[ Wszystkie wpisy: 37 ]  1, 2, Następna


 Postać   Wpis  
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49505
BRENDA DIX

Po północy, 18 września 2020
Piątek



W radio grało Summer night city Abby. Było już ciemno i wszystkich dosięgło zmęczenie. Thomas, rozwalony po lewej, pod oknem niezmordowanie patrzył w wyświetlacz komórki, a jego głowa raz po raz opadała, niemal w niego uderzając. Wtedy podrywał ją z powrotem i znów wlepiał opuchnięte oczy w ekran. Światło zmieniających się obrazów rzucało na jego twarz migającą poświatę. Jeszcze pół godziny temu zdarzało mu się zaśmiać, nie wiadomo z czego. Teraz jedynie walczył ze snem. I raz po raz przegrywał. Sam pochrapywał obok na środkowym siedzeniu. Rozkraczył nogi, ręce skrzyżował. Głowa już od kwadransa przechylała mu się coraz bardziej w prawo. W końcu opadła na ramię Brendy, a z ust pociekła mu cieniutka strużka śliny. Katherine siedziała teraz z przodu na fotelu pasażera. Właściwie to zapadła się w niego, tonąc pod swoją torebką, z komórką niepewnie trzymaną w dłoni. Wcześniej to ona prowadziła przez kilka godzin, ale przesiedli się z Nigelem, kiedy okazało się, że mimo gpsa, zgubiła ich. Chwilę po tym i tak zaczęły atakować ją nowe telefony. Mężczyzna uwielbiał prowadzić. Gdyby nie był gitarzystą, powtarzał, to zostałby kierowcą… Nieważne czy tira czy rajdowym.

Prowadził, słuchając radia grającego akurat stare utwory. Korzystał z faktu, że wszyscy spali albo byli zbyt zmęczeni, by się nim przejąć i podśpiewywał zupełnie do niego nie pasujące piosenki. Mieli vana, ale nie wozili w nim sprzętu, odkąd stali się sławni. Kiedyś rzeczywiście, jeszcze z Lindą mieścili się w nim w piątkę razem z instrumentami. Właściwie to nie do końca się mieścili, ale zawsze jakoś się upychali. Zasadą było: najpierw sprzęt, ludzie mogli siedzieć sobie na kolanach lub jak im to nie odpowiadało, brać taksówkę. Van nie był najprzestronniejszy, ale na takiego było ich stać, kiedy byli jeszcze gówniarzami. Pierwszy prawko zrobił właśnie Nigel i rola kierowcy już z nim została. Nie lubił oddawać tej funkcji, nawet Katherine, a może zwłaszcza jej, bo kobieta była tak zabiegana, iż był pewien, że czasem przez natłok własnych myśli nie widzi drogi przed sobą. Sprzęt jechał teraz za nimi w dwupiętrowym busie zespołowym wraz ze śpiącą już w zamontowanych w nim łóżkach ekipą techniczną. Zespół także by się tam zmieścił, jednak oni zawsze woleli zostawić sobie własny, bardziej poręczny środek transportu dla większej autonomii. Nie jechali by przecież na małe zwiedzanko we cztery osoby kilkunastometrowym busem. Poza tym byli przywiązani do swego granatowego staruszka. Sami go odnowili i pomalowali, choć przed nimi wciąż było dużo pracy. Mówili sobie, że zajmą się nim po zakończeniu tej trasy.


Właśnie skończyła się audycja i Nigel z westchnieniem zerknął na radio, by przełączyć kanały. Nie zdążył zmienić I dare you Shakiry, które nagle zmąciło spokój w samochodzie.

- Co to za gówno? - mruknął Thomas, wybudzając się nagle.

Nim Nigel odpowiedział, a jego ręka dotarła do przycisku, Thomas pochylił się w przód, by samemu zmienić stację. Kierowca pacnął go w głowę dla samej zasady. Otoczona zalesionymi wzgórzami jezdnia niemal o drugiej w nocy była tak opustoszała, że Nigel, by trasa mu się nie uprzykrzyła, kompletnie się wyluzował. Thom zamachnął się, by mu oddać, ale jego ręka została pochwycona w locie.

Od strony drugiego pasa ryknął klakson. Wtedy Nigel wyprostował się. Nagle przyhamowali. Thomas poleciał do przodu, którąś częścią ciała przełączając w końcu radio. Śpiący natychmiast się zbudzili. Obok nich na przeciwnym pasie wznowił właśnie jazdę błyszczący czernią, niczym noc i zdecydowanie większy od ich własnego van z przyciemnianymi szybami. Wyprzedzał ich, ale kompletnie go nie zauważyli. Lekko zniosło ich z pasa i gdyby tak dalej poszło, zajechaliby mu drogę. Nigel zebrał od współpasażerów ochrzan i z pokorą ruszył za oddalającym się szybko czarnym vanem. Mieli szczęście, że dwupiętrowy kolos wiozący ich sprzęt jechał od nich w niewielkim oddaleniu.

Katherine nie chciała dać kierowcy spokoju, pewnie czuła się winna, że nie dopilnowała sytuacji. Zdawała się nie zauważać, że ludzie, z którymi pracowała byli od niej tylko o kilka lat młodsi. Traktowała ich jak dzieci. I może miała w tym słuszność. Zostali wyprzedzeni jeszcze przez grupę śmigających motocyklistów, których z podziwem śledził Sam.

- Może jadą na nasz koncert – zażartował. - Po tej trasie sobie taki kupię!

Thomas prychnął: - Stary, trasa kończy się po tym koncercie. Dalej nie będzie cię stać! Nie jesteśmy One Direction.

Teraz to Sam prychnął na wspomnienie tego zespołu.

- Jak będziesz jeździł lepiej od Nigela, to możesz sobie kupić motocykl – powiedziała cierpko Katherine.

Nie przejęła kierownicy tylko dlatego, że według gpsa, byli już blisko. Wjechali w miasto od zachodu. Przywitało ich mieszaniną farm, stadnin, a potem starych chat i stylowych domów jednorodzinnych. Gdyby był dzień, ujrzeliby piętrzące się po prawej stronie masywy górskie. Teraz jednak schowały się, by usnąć w mroku wraz z całym światem. Mimo lamp ulicznych, których nieraz brakowało im podczas pokonywania między miasteczkowych, zdziczałych dróg, szczegóły osłoniętych roślinnością ogródków domostw nie były dobrze widoczne. W niemal żadnym oknie o tej godzinie nie paliły się teraz światła.

Już stąd ujrzeli wzniesienie z jego zabytkowymi gotyckimi zabudowaniami. Mury czerniały na tle ciemnego nieba, ale specjalnie oświetlone wieże ratusza wystrzeliwały wysoko ponad nie, sprawując pieczę nad śpiącym miastem.

- Fajne – pierwszy dostrzegł je Nigel.

- Patrz na drogę! - wrzasnęła Katherine, otrzeźwiając tym na nowo zapadającego w sen Sama. Mężczyzna popatrzył na nią wściekle, ale ona nagle zmieniła ton. - Tak, tak są bardzo ładne. I trochę upiorne.

Jej głos wypełniło nagłe zadowolenie. Sam aż uniósł brwi ze zdziwienia, po czym ostatecznie skrzywił się kręcąc głową, bo nie chciało mu się rozgryzać tej roztrzepanej kobiety. Ważne, że potrafiła im zorganizować, co trzeba. Nie czuł potrzeby, by wchodzić w szalone odmęty jej umysłu. Poszedłby najchętniej spać, zapewne jak cała reszta ekipy, ale nie miało to zupełnego sensu. Zaraz będą na miejscu. Najbliższym im Mostem Aniołów nie wolno im było przejechać, bo ich samochody przekraczały dozwolone rozmiary. Pojechali więc wzdłuż rzeki na północ, gdzie powinien być drugi most i najbliższa droga do hotelu, w którym Katherine zarezerwowała im pokoje. Musieli przejechać wzdłuż domów pod stromą skalną ściany, dostrzegając jedynie wąskie schody prowadzące w górę wzgórza, nim natrafili na wylany asfaltem ładny wjazd. Doprowadził on pojazdy prosto pod hotelowy parking. Budynek hotelu był dobrze oświetlony i prezentował się luksusowo. Był utrzymany w gustownym połączeniu stylu klasycznego z pałacowym wyglądem. Przy wejściu posiadał cztery ogromne okna. Ciekawe kto i jak je mył?

- Zbieramy manatki i lecimy! - po tych słowach Katherine pierwsza wyskoczyła z vana.

Reszta zespołu po chwili się z niego wylała. Chwycili walizki i plecaki, co kto miał. I na co miał siły. Zawsze resztę rzeczy można było zanieść rano. Słuchawki Thomasa jak zwykle poskręcały się na wszelkie możliwe sposoby i pierwszym, co zrobił po wyjściu z samochodu było upuszczenie ich podczas próby rozplątania. Sam przeciągnął się i powyginał to na jedną, to na drugą stronę. Tak jak Brenda, był typem sportowca. Reszta zespołu też uprawiała sport; musiała, jeśli chcieli dobrze wyglądać na youtubie i w swoich teledyskach. Katherine dbała o ich formę. Zapisywała i nawet zabierała ich na zajęcia na siłowni, czy na basen. Wiedziała, że w dzisiejszych czasach poza umiejętnościami i urokiem osobistym liczy się także ładna buzia i zgrabne ciało. Teledyski zaczęli nagrywać dopiero półtora roku temu. To jednak dzięki nim istotnie wzrosła ich popularność, a w szczególności popularność Brendy. Zdarzało się, że była rozpoznawana na ulicach przez nastolatków i młodych dorosłych, którzy prosili ją o autograf.

Ekipa z busa także, lecz z widocznym ociąganiem ruszyła w stronę hotelu. Mieli w aucie wygodne łóżka i trudniej było ich wygonić niż zespół, który solidarnie z nich zrezygnował. Chwilę trwało nim wszystkie śpiochy wyszły na zewnątrz. Wnętrze hotelu było równie ekskluzywne co zewnętrze, a za ladą czekała elegancka, młoda recepcjonistka w nienagannym makijażu, która uprzejmie i z serdecznym uśmiechem ich powitała. Dała im klucze do pokojów. Potem z zafascynowaniem śledziła ich wzrokiem, gdy skierowali się do windy. Musiała zostać poinformowana, kim byli i zapewne czekała na nich od kilku godzin. Winda opatrzona była lustrem, ale nikt jakoś nie kwapił się, by z niego skorzystać. Czuli w jakim są stanie i jak muszą wyglądać. Jedynie Katherine się pokusiła.

- O Boże – mruknęła i więcej nie spoglądała na swoje odbicie. Nim dojechali na czwarte, przedostatnie piętro, zaczęła: - Słuchajcie, pomyślałam, że skoro trasa nam się udała…

- Udała się? - udał zdziwienie Thomas.

- Nie przerywaj! No… To zasłużyliście na trochę luksusu przed ostatnim koncertem.

Zamilkła na chwilę i Sam zaczął od niechcenia bić brawo.

- Oh przestań! – obruszyła się menadżerka. - To nie jest jakaś przemowa.

Wyszli z windy. Przed nimi rozciągał się szeroki korytarz. Skromne, lecz przez to eleganckie zdobienia brązowych ścian naśladowały zgrabnie klasycyzm, lampy przywodziły na myśl zamek. O tak, w równie luksusowym hotelu jeszcze nie spali.


Obrazel

Korytarz w hotelu. U zwieńczenia drzwi prowadzące ku schodom do wewnętrznego podwórka z basenem.


- Postanowiliśmy także z Rogerem, że zostaniemy tu kilka dni po koncercie. Jeśli mieliście więc jakieś plany, to je odwołajcie. Zadzwońcie do rodzin, że zobaczycie się trochę później.

Roger był kierownikiem produkcji. Podczas, gdy inni zaczęli się cieszyć, bądź oburzać na te dodatkowe plany, Nigelowi coś zaświtało. Skoro kierownik produkcji chciał dodatkowych dni w tym miejscu to znaczy, że…

- Będziemy kręcić tu teledysk? - zapytał głosem bardziej sennym niż odkrywczym.

- Tak! – rozpromieniła się Katherine. - A jeśli skończymy na czas, zostanie wam jeszcze chwila na zwiedzanie. Mamy wykupiony nocleg w hotelu na tydzień. Jutro macie czas wolny przed koncertem, ale macie mi się stawić w hotelu najpóźniej o piętnastej. Trzeźwi!

- Dobrze, mamo – mruknął sennie Sam oddalając się w poszukiwaniu wśród masywnie wyglądających drewnianych drzwi tych z numerem 112.

- Słyszałam to – pogroziła mu palcem Katherine.

- Dobranoc, mamo – powiedział Nigel, idąc w stronę 111.

- Ty gówniarzu się zaraz doigrasz! - syknęła, nie chcąc budzić innych gości.

- Dobranoc – Thomas zaraz zniknął w 113.

- Dobranoc, Thom - rzekła Katherine. - Dobranoc, Brenda.

Ruszyła z powrotem do windy, by dołączyć jeszcze na chwilę do reszty ekipy. Brenda otrzymała klucz z numerem 114. Pokój nie ustępował reszcie wystrojem. Był piękny. Udekorowany w nieco romantycznym stylu, jednak skąpo i stonowanie, by hotelowym zwyczajem miał szansę przypaść do gustu jak największej liczbie gości. Wymagających gości. W oczy rzucał się od razu duży telewizor na ścianie naprzeciw łóżka. Oprawiony był w ramę z płaskorzeźby, jak cenny obraz. Sądząc z jego rozmiaru, na pewno był cenny. Była tu także niemal biała, rzeźbiona szafa z lustrem, taki sam kredens z szufladami, dwa fotele i stół, na którym stał już przygotowany elektryczny czajniczek, pudełko z kilkoma rodzajami herbat w saszetkach i półmisek z czekoladkami hotelowymi. Miała również drzwi prowadzące do niedużej prywatnej łazienki. Na mieszczącym się naprzeciwko ekranu, zdecydowanie za dużym jak dla jednej szczupłej dziewczyny łóżku pełno było poduszek. Zdawało się, że wołały ją do siebie. Zapraszały i kusiły.


Obrazel

Hotelowy pokój Brendy
»Zamieszczono 29-07-2017 19:360
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49507
CHERYL WILLIAMS 

18 września 2020
Piątek

Matka Cheryl nie miałaby żadnych oporów by obudzić córkę w jej urodziny. Udałoby jej się, gdyby wcześniej nie zrobiły już tego smsy i telefony z życzeniami. Każdy chciał być pierwszy. Jak Cheryl dobrze to znała. Potrzeba prześcignięcia innych towarzyszyła jej uparcie przez całe życie, niczym cień, nie pozwalając odetchnąć ani na chwilę. Teraz jednak miała okazję spojrzeć na to z nieco innej strony. Można było zwariować od tych smsów. Na pewno nie można było się wyspać. Zazwyczaj wstawała wcześnie rano, ale w urodziny naszło ją jakieś nieswoje uczucie. Nie chciało się odczepić, nawet gdy zamykała oczy. ‘Wszystkiego najlepszego, Cheryl’ walało się w jej snach, przesycone goryczą, jak źle doprawiony obiad. Do czasu aż u drzwi sypialni usłyszała pukanie, a potem rozległ się pozornie łagodny, a nieznający sprzeciwu głos jej matki.

- Wszystkiego najlepszego, Skarbuniu. Czas wstawać! Musisz przygotować się na przyjęcie.

Miała przez to na myśli, że Cheryl musi zrobić się na bóstwo. Nie zaś towarzyszyć im w przygotowaniach, bo nie była uprawniona do podejmowania zbyt wielu decyzji związanych z przyjęciami wydawanymi w domu. Nie miała dla przykładu nic do powiedzenia w sprawie formy własnych urodzin. Dąsanie się, robienie słodkich oczu i jej wybitna gra aktorska na nic się zdały. Przyjęcia w willi Williamsów musiały być perfekcyjne, a to znaczyło, że decydowali o nich rodzice, którzy wiedzą przecież najlepiej. Wszystko w willi Williamsów musiało być idealne, także ich córka. Cheryl czekała więc cała masa przygotowań. Swoje urodziny miała już w całości zaplanowane. Sama poumawiała się ze stylistką, fryzjerką i makijażystką już na początku miesiąca, by się upewnić, że będą dostępne akurat w tych godzinach, które ona chciała. Tak robili jej rodzice. Dzwoniąc, czuła, że to także za nią robią. Jej ręką i jej głosem.

Stylistka znała jej wymiary i mając zdjęcie Cheryl, miała przyjechać już z gotowymi zestawami ciuchów, butów i biżuterii, które w większości pewnie nie były nawet dostępne w Tranquillium. Na przyjęciu miało być elegancko, ubrania w stonowanych, przyjaznych kolorach musiały podkreślać pozycję majątkową Cheryl, miały być jednak do cna przyzwoite, w końcu zjeżdżała jej rodzina. Po przyjęciu na tydzień zostawali jeszcze z nimi rodzice Abigail oraz matka Jamesa. Wujek Cheryl wraz z rodziną zostawał do środy. Siostra pani Williams miała zostać jedynie trzy dni po przyjęciu. Bardzo rzadko widywali rodzinę i wypadało zaoferować im dłuższy pobyt. Niestety mimo tego, pani Williams miała jeszcze w tym tygodniu ziemię do sprzedania. Choć kierownicze stanowisko nie wymagało, by ona sama to robiła, chciała jednak upewnić się, że jej pośredniczka ma przygotowane te informacje, które ona sama by przygotowała na temat działki przy pogórzu, zwłaszcza że klient był znany z telewizji. I zamożny. James planował doglądać tartaku. Nie przez cały czas oczywiście, ale na tyle często, że Cheryl otrzymała już grafik, mówiący kiedy to ona ma być opiekunką towarzystwa. Stylistka przyjeżdżała dzisiaj o dziewiątej rano. Do fryzjerki Cheryl jechała już po wyborze kreacji o trzynastej. Profesjonalna makijażystka miała przybyć o godzinie piętnastej. Wtedy powinna już zjechać się część gości. Wujek i ciotka od strony ojca, wraz z kuzynem o rok starszym od Cheryl oraz jego sześcioletnią siostrzyczką. To oni zostawali do środy. Rodzice Abigail powinni być już wkrótce i żeby nie przywitać ich w koszuli nocnej, Cheryl musiała się pospiesznie ubrać.

Obrazel
Fragment pokoju gościnnego rodziny Williams. W podobnym tonie utrzymana jest jadalnia.


Dom już od wczorajszego południa był szykowany do przyjęcia. Niby nie były to jakieś ogromne zmiany, ale zdawało się być tak bardzo istotnym dla matki Cheryl, jaką dekoracją przyozdobią długi stół w jadalni oraz które kwiaty będą oplatały poręcze przy schodach, wprawiając gości w tęsknotę za ulotnym, żegnającym się z nimi właśnie dziś latem. Nie mogły być zbyt dziecinne ani przesadzone. Musiały być takie jak Cheryl. Dorosłe, ale młodzieńcze, eleganckie, ale nie nazbyt sztywne. No i nie mogły kojarzyć się z ślubem ani inną nie związaną uroczystością. Wybór padł więc na szlachetny błękit i złoto, które nie burzyły jesiennego nastroju i świetnie prezentowały się na tle beżowego wystroju jadalni i wielu korytarzy. 

Po wymianie całusków i pozdrowień z dziadkami, wysłuchaniu jak to ona już wyrosła i jaką jest piękną kobietą, szybkim, ale kulturalnym streszczeniu im, jak układa jej się w życiu, co sprowadzało się do wymienienia kółek zainteresowań, na jakie uczęszcza i podkoloryzowaniu, zwłaszcza przez jej rodziców, jak dobrze sobie z nimi radzi, Cheryl musiała ich przeprosić, by udać się ze stylistką do swojego pokoju. Drobnej kobiecie zajęło dwie rundy po schodach, by wnieść na górę wszystkie, zapakowane w folię ochronną kreacje, a potem jeszcze trzy kolejne, by donieść do nich buty i biżuterię. Według zarządzeń jej matki jednak wybór miał się odbywać poza wzrokiem gości, by potem móc ich olśnić, gdy będzie miała gotową fryzurę i makijaż.

Siedziały w części pokoju Cheryl, która przeznaczona była na codzienne zajęcia dziewczyny lub dla gości. Posiadała ona okna z widokiem na ogród oraz na jezioro przy drugiej ścianie. Była tu między innymi rozległa kanapa, na której jednak rzadko ktoś zasiadał, pod nią stolik, zawsze z miską z cukierkami, telewizor, wieża stereo, biurko, kilka ozdobnych, przeszklonych szaf z pucharami lub ozdobami, wysoki stojak na książki, dużo miejsca na błękitnym dywanie, przy wyjściu na balkon z leżakami. W pokoju były poza nim dwie pary drzwi. Jedne były wejściem do owego pomieszczenia, drugie prowadziły do sypialni Cheryl, niemal zawsze zamkniętej na klucz. Tego nauczyła ją matka. Przy zabieganym trybie życia nie zawsze miała czas zaścielić łóżko, posprzątać toaletkę po skończeniu makijażu bądź poskładać i schować w szafie wszystkie ciuchy. Nie było potrzeby, aby takie widoki psuły jej nieskazitelną opinię. W sypialni mogła sobie robić, co chciała. O ile oczywiście nie brali w tym udziału jej koledzy.

Po wyborze sukienki, butów i biżuterii, które się Cheryl spodobały i nie gryzły się z misternie dobranymi dekoracjami, pożegnała stylistkę, zarzuciła na siebie kurtkę i niemal razem z nią wyjechała samochodem pożyczonym od rodziców z terenu posesji. Z fryzjerką też trochę rozmawiały, nim dobrały razem odpowiednią fryzurę. Cheryl miała dla niej przygotowane swoje zdjęcie w sukni, którą zdecydowała się założyć na przyjęcie.

Dziewczyna miała wreszcie chwilę, by sprawdzić co u jej wirtualnych przyjaciół. Musiała koniecznie przeczytać informacje o sesji, nadesłane jej przez koleżankę z forum. Podobno można było zostać tam, kim się chciało. Brzmiało to bardzo kusząco, a fantastyczny świat był czymś, w czym czasem mogłaby się ukryć, zamknięta w swojej sypialni, udając, że się uczy. No i mogłaby zagrać z koleżanką, więc na pewno było by przezabawnie! Była ona jedyną osobą ze świata wirtualnego, która znała imię Cheryl. Koleżanka nazywała się Jenny. Nie podały sobie nigdy nazwisk.

Fryzjerka upewniła się, że jej dzieło jest niemal pancerne, by wytrzymało do końca przyjęcia. Znała Williamsów i wiedziała, że są wymagającymi klientami. Do takich się zresztą przyzwyczaiła, pracując w luksusowej dzielnicy miasta. Makijażystka wyszła od Cheryl akurat, gdy goście zaczęli się już tłumniej zjeżdżać. Musiała trochę opóźnić początek sesji upiększającej, gdyż Cheryl miała właśnie do przywitania swoich ciotkę, wujka i kuzynów, jednocześnie uważając, by nie zniszczyć sobie tym perfekcyjnej fryzury. Starszy kuzyn nie był zbyt rozmowny, chyba nie czuł się komfortowo w ich wystawnym domu, wiedziała jednak, że towarzyski chłopak rozkręci się z przyjazdem reszty rodziny. Złotowłosa kuzyneczka, Marion oczywiście rzuciła się na szyję Cheryl, która musiała zgrabnie balansować na wysokich obcasach, by się od tego nie przewrócić. Dziewczynka nalegała, by pójść z Cheryl do pokoju, ale wujostwo, widząc, że dziewczyna ma już wizytę, odwiedli małą od tego pomysłu. Marion zdawała się uważać Cheryl za wzór, zawsze szła za nią do pokoju i wciskała się do jej sypialni, gdy Cheryl chciała się przebrać. Musiała próbować robić wszystko tak, jak starsza kuzynka i była w tym prawdziwie słodka i kochana.


Obrazel
Marion. Na zdjęciu w wieku pięciu lat.


Podczas malowania, Cheryl nie mogła niestety sprawdzać komórki, jeśli nie chciała skończyć z mascarą w oku. Wytrzymała. Nie wypadało jej brać telefonu na obiad rodzinny, będzie więc musiała odpowiedzieć na wszystkie wiadomości już po zakończeniu przyjęcia. Po niemal ceremonialnym zejściu schodami na parter, otrzymała lawinę komplementów, kilka dodatkowych uścisków od nowo przybyłych oraz tonę prezentów, które wszyscy przygotowali, kiedy udała się z makijażystką na górę. Nie otwierała ich jednak teraz. Położono wszystkie przy stoliku do kawy. Zaczekano jeszcze na ostatnich gości. W tym czasie Cheryl i jej rodzice lawirowali od gościa do gościa, zabawiając ich, odpowiadając na pytania o ich życie i słuchając różnych historii. Kelnerzy i kelnerki zaczęli znosić zamówione catheringiem potrawy w specjalnej kolejności pierwszego i drugiego dania oraz wyczekiwanego przez młodzież tortu i deserów.

Wieczorem ojciec Cheryl gdzieś zniknął, zaś Abigail poprosiła wszystkich gości oraz Cheryl, by wyszli przed dom. Po chwili na podjazd wyjechało białe BMW z ogromną czerwoną kokardą na czubku i bordowymi felgami. Wysiadł z niego pan Williams i z głośnym „Wszystkiego najlepszego, kochanie!” podszedł uściskać córkę. Goście oczywiście wytrzeszczali oczy na prezent Cheryl. James ochrzcił samochód nowo otwartym drogim szampanem. Po chwilach zachwytu i próbnej jeździe właścicielki w jej nowym aucie, wrócili do domu, gdzie kelnerzy podawali alkohol dorosłym i soczki dzieciom, które tańczyły i szalały do wypełniającej pokój gościnny muzyki. Marion po krótkiej zabawie znów przylepiła się do Cheryl, namawiając ją by poszły na górę, do pokoju solenizantki. Stanowiło to dobrą okazję, by sprawdzić wreszcie zaległe nowinki w sieci i wiadomości. Włączywszy dziewczynce Disney Channel, przeczytała smsy i nie mogła uwierzyć swojemu szczęściu.

Jay: „Wszystkiego naj, Hrabino! W prezencie zabieram Cię na Ciary!! Grają dziś o 21:00 w Rebel. Wpadnę o 20:00”
Dwa nieodebrane połączenia.
„Odbierz albo odpisz, Cher!” „Eej mam iść z Claudią? :P
Nieodebrane połączenie. 

Jay był jej kumplem ze studiów. Wcześniej znali się też w liceum i być może widywała go w podstawówce. Nie byli bardzo zażyłymi przyjaciółmi. Obojgu było daleko do takich relacji. Jay, a właściwie jego rodzice również byli bogaci. Też był wybrańcem, a może ofiarą pieniądza, jak i ona. W pierwszym dniu pod uniwersytet przyjechał czarnym Jaguarem i od razu zwrócił na siebie uwagę tłumów. Cheryl też zwracała, tak jak inne bogate osoby w szkole. Oni oboje jakoś to w sobie dostrzegli i dogadali się. Ale nie spotykali się zbyt często, raczej jedynie na zajęciach. Raz czy dwa Jay podwiózł ją gdzieś, gdy miała pilną sprawę, a rodzice zabrali akurat dwa samochody.


Obrazel
Jay Collins

Była dziewiętnasta dwadzieścia osiem. I właśnie dostała kolejnego smsa:
„Jak jesteś zajęta lub nie chcesz to spoko, tylko daj znać :(

Miała tylko półtora godziny na ewentualne zdecydowanie się, czy idzie, przebranie i prawdopodobne dobiegnięcie do bramek z Jayem, żeby być tam na czas. Nie wiedziała nawet, czy kupił już bilety, czy będą musieli zrobić to przy wejściu. Miała naprawdę niewiele czasu na decyzję. Nie mogła też po prostu przejść sobie przez pokój gościnny, oznajmiając, że opuszcza przyjęcie. Rodzice zrobiliby jej piekło. Musiała zrezygnować albo szybko coś wykombinować.

- Cheri – odezwała się znudzona telewizją Marion, machając nóżkami w białych rajstopkach zwisającymi z podłużnej kanapy. - Możemy się pobawić albo pomalować?

»Zamieszczono 29-07-2017 21:000
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49508
RACHEL NOVICKI

18 września 2020
Piątek


Był już wieczór i myśli jej współpracowników uciekały ku weekendowi. Przodował w tym Paul, namawiający ją na wypad w góry z plecakami. Ewentualnie, zaznaczał, że nie pogardziłby też drinkiem dziś lub jutro wieczorem.

- No to co, Rachel? - dopytywał.

Zadzwoniła jego komórka, ratując ją przed przymusem natychmiastowego podjęcia decyzji. Siedząca przy biurku nieopodal Sandra, wzniosła na niego nieprzychylne spojrzenie, a gdy wyszedł odebrać, wróciła do swoich analiz na ekranie. Kończyła chyba jakiś raport. Podsumowująca własne badania Rachel nie miała czasu interesować się jej pracą. Miała jeszcze do nagrania krótki reportaż z badań dla vlogu instytutu, ale wolała robić to w domu, by jej nie przeszkadzano i nie musiała potem wycinać przypadkowych wejść ludzi, a zwłaszcza Paula, który często nie zauważał, kiedy mówiła coś do kamerki. Ostatecznie może jedynie dwa nagrania zrobiła z instytutu, kiedy zdarzyło jej się jako ostatniej z wydziału zostać dłużej w pracy.

Rachel mogła zobaczyć przechadzającego się za szklaną ścianą Paula. Pozdrowił uniesieniem dłoni znajomego z innego wydziału, wychodzącego już z pracy. Chwilę tkwił na korytarzu słuchając głosu w telefonie, w końcu coś odpowiedział i wrócił na salę.

- Mamy już plany na dziś wieczór – zwrócił się do Rachel, chowając telefon do kieszeni spodni.

Brzmiał inaczej. Już nie był taki wyluzowany, raczej zmęczony i lekko rozczarowany. Zerknął na starszą kobietę przy swoim biurku i napotkał jej niezadowolony wzrok.

- Powiem ci jak skończysz robotę – zwrócił się do rudowłosej.

Sam już skończył i czekał tylko na Rachel. Musiało to być coś ważnego. Telefon służbowy na prywatną komórkę Paula, który uwzględniałby ją? Dziwne. Dostałaby telefon, gdyby przełożonemu chodziło o nią. Musiała skończyć i wtedy mogła się dowiedzieć. W końcu dopytywanie teraz ani nie pomoże skończyć jej, ani ich współpracowniczce. W końcu mogła zapisać i wysłać plik z danymi do systemu. Kiedy wyszli z sali, Sandra jeszcze nie skończyła pracy. Biedaczka pewnie zostanie dziś trochę po godzinach.

- Dzwonił znajomy ze szpitala. Mają tam mocno osłabionego chłopaka w wieku uniwersyteckim. Podejrzewają czerwienicę prawdziwą. Badanie wykazało erytrocytozę. Pozostałe objawy czerwienicy również się zgadzają.

Sprawa nie brzmiała dla Rachel jak nic, czym powinien zająć się epidemiolog.

- Nie patrz tak. Jeszcze nie powiedziałem wszystkiego – Paul uniósł brwi i już można się było spodziewać od niego informacji stulecia. - Chłopak ma w okolicy obojczyka ślady po dwóch ukąszeniach. Mógł zostawić je jakiś owad. Może są niegroźne. Oni tam w szpitalu miejskim nie mają takiego sprzętu jak my. Znajomy prosił mnie o sprawdzenie tego. Może to nic… A może przyczyna choroby. Wiesz, medycyna nie zna jeszcze etiologii czerwienicy. Może coś tam znajdziemy.

Paul wiedział, że fascynuje ją to, co robi i dając jej być może szansę odkrycia czegoś lub chociaż rozwikłania medycznej zagadki, może ją zadowolić. Zaprosił ją do swojego samochodu.

- Tak chociaż porozmawiamy, a potem odwiozę cię pod twój samochód lub pod dom, jak wolisz - odpalił silnik, zapięli się i ruszyli. - Samo ugryzienie nie bardzo pasuje pod czerwienicę. Nie rozwinęłaby się tak szybko od ukąszenia wczoraj, cokolwiek by go nie użarło. Ale rany są podobno wstrętne. Może jad tego dziadostwa, które go ukąsiło zawiera coś, co przy erytrocytozie hamuje gojenie ran i wzmaga stan zapalny. Zawsze coś nowego, nie?

Uśmiechnął się.

- To jak z planami na jutro? Trochę się chmurzy, ale nie przeszkadza to w wyjściu na miasto.

Zaparkowali przy szpitalu i Paul przydzwonił do swojego znajomego, dopytując o numer sali pacjenta. Lekarz niespokojnym głosem w słuchawce polecił im spotkać się najpierw z nim przy recepcji. Przyjaciel nie wspominał Rachel o niepewnym tonie swojego kolegi. Zaraz pewnie wszystko się wyjaśni. Chwilę czekali na doktora. W końcu szybkim, sprężystym krokiem nadszedł mężczyzna po czterdziestce w lekarskim kitlu, o futrzastych, średnio krótkich, ciemnych włosach i takiej samej brodzie. Przywitał się pospiesznie z nimi, przedstawił jako Marcus Stephens i zaczął bezceremonialnie:

- Mamy problem – mówił przyciszonym głosem, prowadząc ich już w kierunku sali. - Pomijając zawodowy żargon, powiem wam, że nasz pacjent ostro się wnerwił. Nie możecie teraz wejść na salę. Pielęgniarka z lekarzem próbują go uśpić. Chłopakowi totalnie odbiło. Myślę, że może być na dragach. Wejdziecie obejrzeć rany po ukąszeniach, jak uśnie już po zastrzyku.

Weszli na drugie piętro i skręcili w korytarz. Mężczyzna był całkiem w dobrej kondycji fizycznej i nawet się nie zasapał opowiadając przez całą drogę na górę. Chyba rzadko korzystał z wind.

- Gdy się rano do nas zgłosił, wyglądał wprawdzie dość... „dziwacznie”, schowany pod kapturem z bladą cerą – zwracał się teraz bardziej do Rachel. Paulowi musiał już to mówić przez telefon, a nie wiedział ile ona znała szczegółów. - Objawy jednak: bóle głowy, świąd skóry, głównie przy kontakcie ze światłem słonecznym, co tam jeszcze… krwotok z nosa oraz potem wykryte nadciśnienie i podwyższone erytrocyty, wskazywały na czerwienicę. Trochę dziwne było stwierdzenie, że ma je od wczoraj po tym ukąszeniu. Które nawiasem mówiąc paskudnie wygląda. Może uczulenie na jakiegoś owada spowodowało przyspieszone wykazanie objawów. Nie wiem. Nigdy czegoś takiego nie widziałem… Mówi każdy lekarz choć raz w swoim życiu.

Westchnął. Teraz Rachel poznała już dwie teorie. Lekarze w górskim miasteczku przyzwyczajeni byli do wypadków w górach, na jeziorze, w mieście lub domach, chorób związanych z wiekiem, błędami w żywieniu i stylu życia czy tymi genetycznymi. Dziwne ukąszenia, jeśli nie pochodziły od os czy pszczół zbierających na wiosnę pyłki w okolicy, raczej się tu nie zdarzały. Mieli helikopter, by specjalna ekipa ratownictwa górskiego mogła szybko dostać się do nieszczęsnych poszukiwaczy przygód. W tym wszystkim byli dobrzy. Obecność wielu zamożnych mieszkańców i przyjezdnych wymuszała zatrudnianie dobrych lekarzy. Ciężkie przypadki lub te, na które nie posiadali specjalistów, odsyłali jednak do szpitali w innych miastach.

- To tutaj. Zwolnili.




Nagle z uchylonych drzwi sali wypadła pielęgniarka. Gdy zauważyła Marcusa, wbiegła mu niemal w ramiona. Była przerażona.

- Marcus, zamknij drzwi! Szybko! Masz klucz?

- Tak, mam. Co się dzieje?

Marcus pędził już, by zajrzeć do pacjenta. Ta prośba wybiła go z równowagi. Co się stało, że kazała mu to zrobić?

- Zamykaj je! Nawet tam nie zaglądaj! - wyciągnęła komórkę z kieszeni kitla pielęgniarskiego. - Trzeba szybko wezwać policję. Pacjent oszalał!

Paul szedł niepewnie tuż za nim. Chciał pomóc, jeśli będzie potrzeba, ale to Marcus tu pracował i postanowił jemu zostawić decyzję, czemukolwiek mieli zaradzać. Nie widział jeszcze nigdy tak zachowującej się pielęgniarki i mroziło to krew w żyłach. A jeszcze bardziej zmroził widok, gdy Marcus pchnął drzwi na oścież. Tuż za nimi stał młody pacjent w naciągniętym ponownie na głowę kapturze. Włosy miał w nieładzie, cerę dalej bladą i dziwne oczy. Lodowo jasne i przejmujące oczy.

- Odsuń się – wychrypiał. - Wszyscy się odsuńcie. Dajcie mi wyjść, to nic wam się nie stanie.

Marcus był gdzieś wzrostu chłopaka. Do tego mając jeszcze niewiele niższego Paula w zanadrzu, byłby pewnie w stanie zmusić go siłą, by został. Chyba, że młody mężczyzna trenował sztuki walki, wtedy mógłby oczywiście wygrać z obojgiem. Ale Marcus nie mógł jako lekarz atakować pacjenta, nawet jeśli ten wydawał się niebezpieczny. Odsunął się, przepuszczając chłopaka. Widząc dzwoniącą pielęgniarkę, zakapturzony przyskoczył do niej, wyrwał jej z rąk telefon i rzucił nim o podłogę z ogromną siłą. Komórka roztrzaskała się. Wiedział, gdzie dzwoniła.

- Hej! – zdenerwował się Marcus.

Pacjent mógł oczywiście odmówić leczenia, ale żadne narkotyczne wpływy nie dawały mu prawa do niszczenia własności pielęgniarki. Marcus chwycił młodzieniaszka za ramię. Tamten przystanął. Błyskawicznie wykręcił lekarzowi rękę i chwycił go za gardło.

- Powiedziałem. Dajcie mi wyjść.

Dopiero teraz zdawało im się, że przez chwilę zauważyli przyczynę jego dziwnego mówienia. Kły mężczyzny wyglądały na nienaturalnie długie, ale mogło to być tylko wrażenie spowodowane szokiem.

- Puść go! - Paul tracił już nad sobą kontrolę.

Był przerażony, głównie przerażony, ale także zły i… zawstydzony. Jeśli pozwoli pacjentowi dusić swojego przyjaciela, to jakim będzie człowiekiem? Jakim będzie mężczyzną, który nie potrafi walczyć ani bronić? Chłopak puścił lekarza, ale tak, że wpadł na Paula na chwilę go unieruchamiając. I dobrze, bo sam nie wiedział, czy byłby w stanie zmusić się do działania. Potem agresor puścił się pędem szpitalnym korytarzem. Unikając w ostatniej chwili starcia z ochroną szpitala, która wypadła zza zakrętu od strony głównych schodów, czyli ich siedziby na parterze.

- O Boże…

Marcus zbladł jak papier. Dopiero teraz zauważył rękę wyglądającą do nich zza framugi drzwi. Wpadli wszyscy do sali pacjenta. Lekarz, który przyszedł go uśpić leżał nieprzytomny. Marcus czując ból ściśniętego przed chwilą gardła, pochylił się nad znajomym.

- Oddycha. Jest nieprzytomny. Hm – odchrząknął. Sprawdził, czy nie krwawi, nie ma złamań ani żadnych wbitych narzędzi. - Lucy, idź po Steve’a. Jak wrócicie, to wam z nim pomogę, a potem porozmawiamy z ochroną. Kobieta wciąż roztrzęsiona, zniknęła za drzwiami. Marcus spróbował ocucić kolegę, mówiąc do niego i lekko potrząsając za ramiona.

- Chyba ma złamany nos – zwrócił się Marcus do Paula i Rachel. Ułożył lekarza tak, by krew z rozbitego nosa nie leciała mu do gardła ani do płuc. - Obawiam się, że gnojek spieprzył ochronie. Mamy go na kamerach, pewnie jakość pozostawia wiele do życzenia, ale mam nadzieję, że policja zrobi na ich podstawie rysopis. Może ktoś go rozpozna. Lucy będzie mogła wnieść o odszkodowanie. I lepiej niech go sprawdzą, zwłaszcza jeśli to narkoman. Przepraszam, że was w to wciągnąłem.

Paul był wyraźnie nie swój. Wszyscy byli. W końcu jednak to on zapytał o to, o czym myśleli wszyscy.

- Widzieliście jego kły?


»Zamieszczono 30-07-2017 03:210
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49509
ALICE EVANS

18 września 2020
Piątek

Jas: „Hej, Molu! Wpadasz do mnie dziś na 21? Gra jakiś rockowy zespół Ciary. Niezłe ciacha!”

Mol, od mola książkowego oczywiście. Bibliotekarz nie był najpopularniejszym zawodem w obecnych czasach i takie ksywki były tego świadectwem. Ale nie stanowiły efektu złośliwości, o nie! Tak właśnie zachowywały się przyjaciółki, kiedy znały się już jakiś czas. A chyba z J&J, czyli Jasmine i Jenny przyjaciółkami mogły się nazwać, będąc najczęstszymi osobami, z jakimi każda z nich spędzała czas. Nie licząc współpracowników, oczywiście. Dla Jas współpracownikami byli głównie ludzie z Rebel Pub. Ostatnio właściciel lokalu i pewien młody, uroczy mruk. Obaj ekstra ciacha, jak ich nazywała. Można było odnieść wrażenie, że jest wiecznie głodna. Jasmine musiała pogodzić pracę ze studiami dziennymi. Studiowała fotografię, a po zajęciach według Jenny jeszcze specjalny kierunek: fotografię bezczelną. Polegała ona na robieniu ludziom zdjęć z ukrycia. Podobno dla praktyki, ale przyjaciółki podejrzewały, że ich główna plotkara szuka po prostu sensacji. A najlepsze jak wiadomo są te, na które ma się rzetelne dowody.

Jenny pracowała natomiast w sklepie eko. Miała tam dostęp do zdrowej żywności, egzotycznych przypraw, naturalnych kosmetyków i składników, z których mogła je zrobić z trzydziestoprocentową zniżką. Potrafiła znaleźć rozwiązanie na problem, którego jeszcze same dziewczyny nie dostrzegły lub często nie chciały się zajmować.

- Na krostki dobre jest zioło neem – mówiła. - A na przesuszone włosy możesz użyć odżywki Aloes&Avocado od Trivy.

Pewnie miała to w nawyku. Do jej codziennych obowiązków należało doradzanie klientkom i polecanie różnorodnych produktów. Możliwie jak największej ich ilości i jak najskuteczniej. Brzmiało może źle, ale po pierwszych paru miesiącach pracy zaczęło przychodzić jej to naturalnie i z klasą. Wypróbowała już wiele ze sklepowych produktów, a gdy nie miała co robić, trochę poczytała w internecie o reszcie z nich i teraz mogła już szczerze o nich porozmawiać. Sprzedając na potęgę swoje ulubione. Poza czytaniem o produktach zdarzało jej się grywać z Alice i wirtualnymi znajomymi w sesję. Obie już nie studiowały i miały podobne godziny pracy, często więc, gdy nie widziały się w mieszkaniu, mogły popisać ze sobą. Co nie przeszkadzało im oczywiście prowadzić również gier po powrocie z prac, w większym gronie. Jasmine marudziła, że mogły przyprowadzić kogoś fajnego, mając na myśli oczywiście jakieś ciacho. Przykro jej było, że nie ma jeszcze chłopaka, choć Jenny tak naprawdę podejrzewała, że zwyczajnie jest zbyt ładna i przebojowa, więc chłopcy boją się do niej zagadać. Polecała jej najpierw się z kimś zakolegować na co Jas jęczała tylko: „To nie jest takie proste”. Nie było, zwłaszcza jak twoim ulubionym zajęciem było robienie ludziom niechcianych zdjęć. Tego chyba nie można nazwać zbliżającą pasją.

Jenny natomiast nie oglądała się za chłopakami. Miała jednego. A przynajmniej chciała mieć. Od dwóch lat, a może i więcej bujała się w Ashu, który mieszkał w okolicy. Przez kilka tygodni próbowała dowiedzieć się, jak ma na imię, gdy przypadkiem okazało się, że Jasmine ma z nim parę zajęć. Teraz przykładała wszelką ostrożność, by nie wspomnieć o nim przy niej w obawie, że przyjaciółka nawet niechcący puści w świat jakąś plotkę. A gdyby to się wydało, Jenny chyba spakowałaby wszystkie swoje rzeczy i po prostu poszła w góry. I nigdy nie wróciła.

Miłostka została więc tajemnicą Jenny i Alice. Wychodziła z lekka na jaw, gdy dziewczyna nawet w grach wybierała sobie chłopców w typie Asha. Na szczęście poza Alice nikt jej tam nie znał i mogła choć w tym fikcyjnym świecie spełnić swoją fantazję. Alice także miała swoich adoratorów. Zazwyczaj różnych bywalców Padbaru. Tych stałych i tych, których widywała czasem tylko raz. Świetnie tańczyła i to przyciągało męski wzrok. No i była słodka. Lubili także coraz mniej popularny, a jakże kobiecy wybór sukienek ponad spodniami. Co już trudniej było im zauważyć, poza urodą posiadała także wiedzę. Była oczytana i bystra. Wychodziło to w rozmowach.


Obrazel
Biblioteka


Budynek biblioteki był jednym z przyjemniejszych miejsc w mieście. Trochę w romantycznym, zamkowym stylu, musiał być niegdyś czyjąś posiadłością. Alice udało się znaleźć książkę o tym, że rzeczywiście był. Należał on do rodziny jednego z klanów, które niegdyś toczyły tu krwawą wojnę. Dzieje tego miasta były jednak bardzo niejasne i wiele wzmianek o jego historii zniszczono jeszcze w osiemnastym wieku. Trudno się było oprzeć wrażeniu, że zatajono w ten sposób coś bardzo istotnego.

Budynek biblioteki był duży i zawsze pracowali we troje. Starsza, choć szczupła i żwawa kobieta po sześćdziesiątce, łysiejący, dobroduszny pan w okularach i sweterkach w ciepłych, jesiennych kolorach oraz studentka ostatniego roku filologii, zaoczna. Pracowali na mieszane zmiany i zawsze układali wspólnie grafiki na nowy miesiąc, by każdemu wszystko pasowało. Mieli co sprzątać i zawsze w piątki po zamknięciu bolały ich plecy. Młode kobiety starały się jednak nie narzekać, widząc, że starsza robi przecież tyle co one i milczy. Przy panu Stasiu, którego imię brzmiało bardzo nietutejszo i miały wrażenie, że zawsze wymawiają je źle, mogły sobie marudzić do woli. Sam chętnie to robił, poprzedzając zawsze swoim: „Ojojoj”.

Pracowało im się jednak dobrze i były swym zawodem usatysfakcjonowane. Biblioteka otwarta była krócej niż pospolite sklepy i nieczynna w niedziele. Podczas pobytu Alice w miejscu ciepłym i przyjemnym, pogoda wczuła się w nastrój nadchodzącej jesieni. Zrobiło się pochmurno i mroczno. Ten weekend Alice miała w całości wolny i mogła zdecydować, czy wybiera się z Jasmine na koncert. Wciąż nie wiedziała, czy pójdzie i Jenny. Biedna, zakochana Jenny…

Będąc już niemal pod domem kobieta dostrzegła znajomą sylwetkę. Chyba znajomą, bo młody mężczyzna miał naciągnięty na głowę kaptur, jakby już wychodził deszczowi naprzeciw. Gdy nieco się zbliżył, rzeczywiście rozpoznała w nim Asha. Może warto było napomknąć mu o koncercie. Gdyby się na niego wybrał, Jenny też na pewno by poszła. A miałaby wtedy doskonałą okazję, by z nim porozmawiać. Może nawet zatańczyć.


Obrazel
Ash


»Zamieszczono 30-07-2017 03:560
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49514
Nowy esemes, od Jasmine. Wspomina ciacha. Chyba trzeba znowu zabrać ją do cukierni, zaczyna tęsknić za słodyczami. Ale pomijając jasminowy znak jakości, nazwa zespołu także przykuwała uwagę. Ciary. Alice ich znała, a przynajmniej kojarzyła z jedną czy dwie piosenki. Które z kolei zasługiwały na jej osobisty muzyczny znak jakości. Zresztą, nawet jakby kompletnie nie znała zespołu (i jakby byli brzydcy), to i tak miałaby ochotę pójść. Wolny weekend, trzeba go czymś zapełnić na ostatnią chwilę. Koncert będzie w sam raz. Poza tym. Piątek. Dużo ciężkiej, męczącej pracy. Na koniec jesień tak bardzo, mroczno, pochmurno. Ogółem troszkę przygnębiające. Nie że nie lubiła swojej pracy. Uwielbiała ją, uwielbiała ten budynek, tak piękny, z taką fascynującą historią (opakowaną dodatkowo w tajemnicę, jak całe miasto zresztą), nie zamieniłaby się na nic innego. Ale. Ale trzeba się rozerwać, szczególnie teraz, o świcie jesieni. A może lepiej przesiedzieć weekend w domu, przy świecach i książce, koc, kanapa, poduszka, pełen relaks? Tak debatowała sama ze sobą po drodze do domu. Niemal u celu dostrzegła kogoś, kto być może pomoże jej w rozwiązaniu tego dylematu. Ash. Natychmiast zaczęła planować. Jeśli uda jej się go namówić, to ona poinformuje o tym Jenny, ta z kolei na pewno się ucieszy i też przyjdzie na koncert. I wszystko już będzie zależało od niej. Miała nadzieję, że Jen to doceni. Tak jak na pewno doceniała milczenie. Och, jak bardzo musiała się powstrzymywać, aby nie zacząć radośnie plotkować o zakochanej. Ale to była Jenny, a Jenny, tak jak Jasmine, są chronione. Często przed sobą nawzajem też (i Alice, i Jen były pewne, że Jas nie miała takich skrupułów). - Hej - zagadała - jest okazja roku, świetny zespół rockowy, Ciary, gra dziś o 21 w Rebel Pub. Jakbyś przypadkiem nie wiedział co zrobić z tak uroczym dniem... Trzymała w myślach kciuki za to, że się zgodzi. I za to, że Jenny z nim chociaż porozmawia. Wydawał się w porządku, z całego serca kibicowała przyjaciółce. I kibicowała sobie, aby udało jej się odegrać rolę perfekcyjnej skrzydłowej.
»Zamieszczono 31-07-2017 18:550
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49553
Rachel przyglądała się chwilę rozmawiającemu Paulowi. Cokolwiek to było, czyjkolwiek był to telefon, z pewnością Paul jej o wszystkim opowie. Uśmiechnęła się do siebie na zniecierpliwienie Sandry. Tolerowała je tak, jak toleruje się psiego pierda w pokoju pełnym gości. W końcu to nie jej wina. Była starsza, nieco nerwowa, i często ciężej było jej się skupić. Postanowiła jej jednak nie przeszkadzać i w razie czego upomnieć Paula. Rachel miała ciężką przypadłość anatomiczno-architektoniczną - cały pokój na głowie. Wiedziała że jeśli Sandra zawali swoją pracę, posiedzą nad tym obydwie. A wtedy o jakimkolwiek wyjeździe, wraz z wyjazdem z parkingu instytutu, będzie mogła zapomnieć. Rachel niemal się nie odzywała, towarzysząc mężczyznom w drodze przez korytarz. Kompletowała informacje. Zresztą, swoją, niekoniecznie nietypową diagnozę, miała jeszcze zanim dotarli na miejsce. - Czy ktoś w ogóle pobrał próbkę krwi zanim postanowiliście go naćpać? - zapytała gdy wchodzili po schodach. Było oczywiste że jeśli chcieli określić, co chłopak zażył, należało ograniczyć ilość środków którymi go nafaszerują. A w szczególności wtedy, gdyby faktycznie padł ofiarą nietypowego ukąszenia, i wymagane byłyby dodatkowe badania toksykologiczne. Skoro nie wiedzieli co, ani kiedy go ukąsiło, dowolne środki mogły zareagować z toksynami owada czy węża w dowolny sposób. Nie zamierzała krytykować lekarza za brak odpowiednich środków bezpieczeństwa. Doskonale wiedziała że w takim miejscu jak to wyzwaniem codziennym jest zapalenie płuc czy połknięcie przez dziecko sąsiada guzika od płaszcza. Gdy chłopak zaatakował lekarza, przywarła do ściany jak sparaliżowana. Miała czym się obronić. Ale jakkolwiek z szarpaniny z naćpanym młodzieńcem kadra zdoła się wytłumaczyć, to ze śmiertelnego porażenia go paralizatorem już nie. A jeśli jej przypuszczenia noszą choć cień prawdy, w obecnej chwili taka broń mogła chłopaka zabić. Początkowo nie wchodziła tak pewnie do sali. Być może to ona nie wiedziała czegoś o epidemiach, ale jej zdaniem frywolne bieganie jedynie w kitlu wokół zarażonego nijak nie kojarzyło się z rozsądkiem. A Rachel bardzo lubiła rozsądek. Głównie dlatego że dzięki niemu ludzie dożywali sędziwego wieku. - Paul, błagam cię... - pokręciła głową, słysząc jego uwagę. - Dziś takie zęby robią każdemu kto ma zbędne 30 dolarów. - powiedziała. Od jakichś sześciu lat panowała moda na wilki, wampiry, elfy, duchy, wilkołaki i inne pradawne straszydła, więc co mniej inteligentni ludzie płacili by się w takowe zmienić. I czasem straszyli starsze, pobożne obywatelki wężowymi oczyma, wszczepionymi pod skórę rogami, oślimi uszami, i innymi durnymi zmianami, w chwilach wolnych skarżąc się po sieci, że dyskryminujący pracodawcy nie chcą ich zatrudniać na reprezentacyjnych stanowiskach. Rachel zawsze miała się za tolerancyjną osobę, i nie wtrącała się w cudze wybory. Jednak osobiście uważała, że niszczenie swojego wyglądu człowieka na rzecz wzbudzenia tygodniowego szoku u kilku pijanych kolegów, ma tyle samo wspólnego z rozumem. co picie wody z klozetu. Przyjrzała się z troską nieprzytomnemu lekarzowi, ale ten miał już opiekę. Byla mocno zawiedziona. Z opowieści Paula naprawdę wyglądało to na ciekawy przypadek. Na pewno ciekawszy niż samotne dogrywanie vloga, przy jednoczesnych próbach przekonania kota, by zszedł z laptopa, co udawało się jedynie czasami. - Panowie, należałoby uprzedzić pozostałych. Chłopak z pewnością nie jest ostatni... - spojrzała na Paula, na Marcusa. - Nie wiem gdzie się uchowaliście, ale młody miał wszystkie objawy długotrwałego przedawkowywania kleju. Pewnie mu się w zwidzie wydawało że jest jakąś strzygą czy diabłem. Zresztą, jeśli nie pobraliście mu krwi, nie ma jak przebadać moczu, to możemy gdybać do rana, bezskutecznie. - westchnęła spoglądając bezradnie na Paula. Właściwie, nie było jeszcze tak późno. Wizja spędzania z Paulem czasu na zakupach, na których godzinami będzie przebierał w towarach sklepów sportowych, nim w końcu jako specjalista od przygód wszelakich wybierze dla siebie najważniejszy atrybut podróżnika - plecak, nie nastrajała jej zbyt pozytywnie. Jednak wolała to zmilczeć. Paul zdawał się być wrażliwy na krytykę, lub przynajmniej jej, Rachel, tak się wydawało. Odsunęła go na bok. - Teraz już przynajmniej wiesz, czemu wolę pracę w zamkniętym pokoju instytutu. Naprawdę przyjechaliśmy tutaj, w piątkowy wieczór, oglądać wyskoki naćpanego chłopca? - uśmiechnęła się, już w duchu szykując się na bardzo długi wieczór zakończony utknięciem na jakimś odludziu w wyniku pomylenia drogi, jak podczas ostatniej wielkiej wyprawy surwiwalowej. Skoro nie zamierzała zarażać Paula swoim mocno wykrzywionym optymizmem, spojrzała na niego z wyczekiwaniem, co też zaproponuje. Ten układ trwał od kiedy Rachel pamiętała. To Paul był inicjatorem wspólnie spędzanego czasu, a ona była tego fachowym krytykiem. Do perfekcji doprowadziła umiejętność znajdowania dziur, nieścisłości i niewygód w każdym pomyśle mężczyzny. Zawsze również idealnie udawało jej się wybrać na to moment. Odpowiadało jej to. Podczas gdy Paul planował, ona mogła skupić się na rzeczach bardziej pożytecznych.
»Zamieszczono 20-08-2017 15:240
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49555
Cheryl nie miała szans, by w czwartek pójść spać przed północą. Nawet jeśliby spróbowała, to i tak SMSy i wiadomości z komunikatora nie pozwoliłyby jej zasnąć. Za każdą nową wiadomością uśmiechała się go ekranu. Jednak poczucie obowiązku wzięło górę i w końcu położyła się do łóżka. Noc miała niespokojną, pomimo że położyła się zadowolona z życzeń. Sen miała szybki, bo nim się obejrzała, to obudziło ją pikanie komórki, a zaraz po tym pukanie do drzwi. Wstała i z uśmiechem przywitała matkę. - Dziękuję- odpowiedziała na życzenia. Ton głosu miała spokojny i melodyjny. Już dawno nauczyła się, że własnie to działa na matkę, która jak zwykle pospiesznie mówi co jest do zrobienia. Po szybkim, acz miłym przywitaniu dziadków, solenizantka z zegarkiem w ręku załatwiała wszystkie wizyty po kolei. Stylistka, fryzjerka i makijażystka. Dziewczyna w pewnym momencie miała chęć na manifest, w wyzywającym stroju, jednak potem zaniechała tego. Przecież matka nie dałaby wtedy jej żyć. Ostatecznie wybrała turkusową sukienkę do kostek. Dużo falbanek i wzory w kwiaty dawały dziewczęcy efekt, zarazem był to strój elegancki i grzeczny. Jedynie czerwone paznokcie były ekstrawagancją w tym zestawie. Podczas przymiarek Cheryl tęsknie spoglądała na drzwi do swojej sypialni. Tam, poza ciekawskimi oczami rodziców mogła zagłębić się w wymyślony przez siebie i znajomych świat. Jednak dopiero u fryzjerki mogła spojrzeć na telefon, by przeczytać maile z życzeniami od znajomych z sieci. Tak jak i przeczytać założenia nowej sesji. Spodobało jej się, że mogłaby się wcielić w czarodziejkę. Już myślała jakie umiejętności i cechy charakteru dać nowej postaci. W głowie układała jej mroczną historię i wymyślała nazwiska sprzymierzeńców i wrogów. Cheryl uwielbiała wymyślać nie tylko nowe postaci do gier literackich, ale też dokładała do nich całą otoczkę. Rodzinę, miejsce zamieszkania, być może i całą wioskę, z której dana bohaterka pochodzi. Wszystko ze szczegółami. Dużo czasu spędzała na przygotowaniu się do sesji, by nikt nie zagiął jej podczas rozgrywki. Gdy fryzjerka układała jej włosy, Cheryl w notatniku układała spis treści do historii, by nie zapomnieć swoich wszystkich pomysłów.

 obrazek 

Cheryl z uśmiechem na twarzy przywitała kolejnych gości: ciotkę, wuja, mrukliwego kuzyna i słodką Marion. Utrzymanie się na szpilkach nie było problematyczne dla dziewczyny, jednak nie wtedy gdy na jej szyi huśtała się młodsza kuzyneczka. Marion była jeszcze taka beztroska i niewinna, nie poznała jeszcze na czym polega przynależność do tej rodziny. Rozświetlała każdy zjazd rodzinny niczym promyczek słońca. Cheryl przeprosiła wszystkich gości, by dokończyć szykowanie się do przyjęcia. Po dwu kwadransach była gotowa:

  obrazek 

Gdy schodziła schodami w dół, czuła niemal namacalnie każdy wzrok na sobie. Uśmiechała się, choć wiedziała, że wszystko jest takie sztuczne. Takie na pokaz i takie na siłę. Najchętniej zaszyłaby się we własnym pokoju, pod kocem, z kakao w ręku i w wirtualnym świecie. Przeżyła przystawki, przeżyła pierwsze danie i drugie danie. Przeżyła nawet deser, aż w końcu nadszedł czas na tort. Musiała przyznać, że tym razem cukiernia postarała się i tort był bardzo ładny:

 obrazek 

Po zdmuchnięciu świeczek i odebraniu wszystkich życzeń, przytulanek i całusów ze strony rodziny, Cheryl zastanawiała się jakim cudem wepchnie jeszcze kawałek tortu w siebie. Podzióbała słodki biszkopt i nawet nie zauważyła kiedy czas tak szybko minął, bo już dzień chylił się ku końcowi, a ona nie miała z tego dnia dla siebie nic! Wyszła na zewnątrz bez przekonania. Myślała, że jak co roku będą sztuczne ognie, jednak tym razem ojcu udało się ją zaskoczyć, aż zapiszczała z radości, gdy zobaczyła samochód. Rzuciła się ojcu na szyję i ucałowała w policzek. -Dziękuję bardzo- powiedziała zachwycona.

 obrazek 

Dzięki Bogu za Disney Chanel! Choć na chwilę Marion nie zadawała miliona pytań. Cheryl chwyciła za telefon i aż ją policzki zapiekły z podekscytowania. Odruchowo kliknęła zieloną słuchawkę, aby oddzwonić, ale zreflektowała się, że jest tu Marion i odrzuciła wybieranie połączenia. Musiała napisać SMS: 
Cheryl: ! TAK! OMG tak! Zabierz mnie proszę! *wysłana wiadomość* 
Cheryl: Ale bez Claudii oki? *wysłana wiadomość* 
Cheryl: CHCĘ! Naprawdę chcę!! *wysłana wiadomość* 

Cheryl musiała coś wymyślić. Miała naprawdę niewiele czasu. Złapała za pierwszy lepszy strój na zmianę i zwinięty w rulon wsadziła do torebki. Już miała wyjść z pokoju, gdy usłyszała Marion. No tak, co z dziewczynką? 
 - To świetny pomysł, pobawmy się!- odpowiedziała nieco nerwowym tonem. - Ubierz buciki, pobawimy się na zewnątrz w chowanego- zaproponowała. 
 Cheryl miała nadzieję po prostu zgubić się dziewczynce, a i dzięki małej będzie mogła przejść przez linię frontu legalnie.
»Zamieszczono 21-08-2017 01:070
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49627
Otworzyła drzwi do pokoju i niemal upuściła walizkę, stojąc jeszcze w progu. Łał. Nie żeby była jakąś fanką luksusów, ale pokój zdecydowanie przypadł jej do gustu. Brenda odłożyła walizkę i z rozbiegu przeskoczyła skrzynię, lądując na łóżku - takie chrzciny nowego lokum. Poduszki porozsypywały się po pokoju, omal nie przewracając lampy. Dziewczyna próbowała ją złapać i w konsekwencji ta zamiast upaść na szafkę, jak zapowiadał jej kąt przechylenia, spadła na podłogę. Brenda podniosła ją, ze skrzywioną miną oglądając wygięty abażur. Spróbowała go wyprostować, czego konsekwencją było pojawienie się małego rozdarcia. Ustawiła lampę tak, by nie było tego widać i czym prędzej wyszła na korytarz, by zapobiec dalszym zniszczeniom. Podeszła do drzwi z numerem 111. Zajrzała ostrożnie, czy Nigel już śpi. Oczywiście już od wejścia dało się słychać głośne chrapanie. Nic dziwnego, skoro prowadził niemal całą drogę. Nawet cztery kubki kawy nie miały szans, gdy jego głowa zetknęła się z poduszką. Rozejrzała się po jego pokoju, jednak okazał się mniej księżniczkowy od jej własnego. Szkoda, straciła temat do żartów. Udała się więc do Sama. Widziała światło wyłaniające się spod drzwi, więc tym razem zapukała. Nikt jednak nie odpowiedział. Wsunęła głowę przez drzwi i rozejrzała się. 

- Nie przeszkadzam jego królewskiej mości? – zapytała żartobliwie.

Jego królewskiej mości Samuela Cohnena nie było nigdzie widać. Jego pokój również był podobnych rozmiarów i umeblowania. Różnił się jednak rozstawieniem mebli, ich kolorami – były jasnoorzechowe oraz ciemnoniebieskimi ścianami. Posiadał łóżko o identycznej wielkości i ilości poduszek jak to w pokoju Brendy. Też miał duże lustro na drzwiach szafy, telewizor naprzeciwko łóżka, szafkę nocną, na której ładował się telefon Sama. Na stoliku pośród czekoladek walało się już jedno puste opakowanie. Sam wypakował się częściowo. Rozwalone na łóżku ubrania sugerowały, że szukał wśród nich czegoś konkretnego. Drzwi do łazienki były otwarte i w łazienkowym lustrze odbijała się jego sylwetka. Najwyraźniej szykował się do snu, bo był w samych szortach. Miał całkiem nieźle wyrzeźbione mięśnie. Tyle mogła dostrzec Brenda nim odbicie jej głowy w drzwiach zostało zauważone przez chłopaka. Będzie musiał zacząć zamykać za sobą drzwi, przeszło mu przez myśl. Wypluł pianę po myciu zębów, przepłukał wodą usta i wbił w nią ciężkie spojrzenie. 

- Wyspało się w aucie i teraz tyłki zawraca. 

Dziewczyna udawała, że wcale go nie zauważyła nim się odezwał. 

- O, jednak jesteś. Ubieraj się, nie będziesz zwiedzał hotelu w samych gaciach. 

- Poprawka – rzekł, wycierając ręce w miękki ręcznik hotelowy. – Nie będę zwiedzać hotelu w ogóle. Będę spał. 

 Wyszedł z łazienki i zgasił światło. Odrzucił kołdrę, położył się i nakrył po same uszy. 

- Zgaś światło, jak będziesz wychodziła – rozległo się stłumione spod poduszek, w które zapadła się jego głowa. 

- Poważnie? – zapytała z rozczarowaniem. – A nie rzuciło ci się w oczy coś ciekawego podczas drogi do pokoju? 

- W pokoju mi się coś rzuciło – jego głos był mrukliwy i przytłumiony. – Łóżko. 

- Nie wierzę, że zostawisz mnie z tym SAMą – mruknęła Brenda. Mógł poczuć dodatkowy ciężar na łóżku.  
- Może ty mnie zostawisz SAMego, co? 

Wynurzył się na chwilę z gąszczu poduch i jedną z nich cisnął w głowę Brendy. 

Dziewczyna zdążyła się jako tako osłonić przed pociskiem. 

- Nie bądź SAMolubem! 

- Tam są drzwi – palec Sama pokazał w kierunku, który wskazywał mniej więcej okolice wejścia do pokoju. 

 Brenda zerknęła w tamtą stronę, jakby pokazał jej coś zaskakującego. 

- O – rzekła z udawanym zdziwieniem. – A tutaj – uniosła ręce – są moje palce. I zdaje mi się, że wiem, gdzie znaleźć twoje stopy. 

Uśmiechnęła się bardzo niebezpiecznym uśmiechem. 

Mina Sama mówiła wszystko o jego słabości. A jego stopa powiedziała co sądzi na temat grożenia mu łaskotkami. Brenda została wykopana z łóżka na podłogę. 

Brenda starała się złapać czegoś, czegokolwiek, a wielu opcji nie miała. Po chwili sam Sam wylądował razem z nią na podłodze. Dziewczyna nie mogła powstrzymać śmiechu. 

- Ok, wywlokłam cię z łóżka, pierwszy punkt zaliczony! 

- Dobra, to mów co mam zrobić, żeby się ciebie pozbyć? – Sam potarł zapuchnięte oczy. Czuł się wyczerpany, ale chwilowo Brendzie udało się odpędzić sen. 

- Przestać próbować – powiedziała wciąż z uśmiechem na twarzy, wzruszając ramionami. – Ewentualnie upić… Ale co ja ci będę podpowiadać.

Pozbierała się z podłogi, ale na wszelki wypadek wzięła ze sobą kołdrę, by chłopakowi nie przyszło do głowy się pod nią znów chować. Raczej nie był tak zdesperowany, by pójść za nią w samym gaciach, więc odwróciła się, dając mu te minimum prywatności. 

- Księżyc nie śpi, gwiazdy nie śpią, dlaczego my powinniśmy, Sam? – drażniła go z lekka, słysząc jak się szamoce za nią. 

Sam naciągnął na siebie ubrania. Koszulkę na lewą stronę. 

- No to prowadź - mruknął grobowo, raczej jakby szedł gdzieś za karę, a nie na poszukiwanie przygód.

Brenda ucieszona wyszła na zewnątrz, niemal skacząc radośnie. 

Za nią szedł powłóczący nogami Sam. Przeszła wzdłuż korytarza, rozglądając się za wspomnianym, interesującym miejscem. Barek odnaleźli po pół godzinie włóczenia się przy akompaniamencie podzwaniania trzymanymi przez Sama kluczami od pokoju. Wyłonił się im w pełni złotego blasku spośród odmętów przytłumionych świateł w korytarzu na parterze. Znajdował się na sali przypominającej prawdziwy bar urządzony w dość ciemnawej, drewnianej kolorystyce. Posiadał schody prowadzące na pierwsze piętro, również zaopatrzone w barek. Przestrzeń podłogi zajmowały stoliki otoczone obitymi skórą siedzeniami lub w takim stylu kanapami, jeśli znajdowały się przy ścianach. Na ściance za barkiem piętrzyła się pokaźna kolekcja alkoholi. Zdawało się, że nikogo nie ma na żadnym z pięter, ale na ladzie, w kluczowym i doskonale zewsząd widocznym miejscu znajdował się dzwoneczek, który można było nacisnąć, by wezwać obsługę. 

- Ha, widzisz, mówiłam że gdzieś widziałam barek – rzekła Brenda, ponieważ Sam zaczął już wątpić, czy dziewczyna się nie pomyliła. 

- Ciekawe, czy mamy wykupione all inclusive... - mruknął Sam, który na widok ogromu trunków, rozbudził i rozpogodził się nieco. Nacisnął dzwonek. Z wejścia na zaplecze wyłonił się barman. Mogli zobaczyć jak odkłada książkę, gdzieś na bok, za framugę drzwi. Powitał ich uprzejmym uśmiechem bez entuzjazmu na zmęczonej twarzy. Byli jedynymi gośćmi baru i pewnie nie spodziewał się ich już o tej godzinie. 

- Dobry wieczór. Co mogę państwu podać?

- Poproszę Jacka Danielsa - Sam nie zastanawiał się długo. 

Brenda poprosiła menu i zamówiła owocowego drinka, którego jeszcze nigdy nie piła. Zawsze była chętna poznać nowe rzeczy i smaki. Potem był kolejny i kolejny… Wieczór czy też właściwie noc upłynęła im na dziwnych rozmowach, żartach i przekomarzaniach. Najpierw licytowali się, kto jest w czym lepszy, potem Brenda bezskutecznie próbowała go przekonać o niezastępowalności jeansów. Na koniec stwierdziła, że ma bardzo dziwaczne oczy. Wsparci o siebie nawzajem jakoś zdołali dotrzeć do swoich pokoi. Obudziła się dość późno, bo o jedenastej i spędziła ten czas dość leniwie, lecząc kaca. Rozpuściła tabletkę w połowie szklanki wody i wypiła za jednym zamachem. Po kwadransie leżenia w końcu zsunęła się z łóżka i zabrała swoje łazienkowe rzeczy, biorąc zbawienny prysznic. Następnie udała się na śniadanie z jeszcze wilgotnymi włosami. Później wróciła do siebie, znów padając na łóżko, nie zapominając jednak nastawić budzika na piętnastą.
»Zamieszczono 03-09-2017 19:200
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49640
BRENDA DIX

Ranek, 21 września 2018
Piątek


Nigel był na śniadaniu punktualnie, w szortach do kolan, t-shircie, rozpiętej granatowej bluzie i niezłej fryzurze o kilku tylko kosmykach niesfornie podwijających się w paru miejscach. Z ich całej zgrai to on wyglądał najlepiej. No i oczywiście Katherine. Jak zwykle na posterunku, jak zwykle z jako tako ogarniętym bałaganem ciemnych włosów, za swoją niesubordynację uwięzionych w czymś na kształt kitki. Aparycja była dla niej kwestią drugorzędną. Przynajmniej wtedy, gdy to nie ona, a jej podopieczni mieli być na świeczniku. Zdawała się być pełna wigoru. Może była to zasługa bardzo mocnej kawy, którą zwykła rano pić. Może koncertu, do którego pozostały już tylko godziny. Jej skóra pod oczami za szkiełkami okularów nosiła fioletowe ślady zmęczenia. Na wieczór przykryje je makijażem. Pewnie będzie chciała to samo zrobić chłopakom i Brendzie.

Thomas zawlókł się do sali z fryzurą sugerującą spotkanie z paralizatorem, ubrany w dżinsy i szarą bluzkę. Zamiast jeść, oparł głowę na dłoni i usnął. Zainteresował się śniadaniem dopiero, gdy Nigel obudził go, wbijając mu widelec w bok. Oczywiście udawał, że to nie był on. Sam natomiast wcale nie pojawił się na śniadaniu. Obudził się co prawda, ale uznał, że to chrzani i usnął znowu. Gdy jednak spotkali się z Brendą już w południe, o piętnastej, wcale nie wyglądał na wyspanego. Wyglądał natomiast na obrażonego na nią za durny pomysł szlajania się i picia po nocach. Zespół wiedział, że to u niego stan przejściowy, który minie wraz z kacem lub po paru godzinach mrukliwości.

Chłopaki, którzy wrócili właśnie zadowoleni ze spaceru po okolicy, stroili sobie z niego żarty, wcale nie przejmując się jego groźbami i nagłą utratą poczucia humoru. Katherine przywitała go natomiast w południe krzykiem:

- Powiedziałam, że macie być trzeźwi!

Wtedy Nigel i Thomas taktycznie wycofali się z pola bitwy, zostawiając na nim dzielnie walczącego, głównie jednak z sennością i pragnieniem za pomocą automatu z wodą, żołnierza Sama. Brendzie wycofać się Kath nie pozwoliła.

- Ty też – wycelowała w nią oskarżycielski palec. - Myślisz, że jestem ślepa? Widzę przecież, że od rana masz kaca. Czy wy do reszty zdurnieliście? - pacnęła się ręką kilkakrotnie w czoło dając wyraz ich głupocie.

Thomas, stojący z Nigelem w bezpiecznym oddaleniu zasłonił dramatycznie usta, otwarte z udawanego przejęcia. Nigel zmarszczył brwi w nieszczęśliwym wyrazie, jakby to jemu, a nie przyjaciołom działa się krzywda. Nie mógł jednak powstrzymać uśmiechu.

- Ile macie lat? Ja wam powiem! Na tyle dużo, że powinniście wreszcie zachowywać się jak dorośli! Na wasze koncerty i image pracuje wielu ludzi. Wydajemy pieniądze i poświęcamy mnóstwo czasu i energii. A wy – przenosiła wściekle zmrużone oczy z Brendy na Sama. - Nie potraficie wytrzymać jednego dnia, by móc się w spokoju uchlać po koncercie!


Obrazel

Katherine Loley prezentująca Ciarom co z nimi zrobi, jeśli będą niegrzeczni. Menedżerka według Thomasa Mishry podobno dysponuje magicznymi mocami. Miota ognistymi kulami z rąk i laserami z oczu.

Sam nic nie powiedział. Czekał z plastikowym kubkiem pełnym wody zatrzymanym w połowie drogi do ust aż burza przejdzie. To był już jego czwarty z kolei kubek. W końcu się doczekał, bo Katherine westchnęła tylko wściekle i dodała na odchodnym:

- Nie obchodzi mnie jak, ale na koncercie macie wyglądać i grać tak, jakbyście całą noc spali grzecznie w łóżkach. Zbierajcie się. Za pół godziny jedziemy do pubu.

Około piętnastej trzydzieści udali się więc wspólnie w stronę parkingu przed hotelem Szarotka, po drodze odprowadzani ukradkowymi spojrzeniami uprzejmego, witającego się z niegasnącym entuzjazmem personelu. Nieliczni spotkani goście hotelu zdawali się ich natomiast nie zauważać, co pewnie wiązało się z ich wysokim statusem i stanem portfela, które nakazywały zachowywać wszelkie pozory bycia najważniejszą personą w okolicy. Lub po prostu nie wiedzieli, kim są Ciary.


Obrazel
Frontowe wejście rozległego hotelu Szarotka.


Nie musieli się jednak martwić o swoją popularność. Za płotem odgradzającym parking hotelu zebrał się spory tłumik, składający się głównie z młodych osób. Przeważały w nim dziewczęta. Na widok Ciar podniósł się wśród nich pisk. A wzrósł jeszcze, gdy Nigel im pomachał. Stojący obok ochroniarze wykrzywili twarze, gdy hałas przeszył boleśnie ich uszy. Błysnęły flesze. Przy akompaniamencie radosnych okrzyków Ciary zostały odprowadzone do busa przez udobruchaną radością tłumu Katherine. Starała się jak mogła, żeby ten zespół był kochany i piął się coraz wyżej, a widok takiej radości u fanów pokazywał, że jej starania miały sens i nie zostały jeszcze zaprzepaszczone przez nieodpowiedzialne zachowanie muzyków.

Znajomi z branży trochę pobłażali jej staraniom, twierdząc, że najważniejszym jest, by zamawiała im koncerty, sesje zdjęciowe i reklamy, a image sam się obroni. Zresztą to powszechne, że gwiazdy rocka czy popu mają wpadki na własne życzenie. Często dzięki nim zyskują popularność. Perfekcjonistyczna duszyczka Katherine jednak nie mogła tego znieść i nie chciała, by Ciary były kolejnym zespołem, zmierzającym do rozkładu w wyniszczającym towarzystwie alkoholu i dragów.

Przyciemniane szyby busa odcięły ich od pisków i wrzawy tłumu. Wyjechali z parkingu, zaczekawszy, aż ochroniarze otworzą bramę wjazdową, którą zmuszeni byli zamknąć, by krzykliwa zgraja nie dostała się na teren hotelu, mącąc spokój gości. Bus powoli wytoczył się na jezdnię, by nikogo nie przejechać. Zwłaszcza fana. To byłby fatalny wypadek. Fani jednak udawali się już powoli do swoich samochodów, których część zaraz zaczęła podążać za busem. Piesi fani ruszyli swoim tempem być może już w kierunku pubu.

Ciary mogły przez okno obserwować, jak bus jadąc jedną z szerszych, głównych ulic rynku miasta mija kamieniczki. Budyneczki ciśnięte jeden koło drugiego, nierzadko zmyślnie ozdobione między innymi freskami czy akantami. Niektóre posiadały zegary u szczytów ścian. Jedne były w intensywnych i żywych kolorach jak pomarańcz, róż, czerwień, odcienie zieleni i błękitu lub ich połączeniu, inne wyblakły już, a nie zostały jeszcze odnowione, część była brązowa, szarawa lub brudnobiała, ale wciąż wyglądały estetycznie. Z ich ozdobnych fasad czasem wystawały wykusze.


Obrazel
Jedna z rozmaitych scenerii miasta Tranquillium.


Minęli zachwycające kamieniczki połączone mostkiem zawieszonym nad ulicą. Potem komendę policji położoną w odrestaurowanym niegdysiejszym dworku. Stłumione przez otulający ich komfortem bus doszło stamtąd ich uszu psie ujadanie. Minęli też budynek przedszkola. O jego przeznaczeniu świadczyły kolorowe witrażyki w oknach i skryty za budynkiem plac zabaw. Kawałek dalej wyprzedzili matkę jeszcze w eleganckim stroju z pracy, prowadzącą za rączkę małą dziewczynkę, której kiteczka radośnie podrygiwała w rytm kroków. Po drugiej stronie ulicy na tle parku wznosił się kościół.

Wjechali na most, z którego roztaczał się przepiękny widok na jezioro i strzegącą go wieżę z blankami. Samotna kamienna strażniczka przeglądała się w zszarzałej jak niebo tafli wody. Pod wieżą i resztą stojących przy niej średniowiecznych murów znajdowała się drewniana gospoda. Oni jednak za mostem skręcili ostro w prawo przy akompaniamencie wydawanego przez Nigela pisku, jaki auto jadące ze znacznie większą prędkością niż oni robi podczas driftu. Dwie minuty później byli już pod dużym budynkiem Rebel Pubu. Surowy, zszarzały wygląd świadczył o jego poprzednim industrialnym przeznaczeniu.

Zespół wysiadł zaraz za Katherine, która ruszyła od razu w stronę drzwi. Pogoda buntowała się już na dobre, walcząc ciemnymi chmurami z upartymi promykami słońca. Nawiewający je zimny wiatr targał też ich ubraniami i włosami, co najgorzej odczuwali długowłosi Brenda i Nigel. Napis na drzwiach głosił ‘Zamknięte’ i tak też wyglądało miejsce. Manadżerka zawahała się, czy pukać, dzwonić, czy może od razu wchodzić, ale wtem drzwi się otworzyły. Stanęła w nich kobieta w wieku zbliżonym do Katherine o niewątpliwie przykuwającej uwagę aparycji. Długie włosy podzielone były przedziałkiem idealnie na dwie połowy, z których jedna była w kolorze blond, druga zaś czarna jak sadza. Kosmyki opadały na jej duży biust, o jakim Katherine mogła tylko pomarzyć. Menedżerka Ciar zawahała się na moment tym nieoczekiwanym spotkaniem i jej wzrok mimowolnie powędrował w dół.


Obrazel
Dorothy 'Dora' Dovey


Ekstrawagancka kobieta ubrana była w opinające szerokie biodra, skórzane, krótkie spodenki i czarną, futrzastą kurtkę narzuconą na wyzywająco eksponujący dekolt czarny gorset. Katherine i większa część ekipy dla odmiany poubierani byli w długie spodnie i bluzy lub kurtki. Kobieta nie rozproszyła się ewidentnym zeskanowaniem jej przez drugą. Wciąż obserwowała Kath spod przymkniętych jak u drapieżnika, pociągniętych czarną kreską powiek. Wydatne mocno czerwone usta rozciągnęły się w uśmiechu. Miłym, choć z lekka drapieżnym, jak cała ona zdawała się być. Zerknęła na zespół wysiadający z busa. Podała Katherine pokrytą tatuażami dłoń o długich, czerwonych paznokciach, którymi zapewne mogłaby zabić. Miała uścisk silny i pewny jak chłop.

- Dora Dovey – przywitała się.

- Katherine Loley. Chwilę się spóźniliśmy…

- Tak? - Dora wyglądała na zaskoczoną, ale raczej tym, że ktokolwiek się tym przejmuje. Wyszła na zewnątrz, odblokowując drzwi wejściowe.

- Możesz wchodzić, Katherine. Potrzebujecie pomocy ze sprzętem?

- Nie, dziękuję. Mamy od tego ludzi.

Wyżej wspomniani zaraz wysypali się za członkami zespołu z busa. Roger, kierownik produkcji przyszedł przedstawić się i przywitać. Dora następnie zbliżyła się do Ciar i uścisnęła im dłonie równie pewnie, co Katherine, przedstawiając się.

- Wchodźcie do środka, zaraz wam coś podam.

Patrząc na budynek można było odnieść wrażenie, że jest za duży jak na swoje przeznaczenie. Nazwa również sugerowała małą, skrytą przed ludźmi miejscówkę, do której ciągną albo zbuntowani nastolatkowie lubujący się w rocku lub metalu albo motocykliści. Wnętrze przewyższało jednak najśmielsze wyobrażenia. Gdy weszli do Rebela, momentalnie otuliło ich ciepło. Do tego nie wiało i było cicho, jeśli nie liczyć muzyki, rzeczywiście z jakiejś rockowej stacji lecącej cicho z rozmieszczonych wszędzie głośników.


- Wow! - rozległy się głosy chłopaków. Samuel gwizdnął z podziwem. - Imponujące, prawda? – Dora rzuciła im uśmiech przez ramię, rozkładając ręce, jakby w prezentacji miejsca. - Rozgośćcie się.


Obrazel

Poglądowe wyobrażenie wnętrza Rebel Pub.


Zagospodarowana na pub przestrzeń budynku nie posiadała ścian działowych, była jednym wielkim pomieszczeniem, poprzedzielanym jedynie kolumnami, wyznaczającymi dwie części pubu. Ściany z góry do dołu pokryte były czerwonymi cegłówkami, oryginalnym elementem budowy. Pod wysoko umieszczonym sufitem zawieszono chyba eksponaty z kilku muzeów. Nad lewą częścią klubu zwieszał się samolot z okresu drugiej wojny światowej, nad prawą częścią wydzieloną przez kolumny wisiał na linkach natomiast motocykl z lat sześćdziesiątych z doczepionymi kuframi podróżniczymi. U lewej części znajdowały się metalowe schody prowadzące na półpiętro mieszczące się tuż nad drewnianym barem. Było ono oddzielone ścianą, tworząc miniaturowe pomieszczenie, otwarte jednak od strony schodów.

Bar nie był oddzielony i był do niego łatwy dostęp z każdego miejsca sali. Wyposażono go równie dobrze, co barek w hotelu Szarotka. Również miał lodówkę z gazowanymi napojami, wodą i piwem. Na ścianie półpiętra świecił się napis: Party time. Pierwsze słowo jarzyło się czerwienią, drugie żółcią i były doskonale widoczne z dołu. Wokół nich i na sąsiednich ścianach wisiały kolejne intrygujące ozdoby. Była tam deska surfingowa, stara gitara klasyczna, piłka od rugby, kilka innych świecących napisów, stary zegar, kilka innych przedmiotów i mnóstwo plakatów, ale z dołu trudno było dojrzeć, co dokładnie przedstawiają. Były tam też automaty do gier, miejsca do siedzenia i głośniki również wyglądające na sprzed parudziesięciu lat.

Prawa część hali miała scenę niedaleko barku i metalowy taras wzdłuż trzech ścian, z barierkami, odpowiadający stylizacją półpiętru z drugiej części. Prowadzące na niego schody zakręcały spiralnie i choć były surowego wyglądu, to ich forma stanowiła ciekawą ozdobę samą w sobie. Taras znajdował się na wysokości okien, czyli w okolicach pierwszego piętra, ale miał jeszcze wejście na jedną kondygnację. Na parterze okien nie było. A wszystkie przysłonięte były czerwonymi zasłonami, poza tym miały jeszcze automatyczne żaluzje. Teraz zaciągnięte. Półmrok, rozświetlany ciepłym żółtym światłem umieszczonych na ścianie, stylizowanych w stylu retro reflektorów i niemal płonącego blaskiem barku nadawały czerwono-drewnianemu wnętrzu klimatyczną, starodawną aurę.

W prawej części, w sąsiedztwie motocyklu i pod pieczą tarasów, mieściły się drewniane stoły z krzesłami, widocznie przeznaczone pod konsumpcję, czy to dań, czy trunków. W lewej zaś, pod samolotem stał stół bilardowy, średniej wielkości kominek dobudowany pod ścianą i obite ciemnobrązową, wpadającą w rudy, skórą fotele i kanapy. Na jednej z nich rozwalony z tabletem leżał jasnowłosy młodzieniec. Wstał, gdy usłyszał stukot szalenie wysokich obcasów Dory po posadzce. Kobieta zamaszystym krokiem przeszła przez długość sali aż do baru, kiwając przy tym biodrami. Zrzuciła futro i przewiesiła je przez blat.

Jasnowłosy z tabletem, może w wieku starszych Ciar, po kolei uścisnął im dłonie, bardzo delikatnie obchodząc się z Brendy i Katherine.

- Czego się napijecie? - zapytała Dora wskazawszy niczym dobra prezenterka barek za nią.

Nim ktokolwiek z Ciar zdążył odpowiedzieć, Katherine wtrąciła się.

- Absolutnie żadnych drinków. Ani piwa. Ja poproszę wodę.

Sam chętnie by przyklasnął. Natomiast Nigel rozłożył ręce w niemym, bezradnym pytaniu: Jesteśmy dorośli, jesteśmy w pubie i nie możemy się napić? Thomas przewrócił oczami. ,,Mama’’ zespołu była znowu w akcji. Oczywiście zakaz nie dotyczył pozostałych członków ekipy, z których część weszła już do pubu. Reszta albo paliła na zewnątrz albo czekała na sygnał, kiedy wnosić sprzęt, wypakowywany właśnie z busa. Dora swoim zamaszystym, kocim krokiem przeszła za barek.

- Gazowaną, niegazowaną? Z lodówki, w temperaturze pokojowej? - Dora zdawała się świetnie bawić, obsługując menadżerkę zespołu. - Mogę też przygotować napoje bezalkoholowe. Pyszne.

- Gazowaną, nie z lodówki.

- Ja też napiję się wody. Niegazowanej z lodówki – dodał Sam.

- Mhm, się robi – Dora nawet obsługując brzmiała dominująco.

Widać było, że nie ma nic przeciwko rządzeniu. Musiała też mieć przysłowiowe jaja, żeby nosić naraz kontrastowe włosy, tatuaże i ekstrawaganckie ciuchy.

- Macie sok grejpfrutowy? - zapytał Nigel. Nigel był fanem kwaśnych soków.

- Mamy. Mamy też coś takiego, jakbyś chciał.

Pochyliła się ku niemu przez ladę, opierając na niej obfity biust i wskazała na leżącym na blacie menu wybór drinków bezalkoholowych. Wszystkie miały kuszący skład i ciekawe nazwy.

- Wszystko na koszt pubu, korzystaj – mrugnęła do niego.

Thomas zbliżył się i zerknął wyższemu kumplowi przez ramię. Tymczasem młody mężczyzna wszedł za bar, odłożył tablet i zaczął przygotowywać zamówienia. Obydwoje poprosili o Diabolo z syropem brzoskwiniowym, lemoniadą przygotowaną na Sprite’cie i lodem. Dora postawiła przed Katherine wąską szklankę i nalała do niej wody. Samowi wyciągnęła z lodówki, ale podziękował za szklankę, napił się od razu z butelki. Przyjęła też zamówienie od Rogera i Brendy podczas gdy jej pracownik kończył drinki dla chłopaków.

- Szef jest na zapleczu – oznajmiła Dora. - Wyjdzie do nas za chwilę. Akurat dostał telefon tuż przed waszym przyjazdem.

Wzruszyła ramionami z lekka przepraszająco, ale widać było, że to tylko formalność, bo pełnienie obowiązku gospodarza nie sprawiało jej problemów.

- Czy to prawdziwy samolot? – zapytał nagle Thomas.

Intensywne zainteresowanie pozostałych mężczyzn z zespołu, wskazywało na to, że i oni byli tego ciekawi. Czerwone usta Dory rozciągnęły się w uśmiechu. Znów leciutko przymknęła górne powieki.

- Tak. Szef ma tu całkiem niezłą kolekcję. Wszystko oryginalne.

Następnie została dość luźno zagadana przez Rogera i Katherine, więc Ciary mogły się oddalić, żeby oddać się korcącej ich eksploracji nowego miejsca. Młody mężczyzna usiadł natomiast na stołku za barem. W międzyczasie do pracy przyszli ochroniarze, którzy wyszli przed lokal, by pilnować, czy żadne niepowołane osoby nie kręcą się w pobliżu i nie przeszkadzają ekipie zespołu oraz czy nie próbują dostać się przed czasem do środka. Przy okazji wykorzystali ten czas na zapalenie papierosów. Po chwili do pubu weszła młoda blondynka. Starała się nie gapić zbyt intensywnie na Ciary i nie okazywać, jak bardzo jest podniecona ich obecnością tutaj. Wyciągnęła telefon i z prędkością błyskawicy napisała smsa. Dotarła do baru ze schowaną już w kieszeni komórką.


Obrazel

Jasmine Thorne


- Dzień dobry – przywitała się z Rogerem i Katherine, niemal dygając.

- Cześć – przywitała się Dora. - To Jasmine. A to są państwo Katherine Loley i Roger Humphrey.

Podali jej kolejno dłonie. Potem Jasmine zniknęła na zapleczu, skrytym w pomieszczeniu za barem i pojawiła się już bez kurtki i torebki, upewniwszy się kilka razy w lusterku, że jej makijaż jest idealny. Nie było jeszcze wszystkich barmanów i barmanek, ale Dora zarządziła już przygotowywanie sali do koncertu. Przed nimi było przenoszenie stołów i krzeseł na lewą stronę sali, ale jedynie w takiej ilości, która nie zagrozi wpadaniem na nie pijanej publice. Reszta miała iść na zaplecze. Chcieli zrobić też więcej miejsca ekipie montującej Ciar, której robota ograniczała się tylko do prawej części pubu, w której była scena. Zajęli się tym Jasmine, jasnowłosy mężczyzna oraz Dora, ściągnąwszy uprzednio swoje buty na obcasach, które najzwyczajniej w świecie zostawiła za barem tam, gdzie stała. Roger zaraz poprosił swoją ekipę o pomoc. Katherine dostała chwilę, by ponadrabiać smsy i maile. Sam, Nigel i Thomas również włączyli się do pomocy, choć nie musieli, złażąc się ze wszystkich krańców pubu.

- Skąd się wzięłaś? – Sam zagadnął Jasmine, która już niosąc razem z nim stół czuła, jak zalewa ją gorąco i starała się nie wyglądać głupio.

- Ym, zza drzwi – Jas próbowała zażartować, ale wiedziała, że jest na to zbyt zestresowana, została więc przy mówieniu konkretów. - Pracuję tu.

Rany, czy to nie było zbyt oczywiste? Sam jednak się tym nie przejął. Chyba nawet nie zauważył, jak niezręczna była jej odpowiedź.

- Ostrożnie – powiedział, jakby myślał, że pierwszy raz przestawia stoły w tym pubie.

Zaczął powoli stawiać mebel na podłodze, choć Jas zrobiłaby to szybciej mając do dyspozycji kogoś, kto się mniej przejmuje. Podobał się jej jednak brak pośpiechu z jego strony. W końcu była obok Samuela Cohnena! Chciała piszczeć i rzucić się na niego, i trochę też popłakać ze szczęścia. Czekała na ten dzień od paru miesięcy, błagając Dorothy i szefa do znudzenia, by na pewno była wtedy na zmianie, powodując śmiech Dory, twierdzącej, że na pewno zbije dziś tyle szklanek ile nie poszło im wszystkim razem wziętym przez rok. Ustawili stół nie tam gdzie trzeba, ale Jas nie miała odwagi powiedzieć tego muzykowi i sama zaczęła ciągnąć go po podłodze. Sam odwrócił się i natychmiast zaoferował:

- Wezmę go – podniósł bez problemu, a Jasmine zwróciła uwagę jak napięły mu się mięśnie przedramion. - Gdzie postawić?

- Tu – wskazała odsuwając się.

Zaraz dotarły do nich przyniesione przez innych krzesła i przynajmniej Jasmine musiała wrócić do pracy. W międzyczasie pojawili się jeszcze inni pracownicy i rzucili do pomocy. Praca dość szybko się więc skończyła. Zespół i ekipa mogli więc zająć się przynoszeniem sprzętu. Sam udał się po swój bas, Nigel po gitarę. Najwięcej do zamontowania z nich miał perkusista Thomas. Chłopak nie nosił tego jednak sam. Zaraz do pubu na specjalnym wózku transportowym zaczęły wjeżdżać elementy sprzętu. Dora znów stukając obcasami zniknęła na zapleczu, by poszukać właściciela pubu, zniecierpliwiona jego długą nieobecnością. Traf chciał, że natknęła się na niego u samego wejścia. Chciał także, by akurat zza rogu wyszedł Nigel, który wnosił właśnie gitarę. Nim niespiesznie dotarł z nią do sceny, doleciały do niego strzępy rozmowy z wejścia na zaplecze.

- Trochę się zagadałem – usłyszał męski głos.

- Kto był tak ważny, że olałeś same Ciary?

Nigel sam był ciekawy, dlaczego właściciel dotąd nie zaszczycił ich obecnością.

- Wiesz kto – w głosie dało się słyszeć uśmiech.

- Ta twoja wampirza dziunia? - zapytała Dora. Nigel nie usłyszał żadnej odpowiedzi. - Przyjeżdża?

Uśmiechnął się pod nosem. Teraz wszystko jasne. Zawsze chodzi o dziewczyny… lub pieniądze.

- Nie sama. Pamiętasz tego ćpuna, który zwiał ostatnio ze szpitala?

- Tego, którego taśmę chciałeś wykraść?

Nigel uniósł brwi, nastrajając gitarę bardzo powoli i zupełnie zbędnie. Jak najbliżej zaplecza.

- Już nie ma potrzeby. Oni kogoś wyślą. Dziś w nocy przyjechali do miasta.

- Będą u nas?

- Niektórzy na pewno.

- A ona? – Nigel niemal czuł, jak Dora świetnie się bawi wspominając przy nim ową kobietę.

- Ona nie. Dojedzie niebawem. Ale teraz chodźmy wreszcie.

Nigel w ostatniej chwili zrozumiał, co zaraz nastąpi i niemal wbiegł na scenę z gitarą. Potem jakby nigdy nic, niezauważony ani przez Dorę ani przez właściciela Rebel Pub, postawił gitarę na stojaku i już spokojnie zszedł ze sceny. Zauważył Sama z basem przewieszonym przez ramię rozmawiającego z atrakcyjną blondyną. Była pracownicą pubu, co mógł stwierdzić po trzymanej w dłoni szmatce, którą wycierała blaty. Nigel postanowił zrobić to, co zrobiłby w tej sytuacji każdy najlepszy przyjaciel. Podkradł się do Sama niezauważony przez niego. Szybko i silnie położył mu dłonie na ramionach, jednocześnie nagle i głośno mówiąc: CZEŚĆ! Zarówno Sam, jak i dziewczyna się wzdrygnęli. Ona jednak roześmiała się z sytuacji i własnej reakcji, przyciskając wolną dłoń do klatki piersiowej. Sam jedynie odwrócił się ze spojrzeniem na poły zmęczonym i złym.

- Ty durna pało – mruknął.

Nigel się wyszczerzył.

- Straciłeś czujność, żołnierzu – mruknął.

Czasem nazywał go tak ze względu na jego upodobania, między innymi do spodni moro. Pojawił się przy nich właściciel pubu, który zdążył przywitać się już z ważniejszymi członkami ekipy i zamierzał naturalnie należną im uwagą zaszczycić muzyków. Wyciągnął dłoń i pozwolił pozostałym mężczyznom uścisnąć ją, bez zbędnego patosu, jak starym znajomym. Był postawnym mężczyzną, lecz wciąż niższym o parę centymetrów od Nigela, podobnie jak reszta świata. Mógł być w okolicach trzydziestki. Jedno trzeba było mu przyznać. Miał styl. Od razu widoczne było pod czyi gust urządzony został pub.


Obrazel
Avery Blackbourne


Przedstawił się jako Avery Blackbourne. Porozmawiał z nimi chwilę szczerze i na luzie, jak z Brendą przed chwilą. Zapytał ich jak leci, zainteresował się, jak idą przygotowania i czy nie potrzebują w czymś pomocy, pochwalił wydany ostatnio singiel, a potem rozmowa potoczyła się na tematy ogólnomuzyczne. Jasmine w tym czasie oddaliła się, by skończyć przecierać stoły. Po rozmowie z właścicielem lokalu, Ciary miały jeszcze chwilę, nim powinny udać się na próbę, na której jeszcze raz omówią szczegóły koncertu. Brenda musiała się rozśpiewać, a mężczyźni, może z wyjątkiem Nigela, nastroić i sprawdzić instrumenty. Potem powinni jeszcze mieć chwilę, żeby pokręcić się po pubie wśród fanów, którzy wkrótce się zejdą lub odpocząć w specjalnie wydzielonym pokoju, z wejściem od zaplecza.


»Zamieszczono 14-09-2017 03:550
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49643
ALICE EVANS

18 września 2020
Piątek


Obrazel
Ash


Ash wyglądał… dziwnie. Chyba był chory. Miał nieco bladą skórę i podkrążone oczy. Oddychał ciężko. Mówił też jakoś inaczej, gdy przystanął koło niej i nieco mocniej naciągnął kaptur na głowę. Najwyraźniej miał gorączkę i było mu zimno. W takich okolicznościach jego odpowiedź nie była zaskakująca.

- Niestety… ekhem – zachrypiał i musiał odchrząknąć, pewnie bolało go też gardło. - Rozchorowałem się.

Mówił dość cicho. Uśmiechnął się niepewnie. Nie czekając na odpowiedź dorzucił:

- Nie chcę cię zarazić. Trzymaj się.

Odszedł pospiesznie w stronę domu, ze spuszczoną głową. Mieszkał nieopodal. Jeszcze nim weszła do domu, Alice mogła usłyszeć dźwięk telefonu. Przyszła nowa wiadomość. Zerknięcie na ekran powiedziało, że nie była to pierwsza. Jedną musiała przegapić, kiedy zaczęli sprzątać bibliotekę. Dostała dwie. Oba smsy były od Jasmine i głosiły kolejno: 

"Już są!"
"Właśnie gadałam z Samem. Jest taki suuuper! *heart* "

W mieszkaniu było pusto. Jasmine oczywiście pisała z Pubu. Dziś musiała wyjść wyjątkowo wcześnie. Podobno w dniach koncertów zbierała się większość ekipy Rebela. Lokal był duży i potrzeba było wielu par rąk i oczu, by to miejsce ogarnąć, gdy zwalały się doń tłumy. Jenny natomiast była jeszcze w pracy. Alice mogła zająć się własnymi sprawami. Po jakichś dwudziestu minutach otrzymała kolejnego smsa. I znów od Jasmine.

"Pan Mrau pozwolił mi was przyprowadzić już do pubu! Będziecie mogły pogadać z Ciarami. :D"

Minęło drugie tyle czasu i w drzwiach wejściowych zaszczękał otwierany zamek.

- Heej! - zawołała od progu, spodziewając się, że zastanie Alice w domu, choć nie mając takiej pewności. - Dostałaś już cynk od przemytnika nielegalnych gapiów?

Słychać było, że była podekscytowana perspektywą zobaczenia zespołu.

- Odświeżę się po pracy i lecimy, co? Napiszę Jas, że będziemy za pół godziny.

Jak zapowiedziała, tak zrobiły i pojawiły się przed klubem, nim jeszcze go otworzono. Przed wejściem stali już dwaj ochroniarze i dziewczęta musiały zaczekać na przybycie ich żywej wejściówki. Jasmine pojawiła się niemal zaraz po tym, jak wysłały jej umówiony sygnałek. Miała na sobie obcisłą czarną bluzkę trzymającą się na jej łabędziej szyi, ale pozbawioną rękawków, a nawet i ramiączek. Do tego czarne, poprzecierane firmowo w szary dżinsy i baleriny. Pewnie gdyby wiedziała, że poza babraniem się w piwie, przyjdzie jej rozmawiać z samym Samem Cohnenem, założyłaby coś seksowniejszego. Ale mimo to, wyglądała pięknie z czarną, kocią kreską pociągniętą nad okiem i jasnymi włosami związanymi w koka. Wiele długich kosmyków wypadało z niego, tworząc jeszcze piękniejszy efekt, zaplanowany.


Obrazel
Fryzura Jasmine Thorne

Jenny również spięła włosy w koka. Na szyję założyła cieniutką obróżkę z drobnymi ćwiekami. Pod czerwonym płaszczem w kratkę miała obcisłe czarne, poprzecierane w dziury na udach i kolanach spodnie i również pociętą specjalnie w okolicy brzucha czarną bluzkę na ramiączkach, z dużym, okrągłym dekoltem. Była uzbrojona w płytę Ciar, na której była zdeterminowana zebrać wszystkie podpisy oraz aparat do zdjęć schowane w torebce.


Obrazel
Koncertowa Jenny McAllister


Dziewczyny weszły za Jasmine do środka. Nie musiały korzystać z szatni, bo Jas miała przechować im kurtki wraz ze swoją, na zapleczu, jeśliby chciały. Szatnia i tak nie była jeszcze otwarta.

- Słuchajcie – syknęła blondynka, nim weszły na główną salę. - Szef pozwolił mi was przyprowadzić i wie, że będziemy chciały pogadać z Ciarami. Ale mamy mieć jak to nazwał ,,wyczucie’’, żeby nie zawracać zbytnio zespołowi dupy.

Weszły na zmienioną salę. Zawsze była tak przemeblowana do koncertów. Stoły zostały przeniesione na jej lewą część lub usunięte na zaplecze. Na scenie w skraju prawej części sali technicy ustawiali już i montowali sprzęt. Nigel Linson i Sam Cohnen gawędzili właśnie z nieznanym Alice przystojnym blondynem.

- To mój szef – wyjaśniła jej ukradkiem Jas, bo akurat Jenny już go kiedyś widziała.

Po chwili usunęły się, by przepuścić sprzęt na wózku i pomagającego go wtaszczyć Thomasa Mishrę.

- O rety! Ale czadzior! - zachwyciła się stłumionym okrzykiem Jenny.

- Ja muszę wracać do pracy.

Jasmine odeszła do stolika, na którym zostawiła mokrą ścierkę. Dziewczyny miały chwilowo chłopaków z zespołu na wyciągnięcie ręki.

- To do kogo najpierw idziemy? - zapytała Jenny z uśmiechem szerokim jak półksiężyc.

Jeszcze nie wiedziała, że Ash nie pojawi się na koncercie.

»Zamieszczono 18-09-2017 14:550
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49644
RACHEL NOVICKI

Wieczór, 18 września 2020
Piątek

- Nie jestem pewien, czy on był naćpany, Rachel – powiedział nieśmiało Paul. - Ale zostawmy to. Oby policja nie chciała od nas żadnych zeznań.

Westchnął. Prowadził Rachel do samochodu. Pogoda dalej była dołująca, wiał zimny, porywisty wiatr. Wsiedli i poczuli się jak w przytulnym kokonie.

- Proponuję Basztę, jakąś ciepłą kolację i zimne piwo. Chyba, że wolisz grzane.

Włączył radio. Ruszył wzdłuż rzeki Wartkiej na wschód. Minęli szkołę podstawową, dzielnicę mieszkalną i pub, pod którym zbierało się sporo ludzi.

- Jak zjemy, możemy sprawdzić, co tam się dzieje. Chciałabyś?

Paul był miły, starał się zawsze myśleć o drugiej osobie. Zwłaszcza o takiej atrakcyjnej i inteligentnej drugiej osobie. Jednak mężczyźnie brakowało wyczucia, kiedy jego uprzejmość jest dostrzegana z aprobatą i sympatią, a kiedy po prostu męczy, przeradzając się w nadmierne poleganie na cudzym zdaniu. Właśnie to zdarzyło się w ich relacji. Paulowi zdawało się, że skoro Rachel uczestniczy w jego pomysłach, nawet jeśli je krytykuje, to znaczy, że jego zachowanie jest… poprawne. Chyba, by powiedziała, że nie chce, jeśli by nie chciała, prawda? Zajechali pod gospodę. Przed lokalem paliły się lampy w starym stylu, a sam budynek kusił rozbłyskiem ciepłego światła wewnątrz drewnianego wystroju . Zaparkowali i udali się do środka.

Paul wybrał stolik, upewniając się, że pasuje także Rachel. Podano im kartę dań. Widniały na niej głównie dania mięsne – wieprzowe, wołowe, baranie i ryby – smażone i z grilla. Można było zamówić do tego dodatkowo surówki, frytki, grillowane warzywa, wspaniale chrupiące chleby ze smalcem i inne dodatki. Podawano także desery, koktajle, napoje alkoholowe, w tym piwo i bezalkoholowe. Dania główne były stylizowane na swojską, góralską kuchnię, choć oczywiście nikt nie udawał, że wyrabiane są według pradawnej receptury. Gospoda była jednak znana z dobrej kuchni i pysznych grzańców, których było tu kilka rodzajów. 

Podeszła do nich kelnerka ubrana w białą bluzeczkę z kwiatowym wzorem, długą spódnicę i piękny zdobiony, skórzany pas. Na nogach miała góralskie trzewiki z przytrzymującym stopę paseczkiem, a na szyi czerwone korale. Paul wybrał baraninę i po chwili namysłu wziął jednak nie zimne, a grzane piwo korzenne. Kelnerka z miłym, ładnym uśmiechem spisała na kartce jego zamówienie i zaczekała, aż swoje złoży jego towarzyszka. Czekając, rozmawiali głównie o pracy i współpracownikach. Paul jednak nie lubił obgadywać ludzi i rozmowy te sprowadzały się na bardzo błahe tematy, o które na pewno żaden z ich znajomych by się nie obraził.

Obrazel
Poglądowe wyobrażenie wnętrza gospody Baszta.

Wnętrze gospody wprawiało w dobry nastrój. Było bardzo przytulne, całe drewniane jak i jej zewnętrze. Posiadało filary nieobrabianych pni drzew. Zdobiły je także futra, rzeźby wykonane w drewnie i przekroje pni różnych gatunków drzew ozdobione w malowidła zwierząt, roślin, gór, lasów, łąk i strumieni.

Obrazel

Na stołach strojnych w kwieciste bawełniane serwety paliły się świeczki. Była nawet regionalna kapela przygrywająca tutejszą muzykę folkową. Często tu grywali. Wkrótce skończyły im się delikatne tematy do rozmów i na chwilę zapadła cisza.

- Nie wiem jak ty, Rachel, ale ja uwielbiam to miejsce – uśmiechnął się Paul. 

Za chwilę powróciła kelnerka, najpierw niosąc napitek. Na dania główne musieli poczekać jednak nieco dłużej, zwłaszcza, że w piątek wieczorem w gospodzie było sporo ludzi.


Obrazel
Grzańce i estetyka ich podania w Baszcie.

Ta sama kobieta po pewnym czasie doniosła ich potrawy.

- Proszę – rzekła stawiając przed nimi talerze. - Życzę smacznego. 

Wyglądało i pachniało świetnie. Wkrótce się przekonali, że również wybornie smakowało. W połowie dania, Paul zwolnił tempo jedzenia i wyjął z kieszeni telefon. Chwilę w nim coś poprzeglądał, ignorując cały świat. W tym czasie Rachel mogła dostrzec siedzącego kilka stolików dalej mężczyznę. Wraz z odwróconym do nich tyłem kolegą pili piwo i rozmawiali. On także ją dostrzegł. Było widać, że na ułamek sekundy stracił wątek rozmowy, ale zaraz jednak otrzeźwiał i wznowił konwersację. Zaśmiał się z czegoś. Mężczyzna był dobrze zbudowany, co było widać po jego umięśnionej szyi i ramionach. Nosił białą koszulkę z niewielkim wycięciem w kształcie litery V. Miał dość krótkie włosy i schludny, parudniowy zarost. Wyglądał jak idealne połączenie luzu i elegancji. 

- Jutro i pojutrze ma nie padać w górach – odezwał się głos obok Rachel. 

Był to Paul, który jedząc jedną ręką, drugą przeglądał pogodę w komórce. Rozpoczął spekulacje na temat ewentualnej wyprawy w góry na weekend. Chyba sam się do owej przekonał, bo następnie zaczął mówić o potrzebnym sprzęcie. Może zakupy ich już nie czekały, ale mozolne pakowanie i szykowanie się na pewno. Nie mówiąc już o wcześniejszym wyborze trasy. A to wszystko i tak poprzedzały wyłącznie rozmowy na ten temat. Przystojny, elegancki mężczyzna czasem jeszcze spoglądał w stronę Rachel. Jego oczy śmiały się do znajomego, choć wędrowały w stronę kobiety.

Paul pod koniec posiłku przeprosił Rachel, by udać się za potrzebą. A wtedy nieznajomy mężczyzna niespiesznie wstał i usiadł naprzeciw niej, na miejscu Paula.

- Ależ ciekawy ten wieczór – powiedział, a jego oczy śmiały się tak, jak wcześniej do jego kolegi.

Rachel mogła wywnioskować, że był to sarkazm. Popatrzył na talerz z niedojedzoną baraniną Paula, jakby przyglądał się czemuś nieporadnemu. Bezceremonialnie odsunął go na skraj stołu.


Obrazel

- Jeśli chcesz go jednak spędzić jeszcze ciekawiej, to za piętnaście minut będę na parkingu przy dużym, czarnym motocyklu – nie sądził, by znała się na ich modelach.

Uśmiechnął się rozbrajająco, obserwując twarz Rachel.

- Och, to nic niegrzecznego. Zabiorę cię na randkę! Baw się dobrze, piękna.

Rzucił jej szczery uśmiech i odszedł, by przysiąść się na powrót do rudawego kolegi. Ów oczywiście musiał obejrzeć się przez ramię. Za chwilę wrócił Paul i znów spróbował pochłonąć jej uwagę. Nadszedł jednak ten moment, gdy resztki jedzenia dojedzono lub zostawiono, rachunek zapłacono, a do zapowiadanego ciekawego wieczoru w towarzystwie motocyklisty zostały trzy minuty. Rachel musiała podjąć jakąś decyzję.


»Zamieszczono 18-09-2017 14:560
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #49645
CHERYL WILLIAMS

Godzina 19:28, 18 września 2020
Piątek

Jeśli Cheryl chciała być sprytna, mogła wykorzystać zapał Marion do gier przeciwko niej. Wystarczyło, że ze dwa lub trzy razy schowałaby się w miejscu nawet dla sześciolatki śmiesznie prostym do odkrycia, kończąc tym zabawę w dwie minuty. Dziewczynka pewnie uznałaby, że Cheri ma ją za małe dziecko, a ona jest przecież niemal tak dorosła jak jej starsza kuzynka. Sama zaproponowałaby, aby Cheryl schowała się porządnie. Cheryl wtedy mogłaby schować się tak porządnie, że do późnych godzin nocnych nikt by jej nie znalazł. Musiałaby jednak wtedy zakraść się jakoś do swojego pokoju, do sypialni, przedtem dla niepoznaki zostawiając ją zamkniętą i nad ranem udać, że po nieudanej zabawie z Marion po prostu poszła spać, nie chcąc pokazywać się gościom w stanie zmęczenia i umorusania trawą po zabawie. Na końcu należało się jeszcze tylko pomodlić, że naprawdę nie będzie musiała tego nikomu mówić, a w najgorszym wypadku, że ktoś to może kupi.

Jakkolwiek zrobiła Cheryl, gdy opuściła teren rodzinnej posiadłości, czekał już na nią jej rydwan. Jego właściciel, książę Jay, jak zwykle był na czas. A nawet prawdopodobnie przed czasem, co właściwie miał w zwyczaju. Na chodniku stał zaparkowany czarny, lśniący Jaguar oraz jego równie olśniewający właściciel, wyglądający jak milion dolarów. Mogła zobaczyć go przez opuszczoną do połowy szybę.


Obrazel
Skonstruowany ekskluzywnie pod preferencje Jaya Collinsa jego sportowy Jaguar.

Jay Collins nawet piękną Cheryl mógł przyprawić o kompleksy. Czarujące spojrzenie ni to zielonych, ni błękitnych oczu, nienaganna fryzura, zniewalający, śnieżnobiały uśmiech, doskonała cera i męska figura. Posiadał idealne rysy twarzy, z dobrze zarysowaną szczęką i wysokimi kościami policzkowymi, a rozsypane na policzkach pod oczami delikatne piegi tylko dodawały mu uroku. Ubierał się dobrze. Tak dobrze, że magnetycznie przyciągał wzrok.


Obrazel
Jay Collins

W jego samochodzie pachniało skórą i drogą, świetnie dobraną, pachnącą krystaliczną świeżością wodą kolońską. Był marzeniem wielu dziewcząt na uniwersytecie. A teraz śmiał się do własnego telefonu. Miał taką ciekawą właściwość, że przy uśmiechaniu się często dawał leciutko język do przodu, przez co wyglądał według swych fanek uroczo. Robił to nieświadomie. Można było przypuszczać, że właśnie pisał z Claudią Saylor. Swoją przyjaciółeczką od siedmiu boleści. Wszyscy zorientowani na wydziale już wiedzieli, że ona z Cheryl znajdują się oficjalnie w stanie zimnej wojny. Z nich dwóch to Cheryl była tą ładniejszą i bardziej popularną. Wiele osób nie mogło pojąć, dlaczego Jay w ogóle zadaje się z Claudią, skoro ma pod ręką taką ślicznotkę, do tego z własnej, wyższej klasy. Z Claudią rozmawiał wyraźnie częściej niż z Cheryl.

Claudia nie była brzydka. Była nawet całkiem ładna. Przeciętnie ładna. Właściwie to była dość przeciętna. Wyglądała jakby jeszcze nie skończyła liceum. Nie malowała się mocno jeśli w ogóle to robiła, a zazwyczaj nie. Preferowała adidasy lub botki na niskim i grubym obcasie ponad szpilki, w których chyba nikt jej jeszcze nie widział. Ciuchy także nie podkreślały zbytnio jej urody. Ubierała się w dość niewyróżniającym stylu. Lubiła kolor beżowy oraz brązy, które często łączyła z czarnym. Była blondynką o niebieskich oczach i zaokrąglonym nosie na trójkątnej twarzy. Jej włosy z lekka się skręcały i zazwyczaj nosiła je rozpuszczone, ewentualnie związane w koński ogon. Chłopcy za nią nie szaleli, bo nie starała się dla nich niczym wyróżnić. Brak jej było kobiecego seksapilu. Była po prostu dziewczyną.


Obrazel
Claudia Saylor na codzień.


Claudia nie chadzała na zajęcia z Cheryl i Jayem, studiowała na innym wydziale. Zagadką było jak ona i chłopak poznali się i zakolegowali. Jay nie wyszedł, by otworzyć Cheryl drzwi. Zrobił to z wnętrza samochodu, lekko unosząc się na siedzeniu.

- Mam dla ciebie świetną wiadomość, Hrabino – wyszczerzył swe idealne, białe ząbki, gdy usadowiła się na przednim siedzeniu pasażera. - Będzie tam twoja serdeczna przyjaciółka, Claudia. Ona też się bardzo cieszy, że będziesz. Pozdrowić ją od ciebie? Wyślę całuski. 

Jay oczywiście znał plotki. Wiedział jak bardzo lubią się Cheryl i Claudia zarówno od jednej, jak i od drugiej. Zaczął znów pisać na telefonie. Cheryl mogła mieć tak z 80% pewności, że nie napisze Claudii nic z tego, co przed chwilą powiedział. Nawet jeśli o niej pisali, to pewnie już zmienił temat. Taki już był, że zachowywał się tak, jakby go nic tak naprawdę nie obchodziło. Nawet pikantnymi plotkami nudził się w chwilę po tym, jak je usłyszał.

Jay uchodził za dupka. Dziewczynom to nie przeszkadzało, przeciwnie, zdawało się podkręcać zainteresowanie nim. Chłopaki mu nie podskakiwali. Miał zarówno warunki fizyczne, grono gotowych mu dopomóc, jak i również zaplecze ludzi, którzy takim cwaniakom zrobiliby z życia piekło. Nie był dupkiem na pewno dla grona szczęśliwców, którym udało się go sobą zainteresować. A przynajmniej nie był nim przez większość czasu. Przyjaźń z nim nie była rzeczą pełną wzajemnych zwierzeń i wzruszeń. Bardziej przypominała bycie obrzucanym cukierkami podczas spaceru po linie nad bagnem. Łatwo było wypaść z gry.

Było jeszcze 20% szansy, że jednak Jay tym razem postanowi być dupkiem. Chyba tylko dla zasady. Sławnej już, serdecznej przyjaźni Cheryl i Claudii nie mogło to jednak zaszkodzić. Niespiesznie skończył pisać, schował komórkę do kieszeni i uruchomił silnik. Ruszył gwałtownie, z połowicznym uśmieszkiem na ustach, kolejną dla niego charakterystyczną rzeczą. Cheryl aż wcisnęło w wygodne, skórzane siedzenie. W trakcie jazdy chłopak podłączył komórkę pod samochodowe głośniki i poleciał z nich jeden z najnowszych, nagranych tuż przed wyruszeniem w trasę numer Ciar. Skończył się niedługo przed ich przybyciem pod Rebel Pub.

Jay specjalnie zaparkował w pewnej odległości od wejścia, spodziewając się, że jego drogi samochód może wzbudzić zainteresowanie. A zainteresowania zwłaszcza od pijanych fanów rocka nie pragnął i nie potrzebował. Gdy wysiedli, na dworze było już ciemno i kropiło. Jay zostawił swoją kurtkę w samochodzie i zaproponował to samo Cheryl. Zablokował Jaguara w drodze, nie obracając się. Przy wejściu pokazał bilety za siebie i za Cheryl. Dostali pieczątki pubu na nadgarstki i weszli do środka. Jay oddał Cheryl jej bilet, myśląc że może jako fanka zechce go zachować. Pokonali krótki, mrocznawy korytarz, brudno-czerwony od koloru cegły, którą był wyłożony. Minęli w nim szatnię, z której korzystać nie potrzebowali i wyszli na salę.



Z głośników umieszczonych w kilku miejscach sali dobywał się żywiołowy rock. W pubie zgromadziło się już trochę ludzi, ale prawdziwe tłumy miały dopiero nadejść. Niektórzy już przybyli na stojąco sączyli piwo. Większość wygodnie siedziała jednak na ściśniętych teraz nieco kanapach, przy stolikach i barze, robiąc to samo i gaworząc. Jay i Cheryl rozpoznali kilka osób z uniwersytetu, zarówno z ich jak i innych roczników i wydziałów. Pewnie dużo więcej ludzi niż oni rozpoznali, poznało ich, sławne dzieci fortuny.

Przy barze zebrała się okazała grupka. Nie odchodzili, mimo że zrobiło się tam tłoczno. Musieli być naprawdę spragnieni.

- Piwo to ich paliwo – skomentował filozoficznie Jay.

Po chwili jedna z dziewczyn wycisnęła się z tłumu. Rozglądnęła zdezorientowana po sali, po czym jej wzrok padł na nich. Ruszyła ku nim. Miała blond włosy, bladą skórę i mocno pomalowane czernią oczy. Nosiła również czarne ciuchy, odsłaniające dużo ciała, cieniutkie zakolanówki samonośne, opinające jej uda i buty na obcasie. Zatrzymała się przed nimi. Nie uśmiechnęła. Cheryl obrzuciła zdawkowym spojrzeniem i zawiesiła oczy na Jayu.

- Cześć – powiedziała zniecierpliwiona.


Obrazel

Wyczekując jakiejś reakcji, przeniosła nerwowo ciężar ciała z atrakcyjnej nóżki na obcasie na drugą. Najwyraźniej czegoś od nich chciała. Jay wytrzeszczył oczy na nią. Bo była to Claudia! Dało się ją poznać jedynie z bliska, po rysach twarzy. Z całokształtu sprawiała wrażenie zupełnie kogoś innego, kogo ani Cheryl, ani Jay, sądząc po jego minie, dotąd nie poznali. Claudia otworzyła usta, zawahała się. Jej ton nie wskazywał jednak, by była speszona. 

- No co? - zapytała dobitnie.

Jay nagle wybuchnął śmiechem. Claudia wzniosła otoczone czarnym makijażem oczy ku sufitowi. 

- Co? - wyjąkał w końcu Jay, nieco wyżej w skali niż zazwyczaj. 

- Co: co? - spytała oschle blondyna. 

Jay dalej nie mógł wydusić z siebie słowa. Gdzie podziała się ta nudziara, którą znali? Mieli przed sobą gwiazdę rocka! W dodatku seksowną aż po granice przyzwoitości. Chyba nikt nie spodziewał się tego po Claudii. 

- Jestem w lekkim szoku. Muszę dojść do siebie. 

Claudia spodziewała się reakcji tego typu. Może bez wybuchu śmiechu, na który kompletnie nie potrafiła zareagować. Mimo wszystko wolałaby, żeby oszczędził sobie tego. Nie czuła się dobrze w roli widowiska.

- Sam sugerowałeś, żebym się „odje…” … wypindrzyła, to teraz masz – rozłożyła ręce i znowu przeniosła ciężar ciała z nogi na nogę.

Jay wreszcie odzyskał kontrolę nad własnymi reakcjami i rozumem. 

- No i ekstra to wyszło! 

Uniósł dłoń. Udobruchana komplementem Claudia uśmiechnęła się i przybiła mu piątkę. Bała się, że zostanie wyśmiana. Może nawet zwyzywana. Musiała przyznać, że umierała z ciekawości jakby to było być Cheryl Williams. I może nie do końca trafiła w styl, ale w poziom uwagi i atrakcyjności chyba jej się udało. Przynajmniej miała taką nadzieję. Tym razem chciała się bawić, a nie być w czyimś cieniu. 

- Patrzcie co mam.

Poprawiony humor poskutkował dostrzeżeniem w końcu Cheryl jako elementu towarzystwa. Choć Claudia wciąż nie patrzyła na nią zbyt chętnie i często, to pokazała im oboje wyświetlacz swojego telefonu, na którym widniało zdjęcie zrobione parę minut temu, w pubie. Stała na nim przy barze, obejmując się wzajemnie w pasie z Samem Cohnenem we własnej osobie. Oboje uśmiechali się do obiektywu. Przełączyła na kolejne i na nim robili głupią minę. Ona marszczyła groźnie nos, jak dzikie zwierzę, on z przekrzywioną ku niej głową wyszczerzał się w psychopatycznym uśmiechu. Kolejne zdjęcie było już chyba niezaplanowane, bo oboje patrzyli na siebie, w pozach sugerujących żegnanie się i chęć rozejścia.

- Siedział przy barze – wyjaśniła im źródło pochodzenia zdjęć, wzruszając ramionami.

- Nie wiem co jest lepsze – zaczął Jay, przełączając między fotografiami. - Twoja dzisiejsza stylówa… Czy ta obczajająca cię barmanka.

Claudia ze zmarszczonymi brwiami patrzyła, jak przybliża jedno ze zdjęć. Rzeczywiście barmanka w blond koczku, złapana w tle za nią i muzykiem gapiła się na nią, choć zajęta była podawaniem komuś piwa. Jej wzrok nie był ani zadowolony ani przyzwalający. Wyglądała na tak złą, że było to aż komiczne. 

- Wpadłaś jej w oko – Jay mrugnął do niej.

- Bardzo śmieszne – odburknęła i zabrała mu aparat, chowając go do małej, czarnej torebki. - A tak odnośnie wpadania komuś w oko… 

Uśmiechnęła się, przymrużając pociągnięte czernią powieki. Powoli otwierała już usta, by mówić dalej. Jay posłał jej Spojrzenie Śmierci.

- Zaraz wrócimy, Cheryl – powiedział z powagą i odciągnął Claudię na bok.

Po paru minutach wróciła jednak sama blondynka. Spojrzała na Cheryl i wzruszyła ramionami. 

- Jay wkrótce do nas dołączy. Jak chcesz też zdjęcie z Samem, to mogę pomóc ci się dopchać. 

Wyglądało na to, że zaakceptowała już swój los, który skazywał ją na Cheryl, jeśli chciała kolegować się z Jayem. Może uznała, że w sumie nie ma nic do rudej. Ale nie było wiadomo. Z Claudią najwyraźniej nigdy nie było nic wiadomo.


Obrazel

»Zamieszczono 18-09-2017 15:000
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49653
Rachel zerknęła na Paula rozbawiona. - Był przedwiecznym wampirem. Oznaczył sobie nasze dusze i nie spocznie, dopóki nie doprowadzi nas do zguby. Uuuuu! - zażartowała ze śmiechem. - Jeśli nie był naćpany, tym gorzej dla niego, ale wówczas to też robota dla psychiatry, a nie dla nas. - dodała. Wnętrze auta faktycznie odcinało od zła panującego poza nim. Nie cierpiała takiej pogody. Od razu czuła, jak bolą ją uszy - nawet jeśli miała na sobie czapkę. A od kilku dni pogoda zmuszała do przeproszenia się z typowo jesiennymi częściami garderoby. Jednak świadomość, że to dopiero wrzesień, skłaniała raczej do tęsknoty za latem, i kazała na czapkę spoglądać jak na przestępcę odbierającego wolność. Skinęła głową, gdy Paul proponował zimne, lub ciepłe piwo. Sama miała ochotę na grzańca, niekoniecznie piwnego, by po prostu wyciąć sie z dzisiejszego dnia i skupić na relaksie. Trochę z wyrozumiałością obserwowała jak Paul, zaaferowany wyjazdem, przegląda telefon. Sama trzymała się zasady, by telefon wyciągać wtedy, gdy nie rozmawia się z kimś przy piwie. Nie mając ochoty na przeglądanie karty dań, w której i tak wszystko było z mięsa, zamówiła po prostu to samo. Po omówieniu plecaków, upomnieniu przyjaciela by tym razem zatankował jakby naprawdę zarabiał, a nawet zaoferowaniu opłacenia całego paliwa, byle by go tylko nie zabrakło, znów pojawiły się ich ulubione tematy zastępcze. Paul starał się jak mógł by się nie nudziła. I widziała to. Zresztą gdyby nie on, nie wytknęła by nosa z domu. Lub jeszcze lepiej - z pracy. Co w jej przypadku, przypadku osoby która wciąż, mimo dorosłości, odrabiała jakieś zadania domowe, na jego wychodziło. Czasem wyrzucała sobie, że jest kiepską przyjaciółką skoro nie podziela jego entuzjazmu. Czeka na gotowe. Ale z drugiej strony, najwyraźniej podawanie tego gotowego sprawiało mu przyjemność. Z wyjątkiem chwil jak ta, gdy dłubał w telefonie, a ona z braku zajęcia gapiła się na cudze stoliki. Spoglądała ukradkiem na mężczyznę, który jej się przyglądał. Owszem, był ciekawy, co mogła stwierdzić zupełnie nieutralnie, ale to ją krępowało. Zapewne on jej spojrzenie odbierze inaczej. Jak na ironię losu. - Co? A, tak. I tak proponuję wziąć gruby zimowy sweter i kurtkę przeciwdeszczową. Wiele miejsca ci nie zajmie. Pamiętam jak ostatnio brakowało nam czegoś ciepłego jak utknęliśmy nie wiadomo gdzie autem. Pamiętasz? - uśmiechnęła się do siebie. Zastanawiała się co zabrać na wyprawę. Przez chwilę zapomniała o mężczyźnie, ale piekące skrępowanie powróciło gdy tylko Paul odszedł od stolika. Zerknęła jeszcze raz, by upewnić się, że mężczyzna darował sobie spoglądanie. Zna go? Nie zna? Chyba nie zna. Więc czego on od niej chce? Może to jakiś wariat? Jednak mężczyzny już przy stoliku nie było. Już miała sięgać po telefon, jako panaceum na nudę, gdy nagłe pojawienie się przy stoliku natrętnego obserwatora wyrwało ją z własnych przemyśleń. Uśmiechnęła się grzecznie. Widocznie odebrał to jako zachętę. Obserwowała uważnie, jak odsuwa talerz Paula, jak jej się przygląda. Zaczął całkiem nieźle. Zaciekawił ją. Wzmianka o motorze zadziałała jakby chlusnął na nią piwem. Naprawdę? "Przy dużym czarnym motocyklu". Jak to zabrzmiało! Jasne, już biegnie, tylko zapłaci... Obejrzała się za mężczyzną. Nie żeby nie intrygowała ją wizja nocnej przejażdżki na motorze. Zupełnie nie o to chodziło. Tak to niech sobie podrywa nastolatki w klubie. - No, kolego. Twój sprzęt chyba nieprędko wyjedzie z parkingu - powiedziała do siebie, skoro nie zamierzała go obrażać przy stoliku. Wyjrzała w stronę, w którą udał się Paul. Kiedy do cholery wróci? Odwróciła się nieco na krześle. Udawała że pisze smsa, ale w rzeczywistości zrobiła dyskretnie zdjęcie, które opatrzyła notatką z datą i godziną. Tak na wszelki wypadek. Tak dla bezpieczeństwa. To było małe miasteczko, i nic tu się nie działo. Ale rozsądek podpowiadał Rachel, że nie ma miejsca w którym NIGDY się nic nie dzieje. A jego tu wcześniej nie widziała. Lepiej było dmuchać na zimne. Kto wie co to za persona. W końcu były tutaj i ładniejsze od niej. Choćby kelnerka. A on postanowił "wyratować ją od nudnej randki". To było dla niej podejrzane. Tyle że Rachel nie przyszła tu sama. Czy naprawdę mężczyźni musieli walczyć o kobiety jak bezdomni o przecenę kurczaka? Nawet nie wiedziała, czy to odwaga, czy bezczelność niedoszłego randkowicza. Przez chwilę Rachel wyobrazila sobie, jak by to było. Wsiąść z nieznanym mężczyzną, na jego nieznany "duży czarny motocykl" i jechać gdzieś. Bez planu. Bez sprawdzania pogody w telefonie. Bez rozmów o pracy i licytowaniu się na wnioski. W filmie pewnie byłoby to ciekawe. W życiu - nierozsądne, szalone, i niebezpieczne. A Rachel lubiła swój rozsądek, z czego wybitnie często zdawała sobie sprawę. Zadała sobie po raz tysięczny pytanie, czego właściwie chce od życia. Narzekała na nudę. Los podstawił jej przystojnego mężczyznę, który proponował nocną przejażdżkę na motorze, pewnie w jakieś ciekawsze miejsce niż to nieszczęsne siedzenie pasażera w jego maszynie. A ona spodziewała się morderstwa, porwania, otrucia i sprzedaży nerki. Poczuła się jak dziwak. Chwilę po tym to wyobrażenie zastąpiło inne. Nadąsana mina Paula, który poświęcił się bez reszty zaplanowaniu tego wyjazdu. Jakby od tego zależało życie. Paul kiwający w spokoju głową, ze wzrokiem jakby miał się rozpłakać, ale trzymający fason. Odwożący ją do domu, i udający że nic się nie stało. A później? Oglądający samotnie telewizję przez weekend, i odpowiadający zdawkowo na smsy. Samo wyobrażenie przyprawiło ją o taką dawkę nieokreślonego żalu, że nie byłaby w stanie iść stąd dokądkolwiek indziej niż z nim do auta. Schowała telefon. Zagrożenie udokumentowane. Pogrzebała widelcem w talerzu. Upiła piwa. Wyjrzała ponownie za Paulem. Gdzie on się u licha podziewał? Dopiero gdy wrócił, uspokoiła się. Sprawdziła jeszcze dyskretnie zdjęcie w telefonie. W takim świetle, w tej komnacie drewna, mogło wyjść różnie. - Wiem że zawsze kręcę nosem. Ale czy nie moglibyśmy stąd iść? Skoro ma nie padać, równie dobrze możemy od razu szykować się do wyjazdu. Lub jeśli wolisz zajrzeć najpierw do klubu. I nie chodzi o baraninę. Jest w porządku. Jakoś straciłam ochotę by tu siedzieć. - nie zamierzała ukrywać przed Paulem dlaczego chce stąd uciec, ale to nie była informacja na teraz. Paul, cóż, wśród wszystkich jego zalet poke zystą był marnym. Wyglądałoby co najmniej głupio gdyby skarżyła mu się z pełną powagą, że ktoś zaproponował jej randkę. W końcu ona w randki Paula też nie wnikała. Rzuciła ukradkowe spojrzenie w miejsce, w którym siedział mężczyzna. Starała się by Paul tego nie zauważył.
»Zamieszczono 02-10-2017 01:390
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49824
Wysłuchiwanie zarzutów Katherine na pewno nie zaliczało się do najprzyjemniejszych rzeczy w rozpoczynającym się dniu. Może miała trochę racji, ale jednak trochę przesadzała. Im też zależało na zespole. Gdyby wiedziała, że nie da rady ogarnąć się do koncertu, nie piłaby! W końcu jest dopiero piętnasta, a ona już czuje się o niebo lepiej. Spakowała kosmetyki i ciuszki na koncert, a na razie włożyła modnie podziurawione jeansy, nieodłączną czapkę z daszkiem, na którą i tak jeszcze narzuciła kaptur od bluzy.

Mimo tego, że nie powinna, jakiś dziwny magnez ciągnął ją w stronę tłumu fanów, jednak Katherine powstrzymała ją i wpakowała do busa.

Dora zrobiła na niej bardzo pozytywne wrażenie, chociaż na Brendzie naprawdę trudno było zrobić wrażenie złe. Nie lubiła myśleć negatywnie o ludziach i zawsze próbowała znaleźć dla nich wytłumaczenie, jeżeli zrobili coś nie tak. Jeżeli chodziło o Rebel Pub, była zachwycona. Zaczęła też myśleć nad zmianą doboru garderoby na koncert na coś bardziej steampunkowego. Tylko jak się przeczmychnie do hotelu? Chyba będzie musiała kogoś poprosić… 

Z ciekawością zapoznała się z menu Pubu i zamówiła koktajl waniliowy z dodatkiem kiwi. Później, gdy mężczyźni zajęli się sprzętem, udała się na zaplecze, odnajdując pomieszczenie, w którym mogła sobie „pomiauczeć” jak to nazywał żartobliwie Nigel, czyli rozgrzać struny głosowe. Miała stały zestaw ćwiczeń, najpierw leciała gamę, potem fragmenty piosenek, jednak zmieniając ich rytm, przedłużając niektóre słowa, śpiewając raz wysoko, raz nisko. Z pewnością było ją słychać zza drzwi, na zapleczu, choć nie na sali. 

- Widzę, że już się rozgościłaś. 

Brenda usłyszała za plecami męski głos. Avery z brwiami uniesionymi wysoko właśnie chował komórkę do tylnej kieszeni dżinsów. Uśmiechał się lekko półgębkiem, ale reszta jego twarzy nie odwzajemniała uśmiechu. Można było przez chwilę pomyśleć, że nie zadowalała go obecność piosenkarki na zapleczu. Może w czymś mu przeszkodziła? Po chwili jednak owo wrażenie rozmyło się, gdy uśmiechnął się szerzej, można powiedzieć, szarmancko. Jego wyblakło niebieskie, szarawe oczy podążyły, wzniecając w źrenicach figlarne iskierki. 

- Avery Blackbourne, właściciel Rebela - przedstawił się, wyciągając ku niej dłoń. 

Dziewczyna odwróciła się, słysząc nieznany głos. Jakimś cudem oderwała wzrok od przystojnej twarzy mężczyzny, by prześledzić trasę znikającej w jego spodniach komórki. Miała nadzieję, że jej nie nagrywał. 

- Potrzebuje pan czegoś? - zapytała, gdyż spodziewała się, że chce coś zabrać z pomieszczenia, które sobie niejako przywłaszczyła. Jednak, gdy się przedstawił, choć trochę sytuacja się rozjaśniła. Uścisnęła jego rękę z uśmiechem. 

- Jest sens, bym się przedstawiała? - zapytała żartem. - Brenda Dix. Trochę z ekipą pohałasujemy dziś w pańskim steampunkowym zakątku. Nieco bardziej umiejętnie niż to pan przed chwilą słyszał - zapewniła.

- Nie wątpię, że dacie niezły popis. Na to wszyscy liczymy. - Avery zmarszczył brwi z uśmiechem i rozłożył ręce. 

- Ale… Steampunkowy? Come on! 

- No co? To nie ja wymyślałam wystrój - zaśmiała się. - Słyszałam, że to w pełni pana zasługa. 

Zastanawiała się, czy mówienie do niego per pan jest wciąż odpowiednie. 

- Owszem, zebrane eksponaty pochodzą głównie z dwudziestego wieku. Wiele z okresu drugiej wojny światowej. 

Wtem drzwi za nim uchyliły się i ukazała się w nich dwukolorowa głowa Dory. 

- Wybacz, że przerywam pogaduchy szefie, ale ekipa czeka na twoje wielkie wejście. 

- No tak... To miłej zabawy. Jakbyś czegoś potrzebowała, wołaj Dorę - uśmiechnął się do Brendy i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi sali.

Niedaleko wyjścia na zaplecze zaczekali, aż Brenda wznowi swoje hałasy, by porozmawiać o powodzie nieobecności szefa na powitaniu zespołu. 

 Po tej rozmowie Brenda zrezygnowała z powrotu do hotelu. Szkoda jej było, że rozmowa była taka krótka, bo Avery wydawał się bardzo interesującym mężczyzną. Tymczasem jednak powróciła do ćwiczeń, a gdy zaczęła zbliżać się godzina zero, przebrała się w ciuszki na koncert i nałożyła makijaż. Była gotowa jak nigdy w życiu.

Obrazel
»Zamieszczono 09-12-2017 22:350
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49839
Solenizantka bardzo namęczyła się by wykiwać bystrą, młodszą kuzyneczkę. Ostatecznie sprawiła, że dziewczynka się zniechęciła, a ona sama zniknęła w swojej sypialni. Oczywiście podczas zabawy zmieniała w myślach ubiór, jak tylko wpadła do garderoby to wywaliła prawie wszystkie ciuchy, by znaleźć odpowiedni strój. Wcisnęła się w ciasne rurki i założyła botki na wysokim obcasie. Na zmianę fryzury i makijażu nie było już czasu. Wychodząc nadal miała na sobie suknię z urodzin. Wymknęła się z domu i wsiadła do samochodu kolegi. Cheryl słysząc wiadomość o zjawieniu się Claudii, zmarszczyła nieznacznie brwi. - Cudownie, też się cieszę, aż podskakuję z radości - mruknęła i rozsiadła się na siedzeniu. Dziewczyna wykorzystała zapatrzenie się chłopaka w telefon i zdjęła z siebie sukienkę. Pod spodem miała czarny biustonosz. Spojrzała kątem oka na kolegę z roku, nie patrzył, więc wyjęła z torebki koronkową koszulkę i włożyła na siebie. - Nie gap się w ten telefon- upomniała Jaya i pacła dłonią w ekran, tak by urządzenie upadło na jego uda.
Obrazel
Jay powoli odwrócił głowę w jej stronę. Jego dłonie wciąż wisiały w powietrzu, w miejscu, gdzie przed chwilą trzymały jego telefon. Jego twarz wykrzywiła się w przerysowanym grymasie dziecka. Z niezadowoleniem wydął usta i spojrzał na nią dużymi, pokrzywdzonymi oczami. Potem jednak uśmiechnął się znacząco i nachylił z lekka w stronę Cheryl. - Może miałem patrzyć na twój mały striptiz? Cheryl pokręciła z niedowierzaniem głową i pokazowo rzuciła sukienkę w Jaya. - A bo uwierzę, że dałbyś się na to złapać.- zaśmiała się i łobuzersko wystawiła mu język. - Przecież wiesz, że nie mogłabym tak wyjść z "imprezki urodzinowej" - zrobiła gest cudzysłowia na palcach- z kijem w dupie.- dodała. Jay podniósł sukienkę dwoma palcami jakby to był oślizgły gad i rzucił ją na tylne siedzenie. Odpisał na komórce jak zwykle, ignorując znowu wszystko wokół, w tym Cheryl. Gdy skończył, podłączył telefon do głośników w samochodzie, wypełniając go dźwiękami nowego utworu Ciar. Zapalił silnik. Bez ostrzeżenia nagle ruszył, uśmiechając się w swój charakterystyczny sposób - z koniuszkiem języka między zębami. Przyspieszenie wcisnęło dziewczynę w siedzenie. Cheryl zawsze lubiła szybka jazdę, jednak w wykonaniu Jaya wszystkie odczucia potęgowały się, jakby nawet prowadzić potrafił lepiej i sprawniej. Jednak zamiast skupić się na koledze albo jeździe, jej myśli powędrowały do Claudii. Nie pamiętała kiedy, ale w pewnym momencie, już w podstawówce obie zaczęły ze sobą rywalizować, aż w końcu czuć niechęć do siebie. Matka Cheryl wyłapała, że początkowo koleżanka Claudia ma lepsze oceny z francuskiego i tym Abigail "motywowała" córkę by była lepsza, poprzez ciągłe porównywanie ich stopni. Pod koniec podstawówki zmęczone rywalizacją dziewczyny pogodziły się. Jednak po wakacjach i przejściu do szkoły średniej ich relacje znów się ochłodziły. Cheryl nie wiedziała co się stało, a jak pytała Claudii o przyczynę była zbywana. Ostatecznie ich relacje skończyły się na "Cześć" - "Cześć". Podekscytowanie Cheryl narastało, jednak nie spodziewała się, że spotkają Claudię ubraną w takim stylu. BA! Nie spodziewała się, że w ogóle spotkają Claudię, dopóki Jay jej brutalnie nie uświadomił. Jednak dziś były jej urodziny, nic nie mogło jej zepsuć dnia, więc schowała zaskoczenie za uśmiechem i przywitała się. - Cześć. Wyglądasz naprawdę... inaczej, dobrze, ale inaczej- Po przywitaniu się i oczywiście po żartach Jaya, nastąpił moment pochwalenia się zdjęciami. Cheryl ogarnęła delikatna zazdrość i żałowała, że też nie mogła być szybciej w pubie. - To derpowe masz fajniejsze- zaśmiała się, ale nie kpiąco, a serdecznie. Dziewczyna również przyjrzała się barmance. - Coś Ty jej zrobiła? Matkę zabiła?- Jak Jay odciągnął Claudię na bok Cheryl przez chwilę miała kwaśną minę. To były jej urodziny, on ją zaprosił, a teraz zostawia samą! jak śmie! Już ona się na nim kiedyś odegra. Z nudów weszła na chat i napisała swoje żale: Sadima: Nosz jasna cholera, książę znów okazał się być dupkiem. Wkurza mnie to już. Pffffff Sadima: Cześć Wam. Sadima: Wiem, ze o tej porze prawie nikogo nie ma.. Sadima: Al' Sadima: ALE I Sadima: Szlag Sadima: *Ale Sadima: Ale i tak napiszlam, co myslalam Sadima: Kurde, co się ze mną dziś dzieje? Sadima: *napisałam || *myślałam Sadima: Dobra... Spadam, bo tu nikogo nie ma. :< Cheryl na czacie uzewnętrzniała się, jednak nigdy nie napisała niczego co mogłoby się skojarzyć, że Sadima to ona. Jaya nazwała księciem, bo często jak ją denerwował, to narzekała na niego w sieci. -No wreszcie, ileż można na Was...- przerwała zdanie, gdy zobaczyła, że Claudia wróciła sama. - A gdzie go wywiało? On koniecznie chce byśmy zaraz skoczyły sobie do gardeł? A może filmuje to z ukrycia? Claudia obejrzała się za Jayem. No tak, teraz nie otrzyma już od nikogo pomocy. Musi jakoś dogadać się z Cheryl sam na sam. - Zdaje się, że musiał coś załatwić. Oczywiście na ostatnią chwilę... - zamrugała, uśmiechając się uprzejmie, bez przesadnych emocji, po czym nagle zrobiła się bardzo niezręczna. - Wszystkiego najlepszego, Cheryl! Nic dla Ciebie nie mam, ale mogę zrobić Ci fajne zdjęcia z basistą, jeśli chcesz. A po koncercie może uda nam się złapać też resztę. - Tak, ja już znam te jego żarciki. Zaraz wyskoczy zawiedziony, ze nie szarpiemy się za włosy.- mimo wszystko próbowała rozładować sytuację. - Dziękuję - odpowiedziała. - Nie oczekuję prezentów. Chcę dziś dobrze się bawić.- rozejrzała się za basistą. - Myślisz, że uda nam się przepchać?- - Chodź - przez chwilę wyglądała jakby chciała złapać Cheryl za rękę, ale może wcale o tym nie pomyślała. Po chwili przeciskały się już przez tłum. Mężczyźni ustępowali im miejsca, śledząc wzrokiem seksowne stroje, kobiety w sumie nie miały wyboru, bo Claudia parła do przodu, przesmykując się zwinnie niczym łasica. Gdy stanęły na przedzie, rozgarniając niezadowolone fanki, zapewne próbujące flirtować z muzykiem, blondynka odezwała się do niego: - Cześć, to znowu ja. Sam uśmiechnął się do niej, z lekka rozproszoną miną, pewnie każdy coś od niego chciał i trudno było mu się skupić na jednej rozmówczyni. Claudia wskazała na Cheryl, stojącą razem z nią w pierwszym rzędzie. - Koleżanka ma dziś urodziny, może mogłaby dostać jakieś specjalne zdjęcie? - Jasne - padła odpowiedź. Sam nachylił się do Cheryl i dziewczyna po chwili znalazła się w jego ramionach, trzymana jak księżniczka. Claudia natychmiast zaczęła robić zdjęcia. Cheryl była zaskoczona, że Claudia tak skutecznie się przecisnęła do samego Sama. Tak samo jak z dużą łatwością zaznajomiła się z nim. Nie zdążyła się przywitać, gdy jej położenie się zmieniło. Zarzuciła ręce na szyję Sama. -Miło mi Cię poznać- wyszeptała mu do ucha nim odwróciła głowę do obiektywu. Była tak mocno podekscytowana, że aż czuła serce walące jej w klatce piersiowej. Fanki z pierwszego rzędu aż pisnęły z zazdrości. - Wzajemnie - odpowiedział Samuel z uśmiechem. Cheryl mogła poczuć zapach jego wody kolońskiej, która kojarzyła się ze świeżym górskim źródełkiem. Po kilku zdjęciach ostrożnie odstawił dziewczynę na ziemię. - Chcesz urodzinowy autograf? - Poczekaj sekundkę- powiedziała i sięgneła do tylnej kieszeni spodni. Wyciągnęła bilet z wizerunkiem zespołu. - Wolałabym, byś podpisał dekolt, ale wtedy bym przestała się myć- zażartowała. - Po koncercie kupię płytę i poproszę o poprawę- dodała z uroczym uśmiechem. Sam uśmiechnął się półgębkiem na uwagę o dekolcie, ale już podpisywał się na bilecie długopisem pożyczonym uczynnie przez Claudię. Dziewczyna nawet wystylizowana na wampirzycę, przypominała zachowaniem siebie ze szkoły - pomocną i przykładną. - Widzimy się po koncercie - rzucił muzyk, oddając bilet i długopis. Sam przeprosił fanów, zignorował kilka podpisów, zapowiadając, że po koncercie będzie jeszcze na to czas. Wciąż nie mogąc wyzbyć się orbitującego wokół niego pierścienia fanów, a głównie fanek, ruszył w stronę wejścia na zaplecze. Dwójka ochroniarzy zastopowała tłum przed wparowaniem tam za nim i nakazała wycofanie się do środka sali. Reszta zespołu już czekała w wydzielonej na zapleczu sali. Kilka pozostałych dziewcząt wbiło pełne zazdrości i podziwu spojrzenia w Cheryl i Claudię, zastanawiając się zapewne kim one są. Cheryl odprowadziła muzyka wzrokiem, bacznie obserwując miejsce, gdzie plecy kończą swoją szlachetna nazwę. - Jakoś brak Jaya mi teraz nie przeszkadza- skomentowała odchodzącego Sama.
»Zamieszczono 18-12-2017 00:280
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49856
Ash rzeczywiście wyglądał kiepsko. Zrezygnowała z prób namawiania pod hasłem “może wcale nie jest tak źle”. Nie chciała, aby przywlókł jakieś choróbsko na koncert. Skoro chciał zrezygnować z zabawy dla dobra innych, jak przykładny obywatel, nie zamierzała przekonywać go do zmiany zdania.
Czas do pojawienia się Jenny wykorzystała na wymyślenie w co powinna się ubrać, bardzo ważne zagadnienie. Wszystko trzeba zaplanować starannie, odpowiednio wcześniej, aby po powrocie przyjaciółki starczyło się tylko ubrać i umalować. Szczerze powiedziawszy, robiła sobie też przerwy na czytanie, strasznie wciągnął ją pewien romans. Musiała prowadzić ze sobą prawdziwą wojnę o to, aby Jenny nie zastała jej z książką w ręku i pustką w głowie w sprawie pomysłu ubraniowego na wielkie wyjście. A wyjść chciała, w ramach walki z jesiennym smutkiem. Choć tak naprawdę, gdyby nie Jasmine i Jenny, gdyby miała iść tam całkowicie sama, to by nie poszła. Tak dobra była to książka.
Oczywiście Jenny zastała Alice z książką w ręku, ale bez pustki w głowie. Strój czekał przygotowany, czekała też smutna wieść pod tytułem “Ash nie przyjdzie”. Ale nie czekała okazja na jej przekazanie, dziewczyny musiały obie zabrać się intensywnie za szykowanie się. Alice zdecydowała się na czarną sukienkę, klasycznie, długość zwykła określać jako “niby nie do kolana, ale wciąż ujdzie w towarzystwie”. Na nią ciemnoszara skórzana kurteczka. Do tego czarne kozaki, dla odmiany do kolana, i czarna torebka, nie mająca nic wspólnego z kolanami.
Obrazel
Przed klubem Alice złapała się na myśli “Jak to dobrze mieć znajomości”. Gdyby nie Jasmine… Cóż, panowie ochroniarze na pewno by ich nie wpuścili. Oddała swoją kurtkę na przechowanie, Jas, nie ochroniarzom, i podążyła za przyjaciółką na spotkanie z Ciarami. Spotka się osobiście z członkami zespołu. “Aż ciary przechodzą, ha” zarzuciła w myślach sucharem.
Już dawno powiedziałaby Jenny o Ashu, jak powinna dobra przyjaciółka. Ale dobra przyjaciółka nie mówi z kimś o sekrecie tej osoby w zasięgu słuchu kogoś, przed kim owa osoba ten sekret utrzymuje. Dopiero teraz, w pracy, Jasmine była na tyle zajęta czymś innym, aby Alice zaryzykowała przekazanie najnowszych, smutnych wieści.
- Ash nie przyjdzie - wyznała prosto z mostu.
- Mówił, że jest zbyt chory. I faktycznie źle wyglądał, widziałam go na ulicy. Nie chce nikogo zarazić jakimś paskudnym choróbskiem.
Szybko przekazała najistotniejsze fakty, ciągle zerkając, czy Jasmine wciąż zajmuje się pracą i czy przypadkiem nie podsłuchuje.
Uśmiech Jenny na chwilę starła z twarzy nieprzyjemna nowina. Stało się to prawdopodobnie bez jej wiedzy, bo za chwilę użyła mięśni twarzy, by ponownie się rozpromienić. Pewnie nie chciała pokazać po sobie rozczarowania, na co jednak było troszeczkę za późno.
- Trzech przystojnych muzyków musi mi na razie wystarczyć - posłała Alice oczko.
Alice doskonale rozumiała Jenny. Osobiście nie doświadczyła jeszcze takiego zauroczenia jak przyjaciółka, ale potrafiła sobie wyobrazić jak bardzo ma się wtedy nadzieję na jak najczęstsze spotkania z tą jedyną osobą. Zresztą, dobrze wiedziała, że, będąc w jej sytuacji, reagowałaby tak samo.
-O tak, sama chętnie się z którymś zapoznam -odpowiedziała jej Alice, jak zwykle chętna do zawierania nowych znajomości. Pytanie brzmiało: perkusista czy gitarzysta, mimo wszystko bowiem, jeśli już się zaznajamiać, to z tymi najprzystojniejszymi właśnie.
Jako dobra przyjaciółka, Alice uznała, że rozczarowana Jenny powinna mieć pierwszeństwo w wyborze, podbijanie we dwójkę do tego samego faceta mijałoby się z celem... Zamierzała więc zagadać do tego, co będzie się czuł samotny, ponieważ Jenny nim wzgardzi.
- Hej! To ja ciebie pierwsza zapytałam - zawołała Jenny. - Mi to obojętne. Muszę jedynie wypełnić misję. - wsadziła dłoń do torby i wyciągnęła z niej płytę Ciar. - Zebrać wszystkie podpisy!
Na szyję zawiesiła sobie profesjonalny aparat.
- Skoro tobie obojętne, a mi nie aż tak bardzo.... - Alice uznała, że gitarzysta zdawał się przystępniejszy. Teraz na żywo, ale też i biorąc pod uwagę to, co wcześniej słyszała o zespole. Czego znowu nie było aż tak dużo, nie mogła powiedzieć o sobie, że była jakąś wielką, oddaną fanką ich twórczości. Nawet płyty nie miała, na której mogłaby zbierać autografy.
Ale nawet i bez płyty mogła spokojnie podejść do Nigela, na początek żeby się przywitać.
- Cześć, Alice jestem, chciałam, musiałam wręcz, tylko powiedzieć, że już nie mogę się doczekać rozpoczęcia koncertu. Świetnie gracie i będzie wspaniale usłyszeć was na żywo.
Nigel oraz Sam skończyli rozmowę z szefem Jasmine i udali się na scenę, by znów zająć swoimi instrumentami. Sam zerknął w dół na dziewczyny znad nastrajanej gitary basowej i posłał im uśmiech. Nigel rozpromienił się z miną jednocześnie sugerującą, że Alice mile zaskoczyła go komplementem.
- Dzięki wielkie! - powiedział Sam i przybił z Jenny i Alice żółwika.
- Dziękujemy - Nigel ukłonił się komicznie. Jenny wykorzystała moment, by poprosić o autografy. Widać było, że była onieśmielona, co zdarzało jej się dotychczas dopiero przy Ashu. Chłopaki byli skorzy do współpracy i Nigel obramował nawet swój podpis serduszkiem. Potem udawał, że zawzięcie kreśli autograf Sama, na co ten posłał mu jedynie ganiące spojrzenie z uśmiechem.
- Tak, on ma 5 lat - rzekł do dziewczyn. Jenny zaśmiała się. Poprosiła chłopaków jeszcze o zdjęcia i zrobiła im także kilka na wyłączność z Alice.
- Nie jesteście z ekipy, prawda? - zapytał Sam, a Jenny potwierdziła, kręcąc głową. - Jak się tu dostałyście agentki?
Dobre pierwsze wrażenie: zaliczone. Chłopcy nie mieli nic przeciwko autografom i zdjęciom. Alice w głębi serca przyznała się do błędu, jakim było nie zabranie niczego, na czym mogliby się podpisać. Raz, że nie liczyła zbytnio na to, że w ogóle będzie miała okazję do złowienia autografów, dwa, nie spodziewała się, że będą ich tak chętnie udzielać. I że na żywo okażą się naprawdę sympatyczni.
I naprawdę nie przeszkadzało jej to, że Nigel zachowywał się uroczo. Tak, dla niej to było urocze.
I była wdzięczna Jenny, że ta, mimo wszystko wykazując się o wiele większą śmiałością, poprosiła o zdjęcia. Takie fotografie, tylko Alice i Nigel, i Sam też, będą na pewno wspaniałą pamiątką.
- Jesteśmy takie miłe, to nas wpuszczono. Ale, dlatego że jesteśmy tak miłe, niedługo zostawimy was samych, żebyście się mogli w spokoju przygotować do koncertu. Nie żebyście potrzebowali wielu przygotowań, i tak jesteście już świetni. - zapewniła uśmiechnięta Alice.
Nigel oczywiście musiał skomentować ten komplement durnym zachowaniem i tekstem: - No wiem.
Zarzucił włosami jak prawdziwa modelka. Sam natomiast okazał więcej taktu przystającego osobom dorosłym i podziękował dziewczynom za wyrozumiałość. Zaraz jednak, nim dziewczęta zdążyły odejść od sceny, nadszedł Tom i Jenny jego również naciągnęła na podpis i porwała do zdjęć.
Tak, on wiedział. Radosna pewność siebie, "jestem idealny" bez żadnego wysiłku. Irytujące, w pewien sposób urocze, ale głównie irytujące.
Jenny miała swój szczęśliwy dzień, ponieważ przyjaciółki wpadły też na Toma. Który też chętnie pozował do zdjęć i podpisywania się.
- Hej, jestem pierwszy raz na waszym koncercie, nie spodziewałam się, że będzie taka okazja, że przyjedziecie do takiej miejscowości jak nasza.
»Zamieszczono 24-12-2017 19:580
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #50214
ALICE EVANS

Późne południe, 18 września 2020
Piątek

- Świeża krew - Nigel puścił oko do Alice, a jego ton stał się nagle bardzo poważny. - Uważaj. Raz ujrzysz nas na żywo i będziesz zgubiona już na zawsze.

- Ta, powinniśmy nazywać się Dragi, zamiast Ciary - mruknął z przekąsem Tom, kończąc podpisywać Jenny płytę.

Mimo iż był najdrobniejszym i najcichszym z trójki muzyków, zrobił na dziewczętach wrażenie najdoroślejszego. Choć może był to jedynie wynik durnych wygłupów Nigela, niewiele mądrzejszych żartów w odpowiedziach Sama i mniej głupkowatego, a lubującego się w sarkaźmie poczucia humoru Toma. Ciekawe jaka była Brenda?

- A gdzie jest wasza wokalistka? - zapytała Jenny.

Niepewny ton głosu zaburzył iluzję poufałości wypowiedzi. Jenny wciąż była onieśmielona.

- Ma tremę - skłamał Sam, zaraz jednak sprostował. - Wyje sobie pewnie gdzieś w ukryciu.

Członek ekipy dźwiękowej wszedł na scenę i stanął między chłopakami, sprawdzając mikrofon.

- Wy pewnie też potrzebujecie jeszcze przygotować sporo rzeczy. Dzięki za rozmowę… I za zdjęcia… I autografy - Jenny zająkała się i spaliła buraka, szybko odwracając się do odejścia.

- Dzięki za przyjście - Nigel serdecznie uśmiechnął się za odchodzącymi.

Wkrótce dało się słyszeć próby instrumentów i mikrofonu oraz wykrzykiwane wymiany zdań między muzykami, dźwiękowcami, a głównym operatorem dźwięku z półpiętra, do którego prowadziły tarasy. Miał tam swoją małą bazę z mnóstwem przycisków i pokręteł, z której sterował zarówno dźwiękiem jak i oświetleniem sceny. No i z góry doskonale widział i muzyków, i to, co działo się w tłumie przed sceną.

Kiedy niedługo potem otwarto pub i Jasmine wreszcie mogła sobie pozwolić na chwilę odpoczynku po wyczerpującym przygotowywaniu lokalu, Alice i Jenny mogły zamówić sobie coś do picia. Miały mnóstwo rodzajów alkoholu, soki, Pepsi, Colę, lemoniadę i jeszcze parę innych napojów do wyboru. Wkrótce muzycy ukończyli przygotowania na scenie i porozchodzili się, to na zaplecze do specjalnie przygotowanego dla nich pomieszczenia lub do baru. Zaczęli schodzić się ludzie, a najwcześniej najwięksi fani zespołu (lub alkoholu), mający w planach upolowanie kilku autografów bądź zdjęć.

Spragniony Sam ułatwił im robotę i wkrótce ku swojej konsternacji został bardzo szybko otoczony. Chcący dołączyć doń przy barze Nigel widząc to, strategicznie wycofał się na zaplecze. Ku zadowoleniu basisty pierścień fanów stanowiły jednak w większości dziewczęta. Niektóre z nich lepiej niż inne zapadły mu w pamięć, jak ruda solenizantka i jej wampowata blond koleżanka oraz inne ślicznotki, które przyszły pod scenę jeszcze przed otwarciem. Sam doceniał ich uwielbienie i wiedział, że dzięki nim i innym ludziom, których oczy skrzyły się szczęściem na widok zespołu, był sens w tym co robił.

Nie czuł tego, gdy za szczeniackich lat wraz z Nigelem zapragnęli mieć własną kapelę. Był wtedy cholernie skrytym, nieśmiałym dzieciakiem uczącym się grać rocka, zamiast kolędy na Boże Narodzenie na swym nowym prezencie. Teraz nie bał się przyznać, że wówczas kompletnie nie wierzył, by jego marzenia o zespole mogły się spełnić. Jednak ziściły się i zawdzięczał to swojej ciężkiej pracy, odrobinie szczęścia, przyjacielowi, ale również swoim fanom. Część jego pozostała od tamtych lat wciąż tym samym Samem i jako wrodzony samotnik, szybko zmęczył się pod naporem tłumu. Z trudem więc wycofał się do bezpiecznego, względnie cichego zaplecza. Potem już żaden z chłopaków nie wychylił stamtąd głowy aż do samego koncertu.

»Zamieszczono 02-10-2018 19:550
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #50215
CHERYL WILLIAMS

18 września 2020
Piątek

- Jeśli komuś się wygadasz, to przysięgam, że zaczną ginąć twoi bliscy i znajomi, a ty znikniesz ostatnia.

Claudia nie dała się zastraszyć. Uznała wręcz, że groźba jest zabawnie wyolbrzymiona. I może by się nawet zaśmiała, gdyby nie twarz Jaya znajdująca się niebezpiecznie blisko jej własnej. Jej wysokie buty niwelowały różnicę wzrostu między nimi. Widocznie poczuła się nieswojo. Próbując choć trochę zwiększyć dystans między nimi, przeniosła ciężar ciała na drugą nogę. Dopiero wtedy odezwała się obronnym tonem.

- Przecież nic nie powiem!

,,Zresztą kto by się domyślił dlaczego tam jedziesz” chciała dodać, ale instynkt samozachowawczy ją przed tym uratował. Nawet nie zauważyła, że wreszcie odetchnęła i rozluźniła usta, gdy mężczyzna się odsunął, a potem zniknął w korytarzu prowadzącym do wyjścia.

***

Claudia kończyła swoje piwo. Uzbrojona w długi obcas nóżka kiwała się do rytmu lecącej z głośników rockowej muzyki, jeszcze nie granej na żywo. I dość przyćmionej przez szum nakładających się na siebie mnóstwa rozmów. One nie rozmawiały. Udało się im z Cheryl zdobyć miejsca siedzące, gdy dwójka mężczyzn udała się po nową kolejkę piwa. Niestety dość daleko od sceny. Miały jeszcze jednak chwilkę, nim zespół zacznie grać, by przepchać się na przód sceny. No i wciąż czekały na powrót Jaya. Zjawił się w końcu, przerywając ten niezwykle dłużący się moment niezręczności. Jego koszula i czubeczki włosów były nieco zwilżone przez niezbyt mocny deszcz. Zaproponował, że kupi dziewczynom nowe napoje.

- Dla mnie Pilsner - Claudia podała nazwę swojego piwa.

Zaraz jednak wstała, za odchodzącym Jayem. Chłopak uniósł brwi, dając do zrozumienia, że albo nie wie o co jej chodzi, albo nie chce mu się wiedzieć.

- I jak? - dopytała się cichaczem, nie chcąc wciągać do rozmowy Cheryl.

Jay westchnął i już miał ją zignorować, ale w końcu szepnął na odchodnym.

- Nie przyjdzie.

On za to przyszedł w ciągu kilku minut z alkoholem dla nich wszystkich. Na tacy. Dodatkowo do tego, co sobie dziewczęta zażyczyły, zamówił dla nich po szocie słodkiej Sambuki.

- Wszystkiego najlepszego, Hrabino.

- Twoje zdrowie - Claudia uniosła swojego szota.

Razem z Jayem czekali by jak przystało stuknąć się drinkami z solenizantką. Nadchodził już czas występu Ciar i czuło się jak atmosfera gęstnieje. Duży pub był niemal pełny. Ale i tak nadeszli jeszcze nowi koncertowicze. Grupa mężczyzn przecisnęła się od wejścia do baru. Wszyscy wyglądali raczej młodo, zadbanie, niczym boysband Take That w obecnych czasach i sami mogliby uchodzić za gwiazdy wieczoru.

Parli do przodu, przesmykując się przez chmary ludzi lub delikatnie ich przesuwając. Jeden z nich prawdopodobnie przypadkiem trącił Jaya, który posłał za nimi wściekłe spojrzenie i wulgarną pretensję. Rozlał trochę swego piwa, na szczęście ani nie na swoje drogie ubrania, ani na dziewcząt. Ten, który go zahaczył, odwrócił głowę. Jego i Jaya spojrzenia spotkały się i młodszy, nieustraszony i butny chłopak przez ułamek sekundy był pewny, że tym razem pożałuje swoich słów. Mężczyzna jednak, choć szedł ostatni w grupie, nie zadał sobie nawet trudu, by zwolnić i po chwili, rozpłynął się w tłumie. Dumny Jay chwilę cierpiał przez niemożność dostania swej sprawiedliwości. Alkohol jednak, obecność przyjaciółek i podekscytowanie, unoszące się w powietrzu, niczym jakaś zaraźliwa choroba, pomogły mu szybko zapomnieć o tym drobnym incydencie. Przynajmniej na razie...

»Zamieszczono 02-10-2018 20:180
Zgłoś!
Status Status
SŻ128
PD: 207
PostID #50216
RACHEL NOVICKI

Godzina 20:48, 18września 2020
Piątek

Paul z daleka dostrzegł mężczyznę wstającego od stołu. Jego stołu, przy którym chwilę temu to on siedział z Rachel. Wezbrały w nim złość i strach. Najpierw nie mógł pomóc swym przyjaciołom atakowanym przez walniętego studenciaka, a teraz jakiś mężczyzna podsiada kobietę, z którą tu przyszedł. Nie żeby był o nią zazdrosny, nie byli przecież parą, a jedynie znajomymi z pracy. Może ów mężczyzna również był tylko znajomym Rachel, który przypadkiem wpadł z kimś do tej samej restauracji i kulturalnie postanowił się przywitać. Było takie prawdopodobieństwo, ale nie uspokoiło ono Paula. Wciąż był wściekły, choć postanowił to ukryć przed koleżanką. Bo tu nie chodziło o nią, a o jego narażoną dziś już dwukrotnie męskość.

Czuł się jakby życie postawiło przed nim wyzwania, a on obu nie podołał. Czuł się tak już przez pewien czas. Wyczuwał, że zbliża się kryzys, jak dół, w który musi wpaść idąc po ciemku opuszczoną drogą. Znajoma czarna dziura, w której tak strasznie jest być, a tak trudno jest się wydostać. Gdyby zliczył ileż razy już próbował, poczułby się bardzo stary. Stary i zmęczony. Nie liczył jednak. Postanowił spróbować i tym razem.

Nie mogąc wyzbyć się zdenerwowania, które osiadło na jego spokoju, jak niepowstrzymywalne uczucie swędzenia, stał się wyjątkowo gadatliwy. Sam siebie tym bardziej zdenerwował. Zachował jednak swój zwyczajowy, wyuczony spokój osoby znudzonej życiem. Prawda była taka, że nie był nim znudzony. Miał po prostu niewielu przyjaciół i żałośnie słabe umiejętności społeczne. Poza swoją nieliczną rodziną, Marcusem i Rachel właściwie nie utrzymywał z nikim zażyłych kontaktów. Wiedział, że ludzie prawdopodobnie postrzegali go jako frajera lub w najlepszym razie jedynie nudziarza. Nie miał jednak śmiałości tego zmienić. Nie chciał też skończyć w samotności, dlatego trzymał się tak kurczowo wyjazdów organizowanych z Rachel. Właściwie organizowanych głównie przez niego, zdawał sobie z tego sprawę. Ale zazwyczaj mu to nie przeszkadzało.

Nagłe zniechęcenie Rachel przerwało potok jego myśli. Zauważył, że wygląda, jakby nie czuła się komfortowo. Pierwszy, frajerski instynkt Paula podpowiedział mu, że to pewnie on zrobił coś nie tak, ale zaraz przypomniał sobie o nieznanym mu mężczyźnie. Kobieta, którą zaprosił czuła się nieswojo podczas spędzanego z nim czasu. Wiedział, że powinien coś zrobić w sprawie nieznajomego. I to już na samym początku. Teraz to byłoby głupie. Teraz to już za późno. Na szczęście.

-Tak. Ja też - mruknął ledwie słyszalnie z przygnębioną miną, która na jego pełnej twarzy przypominała nieco grymas nadąsanego dziecka. - Chodźmy.

Gdy wstała, pomógł jej założyć odzienie wierzchnie. Wyszli już z gospody, gdy nagle Paul zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu nie ma ochoty na wyjazd z Rachel. Zaskoczyło go to i w myślach próbował przekonać siebie, że jest po prostu zmęczony. Może przytłoczony całym tym ponurym wieczorem pełnym niechcianych niespodzianek... Ale to nie było to.

Rachel była atrakcyjna i miła, i zawsze niemal zgadzała się z jego pomysłami. Dlaczego więc nagle napadło go znienacka, niczym zboczeniec zza krzaka uczucie, że to wszystko nie ma sensu, że to jedynie udawanie, a nie przyjaźń? Gdzieś tam wewnątrz zawsze czuł, że Rachel nie traktuje go poważnie, a jego nastrój domagający się autodestrukcji akurat teraz postanowił to przed nim wyjawić. Wielkie dzięki.

Ale on nie był taki, żeby się teraz po prostu zmyć. Niedaleko nich rozległo się głośne warknięcie i natychmiast odpowiedziało mu następne. Po chwili przerodziły się w charakterystyczne stukocące ryki i minęły ich dwa choppery. Paul chwilę śledził je wzrokiem, myśląc zupełnie o czym innym. Mogli to być dwaj mężczyźni, którym Rachel ukradkiem zrobiła zdjęcie.

Zarówno ten śmiały który do niej podszedł, jak i jego rudowłosy kolega patrzyli na nim na coś w centrum gospody. Obaj byli uśmiechnięci. Rudy załapał się jedynie profilem. Do tego rozmazanym. Ale jego towarzysz wyszedł bardzo przystojnie.

- Chodźmy sprawdzić, co dzieje się w tym pubie - miał na myśli mijany przez nich po drodze lokal ze sporą kolejką przed wejściem.

Po cichu liczył na to, że zabawowy tłum i alkohol zamażą jego gorzkie uczucie do przyjaciółki. A może odciągną od niego nawet jej towarzystwo. Wtedy nie musiałby wreszcie starać się jej zadowolić.

»Zamieszczono 02-10-2018 20:220
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50217
Rachel oparła się o zagłówek, i odetchnęła z ulgą, gdy tylko Paul ruszył. Mina skwasiła jej się gdy choppery przejechały z rykiem. Widziała że Paulowi siadł nastrój. Może naprawdę lubił ten lokal i jego baraninę? Zrobiło jej się głupio. Właściwie do tej chwili nie miała pojęcia, czy jej obawy były słuszne. Po tej chwili zresztą też. Możliwe że mężczyzna wsiadłby i odjechał, a oni mieliby okazję by pomówić i się pośmiać. A możliwe, że odjechał bo ona wyszła. Nie miała syndromu pępka świata więc nie obstawiała z całą pewnością, że tak właśnie było. Miała za to niepokojące ciche odczucie, że popsuła przyjacielowi nastrój. - Wiesz, uwielbiam choppery. Pewnie o tyle bardziej, o ile bałabym się wsiąść na jakikolwiek. - uśmiechnęła się do siebie. - Słuchaj, ja naprawdę... Lokal był w porządku. Zaniepokoił mnie ten człowiek, który nam się przyglądał. Gdy wyszedłeś, przysiadł się i zaprosił na przejażdżkę motorem. Od czasów szkolnych nie słyszałam takiego tekstu na podryw. Wiesz że mam alergię na cwaniaków. Nie chciałam by nam popsuł humor. I chyba nie bardzo potrafię reagować w takiej sytuacji. O wiele lepszą kontrolę mam nad próbkami pod mikroskopem, niż nad rozmową z nieznajomymi' - przyglądała się Paulowi kątem oka, by wychwycić czy to o to chodzi. Może go widział? Albo widział zdjęcie w telefonie, i poczuł się nieswojo? Rachel mogla tylko zgadywać. Podchwyciła szybko pomysł, by sprawdzić co jest w klubie. Samą siebie tym zaskoczyła, ale przecież nieraz bawili się razem. Było w tym coś nieprzyzwoicie bezpiecznego. Nieprzyzwoicie zachowawczego. Jednak piwo robiło swoje - wpędzało Rachel z nastroju znudzonej życiem laborantki w nastrój kobiety planującej wizytę w klubie. Pewnie jej strój pozostawiał wiele do życzenia. Na szczęście względem stroju była na uprzywilejowanej pozycji dorosłości, i nie musiała wyrabiać sobie kompleksu na tym tle. Sam Paul widział już ją w najdziwniejszych strojach, począwszy od kitla, przez odzież ochronną gdy kiedyś w laboratorium jakiś gamoń omal nie spowodował epidemii, a skończywszy na szlafroku i koszuli nocnej, gdy odwiedził ją podczas choroby. Strój codzienny na tym tle wypadał właściwie najlepiej. - Byliśmy już tutaj?' - zaciekawiła się. Wychodzili na tyle rzadko że raczej powinna pamiętać. A jeśli nie ona, to Paul na pewno. Było bardzo możliwe, że zmieniające się oświetlenie, tłum rozbawionych ludzi i alkohol dobrze zrobią im obydwojgu. W końcu zawsze mogli później wziąć taksówkę.
»Zamieszczono 03-10-2018 14:370
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 37 ]  1, 2, Następna


Kliknij tutaj aby odpisać