesz jak tam trafić? - Tak, wiem, ale lepiej traktuj tych magów poważnie. To chyba najpotężniejsi czarownicy w całej Tamriel! * * * Gdy obrona wieży była już gotowa, Daower i Farawil stali na tarasie, skąd mieli zamiar obserwować początkową fazę bitwy. - Kiedy powinni tu dotrzeć? - Spytał Altmer - Według moich rachunków powinni pojawić się na horyzoncie za dziesięć minut. - Dobrze, a więc mamy jeszcze czas. Pracuję ostatnio nad pewnym pierścieniem. Jeśli mi się uda będzie tworzył barierę pochłaniającą magię, którą we mnie uderzono. Przy takiej mocy będę nie pokonany w starciu z innym magiem. - Rzekł wysoki elf, zapytał przyjaciela.- a ty masz jakiś projekt magiczny którym się teraz zajmujesz? - Nie, nic obecnie nie robię. A co do tego pierścienia. W bitwie z innym magiem, owszem, ale w bitwie w z magiem bitewnym, nic ci to nie da, bo ten wyciągnie miecz i cię zabije. Nie będziesz w stanie wznieść fizycznej osłony, ponieważ pierścień pochłonie także i tę magię. Nadal uważasz, że to dobry pomysł? - Tak ale nie pomyślałeś o tym, że?Patrz! Nadciągają! - Krzyknął Daower wskazując palcem na zbliżający się od południa oddział postaci w czerwonych szatach. Wyglądali przerażająco. Wzbijany przez żołnierzy kurz wyglądał niczym burza piaskowa pożerająca wszystko co stanie jej na drodze. Gdy magowie podeszli pod mury twierdzy czarodzieje mogli się im dokładniej przyjrzeć z tarasu. Stanowili znakomity przykład potęgi zorganizowanych regimentów magicznych. Gdyby każda armia miała takie wojska, wojny kończyłyby się dużo szybciej. Wszyscy czarodzieje poza jednym wyglądali niemal identycznie. Czerwone szaty z wyszytym znakiem Telvanni na klatce piersiowej, a w lewej ręce piękne kostury. Rękawy tóg miały po jednym szafirze, co znaczyło, iż ci magowie cieszą się wysoką rangą w oddziałach Gothrena. Wszyscy po za jednym mieli naciągnięte na głowę kaptury. Ten jeden różnił się radykalnie wyglądem. Nie był odziany w szaty, a w piękną, wysadzaną rubinami krasnoludzką zbroję. Zza pleców wystawała rękojeść młota, a oczy błyszczały żądzą krwi. Przywódca wyszedł na przód i zawołał w kierunku tarasu wzmacniając swój głos magią. - Mistrzu Daowerze! Przynoszę wiadomość od Wielkiego Profesora Gothrena! - Posłańcy nie przychodzą zbrojnie pod mury adresata! Jak śmiesz napadać na mojego przyjaciela i jednocześnie członka rady, a potem pokazywać mi się na oczy!? Przekaż mi wiadomość albo przecz z moich oczu S?vit!!- Powiedział gniewnie Altmer i spojrzał w oczy przeciwnika. Zdawało się, że to spojrzenie mogło sparaliżować. Gniew i furia w turkusowych oczach Dunmera niemal płonęły próbując wydostać się na zewnątrz i siać zniszczenie. Złote, rozpuszczone włosy spływały mu po ramionach, sięgając niemal do pasa. Ostry, haczykowaty nos przywodził Daowerowi na myśl wiedźmę latającą na miotle, a zawadiacki uśmieszek, rozbójnika rabującego przerażonego szlachcica. - Mój mistrz daje ci dwie możliwości. Albo razem z Farawilem pójdziecie z nami, albo zniszczymy Tel Ghasta, a was zaciągniemy siłą! - Rzekł czarodziej, puszczając mimochodem obrazę Daowera. - Nie dość, że przychodzisz tutaj z odziałem to jeszcze mi grozisz!? Moja odpowiedź brzmi tak: Spróbuj jeśli potrafisz nędzny robaku! -A więc wasz los jest przypieczętowany, gińcie marne istotki!- Wykrzyczał rozgniewany mag i po chwili dał się słyszeć głos rogu bojowego. Czarodzieje wystrzelili salwę ognistych pocisków z kosturów obracając w pył wszystko w co trafili. Kilka trafionych dremor na murach spadło na ziemię, lecz świetnie wyszkolona armia zachowała szyki przy blankach. Podczas gdy przeciwnicy ładowali swoje kostury klejnotami dusz, Daower dał znak do ataku. Pierwsza salwa odbiła się od tarcz czarodziei, lecz kolejne spowodowały zamęt w szeregach wroga przez co musieli się rozproszyć. I wtedy zaczął się chaos. Strzały świszczały w powietrzu wystrzeliwane salwami przez łuczników na murach, a magiczne wibracje były dominującym elementem otoczenia. Daower spojrzał z przerażeniem, że każdy ze strzałów z kosturów jest niezwykle celny, i każdy natychmiast zamienia dremory w popiół. Obrońcy na murach znikali w zadziwiającym tempie. Ogniste kule napastników niszczyły wszystko co napotykały na swej drodze, siejąc zamęt i zniszczenie. Po kilku minutach wymiany pocisków mur zbudowany z wielkich grzybów pozostał jedynie wspomnieniem, a jedynymi śladami po łucznikach był popiół pośród gruzów. Gdy pozostałości wałów obronnych stały się możliwe do przejścia, z dziedzińca wysypały się dremory. Wojownicy z pierwszego rzędu padali niemal natychmiast po tym kiedy wynurzyli się ze sterty ruin. Kostury wroga, były zdecydowanie zbyt potężne jak na broń śmiertelników. - Sądzę, że moim żołnierzom przyda się nasza pomoc przyjacielu - Rzekł Daower i spojrzał na stojącego obok kompana. - Tak, masz rację. Chodźmy, aby zwyciężyć lub polec! - I obaj czarodzieje weszli do wieży. Wskoczyli do szybu, aby po chwili wyjść na plac bitwy frontowymi drzwiami. Pole bitwy wyglądało potwornie. Martwe ciała, i kupki popiołu po dremorach leżały niemal wszędzie. Ziemia tak przesiąkła krwią, że zabarwiła się na czerwono, a niemal wszędzie na polu bitwy szalały płomienie. Jednak przeciwnik popełnił jeden błąd. Zamiast trzymać się razem, wrodzy magowie rozpierzchli się na wszystkie strony, przez co kilku przeciwników na raz z łatwością mogło powybijać ich po kolei. Daower cisnął mroźną kulę w najbliższego przeciwnika, a gdy ten ją spostrzegł, było już dla niego za późno. Pocisk przerwał magiczną tarczę i zabił maga nim ten zdążył wydać ostatni jęk. Władca wieży wzniósł się nad ziemię i rozejrzał się w poszukiwaniu wrogów. Niemal natychmiast gdy wynurzył się nad murami pomknęło ku niemu kilka ognistych kul. Wtedy zrozumiał, że to nie był dobry pomysł. Będąc w powietrzu byłby widoczny z każdego zakamarka, a kostury wroga spaliłyby go w mgnieniu oka. Gdy zza głazu przed Daowerem wyłonił się Breton w czerwonej szacie. Mag natychmiast cisnął w niego śmiercionośny pocisk. Magiczna wiązka odbiła się od tarczy czarodzieja i pomknęła w kierunku Farawila. Przygotowany elf machnął ręką niby od niechcenia neutralizując niebezpieczeństwo i niemal w tym samym czasie podniósł siłą woli miecz leżący obok przeciwnika. Breton oczekiwał magicznego ataku, a tymczasem ku niemu pomknął niczym bełt wystrzelony z kuszy miecz tnąc ścięgna i zwalając go na ziemię. Nie mogąc wstać, był bezbronny. Obejrzał się i nim zareagował, jeden z obrońców skrócił go o głowę. Daower poszedł dalej napotykając kolejnego przeciwnika. Gdy tamten zauważył podchodzącego spokojnie czarnoksiężnika, wpadł w panikę. Odrzucając wyładowany kostur rzucił się do ucieczki. Przebiegł kilka kroków i oglądając się za siebie nie zauważył przed sobą mrocznego elfa w ciężkiej zbroi. Wpadł na niego i z przerażeniem zorientował się kto to był. - Zachciało się uciekać, co? - Zapytał Dunmer - Ja?nie? tego?błagam? - Jąkał się dezerter. Nim zdążył dokończyć zdanie, przełożony podniósł go w górę i rzucił na kamień. Uderzając w skałę głową zginął na miejscu. - No proszę. Wreszcie się spotykamy Daowerze. - Uśmiechnął się przebiegle czarodziej. Teraz Altmer mógł się przyjrzeć dowódcy oblężenia z bliska. Przeciwnik był tęgi i szczupły. Pomimo niewielkiego wzrostu, od razu widać było, że jest potężnym przeciwnikiem Jego zbroja była wspaniała. Krasnoludzki płytowy pancerz okrywał całe ciało elfa pozostawiając odsłoniętą jedynie głowę. Promieniowała z przeciwnika dziwna aura magiczna. Daower nie miał pewności, czy to zbroja jest tak potężnie zaklęta, czy też przeciwnik ma tak wielką moc. Na wielkiej płycie na torsie przeciwnika znajdował się napis w zapomnianym języku dwemerów, a naramienniki ozdobione były rubinami wielkości pięści. -Rzeczywiście, spotkała mnie ta nieprzyjemność- Odparł z równą pewnością siebie, co przeciwnik. - Podjąłeś złą decyzję N?wah. Nie powinieneś był przybywać na Vvanderfell. Naprawdę sądzisz, że obcy może spokojnie sprawować urząd Mistrza Telvanni? - A czy ty naprawdę uważasz, że przeżyjesz dzisiejszą bitwę? Jeśli nie zginiesz z mojej ręki moje wojska cię zmiażdżą. - Jesteś naiwny. Dysponuję mocą jakiej ty nie pojmujesz, daną mi przez samego Gothrena. A ja nie mogę się z nim równać. Jak myślisz, jak szybko zginiesz? - Nie chcę być zarozumiały, ale to ty zginiesz w tej walce - A zatem przekonajmy się - Rzekł dunmer wyciągając swój dwemerowy młot. - Niechaj tak będzie - Odpowiedział Daower chwytając pewniej kostur. Przeciwnik ruszył truchtem w kierunku maga wyciągając ku niemu pięść z magicznym pierścieniem. Daower otoczył się silną tarczą przeciwogniową, ułamek sekundy nim dosięgł go strumień żaru wytwarzany przez biżuterię na palcu dunmera. - Wszyscy zginiecie! - Krzyknął groźnie oponent i cisnął kolejną magiczną kulę. Dosięgając Daowera wybuchł falą przeraźliwego mrozu pokrywając teren dookoła Altmera warstwą szronu.. Pierścień chroniący przed zimnem zabłysnął i rozpadł się na kawałki. Mag patrząc na to ze zgrozą, pomyślał, że wkrótce zginie, jednak zachowując zimną krew posłał ku przeciwnikowi ognistą kulę wystrzeloną z kostura. Wróg zwinnym ruchem, świadczącym o jego niezwykłej koordynacji i zwinności uniknął pocisku i posłał kolejny lodowy pocisk. Daower spodziewał się tego, i był przygotowany. Gdy kula niemal go trafiła wysunął rękę przed siebie i wypowiedział inkantację absorbującą moc. Wchłonął moc zaklęcia i wyjął z fałd szaty zwój, unikając paraliżującej wiązki. Rozwinął kartkę, i wycelował nią w przeciwnika. Napisy na papierze zalśniły oślepiającym blaskiem, by po chwili spalić kartkę w wyniku wielkiej mocy wyrzucającej przeciwnika w powietrze potężną błyskawicą. Gdy magiczne wibracje przestały zamazywać Daowerowi widok, ten spojrzał na podnoszącego się przeciwnika. Pomimo ogromnej siły piorunu, przeciwnik nie wyglądał na mocno poturbowanego. - Ty chyba sobie kpisz! Naprawdę sądzisz, że pokonasz mnie jakimiś głupimi zwojami!? - Miałem taką nadzieję, ale skoro nie, to pokonam cię tym !- To mówiąc czarodziej zerwał z szyi naszyjnik i wycelował nim w uzdrawiającego się oponenta. Mag spojrzał na amulet. Nie był zadziwiająco piękny, choć nie ulegało wątpliwości, że dla przeciętnej osoby, stanowiłby on przedmiot nieosiągalny. Na złotym łańcuszku wisiał okrągły rubin, otoczony srebrem i kryształami ametystu, tworząc razem romb z którego wierzchołków wyrastały maleńkie, aczkolwiek bardzo ostre kolce. Po chwili rubin rozbłysnął krwawoczerwonym światłem a z czterech kolców wystrzeliły w niego strużki purpurowej mocy. Klejnot skumulował wysłaną mu energię i wysłał w żądanym kierunku falę szkarłatnej magii. Tarcza wokół przeciwnika zadrżała gdy zetknęła się z magią amuletu a po kilku sekundach siła zaklęcia przebiła barierę i trafiła wrogiego maga. Na pierwszy rzut oka Daower sądził, że talizman nie zadziałał, lecz wkrótce zauważył, że się myli. Trafiony czarodziej zachwiał się czując jak powoli ulatuje z niego życie. Gdy upadł na ziemię pomyślał, że to już koniec gdy nagle, jedna z dremor przebiegając obok niego potknęła się o truchło towarzysza. Upadła na ziemię i uderzając głową o schlapany krwią kamień straciła przytomność. Mag widząc, cień szansy, wytężył wszystkie pozostałe mu siły i desperackim ruchem wyciągnął dłoń w stronę nieprzytomnego obrońcy. Niemal mu się udało, gdy dremora odzyskała świadomość i odtrąciła jego rękę. Gdy zaczęła się podnosić, i rozglądać w poszukiwaniu upuszczonego miecza, czarodziej zobaczył zbłądzoną strzałę, pędzącą w jego kierunku. Gdy pocisk dotarł do celu, dunmer wytężył resztki swej woli, wzmacniając tarczę. Grot odbił się od resztek magicznej osłony, i trafił pochylonego żołnierza prosto w plecy. Padając na ziemię zahaczył o ledwie żywego maga, spełniając jego marzenia. Gdy tylko ciało dremory otarło się o rękę elfa, ten szybkim zaklęciem wyssał z niego całe życie i energię magiczną. Czując przypływ mocy wstał powoli i spojrzał na odwróconego przeciwnika. Jakże on był nierozważny! Sądził, że już zwyciężył i zapomniał sprawdzić czy na pewno amulet zabił trafionego maga! Gdy Daower odwrócił się było już za późno. Wpatrywał się niedowierzającym wzrokiem jak dunmer naprzeciw niego pije miksturę i wznosi ponownie wokół siebie barierę. Altmer przeklął siebie w duchu za swoją głupotę i począł się wycofywać. Oponent ruszając za niemal biegnącym już czarodziejem zaśmiał się złowrogo, i obnażył lśniące zęby. Wysoki elf z brakiem sztuczek w zanadrzu, cisnął w niego dwie błyskawice, jedną po drugiej, a potem ognistą kulę. Wszystkie dotarły do celu, i wszystkie rozproszyły się na tarczy nie czyniąc trafionemu szkody. Przeciwnik uniósł rękę, aby rzucić śmiercionośne zaklęcie, gdy usłyszał z tyłu czyjeś słowa. - Trudno cię zabić, co? Może spróbujemy tego?!? - I w tym samym momencie poczuł w plecach ukłucie, i zobaczył ogromny, daedryczny claymore wynurzający się z jego brzucha. Krew siknęła na stojącego tuż przed nim Daowera, znacząc go niezliczoną ilością czerwonych plam, po czym na ziemię wyleciały wnętrzności z jego brzucha. Upadł na ziemię tracąc zmysły z bólu wywołanego magicznym mieczem. Drżącą ręką sięgnął po flakon z życiodajnym płynem, ale nim przytknął butelkę do ust głowa opadła na ziemię, w momencie, gdy życie całkowicie go opuściło. - Dziękuję ci za ratunek Amozabelu - powiedział czarodziej podchodząc do truchła swego niedoszłego mordercy. - To był mój obowiązek - rzekła dremora wycierając swój miecz od krwi przeciwnika.- przecież nie mogłem pozwolić aby mój mistrz i przyjaciel padł ofiarą takiej szumowiny. Generał schował swój miecz patrząc jak Daower przeszukuje ciało wrogiego dowódcy. Zerwał z szyi nieboszczyka wyglądający na magiczny naszyjnik i włożył go do kieszeni. Nagle zza pleców Amozabel usłyszał ryk jakiejś bestii. Wyjmując swego claymora odwrócił się i spojrzał prosto w oczy biegnącemu ku niemu ogrimowi. Ślepia ogropodobnej daedry wręcz pałały nienawiścią, do wszystkich żywych istot. Grube, zielone cielsko podskakując na krótkich nóżkach aż wstrząsało ziemią. Stwór zaryczał przeraźliwie z taką siłą, że zwykły śmiertelnik zostałby zmieciony z podłoża. Amoz zachowując zimną krew cisnął ognistą kulę prosto w stopę trollowatej bestii. Potwór zaryczał z bólu i nie mogąc ustać na płonącej nodze przewrócił się prosto pod nogi dremory. Gdy tylko daedra znalazła się w zasięgu miecza, generał wziął wielki zamach i potężnym uderzeniem odrąbał mu głowę. W tym samym czasie Daower spostrzegł Farawila, który był pod ostrzałem dwóch wrogich magów. Obaj bezlitośnie ciskali w niego zabójczymi zaklęciami, i oczywistym było, że tarcza przyjaciela długo nie wytrzyma. Rozwścieczony czarodziej wypił miksturę, aby uzupełnić zapasy energii magicznej i rzucił na siebie czar odbijającej tarczy. Uderzył pierwszego z atakujących wrogów lodową kulą, i gdy krew w nim zamarzła osunął się na ziemię odsłaniając drugiego przeciwnika. Tamten jednak widząc śmierć towarzysza był przygotowany na spotkanie maga. Nim altmer zdążył ochłonąć po zabiciu jednego przeciwnika, drugi wysłał w jego kierunku paraliżujący pocisk. Magia odbiła się od tarczy Daowera i unieruchomiła swego stwórcę. Tymczasem Farawil, widząc pomoc przyjaciela rzucił zaklęcie rozpraszające i w chwili gdy sparaliżowany breton upadał na ziemię dokończył dzieła ciskając w niego śmiercionośną błyskawicę. Mag rzucił odpowiednie zaklęcie i wszystkie rany które odniósł podczas walki natychmiast zniknęły. Czując przypływ sił podszedł do towarzyszy i skinął głową dziękując im za ratunek. - Dziękuję. - Podziękujesz później, trzeba walczyć! - Chyba już nie. - wtrącił się Amozabel - Z tego co widzę, zostało już tylko kilku nieprzyjaciół, a i oni są zbyt osłabieni aby stawić silny opór. Najwyraźniej ogromna moc przywódcy miała przydać oddziałowi siły, pomimo ich rzeczywistej słabości. Gdy skończyły się klejnoty dusz do ładowania kosturów, nie mogli się przeciwstawić moim dremorom. Sądzę, że możecie udać się do wieży, ja posprzątam pobojowisko i przyjdę zdać raport. - Dobrze. W takim razie Farawilu udaj się proszę do pokoju gościnnego, a ja załatwię kilka spraw i wkrótce spotkam się tam z tobą i Amozem. - Świetny pomysł, walka okropnie mnie zmęczyła, zdrzemnę się troszkę i wciągnę odrobinę skoomy. - Oszalałeś!? Skooma!? Chcesz się wykończyć? Obiecałeś mi, że z nią zerwiesz kilka tygodni temu. Wiesz jak to osłabia zdolności magiczne? - Wiem, wiem. Masz rację muszę dać sobie z tym spokój, teraz przejdę na Flin. - Ehh, zawsze mniejsze zło, choć uważam, że powinieneś całkowicie odwyknąć od tego typu rzeczy, przejdź wreszcie na zdrowy tryb życia. - Mniejsza o to, spotkamy się za kilka godzin. - Farawil uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę. - Aha, i jeszcze jedno nie daje mi spokoju, ten twój pierścień nad którym pracujesz. - Tak? Co z nim? - Myślałem nad nim, ale wciąż nie mogę pojąć, jak zamierzasz ochronić się fizycznie, jeśli ten pierścień wchłonie moc twej tarczy? A swoją drogą, czy to nie dziwne, że mag którego zabił Amozabel nie wzniósł tarczy fizycznej? Przecież wie, że twoje dremory korzystają zarówno z magii, jak i z broni białej. - Ależ on wzniósł osłonę, przecież to dlatego zbłądzona strzała trafiła mojego żołnierza, a nie jego. - Więc jak? - Powoli, już wyjaśniam. Miecz Amoza to prezent ode mnie. Zakląłem go potężnym efektem rozpraszającym magię. W rękojeść wbudowałem czarny klejnot duszy, i zakląłem ostrze ponownie, czarem chwytania dusz. Im więcej przeciwników zabije Czarołomcą, tym silniejszy będzie miecz. Co najciekawsze, ten kamień duszy, to eksperymentalny egzemplarz, nie znika po transferze mocy. Ehhh, ile bym dał, żeby wszystkie takie były. Nie wiem nawet jak tego dokonałem, byłem wtedy pijany, po imprezie w Dargonath. Eksperymentowałem z magią mistycyzmu, a kiedy się obudziłem, kryształ leżał na kredensie. To było niesamowite, kiedy zobaczyłem jego właściwości, wiedziałem, że to będzie coś wielkiego. Dzięki temu, Amozabel, jest praktycznie niepokonany . - No tak, to wiele wyjaśnia. A wracając do pierścienia, jak chcesz się bronić fizycznie? - Przypomnij sobie pierwszą zasadę zaklinania - powiedział pouczającym tonem czarodziej- Dobrze zaklęty przedmiot nie wchodzi w interakcję z innymi magicznymi przedmiotami, co oznacza, że wystarczy mi jakaś inna błyskotka zaklęta tarczą, aby skutecznie się ochronić. Proste i logiczne Farawilu, powinieneś więcej czasu poświęcać swoim magicznym studiom. Jak ty chcesz w przyszłości nauczać swoich podopiecznych? - Szczerze mówiąc, nie myślałem jeszcze nad tym, ale coś się wymyśli, poza tym będę kolejne tematy przypominał sobie na bieżąco. - Ehhh Przyjacielu, ty i to twoje niechlujstwo? - No dobrze, ja jestem naprawdę zmęczony więc idę się przespać. - Miłych snów - Powiedział Daower i popatrzył na oddalającego się przyjaciela, po czym skręcił w stronę swojego gabinet. Gdy dotarł na miejsce, wyjął naszyjnik z kieszeni i położył na biurko. - Co my tu mamy? - Spytał sam siebie czarodziej patrząc na amulet. Miał okrągły kształt, i wisiał na platynowym łańcuszku, wykonany został ze szczerego złota, a pośrodku lśnił wielki, krwistoczerwony, oszlifowany rubin. Srebrne okucia błyszczały w promieniach zachodzącego słońca, niczym włócznie Dunmerskich wojowników podczas bitwy o czerwoną górę kilka tysięcy lat temu. Przeciętnemu obserwatorowi wyda się zwykłą błyskotką, lecz wprawne oko Maga, natychmiast rozpoznało w nim blask typowy dla magicznych przedmiotów. Daower obejrzał dokładnie naszyjnik ze wszystkich stron, po czym wziął specjalny młotek i postukał kilka razy w rubin, i obudowę. Dźwięk był jak najbardziej naturalny. - Chwila, tu są jakieś napisy - stwierdził czarodziej wskazując na niewyraźne znaki na okuciach z białego złota. - Mogę się mylić ale te napisy przypominają mi stary Ayleidzki.- Elf sięgnął po książkę z napisem ?Prastare pismo? Była to wielka, gruba księga tłumacząca kilka dialektów zapomnianego języka dawnych elfickich pokoleń. Księga była pokryta kurzem, od którego Daower zaczął potwornie kaszleć kiedy zdmuchnął go z okładki. Była ona okuta srebrem, a także pyłem ze startych kamieni Welkynd, a na środku widniał napis tytułowy. Kilka minut czytał napisy to z amuletu, to z księgi, aż wreszcie udało mu się przetłumaczyć napisy. Inskrypcje na amulecie znaczyły ?Moc bogów i siła Daedr? - A więc musi on mieć dwie właściwości, boską i daedryczna, to pewne, ale co mogą znaczyć kolejne napisy? - Spojrzał na kolejne frazy i stwierdził - To na pewno jest pismo daedryczne, a ten zwrot musi być w mowie Akatosha. - Powiedziawszy to począł szperać w regale z książkami. Po kilku minutach wyczerpujących poszukiwań wreszcie znalazł to, czego chciał. Wyciągnął ze sterty rękopisów kolejną księgę i spojrzał na okładkę. Na środku namalowany był piękny, złoty smok ziejący ogniem, a nad nim wyszyty napis ?Smocza Krew?. Otworzył księgę na pierwszej stronie, i spojrzał na inskrypcje napisanie na kartach Były niemal identyczne. Upewniając się w swoich przekonaniach, odłożył książkę na swoje miejsce i począł szukać słownika kapłańskich języków. Gdy wreszcie znalazł odpowiednią książkę zajął się tłumaczeniem napisów. Pismo na amulecie było zamazane, toteż rozpoznanie poszczególnych znaków przyszło Daowerowi z ogromnym trudem. Po wielu minutach ciężkiej pracy, czarodziej nareszcie mógł zrozumieć sens słów napisanych na magicznym naszyjniku. Znaczenie nasuwało się na myśl po kilku sekundach od przetłumaczenia. - ?Magia rośnie? A więc amulet musi zwiększać moc magiczną posiadacza, to by wyjaśniało dlaczego ten mag w krasnoludzkiej zbroi był tak silny. - W tym momencie do pokoju wszedł Amozabel przerywając Daowerowi w jego rozmyślaniach na temat nowo odkrytej właściwości zaklętej błyskotki. Dremora była cała umazana we krwi przeciwników. W trakcie bitwy czarodziej nie zwrócił na to uwagi, jednak teraz patrząc na swego kompana stwierdził, że wszystkie inne sprawy mogą poczekać. - Witaj Amozie. Idź się najpierw umyj po bitwie, i dopiero wtedy przyjdź do mnie. Nie ścierpię takiego widoku. - Cóż, jak uważasz mistrzu. - To mówiąc wojownik wyszedł z pokoju, by po kilku minutach powrócić do niego, tym razem w nieco innym stanie. Jak dawniej promieniowała z niego aura siły, i władzy, a miejsce bitewnej kurzawy na zbroi zajął blask odbijających się magicznych lamp. - Mistrzu. - Tak? Jakie wieści z pola bitwy? - Zabiliśmy stu siedemnastu wrogów, jeden uciekł, a jednego udało się nam schwytać żywcem. - Świetnie, a jakie straty? - Niestety, to już nie wygląda tak różowo. 1238 martwych i dwunastu rannych. Większość wyjdzie z tego. Przynajmniej wiemy, że Gothren chce wyglądać na silniejszego niż w rzeczywistości, podejrzewam, że jeśli inni udzielą nam pomocy, powinniśmy z łatwością zmiażdżyć profesora. - To złe wieści, choć cieszę się, że nasz przeciwnik nie jest tak silny za jakiego chce uchodzić. Tak czy inaczej, możesz odejść. - Aha, jeszcze jedno, za kilka dni jeniec wydobrzeje, i może powie nam co nieco o planach Gothrena. - Świetnie. Aha, Amozabelu. Zanim odejdziesz mam prośbę. Czy potrafisz to przetłumaczyć? Wydaje mi się, że to pismo daedryczne.- Poprosił Daower wskazując na dziwne inskrypcje wyryte na obramowaniu amuletu . - Tak, to proste. Wydaje mi się, że to pismo dremor z Ganonath, sług Mehrunesa Dagona i oznacza ?Magia zanika?. Jeśli chodzi o zaklinanie, to niewątpliwie chodzi tu o rozpraszanie zaklęć. - Tak, ja też tak sądzę. Dziękuję, możesz odejść. - Mag poczekał aż wojownik zniknie za drzwiami, po czym wziął amulet do ręki i zamknął oczy. Gdy wreszcie osiągnął stan skupienia odpowiedni do skanowania, wytężył swą wolę, i wniknął w głąb naszyjnika . Gdy poczuł drzemiącą w nim magię, skierował myśli w poszukiwaniu efektów rozpraszających, i wzmacniających magię. Gdy znalazł to, czego szukał zadowolony z siebie wycofał się z przedmiotu, i po chwili pogrążył we śnie zmęczony całym dniem. Gdy Farawil wszedł do gabinety Daower, ten właśnie pracował nad swoim magicznym pierścieniem. Z początku nie zauważył wchodzącego przyjaciela, zbyt zajęty magicznym kreśleniem zaklętych inskrypcji na pierścieniu, lecz już po chwili oderwał się od pracy, gdy usłyszał melodyjny śmiech kompana. - Miałeś do mnie przyjść gdy skończysz pracę z biżuterią tamtego typa, którego zabił Amoz. - Ach tak, wybacz mi, na śmierć zapomniałem. Identyfikowanie tego amuletu, tak mnie wyczerpało, że pogrążyłem się we śnie. - Nie ma problemu, choć przyznam, że byłem dość zdenerwowany kiedy nie przychodziłeś o czasie. - Naprawdę, przepraszam. - No dobrze, a ten amulet? Zwykły śmieć, czy coś poważniejszego? Czy to dzięki niemu ten mag był taki silny? - Tak, amulet wzmacniał trzykrotnie moc posiadacza i tworzył barierę rozpraszającą zaklęcia. Co ciekawe, miał dwie interesujące cechy. Po pierwsze, rozprasza tylko zaklęcia ze szkoły zniszczenia, a po drugie nigdy się nie przeciąży, bo gdy zaklęcie jest potężniejsze niż bariera antymagiczna najzwyczajniej w świecie przepuszcza wiązkę magiczną. - Cóż, niewątpliwie bardzo przydatna rzecz. A jak ci idzie z twoją tajną bronią? - Jaką tajną bronią? Nie mam niczego takiego. - Na Azurę? mówię o pierścieniu, ale ty jesteś mało domyślny. Chłopie, bo zacznę uważać, że te wszystkie bajki o altmerach są prawdziwe. - Cóż, z pierścieniem idzie mi bardzo dobrze, za chwilę powinienem skończyć. Masz ochotę pomóc mi przy testach? - Szczerze mówiąc, nie bardzo. - Cóż jeśli nie masz ochoty, to nie będę? - Żartuję, bardzo chętnie pomogę. Przy okazji zobaczę twoją arenę, bo jeszcze nigdy tam nie byłem, a z twych opowiadań wnioskuję, że jest co oglądać. - O tak, jest piękna. Mógłbym opowiadać o niej godzinami, ale lepiej będzie, jeśli sam ją zobaczysz. - Nie mogę się doczekać, a co do pierścienia, myślałem nad nim i ma jedną, poważną wadę. Żadne zaklęcie, które na siebie rzucisz nie zadziała. Będziesz musiał polegać na miksturach, albo co chwilę zdejmować pierścień. - Bądźmy dobrej myśli, a pewnie będziemy dopiero po testach. - A tak właściwie, to na kim chcesz go testować? - Na złodzieju którego złapałem tydzień temu. O! Zaczekaj! - W tym momencie pierścień na dłoni Daower zalśnił oślepiającym blaskiem, a napisy na nim przybrały srebrny odcień. Po kilku sekundach powrócił do normalności i zmienił kolor ze zwykłego żelaza po najprawdziwsze złoto. Czarodziej przyjrzał się swemu dziełu, i przez kilka chwil opukiwał go ze wszystkich stron swym młotkiem, aby następnie stwierdzić, że jego dzieło jest gotowe. - No, chyba już skończone. To jak, idziemy na arenę? - Oczywiście, prowadź. - Odpowiedział Farawil i podążył za swym kompanem krętymi korytarzami wieży. Gdy dotarli do podziemnej części warowni Daower wyszeptał kilka słów do przechodzącego obok strażnika, po czym otworzył drzwi po prawej stronie. Arena była wspaniała. Zbudowane z białego, polerowanego marmuru ściany błyszczały w blasku pochodni oświetlających pomieszczenie. Magowie stali na trybunach z których rozciągał się niesamowity widok na walczącego właśnie więźnia, z wychudzonym żarłaczem. Czarodziej machnął ręką na dremorę stojącą przy pulpicie sterowania pułapkami, na co ta nacisnęła czerwony przycisk, otwierając zapadnię pod nogami walczących. Gdy potwór i więzień wpadli w otchłań, strażnik przycisnął guzik ponownie, i klapa się zamknęła nie pozostawiając ani śladu. Daower zbliżył się do osobliwego siedziska na odcinku trybun przeznaczonego jedynie dla jego przyjaciół i usiadł na pięknym, wysadzanym szafirami, złotym tronie. Gdy Farawil spojrzał na niesamowity przykład krasnoludzkiego rzemiosła sądził, że nigdy nie zobaczy w swoim życiu nic piękniejszego. Tron był bardzo kanciasty, i ostro wykonany. Krawędzie wykonane z ebonu były tak doskonale wyszlifowane, że nieostrożny ruch mógł przeciąć ludzką skórę i poważnie zranić. Na każdym wierzchołku umieszczone były poprzecznie ogromne diamenty lśniące niczym gwiazdy w promieniach magicznego światła, a na oparciu umocowany został rubin wielkości ludzkiej dłoni. Całość została wykonana głównie ze złota, choć nie brakowało także bonowych i platynowych części. Na oparciach błyszczały dwa przepiękne szafiry, a jadeitowa obwódka sprawiała wrażenie magicznego potencjału martwego przedmiotu. Widząc pełną podziwu i ciekawości twarz przyjaciela uśmiechnął się, i zaczął opowiadać przyjacielowi o niecodziennym skarbie znajdującym się w jego podziemiach. - Robota krasnoludów. Dawniej zasiadał na nim sam król Dwemerów w czerwonej górze. Niestety już nigdy nie powstanie podobne dzieło. - To jest?przepiękne. Jak znalazło się w twoim posiadaniu? - To długa historia. No, ale teraz mamy troszkę czasu. Po tym jak Nerevarejczyk zniszczył serce Lorkhana i zabił Dagoth Ura wybrałem się do wulkanu oczyścić twierdzę z pozostałych popielnych wampirów, i innych monstrów. Podczas eksploracji znalazłem ukryte pomieszczenie pełne najróżniejszych krasnoludzkich skarbów. Były tam korony, pierścienie, drogie kamienie, całe tony złota, no i ten tron. Pomyślałem, że będzie tutaj pasować, bo ściany są złotego koloru, dlatego go tutaj sprowadziłem. Kosztowało mnie to niemało wysiłku, ale sądzę, że było warto. To chyba najcenniejsza rzecz, którą posiadam. - Niesamowite. Nie sądziłem, że jesteś istotnie tak bogaty jak opowiadałeś. - No cóż, nie chcę się chwalić, ale rzeczywiście, niewielu może się ze mną równać bogactwami. O! Już idą.-Powiedział Daower wskazując na wchodzącego przez bramę więźnia pod eskortą dwóch opancerzonych dremor. Jeniec wyglądał okropnie. Ubranie miał całe poszarpane, na rękach ciężkie kajdany, a włosy roiły się od robactwa. Był to Leśny elf. Sylwetkę miał krępą i umięśnioną, a duże, niebieskie oczy błyszczały sprytem i przebiegłością. Jak każdy Bosmer, był bardzo niski, choć u swoich ziomków mógł uchodzić za dość wysokiego. Twarz poorana była bliznami, świadczącymi o doświadczeni w złodziejskim rzemiośle i niejednym zatargu z przedstawicielami prawa. Duży nos, bardzo zbliżony do niewielkich ust nadawał postaci śmieszny, wręcz karykaturalny wygląd. Pierwsze wrażenie sprawiał okropne. Gdy Farawil spojrzał na nędzną postać, mógł się tylko domyślać, jak był torturowany. Pomimo tego nie wyglądał na umęczonego, czy zagłodzonego. Choć głowa wyglądało jak czaszka z naciągniętą na nią skórą to oblicze więźnia nie było żałosne. Gdy dotarli na środek placu brama zamknęła się, a strażnicy ustawili się po jej bokach. - Po co mnie tu sprowadziłeś? - zapytał jeniec- Nie dość już wycierpiałem!? - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Masz szansę odzyskać wolność. Muszę przeprowadzić testy nowego wynalazku, a biorąc pod uwagę to, że magia nie jest ci obca wybrałem do tego celu twoją osobę. Jeśli test się powiedzie, będziesz wolny. Jeśli nie? tego nikt nie wie. - Rozumiem. Przyjmuję twoje warunki, mam tylko jedno pytanie. - Pytaj o co zechcesz. - Czy jeśli mnie wypuścisz, zwrócisz mi mój ekwipunek? - Niestety już go nie posiadam, ale otrzymasz stosowną sumę pieniędzy. - W takim razie, co to za wynalazek? - Pierścień. - To mówiąc Daower telekinezą wysłał testowany obiekt do więźnia. ? Załóż go i rób to, co ci powiem. - Więzień skinął głową zakładając pierścień na palec prawej dłoni. Spojrzał pytająco na maga oczekując dalszych poleceń. - Rzuć na siebie najprostsze zaklęcie bariery. - Jeniec uniósł dłoń do góry i zamarł - Nic się nie dzieje. - Tak jak myślałem. Pierścień wchłania moc, zanim przybierze ona jakąkolwiek postać. No dobrze. - Mag pstryknął palcami i bocznymi drzwiami weszła na arenę dremora w czarnych szatach. Czarodziej spojrzał na swego mistrza czekając na znak. Daower skinął głową, dając znak, nakazujący rozpoczęcie wcześniej ustalonych czynności. Dremora cisnęła kulę ognia. Pocisk po zerknięciu z ciałem Orisa, tak bowiem nazywał się więzień natychmiast zatopiła się w jego ciele. Pierścień zabłysnął purpurowym blaskiem, wchłaniając magię. Następnie w jego kierunku pomknęła błyskawica. Efekt był taki sam, jak za pierwszym razem. Scenariusz powtarzał się identycznie z magią lodu, trucizny i zaklęciami kontroli. Jeniec czując wzrastająca w nim siłę zadrżał z oszołomienia. Był całkowicie niewrażliwy na magię! Zaśmiał się dziko, ciskając lodowy pocisk w zdezorientowaną dremorę. Mag padł na ziemię pokryty magicznym szronem. - Co ty wyprawiasz!? - Krzyknął rozwścieczony Daower . - Teraz to ja dyktuję warunki, z tym pierścieniem będę niepokonany!!! - Wykrzyczał więzień i śmiejąc się obłąkańczo rzucił ognistą kulą w Farawila. Ten był jednak przygotowany. Magia rozproszyła się na jego tarczy i już miał odruchowo kontratakować ognistą falą, gdy usłyszał głos przyjaciela. - Nie! Tylko go wzmocnisz! Mam lepszy pomysł. - Farawil kiwnął głową i na chwilę stracił równowagę, gdy kolejna fala mocy rozbiła się na barierze ochronnej. Wokół zdezorientowane dremory padały jak muchy trafiane magią nieprzyjaciela. Po kilkunastu sekundach na Sali przy życiu zostali tylko dwaj magowie i bosmer. Daower przemykając się przez miotane we wszystkie strony, przez obłąkanego, pocisków ruszył w stronę panelu kontrolnego. Już prawie tam dotarł, gdy nagle zbłąkana błyskawica rozbiła strop nad czarodziejem, powalając go i ogłuszając. - Daowerze! - Krzyknął przerażony Farawil. Jednak ta chwila nieuwagi wystarczyła, aby zaklęcie Gerona przedarło się przez tarczę czarodzieja. Kiedy obaj magowie padli nieprzytomni na ziemię, obłąkaniec, świętując swoje zwycięstwo, nieopatrznie zsunął pierścień z palca i włożył do kieszeni spodni. Nie wiedział jednak, że tajemnicza istota tylko na to czekała. W chwili gdy odwrócił się w stronę bramy, z za słupa wyfrunął mroczny, cuchnący śmiercią stwór. Były więzień odwrócił się słysząc demoniczny ryk i zamarł. Zobaczył tylko demoniczną istotę skrytą w mrocznych oparach, a natychmiast ogarnął go potworny strach i przerażenie. Nie wiedział co tak go przeraziło, bo gdy tylko zobaczył zarysy istoty odwrócił się i zapominając o własnych umiejętnościach magicznych i pierścieniu pognał przed siebie wiedziony panicznym lękiem. Gdy niemal dobiegł do uchylonego przejścia, istota skoczyła przed siebie i pokonując w locie niemal pięćdziesiąt metrów wylądowała tuż przed Geronem. Demon , który wyrósł przed szaleńcem był potworniejszy niż wszystko co mógł sobie wyobrazić. Sześć metrów czystego mroku i czarnej magii. Tors i nogi zakrywała ciemna mgła, lecz można było przez nią dostrzec zarysy potężnych, nietoperzowych nóg, a zamiast klatki piersiowej monstrum miało plątaninę dziwnych macek, wężowatych kończyn i płatów skóry. Rogata, potworna twarz owiana była zielonymi płomieniami, a w paszczy błyszczały trzy rzędy ostrych, krwistoczerwonych kłów. Monstrum nie miało rąk, a w ich miejscu łopotały czarne jak noc skrzydła, choć czarodziej mógłby się założyć, że bestia nie potrafi na nich latać, a jedynie są odpowiednikami rąk, jak u kury czy strusia. Stali naprzeciw siebie tylko przez jedną lub dwie sekundy, choć skazańcowi wydawały się one wiecznością przepełnioną lękiem i rozpaczą. Nagle demon wyciągnął szyję długą jak u żyrafy, kłapnął potężnymi szczękami i oderwał ostrymi jak brzytwa zębami głowę leśnego elfa połykając ją w całości. Pozbawione głowy ciało stało przez kilka sekund na nogach, po czym zwaliło się na ziemię. W chwili gdy sięgał po rękę zamierzając zrobić sobie ucztę z martwego ciała, Daower się obudził i nim dojrzał tajemniczą istotę, ta rozpłynęła się w mroku niczym cień oświetlony promieniami wschodzącego słońca. Oszołomiony czarodziej spojrzał na trupa po czym zwrócił wzrok ku leżącemu Farawilowi i wstając ciężko podszedł do przyjaciela. Sprawdził puls i gdy stwierdził, że mag żyje wyczarował kulę wody i chlusnął nią w twarz śpiącego. - Aaaaach!!! Co się dzieje, gdzie ja jestem!? - Na arenie w podziemiach mojej wieży. Nie wiem co się stało, ale nasz delikwent leży przed bramą z oderwaną głową. Cokolwiek go zabiło, najwyraźniej uratowało nam życie. - Uuuch, ale mnie boli głowa. Wracajmy na górę, musimy odpocząć po tym starciu. - Tak, to dobry pomysł. - Magowie skierowali się w stronę wyjścia, gdy nagle Daower przystanął. - A co z pierścieniem? - Sprawdź przy trupie, powinien tam być, o ile jego morderca go nie zabrał. - Altmer rzucił zaklęcie telekinezy na denata, podniósł go na swa metry w górę i energicznie potrząsnął. Z kieszeni wypadł mały, świecący okrąg. Pierścień upadł na posadzkę i potoczył się przez chwilę, po czym uniesiony magią wzleciał na widownię, lądując w rękach Daowera. - Teraz przynajmniej wiemy, że działa. - Tak, ale czy ta wiedza była warta śmierci kilkunastu twoich strażników? Omal sami nie zginęliśmy . - Mi także jest z tego powodu przykro, ale najwyraźniej Dziewiątka tak chciała. - Och błagam, ty rzeczywiście wierzysz w dziewięć bóstw? - Tak, ale mniejsza o to, musimy odpocząć, a potem przygotujemy plan oblężenia Tel Aruhn. - Tak, tak? Co!? Chcesz teraz zaatakować Gothrena w samym sercu jego potęgi!? Te głazy były aż tak ciężkie!? Straciłeś połowę armii, a Profesor ma tam tysiące machin Dwemerów. - A co z twoimi oddziałami? Wiem, że Tel Branora nigdy nie była twierdzą i nie ma tam armii, ani żadnych wojsk, ale chyba mogę liczyć na kilkudziesięciu magów? - No tak, ale? - A zatem nie martw się, tylko wyślij gońców z poleceniami do twego głosu. - No dobrze, spotkajmy się za trzy, cztery godziny w salonie. - I takiej odpowiedzi oczekiwałem.- Daower uśmiechnął się i odszedł, zostawiając Farawila samego. -Mistrzu, mam dla ciebie dwie wiadomości. Jedna od Mistrza Falsmayrona z Tel Uvirith a druga od Rady Magów.- Rzekł Ordis wkraczając do Gabinetu swego mentora. Daower siedział przy stoliku i popijająć cyrrodiliańską brandy czytał księgę zatytułowaną „Sekrety mistycyzmu pióra Ulfgaarda Długobrodego. Na dźwięk słów ucznia odwrócił się i powiedział zamyślonym głosem. -Dziękuję ci. Połóż je na biurku, za chwilę się nimi zajmę. -Oczywiście.- rzekł głos kładąc listy na blacie.- Acha, jeszcze jedno. Amozabel pragnie się z tobą spotkać. Nie powiedział dlaczego, ale twierdzi, że to bardzo pilne. Czy mam mu coś przekazać? -Tak, proszę. Powiedz, że spotkam się z nim i z Farawilem o zachodzie słońca. -Tak się stanie.- Breton ukłonił się i wyszedł z gabinetu. Skręcił w lewo i zniknął Altmerowi z oczu. Doczytał kilka wersów księgi, po czym zamknął ją, wymamrotał zaklęcie i zajął się listami. Gdy ksiązka poszybowała na półkę, Daower zaczął czytać pierwszy z listów, od Mistrza Falsmayrona. „ Drogi Daowerze Przykro mi słyszeć, że Gothren zrobił coś tak podłego i niehonorowego. Moim zdaniem takie czyny wykreślają go z potencjalnego Profesoratu w przyszłym stuleciu. Tak czy inaczej wiedz, że jestem po twojej stronie. Sam nigdy za nim nie przepadałem i choć ważne sprawy w kryształowej wieży na Summerset nie pozwalają mi pomóc Ci osobiście, to możesz liczyć na wsparcie tysiąca diablików, a także stu moich najbardziej zaufanych magów i dwudziestu Xivilai. Wkrótce zgłoszą się u bram Tel Ghasta i będą czekać na twoje rozkazy. Izodar Falsmayron” -Przynajmniej jakieś pomyślne wieści- Rzekł mag otwierając drugą kopertę. „ Mistrzu Daowerze W związku z ostatnimi wydarzeniami, pomiędzy tobą a Wielkim Profesorem Nauk Magicznych, Wielka Rada postanowiła przysłać Ci ucznia, A twego dotychczasowego podopiecznego awansować do rangi Mistrza. Miejsce w Radzie już na niego czeka, jak tylko znajdzie sobie głos, będzie mógł brać udział w posiedzeniach rady. Poinformuj go o tym niezwłocznie. Poza tym, za wstawiennictwem większości głosów przyznajemy Ci tytuł Arcymaga, oraz związane z nim przywileje. Większość radnych zadecydowała także o udzieleniu pomocy militarnej wynoszącej dwieście daedrothów. Mistrz Divayth Fyr postanowił także osobiście wesprzeć Cię w walce z Profesorem. Wielka Rada Telvanni” -No, skoro Mistrz Fyr mi pomoże, to nie mogę przegrać.- Stwierdził mag i przeciąnął się w fotelu. Posiedział tak chwilę triumfując niemal pewne zwycięstwo, po czym wstał i wyszedł z pokoju. Zamierzał udać się do Salonu, gdzie zapewne czekali już na niego przyjaciele, lecz zamiast skręcić w jego stronę, poszedł prosto. Po przejściu kilku kroków i rzucił zaklęcie wykrywania życia. Gdy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, przystanął i obrócił się w stronę półki wyrastającej z jednej ze ścian korytarza. Przesunął przepiękną, srebrną wazę i nacisnął drewno w miejscu w którym stała. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, lecz wprawne oko, lub istota znająca sekrety twierdzy czarodzieja dostrzegłaby maleńki znak runiczny, który pojawił się na przeciwległej ścianie. Daower wymówił kilka słów w dziwnym języku, dotknął znaku i uwolnił moc. Runa zabłysnęła zielonym światłem, a po kilku sekundach budujący korytarz grzyb zaczął gnić odsłaniając od dawna nie używany tunel. Gdy Daower przekroczył próg, korytarz rozjaśniły tysiące pochodni pozatykanych w ścianach, a wejście zrosło się nie pozostawiając żadnego śladu, zarówno namacalnego, jak i magicznego. Tajne przejście wyglądało jak jaskinia, pomimo tego, że znajdowało się w środku wieży. W takich miejscach można było poczuć przytłaczająca potęgę Telvańskiego budownictwa. Ściana w którą wszedł czarodziej oddzielała tylko dwa korytarze, a jednak tunel sięgał setki metrów przed siebie. W normalnych warunkach coś takiego nie byłoby możliwe fizycznie, ponieważ przecinałby pomieszczenia, a nawet wychodził poza twierdzę. Ale to nie były zwykłe warunki. Magiczny sposób budowania Telvańskich magów wykraczał poza pojęcie zwykłych śmiertelników. Czarodziejskie grzyby napędzane najpotężniejszymi duszami przez wiele tygodni rosły tak, jak tego pragnął ich stwórca, a ponieważ były zrodzone z czystej, magicznej mocy, nie znały ani ograniczeń, ani fizycznych praw. Takie budownictwo dawało Telvannim znaczną przewagę w stosunku do innych wielkich rodów Vvanderfell. Daower ruszył przed siebie oglądając swoje otoczenie. -Dawno tędy nie chodziłem.- Powiedział sam do siebie czarodziej. Przystanął na chwilkę i rozejrzał się wokół siebie. Ze ścian kapały krople wody, a brud, grzyby i wszechogarniająca wilgoć sprawiały, że tunel był nieprzyjemny i odrażający. Po chwili namysłu, mag pstryknął palcami wypowiadając magiczną formułę, dzięki której grzyby i mchy spłonęły, a cała wilgoć wyparowała. Gdy jaskinia wyglądała w miarę dobrze, altmer rzucił kolejne zaklęcie, a powietrze wypełniło się zapachem lawendy. Daower uśmiechnął się i powoli ruszył przed siebie. Po chwili marszu doszedł do rozwidlenia dróg. Przystanął na chwilę starając się przypomnieć sobie ułożenie poszczególnych korytarzy, po czym skręcił w lewo. Znowu chwila marszu, i znalazł się w ślepym zaułku. Zaklęciem sprawdził otoczenie w poszukiwaniu niepożądanych świadków i powtarzając podobny rytuał jak przy wejściu otworzył ścianę. Gdy ściana zgniła do końca wyjrzał przez próg i rozejrzał się po salonie. Pokój miał kształt ośmiokąta. Na każdej z ośmiu ścian wisiało jakieś trofeum z licznych podróży Daowera z dawnych lat. Naprzeciw niego tuż nad wejściem wisiała głowa Minotaura, a na ścianie tuż obok róg jednorożca oraz ogromny ząb króla Dreughtów. Na ścianie po lewej stronie czarodzieja spoczywał na hakach piękny, wysadzany rubinami miecz rodu Dagoth, zdobytego z twierdzy Odrosal podczas ataku Nerevarejczyka na czerwoną górę, a po prawej stronie wisiał kolec jadowy Karanatha, straszliwego, 3 metrowego skorpiona, żyjącego w najmroczniejszych zakamarkach wysp Sheogorad. Bezpośrednio naprzeciw maga leżała na półce piękna krasnoludzka korona, ponoć noszona przez samego Dumaka, a po jej lewej stronie starożytna księga spisana w języku dwemerów. Daower nigdy nie znalazł istoty zdolnej to przeczytać, więc umieścił ją tutaj. Na ostatniej ścianie, po prawej stronie korony na półce spoczywał znany artefakt zwany laską Magnusa. Kostur ten pozwalał posiadaczowi wchłaniać magię, oraz przyspieszał regenerację zdrowia przez pewien czas. Na suficie znajdowało się dziewięć lamp, przy każdej z ośmiu ścian oraz jedna na środku pokoju. Lampy te były zasilane magią otoczenia i nigdy nie gasły, chyba że chciał tego czarodziej. Zza papierowych zasłonek w żeliwnej ramie wydobywało się czyste, błękitne światło sprawiając, że komnata skąpana była w mistycznej poświacie. Podłoga była zasłana drogimi poduszkami wyszywanymi srebrną nicią a co kilka kroków znajdowały się małe stoliki. Na każdym z nich leżało kilka talerzy, trochę butelek z trunkami oraz przekąski. Amozabel siedział na wygodnych poduchach tuż obok Farawila i po cichu rozmawiali ze sobą popijając Zacną Brendy. Daower dał im niemy znak, aby milczeli i pokazał im wejście do tajnego przejścia. Ze zdziwionymi minami wstali i podeszli do czarodzieja. Ten zapraszającym gestem ponaglił ich do wejścia po czym wszedł za nimi zamykając otwór.
»Zamieszczono 24-03-2012 17:490
Zgłoś!




Kliknij tutaj aby odpisać