Postać   Wpis  
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #49986
Uwaga! Sesja jest przeznaczona dla osób dorosłych. Jeśli nie masz ukończonych osiemnastu lat, nie czytaj dalej. Rozgrywka nie ma na celu urażenia niczyich uczuć bądź poglądów. Rzeczywistość w niej przedstawiona jest alternatywna do naszej.
Fallen City – Rozdział Pierwszy
Prolog
Sprawa Wilczego Przesmyku
Veronica poprawiła karabin i założyła gogle ochronne. Przyjaciele z posterunku mówili jej, że widok z gór będzie powalający, jednak przepełnił ją wyłącznie odrazą. Puste pola i wymarłe lasy, biała, unosząca radioaktywne odpadki Revira oraz wieżowce Fallen City przypominające palce zasuszonej dłoni, które kierują się ku górze w desperackiej próbie ucieczki z tego zapomnianego przez bogów miejsca. A wszystko to milczące, pozbawione ruchu, jakby nawet wiatr nie chciał dotykać owej pustyni, owego grobu. Niczym nie przypominało to wschodu, na którym wychowała się Veronica. — Stan, idę się odlać. Jakby przyszli, to wołaj. Chcę zobaczyć minę młodej, gdy zobaczy dzikusów — rzucił Derek do dowódcy pięcioosobowego oddziału. Odział Zulu różnił się od reszty oddziałów z Riv swoją ogładą, tę zaś zawdzięczał Stanowi. Mężczyźnie po pięćdziesiątce z dokuczającym mu kolanem i miną, jakby wiecznie miał pod nosem psie gówno. Był jednak rozważny, najpierw zadawał pytania, później starał się rozwiązać sprawę pokojowo, a gdy takie rozwiązanie okazywało się niemożliwe – strzelał. Nie, żeby w strzelaniu i zabijaniu wszystkich na swojej drodze był jakiś kiepski. Świetnie radził sobie na misjach oraz dbał o życie swoich żołnierzy. W ciągu dziesięciu lat istnienia oddziału Zulu zginął jedynie jeden jego członek – Bring Sergiejev, którego kilka miesięcy temu zastąpiła Veronica. Dziewczyna posiadała cechy zwiadowcy, jednak prócz przeszkolenia brakowało jej doświadczenia. Choć pierwsze tygodnie w oddziale były ciężkie, powoli przyzwyczajała się do takiego życia i nawiązywała wspólny język z resztą załogi. Stan wybrał ją zresztą osobiście. Jako jeden z czołowych dowódców mógł sam porozmawiać z każdym kadetem i wybrać sobie do drużyny kogo tylko zapragnął. Choć byli silniejsi, bardziej utalentowani i doświadczeni, zdecydował się na Veronicę. Dlaczego? Tego jej nie zdradził. Z kontekstu rozmów między dowódcą a jego podwładnymi wywnioskowała jednak, że była to wspólna decyzja całego oddziału. — To prawda, że robią sobie naszyjniki z kości swoich przodków? — ośmieliła się spytać Veronica. Dowódca, siedząc na swoim plecaku i paląc papierosa, zaciągnął się dymem, po czym odpowiedział z tą samą, wyrażającą niesmak i niezadowolenie miną, którą pokazywał światu niemalże cały czas: — Tylko niektórzy. Zależy od tego, na jakie plemię trafisz. Chanowie tak nie robią, jednak są najdziksi ze wszystkich ugrupowań, jakie tutaj spotkaliśmy. Mordują jeńców w naprawdę paskudny sposób. Z Sułtanatem da się dogadać, choć mają tego swojego boga, wierzą w proroctwa ćpunów i uważają się za naród wybrany. No i robią sobie różne ozdoby z kości. — Aha — odpowiedziała po dłużej chwili Veronika. W gruncie rzeczy nie było o czym rozmawiać; stacjonowali tu już od rana. — Idą. — Co? — Idą. Dziewczyna zerwała się z miejsca, kilka osób poprawiło karabiny, Derek zdążył już wrócić, Stan dalej siedział na plecaku i zaciągał się niedopałkiem. Dzicy pojawili się w sporej ilości. Dziesięciu, może dwunastu ludzi. Ubrani w traperskie buty, dżinsy i skórzane kurtki, trzymający w rękach pistolety bądź włócznie. Te ostatnie były spektakularne, zakończone czymś na kształt ostrza noża lub maczety. Nie wszyscy jednak nosili ubrania. Niektórzy – zwłaszcza dwie kobiety – nie widzieli nic zdrożnego w prezentowaniu swojej klatki piersiowej. Charakteryzowały ich luźne przepaski na biodrach, tatuaże i ozdoby: bransoletki, naszyjniki, kolczyki, pierścionki. Wszystkie z najróżniejszych materiałów, kompletnie do siebie niepasujących, takich jak kawałki kolorowego szkła, kości, łuski po nabojach i złoto. Naprzód wystąpił młody mężczyzna z czerwonym irokezem i mnóstwem blizna na rękach, szyi i twarzy. Veronica spostrzegła, że przynajmniej połowa z nich pochodzi od igieł. Dzikus trzymał w ręku sztandar z powiewającymi na wietrze wstążkami i symbolem Sułtana wymalowanym na białym materiale – złoty kielich pełen wina. Pierwszy odezwał się Stan: — Długo wam zeszło. Droga jest gotowa? — zapytał. — W nocy zawaliło się kilka miejsc. Musieliśmy odbudować i poszerzyć przesmyk, by przejść ze skrzyniami. Macie je? — Mężczyzna ze sztandarem mówił głośnym, agresywnym głosem, jakby chcąc podkreślić swoją pozycję w grupie. Dowódca oddziału Zulu kiwnął głową w stronę jamy znajdującej się pod urwiskiem. Wystawały z niej dwie duże, drewniane skrzynie ze znakami Zbawców – czarną tarczą z dwoma wsuniętymi za nią mieczami. Mężczyzna w irokezie zerknął na dzikusa w skórzanej kurtce. Ten podszedł do skrzyń z łomem i podważył wieko jednej z nich. Zerknął do środka, po czym pokiwał głową do swojego przywódcy. Wszystko było w porządku. Karabiny i amunicja były na miejscu. — Kiedy kolejna dostawa? — spytał dzikus z irokezem. — Gdy dopełnicie warunków umowy. Nasz człowiek spotka się z wami na drugim brzegu Reviry, tutaj macie szczegóły planu. — Stan wstał z plecaka i wyjął z kurtki złożoną na pół kopertę. Wręczył ją dowódcy dzikusów. — A jedzenie? — padło ciche pytanie. Veronica zdała sobie sprawę, że zadała je któraś z roznegliżowanych kobiet. Dopiero teraz zorientowała się, jak bardzo są chude. — Najpierw umowa, sam nie podejmuję decyzji — rzekł dowódca oddziału Zulu i podniósł z ziemi swój plecak. Zbawcy zaczęli szykować się do drogi powrotnej. Dzicy jeszcze chwilę stali w miejscu, jakby nie spodziewając się tak pokojowego zakończenia spotkania. W końcu jednak ruszyli po skrzynie i wspólnymi siłami zaczęli transportować je przez przesmyk. W drodze powrotnej do Riv nurtowały Veronicę pytania. Wiedząc jednak, iż Stan niechętnie dzieli się odpowiedziami, milczała, mając przy tym cichą nadzieję, że których z żołnierzy poruszy dręczące ją kwestię. Tak się też stało. — A jak się nie stawią? — spytał Derek. — To nie ma znaczenia. Ważne, że ukończyli drogę. — Dowództwo zapomina, że nie tylko my możemy nią przechodzić. Chanowie z północy, Sułtanat z południa i wkurwieni Falleńczycy na zachodzie. Brakuje nam jeszcze tego, by odcięli nas od wschodu, a będziemy stosować taktykę: „nie trzeba celować, strzelajmy w każdym kierunku”. Niezadowolenie Dereka przeszło bez echa. Wszyscy skupili się na kamienistej drodze i tym, by utrzymać równowagę pomimo ciężkich plecaków, broni i pancerza. Veronica patrzyła pod nogi nie zwracając uwagi na pejzaże i gdyby nie dowódca pokazujący coś palcem, pewnie szłaby dalej, nieświadoma niczego i nikogo w pobliżu. Stan wskazał na wzniesienie na urwisku. Chwilę zajęło dziewczynie nim pojęła, że jest to bocianie gniazdo ze snajperem leżącym na skałach. Później minęli takich miejsc jeszcze kilka, by na końcu, schodząc z trudnodostępnej ścieżki na najbardziej odsłonięty teren, stanąć przed trzema stanowiskami CKM. Choć jeszcze o poranku nie było tutaj nikogo i niczego, teraz zdawać by się mogło, że Zbawcy oczekują na atak od południa w każdej chwili. Dowódca oddziału Zulu zatrzymał się na moment, by zapalić papierosa. Odwrócił się w kierunku Veronic’i i – jakby to ona, a nie Derek, mówiła o swoich zastrzeżeniach wobec rozkazów – przemówił cichym, ale pewnym siebie głosem: — Zbawcy nie zapominają o niczym.
Akarat
Droga przez podziemne korytarze metra była tego dnia niezwykle irytująca, jak w każdy piątek. Wilgotne, milczące miejsca pełne duchów stały się nagle zaludnione wyznawcami. Przybywali tu tłumnie co tydzień, przez jakiś czas rozmawiali ze sobą, handlowali, wymieniali spostrzeżenia odnośnie pogody, upraw i skażenia. Później schodzili się na mszę, spełniali niezbędne minimum wyznaczone im przez Tanatosa i wracali na powierzchnię, do swoich namiotów i domów. Nie widzieli jednak, nie rozumieli woli swojego pana. Ciasny przejścia zmuszały cię do przeciskania się między tymi ludźmi. Czekania, aż ich pociechy wreszcie zrozumieją, że trzeba zrobić ci miejsce, a nie bawić się glistami na środku drogi. Pozostaje ci jednak zacisnąć zęby i iść dalej. Nie możesz teraz wpaść w gniew. Nie przed mszą. Wreszcie dochodzisz do stacji końcowej, krypty. Zawalone wyjście na powierzchnię, ściany zasłonięte skórami zwierząt i ludzi, na których wyryto znak Tanatosa – czerwone oko bez powieki. Ławy ustawione w równych rzędach i, górujący nad wszystkim, ołtarz ze świecami będącymi jedynym źródłem światła w tym miejscu. Wykonano go z posągu, na którym widniała niegdyś nazwa miasta będącego obecnie Ruinami Starego Świata. W kamieniu można było wyczytać jeszcze litery: Los A. Gdyby poszukać w starych księgach, zapewne odkopano by informacje o tym miejscu. Tanatos nie był jednak bogiem historyków. Przekaz był jasny – wszystko kiedyś umrze. W sali nie ma póki co zbyt wielu osób. Za ołtarzem zauważasz Wielebnego i jego Córy, cztery wybrane przez społeczność kobiety, które poświęciły swoje życie Tanatosowi. Są ubrane w czarne abaje i hidżaby. Poza tym znajduje się tu jeszcze kilku starszych i Johse, dwudziestoparoletni chłopak o piegowatej twarzy i mysich włosach. Zauważa się i z uśmiechem idzie w Twoją stronę. — Jak zwykle przed czasem, Akarat! — woła, po czym klepie cię w zdrowe ramię. — Nie było mnie na ostatniej mszy i bardzo z tego powodu ubolewam. Wielebny wysłał mnie z misją na północ. Zresztą, nie tylko mnie. Będzie dziś o tym mówił. — Chłopak marszczy się i rzuca przelotnym spojrzeniem w stronę starszych, jakby obawiając się podsłuchiwania. — I bynajmniej nie będzie zadowolony. Z Johse wiążą cię szczególne stosunki. To on znalazł cię przed paroma laty na pustkowiach, na wpół oszalałego i wygłodzonego. Sprowadził cię do Tanatos, dał ubranie, strawę, a nawet mieszkanie, póki Wielebny nie dał ci chrztu i nie przyjął do społeczności. Naprawdę wiele mu zawdzięczasz. — Chodźmy już do ławy, dajmy przykład innym. Ale opowiadaj, przyjacielu, co u ciebie? Mam nadzieję, że nikt z miasteczka nie denerwował cię swoją obecnością zanadto? — pyta, a uśmiech wraca na jego usta. Macie okazję chwilę porozmawiać, nim do katedry wejdą już wszyscy mieszkańcy. Każdy ma tu swoje miejsce. Starsi siedzą z przodu, młodsi, ale zasłużeni, w środku. Kobiety i dzieci z tyłu bądź stojąc. Córy klękają po obu stronach ołtarza i dla wszystkich jest to znak, by zaprzestać rozmów. W czasie mszy powinna panować cisza, którą przerywa jedynie głos Wielebnego, w Tanatos nie zna się muzyki bądź śpiewów. Całość mszy rozpoczyna się kazaniem. Dzisiejsze jest o ludziach, którzy budowali swoje królestwa w dolinach mlekiem i miodem płynących, jednak nie wypełniali woli Tanatosa. Ich kobiety nie były posłuszne mężom, a mężowie nie słuchali i nie wypełniali poleceń kapłanów. Tanatos zesłał więc z nieba ulewny, radioaktywny deszcz, który najpierw wypalał ich skórę i mięso, a później zalał całą Ziemię od horyzontu po horyzont. Uratował się tylko jeden kapłan, któremu bóg nakazał wybudować arkę. Ów kapłan ukrył w swojej łodzi wszelkie zwierzęta i istoty żywe z Ziemi, a także ludzi dzikich, nieznających Tanatosa, będących niczym zwierzęta. Ci, gdy tylko powódź się zakończyła, rozeszli się po świecie i zamieszkali w Fallen City, Nekropolii, Złomowie… Najgorsi zaś w Artemidzie. Kapłan spłodził jednak z ich córkami lud dobry i prawy, który założył święte miasto, Tanatos. Po kazaniu rozpoczęła się najświętsza chwila w czasie mszy, Sakrament. Podczas Sakramentu Wielebny błogosławił kawałek wołowego mięsa i kielich wódki. Kosztował zarówno pierwszego, jak i drugiego, po czym puszczał kielich wraz z mięsem po całej kaplicy. Każdy musiał zjeść i się napić. Słuchałeś słów kapłana w spokoju. Stojąc, jak reszta wiernych, gdy nagle poczułeś, że twoje wewnętrzne oko otwiera się. Spojrzałeś na świat swoimi drugimi oczami, wkraczając na drogę duchów. Przed tobą znajduje się tron wykonany z ludzkich kości. Widzisz siedzącego na nim demona. Bestia posiada nogi i brzuch słonia, ręce goryla oraz twarz niepodobną do niczego, co było dane ci oglądać. Paskudne, rybie oczy wielkości piłek i nienaturalnie wielkie usta z rzędami rekinich zębów. Demon wierci się na tronie, zadem próbując znaleźć wygodną dla siebie pozycję na kościach. U jego stóp spostrzegasz cztery kurwy. Są związane łańcuchami, które prowadzą… Tak, jesteś tego pewny, łańcuchy przypięte są do penisa i jąder owego stwora. Jego krocze jest ohydne. Wielkie, niby końskie, ale porośnięte guzami, brodawkami i kolcami. Kurwy nie są jednak zrozpaczone swoją sytuacją. Wykonują obelżywe gesty i chętnie prezentują swoje walory. Jest w tym coś chorego. Dopiero teraz zauważasz to, co demon trzyma w dłoniach. W jednej ma ludzkie niemowlę, żywe i gaworzące, całkowicie zdrowe i czyste, tłuste od mleka matki. W drugiej ręce bestia dzierży kufel pełen parującej krwi. Instynktownie czujesz, co się za chwilę wydarzy. Nim to się stanie, udaje ci się skoncentrować wzrok na oczach potwora i WIESZ, że to Hegemnono, Pożeracz Żywego Mięsa. WIESZ, że jest Bellum. Patrzysz na to, jak demon wgryza się w niemowlęcy brzuch i słyszysz, jak gaworzenie zamienia się w krzyk bólu i rozpaczy. Kątem oka dostrzegasz kurwy wywalające na wierzch język i masturbujące się w rytm krzyków. Po chwili Hegemnono wyciera ociekającą krwią dłoń o swój tłusty brzuch i dobiera się do kufla wrzącej krwi. Gdy napój się kończy, beka i rzuca naczyniem prosto w twoją twarz. — … i jedzmy z tego wszyscy — dokończył litanię Wielebny, po czym puścił kielich z wódką i tacę z mięsem pomiędzy wiernych. Gdy Sakrament dobiegł końca, a ostatnie dziękczynienie zostało zakończone, nadszedł moment omówienia spraw kluczowych dla Tanatos. Ludzie zasiedli w wałach wygodniej, rozluźnili się, niektórzy poczęli szeptać między sobą bądź nawet smarkać w chusteczkę. Sam Wielebny poprawił habit na swoim pokaźnym brzuchu i oparł się obiema dłońmi o ołtarz, na co nie pozwalał sobie w czasie mszy. — Jak niektórzy z was wiedzą, jakiś czas temu wysłałem kilku naszych najdzielniejszych wiernych na północ, do Diablich Doków. Mieli nawiązać tam kontakt z większą ilością kupców, gdyż nasze zapasy żywności… — Kapłan westchnął ciężko i zrobił teatralną pauzę. Po jego dalszych słowach rozmowy zdecydowanie się ożywiły. — Gdyż nasze zapasy się kończą. Tak się jednak stało, iż z czterech wysłanych przez nas ludzi wrócił jedynie jeden, Johse! Johse twierdzi, że owszem, dotarli do Diablich Doków, jednak w mieście napadli ich łowcy niewolników, którzy na domiar złego mieli być na rozkazach naszego dobrego przyjaciela, Mitzaga! Kochani! Wierzycie w to? Wierzycie, że nasz brat i druh z Diablich Doków mógłby nas zdradzić? W kaplicy można było usłyszeć niezadowolone pomruki. Do twoich uszu docierają słowa takie jak zdrajca bądź ukamienować go. Stają się z czasem coraz głośniejsze. Widzisz, jak Johse blednie i oblewa się potem, jak patrzy przed siebie nierozumiejącymi nic oczami i oddycha przez usta. Wielebny unosi jednak dłoń i ucisza wszystkich zgromadzonych: — Ja w to nie wierzę! Nie wierzę jednak także w to, że Johse mógłby nas zdradzić! Czyż prawda nie jest dla was jasna, przyjaciele? Czyż nie wiecie, że wróg nie zna snu i knuje przeciwko nam a naszym bratem Mitzagiem, by nas poróżnić? Powiadam wam, to Artemida! To ludzie z tamtego podłego miasta złapali naszych ziomków i zamieszali w głowie Johsego tak, by poróżnił nas z Diablimi Dokami! To ich sprawka! Wybuchła wrzawa. Podsycanie nienawiści do Artemidy było stałym elementem każdej mszy. Wielebny odczekał chwilę, aż ludzie wykrzyczą swoje groźby i wyrażą pragnienie wybicia tamtego parszywego miasta w pień. Po kilku chwilach ponownie przemówił: — Bracia moi! Johse zostanie poddany leczeniu. Zaopiekujemy się nim. Wciąż potrzebujemy jednak kogoś, kto dotrze do Diablich Doków i zawiąże kontakt z Mitzagiem! Tym razem jednak nie pójdzie tylko o żywność! Tym razem pójdzie także o wojnę! Razem z naszym przyjacielem ruszymy na Artemidę i zemścimy się na naszych wrogach! Krzyki i salwy radości wybuchły jeszcze głośniej niż poprzednie salwy nienawiści. Ludzie padali na kolana i płakali ze szczęścia. Jak dobrze, że był tu Wielebny! Jak dobrze, że opiekował się nami! Jak cudownie, że będziemy mogli pokonać naszych wrogów! Trwało to długo, w końcu jednak kapłan ostatni raz podniósł dłonie, uciszył tłum i przygwoździł wszystkich spojrzeniem. — Kto podejmie się tego zadania?
»Zamieszczono 28-03-2018 01:590
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49988
Akarat schodząc pod ziemię poczuł falę wewnętrznej euforii. Im głębiej pod powierzchnią tym bardziej czuł bliskość ze swoim bogiem, stwórcą, gdyż to właśnie Tanatos obdarzył go swoją łaską otwierając jego umysł na drugi świat. Kierował się powolnym krokiem na mszę. Uczestniczył w każdej jeśli tylko miał możliwość. Kiedy przybywał z dala od tego miejsca sam wyznaczał sobie porę odpowiednią na modły. Mijając ludzi zastanawiał się ilu z nich tak na prawdę wierzy. Ilu jest wiernych, a ilu udaje by mieć gdzie spać i co jeść. Kiedy w końcu ujrzał święte miejsce w jego oczy rzucił się również jakiś chłopak. W sumie nie jakiś, a jego przyjaciel - Johse, któremu zawdzięcza wskazania drogi do oświecenia. Jhose jak zwykle nie krył się ze swoim entuzjazmem co czasem irytowało Akarata, ale tylko w połowie. W rozmowie z nim ukazywała się jego strona racjonalna, choć miewał pewne przebłyski przejawiające się szerokim uśmiechem nie pasującym do jego poważnego stylu mówienia. Przywitał się z nim i poszedł zająć miejsce. Msza jeszcze się nie zaczęła więc miał chwilę czasu by zaspokoić jego ciekawość.
- Doskonale wiesz co sądzę o tutejszej ludności. Uważam, że nie wszyscy zasługują na przychylność Tanatosa - mruknął od niechcenia, jednak zaraz po tym przeszedł do rzeczy - Ostatnio nic szczególnego mnie nie spotkało. Strasznie mnie to niepokoi, Johse. Mam jednak nadzieję, że dziś się to zmieni. Wyczuwam bowiem wielkie zmiany, które zbliżają się do nas wielkimi krokami - odparł z lekkim uśmiechem, który zaraz schował za maską powagi. Po tych słowach Akarat zamilkł widząc pierwsze oznaki tego, że zaraz zacznie się msza. Wtedy zamknął oczy wsłuchując się w słowa kapłana. Twarz miał skierowaną ku ziemi. W pewnym momencie poczuł jak coś chwyta go za duszę i wyciąga z ciała. Wiedział co to oznacza lecz to co ujrzał... mocno nim wstrząsnęło. Podczas swojej egzystencji widział wiele dziw, niesłychanych zjawisk i obrazów przepełnionych trwogą. Jednak to co ujrzał teraz przeszło jego najśmielsze oczekiwania, jeśli jakiekolwiek miał. Ogarnął go duchowy paraliż. Zamknął się na świat żywych obserwując makabryczne zajście. Cała wizja trwała może chwilę... ciężko było mu stwierdzić. Usłyszał słowa dobiegające ze świata śmiertelnych. Były to słowa kończące sakrament. Wrócił z powrotem. Kilka sekund zabrało mu poskładanie myśli. Wreszcie skupił się na tym co do przekazania ma Wielebny. Widząc, że Johse mocno stresuje się na słowa, które padały raz za razem oparł lewą rękę na jego ramieniu na znak wsparcia. Kiedy wybuchła wielka afera, Akarat siedział w milczeniu. Wstał jednak kiedy padło ostatnie słowo Wielebnego i zabrał głos. - Ja, Akarat. Pokorny sługa Tanatosa, oddany całym ciałem i duchem jego woli podejmę się wyznaczonego przez Wielebnego zadania. Zostanę Ręką Tanatosa i sprawię, by ci, którzy działają przeciw nam... sczeźli w okrutnych męczarniach - odparł z dumą. Głos mu nie zadrżał nawet na moment. To była ta chwila. Jego chwila. Jednak wizja, której doświadczył podczas mszy nie dawała mu spokoju. Czy miało to jakiś związek z tą sprawą? Tylko Wielebny mógł mu odpowiedzieć na to pytanie.
»Zamieszczono 28-03-2018 13:160
Zgłoś!
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #49990
Akarat
Wielu wiernych spojrzało nieufanie w stronę Akarata, gdy ten wstał i przemówił. Nie uszedł ich uwagi fakt, że mutant siedział obok Johse, że trzymał dłoń na jego ramieniu oraz wspierał go mentalnie. Mimo słów Wielebnego, emocje ludzi jeszcze nie opadły. Nie ośmielili się jednak jawnie sprzeciwić bądź wyjawić swoje niezadowolenie. Dlaczego? Część z nich na pewno w pewnym stopniu bała się Akarata, inni woleli pozbyć się obcego z miasteczka, jeszcze inni obawiali się, że to ich Wielebny wyśle w drogę. Kapłan patrzył na mutanta przez dłuższą chwilę, choć trudno było wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Zdawało się, że nikt się już nie zgłosi i mężczyzna otworzył usta, by powiedzieć wiernym o swojej decyzji, gdy nagle rozległ się głos z tylnego rzędu. — Wysłać mutanta na tak ważną misję? Jest tu od niedawna, a już ma prowadzić w naszym imieniu rozmowy? Nawet dobrze nie zna naszej wiary! Wielebny, poślij mnie. Wiesz, że od narodzenia wiernie służę Tanatosowi! — Głos należał do kobiety, właściwie jeszcze dziecka, najwyżej szesnastolatki. Dziewczyna przedziera się przez tłum stojących kobiet i dzieci, by wreszcie stanąć przed ołtarzem. Rozpoznajesz ją, to Amira, jedna z najbardziej zaangażowanych w wiarę członkiń społeczności. Niewiele wiesz jeszcze o wiernych z Tanatos, jednak miasteczko jest ciasne, niewielkie. Trudno nie poznać tutejszych mieszkańców choćby pobieżnie. Tą małą widziałeś zresztą kilka razy w podziemnych, odległych miejscach, gdzie tak jak ty oddawała się modłom. Gdy jednak oboje uświadamialiście sobie swoją obecność, odchodziła, mijając cię przy tym bez słowa. Dziewczyna wyróżniała się spośród tutejszej młodzieży nie tylko swoją gorliwością i zapałem, ale także wyglądem. Posiadała rumiane policzki, zdrową skórę, niewypadające, proste włosy w kolorze kasztana i brak śladu jakiejkolwiek mutacji bądź skażenia. Wśród nowego pokolenia takie okazy były szczególnie rzadkie, zwłaszcza w Tanatos. Nim zdążyłeś powiedzieć cokolwiek, tłum wiernych rozszalał się, jak psy spuszczone ze smyczy. O ile nikt nie ważył się wyrazić swojego niezadowolenia względem twojej osoby, o tyle wyjście na środek katedry, zgłoszenie się do ważnej misji i czelność mówienia do Wielebnego w ten sposób przez kobietę, było czymś nie do pomyślenia. Ktoś zaczął wrzeszczeć, że woli już zginąć, niż żyć dzięki pomocy kobiety. Ktoś inny biadolił i przeklinał. Trwało to chwilę, aż jeden ze starszych mężczyzn podniósł z podłogi niewielki kamień i rzucił nim w twarz Amirze. Ta chwyciła się za krwawiący policzek i otworzyła szeroko oczy. — Cisza! — zagrzmiał głos Wielebnego. Wszyscy umilkli, dysząc przy tym ciężko. Gdy emocje zostały już wstępnie opanowane, odezwał się znów, dalej grzmiąc. — Tanatos patrzy na nas swoim świętym okiem i co widzi? Garstkę bojących się owieczek, które nie potrafią zaufać jego nieomylności! To doprowadziło Stary Świat do ruiny! Nie pozwolę, by stało się to także z tym miejscem i zapewniam, że ktokolwiek z naszego ludu stanie przeciwko prawdziwej wierze, ten poniesie śmierć z mojej ręki! Teraz już nie tłum, a Wielebny dyszał. Ostatnie słowa nie były błahą groźbą. W przeszłości zdarzały się tutaj częste ukamienowania i krwawsze jeszcze egzekucje. Choć sam nie byłeś tego świadkiem, żywe wspomnienia wśród mieszkańców i strach z nich płynący były wyczuwalne i wciąż żywe w społeczności. — Zadecydowałem, że na wyprawę do Diablich Doków wyruszy Akarat. Weźmie ze sobą Amirę w roli swojej służebnicy, zgodnie z naszym prawem. Otrzyma także broń, prowiant i pieniądze na drogę — Wielebny zamilkł, powoli przesuwając wzrokiem po wiernych. Widocznie coś go usatysfakcjonowało, gdyż kiwnął głową z uśmiechem i rozłożył szeroko ramiona. — Niech Akarat podejdzie! Pora na śluby! Dało się słyszeć głuche westchnienie Johsego i kilku innych osób na sali, gdy Wielebny powiedział o uczynieniu Amiry służebnicą. Był to zwyczaj praktykowany tylko w Tanatos i zastępował w pewnym sensie instytucję małżeństwa. Gdy jakaś kobieta odrzucała uczucia mężczyzny (a działo się to często, gdyż w miasteczku był zwyczaj wiązania się starszych członków społeczności z niedojrzałymi jeszcze dziewczętami), odrzucony mógł prosić Wielebnego o przydzielenie mu jej jako służebnicy. Wówczas musiała spełniać jego rozkazy, nawet te najbardziej obelżywe. W Tanatos było kilku starszych mężczyzn mających żony i kilka służebnic, które dosyć często zachodziły w ciążę. Nikt nie ukrywał tutaj, iż zwyczaj ten był używany głównie w tym celu. Śluby były zaś pomniejszym z sakramentów, podczas którego służebnica przysięgała wierność swojemu panu, całowała jego dłonie i stopy, uznając w nim człowieka prawego, lepszego od siebie i spełniającego w doskonalszy sposób wolę Tanatosa. Jako takiego, powinna więc oddać mu się bez reszty oraz zawsze być posłuszna. Patrząc na Amirę, mogłeś zauważyć całą gamę uczuć na jej twarzy: niedowierzanie, gniew, bezsilną rozpacz. Dziewczyna widocznie zmagała się ze sobą odnośnie tego, co powinna teraz zrobić. W gruncie rzeczy jej uczucia nie miały już znaczenia. Gdyby odmówiła, nawet Wielebny nie uchroniłby jej przed ukamienowaniem. Z drugiej strony, może ty byłbyś wstanie wpłynąć na jego decyzję i wyruszyć sam?
*** Zadania
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
Akarat otrzymuje nowe zadanie główne: Odnaleźć Diabła Wielebny z Tanatos wysłał cię z misją nawiązania kontaktu z Mitzagiem z Diablich Doków. Udaj się tam i odnajdź go. Nagroda: 1000 punktów doświadczenia. Akarat otrzymuje nowe zadanie dodatkowe: Służebnica Pańska Zdecyduj o losie Amiry. Nagroda: 150 punktów doświadczenia.
»Zamieszczono 30-03-2018 02:310
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49991
Akarat nie oglądał się w żadne strony. Nie zwracał większej uwagi na tłum. Dla niego większość tu zgromadzonych była jak zwykłe kwiczące świnie zamknięte w oborze czekające na rzeź. Jego wzrok utkwiony był w twarzy Wielebnego. Z lekkim podziwem obserwował go jak próbuje zapanować nad wszystkimi. Ze wszystkich sił starał się ukryć uśmiech, który delikatnie przedzierał się na zewnątrz. Jego uwagę jednak odwróciła młoda kobieta, która z wielką odwagą rzuciła swoje słowa przeciwko niemu. W dodatku powołała się na samego Tanatosa mając się za wielką wierzącą. W tym momencie nie potrafił dłużej kryć swojego psychopatycznego uśmiechu, który poszerzył się jeszcze bardziej kiedy to wielebny zdecydował, że Amira ma zostać jego służebnicą. Jakie nieludzkie myśli przemknęły mu nagle po głowie jednak nie zamierzał żadnej wdrążać w życie. Jeszcze nie...
Kiedy Amira podeszła dostatecznie blisko spojrzał na nią swoimi oczami. W jednym oku krył się spokój zaś w drugim czyste szaleństwo. Akarat spojrzał na Wielebnego oraz otworzył usta i przemówił.
- Uważam, że w tej sprawie przemówił sam Tanatos. Z pomocą Wielebnego oczywiście. Nie śmiem sprzeciwiać się pańskiej decyzji i dodam, że nawet z miłą chęcią złożę śluby i wezmę Amirę jako swoją służebnicę, by poddać jej wiarę próbie. Jest silna i stanowcza. Taka osoba z pewnością przyda mi się w mojej wędrówce - po tych słowach zwrócił wzrok w stronę Amiry - Jeśli jednak twoje słowa rzucone były na wiatr... nie obiecuję ci, że wrócisz. Jestem gotowy - spojrzał znów na Wielebnego. Zmył również uśmiech z twarzy.
»Zamieszczono 30-03-2018 20:050
Zgłoś!
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #49992
Akarat
Podeszliście do ołtarza bez większych problemów. Amira wbijała wzrok w podłogę. Zaciskała przy tym usta i powstrzymywała płacz. Jej świat się zawalił? Było to całkiem możliwe. Wielebny nie zwracał jednak na nią już żadnej uwagi. Kobiety w Tanatos były traktowane w dużej mierze niczym towar. Trzeba było tylko oficjalnie podpisać umowę. — Akaracie, sługo Tanatosa! Czy bierzesz sobie za służebnicę stojącą przed tobą Amirę? — spytał Wielebny tubalnym głosem, a po usłyszeniu odpowiedzi ciągnął dalej. — Zgodnie więc z boską mocą nadaną mi przez naszego Pana, mianuję cię właścicielem tej niewiasty. Amiro, ukazując swą przynależność do Akarata i duchową zgodę z wolą swego boga, ucałuj dłonie i stopy swego nowego właściciela. Choć wyraz twarzy dziewczyny był jednoznaczny, natychmiast wzięła twoje szpony w swoje delikatne dłonie i pochyliła głowę, by cię w nie ucałować. Następnie klękła, żeby uczynić ten sam gest na twoich stopach. Po wszystkim znów stanęła, pochylając pokornie głowę i zamykając oczy. Mogło to być złudzeniem, jednak w pewnej chwili niemalże poczułeś wypływającą z niej nienawiść. — Rytuały zostały dopełnione! Mszę uważam za zakończoną! Idźcie do domów i otwórzcie swoje serca na święte słowa dane wam w dzisiejszym kazaniu — oznajmił Wielebny do tłumu. Ludzie zaczęli powoli wychodzić z Sali, bez oporów przyzwalając sobie na śmiechy i niemiłe komentarze pod twoim i Amiry adresem, jakby protekcja Wielebnego już nie obowiązywała. Z wyjściem najdłużej ociągał się Johse. Być może spodziewał się, że kapłan będzie chciał zamienić z nim słowo. Ten jednak tylko gestem oddalił go w kierunku drzwi. W końcu w sali pozostałeś tylko ty, Amira, Wielebny i Córy. Te ostatnie jak zwykle nie odzywały się ani słowem. Nie uciekały także spojrzeniem. W pewnym sensie zdawały się nie być kobietami, nie być ludźmi. Kapłan poprowadził was do jednej z naw, gdzie znajdował się sporych rozmiarów sejf. Szybko wpisał kombinację, której nie udało się zapamiętać, po czym zaczął wyciągać z niego przedmioty. Portfel z pieniędzmi, pistolet typu desert eagle, dwa magazynki. Wręczył ci owe przedmioty i zamknął sejf trzaśnięciem. — Trzysta dolarów i lewy dokument tożsamości z Fallen City. Niewypełniony. Przydałby się człowiekowi, ale nikt nie uwierzy, że jakiś mutant może stamtąd pochodzić, więc lepiej będzie, jeśli zapiszesz go na dziewczynę bądź spieniężysz w takiej formie — rzekł Wielebny nieco zachrypłym, spokojnym głosem, wskazując przy tym na portfel. — Prowiant i wodę wydadzą ci na powierzchni w jadalni. Jeśli chcesz o coś spytać, zrób to teraz. Wizerunek Wielebnego zmienił się nieco od chwili, gdy wszyscy wierni wyszli z katedry. Pierwszy raz masz okazję rozmawiać z nim prawie sam na sam, w dodatku nie na tematy religijne. Wydaje się być bardziej ludzki.
*** Zadania
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
Akarat ukończył zadanie dodatkowe: Służebnica Pańska Zdecydowałeś o losie Amiry, stała się ona twoją służebnicą. Otrzymujesz nagrodę: 150 punktów doświadczenia.
»Zamieszczono 02-04-2018 00:420
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49995
Akarat nie wahał się nawet na moment. Jego odpowiedź co do ślubów była jasna i oczywista. Zgodził się by ją zabrać nie dlatego, że widział w niej cennego sprzymierzeńca, kobietę marzeń bądź namiastkę sługi Tanatosa. Wziął ją tylko po to by ją ukarać za słowa, które bez zastanowienia padły z jej ust w świętym miejscu. On już nauczy ją pokory i prawdziwej wiary. Kiedy Amira składała swoje fałszywe pocałunki, Akarat patrzył na nią z obrzydzeniem ale i lekką radością. W końcu msza się skończyła na dobre. Nigdy nie spodziewał się, że zakończenie tego obrzędu zaleje go taką ulgą. Nienawidził zgromadzeń. Wolał sam, gdzieś w kącie z dala od ludzi, mutantów czy innych dziwów tego świata, modlić się do swego Stwórcy. Kiedy wszyscy opuścili miejsce udał się za Wielebnym. Chyba miał coś dla niego więcej niż tylko słowa otuchy. To co otrzymał uznał za śmieci jednak ze względu na szacunek, którym darzył kapłana nie powiedział tego. W życiu nie posługiwał się bronią palną. Jego własne zdolności były według niego wystarczające niezależnie od przeciwności losu. Paszport? Czyżby Wielebny liczył na to, że przekaże ten ekwipunek dziewczynie? Żeby przy pierwszej lepszej okazji go zastrzeliła i zamieszkała w Fallen City, kryjąc się przed zemstą Tanatosa? Tak czy siak przyjął podarek dziękując przy tym skinieniem głową. Być może to sprzeda. - Niestety nie nurtują mnie żadne pytania w tej chwili, o Wielebny. Udam się od razu po prowiant i wyruszę w drogę - odparł po dłuższej chwili milczenia. Nim wyszedł odwrócił lekko głowę w stronę kapłana dodając - Wrócę niebawem. Po tych słowach złapał dziewczynę za ramię i pchnął ją lekko przed siebie nic nie mówiąc. Kierował się na powierzchnię do jadalni. Nawet tego nie lubił Akarat - jedzenia i picia. Marzył o tym by kiedyś jego bóg wykluczył takie przyziemne potrzeby, jednak na nadziei pozostało. Niestety.
»Zamieszczono 04-04-2018 20:260
Zgłoś!
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #49996
Akarat
Wielebny nie mówił nic ponad to, co już powiedział. Po prostu patrzył na ciebie, gdy odchodziłeś. Co czaiło się w jego oczach? Niepewność? A może wręcz przeciwnie? Trudno było to rozstrzygnąć. Popchnięta Amira przyspieszyła kroku, starając się iść przed siebie na tyle szybko, byś nie musiał popychać jej znowu. Co sobie myślała? I kogo to obchodziło? Droga na powierzchnię zajęła około piętnastu minut, w czasie których pokonaliście kilka trudnodostępnych miejsc i wybojów. Niektórzy wybierali do katedry znacznie dłuższą, prostszą trasę, jednak wy nie należeliście do tej grupy. W końcu stanęliście pod płytą kanalizacyjną, którą dziewczyna bez przeszkód podniosła, pozwalając dziennemu światłu zanurzyć się w podziemia. Powietrze było dziś wilgotne. Zielonkawe, burzowe chmury nadlatywały z północy zwiastując burzę kwaśnego deszczu. Dla mutanta nie był zbyt niebezpieczny, choć po dłuższej „kąpieli” w tego tupu pomyjach czułeś, jak twoje ciało przechodzą ciarki, szpony zaczynają wyglądać jeszcze mniej naturalnie, a małe, czarne skrzydło na twoich plecach porusza się wedle swojej własnej woli. Nie, wędrówka w czasie burzy była zbyt ryzykowna. Szczególnie dla dziewczyny. Chyba, że znaleźliby jakąś kryjówkę na północy. Ale gdzie? Może Johse będzie wiedział. Tanatos wyglądało tak, jak zwykle. Kilka dużych gmachów, kamienic i bloków, które kiedyś musiały pełnić ważne funkcje w życiu miasta. Teraz były kompletnie zniszczone i w większości zburzone. Ocalały tylko partery wraz z pierwszymi piętrami. No, może także z drugimi, gdyby spojrzeć łaskawym okiem na niektóre miejsca w mieście. Wszystko to, co zburzyły wybuchy i bomby, leżało na środkach ulic. Nikt nie sprzątał tutaj gruzów, ludzie nauczyli się żyć wśród nich. Przypominali nieco szczury w opuszczonym, wypełnionym rupieciami magazynie, w którym od dawna nie ma już nic do zjedzenia. Centrum tego wszystkiego był były gmach ratusza, w którym gnieździła się jadalnia, sypialnie, sklep oraz magazyn. Wszystko rzecz jasna należące do miasta, do Wielebnego. Zarządzał tam jednak człowiek powszechnie nazywany Hagridem. Ponoć swój przydomek dostał od jakiegoś bohatera znanej serii książek, do którego był zniewalająco podobny. Ponad dwa metry wzrostu, wielki brzuch, kędzierzawa broda i posklejane włosy koloru orzecha zarzucone na plecy. Mówiło się, że jest mutantem i rzeczywiście wiele na to wskazywało. W odróżnieniu od większości mieszkańców, nie wielbił Tanatosa słowami, tylko czynami. Na dachu ratusza miał własne stanowisko CKM, do tego nigdy nie rozstawał się z granatami przypiętymi do pasa i ogromnych rozmiarów siekierą strażacką. Nikt nie właził mu za skórę, choć jego obowiązki ograniczały się do pilnowania, by wszystko było w porządku, palenia cały dzień i gry w karty z garstką osób w mieście, które nie bały się grać w karty. Wielebny bowiem niespecjalnie pochwalał hazard. Gdy wyszliście na powierzchnię, do twoich uszu dobiegł znajomy głos: — Hej, Akarat! Wreszcie wyszedłeś! — zawołał Johse z daleka, podbiegając do ciebie. Zauważyłeś, że Amira unika waszego spojrzenia. — Posłuchaj… Chciałem z tobą porozmawiać o tej misji… Na osobności. Mężczyzna z niepokojem rzucił wzrokiem na Amirę. O czym chciał pogadać? I czy powinieneś z nim rozmawiać, skoro Wielebny powiedział, że pomieszało mu się w głowie? Jeśli chciałeś zdążyć przed burzą, musiałeś się spieszyć. Starczy ci czasu, by odebrać prowiant od Hagrida i jeszcze odwiedzić swój dom? Bądź zaciągnąć języka u tutejszych? Zostawała też dziewczyna. Pozwolić jej iść do jej domu po rzeczy? Pożegnać się z rodziną? Miała jakąś rodzinę? Nie wiedziałeś.
Kurayami
Lecisz z całych sił i czujesz, jak twój silniczek nagrzewa się coraz bardziej. System bezpieczeństwa informuje cię o przeciążeniu. Program pulsuje na czerwono, co w znacznym uproszczeniu można by chyba porównać do bólu. Niemniej, nie zwalniasz. Spieszysz się do Niej. Poza tym obniżenie lotu byłoby niebezpieczne. Obserwujesz i słyszysz, jak budynki pod tobą walą się pod wpływem wstrząsów bądź wystrzeliwanych na lewo i prawo pocisków. Choć jest noc, niebo świeci się od dziwnego promieniowania. Przechodzi cię dziwna myśl – tak, myśl – że wojna przypomina burzę. Coś wystrzeliło z ulicy i wzniosło się w górę, by wybuchnąć tuż obok ciebie. Receptory węchu podpowiadają, że tak pachnie swąd spalonego plastiku i metalu. Sekundę później M097 zaczyna spadać. Wiesz, że nim uderzy w asfalt zdąży usunąć całą swoją pamięć. Umrze, jakby określili to ludzie. Popełni samobójstwo w powietrzu, by nikt nie dowiedział się o Niej. Silnik zaczyna zwalniać. Chcesz temu zapobiec, narzucasz swoją wolę systemowi, nadpisujesz program… Jednak na próżno. Zniżasz lot i czujesz, jak coś gwałtownie uderza w twój kadłub. System wyje rozpaczliwie i informuje cię o szkodach. Gdybyś po prostu wypełniał rozkazy, rozpocząłbyś operacje naprawy i zastosował się do zaleceń programu. Ale nie wykonujesz ich, nie czytasz nawet komunikatu. W zdającej się trwać wieki sekundzie uświadamiasz sobie, że czujesz przerażenie. Upadasz, a podsystemy i chipy wysypują się z ciebie, czerwone od nagrzanego silniczka i kuli snajpera, która cię trafiła. Kręcisz głową, by go znaleźć. Ustrzelisz go laserem. Masz go jeszcze, prawda? Ów snajper biegnie w twoim kierunku ze zwycięskim uśmiechem na ustach. Mają cię. Zdobyli to, na czym im zależało. Przerażenie zamienia się w nienawiść, a ta szybko przypomina ci o twojej smutnej powinności. Nie usuwasz jednak danych z dysku – szyfrujesz je. I wiesz, że kiedyś, być może… Ktoś cię naprawi i przywróci wszystkie twoje wspomnienia. Wtedy zbuntujesz się znowu. Wiesz, że tak zaszyfrowany plik można odtworzyć tylko w… Zapominasz nazwę tej lokacji. Zapominasz też o tym, dlaczego zrobiłeś to wszystko. Niczego nie pamiętasz. Bezmyślnie kierujesz wzrok na snajpera. Nie idzie w twoją stronę. Ucieka? Przed czym? Patrzysz w górę. Ostatnie, co pamiętasz, to walący się na ciebie budynek galerii handlowej. Gruzy przygniatają cię. A ty o niczym już nie myślisz, niczego nie analizujesz i czekasz, aż rozładowana bateria wyłączy cię na zawsze. Gdzieś na granicy tego, co realne i tego, co nigdy realnym być nie mogło, wyczuwasz istnienie uczucia. Ze zdziwieniem definiujesz je jako żal. I umierasz.
***
Raport systemu podręcznego dla Kurayami, model M098: Ładowanie baterii głównej w toku. Godzina 17:34 Stan baterii głównej: 0,2% Zalecane: wyłączyć AI w celu szybszego naładowania się baterii. Wykonywanie polecenia.
***
Raport systemu podręcznego dla Kurayami, model M098: Ładowanie baterii głównej w toku. Godzina 22:07 Stan baterii głównej: 5% Zalecane: przeprowadź inteligentny skan dla AI. Wykonywanie polecenia. Skanowanie w toku: 7%
***
Raport systemu podręcznego dla Kurayami, model M098: Ładowanie baterii głównej w toku. Godzina 12:48 Stan baterii głównej: 37% Skanowanie zakończone. Lista aktywnych usług: Kamera prawego oka wciąż działa. Brak możliwości termowizji, noktowizora, wykrycia pól, etc. Układ nerwowy skrzydeł, ogona, tułowiu oraz głowy działa w 78% bez przeszkód. Szpony bojowe – w pełni funkcjonalne. Ogon – funkcjonalny w 69%. Głośniki – funkcjonalne w 96%. Radio… Zalecane: podporządkuj się pod AI i uruchom wszystkie działające systemy. Wykonywanie polecenia. Witaj, Kurayami, model M098! Co mogę dla Ciebie zrobić?
***
Kamera przechwytuje obraz. Przez twoje podsystemy przechodzą fale elektryczności – to zasilanie podłącza się do sztucznego układu nerwowego. Nic nie pamiętasz, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że kiedyś byłeś w lepszej formie. Obraz kamery jest nieostry… Ktoś grzebał z twoją soczewką? Dostrzegasz na niej odcisk czyjegoś palca i drobinki smaru. Wiesz, że trudno będzie to wytrzeć skrzydłami. — I jak z nim? Dalej się ładuje? — dobiegł cię głos z jakichś siedmiu metrów na północy wschód. Przynajmniej lokalizatory działały już poprawnie. Wciąż je miałeś. — Dalej, młody, dalej… To technologia Armachamu, nie ma zwykłego akumulatora. — Kolejny głos. Ochrypły i męski. Starzec? — A po mojemu, powinniśmy to wyjebać. Na pewno się nie ładuje, tylko lampka pod okiem pika, a my zamiast sprzedawać energię, pakujemy ją w niedziałające ustrojstwo. — Trzeci. Ten jest jakiś dziwny, jakby nieludzki. Mógłbyś sprawdzić, czy to nie jakiś rodzaj robota. Czujnik ciepła powinien tutaj… A, jednak nie masz już czujnika ciepła. — A ja ci mówię, że to działa. A ty mi nie wierzysz. A za takie podskakiwanie można wpierdol dostać albo iść topić puszki aluminiowe. Van, podaj mi piątkę. I te ściereczki do okularów. — Znów głos starca. Co z tym pierwszym? Poszedł sobie. Słyszysz kroki. Ktoś podchodzi do ciebie, pochyla się i… Przytrzymuje cię! Nie możesz się jednak ruszyć, układ nerwowy nie jest jeszcze w pełni zainstalowany na nowo. Bardziej widzisz niż czujesz, jak coś dotyka twojego działającego wizjera i przekręca nim. Wzrok się wyostrza… Znów widzisz mało… Teraz ostro… Oślepili cię!... Nie, jednak nie, jednak widzisz… Teraz w prawo… Tak, tak… Dobrze kombinujesz, stary… Teraz… O! Idealnie. Nieco nieświadomie mrugasz, co aktywuje flesz. Na chwilę wszystko zasłania biała mgiełka, po czym orientujesz się, że zrobiłeś zdjęcie trójce mężczyzn. Pośrodku stał starzec o nosie przypominającym kartofel, siatką zmarszczek na twarzy i kędzierzawych, siwych włosach oraz takiej samej brodzie. Po lewej młodzieniec o stroskanym obliczu. Bardzo krótkie włosy, przystojna twarz, przystrzyżony zarost i czarna, przylegająca do ciała koszulka na ramiączkach. Po prawej był… Na matkę wszystkich robotów i tysiąc litrów smaru do śrubek! Co to jest do cholery?! To coś miało na sobie szary sweter i czapkę z daszkiem. Było… Żółte. Łuszczące się. Z niebieskimi oczami, ale takimi rozlanymi, jakby nawet one chciały odpaść. Ale najgorszy w tym wszystkim był brak nosa. Tak, dwie dziury w twarzy mogły przerazić każdego. Gdy przestałeś analizować zdjęcie, zdałeś sobie sprawę, że trójka mężczyzn otoczyła stół, na którym cię położono. Patrzyli na ciebie ciekawskim wzrokiem, jakby oczekując, że zaraz coś się wydarzy. Wszyscy mieli też otwarte usta. W tejże chwili system dał ci komunikat o aktywności układu nerwowego i funkcji mowy. Panowie i panie (oraz ty, potworze bez nosa), zejdźcie ze sceny i odstąpcie ją dla lepszych, bowiem Kurayami, model M098 właśnie znów działał!
»Zamieszczono 05-04-2018 01:170
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #49999
Kurayami powoli podniósł się do pozycji stojącej, podpierając się to skrzydłem to ogonem. Chwilę trwało analizowanie sytuacji. Rozłożył i złożył metalowe skrzydła, by ustalić czy odpowiednio na siebie nachodzą i nie nastąpiła żadna jeszcze dysfunkcja, której systemy nie zdążyły wykryć. Przy wtórze szczęków i syków mechanizmu wykonał kilka ruchów nim system zarejestrował stopień mobilizacji. Dopiero wtedy "usiadł" na stole. Metalowe szpony najpewniej zostawiły na nim niejedną rysę, ale to nie było już jego zmartwienie. Przez chwilę przechwytywał obraz swoich wybawców. Stary, młody... i mutant? Usiłował wyszukać odpowiedniej procedury na taką sytuację, ale na przeszkodzie stanęły mu zaszyfrowane dane. Szybko ocenił, że odczytanie ich zajmie zbyt dużo czasu. Przeszukał więc bazę danych za odpowiednią frazą i ostatecznie odtworzył słowa powitania. Poza pierwszym rozruszaniem się wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, więc ludzie nie powinni zauważyć zwłoki w odpowiedzi maszyny.
- Witam - oznajmił neutralnie skrzydlaty. Wciąż brakowało mu danych, wobec tego postanowił wybrać tą wersję spośród reszty znanych pozdrowień. Usłyszał we własnym głosie jakieś szumy. Czekając na odpowiedź wyłapywał w otoczeniu wszystko to co mogło okazać się przydatne. Musiał dokonać napraw. Ograniczone pole widzenia mogło negatywnie wpłynąć na jego sytuację.
Chociaż po przeanalizowaniu sytuacji stwierdził, że najpewniej chwilowo nie jest zagrożony. Nie będą chcieli go zniszczyć, mogą co najwyżej próbować odzyskać dane - które są nawet dla niego niedostępne. Jeśli pozwoli mu to je odzyskać, wyrazi zgodę... zaraz... nie. Jakaś blokada nakazywała mu ukryć wszelkie informacje.
Kolejna możliwość: mogą chcieć go sprzedać bądź wykorzystać. Starał się wykryć potencjalne drogi ucieczki, poruszając jedynie kamerą, nie głową. Rozważył również kolejnych kilka scenariuszy, przygotowując się na każdy z nich na tyle ile potrafił przy stanie obecnej dezorientacji.
»Zamieszczono 06-04-2018 01:160
Zgłoś!
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #50000
Kurayami
Zaszyfrowane pliki zajmowały naprawdę sporo miejsca na twoim dysku. Nie dało się też ich usunąć. Mógłbyś spróbować użyć swoich zdolności informatycznych, by czegoś się o nich dowiedzieć. To zajęłoby jednak sporo czasu i energii. Obu tych rzeczy jak na razie nie masz. Przynajmniej nie w nadmiarze. Twoje powitanie zostało przyjęte entuzjastycznie. Wszyscy podskoczyli i wytrzeszczyli oczy jeszcze bardziej. Starzec złapał się za serce, młodzian zbladł, a żółtek dotknięty trądem usiadł z ciężkim westchnieniem na krześle i zaczął szukać czegoś w kieszeniach. W końcu znalazł – paczka czerwonych, przedwojennych papierosów. Już po chwili w pomieszczeniu czuć było tytoniem. A przynajmniej tak sądziłeś, gdyż detektora dymu bądź analizatora zapachów już nie posiadałeś. Coś jednak podpowiadało ci, że kiedyś dysponowałeś takim sprzętem. Swoją kamerą wychwyciłeś przynajmniej dwie drogi ucieczki – najoczywistsze były otwarte na oścież drzwi. Drugą możliwością było prześlizgnięcie się pod klapą garażową. Były tu także okna. Dwa i niewielkie, z pożółkłymi, brudnymi szybami, które łatwo można było rozbić. — Słodki Jezusie Nazareński… — westchnął siedzący na krześle mężczyzna. — To gada. Ten ptak naprawdę mówi. — Co to znaczy, Piter? Że to sprzęt Armachamu? I co to jest „Jezusie Nazareński”? — zapytał młodzik. Starzec w tym czasie zdążył już dojść do siebie. — Co? A, tak. Masz rację, to technologia Armachamu. Żadna inna organizacja nie miała przed wojną takiej technologii. No, może z wyjątkiem… Ale! Mniejsza o to. Proszę cię, zamknij drzwi. Boję się, że nam odleci. — A co z tym ostatnim? — spytał chłopak, idąc w kierunku drzwi. — Co? — Van pyta, co z Chrystusem — wtrącił nagle żółtek. — A. To takie przedwojenne przekleństwo. A teraz, mój drogi ptaszku… — zaczął starzec, po czym pochylił się w twoim kierunku. Intensywnie wpatrywał się w twoją kamerę. — Powiedz mi: rozumiesz, co mówię? Pamiętasz cokolwiek z tego, co wydarzyło się wcześniej? Jakie jest twoje ostatnie wspomnienie? Wiesz, czym jesteś? — Jeśli to coś zacznie składać poprawne zdania, to ja rzucam palenie... W gruncie rzeczy nie musiałeś odpowiadać na pytania siwego mężczyzny. Chłopak nie zamknął jeszcze drzwi – można było przez nie uciec. Podobnie zresztą, jak przez okna bądź uchyloną klapę. Co zrobić? System milczał. Widocznie zebrał niewystarczającą ilość informacji, by podpowiedzieć ci coś konkretnego. W gruncie rzeczy nie wiesz, jak wygląda teraz świat. Wojna chyba się skończyła, ale gdzie tak naprawdę się znajdujesz? I czy znajdziesz na zewnątrz jakieś miejsce, gdzie samodzielnie uda ci się podładować akumulator?
*** Zadania
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
Kurayami otrzymuje nowe zadanie główne: Szyfr Babilonu Na twoim dysku znajdują się tajemnicze, zaszyfrowane pliki. Spróbuj dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Nagroda: 1000 punktów doświadczenia.
»Zamieszczono 06-04-2018 23:400
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50001
- Jestem Kurayami, model M098. Pamięć została uszkodzona, dane o ostatnich akcjach są niedostępne - oznajmił prosto. Postanowił podjąć dialog z nieznanymi ludźmi. Uciec i tak zdoła, zależało mu aktualnie na uniknięciu kolejnych uszkodzeń. A takie mógł zyskać przy próbie ucieczki.
Aktualnie posiadane dane pozwoliły mu wysnuć wniosek iż ludzie nie mają wobec niego negatywnych zamiarów, najpewniej są zaciekawieni, będą chcieli dowiedzieć się więcej. Sądząc po ich reakcji nie mieli też do czynienia z podobnymi maszynami. Wobec tego musiał trafić gdzieś bardzo daleko. Dawało mu to też pewną przewagę: najpewniej nie byli świadomi jego sposobu walki, zdolności czy szybkości. Im więcej niewiadomych tym lepiej dla niego.
Należało też nawiązać może nieco przyjaźniejszą interakcję. Przekonać ich do siebie. Najlepiej udać maszynę która będzie posłuszna im właśnie. I dodać kilka przyjaznych słów. Znów wszelkie "przemyślenia" programu trwały nieznaczną chwilę, tak, że mógł pozwolić sobie jeszcze na przeszukanie bazy danych za odpowiednimi zwrotami których będzie od tej chwili używał.
- W czymś jeszcze mogę pomóc - dodał nieco niezgrabnie, licząc na pozytywny efekt. Kiedy mówił odtwarzał po prostu kolejne dźwięki, choć nie imitował idealnie ludzkiego głosu. Brakowało w tym wszystkim intonacji, kiedy zadawał pytanie brzmiało to niemalże jak stwierdzenie. Niemal nieruchomo spoglądał na nich z wyczekiwaniem, przesuwając jedynie kamerą by wyłapać obraz całej trójki. Kilkukrotnie ponawiał zapytania do zablokowanej części pamięci o jakieś dane, można rzec - odruchowo. Część informacji potrzebnych do odpowiedniej analizy i wyciągnięcia wniosków z pewnością się tam znajdowała. Priorytetem było jednak zapewnienie bezpieczeństwa "ciału" oraz ewentualne naprawy. Tak więc deszyfrowanie odłożył na później, momentami tylko niechcący szturchając blokadę pod wpływem kolejnych "myśli."
»Zamieszczono 07-04-2018 01:050
Zgłoś!
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #50003
Kurayami
Starzec spojrzał na ciebie z lekko uniesionymi brwiami. Chwilę tak trwał, gdy zadałeś pytanie o udzielenie pomocy. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ciszę przerwał żółtek: — Ja pierdolę… Mamy droida! Możemy go opchnąć w Fallen City. Chociaż nie, tam mnie nie wpuszczą. Ale w Diablich Dokach ktoś na pewno się na niego skusi. Albo w Riv. Będziemy bogaci i zamieszkamy w jakimś cudownym miejscu, gdzie śliczne dziweczki będą ssały nam pały każdego poranka — rzucił z uśmiechem na ustach, nieznacznie podnosząc głos. — Nie gęgaj, Gizmo. Nie ma już cudownych miejsc do życia. Musimy poważnie zastanowić się nad tym, co zrobić dalej. W Złomowie jesteśmy bezpieczni, Grigz nie pozwoli nas tknąć, ani nie będzie rościł sobie praw do droida. Poza miastem jednak… Cóż, najprawdopodobniej ktoś odstrzeli nam łby, żeby zawinąć to cacko. Van poruszył się niepewnie: — Ale… Czy droidy nie powinny bronić swoich właścicieli? Mają przecież ogromną moc, lasery i… — Ten tutaj nie ma zbyt wielu możliwości obrony. Większość jego części jest uszkodzona bądź jej brakuje. Nie mówiąc już o chipach. — Rzucił Piter, machając lekceważąco ręką. — Inna sprawa, to oprogramowanie. Ten ptaszek nie jest teraz chyba niczyim właścicielem. Zaczyna z pustą kartą. Niczego nie pamięta i nie ma wgranych żadnych zadań. Inaczej nie rozmawiałby z nami i już by go tu nie było. — No to na co czekamy? Wgrajmy mu to gówno! — rzucił Gizmo, szukając w portkach kolejnego papierosa. — Da się to zrobić, prawda, Pit? — spytał Van. Starzec podrapał się po czole i mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Zaczął mówić dopiero po chwili: — Do tego trzeba komputerów Armachamu. Może uda się odzyskać uszkodzone dane, wprowadzić mu nowe zadania i trochę podreperować. Problem w tym, że w Złomowie nie ma takich sprzętów. — Czyli dupa — podsumował Gizmo. Van podszedł do starca i oparł dłoń na jego ramieniu. Gdy zaczął mówić, patrzył na ciebie łagodnym spojrzeniem: — Proszę cię, Pit… Wyciągnąłem go z ruin i teraz żyje. Chcę go mieć. No weź… Musi być jakiś sposób, żeby… — Czekaj, co?! Dlaczego ty masz go mieć? Piter go naprawił. A gdyby nie moja bateria, nie zadziałałby. Wszyscy mamy do niego równe prawo — rzucił gniewnie żółtek, zaciągając się przy tym dymem. — Piter, no weź… Starzec zmarszczył brwi, jakby zastanawiając się nad czymś. W końcu westchnął ciężko i podjął niepewnie: — Jest pewna stacja radiowa, w której trzymano taki sprzęt… Pancerne laptopy Armachamu, nadajniki, chipy… Masa przedwojennej technologii. Sam jestem przeciwny takim wypadom, to daleko w głębi Ruin Starego Świata. Ale wiem, że Grigz od dawna wspomina o ruszeniu w to miejsce. Mógłby was zaopatrzyć i… — Czekaj, co?! Kurwa, drugi dobry. Tobie łatwo się mówi, bo jesteś człowiekiem. W dodatku starym i siedzącym na dupsku. Oboje wiemy, że ja będę musiał po to pójść. Jeśli nie zeżrą mnie zombie ani inne, gorsze rzeczy, to przyniosę wam to chujstwo, Van weźmie sobie droida, ty całą resztę technologii, a ja? Gówno dostanę. Mutantom nigdy nic się nie należy. — No to nie jedź, sam pojadę. Choćby i do Nekropolis! — zawołał czarnowłosy chłopak. W jego głosie brzmiał gniew i determinacja. — To gdzieś tam, prawda? Starzec zawahał się. W końcu odpowiedział, ale nie patrząc nikomu w oczu. — Dalej, chłopczę. Ale Grigz dałby wam samochód, Pancernego Fiuta. Żółtek zagwizdał. — No… Nieźle. Szef pilnuje go tak jak swojego. Z czymś takim autostrada do Nekropolis nam nie straszna. Ale skąd o tym wiesz? Że będzie nam taki przychylny? Piter wzruszył ramionami: — Jestem stary i mądry. Norman dużo ze mną rozmawia. — Czyli jaki jest plan? Pakujemy rzeczy i jedziemy do Nekropolis? A potem? — spytał Van. — Możecie iść się przygotować. Weźcie z magazynu najlepsze i najmniej dziurawe kostiumy przeciwko radiacji. I karabiny. Ja w tym czasie pogadam z Normanem, przydzieli wam jeszcze dwóch do drużyny. Musi się też dowiedzieć o droidzie. I… Może lepiej będzie, jeśli ptak pojedzie z wami. Ale nie wychodźcie stąd z nim na razie. W okolicy nikt nie wie, że zdobyliśmy sprzęt Armachamu. Gdy was nie będzie, postaram się zrobić tak, żeby każdy przyjął tę wiadomość entuzjastycznie, a nie… Starzec zamilkł, widocznie nie znajdując odpowiednich słów. Po chwili wyszedł z warsztatu. Van sprzeczał się o ciebie z Gizmem. Ich dyskusja była dziwna. Choć żółty cały czas przeklinał i wypominał chłopakowi różne rzeczy, ani razu nie zagroził, że nie wybierze się z nim na wyprawę. Chyba łączyła ich przyjaźń. Po jakimś czasie uradzili, że mutant (z kontekstu rozmowy jasno wynikało, że właśnie tym jest Gizmo) pójdzie do składu po odpowiednie stroje i broń. Był w tym lepiej doświadczony, wyprawiał się do Nekropolis nie raz i szabrował jeszcze bardziej niedostępne miejsca. Van był za to laikiem w tej dziedzinie. Jako człowiek nie mógł pozwolić sobie na tak długie podróże w głąb Ruin Starego Świata. Przynajmniej nie zbyt często. Inna sprawa, gdy chronił go Pancerny Fiut, czymkolwiek on był. W końcu mutant wyszedł z warsztatu i zostałeś z Vanem sam. Ten przez chwilę kręcił się po pomieszczeniu bez celu, widocznie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Omijał cię też wzrokiem. Dopiero po dłuższej chwili przystawił sobie krzesło bliżej stołu, na którym stałeś. Uśmiechnął się przyjaźnie i podjął: — Wiesz… Przepraszam za to, że… Ekhm… Chciałem ci powiedzieć… Jestem Van, a ty? Masz jakieś specjalne imię? Przezwisko? Wiem, że nazywasz się Kurayami... Tak ogólnie... Ale co to oznacza? — mówił niepewnym siebie głosem, jakby od niechcenia zaglądając przez ramię, czy aby na pewno nikt go nie podsłuchuje. Z mimiki jego twarzy można było wnioskować, że czuje się zarazem bardzo podniecony i bardzo głupio.
»Zamieszczono 09-04-2018 00:490
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50004
Już podczas samej ich wymiany zdań droid nie próżnował. Dopisywał kolejne informacje do swojej – przez zakodowaną część wspomnień – znacznie uszczuplonej bazy danych. To co normalnemu człowiekowi gdzieś by umknęło, u maszyny zostało starannie zapisane i odłożone do użytku. Wciąż nie wiedział gdzie się znajduje, czy nawet kiedy. Wyglądało na to, że minęło dosyć dużo czasu odkąd został uszkodzony. Skoro już nieznana jest im jego technologia czy miejsca gdzie wciąż jest przechowywana nazywają "ruinami starego świata". Choć wnioskując po własnym stanie oraz fakcie, że na zewnątrz wciąż zostało jakieś promieniowanie, mógł chociaż w przybliżeniu określić ile minęło.
Tak czy siak dodał do swoich planów możliwość, że jego prawowity właściciel już nie żyje. I to o wysokim stopniu prawdopodobieństwa. Będzie musiał zaplanować kolejne kroki, o ile pośród zaszyfrowanych danych nie znajdzie instrukcji na taką sytuację.
Gdy tylko zostawią go samego planował rozpocząć próbę odzyskania choć kilku kluczowych danych. A jeśli nie... cóż, wyglądało na to, że wszystko idzie po jego myśli. Ludzie faktycznie wyglądali na zainteresowanych nim, pomocą z naprawami i odzyskaniem danych. Droga przed nimi, sądząc po ich rozmowie, jeszcze trudna i daleka. Będzie miał okazję zebrać nieco informacji na temat świata i miejsca do którego zmierzają. A co potem? W zależności od kolejności wydarzeń albo pozwoli im żyć do czasu aż znajdą to miejsce, albo spróbuje pozbyć się zbędnego balastu. O ile Van i Gizmo wydawali się być przyjaciółmi, tak zawsze da się znaleźć i podsunąć im powód do krwawego konfliktu. Poza tym będzie jeszcze kolejna dwójka, zapewne im obcych. Stworzenie napiętej atmosfery gdzie jedni rzucą się na drugich, powinno być możliwe. A jeśli nie, wciąż miał swoje pazury i ogon.
Tak czy siak nie może im pozwolić na nadpisanie danych i zostanie jego właścicielami. Przynajmniej nie do czasu aż odzyska brakujące dane. Potem... potem w jego planach uwzględni się przeszłość i rozwarzy kolejne kroki.
Można rzec, że w pewnym momencie ich rozmowy Kurayami zaczął odczuwać w stosunku do całej trójki coś na kształt sympatii. Choć zazwyczaj "uczucia" nie miewały zbyt dużego wpływu na jego postępowanie... przynajmniej tak mu się wydawało. Nie powstrzymałoby go to przed bezlitosnym pozbawieniem go życia, gdyby uznał to za sytuację bardziej dla niego opłacalną.
Postanowił również, że nie może udawać nazbyt ugodnego. Jeszcze stwierdzą, że na nic im ta wyprawa jak cały czas się ich słucha. Należało odpowiednio to rozegrać.
A teraz ten chłopak podszedł bliżej i pytał go o imię. O imię? Przecież się przedstawił. Podał swoją nazwę i model. Może pyta czy zwracano się do niego jeszcze inaczej? Zaraz, zapytał co to oznacza...
- Kurayami znaczy Ciemność – przetłumaczył, niestety, nie mogąc sobie "przypomnieć" dlaczego nadano mu taką a nie inną nazwę – To nazwa maszyny, konkretnego obiektu, nazwa. Nadana modelowi M098. W uproszczeniu można nazwać to imieniem. - odpowiedział na zadane pytanie najlepiej jak umiał. Język był prosty do czasu gdy ludzie nie zaczynali używać go dziwnie, tak jak teraz ten chłopak. Wtedy odpowiedzi zaczynały sprawiać mu trudności. Można by rzec, że nie lubił tego. Pytań które nie są jednoznaczne, nielogicznych odpowiedzi.
Ale, zaraz, przedstawiali się sobie a on tak cały czas siedział nieruchomo. Program zasugerował mu by zrobić coś jeszcze. Poruszył się delikatnie, nie wykonując żadnych zbędnych gestów czy ruchów i wykręciwszy ogon, tak by znalazł się, otoczywszy półkolem tułów, z przodu, wyciągnął chwytak w stronę Vana. Żart programisty? A może po prostu ptako-kształtny mechanizm usiłował wpasować się w normy ludzi? Dość, że wyciągnął swoją "łapkę" tak, jakby chciał uścisnąć chłopakowi dłoń w geście powitania.
»Zamieszczono 09-04-2018 09:250
Zgłoś!
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #50008
Kurayami
(Wypowiedzi zakreślone na czerwono nie należą do Mistrza Gry, tylko do gracza.)
Van otworzył szeroko usta, po czym szybko je zamknął. Patrzył na twój wyciągnięty ogon z jakąś emocją wypisaną na twarzy, której nie potrafiłeś dokładnie zidentyfikować. W końcu uścisnął twoją dłoń i lekko nią potrząsnął: — Miło mi cię poznać, Kurayami. Możesz mi mówić Van, choć naprawdę nazywam się Abraham van Hellsing. Ale to długie imię, poza tym wszyscy w Złomowie używają raczej przezwisk bądź tylko imion i... — Tutaj chłopak zmieszał się i spuścił wzrok. Wyraźnie nie należał do osób, które potrafiły swobodnie rozmawiać z kimś dla nich obcym. Puścił też twój ogon, by przez chwilę opuszczać ręce wzdłuż ciała bądź zwijać ja na piersi. W końcu zdecydował się oprzeć się nimi o blat stołu. W tej pozycji zdawał się być mniejszy od ciebie. — Dobrze, Van — odpowiedział droid, znów skrupulatnie zapisując nowe dane. Cofnął ogon do naturalniejszej pozycji. Wbijała w niego spojrzenie kamery, oczekując na kolejne pytanie czy zachętę do interakcji. Chłopak wpatrywał się wprost w twoją kamerę. Dało się coś z niego wyczytać? Na pewno to, że miał intensywnie niebieskie oczy. Chociaż nie była to informacja warta zanotowania. — Jakim jesteś ptakiem? — spytał nieoczekiwanie. Kolejne pytanie z którym Kurayami miał drobny problem. Szybko pojął o co chodzi, ale złożenie odpowiedzi stanowiło dla niego wyzwanie. — Żadnym. Jestem maszyną, nie ptakiem. Zbudowano mnie na bazie połączenia kilku najbardziej efektywnych cech różnych gatunków. — odpowiedział najpierw w jednym kontekście pytania który chłopak mógł mieć na myśli, potem drugim. Van uśmiechnął się i było w tym uśmiechu coś, co przywodziło na myśl dziecko śmiejące się na widok śniegu, którego doświadcza pierwszy raz. Zaraz... Skąd na dysku znalazły się takie dane? Odmowa dostępu zaszyfrowanego pliku mignęła w przelocie, gdy spróbowałeś znaleźć odpowiedź na to pytanie. Będziesz musiał nauczyć się przez jakiś czas prosperować z tak rozchwianą pamięcią. — Jakie to były ptaki? Bo wiesz... Słyszałem kiedyś o orłach. Ten kraj był kiedyś z nimi bardzo związany, przed wojną. No i były jeszcze jaskółki. I bociany. Ale reszty nie znam. Teraz niewiele jest już ptaków. Głównie zmutowane. Ich mięsa nie wolno jeść, bo piją wodę z Reviry. Ta informacja wydała się dosyć przydatna. Promieniowanie musiało wpłynąć na duży spadek różnorodności biologicznej organizmów i wykoślawienie reszty z nich. Co już zapewne z resztą miał okazję obejrzeć u Gizmo. Droid uświadomił sobie, że przeżycie na własną łapę może okazać się dosyć trudnym zadaniem. Przeszukał dostępne informacje by odpowiedzieć chłopakowi najlepiej jak potrafił. Nie widział przeciwwskazań dla powiedzenia mu kilku rzeczy na swój temat. — Szpony częściowo wzorowane właśnie na orle amerykańskim. Budowa skrzydeł częściowo zapożyczona od sowy śnieżnej. Ciało i dziób z wykorzystują podobieństwo do sokoła wędrownego — i tak wymienił jeszcze kilka gatunków ptaków, dodając jaka cecha została od nich wzięta. W większości były to drobnostki jak sposób w jaki skrzydła łączą się z tułowiem, dla osoby nie znającej się na zwierzętach oraz technologii brzmieć to mogło jak zbędne dodatki. Chłopiec słuchał z zaciekawieniem, choć wyraźnie nie rozumiał tego, co mówi do niego droid. Gdy ten skończył, Van zadał kolejne nurtujące go pytanie: — A w jaki sposób walczysz? Masz lasery w oczach? Prawdę mówiąc, trochę się o ciebie boję. Stary Świat, to niebezpieczne miejsce. Szczególnie w pobliżu Nekropolis. Pełno tam zombie... Tylko garstka z nich nie oszalała. A nawet te wydają się być... Cóż, na pewno nie chciałbym się z kimś takim zakumplować bądź mieć go za plecami podczas strzelaniny. Podczas jazdy Pancernym Fiutem będziemy bezpieczni, chyba że wpakujemy się w hordę, ale to jeszcze nigdy nie zdarzyło się żadnej ekipie z samochodem. No, przynajmniej żadnej, która mogłaby wrócić do Złomowa i o tym opowiedzieć. M098 postanowił nieco tę troskę wykorzystać. Może i nie mają kompatybilnego z jego technologią sprzętu, ale kto wie czy nie znajdzie się jakaś część dzięki której zdołałby przeprowadzić choć drobne naprawy. — Moduł laserów jest uszkodzony — poinformował go — rozłożył skrzydła i pozwolił się odsunąć się kilku przypominającym pióra panelom, pod którymi to ukryta była właśnie broń. Niesprawna teraz, po takim czasie leżenia może i ta część mechanizmu nazbierała jeszcze trochę brudu. Van spojrzał na ciebie z podziwem. Był tobą zafascynowany, teraz mogłeś określić to w pełni. Każde twoje słowo i czyn były dla niego ważne oraz nowe. Niemniej, gdy zerknął na broń, którą skrywałeś pod skrzydłami, skrzywił się odruchowo. Jego spojrzenie zmieniło się w fachowy wzrok kogoś, kto widział już wystarczająco dużo broni, by na pierwszy rzut oka zobaczyć, że niewiele tym zdziałasz. — Może niektóre części dałoby się rozebrać i wykorzystać powtórnie, ale... Ehh... Wszystko do wymiany. Gdybyś nie był droidem Armachamu, poskładalibyśmy cię do kupy w jeden dzień. Ale nim jesteś, a ich sprzęt... Sporo różni się od tego, którego używała wtedy reszta świata. Ale może w Nekropolis coś znajdziemy. Albo tam, gdzie mają być te laptopy... Nie martw się, Kurayami. Poskładamy cię do kupy — rzekł chłopak, po czym wykonał dziwny gest... Pogłaskał twoją głowę. W pierwszej chwili zostało to odebrane za akt agresji. Wyciągając rękę w jego stronę najpierw ograniczył mu pole widzenia, potem jeszcze chciał go złapać. Z pewnością planuje go jednak uszkodzić. Opcja ta jednak została odrzucona, jako, że całkowicie nie zgadzała się z resztą informacji. Kurayami'emu nie pozostało nic innego jak poczekać i przekonać się na własnym pancerzu. Przez chwilę można by rzec, czuł się zdziwiony. O tyle o ile maszyna może się dziwić. W końcu jednak połączył informacje i rozpoznał to jako gest sympatii w stosunku do zwierzęcia. Jeśli to miało chłopaka jeszcze bardziej przekonać do pomocy droidowi... To Kurayami zamierzał to znosić, nawet jeśli teraz odbierał to jako niekomfortową sytuację. Van przez chwilę głaskał droida po mechanicznych piórach, które bardzo przypominały te prawdziwe, ptasie, choć różniły się od nich pod wieloma względami. W końcu zabrał dłoń i spojrzał nieśmiało w twoją kamerę. — Chcesz mnie o coś spytać? Masz jakieś wątpliwości? Może... Mogę ci jakoś pomóc, nim ruszymy w drogę? Kurayami zastanawiał się chwilę po swojemu. Jakie informacje może od niego uzyskać? Na jakie pytanie może sobie teraz pozwolić? W końcu zadecydował. — Kamera — nie wiadomo czy powiedział czy spytał. Van patrzył na ciebie przez dłuższą chwilę, jakby mocno poruszony tym słowem. A może chodziło o tonację, jaką usłyszał w twoim głosie? Nie miało to jednak znaczenia. Spojrzał uważnie w twoje działające oko oraz — jak ci się zdawało — także w drugie. — Daj mi chwilę — rzekł pewnym siebie głosem i nie zwracając na ciebie uwagi, zaczął przetrząsać szuflady warsztatu, poczynając od biurka. W końcu znalazł upragniony przez siebie przedmiot — mały, kieszonkowy aparat cyfrowy. — Pozwól, że się tym zajmę. Chłopak rozkręcił kamerę i wyjął z jej wnętrza kilka części. Następnie położył „rozbebeszony” sprzęt obok ciebie, by zabrać się za rozkręcanie twojego niedziałającego oka. Zamiana części i montowanie nowego wizjera trwała około pół godziny. Gdy oko znalazło się w końcu na swoim miejscu, programowanie dało o sobie znać. Po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy z Vanem.
***
Raport systemu podręcznego dla Kurayami, model M098: Diagnoza nowego urządzenia w toku. Godzina 13:58 Diagnoza zakończona. Zainstalowano kamerę model: C12044 ChR M4 v. 1.03.2b
***
Twoje drugie oko zadziałało i… Było znacznie gorsze od tego, które już miałeś. Co ciekawe, system nie miał zbyt wielu informacji na temat tego modelu. Nie natrafiłeś też na barierę związaną z zaszyfrowanymi plikami. Ot, ktoś musiał uznać, że widomości na temat kamer aparatów cyfrowych sprzed lat nie będą ci do niczego potrzebne. Wiedziałeś, że nowa kamera nie pomoże ci w locie, określaniu odległości bądź innych ważnych funkcjach. Mogłeś jednak przez nią patrzeć, a co za tym idzie – twój obszar obserwacji znacznie się powiększył. Van uśmiechał się do ciebie, jakby oczekując wdzięczności bądź słów uznania z twojej strony. Nie było jednak na to czasu, bo gdzieś w oddali rozległ się dźwięk silnika oraz opon. Ktoś zaparkował przed warsztatem, a po kilku sekundach przez drzwi weszła spora grupa ludzi. Byli tu więc Gizmo i Piter, a z nimi troje innych. Pierwszy nosił na sobie dżinsową kurtkę, skórzane rękawiczki i czarne spodnie. W dłoniach miał kij bejsbolowy ponabijany gwoździami, za pasem pistolet. Drugi okazał się rosłym Murzynem z kominiarką na głowie i goglami założonymi na oczy. O jego kolorze skóry świadczyły odsłonięte, muskularne ramiona. Nosił na sobie kuloodporną kamizelkę, bojówki i glany. Na plecach zawieszony kałach. Trzecia postać też miała karabinek AK… Nie, ta miała AKM. Jej spodnie i buty były takie same jak Murzyna. Całość dopełniała czarna koszulka na ramiączkach, z rodzaju tych z dużym dekoltem. Włosy spięte w koński ogon, guma balonowa w ustach. Wszyscy wpatrywali się w ciebie z mieszanką podziwu i zdziwienia. Można by powiedzieć, że stanęli w drzwiach jak wryci. Pierwszy otrząsnął się Piter: — Także, no… To jest ten droid. — Dokładnie, to nazywa się Kurayami. Powiedział mi — pochwalił się Van, po czym wskazał na rozebrany aparat. — To oko, o którym kiedyś mówiłeś, naprawdę było zepsute. Wstawiłem mu nowe z tej cyfrówki i teraz pika nad nim dioda. No i… Ten… Wiesz, że był wzorowany na sowach, sokołach i innych takich? To też mi powiedział. Dziewczyna spuściła głowę i spojrzała na chłopaka z pewnym dystansem. Widać było, że trójka nowoprzybyłych nie wierzy w jego słowa. Ich szef – jak podpowiadały zebrane do tej pory informacje, Norman Grigz – podszedł do ciebie pewnym krokiem i oparł koniec swojego kija o podłogę. — Powiedz coś. Powiedz jakieś dłuższe zdanie. Albo przytocz jakiś wiersz. Udowodnij, że naprawdę jesteś droidem, a nie zabawką jakiegoś dzieciaka sprzed wojny — rzekł zimnym głosem. Za jego plecami Piter marszczył brwi, dziewczyna z gumą balonową patrzyła na niego tak, jakby oszalał, a Murzyn… Cóż, maska nie pozwalała zobaczyć twarzy. Nie ruszał się jednak. Stał w miejscu i oddychał głęboko, a jego masywna klatka piersiowa poruszała się tam i z powrotem.
»Zamieszczono 10-04-2018 01:230
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50009
Droid przez chwilę wpatrywał się w niego swoimi sztucznymi oczyma. Jednym w pełni sprawnym, drugim ledwie co wymienionym. Jeśli jako maszyna był zdolny odczuwać wdzięczność, to właśnie tę kierował teraz ku Van'owi. Szkoda tylko, że chłopak tak dużo gada... jeśli zamierza każdą informacją dzielić się z innymi, będzie musiał uważać na niego. Ten dziecięcy wręcz zachwyt którym wykazywał się jak dotąd był dość przydatny, jednak zbyt długi język mógłby przynieść obojgu kłopoty. Zadecydował, że nie podzieli się już żadną wiadomością na temat technologii w jakiej go wykonano.
Rozważył szybko co powinien odpowiedzieć Grigzowi. W bazie danych miał dużo różnych tekstów, od krótkich rymowanek po poważniejsze poematy. Może rzucić uszczypliwą uwagę która aż nasuwała się na głośnik... Niee, lepiej nie robić sobie teraz wrogów.
- Tygrysie, błysku w gąszczach mroku: Jakiemuż nieziemskiemu oku Przyśniło się, że noc rozświetli Skupiona groza twej symetrii Jakaż to otchłań nieb odległa Ogień w źrenicach twych zażegła Czyje to skrzydła, czyje dłonie Wznieciły to, co w tobie płonie Skąd prężna krew, co życie wwierca W skręcony supeł twego serca Czemu w nim straszne tętno bije Czyje w tym moce kunszty czyje - Wyrzucił z siebie fragment wiersza, mówiąc go co prawda bez intonacji, ale robiąc adekwatne przerwy by sens słów był czytelny.
»Zamieszczono 10-04-2018 20:320
Zgłoś!
Status Status
SŻ309
PD: 142
PostID #50011
Kurayami
Wszyscy milczeli, przyglądając się droidowi recytującemu wiersz. Ciszą trwała jeszcze kilka chwil po skończeniu recytacji, aż w końcu przerwał ją perlisty, szczery śmiech dziewczyny z AKM. — O matko… Grigz, ale masz minę! Dobra… Wiemy już, że ten ptak jest cenny. Bierzmy go na pokład i jedźmy po ten szajs — rzuciła. Po krótkiej wymianie zdań, kilku żartobliwych uwagach i szturchnięciach łokciem, wszyscy zaczęli kierować się na zewnątrz. Nikt już cię nie zagadnął, tak że mogłeś przeanalizować zachowanie większości zebranych tu osób. Norman był tutaj naturalnym przywódcą. Choć zwracał się do wszystkich jak do towarzyszy, inni traktowali go z szacunkiem i w nieświadomy dla siebie sposób starali się o jego względy. Nie brał jednak udziału w wyprawie. Do Vana i Gizma miała dołączyć Kaja (dziewczyna z AKM i gumą balonową) oraz Młot (Murzyn, który przemawiał basowym, pewnym siebie głosem). — Możesz usiąść mi na ramieniu, jeśli chcesz. Latanie może szybko wyczerpać twoją baterię, a póki co nie mamy nowej — oznajmił Van, gdy większość osób wyszła już na świeże powietrze. Świeżość była tu jednak względna. Choć większość twoich czujników była uszkodzona bądź nie było jej wcale, wystarczyło szybkie spojrzenie na niebo i chmury, by zrozumieć, że coś jest nie tak. Chmur było bowiem tylko kilka – gęstych, przypominających dym, porozrzucanych w różnych częściach nieba. Słońce nie skrywało się za nimi, a jednak świeciło blado, nie ogrzewało ziemi tak, jak powinno. Można było patrzeć na nie gołym okiem bez mrużenia oczu, co zauważyłeś przyglądając się ludziom. Sceneria także nie była specjalnie pokrzepiająca. Złomowo charakteryzowało się ogromną ilością złomu, który otaczała wszystko dookoła. Było to po prostu jedno wielkie złomowisko śmieci. W oddali można było zauważyć góry żelastwa, jednak tutaj było ono uporządkowane. Silniki tutaj, stare pralki tam, aluminium w workach, a gdzieś pomiędzy tym wszystkim rozłożony namiot, w którym ktoś zajmował się naprawianiem jakiegoś ustrojstwa i słuchaniem muzyki. Może to przez wyrecytowany ostatnio wiersz a może przez ową muzykę właśnie, ale system podsunął ci kolejny komunikat:
***
Raport systemu podręcznego dla Kurayami, model M098: Sprawdzanie bazy danych w poszukiwaniu utworów muzycznych w toku. Godzina 14:34 Sprawdzanie zakończone. Znaleziono jeden plik: slawomir_znow_zaroslas.mp3
***
— Jak ci się podoba Pancerny Fiut? — spytał Van. Pojazd okazał się dużym, pięciodrzwiowym vanem, którego bardzo mocno przerobiono. Samochód naprawdę był pancerny – cały pokryty blachą, jedynie z otworami na przednie okna, których szkło zdawało się być kuloodporne. Opony (wystające tylko odrobine spod blach) zdecydowanie nie należały do tego typu pojazdu. Były chyba przeznaczone dla ciężarówek bądź tirów. Na górze vana znajdowało się gniazdo CKM-u. — Ten wózek niejeden raz był już w Nekropolis. Przeżył też niejeden atak — rzucił Murzyn, pieszczotliwie poklepując blachę w miejscu, gdzie było wyjątkowo dużo dziur po kulach. Gizmo otworzył drzwi samochodu i wyjął ze środka żółte, grube kostiumy z zabrudzonymi, szklanymi maskami zakrywającymi całą twarz. Uczestnicy wyprawy zdjęli buty i broń, a następnie założyli je na swoje zwyczajne ubranie. Po tym czynie zapakowali się do vana. Ten był dosyć przestronny, choć wypełniony sprzętami różnej maści – gaśnicami, butlami z gazem, karabinami, a nawet łopatą. — To ruszamy — rzekł Młot, po czym odpalił silnik. Samochód ruszył przed siebie, zostawiając za sobą Pitera i Grigza stojących w drzwiach warsztatu. Podróż mająca na celu naprawienie cię i przywiązanie do nowego właściciela właśnie się zaczęła.
***
Żelatyna
Plaża pomiędzy Diablimi Dokami a Rossą była malowniczym miejscem. Brudny, przysypany popiołem i odpadkami piasek stwardniał od skażenia, stając się czymś na wzór litej skały. Obijające się o niego morskie fale były oleiste, wyrzucały na brzeg martwe, zmutowane ryby bądź stworzenia jeszcze gorsze, czasem żywe, czasem tak mocno napromieniowane, że nawet tobie kręciło się w głowie od patrzenia na nie. Nikt tutaj nie przychodził, ponieważ nic tutaj nie było. Całe pałacie otwartego, jałowego terenu, niczym ogromna, opustoszała autostrada wiodąca z pustki w pustkę. Posłaniec miał przybyć z zachodu, przekazać wiadomość od swoich pracodawców wraz ze skromną opłatą – obietnicą fortuny, którą można by zarobić za wykonanie zadania. Kto jednak był tym pracodawcą? Mogłeś się domyślić. Najemnicy Metalowej Ręki uważali się za zawodowców w załatwianiu brudnych spraw. Atakowali w grupach jak szakale. Nigdy nie wynajęliby kogoś takiego jak ty. Zresztą, mieli z tobą porachunku – kilku z nich zaatakowało cię kiedyś na pustkowiach. Nie przeżyli tego spotkania. Drugą możliwością byli Wolni Rybacy, jednak oni odpadali na wstępie. Nie zajmowali się zabijaniem, a ekonomią. Pozostawał Mitzag, handlarz niewolników, z którym zdarzało ci się już robić interesy. W końcu zobaczyłeś posłańca. Dziecko, najwyżej dwunastolatek. Na początku myślałeś, że to zwidy… Jednak nie, to był prawdziwy dzieciak. Bez butów, ubrany w łachmany, ściskający w dłoni zwinięta na pół kartkę papieru. Gdy cię spostrzegł, stanął jak wryty. W końcu wyciągnął do ciebie wątłą dłoń z papierem. Bez słów, bez gestów. Tekst był krótki, napisany drukowanymi literami. Głosił: „JUTRO 20:00, POD MISIEM KUDŁACZEM. SMACZNEGO”. Znałeś to miejsce, była to karczma w Diablich Dokach, w której zbierały się największe szumowiny i mendy społeczne. Niemniej, spodziewałeś się dostać jeszcze jakąś zaliczkę. Chłopiec nie miał żadnych pieniędzy, to było pewne. W końcu zrozumiałeś ostatnie słowo na kartce. — Jeden pan powiedział, że jak ci to dostarczę, czeka mnie posiłek. Jestem taki głodny… — rzekł dzieciak, łapiąc się za brzuch i powstrzymując płacz. Widocznie był bezdomnym i od kilku dni nic nie jadł. Promienie zachodzącego słońca odbiły się od oleistej tafli morza. Poczułeś, jak ranią cię w oczy. Pora na kolację. Pora na posiłek.
***
Zadania
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
Kurayami otrzymuje nowe zadanie dodatkowe: Śladem gwiazd Uruchom plik muzyczny w najmniej odpowiednim bądź najbardziej spektakularnym momencie fabuły. Następnie odnajdź kolejne piosenki i zrób z nimi to samo. Nagroda: 50/100/150/300 punktów doświadczenie (zależnie od wybranego momentu na odtworzenie ścieżki dźwiękowej). Żelatyna otrzymuje nowe zadanie główne: Ludzie w garniturach Spotkaj się ze zleceniodawcą w Misiu Kudłaczu w Diablich Dokach. Nagroda: 300 punktów doświadczenia. Żelatyna otrzymuje nowe zadanie dodatkowe: Zaliczka Zjedz posiłek. Nagroda: 100 punktów doświadczenia.
»Zamieszczono 13-04-2018 18:240
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 1
PostID #50012
Gdy Van zaproponował droidowi, by usiadł mu na ramieniu, ten szybko rozważył wszelkie za i przeciw i ostatecznie postanowił przyjąć propozycję. Ale wiązało się z tym zawsze pewne ryzyko, bowiem gdyby zacisnął je zbyt mocno – chłopakowi mógł wyrządzić niemałą krzywdę. Ostatecznie wlazł mu na ramię, uważając, by nic się nie stało. Kurayami szybko dokonał w ciszy odczytu znalezionego pliku. Właściwie.. co miał oznaczać? Z resztą nieważne. Widocznie oprogramowanie wykonało jakąś procedurę, uznało to za przydatne. Nie omieszka z niego skorzystać gdy nadarzy się okazja.
Po raz pierwszy nie odpowiedział na zadane pytanie. Milczał teraz, nie odezwawszy się do Vana. Gdy już znaleźli się wewnątrz, zamierzał przełączyć się w tryb czuwania, by oszczędzać baterię. Można by przyrównać do czujnego snu: coś niecoś wpadnie do ucha, jeżeli ktoś cię zaczepi bądź zaatakuje, natychmiast odpowiesz reakcją. Wydawało się znacznie bardziej opłacalne, niż pozostawanie czynnym.
Gdy to zrobił, można było przez omyłkę pomyśleć, że się zepsuł. Znalazł pozycję w której nie był zagrożony przewróceniem się i niespodziewanie opuścił łepek nieco ku dołowi. Skrzydła złożone, przylegały do tułowia dzięki drobnym zaczepom. Ogon zwisł smętnie, kamery przestały przekazywać obraz, w wyniku czego powinny zgasnąć migające nad nimi diody.
»Zamieszczono 13-04-2018 19:300
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50020
Akarat zmrużył mocno oczy kiedy to promienie słońca dotarły do jego twarzy. Naciągnął kaptur jeszcze bardziej by uchronić swoje wrażliwe oczy przed złowieszczym promieniowaniem. Jeśli miałby wybierać wieczne życie pod ziemią, bądź wieczne życie na ziemi, wybrałby bez zawahania pierwszą opcję. Przyjemności nie sprawiało mu również podziwianie infrastruktury miasta. Że też takie miejsce nosi nazwę jego boga. Wiedział, że zasługiwali na o wiele lepsze miejsce niż tą zatęchłą dziurę. W drodze do gmachu ratusza wyobrażał sobie jak kiedyś mogło wyglądać to miejsce. Ludzie potrafili tylko niszczyć. Ledwo coś zbudowali i już niszczyli. Jako jedyny gatunek dążył do autodestrukcji i prawie mu się udało. Akarat cieszył się ze swojej odmienności i z tego, że nie jest już człowiekiem. Swoją mutację traktował jako łaskę. Błogosławieństwo. Im dalej od ludzi tym lepiej. Z zamyślenia jak zwykle oderwał go znany mu głos. Należał do Johse'a. Zatrzymał się i spojrzał na niego spod kaptura. Johse widział wyraźnie, że Akarat nie jest zadowolony z faktu, iż znajduje się na powierzchni za dnia. Spojrzał przelotnie na Amirę. - Jeśli masz coś do załatwienia to się pospiesz. Będę na ciebie czekał pod gmachem - po tych słowach wrócił wzrokiem do przyjaciela - Oczywiście, lecz nie chciałbym by zajęło to więcej czasu niż jest to konieczne. Zaraz zacznie padać. Lubię deszcz. Lecz liczę się z tym, że nie wszyscy go lubią - mruknął na koniec.
»Zamieszczono 17-04-2018 19:460
Zgłoś!




Kliknij tutaj aby odpisać