[ Wszystkie wpisy: 52 ]  1, 2, 3, Następna


 Postać   Wpis  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48480
Słońce chowało się już za horyzontem, tym szybciej im bliżej widać było góry. Temperatury tutaj były znacznie niższe niż w Culum czy Erbenii. Niższe nawet niż w Trisam. Z Naruntią pod tym względem mogły konkurować tylko ziemie świątynne na wschodzie i północna wyspa Esbanta. Jednak Naruntia wypracowała własne metody pozyskiwania taniego ciepła. Ubogie wiejskie chaty z dziurą w dachu dymiły przez większość roku. Te bogatsze miały kształt. A nawet kamienny komin. Chaty tych najuboższych, pozbawionych dobrej ziemi, kryte były łatwopalną strzechą, a do tego pozbawione komina. Na dobrą sprawę jedna pochodnia wystarczyłaby, by taką chatę puścić z dymem. Dopiero we wnętrzach ludzie pozwalali sobie na przepych. Kupione lub własnoręcznie robione drewniane meble i ozdoby częstokroć były wyższej klasy, niż po tym prostym ludzie można się spodziewać. Gdzieniegdzie rozlegało się szczekanie psów. Kilka rodzin pakowało wozy. Dokąd jechali? Pewnie do TriSowi. Jak każdy kto miał już tego wszystkiego dosyć. Dopiero na skrajach wsi dawało się rozpoznać, że ten kraj ma swoją gospodarkę. To tutaj najbogatsi gospodarze prowadzili swoje interesy. Zaś sam środek wsi zarezerwowany był dla taniej siły roboczej. A jedynym odstępstwem od tego była zwykle chata zarządcy. Murowana, z jednym lub dwoma kominami, i piętrem. A przecież ludzie, szczególnie ci zaznajomieni z Zakonem, żyli zupełnie inaczej. To dla nich był przepych i zacne stroje. Dobre wino i wygodne podróże. Naruntyjscy Skelbardowie musieli sobie radzić. I radzili sobie jak mogli - siłą własnych rąk doganiając wygodę swych stołecznych przyszywanych braci. -Essy Dym z komina mijanej chaty szczypał w oczy. Czyżby palili zwierzęcymi odchodami? No cóż, na bezrybiu i rak ryba. A Essy widziała już pierwszego dnia w tym dziwnym kraju, jak ciężkie może być przetrwanie tych, którzy nie potrafią się dostosować. Powozu nie szło uświadczyć. Ile czasu była już w drodze? I czy Wernyhora już wie? Czy ściga ją? A może zapija smutki mszcząc się na nieświadomych współtowarzyszach posiłku? Jednak przed nią rozciągał się widok pasma górskiego. Było oddalone, do granicy jeszcze kawał drogi. Essy mijała właśnie karawana. Nic specjalnego. Kilka koni rasy żadnej ciągnęło kilka wozów jakości żadnej. Kimkolwiek byli, wozy służyły im wyłącznie do pracy i było to widać z daleka po ich jakości i stopniu zadbania. Podobnie jak było widać zwierzęce skóry zwisające u boków. Na wozach z pewnością jest i mięso, i coś do okrycia. Essy doskonale radziła sobie bez wygód, jednak wizja ciepła i posiłku musiała być kusząca. Essy wsparła się na swojej lasce mocniej, nieświadomie eksponując figurę. Pieprzone leśne kamienie! Kto w ogóle wymyślił by las sąsiadował z miastem? Przecież normalne władze nakazałyby to wszystko wyciąć w cholerę dla samego bezpieczeństwa! Pewnie dopiero jutro, pojutrze będzie w stanie stanąć na nogę bez obawy o staw. Jak to w ogóle możliwe? Przecież była tancerką. Doskonale znała możliwości swojego ciała. Widocznie nie dość dobrze znała możliwości naruntyjskich, omszonych gruntów. Niby gdyby teraz odrzuciła laskę i pobiegła w stronę stolicy, noga by jej nie odpadła a ból nie odebrałby rozumu. Jednak Essy nie była głupia. Wiedziała doskonale czym może skończyć się taka brawura dla kogoś, kto zamierza jeszcze nie raz dorobić sobie tańcem. Cholerna panika... Ale przecież to mógł być każdy. A ona, Essy, doskonale wiedziała kto miał powód by tego ranka iść za nią na zachód. Lepiej było dmuchać na zimne. Z wozu wychyliła się zarośnięta morda. - 'Niech zgadnę, trzeba ci podwózki' - roześmiał się potężny myśliwy. Z kilku wozów za nim wychyliły się równie obrośnięte łby. - 'Widzę że futerko ci służy' - wskazał na lisią skórkę. Dopiero teraz Essy mogła sobie przypomnieć mięśniaka, którego prosiła, wraz z jego bandą, o pomoc całe wieki temu! Najwidoczniej polowali właśnie na omaki, bo lisich skór u wozów był dostatek. Zresztą, co prócz omaki i lanooki miałoby w tej okolicy obrać sobie miejsce do życia? Tylko zwierzę które potrafi żerować na ludzkiej biedzie. -'Na zachód?' - zapytał, wskazując ręką położoną niżej, za górskim pasmem i wieloma wsiami Utridię - choć stąd nie sposób było zobaczyć tego miasta. Stąd wręcz nie było sposobu wyobrazić sobie, że gdzieś tam za tymi kamieniami i lasami faktycznie ono leży. Pewnie dziewczyna stamtąd właśnie była. Ubierała się w typowo ludzki sposób. Myśliwy szybko ocenił, że dziewczyna najpewniej odbywa pielgrzymkę dla trójki bóstw do Gór Kefa. Wyglądało na to że idzie z południowego wschodu, a przecież na południu nic nie było. No, prócz paru druidów, i uciekinierów przed Zakonem. W ostateczności, starych rolników i hodowców nie nadążających za zmianami a bojących się ruszyć na zachód. Przyłapał się na tym, że nawet on nazywał Starą Stolicę Slavią a Nową - Utridią. Kto dziś pamiętałby o dawnym Yenntragi lub Naruntii? Z pewnością nie młodzi. Kusił ich kult druidów. Kusili bogowie dający moc zamiast czczych obietnic. Wizja wzięcia życia we własne ręce. Kusiły w końcu frakcje. Przecież i jego samego skusiły skoro teraz prowadził ludzi Gildii jako świeżo zwerbowanych do swego bractwa. A może, śladem pozostałych ludzi nie mających powiązań z Zakonem, uciekała po prostu na zachód? Przecież nie zacznie jej wypytywać.
»Zamieszczono 10-11-2016 12:300
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48482
-Xavira Aleksander zerknął na Pelopeę zaskoczony. - 'Jesteś całkowicie pewna że to właśnie słyszałaś? Odrzucając już fakt, że królowej plotki nie przystoją.' Pelopea -'Nie okłamałabym męża. Wiesz to dobrze.' Aleksander opadł ciężko na krzesło. Miał teraz wiele do przemyślenia. Ostatni wyskok Xaviry mógł mocno naruszyć ich bezpieczeństwo. Ludzie się bali. Zwyczajnie bali się wypełniać polecenia. To, że służąc królowi można ponieść śmierć za bezczelność czy nieposłuszeństwo, było oczywiste. Ale gdy ludzie cierpieli za lojalność, rodził się w nich bunt. A im mieli mniej związku ze sprawą, tym bunt był bardziej zaciekły. Czy nie w ten właśnie sposób jego własny dziadek poświęcił potęgę kraju? Ten pałac był ich ostatnią ostoją. Co jednak, jeśli to nie z zewnątrz, a od środka czai się niebezpieczeństwo? Jeśli służba ze zwykłej obawy sprzymierzy się z wrogiem? Wciąż mieli kontakty poza pałacem. A rozesłanie wici wśród pospólstwa nie było takie znowu trudne. Jedynym ich gwarantem była właśnie lojalność służby. Na cesarstwo z dawna nie mogli liczyć. Cesarz borykał się z własnymi problemami. I gdyby tylko to jemu przypadła taka córka jak Xavira, pewnie skoro tylko zdolna była mówić, uczyniłby ją głową państwa. Lub Mistrzem Zakonu. Najwyraźniej to właśnie cesarza trzeba będzie poprosić o Azyl. Wyśle służbę na wywiad, a w międzyczasie przygotuje listy. -'Daj mi chwilę, kochana. Muszę przemyśleć kilka kwestii' - powiedział. Podszedł do żony patrząc na nią z czułością. Ucałował ją, obejmując jej twarz obydwoma dłońmi. Jednak w tym pocałunku nie było ognia. Było w nim zatroskanie i obietnica wzięcia odpowiedzialności. Wiedział że Xavira jest mądra i przebiegła. Ale nie brała pod uwagę faktów. Swoje wnioski opierała na gołej historii, w której nie ma słowa o wpływie emocji i napięć chłopskich na bieg zdarzeń. Są tam tylko cyfry, nazwiska i rasy. Armia przemierzająca kraj nie jest setkami prawdziwych ludzi, tonących w rzekach, mrących z zimna, i walczących o ostatnią astankę nawet z królową. To tylko kolumna zbroi przesuwająca się w określonym kierunku, gotowa bić się na rozkaz. Tego dziewczyna nie mogła wiedzieć. Tego nie widziała. Być może dawało jej to siłę, nie rozmiękczało tak jak pary królewskiej. Ale też uniemożliwiało spojrzenie na sprawę w sposób zapewniający lojalność tych, nad którymi nie ma bezpośredniego nadzoru. Szczęśliwie potrafiła choć stworzyć pozory delikatnej królewny. Ale prawda jest taka, że ani cesarz, ani frakcje, nie pozwolą na przejęcie tronu przez kobietę. Nawet jeśli Pelopea miała rację - co Aleksandrowi nie mieściło się w głowie. Gdyby chociaż był tu Edgar! Tak! Edgar na pewno miałby na to radę. Był w końcu dowódcą wojsk samego cesarza! Grenzio oczekiwał w swej gościnnej komnacie. Usta miał zaciśnięte. Podeszła go. Jak zwykłego chłopka. Musi być ostrożniejszy. A może nie? Może to jego poniosło i teraz obwinia bogom ducha winną księżniczkę? W końcu nie dziwota, że ruszyła ją wizja utraty brata. Przecież to dziewczyna, a nie jakiś zbir. W końcu usłyszał pukanie. Wstał powoli. Najwyraźniej król ma z nim do pomówienia. Aleksander czekał na niego w zbrojowni. Jeśli chłopak jest faktycznie podstawiony, właśnie ryzykował życie. Grenzio wszedł w obstawie straży, która na znak króla opuściła przestronne pomieszczenie, wzmacniając wartę przy drzwiach. -'Wiem o twoich wielu wyskokach chłopcze. Nie sądź że pozwoliłem by moja córka spędziła czas z nieznanym mi człowiekiem. Ale nie jestem twoim ojcem i nie zamierzam cię zawracać z twoich dróg. Zamierzam wejść z tobą we współpracę' - powiedział Aleksander patrząc na chłopca stalowym wzrokiem. Grenzio skinął głową. -'Jakiego charakteru ma to być współpraca, Wasza Wysokość?' - zapytał. Nim zapadł zmrok, Grenzio w asyście czwórki strażników opuścił pałacowe mury. Miał wrócić dopiero nad ranem. Tego wieczoru Xavira bawiła z przyjaciółkami. Ostatnimi laty jej życie składało się głównie z obowiązków, toteż nikt nie ośmielił się księżniczce przeszkadzać. Sam król czekał z rozmową do następnego dnia. Z samego ranka królewska para oczekiwała Xaviry na śniadaniu. - Siadajcie, dzieci. Wczorajszy dzień był trudny dla nas wszystkich. Podziękujmy Kefowi za jego zakończenie' - powiedziała królowa, co było dość nietypowe. Mało kiedy ośmielała się odezwać przed mężem. Z pewnością było jej wstyd za wczorajszy brak opanowania. Aleksander spojrzał na nią z uśmiechem. Mimo upływu lat, zdawała mu się być niczym gołąb. Zawsze łagodna, zawsze delikatna. On sam pewnie inaczej zaczął by dzisiejszą rozmowę. Jednak zasady obowiązywały nawet jego. Przed posiłkiem nie było mowy o niczym, co mogło psuć apetyt. A w szczególności o trudnych rozmowach. Obserwował uważnie nastroje Xaviry. Chyba tylko on jeden mógł przewidzieć, co kryje się w głowie księżniczki. Być może jej oddalenie od matki miało na to duży wpływ. Grenzio długo zbierał się by przemówić. W końcu król pozwolił mu zabrać głos. -'Moje wczorajsze zachowanie było niedopuszczalne. Okazałem brak szacunku rodzinie królewskiej która mnie ugościła. Nie mam dla siebie słów usprawiedliwienia. Mogę jedynie liczyć na przebaczenie, choć prosić o nie nie mam prawa. Ani go oczekiwać. Telemaku, nie chcę być ci wrogiem' - powiedział. Królowa uśmiechnęła się do chłopca dobrotliwie. Spoglądała w oczekiwaniu na syna. Sam Telemak skinął w końcu głową. 'Niech będzie zgoda.' - powiedział. 'Zapomnijmy o tym' - uniósł swoje wino. Nadal nie wiedział jak interpretować zachowanie Xaviry. Wolał na razie nie zastanawiać się nad tym. Nic mu z tego zastanowienia przyjść nie mogło. Wszak matka zawsze mu powtarzała, że gdy los daje rzeczy dobre, należy cieszyć się nimi a przygotowywać przed ich utratą. Teraz Pelopea spoglądała na Xavirę oczekując jakiejś reakcji. Tuż po posiłku Aleksander udał się do komnaty córki. Zamierzał odbyć z nią rozmowę. Nie mieli ku temu wielu okazji. Zachowawczy charakter dziewczyny uniemożliwiał swobodne dyskusje. A sam król ceniąc jej autonomię i dumę, niechętnie wkraczał w jej poczucie niezależności. Jednak tym razem uznał, że jest to konieczne. Wczorajsze zdarzenia wpłynęły na poczucie bezpieczeństwa całej rodziny królewskiej.
»Zamieszczono 11-11-2016 15:110
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48483
-Jorah Jorah spoglądał z sentymentem na naruntyjskie kominy. Nie widział ich od miesięcy. Kiedy był tutaj, w okolicy Slavii, ostatnio? Całe wieki temu! Gdzieś tam, ze sto kilometrów dalej, leżały dawne ziemie nadane jego ojca. Ziemie które sprzedał by móc wyemigrować do Erbenii. Teraz wraz z dwoma kolegami eskortowali konno karawanę. Przynajmniej z nazwy była to karawana. W rzeczywistości paru mięśniaków, równie mogących uchodzić za myśliwych jak i za zbiry spod ciemnej gwiazdy. -'No panowie! Takich łowów to sam Armet by wam pozazdrościł!' - wykrzyknął radośnie widząc kolejną lanokę przybywającą na wozy. Zwierzę było wstępnie oprawione więc na wozy trafiało już tylko pachnące mięso i w miarę oczyszczona skóra - każde osobno. Również rogi miały swój własny wóz. Wysokie rody miały szaleństwo w oczach na widok rogowych ozdób, guzików, czy rękojeści. A przecież był to ostatni czas by rogi zdobyć. Ostatnie roztopy. Dopiero gdy karawana przystanęła, dał znak jednemu z najemników i pojechali przodem chcąc upewnić się, co ich wstrzymuje. Z dala już widział wątłą dziewkę stojącą na poboczu, a wspartą o lasce. Uśmiechnął się do siebie. 'Jakby ją tak zacząć karmić, mogłaby być' - rzucił do kolegi. Szczęściem był za daleko by sama dziewczyna to usłyszała. Przyglądał się rozmowie jednego z myśliwych. Albo się znali, albo właśnie bardzo intensywnie się poznają. Dziwne - pomyślał. Nijak nie wyglądała mu na naruntyjską chłopkę, a to głównie one miały gwiazdy w oczach i sercu na widok łowców. Jednak to nie była jego sprawa. Zimno dawało powoli w kość. Jeśli dziewczyna jeszcze nie padła z wyziębienia, to albo ogrzewał ją strach, albo bardzo gorące usposobienie. W miastach temperatury nie były aż tak odczuwalne. Każdy z domów był ogrzewany przez większość doby. Nawet na ulicach ciężko było o śnieg czy zmarzlinę. Jednak tutaj, pod górskim pasmem, było nieco mniej komfortowo. Wprawieni łowcy i najemnicy wiedzieli, że lepiej mieć w zapasie skóry i mocną nalewkę. Może powinien zasugerować podanie jej bukłaka z nalewką? Nie godziło się zostawiać niewiasty w takim miejscu samej. Ale też równie dobrze mogła to być przebiegła sztuczka. Jako najemnik widział już naprawdę wiele. Dał znak pozostałym by zachowali czujność i wypatrywali łuczników.
»Zamieszczono 11-11-2016 15:280
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48484
-Casper Stary Druid leżał bez tchu w swej samotni. I dobrze. Co za stary bęcwał! Naprawdę liczył na to, że ktoś taki jak Casper nabierze się na brednie o palonych paprotkach czy innych ziółkach? Że pozwoli ukryć przed sobą faktyczną wiedzę pod zabobonami? Casper przetrząsał dokładnie pleciony z askaru kosz z prowiantem. Nawet tego jego rzekomy mentor nie potrafił sobie zapewnić, jak widać. Parę astanek, korzeń napigo, dwa woreczki suszonych jagód Kanil. Zebrał i spakował ile mógł. Pożywienie nie może się marnować. Zerknął przez ramię na leżącego starca. 'Szkoda cię' - powiedział. 'Naprawdę cię szkoda' - odsunął zwłoki nogą by dotrzeć do biurka. Sięgnął po leżącą księgę. Ponoć uświęconą. "Kryształowy Druid" - głosił tytuł. Casper spojrzał na treść pobieżnie. Rozmowa śmiertelnego z bóstwem. Co za brednia! Niby po co nieśmiertelny miałby rozmawiać ze śmiertelnym? Tak samo jak Skelbard nie rozmawia z omaki czy z koniem. Stworzenia dzielą się na wyższe i niższe, uporządkowane zgodnie ze swym potencjałem i możliwościami. Jeśli istniała nieśmiertelność, jeśli rzekomi bogowie byli istotami które ją odkryły, to z pewnością nie zadawali się z kim popadnie. Choćby po to by ustrzec swą tajemnicę. Casper okrył mimo wszystko zwłoki mentora kocem. Zarzucił sak na plecy. Czas stąd odejść. Niby co miał uzyskać w tych cholernych, przemrożonych górach? Zachodni przesmyk był dobrym pomysłem. Tamtędy może dostać się gdzieś, gdzie może kontynuować rozwijanie swoich umiejętności. I co ważniejsze, osiągnąć nieco więcej niż suszony woreczek jagód. Wystarczy przedostać się przez przesmyk zbójecki a dalej na północ, do Erbenii, i na północny wschód do świątyni druidów. Może będą mieli w głowach więcej niż ten szalony starzec.
»Zamieszczono 11-11-2016 16:040
Zgłoś!
Status Status
SŻ10
PD: 20
PostID #48490
Patrzył on w kierunku miasta tęsknym wzrokiem. 'Ach dawno nie widziałem mojej siostrzyczki! Pewnie nieźle wyrosła!' - pomyślał gdy już był na swych znajomych terenach. -'Nie byłem tu całe wieki! Ach, jak dobrze powoli wracać do domu. Bardzo powoli, ale nadal w jego kierunku.' Uśmiechnął się na myśl powrotu do domu. Karawany najemnik pod żadnym pozorem nie komentował. Nie miało to sensu ani celu dla niego. Jorah uśmiechnął się jedynie na wesoły okrzyk łowcy. W końcu wrócą do jakiejś karczemki by się wygrzać i coś zjeść. 'Pogratulować panowie! Jeszcze tylko wrócić, i można oblać tak udane łowy hah!' - odrzekł im donośnym głosem, poprawiając w tym czasie hełm na głowie. Rozejrzał się tym samym po okolicy wypatrując czegoś, co mogło na nich czekać. Dawno z nikim nie walczył, był trochę tym zniesmaczony. Ostatnio kiedy walczył z kimś na poziomie, to był to jakiś rycerzyna, którego spotkał rok temu. Pamiętam tą jego tarczę, potrafił nieźle blokować tak...ale finta była wystarczająca na tarczę przeciwnika. Najemnik wtedy dwa razy grzmotnął go młotem w głowę i rycerz leżał, a sam najemnik śmiał się próbując pomóc mu wstać. Takie wspomnienia przyzywały na jego twarz szeroki uśmiech. 'Czemu stoimy?' - Spojrzał na łowcę i przytakną na polecenie. I zaśmiał się do kolegi po swoim komentarzu. Podjechał do panienki unosząc hełm, by lepiej jej się przyjrzeć. 'Z lica to ona ładna, jak malowana.' - rzucił w myśli posyłając jej uśmiech. Rozejrzał się jeszcze raz za możliwą zasadzką, podjechał nawet bliżej kresu traktu by sprawdzić bliskie krzaki lub korony drzew. Kiedy nic nie zauważył nawrócił do panienki rozmawiającej z myśliwym. Jeśli na niego spojrzała to skinął na powitanie głową i spojrzał jej głęboko w oczy. 'Ogromne, słodkie oczy jak u dziecka. Ale i tak by musiała podejść, heh. To wtedy była by z niej dziewczyna że hej!'
»Zamieszczono 11-11-2016 21:550
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48585
Życie jest kruche, aż za kruche. Bardzo cenna rzecz, a łatwo ją gubić jak monetę w stanie upojenia. Najwyższa wartość ludzka, tak bardzo chciałbym ją zachować na zawsze dla siebie. Nie oddawać śmierci, która zbiera życie jak plony na polu. Da się oszukać śmierć? Wydaje się że jest bytem od zabierania nam tej wartości, czy ma jakieś pragnienia czy potrzeby? Przecież to nie istota żyjąca, która potrzebuje jedzenia, miłości czy snu. Niektórzy co do tego drugiego, są tak uzależnieni że mimo bycia księżniczką są kurtyzaną. To wszystko co ci głupcy widzą, za jakiś czas zamieni się w piach. Przeminie jak ten starzec, zabawny gościu. Świątynia jego podobnych, może być kluczem do życia wiecznego. Wychodzę z mroku gór, tylko dla wiecznego żywota. Pewnie tylko bogowie mogą być wieczni, a co jeśli chciałbym stanąć ponad nimi?! Tak, jestem godzien być ponad bóstwami tych głupich śmiertelników! Rozmyślonymi o nieśmiertelności, i potędze. Dotarłem do przesmyku zbójców, dobre wieści. Węże, jak i ja. Zgłodnieliśmy, a mamy ochotę na ludzkie mięso.
»Zamieszczono 12-11-2016 22:400
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48635
Początek podróży był satysfakcjonujący i wesoły, dziewczyna nuciła pod nosem, stukając rytmicznie o drogę znalezionym kijem. Z czasem jednak zaczął doskwierać jej chłód i zmęczenie, nie było to jednak nic, do czego jako podróżniczka nie byłaby przyzwyczajona. Wtem zauważyła nadjeżdżający powóz. Oczywiście musiało jej przejść przez myśl, że ją ścigają, jednak została już dostrzeżona. Przybrała więc nieco nonszalancką pozę, starając się ukryć swoje obawy. W myślach jednak szykowała się na ucieczkę. Zarówno po załadunku jak i wyglądzie mężczyzny domyśliła się, że ma do czynienia z myśliwymi. Na pytanie o podwózkę odparła, że nie pogardziłaby, wciąż zachowując jednak czujność i przyglądając się reszcie. Gdy jednak wspomniał lisią skórkę, poznała go. - To ty! – zawołała radośnie, czując nagłą ulgę. Chociaż podczas ich poprzedniej wspólnej podróży zapamiętała ich jako dość oschłych, teraz szczerze ucieszyła się na ich widok. – Ha! Widzę, żeście udane polowanie mieli, skór jeszcze więcej niż ostatnio. Mam nadzieję, że mimo to znajdzie się dla mnie trochę miejsca… Jeden z mężczyzn w pełnej zbroi, podjechał do niej, witając uśmiechem, którego trudno było nie odwzajemnić. Ten to wydawał się o wiele milszy. - Gdziekolwiek, byle z wami – odparła bez wahania myśliwemu i bez pytania usadowiła się wygodnie na jednym z wozów, wciskając się pod futerka, dopiero teraz w pełni odczuwając jak bardzo była zmarznięta. Było jej tak ciepło i miło, że siłą musieliby ją stamtąd wywalać. Cóż, liczyła na to, że nie będą próbować. Zerknęła znów na rudego mężczyznę, gdy ten się zbliżył. Uzbrojony po zęby, skupiony, czujny. Nietrudno się było domyślić, że jest najemnikiem. - Mam nadzieję, że jedna osoba więcej do pilnowania nie będzie problemem? – rzuciła żartobliwie do mężczyzny. Po chwili zaczęła: - Miejcie baczenia na bandytów, podobno kręcą się w okolicy. Bardzo upierdliwi, nikt nie może sobie dać z nimi rady. Słyszałam, że zatrudnili samego Wernyhorę z Jęczydołów, by się ich pozbył – uśmiechnęła się delikatnie, choć tylko ona mogła wiedzieć dlaczego, nim dodała. – Sądzę jednak, że trochę mu to zajmie.
»Zamieszczono 19-11-2016 23:440
Zgłoś!
Status Status
SŻ10
PD: 20
PostID #48637
'Chyba starzy znajomi.' Rzucił sobie w myśli gdy słyszał rozmowę kobiety z myśliwymi. Poprawił on swój wielki młot bojowy który opierał na prawym ramieniu, a swą lewą ręką trzymał wodze. Podjechał bliżej wozu meldując - Chwilowo czysto panowie.- Widać że najemnik był dobrej myśli, bo ciągle widniał na jego twarzy uśmiech. ,,Mam nadzieję, że jedna osoba więcej do pilnowania nie będzie problemem?" Powtórzył to w myśli i zaśmiał się wesoło.- Czy będzie problemem w pilnowaniu? A gdzie tam panienko, pilnowanie jeszcze was w porównaniu do tych brodaczy, jest miłą odmianą.- Uśmiechnął się, przy czym poprawił swój młot na ramieniu. Przez cały czas trzymał on stronę wozu gdy siedziała Essy. Kiedy usłyszał o bandytach odpowiedział- To mam nadzieję że ten Wernyhor ich zajęczy na śmierć i wykopie im dołki. - Najemnik rzucił w formie żartu nawiązując do okolic pochodzenia Wernyhora. Poklepał swoją klacz Baryłkę po szyj, dla rozluźnienia. 'Już niedługo odpoczniesz, tylko wypatrywać karczmy.'
»Zamieszczono 20-11-2016 19:590
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48673
Casper Przed bladoskórą postacią rozciągał się Przesmyk Zbójecki. Było to zaledwie kilkanaście kilometrów górzystych dróg. Nic specjalnego dla zaprawionego w marszu ciała. I mimo że Casper niewiele podróżował podczas swych nauk w Górach Kefa, samo poruszanie się w tak trudnym terenie zaprawiało do wędrówek w warunkach najróżniejszych. Było tu o wiele cieplej. Nie tylko dlatego, że przesmyk leżał o wiele niżej. Śniegu i zmarzliny nie było właściwie wcale. Z każdą milą wyłaniały się coraz to zieleńsze i wyższe rośliny na poboczu. Było niemal pewne, że tutaj nie spotka samotnych wędrowców. Co najwyżej jakiegoś pastuszka prowadzącego swe stada, choć i po niego należałoby nadrobić wiele kilometrów na północ. Pozostawało tradycyjne polowanie na tradycyjną zwierzynę. Lub dotarcie do jakiejś wioski. Kilka lanook poruszyło się w zaroślach za zboczem. Z pewnością pilnujące o tej porze roku stada samce dały pozostałym sygnał do ucieczki. Droga stawała się coraz równiejsza i wygodniejsza. Pozostawała kwestia bezpieczeństwa. Nawet silny mag musiał zdawać sobie sprawę że budzący grozę wygląd może być tak przepustką do wygód i bałwochwalstwa własnej osoby, jak i wyrokiem w pierwszej lepszej napotkanej osadzie - zależnie od obrządku i zabobonności zamieszkującego ją ludu. Czy wziął w ogóle tą zabobonną księgę? Sama w sobie najwyraźniej była niczym, ale jej posiadanie mogło otwierać drzwi do świątyni. W oddali dało się widzieć coś jakby pokryte strzechą domy. Z pewnością była to osada pasterska. Lub złożone na łąkach na zimę baloty z sianem. Trudno było to ocenić z tej odległości. Essy Myśliwy na wzmiankę o zbójcach posłał zabarwione niewyraźną miną, niepewne spojrzenie to Jorahowi, to drugiemu z najemników. Powinni byli zatrudnić więcej ochrony. Jednak szkoła Armeta swoje dawała. Złapał mocniej swoją broń, niemal chowając ją w ręce, i upewniając się że ma woreczek z kamieniami na podorędziu. Sprawdził też czy duży nóż jest na swoim miejscu. Zerknął rozbawiony na Essy, ładującą swoje szczupłe ciało od razu pomiędzy futerka. -'Niechże jej kto poda pić na rozgrzanie, zimna jak lód!' - krzyknął. -'E tam, w miastach zawsze krążą legendy o zbójach, z nas tu wszyscy pod bronią i szybcy jak gniew Kefa.' - powiedział chcąc uspokoić i siebie i dziewczynę. Podróż faktycznie upływała myśliwym głównie na milczeniu. W końcu tego wymagał ich fach. Pozostawania w doskonałej ciszy czasem przez wiele godzin. A takie nawyki wchodzą w krew i trudno je porzucić z chwili na chwilę. Herszta grupy nieco dziwił fakt, że dziewczyna nie zapytała jeszcze o gildię. Nawykł do tego, że od wschodniej po zachodnią granicę naruntyjską ich grupa przyciągała spojrzenia kobiet. I nic dziwnego. Najpewniej była to jedyna grupa, której byt i jakość życia miała się nijak do sytuacji gospodarczo-politycznej. Nikt nie mógł zmierzyć nawet należności podatkowej gildii, bo i jak doliczyć się ile omaki zniknęło z lasu? Tym samym młode panny z chłopskich rodzin usilnie szukały na męża właśnie myśliwego. Nie spodziewał się, by Essy miała czym zapłacić. Niemal wzruszył ramionami sam do siebie. Może zmierzała do Kultu Druidów? A może zdobywać wiedzę naukową? Takie zwykle miały za nic zamążpójście. I częściej niż inne podróżowały same. A może też jej rodzina czekała zmartwiona gdzieś za górami, za lasami, na jej powrót? Drugi z najemników postanowił, dla poczucia bezpieczeństwa, nieco pociągnąć dziewczynę za język. 'Panienka do erbeńskiej akademii?' - zapytał chcąc wybadać, skąd jest i dokąd właściwie zmierza. Cała ta sytuacja wydawała mu się mocno podejrzana. Od stroju dziewczyny aż po napotkanie jej w tak nieprawdopodobnym miejscu. Jorah Drugi z najemników, nim podjechał do wozu by zagadać do Essy, a przynajmniej skrawka Essy wystającego spomiędzy futerek, zwolnił tak by wóz go wyminął i podjechał do Joraha. 'Uważaj chłopie. Śmierdzi mi to spotkanie na kilometr. Nigdy nie wiadomo co siedzi w koronach drzew. Znasz opowieść o Armecie i Armii Zachodniej?' - zapytał, by upewnić się że Jorah wie, jakimi metodami posługują się skelbardzcy zbójcy. Domocował mocniej kroto(rodzaj pionowej procy, działającej jak mały łuk) do pasa, i poklepawszy Joraha po ramieniu podjechał do przodu by zająć swoją standardową pozycję po drugiej stronie wozu. Niby byli już w Erbenii, jednak było wiadomo że dopóki nie dotrą do któregoś większego miasta, na głównych traktach licho nie śpi i może się zdarzyć cokolwiek. Odkręcił swój bukłak i przechylił do góry dnem 'Sucho. Ja nie pomogę' - powiedział głośno, nim zwolnił by odezwać się do Essy. Arana Vin-Gardus krążył niespokojnie ulicami, oczekując swojego rozmówcy. Ubrany był dość nieoficjalnie, w pół-skórzaną prostą tunikę o popielato-grafitowym odcieniu, i czarne spodnie. Tylko ułożone starannie włosy i mocno podkute buty mogły świadczyć o jego statusie. Doskonale wiedział, że naruntyjskie władze dawno już wybrały dla niego żonę. W tych, jeszcze spokojnych, ale już niepewnych czasach nikt nie mógł wypuścić z rąk sojuszy. Niezależnie od tego czy były one zdobyte podstępem, pieniędzmi, łóżkiem czy przyjaźnią. Sam Vin-Gardus był zbyt blisko władzy by się temu dziwić. Ale też właśnie dzięki temu rozumiał doskonale, że jeśli chce się wyłamać, musi mieć w rękawie dobrego asa. Coś, co sprawi że stanie się partnerem rozmów, a nie tylko wykonawcą poleceń. Przyszedł. Z pewnością to był on. Naprawdę uważał, że strateg i generał nie zauważy strażników usiłujących wtopić się w uliczny tłum? Bez słowa przyjął list. By nie wzbudzać zaciekawienia, podał kurierowi cesarską monetę. Otworzył przesyłkę i zaczął czytać. Chwilę walczył ze sobą by na jego twarzy nie było widać zaskoczenia. -"Przychodzisz do odpowiedniej osoby" - powiedział. Gówno prawda. Nie był odpowiednią osobą. Zamierzał wykorzystać informacje dla dobra swojego i księstwa. Już obmyślał sposób na rozmowę z księciem, sam na sam. No właśnie! Konferencja! Samo zaproszenie na nią Arany nie wchodziło w grę. Ale zaproszenie jej na kolację po konferencji... Też nie wchodziło w grę. Chyba że Vin-Gardus zdołałby podać bardzo dobry powód, dla którego powinna się tam znaleźć. - "Udasz się do TriSowi." - powiedział generał podając kurierowi kolejną monetę. -"Chodź ze mną. Podam ci listy do dostarczenia" - dodał. Młody, nieco zdezorientowany posłaniec otoczony dwoma konwojentami - wszak był to list od generała, czekał na dole, zestresowany samym faktem znalezienia się w TriSowi. Rozejrzał się. Dwie monety cesarskie aż prosiły się o wydanie ich na ciepłe wino. Powinien zostawić list? Tak po prostu? List miał pieczęć. To było odpowiednie zabezpieczenie przed ciekawskimi oczyma. Religijny młodzieniec sam nie wiedział, co począć z własnymi myślami. Uznał, że wypije wino, i czym prędzej opuści przybytek.
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
List był oficjalnym zaproszeniem od Vin-Gardusa na konferencję mającą odbyć się kolejnego dnia wieczorem w Ratuszu Miejskim. A dokładniej - na bankiet po konferencji. Pod spodem znajdował się dopisek od generała. Najwyraźniej Vin-Gardusowi zależało na tym by Arana była nie tyle towarzyszką, co uczestnikiem rozmowy z określoną osobą. Z kim, i z jakiego powodu? To trudno było stwierdzić.
»Zamieszczono 19-12-2016 17:390
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48757
Złotooka uśmiechnęła się na ten niezaprzeczalny komplement najemnika. Cholera, był naprawdę miły. Ciekawa odmiana. Wyglądało na to, że wyczerpała limitów poznawania dupków na ten tydzień. Żart o Wernyhorze był w jej mniemaniu dość słaby, ale mimo to zaśmiała się wesoło. Hej, w końcu dowcipkował z Wernyhory. Jednocześnie po jego słowach, z pewnym zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że mężczyzna nigdy nie słyszał o Łowcy. Czyli Wernyhora wcale nie był taki sławny jak jej się zdawało i z pewnością też nie taki niezastąpiony. - Nauki już mam za sobą – odparła drugiemu mężczyźnie, który ją zagadał. – Teraz podróżuję. Chcę poznawać świat, ludzi, przeżywać przygody!
»Zamieszczono 08-01-2017 19:250
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48758
Czas na powrót po księgę. Casper, chcąc - nie chcąc, musiał wrócić do tego samego miejsca z którego rozpoczął podróż. Przedarcie się z powrotem przez góry, z plecakiem, mocno osłabiło jego motywację do drogi. Musiał zarezerwować sobie czas na posiłek. Suszone owoce. Czy mogło być gorzej? Jednak to była energia. Energia która umożliwiała mu powrót bez ryzyka, że padnie w wyniku zimna i zmęczenia. Droga, którą trzeba pokonać drugi raz w bliskim czasie zawsze dłuży się i przykrzy bardziej. Szczególnie gdy nie przerywa jej nic wartego uwagi. Góry, kamienie, wzgórza, kamienie, drzewa, kamienie, krzewy. Piasek. Casper ruszył w stronę osady. Nim kolejnego dnia słońce schowało się za horyzont, wszedł do miasteczka. Tutaj domy budowane były inaczej. O wiele solidniej niż w Naruntii. Prostokątne i kwadratowe budowle zwieńczone nieprzemakalnym dachem prezentowały się znacznie lepiej. Wszedł do pierwszej napotkanej karczmy, zajmując miejsce przy barze. Gdy trocki barman spytał, co podać, Casper szepnął mu coś po czym machnął ręką. Dla postronnego obserwatora była to zwykła rozmowa barmana z klientem. W rzeczywistości Casper rzucił na barmana czar. W umyśle barmana powstała iluzja która przedstawiała mu Caspera jako bogatego szlachcica płacącego dużymi stawkami. Sam Casper tak naprawdę nie zapłacił nic, nim otrzymał swoje zamówienie. Nie był łapczywy. Poprosił tylko o ciepłą herbatę z ziołami i jakiekolwiek miejscowe danie. Choćby gotowane astanki z sosem. Był zmęczony i wygłodniały. Gdy skończył jeść, i poczuł jak jego siły regenerują się, z pomocą wciąż działającego czaru zamówił sobie nocleg w karczmie. Nim padł zmęczony na łóżko, postanowił pozostawić tego głupca w jego iluzji, by podczas snu nie było nieprzyjemności.
»Zamieszczono 09-01-2017 17:390
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48760
Poranek dla Arany był zawsze taki sam. Poranne ćwiczenia, kąpiel, następnie śniadanie. Zawsze w lnianym dresie, z włosami zawiniętymi w ręcznik. Zawsze były 4 przepiórcze jajka, dwie kromki chleba i zsiadłe mleko. I zawsze trwało 15 minut, podczas których nikt nie miał odwagi jej przeszkadzać. To był czas tylko i wyłącznie dla niej. Dopiero potem przebierała się w bardziej reprezentatywne szaty i szła na dół, by doglądnąć interesu. Na parterze przy barze, na Aranę czekało już ulubione winko, korespondencja i dokumenty zawierające informację ile dziewcząt pracowało poprzedniej nocy, ile miało wolne oraz które z nich zadowoliły swoich klientów bądź zupełnie odwrotnie. Wśród listów Arana odnalazła wiadomość od generała. Bardzo ucieszyła się na zaproszenie. Nie szkodzi, że tylko na nieoficjalną, cieszyła się i tak. Oczywiście na taką okazję musiała mieć odpowiednią kreację. Taką, która podkreślałaby atuty, a jednocześnie nie byłaby wyuzdania. Arana miała w szafie idealną suknię. Jedyną jasną w kolekcji.
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
Obrazel
Arana poświęciła całe popołudnie, by wyszykować się na przyjęcie. Jako, że nie lubiła się spóźniać, wyszła nieco wcześniej, by dojechać na spotkanie chwile przed umówioną godziną.
»Zamieszczono 10-01-2017 00:410
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48761
-Avrel
Obrazel
Avrel siedział w jakiejś podejrzanej oberży na skraju niedużego miasta, na wschód od Utridii. Musiał znaleźć miejsce, w którym nikt go nie kojarzy, w którym będzie mógł dojść do siebie. Poza głównymi drogami, w terenie, mógł dosiąść konia skoro sam był osłabiony. Pomimo że jazda również była męcząca, pozwalała przemieszczać się znacznie szybciej. Płaszcz z kapturem okazał się strzałem w dziesiątkę. Podobnie jak fakt otrzymania starej, humorzastej klaczy. Za pierwsze pieniądze będzie musiał kupić jej za to solidny posiłek. Pewnie była równie głodna i zmęczona. Ciekawe czy Urlich przeżył koński atak strachu. Kopnięcie było naprawdę silne. Ale też nie popisał się wyskakując z mieczem tuż za końskim zadem. Z jednej strony droga z koniem którego prowadzi się zamiast na nim jechać była trudniejsza. Z drugiej strony koń dodawał powagi, dopełniając szlacheckiego stroju. I co najważniejsze, była to ruchomość którą zawsze można spieniężyć. A w ostateczności nawet zjeść. -Wymęczona ta kobyłka, panie! Za cenę trzech kufli miodu mogę się nią zająć' - jakiś podrostek, najwyraźniej nie dość wychowany, szarpał delikatnie Avrela za ubranie na łokciu. Trzeba będzie zorganizować sobie nocleg. Pokój w którym da się opatrzyć rany. Kaptur tyle o ile ukrywał rozciętą wargę i krwawiący co chwilę łuk brwiowy. Naprawdę? On? Uczony i mag siedzi pobity w podrzędnej karczmie, jak jakiś opryszek. Było miło ze strony Urlicha, że zabrał ze sobą pochwę na miecz. Łatwiej podróżować z mieczem u pasa niż niesionym niczym trofeum. Nie był w karczmie jedynym zakapturzonym gościem. Dwie ławy dalej, przy samym barze siedział inny zakapturzony. Jadł astanki z sosem. I co ciekawe, nie płacił. Nie wyglądał Avrelowi na osobę godną zaufania. Raczej na zakapiora gotowego poderżnąć gardło pierwszej napotkanej osobie.
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
Ulrich miał przy sobie 67 xenów. Czy Avrel je zabrał gdy jego przeciwnik leżał nieprzytomny? Czy Avrel pozostawił Urlicha żywego? Czy może z pomocą miecza pozbył się dawnego przyjaciela?
Wywar z napigo stawiał na nogi. No, może nie dosłownie. W jego stanie lepiej było siedzieć. Pozostało mu na razie tylko rozmyślanie. Nawet gdyby chciał działać, mógł działać tylko po omacku. Pewne było natomiast że i ów przywódca skelbardzki prędzej czy później zechce odebrać dług wdzięczności. Przy rokowaniach obecnego szczęścia Avrela - najpewniej prędzej. Stary Druid, najpewniej odpoczywający w drodze pomiędzy świątyniami, poprosił barmana o gotowane warzywa. Przyglądał się Avrelowi dyskretnie. Zdjął z pleców lutnię i zaczął śpiewać.
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
"Czymże jest zbrodnia, i czym czyn niegodny? W każdym dziele losu jesteśmy ogniwem. Zbrodnia, gdy za mandę okradnie cię głodny, Zdrady i intrygi - czyny sprawiedliwe. Usłysz wokół siebie ciche szepty nocy. Pośród deszczu szukaj odpowiedzi w chmurach. Wiedzę istot rzeczy znajdziesz na północy. Swych nowych przyjaciół u podnóży w górach. To, co warte zguby, ukryto w pałacu. Ostatni już godny zasiada na tronie. Niegodni wśród tłumu prawili na placu. Jak zwierzę ukryci tkwią po wschodniej stronie"
»Zamieszczono 10-01-2017 14:480
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48764
-Essy, Jorah
Obrazel
Podróż upływała w miłej atmosferze pogawędki i opowieści o łowach. Przynajmniej dopóki obok myśliwego i Essy nie wylądowała strzała. Jedna pomiędzy nimi, jedna na boku wozu. Ktokolwiek strzelał, usiłował ich nastraszyć a nie zabić. Konie, wyczuwając zagrożenie, zaczęły panikować tracąc synchronizację ruchów, prowadząc wozy byle jak, nim zatrzymały się całkiem. Myśliwy obejrzał się na Essy. -Znajomi?- zapytał z przekąsem łapiąc kroto i strzelając na oślep w korony drzew. Strzały padły również z drugiej strony. Było oczywiste że są otoczeni. Myśliwi spoglądali na najemników w nadziei na pomoc, oddając strzały na ile mogli. Jeden ze zbójców spadł w końcu z drzewa. Skelbard. Pewnie pozostali również nie byli ludźmi. Kilku łowców wyskoczyło za i pod wozy, by lepiej bronić dobytku. Tajemniczy kompan Joraha również zsiadł z konia ukrywając się pod wozem. Ktokolwiek strzelał, strzelał z góry. Z dołu łatwiej było się bronić. Kolejna strzała padła tuż przy Essy. - Poddajcie się! A nikt nie zginie! - krzyknął ktoś z koron drzew. Głos był ewidentnie męski. Porośnięta gęstym i sękatym mutrem knieja utrudniała wypatrzenie zbója. Przeciwników można było zlokalizować wyłącznie na głos. Do tego od ludzkich, o wiele lepiej nadawały się elfie uszy. - Kryć się! - krzyknął najemnik wypuszczając serię strzał w miejsce, z którego dochodził głos. Nie wiadomo było ilu jest przeciwników. Ale najwyraźniej o wiele mniej niż usiłowali sprawiać wrażenie. Gdzieś nad Jorahem zaszeleściły liście. Chyba był zagrożony. - Mamy tylko futra i mięso!' - odkrzyknął spod wozu jeden z myśliwych. -Ani xena!- zawtórował ktoś. W końcu zbóje, widząc że myśliwi nie są skorzy do walki, postanowili zignorować zagrożenie ze strony najemników. -Rzućcie broń! Nie chcemy was zabić! - dało się słyszeć od strony lasu.
»Zamieszczono 13-01-2017 11:540
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48765
-Arana, Ernil
Obrazel
W całym TriSowi trwało wielkie podniecenie. Ludzie dyskutowali o konferencji, zastanawiali się - zależnie od tego kto miał ile wiedzy i jaki interes - nad ewentualnymi zmianami dla księstwa. Vin-Gardus czekał w asyście dwóch strażników przed Ratuszem. Strój miał galowy, z mocno wyprawionej skóry, którego front zdobiły poziome, równie wyprawione rzemyki, zwieńczona na obydwu końcach imitującymi guziki kościanymi koreczkami. Jaśniejsze, nieco obcisłe spodnie dodawały górze fasonu. Strój godny generała. Nim jeszcze Arana pojawiła się na placu przed Ratuszem, Vin-Gardus wypatrzył ją i oczekiwał stojąc na baczność, jakoby podejmował ważnego polityka. Nikomu nawet nie przyszło zapytać Arany o zaproszenie, skoro sam generał wyszedł w asyście strażników, by wprowadzić ją na przyjęcie. Ratusz był sporym i przestronnym budynkiem, na którego dole znajdowały się pokoje urzędnicze, zaś na piętrze duża sala konferencyjna, oraz pokój zarządcy, w którym podejmował on petentów z górnej półki. -'Cieszę się, że przyjęłaś zaproszenie' - powiedział Vin-Gardus, przyglądając się Aranie z uznaniem. -'Wiem, że powinienem przybyć z zaproszeniem osobiście, ale zjawił się dowódca z samej Slavii oraz kilka ważnych głów wprost z cesarskiego pałacu' - mówił prowadząc Aranę na piętro. -'Pozwól że ci przedstawię Edgara, cesarskiego doradcę. Oraz komendanta cesarskiej straży. A oto Arana, właścicielka ziem na wschodzie i południu TriSowi.' - z dumą przedstawił ich sobie. Zarządca spoglądał na to surowym okiem. Dobrze wiedział, kim jest i czym trudni się Arana. Jednak jeśli powie to głośno, ośmieszy bogobojnych dostojników, których właśnie jej przedstawiono. Po rozmowie odbytej poprzedniego dnia z Vin-Gardusem, ufał mu połowicznie. A po konferencji spodziewał się ze strony cesarstwa naprawdę wszystkiego. Jeżeli cesarstwo wykupi ziemie... Do tej pory pomimo własności, gospodarstwo na wschodzie było politycznie traktowane jako ziemie niczyje, ale podlegające TriSowi i księciu Ernilowi. Ograniczenie terytorium księstwa stawiałoby pod znakiem zapytania sens jego istnienia. Tylko czy Arana zdawała sobie sprawę, jak silną kartę przetargową ma w ręce? Vin-Gardus przeprosił Aranę, pozostawiając jej swobodę rozmowy z dostojnikami. Wierzył że sobie poradzi. Musiała. Spodziewał się że książę lada moment zabierze głos, rozpoczynając bankiet. Zniknął mu z pola widzenia już jakiś czas temu. Vin-Gardus podszedł do niego ukłoniwszy się. -'Panie, zgodnie z obietnicą, zaprosiłem ją.' - powiedział. 'Wygląda na to, że ludzie oczekują zajęcia stanowiska.' - obejrzał się na gości. Sam Edgar spoglądał na Ernila mało życzliwym wzrokiem. Z pewnością miał z nim do pogadania, jednak poza oczami i uszami swoich chodzących za nim jak cień ludzi. Napotykając jego spojrzenie, ukłonił się grzecznie swojemu gospodarzowi i zawrócił by podjąć rozmowę z jednym z możnych. Rozmowę mającą na celu jedynie rozrywkę. Żadne sprawy nie mogły go zbratać z człowiekiem tak nisko urodzonym, nawet jeśli ów był bogaczem. Zastanawiał się w międzyczasie czy Ernil go rozpoznał. Zapewne on jeden mógł to zrobić.
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
W sali znajduje się kilka ważnych osób. Zarządca TriSowi działający w imieniu księcia Ernila, poborca podatkowy, kilku właścicieli ziemskich, zarządcy okolicznych wiosek, wspomniany Edgar, książę TriSowi- Ernil. Licznie przybyli również bogaci gospodarze. Panowie przybyli wraz z żonami.
»Zamieszczono 13-01-2017 12:300
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #48766
-Casper
Obrazel
Pokój, jak na typowy karczmiany pokój przystało, wyposażony był skromnie. Łóżko, skrzynia na rzeczy, do której na dzień można było schować pościel. Świece i stolik niedaleko łóżka. Nic specjalnego. Ale był czysty i posiadał okno, którego widok wychodził wprost przed karczmę. Pewnie i tak nikt go nie będzie szukał z powodu druida który równie dobrze mógł umrzeć ze zwykłej starości. Casper miał okazję, jeśli chciał, zajrzeć do zabranej ze sobą księgi. Był zmęczony, więc szybko zmorzył go sen. Poranek przywitał go pojękiwaniem spod okna. Najwyraźniej barman wyrzucił na zbity pysk jakiegoś pijaka, który teraz, ledwo przytomny, uskarżał się na swój los, pełzając z ledwością pod drzwiami. Uroki wynajętego pokoju to całkowity brak decyzyjności odnośnie sąsiedztwa. Teraz, wyspany i wypoczęty, mógł na spokojnie zastanowić się, dokąd chce zmierzać. Czy szukać wiedzy na własną rękę, czy spróbować sił swojej iluzji w Kulcie Druidów. Uczeni najwyraźniej nie mieli wiele do zaoferowania. A może jednak? Mieszkając na odludziu Casper nie mógł wiedzieć o niepokojach w Utridii, ani o sytuacji rodziny królewskiej. To pozwoliło mu rozważać również stanie się nadwornym magiem. Niby zajęcie dość już archaiczne, ale kto wie?
»Zamieszczono 13-01-2017 12:440
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48771
Po raz kolejny spróbował odpowiedzieć sobie na pytanie “jak to się stało, że wylądował akurat tutaj”. I po raz kolejny odpowiedzi nie miał. Gdyby mu ktoś powiedział tydzień temu, to by go wyśmiał. Już sam pomysł wyjazdu z Utridii był niedorzeczny, a co dopiero pobyt w takim miejscu. I w takim stanie. Był zmęczony. Fizyczne znużenie najbardziej dawało mu się obecnie we znaki. Niewiele snu zaznał w czasie pobytu w więzieniu, a i potem nie miał jak odpocząć. Dobry stary napigo. Wywar pomagał, tak samo jak w czasie niejednej nocy zarwanej na nauce. Pozwalał chociażby nie zasnąć z twarzą na stole. Ale i tak potrzebował porządnego, całonocnego snu. ~Czy mają tu wolne pokoje?~ Oby mieli. Kiedy już usiadł, nie miał pewności czy będzie w stanie ponownie wstać i iść taki kawał drogi. Na pewno nie dotarłby tak daleko, gdyby musiał iść całą trasą. Mało uczęszczane odcinki, pozbawione ciekawskich oczu, przejechał konno. W beznadziejnym stylu, przyznawał, iż jeźdźcem to on nie był. Mógł jednak choć trochę odpocząć, nie poruszając się na własnych nogach. A przy świadkach to klacz mogła odsapnąć od ciężaru na grzbiecie. Pewne informacje o wierzchowcach posiadał, wśród nich to, że nie można ich zamęczać długą jazdą. Miał ochotę dowiedzieć się o wiele więcej. W końcu, klacz uratowała mu życie. Avrel znał siebie wystarczająco dobrze, aby mieć bolesną świadomość faktu, iż tylko końskiemu kopnięciu zawdzięcza to, że wyszedł z tego starcia tylko z… Nie, nawet to, że w ogóle wyszedł z tego starcia. Nie miał pewności czy po półtora dnia w więzieniu posługiwałby się magią na tyle sprawnie, aby nie dać się posiekać na kawałki. Czy co tam Urlich planował z nim zrobić. Właśnie, Urlich. O tym też długo myślał w czasie podróży, debatując sam ze sobą czy na pewno podjął dobrą decyzję. Zgadzał się, że z pewnego punktu widzenia rozsądniej byłoby go zabić. Ale to by było morderstwo, a on nie był mordercą. Tej myśli trzymał się przez cztery miesiące, pomagała mu dojść do siebie po tamtej wyprawie. I nie zamierzał tego zmieniać. Miał granice. Zabrał miecz, pasującą do niego pochwę, zabrał też wszystkie pieniądze jakie przy nim znalazł. Ale nie zabił. Nad tym, czy dobrze zrobił zabierając miecz, też się zastanawiał. Może, gdyby Urlich zachował to, czego tak bardzo pragnął… Za każdym razem jednak, kiedy Avrela nachodziły takie myśli, przypominał sobie, że tamtemu zależało też na zachowaniu w tajemnicy istnienia tej broni. Zabijał z tego powodu. Nie, pozostawienie miecza niczego by nie rozwiązało. Alliser i tak miał zginąć. Zabierając z kolei… Mógłby go sprzedać, skoro jest taki cenny. Dawał niezłą pozycję wyjściową do ewentualnych negocjacji przy kolejnym spotkaniu. Był zagadką. Dlaczego taki cenny, z czego go zrobiono, pytania bez odpowiedzi. Avrel nie przepadał za takimi. Nie przepadał też za mieszaniem się w różne podejrzane sprawy. Wolał zostawić banitów i podążyć swoją drogą, uciec tam, gdzie nikt go nie zna i nie wie co zrobił. Zacząć nowe życie. Co, biorąc pod uwagę fakt, jak wyglądało to stare, nie będzie wcale takie proste. Podczas jazdy przez bezdroża zastanawiał się również nad tą decyzją. Nie poradzi sobie sam głęboko w lesie czy w innej dziczy. Nie wiedziałby od czego zacząć. Co właściwie potrafił, na co w jakimś małym miasteczku przyda mu się cała nabyta wiedza. Czy miał jakiekolwiek szanse… Czuł się zmęczony nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Nie wiedział dokąd pójść, nie wiedział co dalej, nie miał planu, bał się o własne życie i o własną przyszłość. Dopiero teraz, kiedy siedział spokojnie w oberży, powoli docierało do niego ile razy w ciągu ostatnich dni był bliski śmierci. Wciąż nie miał pojęcia dlaczego. Ani dlaczego przeżył. Po kolei, spokojnie. Nie mógł wciąż zadręczać się niepewnością tego jak ma przeżyć najbliższe tygodnie. Najpierw pokój. Opatrzyć się, wyspać. Spojrzał na szarpiącego go za rękaw. - Zająć… Nakarmić i tak dalej, tak? - nie wiedział czy podana cena jest uczciwa, czy mały próbuje go orżnąć, ale i tak się na nią zgodził. Klacz zasługiwała na opiekę, a Avrel… Nie dałby rady, nie teraz. ~Jeszcze muszę zapłacić za nocleg, a mam tylko pieniądze Urlicha, co będzie jutro, nie, nie, nie teraz, nie martw się wszystkim naraz, bo padniesz.~ Jeszcze nie wstawał od stołu. Jeszcze wysłuchał pieśni Druida. ~Tego chyba najbardziej potrzebuję, przyjaciół.~ Z nikim nie był na tyle blisko, aby móc zaryzykować, że nie zostanie wydany straży. Nie mógł też próbować dostać się do rodziców, ponieważ nie mógł wykluczyć, iż Urlich wiedział jak ich znaleźć. Nie miał nikogo, tak jak i nie miał nic. Wypił resztkę wywaru i wstał ostrożnie. Musiał przecież podejść i zapytać o możliwość przenocowania. Ale i musiał uważać, tamten zakapturzony przy samym barze… ~Nie mogę wyglądać na taką ofiarą jaką się czuję, bo niechybnie uzna mnie za łatwy cel.~ - Są wolne miejsca na nocleg? - zagadnął karczmarza. Przy okazji będzie musiał zastanowić się nad czymś jeszcze. Nad nowym imieniem. Nie może przecież przedstawiać się swoim własnym, żeby nie ułatwiać roboty szukającym go. Coś typowo Skelbardzkiego, tak. Na pierwszy rzut oka wyglądał przecież jak każdy inny Skelbard.
»Zamieszczono 13-01-2017 18:520
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48967
Essy wzdrygnęła się, gdy strzała wbiła się w wóz. W pierwszym, idiotycznym odruchu wbiła się głębiej w futerka, ale przecież to nie była żadna osłona. Spojrzała zdziwiona na myśliwego, który się do niej zwrócił. Szybko jednak zrozumiała, co miał na myśli. Samotna dziewczyna na szlaku… Idealna przynęta. Nie było jednak czasu na odpowiedź. Gdy kolejna strzała wbiła się w futra, tuż przy jej nogach, szybko wygramoliła się z wozu, chowając pod nim. Obserwowała uważnie, co się dzieje. Widziała okute buty najemników. Słyszała głos bandyty nawołujący do poddania się. Na razie czekała, rozpracowując w myślach różnorakie scenariusze.
»Zamieszczono 03-02-2017 14:570
Zgłoś!
Status Status
SŻ10
PD: 20
PostID #48979
Jorah nie czekał długo, musiał szybko reagować.- Wszyscy pod wozy, z drzew was nie sięgną!- Po czym uniósł na chwilę hełm, by krzyczeć dalej, ale teraz kierował się do swych ludzi.- Osłaniajcie tyły i boki! Ja załatwię tych którzy zejdą!- Następnie szybko zasłonił twarz hełmem, zwracając się szybko do myśliwych. On był najemnikiem, więc wola co ma czynić, była w rękach pracodawcy....chociaż, Jorah wiedział co trzeba czynić. - Pod wozy i nie wyłazić!- Krzykną pełną piersią. Dobra, trzeba oszczędzać oddech pod hełmem. Najemnik nie bał się. Miał na sobie pełną zbroję oraz sam rumak taką posiadał, więc był wręcz jeżdżącą górą stali. Co mogło mu zrobić krzywdę, to jedynie jakiś elficki łucznik z jakimś elfim łukiem z bajek, mierzący prosto w miejsce w którym była tylko kolczuga, czyli pachy. Lecz trafić komuś pod pachę z drzewo, też jest raczej ciężko. Ach zbroja płytowa. Gdy nagle jeden z bandytów wyskoczył na drogę. Najemnik już miał do niego jechać, by sprzedać mu ,,Groma" na twarz, ale wtedy nagle coś zaszeleściło nad głową Joraha. Jeśli to coś miało na niego zeskoczyć, a mianowicie prosto na konia. Mięśniak będzie chciał wtedy tego kogoś potraktować w twarz stalową rękawicą. Oczywiście wcześniej spojrzał się w górę, by sprawdzić co to jest.
»Zamieszczono 10-02-2017 16:500
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #48996
Książę miał na sobie swoją tunikę z futrem i elementami zbroi. Lubił ten ubiór. Nie miał przy sobie broni, a przynajmniej nie trzymał jej na widoku. Wyglądał w nim elegancko, a do tego praktycznie. W razie zamachu na jego życie, zwykłe cięcie nożem niewiele by poskutkowało. Daleko mu jednak było do pełnej zbroi bojowej, którą także posiadał. Stał tuż obok wejścia do korytarza prowadzącego wgłąb ratusza z dłońmi splecionymi za plecami. Rozglądał się po gościach z minimalnym uśmiechem. Krótko i losowo lustrował wzrokiem wszystkich gości oceniając ich ubiór, zachowanie oraz przede wszystkim starając się rozpoznać i zapamiętać przynajmniej część twarzy. Gdy Vin-Gardus podszedł do niego, skinął mu głową w geście przywitania. Stosunki między nimi z oczywistych względów były czysto służbowe jednak kto wie? Może gdyby nie spotkali się jako książę i generał, ale jako rzemieślnicy czy ktokolwiek niskiego urodzenia, może zostaliby przyjaciółmi, bądź przynajmniej kolegami? Nie wykluczone. Ujawniało się to także w ich relacjach. Mimo iż były to relacje jedynie służbowe, pozwalali sobie od czasu do czasu na chwilę swobody w swoim towarzystwie czy osobiste uwagi czy pozdrowienia. Gdy generał mówił do niego, książę dalej rozglądał się po gościach. Gdy ten skończył mówić, Ernil odpowiedział mu - Dobrze więc. Arana z pewnością będzie ciekawa co uzyska w zamian za pomoc w naszym planie. Możesz jej przekazać, że uzyska zwolnienie z dorocznego podatku w tym roku, ulgę podatkową od prowadzenia swojej działalności o jedną czwartą na dziesięć lat oraz moją wdzięczność. - Jego głos był spokojny i opanowany, jakby wszystko miał zaplanowane i nic nie mogło pójść nie tak. Spojrzał generałowi w oczy, po czym dodał tym samym, pewnym siebie tonem - Byłoby wspaniale gdyby uznała, że nie warto robić sobie ze mnie wroga. Lub gdyby ktoś jej to uświadomił - Podniósł prawy kącik ust w geście niewielkiego uśmiechu. Toczyła się sprawa wielkiej wagi. Gdyby Arana zaczęła kombinować za plecami Ernila czy jego generała, konsekwencje mogłyby być olbrzymie. Nie tylko dla nich, ale także dla niej samej. Vin-Gardus z pewnością to wiedział. Ernil nie chciał działać na jej niekorzyść, ale nigdy nikogo nie zamierzał traktować pobłażliwie. Taki już był. Znów uniósł wzrok na gości, gdzie od razu dostrzegł wzrok jegomościa Edgara. Widząc go, minimalnie skinął głową w jego stronę, na sekundę bardziej wykrzywiając usta w widocznym sztucznym uśmiechu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że egzystencja TriSowi powoli przestaje podobać się Cesarstwu i będą próbować coś z tym zrobić. Książę Ernil miał jednak zupełnie inne plany. Znów spojrzał na Vin-Gardusa szczerym, niewielkim uśmiechem po czym powiedział w miarę pogodnie - Bawcie się dobrze. To także wasz bankiet. - Po tych słowach skierował się do swojego miejsca przy stole. Niedaleko ściany, stał nie za długi stół ułożony równolegle do ściany, a przy nim było tylko kilka krzeseł ustawionych przodem do reszty sali. Po środku znajdowało się najbardziej dostojne krzesło zarezerwowane dla księcia. Po jego lewej stronie było miejsce dla Vin-Gardusa. Miejsce dalej dla towarzyszki generała, a na samym końcu dla zarządcy TriSowi. Po prawej zaś stronie najbliżej księcia było miejsce dla cesarskiego doradcy Edgara, miejsce dalej dla głównego poborcy podatkowego TriSowi, a na końcu dla przedstawiciela okolicznych wsi i osad. Stół dla tych wyjątkowych osobistości zastawiony był najbardziej obficie, a metr za każdym krzesłem stał sługa przeznaczony dla konkretnej osoby. Jego celem było zabieranie i wymiana brudnych talerzy oraz ciągłe napełnianie kielicha najwyśmienitszym winem. Były jeszcze trzy stoły ustawione prostopadle do stołu księcia. To właśnie przy nich zasiadała reszta gości. Gdy stanął między swoim krzesłem a stołem, podniósł swój kielich napełniony winem na wysokość swojego mostka, po czym przemówił donośnym głosem - Panie i panowie - Zrobił krótką przerwę, by wszyscy mieli sekundę, dwie na przerwanie swoich rozmów i zwrócenie uwagi na księcia, po czym kontynuował tym samym, donośnym i pewnym siebie głosem - Witam na bankiecie oraz dziękuję za przybycie. Pewnie wielu z was jest niezmiernie ciekaw jak potoczą się losy naszego niewielkiego księstwa. - Omiótł spojrzeniem wszystkich gości, po czym zatrzymał wzrok na cesarskim doradcy i dokończył z niewielkim uśmiechem - Jeszcze nie jeden bankiet zostanie zorganizowany na niepodległych ziemiach TriSowi. Macie moje słowo - Uniósł wyżej kielich, patrząc znów przed siebie - Za księstwo, przybyłych tu gości jak i tych, którzy nie mogą tu być dzisiaj z nami. - Pociągnął łyk wina, po czym usiadł na swoim miejscu, rozglądając się po gościach. Nie lubił bankietów, ani żadnych tego typu uroczystości. W jego opinii zawsze powiewało w nich arogancją oraz sztucznością. Czasem jednak tego typu szopki były potrzebne także i jemu.
»Zamieszczono 12-02-2017 00:370
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 52 ]  1, 2, 3, Następna


Kliknij tutaj aby odpisać