Postać   Wpis  
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1464
PostID #50286
Marzec, 1563 rok, Hiszpania - La Coruña 

Miasto rozświetlało tysiące lamp, próbując odgonić mrok, który spowił miasto. Noc w założeniach miała służyć jako czas do odpoczynku, ale nie tutaj. Część mieszkańców budziła się właśnie wtedy, kiedy nadchodził wieczór. Młodej, samotnej kobiecie w życiu by nie przyszło do głowy zapuszczać się o tak późnej godzinie gdziekolwiek, tym bardziej do portu. Jednak Valeria Morrero nie była zwyczajną kobietą. Pewnie swoimi historiami i przygodami, którymi spędziła na morzu, zachwyciłaby nie jednego wilka morskiego. Oj tak. Valeria wiele w życiu przeszła. Jednak to jedno wydarzenie wypaliło w jej sercu ranę tak głęboką, że tylko zemsta będzie w stanie przynieść ulgę. Dokładnie w ten dzień, trzy lata temu, straciła miłość swego życia - Lorencio. Mawiano, że morze daje wiele nowych możliwości, ale potrafi też wiele zabrać. Kobieta musiała ukrywać się nawet przed własnym ojcem, by ten nie wydał jej ponownie za mąż. Jej serce było już przypisane do Lorencio. Podmiotem zemsty był niejaki Kapitan Marcos. Pirat, który miał pod swoją banderą nawet setki korsarzy. Jeden z jego okrętów zatopił statek, na którym przybywała własnie ona i jej mąż. 

Karczma. Tam szła, wolnym krokiem, Valeria. Jednak celem wizyty w tym niezwykłym miejscu - które nie tylko wydziera z ludzi ich prawdziwe ja, ale również niekiedy i duszę - było zaciągnięcie się do łowców piratów. Była to kolejna próba. Wszystkie poprzednie skończyły się fiaskiem. Nikt bowiem nie chciał mieć kobiety na swoim okręcie. Były to różne powody. Zabobony, strach o los kobiety pośród dziesiątek napalonych mężczyzn, czy po prostu stereotypy. To jednak nie wystarczyło, by się poddać. Musiała próbować i próbować. To była jej kolejna okazja. Karczma Pod Spaloną Strzechą. Nazwa wywodziła się od tego, że niegdyś, dawno temu, znajdowała się tu gospoda, której dach pokryty był właśnie strzechą. Resztę historii idzie sobie dopowiedzieć samemu. 

Jak na miasto La Coruña przystało, nawet to miejsce budziło podziw jeszcze przed przekroczeniem progu. Wszystko było schludne, okolica dość spokojna, karczma zawsze była zadbana i niczego tu nie brakowało. Schodzili się do niej mężczyźni z różnych zakątków Oceanu Atlantyckiego, by odpocząć po kilkumiesięcznych rejsach i zaznawać wszelakich rodzajów przyjemności cielesnej, gdyż tuż nieopodal znajdowała się Czerwona Latarnia. Z karczmy dobiegały odgłosy rozmów. Ktoś za głośno gadał, kto inny krzyczał, jeszcze inny śpiewał, a kumpel mu przygrywał. Dla szarego człowieka, który nigdy nie miał okazji należeć do tej jednej wielkiej społeczności, był to zapewne wielki harmider. By się w nim odnaleźć, trzeba było często poświęcić wszystko inne. W środku było ciepło. Nie można było jednoznacznie stwierdzić, czy było to spowodowane ciepłymi posiłkami, ogrzewaniem w kominku oraz gotowaniem w kuchni... Czy może cielska tylu chłopa sprawiały, że - niezależnie od pory roku - było tu, jak było. Marzec tego roku był bardzo zimnym miesiącem, więc Valeria mogła poczuć niebiańską ulgę po przekroczeniu progu. Jej obecność nie wzbudziła wielkiej sensacji. Ktoś spojrzał i trącił przyjaciela łokciem, by ten zwrócił uwagę na jej kształty, te poniżej pasa. Ktoś inny tylko patrzył tępo spode łba, próbując uchwycić nowego człowieka, który tu dziś zawitał. Valeria nie była jedyną kobietą w karczmie o tej porze. Większość pań jednak tutaj pracowała. 

Gdzieś tu musiał być człowiek, który ogłosił niedawno pobór ludzi na jego statek. Tylko jak go znaleźć? Po dłuższym obserwowaniu ludzi zauważyła, jak w rogu karczmy zebrało się sporo mężczyzn. Był wśród nich taki co zaskakiwał długością swej czarnej brody. Nosił też kapelusz, który jasno dawał do zrozumienia, że nie jest byle kim. Właśnie siedział i wtykał jednemu pod nos jakiś papier. Reszta również coś pisała.
»Zamieszczono 04-12-2018 19:160
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1464
PostID #50287
Marzec, 1563 rok, Kuba - Hawana 

Szczęście jest czymś, o co walczy każdy człowiek. Bez wyjątku. Czy to szczęście dla niego samego, dla kogoś innego, bliskich osób lub nawet rzeczy materialnych. Szczęście. Nie posiada kształtu, koloru, nie można określić go żadną miara. A jednak kiedyś się kończy. Jak może skończyć się coś, czego nie idzie pojąć żadną miarą? Czego nie można schować do kufra? Niedawno pojął to kapitan Gabriel Wolf. Pirat słynący z tego, że zawsze przynosił szczęście tym, u których pracował. Jego okręt El Acónito nigdy nie został trafiony z żadnego działa. Nigdy nie został splądrowany, a każda misja, w której brał udział, kończyła się hucznym powodzeniem. Do teraz. 

Wpływy Hiszpanów na wodach Morza Karaibskiego były coraz większe. Nikt nie chciał zadzierać z ich flotą. Zlecenia dla pirata Wolfa się skończyły. Wraz z tym zaczynało ubywać powoli wszystkiego. Prowiantu, chęci do dalszej współpracy załogi oraz przygód. Rzecz jasna. W tym wielkim kryzysie wspierał go jego wierny kompan pełniący rolę pierwszego mata oraz narwanego kanoniera - Lith Roter. 

Lith doskonale rozumiał sytuację, z którą musiał zmierzyć się jego przyjaciel. To on własnie wysunął propozycję, by popłynąć na Kubę. W jednej z karczm dowiedział się, że sam Kapitan Marcos poszukuje rąk do pracy. Nadarzyła się okazja niemałego wzbogacenia się oraz poznania samej legendy wód Oceanu Atlantyckiego. Czołowego wroga hiszpańskiej floty. Tak oto El Acónito raz jeszcze rozłożył żagle w nadziei na przywrócenie szczęścia całej załodze, która była tylko o krok od buntu. Jeśli to się nie uda... Cóż... 

Zima dalej dawała się we znaki. Powietrze na morzu było jeszcze bardziej nie do zniesienia. Wiatry szarpały żagle, fale trąciły statkiem wedle własnej woli. Pomimo ciężkiej podróży, w końcu wszyscy ujrzeli swój cel - portowe miasto - Hawana. Kapitan Wolf nie musiał długo czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Niedługo po zakotwiczeniu okrętu dotarł do niego informator z kartką, na której wskazany był adres, pod który musiał się udać w celu pertraktacji i być może przyszłej, wspólnej działalności na długi etat. Gabriel mógł zabrać ze sobą tylko jednego człowieka. Długo nie trzeba było się zastanawiać. Do niego dołączył nie kto inny jak mat Roter. 

Obydwoje udali się czym prędzej pod wskazany adres. Podczas gdy ich cała załoga hulała w karczmie, próbując złagodzić nerwy ostatnich miesięcy, tak kapitan i mat szli na spotkanie z samym kapitanem Marcosem. Tak wtedy myśleli. Adres zaprowadził ich - o dziwo - do domu uciech. Mogli sprawdzać adres do woli, jednak nie było mowy o pomyłce. Było to właśnie tutaj. Kiedy weszli do środka, powitała ich średniej piękności blond kobieta o zadziornym spojrzeniu - A któż to nas odwiedził? - uśmiechnęła się. Gabriel dostał wskazówki od informatora, by w tej sytuacji odpowiedzieć "wschodnie wiatry". Co dalej się stanie? Mógł się tylko domyślać, lecz im bliżej był celu, tym większy ogarniał go niepokój. Było to dla niego dość nienaturalne uczucie. Lith natomiast wyczuł bardzo charakterystyczną, lecz ledwie wyczuwalną woń prochu. Ktoś tu z pewnością oddał strzał. Jeszcze dzisiaj.
»Zamieszczono 04-12-2018 21:160
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1464
PostID #50288
Marzec, 1563 rok, Irlandia - Limerick 

W Irlandii pogoda była dzisiaj bardzo kapryśna. W sumie jak zawsze: czy to lato, wiosna... Zima. Marzec był - w tym roku - również bez zmian. Śniegu brak, a mrozy niesamowite. Mieszkanie tak blisko morza miało swoje wady i zalety. Shea jednak była tak zakochana w morzu, że potrafiła przymknąć oko na wszystkie niedogodności. Dzisiaj jednak nie mogła się z nim spotkać. Ojciec stanowczo zaprzeczył, tłumacząc się bardzo ważną sprawą. Brzmiało to jakby była wręcz międzynarodowa. Matka zabrała swoich trzech synków, młodszych od swojej jedynej córki, na miasto. 

Shea musiała wyjątkowo popilnować domu. Argumenty, że drzwi można zamknąć na klucz, jakoś nie docierały. Teraz jedynymi wiernymi towarzyszami dziewczynki były pióro i kartka papieru. Chociaż to tylko dwa przedmioty, to dawały praktycznie nieskończone możliwości, biorąc pod uwagę jej talent pisarski oraz kreatywność. Niczym kapitan, który - mając tylko łódkę - dzięki swoim umiejętnością zwojuje całą Wielką Armadę! Shea mogła spędzać tak całe dnie. Pisząc, malując. Kochała również wychodzić poza miasto i napawać się widokiem pięknych lasów i pól, które otaczały Limerick. Wtedy ogarniał ją błogi spokój. Jedynym obowiązkiem młodej panny Lennon były prace domowe, takie jak: sprzątanie, pranie, mycie, robienie zakupów. Rodziców nie było stać na szkołę, więc musieli samodzielnie uczyć swoje dzieci wszystkiego, co w życiu im się przyda. Ojciec rybak, matka - kura domowa. A jednak, można było żyć szczęśliwie. 

Każdy, kto mówi, że pieniądze dają szczęście, nie ma pojęcia, czym ono jest. I Shea wiedziała o tym doskonale. Spokojne popołudnie zostało zakłócone przez trzask drzwi. Ktoś je ewidentnie otworzył i po chwili mocno zamknął. Nie słyszała niczyich głosów, więc to chyba nie była matka z jej braćmi. Powrót ojca? Nie za wcześnie? Ojciec zawsze wracał późnym wieczorem. Może jednak coś się stało i wrócił wcześniej? A może zmienił zdanie i zabierze biedną Sheę na mały rejs! Nadzieja samoistnie weszła w głowę dziewczynki, co zmusiło ją do sprawdzenia, któż to taki. Serce jednak jej zamarło, gdy ujrzała człowieka w kapturze. Miał na sobie ubrania, które wiążą się w pewien sposób z marynarką. Przy jego pasie była szabla oraz pistolet. Oddychał ciężko, przygnieciony plecami do zamkniętych drzwi. Trzymał się kurczowo jedną dłonią za brzuch. Teraz Shea mogła zobaczyć, że mężczyzna krwawi. Wtem ranny nieznajomy spojrzał gwałtownie na dziewczynkę i przyłożył palec do ust - Ciiiii. Za drzwiami słychać było jakiś gwar, bieganie, krzyki. Szukali kogoś, a tym kimś był zapewne jegomość uciszający młodą panienkę.
»Zamieszczono 04-12-2018 21:410
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50289
Czarny proch, Święci Pańscy! - tego zapachu Roter nie mógłby z niczym pomylić, nawet gdyby rozpylono w tym pomieszczeniu cały flakon perfum. Szybkim gestem złapał kapitana za łokieć i rozglądając się wokół syknął mu do ucha:
- To może być zasadzka. Czuję proch. - Zdecydowanie łatwiej i dyskretniej byłoby, gdyby mieli opracowany system gestów na takie okazje, bo jeżeli ktokolwiek ich obserwował, już zapewne zdawał sobie sprawę, że coś zwęszyli.
Kciukiem wolnej dłoni musnął kolbę swojego garłacza. No bo kto normalny strzela w burdelu, może burdelmama do jakiegoś niewychowanego klienta, ale nie o tej porze. Wszystkie dzwonki alarmowe w głowie pierwszego mata rozdzwoniły się na całego.
- To mogą być Francuzi - dodał, nadal szeptem, bo przecież Francuzi byli winni całemu złu tego świata. - Kapitanie, musimy opanować załogę, ale nie możemy dać się pojmać.
Nie da się pojmać Francuzom! Znowu rozejrzał się, próbując dostrzec, czy gdzieś nie lśni lufa pistoletu.
»Zamieszczono 05-12-2018 20:070
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50290
Dziewczyna właśnie skończyła szkic dość nietypowy, bo małego owada.
Obrazel
Skąd się ten mały robaczek przypałętał tutaj o tej porze roku? Zmarzł pewnie malutki. Żal mi było, że musiałam go zabić. Ale czy na pewno musiałam? Usiadł na oknie, akurat gdy przez nie spoglądałam i moją pierwszą reakcją była chęć zabicia go. I nawet nie broniłam się przed tym - zaraz odnalazłam chusteczkę i to zrobiłam. A teraz, zamiast dać mu spokój, to go rysuję i do tego z pełną bezczelnością obdarzam go niepogiętymi skrzydełkami, jakby jeszcze żył. Jesteś naprawdę bez serca, Sheo. Ile to już istot pozbawiłam życia, podczas mojego krótkiego istnienia na tym świecie? Chciałabym uratować komuś życie, nie być tylko narzędziem zniszczenia w rękach losu. Czy to nie byłoby piękne? Świadomość, że właśnie dzięki temu, że ja żyję, ktoś inny mógł przetrwać? Mama często powtarza: “gdy będziesz mieć własne dzieci...” Och, kiedy to będzie. Zastanawiałam się, czy dawaniem życia można wynagrodzić jego odbieranie, teraz jednak uważam, że uratowanie kogoś jest sprawą znacznie większą. Rodzenie dzieci jest naturalne - jak śmierć ze starości. Zabijając kogoś nagle, ingeruje się w pierwotny porządek świata. I również w taki sposób trzeba odpokutować, zagrać fortunie na nosie, uratować kogoś, nad kim wisi już katowski mie Oderwała wzrok od kartki, słysząc, że ktoś wchodzi. - Daid? - zapytała, lecz po chwili zdała sobie sprawę, że to raczej mało prawdopodobne, by wrócił tak wcześnie. Odstawiła pióro i wstała z krzesła, przechodząc do pomieszczenia obok. Już na progu zamurowało ją. Chciała się zapytać, co ten pan tu robi, ale na jego prośbę zachowała milczenie. Przy okazji zauważyła krew, co dodatkowo ją zestresowało. - Pan jest ranny - odezwała się w końcu, ale dość cicho. - Pójdę po bandaże. Trudno powiedzieć czy powiedziała to bardziej z rzeczywistej chęci pomocy, czy po prostu chciała - choć na chwilę - znaleźć się w pomieszczeniu bez krwawiącego człowieka. Mimo że stresowała się powrotem, nie ociągała się i szybko wróciła z opatrunkami (gdy ma się w domu trzech małych rozbójników, różne wypadki się zdarzają i opatrunki są rzeczą iście niezbędną). Podała je mężczyźnie sztywno wyciągniętą ręką, patrząc na niego niepewnie.
»Zamieszczono 05-12-2018 20:420
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50291
Gabriel uniósł lekko rękę, by gestem uspokoić przyjaciela, choć równie dobrze mogło to zostać uznane (przez postronnych obserwatorów) za znak, by ten zaczekał - jakąkolwiek ma teraz do niego sprawę. Nie zignorował jednakże ostrzeżenia, starając się zachować czujność, szczególnie w stosunku osób które mogłyby się do niego zbliżyć. Nawet jeżeli miałaby to być piękna kobieta.
Wątpił jednak szczerze, by ktoś taki jak Kapitan Marcos pozwolił by mu obcy włazili w interesy. Możliwe, że próbowali... i stąd może być ten zapach prochu? Jeżeli jednak faktycznie miała to być zasadzka, być może kontrakty z tym piratem nigdy nie miałyby mu się opłacić.
Opuścił rękę, uśmiechając się przy okazji zawadiacko do "damy".
- Wschodnie wiatry, złotowłosa piękności - powiedział do niej lekko żartobliwym tonem. Jego prawa ręka już powoli wędrowała w okolice zawieszonej u pasa broni, gdyby te słowa miały się zamiast rozpoznawczego znaku okazać sygnałem do ataku.
»Zamieszczono 06-12-2018 17:390
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1464
PostID #50293
Marzec, 1563 rok, Irlandia - Limerick
Obrazel

Mężczyzna mocno zdziwił się na reakcję młodej kobiety. Spodziewał się wrzasków, bicia patelnią po głowie oraz wzywania pomocy. Wyjątkowa i niespotykana raczej reakcja. Albo to nie był jej pierwszy raz, kiedy to zakrwawieni ludzie pojawiają się w progu jej mieszkania, albo jest bardzo naiwna i dobroduszna. Tak czy siak, działało to na jego korzyść, więc nie ma co narzekać. Kiedy młoda poszła szukać opatrunku, ten już rozglądał się po domu. Niestety, nic tu złotem i srebrem nie pachniało. Cóż... Nie-nieszczęście w szczęściu. Pozwolił sobie usiąść przy stole, przy którym zazwyczaj cała rodzina spożywała posiłki. Zdjął płaszcz oraz rozpiął koszulę. Shea mogła teraz zauważyć, że ma do czynienia nie tyle z dorosłym facetem, co młodym mężczyzną. Całkiem dobrze zbudowanym, młodym mężczyzną. Na brzuchu widać było ranę zadaną jakimś ostrym przedmiotem. Najpewniej szablą. 

- Nawet nie wiem jak mam ci dziękować, trafiłem do domu anioła? - odparł ciepłym głosem i wysilił się nawet na delikatny uśmiech.

Posłał go z wielką wdzięcznością. Wzrokiem wtopił się w oczy młodej kobiety, ale tylko na chwilę. Przyjął od dziewczyny bandaż i postanowił sam się opatrzyć. Obwiązał się dookoła tułowia, po czym zapiął koszulę i odetchnął z ulgą. Wyjął z kabury pistolet i położył go na stole. Pogrzebał chwilę w kieszeni i dorwał ołowianą kulę oraz proch. Miał zamiar załadować broń. Pistolet nie pasował wyglądem do tych, które miała okazję widzieć Shea. Ten był wyraźnie bogato zdobiony we wzory. Część kabury była wykonana ze złota. Przynajmniej tak to wyglądało. Szabla jednak była zwykła i prosta. Podobnie jak ubrania. To tak jakby cały swój majątek wydał tylko na tą broń.
»Zamieszczono 06-12-2018 20:270
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1464
PostID #50294
Marzec, 1563 rok, Kuba - Hawana 

Gabriel oraz Lith zaobserwowali u kobiety nagłą zmianę. Zachodziła ona głównie na jej twarzy, ale po całości można było stwierdzić, że mocno się zestresowała, a może ogarnął ją strach? Nic więcej nie odpowiedziała tylko podała Gabrielowi kluczyk. Był to dość spory mosiężny klucz o dość skomplikowanym i niespotykanym kształcie. Do niego przyczepiony był kawałek drewnianej deseczki, na którym widniał wypalony numer "5". Nie trzeba było być detektywem, by dojść do wniosku, że jest to klucz od pokoju numer "5". 

Kobieta odwróciła się do mężczyzn plecami i poszła na zaplecze. Poprzednia reakcja Lith'a wzbudziła niepokój w reszcie gości oraz obsługujących ich, całkiem przyzwoicie, panien. Wydawało się, że wszyscy tutaj zgromadzeni doskonale wiedzieli, co miało tu miejsce przed przybyciem dwójki piratów. Jednak nikt najwyraźniej nie był skory do udzielenia jakichkolwiek informacji. Zapanowała grobowa cisza. Na dole znajdowały się pokoje od 1-4 więc pokój "5" musiał znajdować się na górze. Schody znajdowały się na wprost od wejścia do budynku. Niby prosta droga, jednakże wiodąca pod górę. Pytanie tylko, czy potem będzie z górki...
»Zamieszczono 06-12-2018 20:360
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ156
PD: 895
PostID #50310
Gabriel był nieco zawiedziony zachowaniem kobiety, ale nie omieszkał podziękować jej z uśmiechem. Ruszył żwawym krokiem w stronę wskazanego pokoju. Wspiął się po schodach
- To miej oko, czy gdzieś nie czają się francuzi czy inne szczury - rzucił do Litha, pół żartem pół serio - To.. miejmy już wszelkie nieprzyjemne niespodzianki za sobą!
Otworzył drzwi... szykując się na to co na nich tam czeka. 
»Zamieszczono 26-12-2018 13:210
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50356
Roter zacisnął zęby i wyciągnął garłacza z olster. Teraz gotów był odstrzelić łeb każdemu, kto choć zapachniał francuskim jedzeniem, albo - Boże broń - miał francuski akcent! 
Ustawił się za kapitanem, szykując się, by w razie jakichkolwiek wątpliwości odciągnąć przyjaciela z linii ognia.
»Zamieszczono 13-01-2019 21:140
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50357

Valeria snuła się uliczkami miasteczka. Tego wieczora była wyjątkowo zamyślona. Wspominała uśmiech, który na zawsze zapadnie w jej wspomnieniach. Lorencio – początkowo go nie lubiła, jak zwykle bywało w małżeństwach aranżowanych przez rodziców. Potem dała mu się poznać i poznała jego. Cieszyła się każdą chwilą z mężem i nie sądziła, że tak szybko i nagle go straci.  Z zamyślenia wyrwał ją przechodzień na którego wpadła. Mruknęła krótkie  - Odwal się. – i udała się do karczmy Pod Spaloną Strzechą.


Karczma ta była jej ulubionym miejscem nie tylko ze względu na dobrą jakość pomieszczenia czy posiłków, ale też przez to, że Valeria w tym miejscu odbiła się od dna. Zaraz po katastrofie gospodarz zatrudnił ją jako pomoc. Tutaj nauczyła się życia. Jak sprzątać, gotować, obsługiwać klientów oraz bronić się przed tymi za bardzo nachalnymi. Miejsce to też było kopalnią informacji. Ściągali tu wszyscy, którzy coś znaczyli na morzu.  


Dziś było tłoczno, duszno, jednak Valeria nie ściągnęła kaptura z głowy.  Pierwsze kroki skierowała do baru. Zamówiła kufel piwa i dopiero wtedy rozejrzała się dyskretnie po Sali. Jak zauważyła mężczyznę z czarną brodą to aż nie wierzyła we własne szczęście. Zamówiła jeszcze butelkę rumu i zdecydowanym krokiem podeszła do stolika w rogu karczmy.

- WYPAD!- warknęła do tych co podpisywali papiery. Wykorzystała fakt ich mocnego skoncentrowania na składaniu liter i zepchnęła ich z krzeseł. Na stoliku z hukiem postawiła butelkę rumu.

- Dołączam do Twojej załogi- nie zapytała, stwierdziła. 

»Zamieszczono 14-01-2019 22:400
Zgłoś!




Kliknij tutaj aby odpisać