Autor | Post | |
---|---|---|
309
PD: 142
|
PostID #46229
Christopher
Posterunek znajdował się na południu od Patronute Pal, niedaleko gościńca. Na pierwszy rzut oka sprawiał dość optymistyczne wrażenie. Stary fort, który jednak trzymał się w jako takim stanie, kilka dużych namiotów oraz grupki żołnierzy w półciężkich zbrojach, dyskutujących ze sobą z trochę znudzonym wyrazem twarzy. Niemniej jednak, to wszystko nie dotyczyło Christophera. On był rekrutem. Na dodatek rekrutem z zamożnej rodziny, a takich tu nie lubiano. Większość z żołnierzy pochodziła ze średnio zamożnych rodzin, jednak zdarzali się i tacy, którzy swojej służby wcale nie wybrali, a zostali tu zaciągnięci siłą- choćby przez brak innych możliwości.
Chłopak zaliczał się do najgorszej z grup- do wypacykowanych książąt, którzy nigdy nie zaznali trudów codziennego życia. A co dopiero życia żołnierza. Jedynym sposobem na zmianę swojego wizerunku i zdobycie uznania, było robienie tego samego, co żołnierze, jednak czy Chris sprosta tym wszystkim zadaniom? W końcu nie wie niczego o życiu prawdziwego wojownika.
Tak więc po jakimś czasie stanął przed postawnym, łysym mężczyzną siedzącym za biurkiem. Ten spojrzał bez przekonania na jego dokumenty, a następnie na samego Christophera i rzucił bez entuzjazmu:
- To słucham -jego głos był zgrzytliwy.- Powiedz mi, co masz w sobie takiego, żeby nie zostać wojskowym cwelem?
|
|
» | Zamieszczono 22-01-2016 17:460 | |
88
PD: 46
|
PostID #46231
Christopher
Z początku niezbyt mógł się pogodzić, ku uciesze macochy, z losem, który mu przypadł. No ale co miał zrobić? Czy tego chciał, czy nie - do wojska musiał się udać. Wyruszył z samego rana. Gdy dotarł na miejsce, okazało się, że kazali udać mu się do jakiejś zabitej dechami nory, bo na fort to wcale nie wyglądało. Czy wojsko cierpiało na aż taki brak pieniędzy, by chociaż ten budynek jakoś naprawić? Dotarł na miejsce, a to co najgorsze, było dopiero przed nim. Udał się w wyznaczone miejsce, do jakiegoś biura, czy czymkolwiek miało być to ubogie pomieszczenie.
Wzrok skierował od razu na człowieka, który stał za biurkiem. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie musiał zadawać się z takim plebsem, a co dopiero rozmawiać. Obojętnym tonem, od niechcenia odpowiedział mu:
- Mam swoje zdolności.
|
|
» | Zamieszczono 22-01-2016 19:270 | |
PD:
|
PostID #46262
Godrick
Godrick zadumał się. Żałował trochę że skończy się na samej naprawie przedmiotu, a nie zakupie, bądź zastawie. Sprawdził więc na tablicy ile kosztuje naprawa (przepraszam ciebie Adris ale nie mam żadnego cennika którym mógłbym się posługiwać, więc nie mam pojęcia jakie ceny wyznaczać). A następnie podał jej tą cenę dodając.
-A tak właściwie to po co ci ten przedmiot? Może jakoś ci pomogę?
Natomiast gdy otrzymał pieniądze zabrał się za naprawę przedmiotu.
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 18 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 39 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 42 |
|
» | Zamieszczono 27-01-2016 10:100 | |
309
PD: 142
|
PostID #46268
Christopher
Mężczyzna za biurkiem wstał i powolnym krokiem podszedł do chłopaka. Dalej miał twardy wyraz twarzy, jednak była w nim też nutka zawodu. Jeśli łudził się, że Christopher okaże się inny, to złudzenie właśnie umarło. Następnie zaczęło się kilka procedur wstępnych, takich jak badania medyczne, rozmowa o tym, jakie mocne i słabe strony ma chłopak oraz gdzie by się widział.
Ogólnie posterunek był niczym innym, niż jednostką wsparcia, stworzoną do szkolenia kadetów na wypadek wojny, na którą się nie zapowiadało. Hierarchia nie była tu zbyt skomplikowana, gdyż i ludzi nie było tutaj wielu. Najważniejszy był Główny Dowódca, Severyn Goffen, który to siedział za swoim biurkiem. Pod nim byli wszyscy inni dowódcy, mający na celu szkolić rekrutów. Na równi z nimi znajdowało się także kilka innych osób, takich jak Dowódca Medyczny czy też Henry Hollberg, krasnolud w sile wieku, który piastował stanowisko Dowódcy Sojuszniczego Oddziału Krasnoludzkich Strzelców, którzy także byli tutaj szkoleni. Mogłoby się wydawać, że w tej hierarchii przyszła pora na żołnierzy, ale nie- wyszkolone jednostki były wysyłane do innych stanowisk, więc w posterunku znajdowali się tylko rekruci- starzy i nowi. Ci naprawdę starzy byli tutaj swój ostatni, trzynasty miesiąc.
Gdy wszystko zostało już omówione, a wszystkie papiery (prócz jednego) wypełnione, wówczas Christopher ponownie stawił się przed Głównym Dowódcą. Ten poprawił się w krześle i przyjrzał dokumentom.
- Ogólnie rzecz ujmując, szkolenie zawsze trwa u nas trzynaście miesięcy -rozpoczął.- Jednak mamy kilka szkół, którym jest przypisany odpowiedni opiekun. Nie nadajesz się na maga, ani na wojownika. Możemy Ci jednak zaproponować Szkołę Łuku, Zwiadu bądź Specjalistyczną. Niemniej jednak, Ciebie najbardziej powinna interesować Szkoła Pomocnicza, pracowałbyś w kuchni i przy rzeczach rzemieślniczych. Trzynaście miesięcy i odbębnisz służbę, po czym wrócisz do swojego ukochanego hrabstwa czy skądś się tam urwałeś...
Główny Dowódca jeszcze raz przyjrzał się dokumentom, a później chłopakowi, po czym kontynuował znacznie bardziej oficjalnym, bezosobowym tonem:
- Dowódcą Szkoły Łuku jest Elevias Snif, czternastogodzinne ćwiczenia, nim w ogóle wypuszcza rekrutów z posterunku. Grochen Urs szkoli zwiadowców, jednak odkąd stracił oko trafiony strzałą, stał się bardzo surowy. Jestem bardziej niż pewny, że nie przeżyjesz trzynastu miesięcy u jego boku. Jest też jednostka specjalistyczna... Cztery tygodnie temu zginął poprzedni dowódca, więc obsadziliśmy na tym stanowisku krasnoluda- Henrego Hollberga, który zajmuje się też Strzelcami od broni palnej.
Mężczyzna podał chłopakowi pióro i dokument, który miał zapieczętować jego los na najbliższe trzynaście miesięcy.
- Wybierz i podpisz.
Godrick
Choć wizja kupna różdżki wydawała się świetna, naprawa jej to także jakiś zysk! Według cennika lombardu, podpisanego zresztą przez Cech Rzemieślniczy Patronute Pal i kilka innych ważnych osób, taka naprawa kosztowała 18 koron. Cenę tę udało się wynegocjować Godrickowi już dobre kilka lat temu, jednak to dzięki takim drobnym zabiegom wiodło mu się bardzo dobrze.*
Po usłyszeniu ceny, dziewczynka poszukała w kieszeni małego mieszka, z którego wyciągnęła wyliczoną ilość pieniędzy, które następnie wręczyła krasnoludowi. Przez chwilę, gdy palce dziecka dotknęły szorstkiej dłoni Godricka, ten poczuł na skórze tysiąc srebrnych igiełek.
Był to Mulok, jak mówiły na to krasnoludy. Przesąd bardzo dobrze znany większości krasnoludów mieszkających w Krasnoludzkich Klanach, mniej znany tutaj, w Patronute Pal. Według wierzenia, tak się dzieje, gdy pierwszy raz dotykamy osoby mającej ogromny wpływ na naszą przyszłość. Dotyk przeznaczenia? Być może.**
Naprawa różdżki była tak prosta, jak krasnolud się spodziewał. Wystarczyło wyczyścić kilka miejsc, użyć dobrego kleju, przycisnąć mocniej i potrzymać tu i tam. Efekt jego dzieła był zadowalający, a na twarzy dziewczynki urosło coś na kształt uśmiechu, gdy odbierała od niego przedmiot.***
Młoda klientka wysłuchała spokojnie jego słów, mając niepewną minę. Nim jednak zdążyła odpowiedzieć, drzwi lombardu otwarły się i wychylił się przez nie na oko trzydziestoletni, potężnie zbudowany mroczny elf o twardych rysach, choć miękkim spojrzeniu:
- Pani Victoricko, od godzinny panny szukam. Matka surowo zabroniła pannie samej poruszać się po mieście, to niebezpieczne -mówił zadyszany elf.
- Przepraszam, Decimie -głos dziewczynki był cichy i przepraszający, choć nie dało się w nim słyszeć niczego, co mówiłoby o skrusze. Klientka szybko schowała różdżkę do kieszeni.- Już idę. Do widzenia, proszę pana.
Powiedziała grzecznie krasnoludowi, po czym ruszyła w stronę swojego opiekuna.
---
* Rzut dla: Godrick
Czynność: Uzyskanie jak najlepszej ceny ; Określona: Handel (cha) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 18
Rezultat: POZYTYWNY
** Rzut dla: Godrick
Czynność: Objaśnienie zjawiska ; Określona: Religijność (in, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 39
Rezultat: POZYTYWNY
*** Rzut dla: Godrick
Czynność: Naprawa przedmiotu ; Określona: Rzemieślnictwo (zr) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 42
Rezultat: POZYTYWNY
---
//Sesjator: Pisz dłuższe odpisy. Przynajmniej po siedem, osiem linijek. Jeśli nie masz o czym pisać, wspominać przeszłość swojego bohatera, opisuj swoje myśli, twórz. Więcej nie pisz też w nawiasach notatek do Mistrza Gry. Zawsze możesz napisać takie rzeczy mi na PW bądź w temacie ogólnym.
//Balwur: Słowa "Mam swoje zdolności" dały mi naprawdę wiele możliwości na dalsze toczenie fabuły. Staraj się popychać historię bardziej do przodu, bo ugrzęźniemy w jednym miejscu, a mam nadzieję kiedyś wyciągnąć Cię ze służby wojskowej.
|
|
» | Zamieszczono 29-01-2016 22:040 | |
88
PD: 46
|
PostID #46431
Christopher
Pomógł wstać dowódcy i o mało co się nie przewrócił. Kto sądziłbym, że krasnoludy są aż takie ciężkie? On do słaby zdecydowanie się nie zaliczał, więc tym bardziej dziwiła go taka waga przy tak mizernym wzroście. Poszedł w stronę budynku jadalni i gdy zrobił kilka metrów, wrócił biegiem i powiedział do swojego dowódcy:
- Dziękuję
Po wypowiedzeniu tych słów poszedł na posiłek. Po drodze rozmyślał o tym, co zrobił Henry i prawdopodobnie nie dowie się prawdy, jeśli go o to zapytam, mimo faktu, że był pewien iż on podłożył się specjalnie. Może nie będzie aż tak źle? Szkoda, że nie udało mu się podsłuchać żadnego z dowódców, bo liczył, że od nich dowie się czegoś konkretnego. Trudno, będzie próbował dalej, dopóki mu się nie uda. Widocznie byli przyszykowani na taką sytuację i mówili zbyt cicho, by cokolwiek usłyszeć. Jakoś sobie z tym poradzi. Z uśmiechem dotarł na miejsce, gdzie przyjdzie mu zjeść kolację.
Gdy dotarł na miejsce słyszał wiele rzeczy, które raczej mu się do niczego nie przydadzą. Ale lepsze takie coś niż brak jakichkolwiek informacji. Za jakiś czas pewnie będzie znał tutaj wszystkich. Dziwił go fakt, że tak małe miejsce potrafi pomieścić 200 osób oraz większe liczby ludzi. Rozglądał się cały czas po ludziach i nasłuchiwał, może dowie się jeszcze czegoś. Zawsze w takim miejscu coś się usłyszy albo dojrzy. Liczył, że znajdzie kogoś podobnego do siebie - kto nie idzie z nurtem albo jest równie wysoko urodzony i w jego wieku. Jego przyjaciele teoretycznie za niedługo lub teraz powinni też zaczynać służbę wojskową.
Odnalazł wzrokiem człowieka, który posiadał wiele tatuaży cechów, a ponadto śpiewał coś. I nie była to byle przyśpiewka z karczm, jakich wiele wśród prostych i głupich ludzi. O muzyce wiedział wiele, a więc rozpoznał tatuaż "Elfich Trubadurów Rejestrowych" oraz pieśń bez większego problemu. Ponadto znał ją. Była to piosenka o tytule "Ukojenie w ramionach syren". Postanowił więc zaśpiewać wraz z nim. A głos miał ładny i melodyjny, więc powinno to wyjść wcale ładnie.
Jedzenie nie przypadło mu gustu i każdy kęs ledwie przełykał, ale lepsze było to niż nic. Wiedział, że jeśli je zwróci, to na trening i cały dzień braknie mu sił, więc wolał nie ryzykować. Chciał zostać po posiłku chwilę czy dwie, może będzie jakiś apel, bo w końcu powinien. A jeśli nie, to może uda mu się z kimś porozmawiać. Z kimś normalnym, na to liczył,
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 71 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 76 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 83 |
|
» | Zamieszczono 19-02-2016 21:210 | |
PD:
|
PostID #46433
[b]Tesaun Czaromocny
- Serdeczne dzięki za pomoc i wskazówki.[/b]– wykonał głęboki, wymyślny ukłon w stronę obozowicza. Teraz gdy miał pewność, że idzie we właściwą stronie był dobre myśli. Tym razem nie zboczy z utartego szlaku, choćby nie wiadomo na co by nie trafił. Jeden, dwa dni drogi i z pewnością dotrze do miasta Onej, o którym mówił podróżnik. Szkoda, że nie chciał, a może po prostu zapomniał, powiedzieć co takiego porabia w tym lesie. Zmiana nastroju towarzysza nie uszło uwadze czarodzieja, właściwe to z takim zachowaniem spotykał się dość często. Ludzie najpierw witali go z uśmiechem na ustach, który znikał z ich twarzy jak tylko do nich zagadał, a oni samy jakby stracili całą werwę do rozmowy. Z początku wywoływało to u niego smutek. Gdy zapytał mamę o to dziwaczne zachowanie innych, ona mu wytłumaczyła, że po prostu są oni zajęci ale nie chcą być niemili mówiąc o tym na głos. Przez lata trzymał się tej krzepiącej teorii i tym razem się do niej zastosował. Skoro włóczęga nie chciał z nim rozmawiać, to niech tak będzie, najwyraźniej miał jakiś ważny powód. Zresztą w najbliżej ludzkiej wiosce na pewno znajdzie mnóstwo okazji do poplotkowania. Z tą myślą, Tesaun ruszył dalej szlakiem. Do północy dojdzie albo znaczne wczesnej jeżeli użyje magii , wystarczy jedno czy dwa zaklęcia by nie odczuwał ciężaru swojego bagażu i by nieco zwiększyć swoją szybkość. Tylko nieco, bo nie chciał znowu stracić drogi. Tak właściwe, czy to przypadkiem nie z tego powodu zgubił się w pierwszym miejscu? Bo pędził za szybko? W głowie ma mętlik odkąd to zbudził się pod drzewem z guzem na czole.
Nim do końca opuścił obóz trapera w jego głowie zapaliła się lampka. Uświadomił sobie coś, na co przedtem nie zwrócił uwagi. Coś, co rzucało nowe światło na jego rozmówce. W mgnieniu oka obrócił się do włóczykija, jednym ruchem ręki wywołując silny podmuch wiatru. Uderzenie miało na celu jedyne wywrócić delikwenta na ziemie, nie chciał zrobić mu krzywdy. Gdy tylko jego plecy dotkną ziemi, Tesaun wprowadzi w ruch swój kolejny czar i sama ziemia oplecie się dookoła przeciwnika omijając jedyne jego głowę, i unieruchamiając go w objęciach twardej gleby.
-Nigdy nie pozwiedzałem, że królik był biały. –mag spoważniał- Gadaj kim jesteś, co tutaj robisz i co masz wspólnego z tamtą dziewczyną.
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 46 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 49 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 25 |
|
» | Zamieszczono 19-02-2016 22:410 | |
PD:
|
PostID #46435
Jericho Gifun
Wszystko co mogło pójść źle poszło jeszcze gorzej. Elfi wojownik zauważył pchnięcie tarczą tylko dlatego że było skierowane prosto w jego twarz. Tak śmieszna siła ciosu okazała się w porównaniu z siłą mrocznego wojownika,
który w odpowiedzi spuścił swój miecz na ramie paladyna. Mimo że przeciwnik walczył jednoręczną bronią paladyn prawie padł na kolana pod siła ciosu wroga. Piekielny ból z prawego ramienia nie pomagał w śmiesznych próbach ataku.
Choć nawet z pełnią zdrowia paladyn nie był by w stanie trafić obwieszonego złotem elfa tańczącego pomiędzy ostrzem miecza a tarczą. Nie miał szans. Czy to miał być koniec? Upadł. Czy miał zostać pokonany zanim wykona swoją misję?
Miecz nieubłaganie zbliżał się by skrócić sługę Varrosa o głowę. Nie! Jeszcze nie teraz! Ostatkiem sił podniósł tarczę by zablokować cios. Nie mógł się teraz poddać! Poczuł jak uderzenie pozbawia go sił w ręce.
Ręka opadła bezwładnie wzdłuż ciała upuszczając tarczę. Lecz wciąż miał drugą. Z okrzykiem na ustach zamierzył się na zbliżającego się elfa. Wytatuowany elf udaremnił ostatnią próbę zaciskając dłoń na gardle przeciwnika. Hah cholerne elfy... pomyślał powoli odpływając, lecz nie było mu dane tak po prostu umrzeć. Jego zmysły na powrót ożyły pośród ognia trawiącego jego ciało. Czuł jak zbroja nagrzewa się powoli łącząc się z ciałem. Jak jego twarz pokrywa się bąblami.
Pośród tego całego cierpienia zobaczył Ajhade, jego Ajhade, tą znienawidzoną Ajhade. Płonęła. W trawionym ogniem mieście trwała bratobójcza walka pomiędzy elfami. Ziemia spływała krwią, a puste oczy złotowłosych patrzyły na paladyna błagalnie. Walka szybko ustała. Ryk wygranych zagłuszył nawet trzask ognia.
Młoda elfka nie żyła. Chwała mrocznym elfom! Malutka głowa oderwana od ciała wciąż spadała, a obwiniający wzrok na wykrzywionej grymasem twarzyczce był skierowany wprost na płonącego w ogniu Jericho.
Wszystko zniknęło, a przed cierpiącym paladynem pojawił się kolejny obraz. Kross. Najemnik. Uginał się pod ciężarem siły wielkiego niedźwiedzia. Z śliniącym pyskiem ruszył dokończyć dzieła jak gdyby bawiąc się ofiarą w obliczu niemocy paladyna. Wizja znikła tak szybko jak się pojawiła zastąpiona przez zrozpaczonego elfa klęczącego pośród wirujących przedmiotów. Mroczny cień wiszący nad nieszczęśnikiem zdawał się mówić - To twoja wina.. twoja..-
po czym wniknął w ciało złotego elfa pozbawiając go życia.
Wizje skończyły się, a ogień i ból powróciły.
Z płomieni paladyn widział odwracającego się jeszcze elfa z uśmiechem na ustach.
Ciąg mrocznych wizji przerwało uderzenie w żebra. Dla paladyna było nieco nierealne, jak gdyby ktoś kopnął go przez śpiwór. Nie było to spowodowane wizjami. Cały świat wraz z mrocznym elfem i ognistą areną tracił na wyrazistości, by ostatecznie rozmyć się niczym nocna zmora. Gdy tylko paladyn poderwał się i otworzył oczy uderzyło w niego pieczenie ostre niczym ogień i równie mocno poirytowany głos Morgena. Jericho wciąż dryfował pomiędzy jawą a snem, słysząc głos przyjaciela jak przez mgłę. Gifuna wciąż zajmowały wydarzenia wczorajszej nocy, lub raczej wczorajszego snu.
Z zamyślenia szybko wyrwał go przyjaciel, a do najprzyjemniejszych to nie należało. Całkiem już przytomny paladyn, podskoczył i starał się strzepać z siebie wszelkie robactwo. Kątem oka patrząc na ścianę lasu, teraz cichą, jasną i bezpieczną, powiedział do siebie - Ach delikatny jak zawsze..-
-Wszyscy już wstali? przygotujcie konie.. zaraz do was dołączę - dodał już głośniej. Kiedy Morgen odszedł, Jericho uklęk(czy w jaki kol wiek inny sposób składał modlitwę) i zaczął się modlić do Varrosa o rade. W sercu paladyn wciąż był wściekły, lecz nie na to że przegrał, nie na to że nie rozpoznał zaklęcia, nie na to że dał się pochłonąć gniewowi ani nie na o że prawie zginął. Był wściekły na na siebie, ponieważ wiedział że głos miał racje. Gniew go zaślepił.
To nie elf go pokonał, przegrał z samym sobą. Niestety teraz sam go nie poskromi... Paladyn wstał ostatni raz spojrzał na las i jego niedawne łoże z pokrzyw, po czym udał się do reszty by ruszyć w dalszą drogę.
Przez cała dalszą drogę pogrążył się w rozmyśleniach. Co mogły znaczyć wydarzenia wczorajszej nocy. Czy to boska wizja, czy może magiczne sztuczki. To właśnie zajmowało paladyna próbującego jednocześnie omijać liczne dziury w drodze.
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 51 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 58 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 84 |
|
» | Zamieszczono 20-02-2016 14:280 | |
1670
PD: 1973
|
PostID #46535
Arana Merimangë
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 66 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 90 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 20 |
|
» | Zamieszczono 13-03-2016 02:060 | |
14
PD: 10
|
PostID #46658
Rogan gro Kharz
Tak jak się spodziewał, drzwi nie były lada delikatnym płotkiem do sforsowania, a solidnymi drewnianymi wrotami. Otwierane były tylko od wewnątrz, wiecznie pewnie zamknięte na klucz czy przesuwną belkę, a obcych sprawdzało się przez zasuwane do boku okienko na wysokości głowy. Istna bariera nie do przejścia, choć Rogan wiedział, że chcący ork wszędzie się dostanie, musi tylko chcieć. Stąd właśnie preferował między innymi topór. Raz, że sprawiał mu niesamowitą rozrywkę przy wbijaniu go w czerepy ofiar, dwa, gdyż dla jego rasy był kluczowym narzędziem do walki, a trzy, miał zastosowania i poza nią. Chociażby wyrąbywanie drzwi. Po drugiej stronie okienka pojawiły się przymrużone, znudzone brązowe oczy jakiegoś parobka. Kharz nie należał do cierpliwych osobników i choć z początku próbował podejść do sprawy dyplomatycznie, wyjaśniając powody wizyty i nawet prosząc o wejście, w końcu nie wytrzymał, nie żałując języka i celnych gróźb.
- Ty cholerny, pyszałkowaty pachołku. - Oparł dłoń na boku okna, blokując możliwość jego zamknięcia. Swoją twarz zbliżył dość wyraźnie do wnęki, przybierając groźną, wkurzoną minę. - Wpuścisz mnie tu po dobroci, albo przerąbię się przez te pierdolone drzwi, dorwę twoje spasione dupsko i przepchnę je przez tu podobną dziurę, rozumiesz co mówię czy to też do ciebie nie dociera, hm?
Grubasek wpuścił Rogana, Barkę i Kafara, choć groźbę wpuścił chyba jednym uchem i wypuścił drugim, nie robiąc sobie z niej nic i nadal wyglądając jak niekumate warzywko. Było to jednak złudzenie, gdyż odźwierny zwyczajnie pewien swojego bezpieczeństwa, sądził, że nic mu nie grozi i takie groźby na nic się zdadzą, bowiem goście przerażą się na sam widok takiej bandy w środku. Nie Rogan. Można rzec, że był szalony i ryzykował swoim życiem, Barki i Kafara, ale po prostu nie mógł darować sobie obelgi, rzuconej w jego stronę, nawet w takich okolicznościach. Był orkiem, miał to w naturze. I to nie byle jakim orkiem. Zbliżył się do odźwiernego, popychając go lekko dłonią na ścianę za nim. Zbliżył twarz na bardzo bliski dystans do niego, niemal stykając się czołami, uśmiechając się obleśnie. Miażdżył go wręcz swoją postawą, napiętymi mięśniami i choć mogłoby to wyglądać gejowsko, z pewnością nie wyglądało. Ta sztuczka była znana każdemu, rywalizacja uporu i siły charakteru. - Boisz się, tłuścioszku? - Odepchnął go ponownie, bardziej czołem, niżeli dłonią. - Wiedz, że gdybym tylko chciał, znalazłbym dogodny moment, gdy wyjdziesz z tej pierdolonej kańciapy i zajebałbym Cię tak, że twoje flaki przyozdobiłyby Gild-Alden w każdym możliwym skrawku. - Obrócił się i szturchnął go barkiem, idąc dalej. Pozwalał sobie na zbyt dużo, zdecydowanie za dużo, ale każdy, kto znał orków, znał też ich awanturniczą naturę. Ze wszystkich ras byli najgorszymi niewolnikami i nie widywało się ich prawie nigdy w służebnych szatach. Tacy jak oni nie pozwalali się niewolić, wszczynając bunty niemal natychmiastowo. Awanturnictwo było im wrodzone.
Sala była wypełniona wszelką maścią osób, głównie kurw i bandytów. Ci drudzy niezaprzeczalnie uzbrojeni, co skłoniło Rogana do złożenia swojej dłoni wiodącej na rączce topora. Na środku siedział jakiś dryblas, którego ork z pewnością mógłby się obawiać, a przed nim ktoś bardziej tajemniczy, wyglądający jak pajac. Kharz roześmiałby się w głos, gdyby okazał się szukanym jegomościem zwanym Deja Vu, lecz instynkt i intuicja mówiła, że niezaprzeczalnie jest większym zagrożeniem niż umięśniony rywal z naprzeciwka. Skupił swój wzrok na nich, dając znak swoim partnerom do obserwowania otoczenia i wypatrywaniu niebezpieczeństwa. Większość zgromadzonych zdawała się skupiać na grze tamtych dwojga i Rogacz, choć nie wiedział, w co konkretnie grają, zdawał sobie sprawę o jaką stawkę. To pewnie był kluczowy element widowiska. Ach, ta Gildia Złodziei... Jego banda czeka spora droga, jeśli chcą przejąć Gild-Alden, gdyż gildia tak łatwo nie da sobie odebrać stołka i bogactwa. To jednak napełniło orka szaloną determinacją i zaintrygowaniem. Lubił wyzwania.
Po chwili oczekiwania, rozgrywkę wygrał Deja Vu, co Rogan odczytał, łącząc idiotyczny pseudonim z wyglądem tej osoby. Nie było zaskoczeniem, gdy ten się przed nim przedstawił kilka sekund później. Dwa pokaźne diamenty schowane zostały w jego kieszeni, co dziwnie pozostało w umyśle orka na dłużej, wcale nie chcąc tego zapamiętywać. Barka prychnął z niedowierzania, gdy pajac znalazł się już przed nimi, a Kafar wybałuszył nieco oczy, wyglądając jakby miał się zaraz roześmiać wniebogłosy. Będzie chociaż co opowiadać w obozie o ich konkurencji, nie szczędząc na obelżywych żartach. Kharz uniósł jedną brew głupkowato, gdy ten się przed nim ukłonił. "Jaja sobie ze mnie robi, czy co?" pomyślał.
- Chcę wiedzieć, jak się dostać do Królowej Kier, a ty z pewnością wiesz, jak mi pomóc. - Wolał nie rozgadywać się w szczegóły, ani udzielać informacji, że to nie on ma sprawę do tej legendarnej kobieciny o kurwo-podobnym pseudonimie. Musiał jako tako chronić imię swojego "klienta", a także nie wiedział, z jakim zagrożeniem się teraz mierzy. Błazen może i wygląda uroczo, zabawnie, ale z pewnością jest wyżej usytuowaną figurą na szachownicy, niżeli zwykły pionek. Jakim pionkiem więc jest Rogan?
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 51 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 86 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 98 |
|
» | Zamieszczono 16-04-2016 23:360 | |
309
PD: 142
|
PostID #46660
Christopher
Krasnolud pociągnął mocno z fajki, a dym wypuścił nosem, co na jakiś czas zakryło jego twarz w szarej chmurce. Odpowiedział dopiero po chwili, choć ton jego głosu dalej był naburmuszony:
- Moje chłopaki wiedzą, jak się zachować -mówił twardo.- Poza tym, obóz w którym się szkolisz jest tylko jednym z miejsc, w których stacjonują. W żadnym razie nie podlegają władzy Twoich przełożonych, którzy natomiast mają za zadanie zapewnić im wikt. Gdy przyjadą, sami zajmą się sobą.
Zajazd "Pod Kowadełkiem" nie różnił się jakoś specjalnie od reszty wioski. Cuchnęło tutaj psami, deski były w wielu miejscach pokryte słomą i błotem, a całe towarzystwo wydawało się chorującą na szkorbut załogą pirackiego statku. Bar był po prostu większym stolikiem, na którym ktoś chaotycznie porozkładał pożółkłe, często pokryte kurzem butelki, głównie puste. Pomieszczenie zaś miało dość duże rozmiary, a rozmaitość twarzy i ras była tutaj tak duża, że trudno było określić na pierwszy rzut oka, ile osób dokładnie tu przebywa. Na pewno więcej, niż czterdzieści. I każdy wyglądał na takiego, na którego lepiej nie patrzeć dłużej, niż kilka sekund. O jedną z belek podtrzymujących strop opierały się dwie dziwki, które paliły coś na wzór papierosów. Papierosy były niezwykle drogie i popularne na dworach szlacheckich, ponoć miały właściwości lecznicze.
Henry podszedł do kogoś, kto na pierwszy rzut oka nie wydawał się nikim wyróżniającym się z tłumu. Ork z poklejonymi włosami, kilkoma bliznami i śladami po piwie rozlanym na koszulce. Miał paskudny wyraz twarzy, jak wszyscy tutaj. Nie niebezpieczny, nie odstraszający. Był po prostu paskudny sam w sobie. Na oko wydawał się być w wieku Dowódcy Chrisa. Nosił na sobie kiedyś biały, poplamiony podkoszulek na ramiączkach i skórzane, wytarte spodnie. Przy boku miał coś, co wydawało się być młotem kowalskim. Chłopak nie miał pojęcia, jak tym walczyć.*
Krasnolud usiadł przy stoliku i nakazał chłopakowi zrobić to samo. Dopiero wtedy mężczyźni wymienili ze sobą uściski dłoni, a ork spojrzał na chłopaka twardym spojrzeniem, milczał. Po chwili do stołu przyszła kelnerka i Chris zorientował się, że to dziewczyna wcześniej brana za dziwkę. Nie wyjmując tlącego się przedmiotu z ust, zanotowała zamówienie Hollberga:
- Dwa razy Salsę z lodem i wodę -powiedział spokojnie, dając dziewczynie piętnaście koron.
Po chwili kelnerka wróciła z zamówieniem. Salsa okazała się być czerwonym, półprzeźroczystym napojem podawanym w małych ilościach, w szerokich, niewysokich szklankach. Bez pytania podała napój weteranom, natomiast przed Chrisem pojawiła się szklanka wody, w której pływały drobinki piasku. Pachniała błotem, jednak już podczas podróży tutaj, stykali się wyłącznie ze strumykami takiej wody. W postaci czystej widocznie nie występowała w tych rejonach i nikt nie trudził się, by ją tu sprowadzać. Mężczyźni pociągnęli ze szklanek i dopiero wtedy zaczęła się właściwa rozmowa:
- Co sprowadza Cię w te strony, stary capie? -spytał ork.- Myślałem, że po bitwie w Juudo całkowicie wycofałeś się z tej części świata.
- Bo wycofałem -rzucił krasnolud szybko, po czym podrapał się po wąsie.- Ale przez pewne sprawy zostałem zmuszony znów ruszyć w teren. Trzy lata błąkania się po stolicach, aż wylądowałem w jednym obozie dla rekrutów. Jest tam jedna płotka, którą będę musiał wyłowić.
- Albo skreślić -uśmiechnął się zajadle ork.
- Albo skreślić -krasnolud znów pociągnął ze szklanki, po czym wyciągnął mieszek z około trzydziestoma koronami.- Właśnie, Chris. Zapewne nikt nie powiadomił Cię o tym, że rekruci także dostają żołd. Nie jest tego dużo, ponieważ w obozie zapewniane jest wam jedzenie, odpoczynek i opieka medyczna, ale to zawsze jakiś pieniądz. To pierwsza wypłata. Pozwiedzaj, ale nie pakuj się w kłopoty. Na Twoim miejscu poszukałbym jakiś dziewczyn, żeby postawić im drinka. Zmykaj, zmykaj.
Choć ostatnie słowa Dowódcy brzmiały żartobliwie, wiadomym było, że chce się go na jakiś czas pozbyć. Henry przestał udawać kogoś innego, gdy rozmawiał z orkiem. Teraz chłopak miał przed sobą kogoś tajemniczego i poważnego. Silną osobowość, która wyglądała, jakby widziała w życiu już wszystko i potrafiła rozwiązać każdy problem. Ciekawa była też miejscowość, która została wspomniana. Juudo. Zapewne rozpoznanie jej i bitwy, o której była mowa, zdradziłyby więcej informacji o krasnoludzie. Niemniej, chłopak nie pamiętał, by słyszał wcześniej tę nazwę.**
Niemniej jednak, co zrobić z pieniędzmi? W wiosce nie było dużo rozrywek, a te które były, zdecydowanie nie przypadały chłopakowi do gustu. Poza tym okolica zdawała się niebezpieczna, a piesze wędrówki mogły zakończyć się spotkaniem złodzieja. Choć w tym przypadku uratować Chrisa mógł obrzyn, którego ciągle miał przy sobie. Z jakiegoś powodu centaury tylko sprawdziły jego broń, po czym ją oddały. Widocznie szukały czegoś innego.
Nim zdążył podjąć decyzję, w kącie karczmy zauważył błysk srebra. Siedziała tam stara kobieta, mroczna elfka, która przeżyła już zapewne sto zim. Miała na sobie szare, poszarpane ubranie i kilka srebrnych pierścieni na palcach. Patrzyła na rekruta spokojnym spojrzeniem, lekko się uśmiechając. W jej oczach było coś jadowitego. Kiwnęła palcem, by chłopak do niej podszedł. Coś tajemniczego i niezrozumiałego otulało tę postać, choć Chris był całkowicie nieświadomy owej aury.*** Może z nią porozmawiać, wypytać? W końcu... Co lepszego można było zrobić w tej sytuacji?
Essy/Wernyhora z Jęczydołów
Strona z książki była ciekawa na pierwszy rzut oka. Prócz ściany tekstu widniały tu też symbole alchemiczne i jakieś dziwne inkantacje. W każdym bądź razie, Essy ruszyła, by oddać dziewczynie jej własność. Zaczepiona krosska szybko odwróciła się i spojrzała jej w oczy spanikowanym wzrokiem. Słowa Aleksandryjki jakby do niej nie docierały, twarz miała całkowicie bladą i przepełniał ją strach. Nawet jeśli skrywała jakąś tajemnicę, póki co nic nie dało się z niej wyczytać.* Nie zważając na zagubioną stronę, wybiegła z karczmy, zerkając po raz ostatni w stronę Wernyhory.
Dopiero teraz Essy mogła zrozumieć, jak wielką ów mężczyzna był legendą. Krossi, rasa silna i nieustraszona, która od lat mierzyła się z najpotężniejszymi bestiami na kontynencie, czmychała przed nim w podskokach. Nie było wyzwisk i agresji, jaką złodziejka mogła zaobserwować w Gild-Aldenie, gdzie spotkać można było pseudo-legendy, gwałcicieli i morderców, którzy wzbudzali strach, nienawiść i chęć zemsty. Wernyhora wzbudzał coś innego: wywoływał w ludziach przerażenie samą swoją osobą. Nikt nie śmiał wypominać mu grzechów przeszłości. Jego rasa wyrzekła się go, jednak nie został wysłany żaden oddział, by go pojmać i zabić. Żył. A jego życie było zaprzeczeniem całego prawa i ładu w Trojlesie.
Tak więc dziewczyna wróciła na swoje miejsce, wciąż mając w dłoni stronę z książki. A nóż widelec, kiedyś jej się przyda? Prawdziwym zdziwieniem było, gdy Łowca Potworów dosiadł się do niej, zamawiając dla niej gulasz. Tak czy siak, trzeba było zacząć rozmowę, a to najlepiej zwalić na krasnoludy. Ci, już nieco podchmieleni, zaczęli mówić tonem poważnym choć poczciwym.** Wernyhora znał już brzmienie takiego głosu- był to głos kogoś, kto myśli, że jego przypadek jest jedyny w swoim rodzaju. Tak naprawdę wszędzie, gdzie się pojawiał, było tak samo. Marna nagroda i jakiś wielki demon, zło wcielone do ubicia, której na caaaałym kontynencie nie ma drugiej. W gruncie rzeczy, wszyscy mówili o tych samych rodzajach potworów: smoki, nieumarli, wilkołaki... Dlatego kross mógł zdziwić się, gdy usłyszał, że mowa jest o taurenie.
- Ano, mości Wernyhoro... -zaczął najmniejszy z krasnoludów.- Taką sprawę mamy... Na północ jakbyście pojechali, ino dwa dni drogi, tam Starszych Ras się granica zaczyna. Do miasta różne towary zwożą... Konopie, magiczne ustrojstwa, tkaniny... Warzywa czasem nawet.
- I jest tam też wioska taurenów... Tych wielkich byków na dwóch nogach, co śpią w namiotach -wtrącił się drugi krasnolud.- Taka rzecz się stała, że jeden z nich postanowił zbratać się z hanzą rabusiów... I na przewozy napadają, baby gwałcą po wsiach, konie kradną! Przedtem ino podróżnych łapali, a teraz, z tym taurenem, też swojaków zaczęli okradać.
- My ino słyszeli o tym... -zaczął znów pierwszy krasnolud.- Ale jakbyście zechcieli tego taurena ubić, wtedy nagroda... Ho ho, niemała! Ponoć sam burmistrz ogłosił, że caaałą posiadłość prawie nową odda. A taka posiadłość, panie dobrodzieju, nawet dwanaście tysięcy koron kosztować może.
Wernyhora dał krasnoludom odpowiedź, dopijając swój miód. Oferowali dużą sumę pieniędzy, choć cała umowa była pewnie pełna haczyków. Nawet przy najgorszych wiatrach kross wyszedłby jednak na swoim. Jednak zabójstwo taurena nie było prostą sprawą. Potężne i szybsze, niż mogłoby się wydawać, były zagrożeniem nawet dla Łowcy Potworów. Mogło mu się nie powieść, gdyby nie miał przy sobie kuszy. Precyzyjny strzał nieraz uratował mu skórę.
Co zaś się tyczy Essy, czuła strach. Pomimo lat spędzonych w ponurym, przesiąkniętym złem środowisku złodziei, czuła się słaba i malutka, gdy naprzeciw niej siedział ten mężczyzna. Nie chodziło o to, co zrobił w przeszłości. O to, jak wielkie miał mięśnie, ani jak potężną nosił przy sobie broń. To jego martwy, bezuczuciowy wzrok budził przerażenie w każdym, na kogo spojrzał.*** Dziewczyna stanęła więc przed dylematem. Z jednej strony kross był dla niej groteskowym potworem, a z drugiej... Szansą na coś nowego.
Arana Merimangë
Godrick
Najpierw usłyszał ćwierkanie ptaków, intensywne i pełne życia. A później powiew powietrza na twarzy i w brodzie. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że nie leży we własnym łóżku w lombardzie, a w karocy. Ostatnie wydarzenia przypominały mu się trochę tak, jak gdyby miał kaca i starał się odzyskać wspomnienia z imprezy. Świątynia, zamach, szalona ucieczka, a później walka w karczmie... Poranek, Kruczowłosa dziewczyna bard z rękawiczką, wygrana lutnia, uśmiech Victoricki... Victoricka! Ocknął się ostatecznie dopiero wówczas, gdy przypomniał sobie jej twarz.
Spał na karocy, okryty kocem. Ze zdziwieniem mógł stwierdzić, że spanie na deskach nie sprawiło mu problemu i czuł się całkowicie wypoczęty.* Obudził się jako ostatni i zauważył, że zdążyły się uformować dwa małe obozy. Pierwszy stanowił mieszaninę różnych postaci: Filcha w brudnej już zbroi i skórzanym hełmie, Decimie próbującego rozpalić ognisko i Kruczowłosą, która darła się na niego, co chyba tylko według niej było rodzajem dopingu. Drugi natomiast był obozem żołnierskim, gdzie wszyscy w milczeniu czekali, aż ponownie ruszą w drogę. Od czasu do czasu można było usłyszeć z tamtego kierunku jakieś przekleństwo bądź salwę śmiechu. El'Kadoo wyszedł właśnie z karocy i spojrzał przychylnie na krasnoluda:
- Wstałeś! A już się bałem, że nigdy Cię nie obudzimy. Decimie próbował aż dwa razy -roześmiał się złoty elf.- Mam dla Ciebie prośbę... Panienka Victoricka chciałaby się umyć, a nie chcę, by robiła to na oczach tych żołnierzy... Niezbyt mi się podobają. Pomożesz mi zataszczyć do lasu beczkę z wodą? Jest już napełniona, ale samemu ciężko będzie mi ją tam zanieść, a Decimie... To chudy chłopak. Dobry, ale chudy.
Trudno było odmówić takiej prośbie. Gdy Godrick zszedł już z karocy, ze zdziwieniem odkrył, że wszyscy w jego obozie powitali go z uśmiechem. Nawet Kruczowłosa wydawała się mniej opryskliwa, niż wczoraj. Beczka rzeczywiście była pewna wody z pobliskiego strumyka. I oczywiście- zimnej. Lato powoli dobiegało końca i kąpiel w lodowatej wodzie z pewnością nie wyszedłby małej elfce na dobre. Po chwili z karocy wyszła sama Victoricka, mając na sobie coś na wzór piżamy. Była to biała suknia z miękkiego materiału, której guziki widniały od dekoltu, aż do pasa. Choć był dopiero ranek, jej włosy nawet teraz były perfekcyjnie ułożone. W rękach niosła czarny, materiałowy strój.
Niesienie beczki pełnej wody w środek lasu nie było specjalnie przyjemnym zajęciem, jednak krasnolud wykonał je bez żadnego problemu.** W końcu doszli razem z elfem do małej polanki, gdzie El'Kadoo się zatrzymał:
- Tu będzie dobrze -powiedział, stawiając ostrożnie beczkę z wodą.- Chodźmy za drzewa, poczekamy, aż panienka skończy.
Nim oboje zniknęli za drzewami, Godrick mógł zobaczyć, jak Victoricka zanurza dłoń w lodowatej wodzie, która po chwili zaczyna bulgotać i parować. Magia tej dziewczynki była zadziwiająca. W końcu jednak znaleźli się za ścianą drzew, wystarczająco blisko, by słyszeć słowa młodej elfki, ale dostatecznie daleko, by nie móc nic zobaczyć. Złoty elf wyciągnął doczepioną do pasa fajkę i pociągnął z niej dość mocno, po czym podał ją krasnoludowi. Elfickie fajki różniły się od krasnoludzkich. Były dłuższe, a ich dym był znacznie słabszy, rzadszy i delikatniejszy.
- Powiedz mi, Godrick... -zaczął El'Kadoo.- Dlaczego do nas dołączyłeś? Mogłeś odejść z pieniędzmi i wrócić do swoich spraw. Panienka Victoricka w dziwny sposób dobiera towarzyszy. Na dworze miała do wyboru dwudziestu czterech wojowników, a nie wzięła ani jednego. Prócz mnie. Następnie siedemnastu wykwalifikowanych i pełnych uzdolnień magów... A zażądała starego Filcha, który ostatnie dziesięć lat życia spędził w niebieskich kapciach. W kapciach. I wziął je na tę wyprawę, rozumiesz? Widziałem, jak je pakował.
Mogli porozmawiać jeszcze chwilę, po czym Victoricka pojawiła się pomiędzy nimi. Miała na sobie czarną, przylegającą do ciała, wąską suknię i mały, ale elegancki, kobiecy kapelusik w tym samym kolorze. Wyglądała jak lalka. Złoty elf z krasnoludem wylali wodę i El'Kadoo bez problemu sam poniósł pustą już beczkę, idąc przodem.
- Podoba Ci się podróżowanie z nami? -zagadnęła spokojnie młoda elfka, patrząc krasnoludowi w oczy. Gdy ten odpowiedział, dodała.- Przypomniała mi się dziś rano zabawna historia... Otóż, będąc jeszcze na dworze, miałam swoją ukochaną kotkę, Dolorę. Codziennie czesałam jej futerko, dawałam jej jeść i rozmawiałam z nią... Raz roztargała pazurami moją ulubioną sukienkę, strasznie się wtedy zezłościłam. Kazałam oddać ją służbie i nigdy więcej nie wpuszczać do moich komnat. Wiesz, co się wtedy okazało?
Victoricka widocznie czekała na odpowiedź Godricka. Gdy ten jej udzielił (bądź nie), dodała spokojnie:
- Okazało się, że to wcale nie Dolora mnie potrzebowała.
W końcu dotarli do obozowiska, gdzie okazało się, że Decimie nie bez problemów rozpalił ognisko. Kruczowłosa zaczęła śpiewać jakąś niezbyt wyszukaną piosenkę, a Filch smażył jajecznicę z taką precyzja i oddaniem, jakby rzucał właśnie jakiś naprawdę skomplikowany i trudny czar. W końcu jednak cała szóstka zebrała się wokół ogniska, pałaszując śniadanie i rozmawiając o ostatnich wydarzeniach. Wszyscy zachowywali się swobodnie, żartowali, a nawet dokuczali sobie nawzajem. Tak więc uzdrowiciel zyskał miano "Szurniętego Mistrza Jajek", a Decimie "Mrrrrocznego Pomagiera Diabła". Diabłem oczywiście wszyscy jednoznacznie ogłosili Kruczowłosą. Dla Godricka zaś poranna jajecznica nigdy nie smakowała tak dobrze.***
Rogan gro Kharz
Grubas nie okazał się wyjątkiem, jeśli chodzi o zastraszanie. Gdy czoło orka znalazło się bardzo blisko jego czoła, niemal natychmiast dało się usłyszeć kapanie, a następnie zapach moczu wypełnił miejsce, w którym stali. Poniżanie kogoś, kto pracował w Gildii Złodziei być może nie było najlepszym posunięciem, ale jak się okazało- było to możliwe.*
Gdy wszyscy czekali, aż Deja Vu i ten dryblas skończą grać, Rogan usłyszał głos Barki przy swoim uchu. Mężczyzna rzadko się odzywał, a to co mówił miało zazwyczaj dużą wartość. W środowisku Gild-Aldenu ludzie dzielili się na tych, którzy pieprzą od rzeczy oraz na tych, którzy mówią konkretnie. A Barka zdecydowanie należał do tych drugich.
- Nie podoba mi się to, szefie -zaczął cicho, by nie słyszał go nikt, prócz orka.- Ci tutaj nie zwracają nawet na nas uwagi, chociaż ich odźwierny poszczał się ze strachu. Poza tym rozpoznaję jednego z nich -wskazał dyskretnie na czarnoskórego nomada stojącego z tyłu.- Ten koleś to wariat. Mówią, że zajebał własnego ojca widelcem i ponoć dupczy się z kozą.
Nim partia tej dziwnej gry dobiegła końca, Kharz miał okazję usłyszeć też słowa Kafara. Ten należał do tej pierwszej grupy. Niekiedy potrafił pieprzyć trzy po trzy o swoim dawnym życiu, majątkach i pięknych kobietach za czasów jego młodości. Był szczególnie wkurzający po alkoholu, niemniej jednak, sporo wiedział o różnych rzeczach:
- Te świecidełka na stole są warte przynajmniej pięćset koron za sztukę... Ciekawa rzecz, szczególnie dla magików -pomruczał pod nosem, po czym kontynuował.- Spójrz na laskę tego błazna. Jest zakończona taką dziwną kulą, prawda? To nie jest byle jaki materiał, szefie. Niech mnie szlag trafi, jeśli kłamię, ale to masa perłowa. Ten człowiek jest albo cholernie bogatym błaznem, albo... -Kafar zamilkł na chwilę, a jego kolejne słowa zabrzmiały dość mrocznie.- Albo cholernie potężnym czarownikiem.
W końcu jednak rozgrywka dobiegła końca, a sam Deja Vu stanął przed Roganem i jego ekipą. Reszta towarzystwa zdawała się całkowicie pochłonięta swoimi sprawami, jak w barze nocnym. Mężczyzna wydawał się nie być zaskoczony żądaniem orka i chwilę wpatrywał się w czubek swojej laski, po czym odpowiedział swobodnie:
- Owszem, potrafię Ci pomóc. Mogę Ci powiedzieć, gdzie ma posiadłość -mówił głośno i wyraźnie.**- Niemniej jednak, taka informacja kosztuje. Musi kosztować. Królowa Kier niezbyt lubi gości, więc gdybym kierował do niej zbyt wiele osób, zmieniłaby adres. Jak dla Ciebie... Czterysta koron.***
Cena nie była wygórowana, biorąc pod uwagę fakt, jak ważna była to informacja. Negocjacje cenowe raczej nie wchodziły w grę, tak jak zastraszanie bądź bójka. Trzeba było zapłacić i mieć to z głowy. Tak czy inaczej, Rogan i tak wyjdzie na swoje, w ostatecznym rozrachunku.
---
* Rzut dla: Christopher
Czynność: Analiza broni orka ; Określona: Broń Dwuręczna (si, wt) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 20% ; Wynik: 39
Rezultat: NEGATYWNY
** Rzut dla: Christopher
Czynność: Rozpoznanie opisywanej miejscowości ; Określona: Wiedza Ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 60
Rezultat: NEGATYWNY
*** Rzut dla: Christopher
Czynność: Analiza wróżbitki ; Określona: Potencjał (po) ; Próg wykonania: 20% ; Wynik: 29
Rezultat: NEGATYWNY
* Rzut dla: Essy
Czynność: Analiza krosski ; Określona: Percepcja (pe) ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 97
Rezultat: NEGATYWNY
** Rzut dla: Essy
Czynność: Włączenie krasnoludów do rozmowy ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 85% ; Wynik: 75
Rezultat: POZYTYWNY
*** Rzut dla: Essy
Czynność: Odporność na strach przed Wernyhorą ; Określona: Siła Woli (sw) ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 56
Rezultat: NEGATYWNY
* Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Rozweselenie Vingardusa ; Określona: Charyzma (cha) ; Próg wykonania: 80% ; Wynik: 1
Rezultat: POZYTYWNY
** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Analiza posiadłości Blathh'rose ; Określona: Wiedza Ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 15% ; Wynik: 85
Rezultat: NEGATYWNY
*** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Wykrycie skradającej się bestii ; Określona: Skradanie (pe, zr) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 48
Rezultat: NEGATYWNY
* Rzut dla: Godrick
Czynność: Wyspanie się ; Określona: Wytrzymałość (wt) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 17
Rezultat: POZYTYWNY
** Rzut dla: Godrick
Czynność: Niesienie beczki z wodą ; Określona: Siła (si) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 44
Rezultat: POZYTYWNY
*** Rzut dla: Godrick
Czynność: Regeneracja sił przez śniadanie ; Określona: Kulinaria (pe, sze) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 51% ; Wynik: 35
Rezultat: POZYTYWNY
* Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Zastraszenie grubasa ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 51
Rezultat: POZYTYWNY
** Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Wykrycie kłamstwa ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: V ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 86
Rezultat: NEGATYWNY
*** Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Negocjowanie ceny informacji ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 98
Rezultat: NEGATYWNY
---
Essy otrzymuje 1% do zdolności: Retoryka
Godrick otrzymuje 1% do zdolności: Kulinaria
Rogan gro Kharz otrzymuje 1% do zdolności: Retoryka
|
|
» | Zamieszczono 17-04-2016 01:020 | |
1670
PD: 1973
|
PostID #46799
Arana Merimangë
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 68 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 54 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 43 |
|
» | Zamieszczono 08-05-2016 22:160 | |
309
PD: 142
|
PostID #47025
Rakshi S'then
Stara kobieta miała tajemniczy wyraz twarzy, gdy przyjęła kapitulację diabelstwa i ukryła swój parasol pod sklepowym blatem. Oczywiście istniała możliwość wykradnięcia go bądź zamordowania jej, jednak bądźmy szczerzy... Czy byłby to pomysł wykonalny? Jeśli istniała na tym świecie osoba, z którą Rakshi nie miał szans zmierzyć się pod jakimkolwiek względem, tą osobą była właśnie ta staruszka. Niemniej, na ladzie był jeszcze Grimuar Niechcianych Słów... Czarna książka, zapleśniała na bokach, zamykana na rzemień... Bez żadnej nazwy, bez charakterystycznych cech.
S'then jednak chciał ją kupić. Wiedźma wyciągnęła dłoń po monety, które później schowała za ladą. Następnie wyciągnęła skądś małą fiolkę, którą przyłożyła do policzka diabelstwa i... Natychmiast z jego oczu popłynęły łzy. Tylko dwie. Obie trafiły do pojemniczka, który został później szczelnie zamknięty i ukryty w kieszeni krosski.
- Diabole, diabole... -cmokała ze starczym uśmiechem.- Wiesz, kiedy wycofać się trzeba... Wiesz... Daleko tak zajdziesz... Nie szukaj mocy na siłę, nie nie... Niech ona sama przypływa do Ciebie... Tak... Weź ten Grimuar... Zrobisz z nim, co zechcesz... I weź to... -staruszka pochwyciła Szaleńczy Obłęd i rzuciła go w stronę diabelstwa.- Kiedyś... Życie Ci uratuje... Teraz idź już, idź... Do zobaczenia, za czas jakiś...
Kobieta musiała polubić diabelstwo, gdyż wręczyła mu ową dziwną, magiczną igłę za darmo. Można było uznać to za rabat.* Po pożegnaniu się ze staruszką, trzeba było ruszyć dalej. Tak więc niemalże bez pieniędzy, mając na ramieniu czaszkę minotaura, a w dłoniach czarną księgę, magiczną igłę, busolę i list, którego nie mógł odczytać. Opuszczając Miejsce bez tożsamości znalazł się na wąskiej uliczce między budynkami, w jednej z najbardziej opustoszałych dzielnic stolicy Ajhady. By dostać się do sklepu, trzeba było oczywiście odnaleźć to miejsce, a następnie dotknąć drewnianych drzwi i wypowiedzieć słowa: "Przysięgam, że chętnie zobaczę asortyment". Tylko w ten sposób można było odwiedzić to miejsce. Rakshi to jednak wiedział.
Panowała późna noc, lub jak kto woli- wczesny ranek. W tej krainie nie miało to znaczenia, gdyż słońce świeciło tu o tej porze roku przez jakieś pięć godzin dziennie. Mimo to nie było tak zimno, jak nieco na północ, czyli w południowej Aleksandrii. Dlaczego? Cholera wie... Trójlasem rządzili bogowie, mityczne moce i stworzenia, które bardzo dawno temu uczyniły rzeczy takimi, jakimi są. A wszystko kręciło się wokół magii... Niezgłębionej, dzikiej i potężnej... Takiej właśnie magii pragnęło diabelstwo. Zanurzenia się w niej bez reszty.
Nim doszedł do końca uliczki, która oczywiście była całkowicie pusta, S'then poczuł ruch na swoim ramieniu. Czaszka minotaura ruszyła się z miejsca i zaczęła lewitować. Ustawiła się naprzeciw Rakshiego, a w jej gałkach ocznych zagościły dwa czerwone ogniki. Regen Forr obudził się. Trzeba było sprawdzić, jak przydatny jest ów mimir.
- Witaj... Diabliku... -dało się słyszeć głos starca, dobiegający z wnętrza czaszki.- Zdaje się... Że masz być od dzisiaj... Moim panem...? Nie bardzo... Nie bardzo przypada mi to do gustu... Niemniej, nie mogę odmówić Ci służby. Nazywam się Regen Forr... Mam burzliwą przeszłość, wiele w życiu widziałem... W poprzednim... I tym życiu... Wiele rzeczy wiem, na wielu się znam...
Zdawało się, że ów mimir potrzebował około minuty na całkowite rozbudzenie się ze stanu hibernacji. Zdawało się jednak, że dusza minotaura nie bardzo polubiła diabelstwo.** Może chodziło o różnice krwi, może o różne podejście do istoty magii... Niemniej, ten stan rzeczy mógł się zmienić z czasem. Jego lojalność była niezachwiana... Przynajmniej póki S'then miał być jego właścicielem. Co stałoby się, gdyby ten pakt został zerwany? Trudno powiedzieć.
- Jest wiele rzeczy, o których musisz wiedzieć... -rzekł Regen.- Pierwsza... W tamtym miejscu... Nie mogłem oprzeć się sile mojej byłej właścicielki... Nie mogłem do Ciebie przemówić... I Cię ostrzec... Przed Grimuarem Niechcianych Słów... To nie jest zwykła książka... Jest w niej... Byt... Stary, podstępny... Jego obecność czuję już teraz... Nawet, gdy jeszcze go nie otworzyłeś... Ostrzegam Cię... Uważaj na to. -Mimir zrobił kilka kółek w powietrzu, rozglądając się przy tym po świecie.- Kolejna rzecz... Ludzie nie przywykli... Do mimirów... Noś mnie na ramieniu... Jako symbol chwały... W stanie uśpienia jestem ciągle czujny... Słyszę i czuję... W razie niebezpieczeństwa, jestem w stanie Ci pomóc... Tutaj dochodzimy do trzeciej... I ostatniej rzeczy... Moje moce... Są na Twoje usługi... Znam się na magii... Potrafię zaklinać ogniem... Rozmawiać z duchami... Znam wiele sekretów i tajemnych sztuk... Mogę Cię ich uczyć... Z czasem... Zawsze też możesz spytać mnie o radę... To wszystko, co chciałem Ci przekazać... Mistrzu...
Mimir wydawał się naprawdę przydatną istotą, która zapewniała tysiące możliwości. A co z Grimuarem? Diabelstwo, gdy dowiedziało się o mieszkającym w nim Bycie, poczuło go.*** Było tak, jakby wewnątrz znajdowała się magiczna, chora glista, która wiła się pomiędzy stronicami, przesycając wszystko swoją złowróżbną magią. Na pewno to coś było pełne potęgi... Złej, przeklętej potęgi... Ale jednak zapieczętowanej, z której można było korzystać. Wystarczyło tylko po nią sięgnąć.
Niemniej, niezależnie od wszystkiego, coś trzeba było zrobić dalej. Ostatnie miejsce do zbadania zostało już zbadane... Wyruszyć z Ajhady? Ale gdzie? I czy teraz? A może spędzić noc w karczmie, wyspać się i stworzyć jakiś plan? Było wiele niewiadomych, które wynikały głównie z tego, że diabelstwo nie miało określonych celów i potrzeb. Trzeba było jakiś wybrać, za czymś podążyć. W zastanowieniu, Rakshi spojrzał na małą, czarną busolę. A dokąd prowadzi ta droga?
Xavira
Trudno opisać doskonałość. Jeszcze trudniej opisać kobietę. Jak więc opisać kobietę doskonałą? Te i inne pytania zadawał sobie jeden z krasnoludzkich filozofów, o których księżniczka musiała tego dnia poczytać. W pięknie oprawionej księdze był nawet jego portret. Dostojny, z wyczesaną brodą i złotym monoklem... Martwy od pięciuset lat... Choć ludzie mówili o takich osobistościach z pobożnością i czcią, dla Xaviry wydawał się on kimś bardzo pospolitym. Miał nudną biografię... Większość życia spędził w Astul, pisząc wiersze i eseje na temat miłości do kobiety, która odezwała się do niego tylko kilka razy, a w towarzystwie kręciło się wokół niej mnóstwo mężczyzn, którzy- jak było napisane w księdze- czynili jej zuchwałe awanse.
Gdyby jednak spojrzeć na to z innej perspektywy- większość mężczyzn tak właśnie działała. Zakochiwali się w danej kobiecie, po czym bez skutku próbowali podbić jej serce. W końcu oddawali się swoim pasjom, starając się wyrzucić z głowy nierealne, a jakże normalne i życiowe, obrazy ich samych, opiekujących się swoimi wybrankami. Wbrew pozorom, mężczyźni nie pragnęli uległych im dziewuszek, które gotowały obiadki i sprzątały chałupy. Pożądali dam wystarczająco silnych, by sprzeciwić się ich woli. Takich, których sami się obawiali. A co było z Xavirą? Ideałem kobiety, która w ciągu jednego wieczoru potrafiła całkowicie zapanować nad starszym od niej chłopakiem, bachorem sprawiającym problemy rodzicom?
Powoli osiągała wiek dojrzały, jej ciało przypominało o tym co jakiś czas, zostawiając krew na białej pościeli. Oczywiście nie zwierzała się z tego matce. Pelopea tylko raz próbowała z nią porozmawiać na temat istoty kobiecości. Wypowiedziała swoje archaiczne poglądy, jakoby płeć żeńska powinna podporządkować się woli mężczyzn, a sam seks (jakże walczyła ze sobą w duchu, by wypowiedzieć to słowo!) był ważny, jednak nie dla przyjemności, a obowiązku. Wszak uporządkowani ludzie pozwalają sobie na pieszczoty jedynie w piąty dzień tygodnia, późnym wieczorem. Nie powinny też trwać zbyt długo. Oczywiście księżniczka przeczytała już wcześniej wiele książek na ten temat. Zdobyła też wiedzę od służek i dziewcząt, które znały się na tym w praktyce.
Dosięgły jej dziwne myśli. A jeśli wyjdzie za Grenzia? To nie byłaby najgorsza opcja polityczna. Jednakże, czy ten chłoptaś mógłby ją zadowolić? Trudno było ukryć, że powoli zaczynała oceniać mężczyzn też pod innymi względami. Była piękna, wiedziała o tym. Doskonała od czubków bucików, aż do ostatniego włoska na głowie. Nie chodziło nawet o przyszłego króla... Może po prostu o kochanka? Towarzystwo jej koleżanek nie spełniało wszystkich jej oczekiwań. Byłoby cudownie, gdyby na świecie pojawił się mężczyzna, z którym chciałaby dzielić czas... I łoże. W prawdziwe czasami łapała się na niegrzecznych myślach, jednak były to tylko puzzle... Jeden imponował sylwetką, drugi charyzmą, trzeci uśmiechem... Nie spotkała ideału, a zasługiwała na ideał. A gdyby go znalazła? Gdyby się zakochała? Cóż... Zapewne chciałaby mieć go tylko dla siebie... I coś więcej, coś głębszego, mocno zakorzenionego w jej naturze. Chciałaby go złamać. Sprawić, by padł jej do stóp, błagając o możliwość bycia przy niej...
Takie, podobne bądź jeszcze inne myśli towarzyszyły księżniczce podczas nauki. Nie mogła się skupić. Trzeba było ocenić trzeźwo sytuację, zaplanować dalsze działania, zanalizować wszystkie nowe informacje... Było tego naprawdę sporo. Nic więc dziwnego, że jeśli chodzi o pozyskane informacje na temat krasnoludzkich filozofów, Xavira nie dowiedziała się wiele.*
Służki pomogły jej przebrać się w piżamę. Była ona uszyta z najdroższych jedwabiów, nie ważyła niemal nic i dodawała dziewczynce elegancji i wdzięku, nawet w swojej własnej sypialni. Oczywiście nie była już dzieckiem- jej nocny strój nie składał się z zapinanych pod szyją guzików i różowych kapci. Głębia ciemnych kolorów przyciągała, a osłonięte nadgarstki, kostki i obojczyki kusiły obietnicą przyszłych wdzięków, całkowicie rozkwitniętych już darów. Oczywiście nie przystało, by spacerowała w takiej piżamie po zamku. Jej matka byłaby oburzona na samą myśl, że kobieta może kłaść się do łoża bez grubego szlafroka, który uniemożliwiał zobaczenia czegokolwiek.
W końcu, po chwili użerania się ze służkami, których ruchy wciąż były powolne i niezdarne, księżniczka mogła położyć się do łóżka. Jakże olśniewający byłby to widok dla pobocznego obserwatora! Xavira, spoczywająca dumnie w swoim dużym, niemalże królewskim łożu, rozmyślająca z utęsknieniem o chwili, w której wszystkie narody ugną przed nią kolano. W końcu jednak zasnęła, a następnego dnia... Obudziła się w kiepskim nastroju.
Nie była chora. Był to ten stan, gdy człowiek budzi się o poranku jeszcze bardziej zmęczony, niż był, gdy się kładł. Na szczęście księżniczka miała pod ręką mnóstwo służby, by wyładować na niej swój gniew. Gdy zażyła już porannej toaletki i się wystroiła, pora było ruszyć na śniadanie. Rodzina królewska rzadko jadała razem. Teraz jednak było to wskazane, by pokazać Grenziemu, jak świetnie się ze sobą dogadują i wzajemnie kochają. Chłopiec, według przekonań króla, zostanie bowiem ze wszystkiego wypytany, gdy wróci do domu. Głupio było tak sądzić, gdyż całkowicie wiadome zdawało się to, iż rodzina królewska zrobi wszystko, by wypaść jak najlepiej.
Śniadanie odbyło się w prywatnych salach, gdzie zazwyczaj nie przyjmowano gości. Miał to być rodzaj puszczenia oczka dla Grenziego, jakoby był uważany za przyjaciela rodziny. Tak naprawdę w Pałacu Słońca nawet sypialnie nie były prywatne. Z wyjątkiem, rzecz jasna, pokoi Xaviry. Wszystkich obowiązywała etykieta, tradycja i zwyczaje, które w większości były już niemodne i głupie. Obecny król, zamiast skupiać się na budowaniu własnej potęgi, co rusz uczestniczył w bankietach i wystawach, odczytując przygotowane przez kogoś obeznanego z tematem mowy o przeszłych czynach wielkich Aleksandrów. Jego słaby charakter sprawił, że całe państwo zaczęło się rozleniwiać, a autorytet monarchy zaczął odchodzić w zapomnienie... Coraz częściej mówiono o decyzjach możnowładców, szlachty i magnaterii, którzy dyktowali Pałacowi Słońca warunki. Ten stan rzeczy można było jeszcze zmienić, jednak szansa na to nie będzie trwać wiecznie. Za dziesięć, może dwadzieścia lat... Ludzie mogliby zacząć mówić o elekcji.
Stół nie był specjalnie wielki... Pięć metrów długości i dwa metry szerokości. Każdy miał tu swoje nakrycie, a dań na śniadanie było czternaście. Rok temu Pelopea postanowiła iść z duchem czasu i pozwoliła na "dochodzenia do śniadania o dowolnej porze". Chodziło głównie o to, że wcześniej musiała zebrać się cała rodzina, nim ktokolwiek zaczął posiłek. Bywało z tym jednak różnie, więc królowa musiała nagiąć tę tradycję. Aleksander XXI widocznie uznał, że świetnym pomysłem będzie pokazanie chłopcu, jak rozrywkową są rodziną, gdyż rozpoczęli posiłek jeszcze przed przyjściem Xaviry.
Ojciec zaprosił córkę gestem do stołu. Telemak zagadywał Grenzia odnośnie ostatniej wycieczki do garnizonu, gdzie mógł poćwiczyć dwuręcznym mieczem. Oczywiście nie wspomniał o tym, że ledwie go uniósł, nie mówiąc już o wzięciu zamachu. Syn Dona Selwenio słuchał go bez zainteresowania, trochę zażenowany obecną sytuacją. Pelopea przysłuchiwała się rozmowie chłopców, zaś król prowadził pogawędkę z Archerem Letho, nauczycielem szermierki Telemaka, który też był tego dnia zaproszony do wspólnego posiłku. Był to postawny, łysy nomad z trzema bliznami na twarzy. Towarzyski, uśmiechnięty i wykazujący się niezwykłą cierpliwością wobec nieudolności jej brata. Był całkowitym przeciwieństwem nomadów, o których czytała. Wielkich wojowników z pustyni, z którymi niegdyś aleksandryjczycy toczyli boje.
Co tyczy się posiłku, nie smakował księżniczce.** Jedzenie w rozgadanym, wesołym towarzystwie nie należało do jej ulubionych czynności. Poza tym, same potrawy nie przypadły jej do gustu. Żywność mogła być smaczna, jednak gdy dziewczynka nie miała humoru bądź apetytu, nic nie mogło jej zmusić do jedzenia.
- Zatem, chłopcy -zaczął Aleksander XXI, starając się wyglądać jak dobry ojciec. Był dobrym ojcem. Ale Xavira nigdy tego nie czuła.- Pewnie chwielibyście się zapoznać nie tylko w pałacu, ale też na świeżym powietrzu, co? Trochę walki dobrze wam zrobi! Cieszycie się?
- Jasne, tato! -krzyknął wesoło Telemak, wzbudzając przy tym uśmiech matki.
- Um... -Grenzio spojrzał ukradkiem na Xavirę, jakby pytał ją o zdanie.- Pewnie... Wasza Wysokość.
Czasu było mało. Podczas posiłku musiała zdecydować, czy ruszy z chłopcami na plac ćwiczebny, czy może zostanie w domu. Była jednak opcja, że matka bądź ojciec odmówią jej pójścia z Grenziem i Telemakiem. Gdyby tak się stało, straciłaby dużo szacunku w oczach chłopca. Można to było rzecz jasna odbudować. Dziewczynka nie miała jednak pojęcia, jak zareaguje para królewska na plany, które ma- jakkolwiek by nie były.***
Godrick
Karczma, do której wszedł Godrick, nosiła nazwę "Trójząb Trytona". Było to nieco surowe miejsce, w którym przesiadywali znużeni pracą mężczyźni. Była tu też trójka krasnoludów, którzy nosili przy sobie całkiem sporo broni. Z początku można ich było wziąć za najemników bądź bandytów. Przedstawili się jednak jako żołnierze, którzy wracali do swojego obozu. Mięli przepustkę, dzięki której mogli wrócić do domu na jakiś czas, ale jej ważność już się kończyła i pora było wracać. Twierdzili, że służyli pod jakimś Hollbergiem.
Choć opowieści żołnierzy zdawały się wyssane z palca, gdyż ich dokonania po prostu nie mogły być prawdziwe, Godrick spędził z nimi miły wieczór.* Dobrze było znów porozmawiać z przedstawicielami swojej rasy, podzielić się informacjami o najlepszych piwach, ostatnich wydarzeniach i ciekawostkach. W końcu jednak krasnoludy uznały, że pora się zbierać, gdyż następny kufelek mógłby sprawić, że osunęliby się na podłogę i posnęli. Tak więc Godrickowi nie pozostało nic innego, jak ruszyć do swojej drużyny, jednak w drodze powrotnej został złapany przez Nadrasę.
Widać było, że złote elfy pochodziły raczej z klasy wyższej, gdyż każdy z nich posługiwał się naprawdę eleganckim językiem. Zdawało się też, że nie nawykli do przemocy i nieczystych zagrywek. Gdy pijany krasnolud przystał na ich propozycje, dali się oszukać.** Gdy w rozmowie padła nazwa bramy, którą miała ruszyć Victoricka, zapadła chwila milczenia. A następnie solidny mieszek z dwoma tysiącami galeonów znalazł się pod nogami krasnoluda. Napastnicy wycofali się w cień, choć nie omieszkali dodać jeszcze trochę pogróżek.
- Oto pieniądze... -rzekł ten, który zdawał się być przywódcą.- Jeśli jednak nas zwodzisz... Nie ukryjesz się w całym Trójlesie. W końcu dopadniemy tę dziewczynę. A wtedy i Twoje gardło zostanie poderżnięte.
- Miej się na baczności, krasnoludzie... -dodał ten z pyszałkowatym głosem.- Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia...
I odeszli, zostawiając Godricka z pokaźną sumą pieniędzy, w środku ciemnej, podejrzanej alejki. Gdyby krasnolud nie był tak pijany, zorientowałby się, jak pospolite i niewyszukane były owe pogróżki. Niemniej jednak, teraz nie było na to czasu. Natychmiast trzeba było powrócić do drużyny i zawiadomić El'Kadoo o całym zajściu.
W końcu udało mu się dotrzeć do karczmy "Pod Złotą Chmurką". Nie udało mu się jednak całkiem wytrzeźwieć.*** Czy wszyscy żyją? Budynek został zaatakowany? Nic z tych rzeczy. Cała drużyna spędzała wieczór na parterze, w sali jadalnej, przy kominku. Victoricka przespała się już i piła herbatkę z cytrynką, słuchając przy tym opowieści karczmarza o wielkim łowcy potworów, Wernyhorze z Jęczydołów. Wszystkie słuchała też Kruczowłosa, z politowaniem kręcąc głową.
- ...a potem uciął łeb wójtowi, który nie chciał wypłacić mu nagrody! Cała wieś natychmiast rzuciła widły na ziemię i pozwoliła mu odejść! -ekscytował się karczmarz. Jego opowieść byłaby naprawdę przerażająca, jednak opowieści o Wernyhorze uważało się za swoiste legendy, które nie były prawdziwe.
- Tak, tak... A potem nadleciał smok i wszystkich pożarł! A kross zabił go łyżką do herbaty... -Kruczowłosa cmoknęła z niezadowolenia. Widać było, że nie przepada za tymi bajkami.
- Ależ... Pierwszy bard, którego widzę, a który nie uwielbia tych opowieści! -zakrzyknął karczmarz.
- A mi się bardzo podobają... -wtrąciła cichym głosem Victoricka, okrywając się szczelniej kocykiem, który miała na sobie.- Choć uważam, że to bardzo smutna postać. Bardzo samotna. Ale kto wie, może Mirande jeszcze odmieni jego los? I kiedyś wszyscy będą wiwatować na jego cześć?
Karczmarz i Kruczowłosa spojrzeli na siebie w milczeniu. Złota elfka była naprawdę dziwną dziewczynką. Reszta drużyny również tutaj była. Filch przysnął przy stole, mając na nogach... Kapcie... El'Kadoo miał na stole rozłożoną mapę i notatki. Widać było, że planuje dalszą podróż, rozmawiając o tym z Decimie. Mroczny elf wyglądał, jakby niewiele z tego rozumiał, ale bardzo starał się nie zawieźć oczekiwań wojownika.
Dobrze... Więc, co teraz? Trzeba było napisać list do chłopaka, który zajmował się lombardem. Tak też uczynił, a następnie podszedł do El'Kadoo, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Po słowach krasnoluda, zapadło długie milczenie, przerywane tylko chrapaniem Filcha. Choć Godrick był pijany, wyczuł że coś jest nie tak. Dopiero po chwili zorientował się, że mu nie wierzą. El'Kadoo spokojnie odebrał od niego list, bez słowa. Ciszę przerwał zdecydowany, mocniejszy niż zwykle, głos Victoricki.
- Zrobimy tak, jak mówi Godrick -zadecydowała.
- Powinniśmy... -zaczął mówić niepewnym głosem złoty elf.
- Dość -szybko i stanowczo przerwała mu dziewczynka, a po chwili milczenia dodała:- Jutro wyjedziemy z miasta bramą nieobstawioną przez Nadrasę.
Wesoła atmosfera szybko prysła. Drużynie nie pozostało nic innego, jak położyć się do łóżek, dopijając ostatnie łyki trunków z kubków. Gdy rankiem pakowali się do drogi, każdy był spięty. Panował niepokój. Nikt jednak nie zdecydował się na sprzeciwienie się planom Victoricki. Jeszcze przed południem wyruszyli z miasta... Dalej towarzyszyli im strażnicy z Patronute-Pal, uzbrojeni po zęby. Do bramy zostało sto metrów. Pięćdziesiąt metrów. Dziesięć... I nic. Tego dnia nikt ich nie zaczepił, nikt nie zaniepokoił, nikt nie zaatakował. Podróżowali w milczeniu przez cały dzień.
Późnym wieczorem, przy ognisku, Filch wyciągnął swoją patelnię z zamiarem usmażenia zakupionego na targu pstrąga. Oczywiście nie wiedział, że rybę trzeba wcześniej wypatroszyć i gdy zrobił pierwszy kęs, wszyscy poczuli smród pieczonych rybich flaków. Pierwsza zachichotała Kruczowłosa, potem Victoricka... Wkrótce wszyscy śmiali się już i przekrzykiwali żartami na temat wyszukanej kuchni uzdrowiciela. Mroczne widmo prysło tego wieczoru tak szybko, jak szybko pojawiło się wieczoru poprzedniego. I wszyscy czuli się trochę winni za pesymistyczne myśli i podejrzenia. Po żartach i śmiechach znów zapadła cisza. Tym razem jednak bez napięcia i złych emocji. Był to ten dobry rodzaj ciszy, w trakcie którego wszyscy stają się ze sobą jednością, patrząc w czyste, nocne niebo.
***
Makar chodził w kółko, narzekając na naiwność planu. Nie śmiał jednak powiedzieć wprost, że to Derrer zawalił robotę. Przez siedem godzin łudzili się, że zasadzka wypali. Siedem cholernych godzin spędzonych w krzakach, gdzie pająki i komary oblazły ich i pogryzły. A dwa tysiące galeonów, za które mięli kupić sobie lepszą broń, po prostu przepadły. Miał je teraz ten krasnolud... Godrick. Leniwy, zachlany w trupa cap!
To jednak nie było głównym problemem Derrera. Zbliżał się Sennar. A jeśli dowie się, że dziewczyna wydostała się z miasta, zapewne polecą głowy. Coś działo się na samej górze organizacji. Choć złoty elf nie wiedział, o co może chodzić, każdy zdawał się wyczuwać rosnące napięcie. Szlachta przejmująca władzę w Aleksandrii, ruchy wojsk w Ajhadzie oraz dziwne pogłoski dobiegające z Pull... Coś miało się stać.
- Hersel, Czekan! -zawołał dwóch swoich ludzi, najbardziej oddanych. Następnie wskazał ruchem brody na Makara.- Zakuć tego idiotę w kajdany i przywiązać do belki w obozie. To jego sprawka, że nam uciekli.
Na twarzy Makara widać było przerażenie. Oczywiście nie miał z tym nic wspólnego, to sam Derrer wpadł na ów pomysł, który okazał się totalną klapą. Wina należała do niego... I trzeba było ją zrzucić na kogoś najmniej lubianego. Dwójka dryblasów podchodziła już do trzęsącego się ze strachu elfa...
Arana Merimangë
Essy/Wernyhora z Jęczydołów
Wernyhora zawsze wolał działanie od słów. Postąpił więc wedle swojej natury. W całym pomieszczeniu panowała aura magii. Potężnej, choć nie złowieszczej. Drzwi także były nią przesycone- zaklęte w sposób wyjątkowy, by nic nie mogło ich przełamać. A przynajmniej takie były założenia zaklęcia. Stalowy topór krossa padł tylko raz, a zamek i obie klamki (były to bowiem wejście dwudrzwiowe) zamieniły się w drzazgi. Wszystkiemu towarzyszył niewielki, magiczny wybuch niebieskiego światła. Sekundę później czuć było swąd palonego drewna. Cokolwiek chroniło owo wejście- przestało już spełniać swoją powinność.*
Karzełek stał przez chwilę z otwartą szeroko buzią. Nieco zbladł. Zdawać by się mogło, że jego wiara we własne siły i pewność siebie uleciały z niego na pewien czas. Po kilku sekundach na jego twarzy zaczęła malować się determinacja, a on sam zaczął wykonywać jakieś dziwne, złożone ruchy rękoma, które przypominały taniec.
- Niszczenie mienia pana Boltona nie jest dobrym pomysłem -rzekł wesoło, choć była to wymuszona wesołość.- Muszę pana zatrzymać... Sam pan rozumie...
Nagle wszystkie plansze zatrzymały się w powietrzu, dało się wyczuć napiętą atmosferę i... Gry planszowe zaczęły fruwać po pokoju, raz po raz uderzając w Wernyhorę... Starając się w niego uderzyć... Prawdę mówiąc, chybiały w cholernie perfidny sposób.** Co innego można było powiedzieć o planszach, które lewitowały przy Essy. Dziewczyna nie miała tak dobrego refleksu i kilka razy dostała po głowie... Choć znacznie częściej obrywała w biust.*
- Co tam się dzieje, do diaska! -nagły krzyk z rezydencji zakończył magiczne sztuczki Gruu.
Stworek przestał machać rękoma. Opuścił je, a wszystkie gry, plansze, karty i pionki upadły na podłogę, tworząc niemały bałagan. Karzełek dyszał ciężko, jakby przebiegł naprawdę spory dystans. Był też czerwony na twarzy... Patrzył na Wernyhorę z mieszanką podziwu i strachu na twarzy. Bał się. Nie był przerażony. Po prostu się bał. Widocznie nigdy nie spotkał w tej mieścinie kogoś, kto mógłby oprzeć się mocy jego czarów.***
- Jesteś... Jesteś kimś naprawdę silnym... -rzekł w przerwach między dyszeniem.- Możemy uznać... Że omijanie moich gier planszowych było zabawą... Wygrałeś. Zasługujesz więc na nagrodę... Przyjdź do mojego pokoju... Gdy pan Bolton już z wami porozmawia...
Następnie stworzonko zaczęło przeszukiwać wzrokiem podłogę, aż odnalazło jeden duży, czarny pionek, który ledwo mieścił mu się w dłoni. Podniósł go i poczłapał w stronę Essy, wręczając go jej.
- Ty, panienko, nie wygrałaś... -rzekł, dalej dysząc.- Ale obiecałem upominek... Oto on.
Pionek przedstawiał czarną więżę. Był dość ciężki, a materiał, z którego był wykonany, przypominał jakiś metal bądź kamień... Trudno było stwierdzić. Niemniej, Essy nie wiedziała, czym było owe tworzywo, ani ile jest warte.** Ot, kolejna rzecz do schowania w torbie.
W zniszczonych drzwiach pojawił się pan Bolton. Możnowładca tych ziem... Człowiek, z którym liczył się tutaj każdy... Mężczyzna, którego chronić miały nawet magiczne karły... Okazał się przyjaznym grubaskiem w żółciutkim kubraku. Był wysoki i postawny, w jego sylwetce dominującym elementem był brzuch, który kształtem przypominał beczułkę na piwo. Nie był tłusty- miał po prostu naprawę nabity, potężny brzuch. Jego twarz przypominała kartofel z drugim kartoflem- nosem, pod którym kryły się szpiczaste, jasnobrązowe wąsiska. Trudno stwierdzić, w którym miejscu zaczynały się wąsy właściwe, a kończyły się włosy z nosa. Mężczyzna był też nieco czerwony na twarzy, jakby pozwolił sobie na zbyt dużą ilość alkoholu. Prócz tego był zwykłym możnowładcą- jaskrawy strój, znoszone pantofle, tłuste palce, na których widać było złote, grube pierścienie z rubinami.
- A niech mnie, a niech mnie! -wykrzykiwał Bolton.- Więc jednak dało się rozwalić te drzwi, tak, tak... Ano, w takim razie mamy odpowiedniego człowieka! Proszę za mną, proszę...
Szlachcic trejkotał do siebie i całkowicie nie przejął się rozwalonymi drzwiami. Gruu został sam w zdemolowanym pomieszczeniu, zaś Essy i Wernyhora zostali zaproszeni do gabinetu możnowładcy. Mijali przy tym kilka korytarzy, w których pełno było dzieł sztuki, obrazów, rzeźb, regałów na książki... Można było jednak zauważyć, że brakuje w tym wystroju jednego- broni i pancerzy. Zdawało się, jakby dworek był ich całkowicie pozbawiony. A przynajmniej tych, których zadaniem miało być uświetniać ściany, podczas gdy gospodarz mógłby mówić o wspaniałości owych pokrytych rdzą zabytków.
Gdy przechodzili obok jednego z okien, Essy poczuła dziwny dreszcz. Coś sprawiło, że musiała przystanąć na sekundę i spojrzeć za okno. Księżyc świecił jasno... Było już późno. Dziewczynę ogarnęła dziwna tęsknota, której nie mogła sklasyfikować.*** Doprawdy, dziwne prawa rządziły w Trójlesie. Dalsza droga minęła bez takich przeszkód.
W końcu dotarli do gabinetu pana Boltona. Zegary z kukułką, obszerne biurko, mnóstwo szafek z bibelotami oraz metalowy, pomalowany złotą farbą puchar z napisem: "Dla najlepszego farmera roku! Nagroda za udział w konkursie...". Panował tu nieprzyjemny zapach maści na hemoroidy.
- Tak, tak... -zaczął szlachcic, siadając za biurkiem.- Słyszałem o was, słyszałem... Pan kross jest zabójcą potworów, zaś Ty, młoda panno, jesteś córką szanowanego metalurga! Znam wyroby Twojego ojca, oj znam... Bardzo jestem rad, że mogę Cię poznać! Pomijając jednak wszelkie zwroty grzecznościowe, które mam nadzieję, jeszcze nadrobimy... Chcę wam powiedzieć, że mamy tutaj mały problem z minotaurem, który atakuje karawany... O tym jednak rad byłbym porozmawiać z panem Wernyhorą, jednak... Jednak wydaje mi się, że panna... Panna Essy, prawda? Tak... Wydaje mi się, że panna Essy również byłaby pomocna... Tak się bowiem zdaje, jak donieśli nasi zaufani ludzie, iż kryjówka minotaura zabezpieczona jest, proszę uważać, kłódką! A jak wszyscy wiemy, metalurg z taką kłódką, jasna to rzecz, poradzić sobie może... Oczywiście ową kłódkę można także mieczem, bądź w pana Wernyhory przypadku, toporem...
Monolog trwał jeszcze dobre dziesięć... Może dwadzieścia minut. W pewnym sensie sprowadzało się do jednego: ktoś musiał zarąbać minotaura, a tym kimś miał być Wernyhora. Co zaś się tyczy Essy... Zdaje się, że mogła robić, co jej się żywnie podoba.
Avrel Alliser
Był wykończony- nie tylko psychicznie, co zdawało się być oczywiste, ale także fizycznie. Stał o własnych siłach, mógł nawet się skradać, uważać na walący się ze ścian kurz i pył oraz biec. Mimo to, ciągle czuł przejmujące wykończenie, które zabraniało mu myśleć o tym, co dalej. Po prostu robił to, co podpowiadał mu instynkt.
Prowadził mag w czerwonej szacie- płomienie w jego dłoniach oświetlały stare tunele, które łączyły więzienie z resztą miasta. Ciągły się na kilka kilometrów i rozgałęziały do ważniejszych, starszych budynków w stolicy. Pod miastem była siatka takich korytarze, jedne starsze od drugich. Zaraz za Sennarem, gdyż widocznie nim był ów mag, szła gęsiego trójka elfów- Jeedo z przodu, pośrodku Majak, na końcu Sorbet. Avrelowi przypadło iść za pochodem.
Wszyscy musieli iść trochę czasu, mijając coraz to inne, pachnące pleśnią, drewniane drzwi bądź zjedzone przez rdzę kraty. W wielu miejscach, szczególnie na początku drogi, gdy ziemią wstrząsały wybuchy pochodzące z więzienia, ściany tuneli osuwały się, uderzając mniejszymi bądź większymi kamieniami w uciekinierów. Sam Alliser perfekcyjnie omijał spadając odłamki skał.* Po kilku minutach przywykł do nowych, trudnych warunków i szedł dalej. Tempo trójki elfów, szczególnie Majak, było jednak wolne.
Wszyscy doszli w końcu do jednego z większych pomieszczeń, które zdawało się być czymś na wzór jadalni dla górników... Ale równie dobrze mogło być podziemnym cmentarzem. To właśnie tutaj Sennar zarządził postój, na kilka chwil, byleby złapać oddech. Tutaj też wszyscy zauważyli, że nagła aktywność fizyczna u Majak zaowocowała otworzeniem się jej ran na potylicy. Otoczenie i sytuacja nie pozwalały na to, by zapewnić elfce odpowiednią pomoc. Widać było też, że żaden z mężczyzn, nawet mag ognia, nie potrafił jej pomóc. Dopiero Avrelowi udało się jakoś opanować sytuację, dzięki czemu zapewnił sobie milczącą sympatię reszty grupy.**
Radość nie trwała jednak wiecznie, gdyż już po chwili słychać było odległe krzyki i szczekanie psów. Strażnicy musieli odnaleźć już tunele, którymi ruszyli uciekinierzy, a teraz wzięli do pomocy psy tropiące. Sennar natychmiast kazał wszystkim ruszyć dalej, co też niezwłocznie uczynili. Kolejne korytarze były przepełnione wilgocią, zapachem zgnilizny i małymi strumykami, które płynęły pod ich stopami. Ostatnie drzwi i... Znaleźli się w jakiejś starej, zapomnianej przez bogów piwnicy. Czekała tutaj czwórka innych elfów- ubranych jak kupcy i strudzeni drogą podróżnicy. Nie mięli nawet broni. Ta leżała na podłodze, kawałek dalej, w ilości wystarczającej, by uzbroić po zęby dwudziestu żołnierzy. Było jedzenie, dwie beczki z parującą, ciepłą wodą i czyste ubrania.
Wszyscy weszli do środka, a mag ognia natychmiast zamknął za nimi drzwi i zaczął nucić inkantacje, rozkładając przy tym nad nimi ręce. Było to zaklinanie- zapewne czary miały na celu sprawić, by nikt nie był w stanie odnaleźć tych drzwi. Trójka elfów z więzienia zamieniła kilka słów z czwórką elfów z piwnicy. Następnie jedna z elfek, która ubrana była jak rzemieślniczka jakiegoś cechu kowalskiego, pomogła Majak wejść na górę.
- Nie wiem, kim jesteś i dlaczego przyszedłeś z naszymi ludźmi -rzucił do Avrela któryś z elfów- ale jeśli nasz szef Cię tu przyprowadził, my Ci pomożemy. Umyj się, przekąś coś na szybko, a potem ubierz w strój szlachcica. Nie mamy wiele czasu.
Naprawdę nie mięli. Każdy wiedział, co robić. Sorbet i Jeedo rzucili się na strawę, która składała się z kilku chlebów, suszonego mięsa, piwa oraz typowych dla elfów- owoców. Był też sok porzeczkowy, zapewne pochodzący z tej właśnie piwnicy. Później mężczyźni rzucili się do beczek z wodą, by zmyć z siebie bród i zapach. Działali szybko, nie pozwalając sobie na odprężenie. Alliser musiał skorzystać ostatni, jako że był niespodziewanym gościem. Spędził też w celi najmniej czasu. Po tych czynnościach, przyszła pora na strój. Aleksandryjczykowi przypadły brązowe, nieco obcisłe spodnie, krochmalona koszula, brązowa kamizelka i gruby, skórzany pas. Na stopy musiał ubrać trzewiki. Nim weszli na górę, wszystkich zatrzymał Sennar, który skończył już zaklinać drzwi.
- Jeszcze raz przypomnę plan -mówił.- Udajemy podróżników, kupców, rzemieślników... Po prostu kłamiemy jak najęci, gdy spotka nas jakiś strażnik. Wszyscy idziemy osobno, wydostając się z miasta Bramą Jarmarczą, następnie jedziemy gościńcem kilometr i skręcamy na zachód, zaraz za kapliczką Elohne. Pięćset metrów dalej, w gęstwinie, jest reszta obozu. Jeśli któreś z nas zostanie złapane, nie zdradza nikomu położenia obozu... Stryczek i tak czeka nas wszystkich. Jakieś pytania?
- Tak -szybko odezwał się Jeedo.- Co z aleksandryjczykiem?
Zapadła cisza. Grupa ta składała się wyłącznie ze złotych elfów i ciężko było powiedzieć, czy znalazłoby się tu miejsce dla kogoś takiego, jak Avrel. Los mężczyzny kolejny raz zależeć miał od losu, przypadku... Decyzji kogoś, kogo sam nawet nie znał. Mag ognia westchnął.
- Słuchaj! -zawołał w kierunku Allisera.- Nie wiem, kim jesteś i gówno mnie to obchodzi! Wiem jednak, że tamta cela była celą śmierci. Cokolwiek już nie zrobisz, jeśli zostaniesz złapany, to kurewsko pewne, że czeka się stryczek. Miej więc choć tyle przyzwoitości, by nie wydawać strażnikom tych, którzy przedłużyli Twój żywot! -chwilę się zastanowił, po czym dodał.- Wyczuwam, że jesteś magiem... Jeśli naprawdę nie masz co ze sobą zrobić i nie masz nikogo, kto mógłby pomóc uciec Ci przed wymiarem sprawiedliwości, możesz przybyć do obozu. Masz czas do wschodu słońca, później go zwijamy.
Ruszyli na górę. Piwnica była częścią małego, sypiącego się domku w jednej z biedniejszych dzielnic Patronute-Pal. Majak ubrała się w jasną, zwiewną sukienkę, a stopy odziała w sandałki. Avrel musiał przyznać sam przed sobą, że była wyjątkowo piękna... I rozbudzała wyobraźnie nawet w takiej chwili. Za domkiem przywiązane były konie, cała ósemka. Kobieta nie miała jednak na tyle siły, by sama jechać konno, więc usiadła razem z Sorbetem. Alliser otrzymał więc białą, starą klacz.
- Wyjeżdżamy z uliczki pojedynczo, jedziesz na końcu -zarządził mag ognia, kierując ostatnie słowa do aleksandryjczyka.
W końcu nadeszła kolej Avrela... Gdzie teraz? Ruszyć od razu do obozu? Odwiedzić rodziców? Jechać do swojego pokoju, po rzeczy? Był wykończony, a w myślach zamajaczył mu tylko... Miecz. Ten przeklęty miecz. Koń ruszył, niemal zrzucając z siebie mężczyznę.*** Prowadzenie go wcale nie było prostym zadaniem.
Liuks
Piosenka była długa i łapiąca za serce. Gdy Liuks spojrzał na księżyc, odniósł dziwne wrażenie, które dodawało mu otuchy. Jakby bratnia dusza, jego wybranka, w tej samej chwili patrzyła teraz na ten sam księżyc. Mogło to dodawać otuchy, choć trwało tylko chwilę. Tak jak i pamiętna noc, spędzona z puchatym przyjacielem.
Sprzedanie zrabowanych towarów u pasera nie było wcale trudne. Trudniejsze było wynegocjowanie dobrej ceny. Ogólnie rzecz ujmując, mężczyzna pozbył się wszystkiego, za okazjonalną cenę czterystu dwudziestu koron. Praca z przedmiotami, zarówno wykradanie ich, jak i sprzedasz, szła mu doskonale. Gorzej było z żywymi istotami. Wszystkie staruszki, które zazwyczaj opiekowały się takimi stworzonkami, po prostu gdzieś zniknęły. Zapytani raz o konkretną kobietę mężczyźni odpowiadali, że ta zmarła przed miesiącem.
Pierwszego poranka Liuks został obudzony przez głośne miauczenie swojego puchatego towarzysza, który domagał się pokarmu. Psocił, bałaganił, raz nawet popełnił próbę samobójczą, bawiąc się ostrymi narzędziami złodzieja. Był też całkiem pojętny. Już pierwszego dnia nauczył się, czym się nie bawić i, co o wiele ważniejsze, żeby nie załatwiać się w budynku.* Jak więc kot był, jak został. Głównie dlatego, że nie przeszkadzał.
Wreszcie nadszedł dzień spotkania. Po wstępnym dialogu, Liuks wyraził zgodę na ostateczne dołączenie do Gildii Złodziei. Alicja przyjrzała mu się jeszcze raz, tym razem delikatnie przygryzając przy tym wargę. Zaintrygował ją- było to oczywiste.** Dziewczyna zeskoczyła z ławki, lądując zdecydowanie zbyt blisko mężczyzny. Dawało się to odczuć przez miękki dotyk jej biustu na jego klatce piersiowej. Dzieciak, Młody Veth, zszedł z ławki normalnie, ze zdziwieniem śledząc ów wyczyn siostry. Ta po chwili zarumieniła się i odsunęła, jakby zdając sobie sprawę z faktu, że to bardziej dziwne, niż seksowne. Była młodsza od Liuksa, zdecydowanie mniej też nadawała się na złodzieja.
- Skoro jesteś zdecydowany, mogę zabrać Cię na Targ Pajaców -powiedziała, trzymając się za łokieć.
Nazwa ta musiała coś oznaczać. Kojarzyła się z Deja Vu i całą resztą bandy, która ubierała się jak dziwadła. Niemniej, mężczyzna nigdy wcześniej nie słyszał o czymś takim.*** Użyła jakiejś mniej znanej, wymyślonej przez dzieciaki nazwy? A może sam złodziej nie był aż tak dobry, jak myślał, a posiadane przez niego informacje o grupach przestępczych były niewiele warte? Trudno było orzec.
Ruszyli. Prowadził dzieciak, który biegł uliczkami niczym młody konik. Zaraz za nim pobiegła dziewczyna, uśmiechając się przy tym do Liuksa i starając się biec obok niego. Dlaczego nie poszli normalnie? Trudno stwierdzić. W trakcie biegu Alicja cały czas zerkała na złodzieja, próbując wychwycić jego spojrzenia. Cała trójka poruszała się przez te najbardziej zatłoczone ulice, by zaraz później znaleźć się w miejscach opustoszałych tak bardzo, że nawet pająki nie mogły liczyć tu na złowienie muszki. Liuks starał się jakoś odnaleźć w tym labiryncie przejść, aż nagle wszyscy zatrzymali się- przed jednym ze starych, cuchnących szczynami murów.
- Zaraz zobaczysz coś niezwykłego -zapewniła Alicja, odsuwając palcami swoje włosy z twarzy. Była nieco czerwona przez bieg.
Młody Veth postukał kilka razy w poszczególne cegły, a sekundę później jedna z nich (będąca mniej więcej na wysokości oczu) została wyjęta od wewnątrz. Przez powstałą w murze dziurę dało się zobaczyć starcze, pożółkłe oczy. Całość tego wszystkiego była tak niesamowita, że przypominała bardziej balladę, niż realne wydarzenia.
- Kim jesteście...? -usłyszeli flegmatyczne pytanie staruszki.
- Alicja De Veth, Młody Veth i... Nowy nabytek na złodzieja! -rzekła radośnie dziewczyna.- Deja Vu kazał go przyprowadzić, bo przeszedł test. Trzeba mu zrobić Dziarę Pajaca!
- Wejdźcie... -padła flegmatyczna odpowiedź.
Następnie stało się coś niesamowitego- ceglany mur zaczął znikać! Cegła po cegle usuwał się, dając przejście Liuksowi i reszcie. Bez odgłosów, bez kolorowych świateł, bez zapachów i niesamowitego drgania powietrza. Po prostu znikł. A za nim był... Drugi mur! Oddalony od pierwszego o jakieś trzy metry. W owej przerwie było jedno, stare krzesło, na którym siedziała wiekowa już starowinka. W młodości musiała być naprawdę dobrą złodziejką. Jej oczy były żywe i sprytne, błądziły po ciele Liuksa, oceniając jego strój, ewentualne ukryte schowki i wielkość sakiewki.
- Nazywają mnie Babcia Sandra, młodzieńcze... -rzekła spokojnie, siadając na swoim wyświechtanym krześle.- Pewnie nie wiesz jeszcze nic... Za tamtym murem znajduje się Targ Pajaców, miejsce spotkań największych paserów, przemytników, oszukańców i wszelkich nicponi, jacy kiedykolwiek chodzili po kontynencie... Jest tam też główna baza Gildii Złodziei... By dostać się dalej, potrzebujesz specjalnego znaku cechowego... Nazywamy go Dziarą Pajaca.
To krótkiej rozmowie Liuks dowiedział się na ten temat więcej. Targ był chroniony potężnymi zaklęciami i tylko posiadanie owego tatuażu zapewniało swobodne wejście i wyjście z niego. Nie był to jeszcze symbol Gildii Złodziei, zapewniał tylko dostęp do owego miejsca. By dostać się dalej, mężczyzna musiał pozwolić na wytatuowanie mu owego znaku. Przedstawiał on żonglującego piłeczkami pajaca. Po wybraniu miejsca na tatuaż, złodziejowi nie pozostało nic innego, jak oddać się pod opiekę Babci Sandry, który to rysowała owe symbole na ciałach nowych członków.
W trakcie pracy staruszki, Alicja kucnęła niedaleko Liuksa, zerkając mu co jakiś czas w oczy. Jej brat chodził w kółko, podśpiewując pod nosem jakieś piosenki, znudzony czekaniem. Mężczyzna mógł pogadać z kim chciał bądź milczeć. Tak czy inaczej, w końcu stanął z nowym tatuażem przed drugim już murem. Ten rozstąpił się przed nim, w pełnej okazałości prezentując Targ Pajaców!
---
Rzuty:
---
Rakshi S'then otrzymuje 1% do zdolności: Handel
Godrick otrzymuje 3% do zdolności: Retoryka
Godrick otrzymuje 5 punktów karmy
Arana Merimangë otrzymuje profit: Blizna na prawej dłoni
Avrel Alliser otrzymuje 1% do zdolności: Uniki
Avrel Alliser otrzymuje 1% do zdolności: Pierwsza Pomoc
Avrel Alliser otrzymuje tytuł: Uciekinier
Liuks otrzymuje 5% do zdolności: Muzyka
Liuks otrzymuje 2% do zdolności: Oswajanie
Liuks otrzymuje 1% do zdolności: Sex
Liuks otrzymuje tytuł: Posiadacz Tatuażu "Dziara Pajaca"
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje 2% do zdolności: Przywództwo
Godrick kończy rozdział gry "Złotowłosa dziewczynka" i otrzymuje następujące bonusy do wybranych przez siebie Zdolności: 2% do Zdolności Arcymistrzowskiej, 3% do Zdolności Mistrzowskiej, 10% do Zdolności Zaawansowanej, 15% do Zdolności Średnio-zaawansowanej, 20% do Zdolności Podstawowej. Jeśli dany typ zdolności nie występuje w Karcie Postaci, można przeznaczyć zdobyte procenty na zdolność niższego stopnia.
---
//Sesjator: Nie wstawiaj wtrąceń dotyczących rozgrywki w środku odpisów. Możesz je umieść na dole, pod odpisem. Dzięki temu nie psuje to harmonii rozgrywki. Jeśli chodzi o statystyki, napisz mi w wiadomości PW, jak chciałbyś je porozdawać.
//Degron Pendragon: Ostatni raz nawołuję do edycji Karty Postaci. Jeśli nie zostanie ona zaktualizowana, następne odpisy nie będą przyjmowane.
|
|
» | Zamieszczono 25-06-2016 22:520 | |
1670
PD: 1973
|
PostID #47080
Arana Merimangë
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 68 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 99 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 29 |
|
» | Zamieszczono 14-08-2016 02:180 | |
1670
PD: 1973
|
PostID #47105
Arana Merimangë
Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 15 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 93 Alchemik rzuca kośćmi: (rzut:[1k100] m:) Razem: 66 |
|
» | Zamieszczono 24-08-2016 02:080 | |
183
PD: 138
|
PostID #47899
Xavira
Lekcje z Elein Brown były dla mnie jednym wielkim nieporozumieniem. Widziałam już wiele żałosnych osób w swoim życiu, ale jak można było być taką pierdołą jaką była Elein Brown? Była całkiem podobna do mojej matki. Och, jak ja jej nienawidziłam! Naprawdę jej się wydaje, że wierszyki i piosenki mają mi w czymkolwiek pomóc? Tak, zaśpiewajmy razem a świat stanie się lepszy! Czy ja wyglądałam na ośmiolatkę? Te lekcje były wyłącznie stratą czasu.
Miarka się przebrała. Nadzeszła pora, aby pozbyć się Elein Brown i jej "bezpiecznej białej magii". Dziś to uczeń zafunduje lekcję swojemu nauczycielowi.
- Panno Elein, może pokazałaby mi pani jak biała magia potrafi uleczyć czyjąś ranę - powiedziałam z uśmiechem na ustach, jakiego jeszcze na mojej twarzy z pewnością nie widziała. Jak zwykle robiłam dobrą minę do złej gry.
Elein Brown poczuła się nieco zmieszana. Od długiego czasu na jej lekcjach nie było rzeczy praktycznych. Dlaczego Xavira znów chciała dopytywać o coś, czego na razie znać nie powinna? Dzieci dorastały bardzo szybko i był to kolejny problem nauczycielki, z którym dorosła kobieta musiała się uporać:
- Niemniej, nikt tutaj nie jest ranny, moja droga - zamyśliła się na chwilkę kapłanka. - Ale być może, jeśli będziesz się odpowiednio zachowywać, zabiorę Cię na wycieczkę do szpitala, gdzie pokażę Ci to w praktyce. Oczywiście, jeśli Twoi rodzice się zgodzą. Co powiesz na początek zimy? Do tej pory na pewno skończymy podstawy!
Przewróciłam oczami. Bez przerwy kłody pod nogi. Większości ludzi nie obchodzą twoje potrzeby, jeśli więc sama ich nie będziesz umiała zaspokoić, będziesz cierpieć. Na szczęście ja należę do tych wybranych, którzy to potrafią. A może jestem jedyna?
- Och, ależ po co zwlekać panno Elein, skoro białej magii możemy potrzebować już teraz? - zapytałam.
Wstałam z krzesła i podeszłam do szuflady, gdzie był ukryty nóż do listów. Wzięłam go do ręki, po czym obeszłam oba biurka, aż zatrzymałam się przed siedzącą Elein. Wydawała się nie rozumieć co robię. Istotnie tak wtedy było.
Patrzyłam prosto w jej oczy, ani na chwilę nie odrywając wzroku. W takich chwilach ludzie zazwyczaj przy mnie wariują. Boją się, bo nie wiedzą, co może się stać. Albo wiedzą? Trudno powiedzieć jednoznacznie. Każdy zachowuje się inaczej. Większość jednak jest uległa, jeśli się wie na czym im zależy. Ludzie tacy jak Elein byli łatwi do zastraszenia.
Podniosłam nożyk do góry, po czym odsłoniłam swoje przedramię.
- Ten mały nóż jest na tyle ostry, aby wbić mi się głęboko w rękę. Czy poradzisz sobie z taką raną Elein? - zapytałam wciąż świdrując ją wzrokiem.
Kobieta patrzyła z niedowierzaniem i mieszanką sprzecznych uczuć na twarzy, gdy Xavira z całkowitą pewnością siebie chwyciła za nóż. Kapłanka nie zamierzała jednak stać bezczynnie, ale pozwolić młodej szantażystce na okaleczenie się. Stanęła na równe nogi i złapała dziewczynę mocno za przeguby, by ta nie była w stanie wyrządzić sobie krzywdy.
- Na Varrosa! Dziecko drogie! - zawołała spanikowana nauczycielka. - Co się z Tobą dzieje!?
- Ależ o co chodzi panno Elain? Myśłałam, że umie pani pomóc innej osobie w potrzebie - W ogóle jej reakcja na mnie nie wpłynęła. - Czy mam odłożyć nóż?
- Tak, na miłość Varrosa, tak! - W głosie nauczycielki słychać było jej ciężki oddech. Poluzowała uścisk na przegubach. - Dziecko drogie, magia nie jest zabawą. Nie robi się komuś krzywdy tylko dlatego, żeby go później wyleczyć. A tym bardziej nie robi się krzywdy sobie. Poważnie zaczynam się zastanawiać, czy mam Cię uczyć tej sztuki.
Odwróciłam się do biurka i położyłam na nim nóż. Zrobiłam pochmurną minę.
- Masz rację, przepraszam - powiedziałam do Elain, po czym rzuciłam się jej w ramiona. Objęłam ją mocno.
- To było głupie. Na prawdę nie wiem co sobie myślałam. Nie chciałam sobie robić krzywdy. Chciałam tylko się tego nauczyć. Jakież straszne by to miało konsekwencje, gdyby tak ważnej osobie jak ja coś się stało.
Kobieta przytuliła do piersi swoją uczennice, gładząc ją po włosach. Niech się uspokoi... Emocje, hormony i stres... To wszystko widocznie buzowało w Xavirze, nie znajdując ujścia. Lekcje magii trzeba było przełożyć, albo całkowicie im zaprzestać. Dziewczynka potrzebowała wsparcia pedagogicznego, poezji i piękna, którym mogłaby się zachwycić i uspokoić.
Biedna Elain. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to nie sobie chciałam zrobić krzywdę. Od samego początku chodziło mi o nią. Ta pozycja była doskonała, żeby sfinalizować swoje działania.
- Dlatego pomyślałam o tobie Elain - na mojej twarzy pojawiła się pogarda. Nim kapłanka zdołała się zorientować wbiłam swoje zęby w jej ucho. Miałam zamiar je odgryźć. Jeszcze nigdy nie zaciskałam swoich szczęk tak mocno jak teraz. Szarpałam na wszystkie strony trzymając się kurczowo swojej utrapionej nauczycielki.
Jakże wielkie więc było zdziwienie, gdy zęby królewskiej córki zatrzasnęły się na uchu Elein... Przerażający krzyk kapłanki musiał zwabić strażników, których szybkie kroki słychać było już za drzwiami sali do nauczania. Xavira poczuła, jak kapłanka szarpie się pod nią i próbuje odepchnąć. Czuła także krew, która miała gorący, metaliczny posmak. Spływała po jej brodzie, ubraniach, trafiała do ust i gardła.
- PUŚĆ MNIE! ZOSTAW! XAVIRA! - Elein w końcu popchnęła dziewczynkę na podłogę, sama łapiąc się za krwawiące ucho. Akurat w momencie, gdy w drzwiach stanęli strażnicy. Była to dwójka mężczyzn, którzy na co dzień ochraniali dziewczynkę.
Podniosłam się z podłogi. Moje serce biło wolniej niż zwykle, zupełnie na odwrót niż to, co zwykłam słyszeć z opowieści o takich chwilach. Mając wciąż krew na ustach odwróciłam się do strażników i splunęłam odgryziony fragment ucha nauczycielki pod ich nogi. Stali jak wryci.
- Obawiam się, że panna Elein potrzebuje pomocy medycznej - zwróciłam się do nich spokojnym głosem. - Zabierzcie ją natychmiast do doktora - rozkazałam.
Starszy strażnik natychmiast podszedł do kapłanki i docisnął do jej ucha kawałek jakiejś szmaty. Wyprowadził ją z pokoju. Nim to się jednak stało, Elein posłała Xavirze pełne lęku, spanikowane spojrzenie. Młodszy ze strażników również patrzył na dziewczynkę z lękiem i dystansem. Nic jednak nie skomentował, zamiast tego wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wręczył ją swojej pani. Zaczął po tym sprzątać bałagan. Nie należało to do jego obowiązków, jednak w tę sprawę zdecydowanie nikt nie chciał mieszać sprzątaczek.
- Dowidzenia Elein. Nie mogę się już doczekać naszej następnej lekcji - powiedziałam triumfalnie wycierając twarz z krwi.
Mina Elein dostarczyła mi ogromu satysfakcji. Może powinna wrócić do swoich głupich sierot i wdów, skoro nie nadaje się do niczego pożytecznego. Ciekawe jakie wyciągnie po tym wszystkim wnioski. A z resztą, zawsze mogłam zrobić "powtórkę materiału".
- Właściwie to faktycznie, biała magia jest całkiem zabawna - podsumowałam mówiąc do siebie.
Po tym wszystkim czas było spotkać się z przyjaciókami. Jak zawsze miałam już plan spotkania. Zawsze poświecałam dużo swojej uwagi na planowanie. Świetnie również improwizowałam. To wszystko dzięki temu, że zawsze twardo stąpałam po ziemi i potrafiłam zachować zimną krew.
Trzy przyjaciółki z dzieciństwa. Znałam wielu ludzi którzy odwiedzali królewski pałac w Patronute-Pal. Miałam liczną rodzinę. Całe mnóstwo kuzynów i ciotek. Znałam też różne osoby z rodzin szlacheckich, jednak tylko Thalię, Adrytę i Safonę poznałam naprawdę dobrze.
Thalia była nonkonformistką. Nie przejmowła się zasadami i obyczajami, które lubiła łamać, gdy tylko nikt nie patrzył. Zawsze wpadała w kłopoty z których zawsze starałam się ją wyciągnąć, za co była mi wdzieczna. Uwielbiałam wykorzystywać jej buntowniczne zachowanie. Na koniec nawet gdy wpadałyśmy w kłopoty nie mogła mieć do mnie żadnych pretensji. W końcu sama chciała to zrobić. Oczywiście z odrobiną mojej pomocy.
Moja kuzynka miała jednak też wady oczywiście. Do szaleńczych wyczynów mojej kuzynki należało zadawanie się z wszystkimi "nienudnymi osobami". Mowa oczywiście o osobach z niższych sfer i nie tylko. Nie przepadała za życiem córki szlachcica i pewnie nie żałowałaby, gdyby nią nie była. Kompletnie nie rozumiem jak można chcieć mniej władzy, wpływów i bogactwa? Po za tym miewała humory.
Na szczęście Thalia miała też liczne zalety. Gdyby ich nie miała to nie byłaby moją przyjaciółką. Potrafiła się świetnie skradać i ukrywać. Często zakradałyśmy się w różne niedostępne miejsca, aby coś zabrać lub podpatrzeć. Thalia miała tak szybkie ręce i zręczne palce, że potrafiła wyciągnąć sakiewkę niejednemu szlachcicowi. Wiele razy zatrzymywałyśmy na korytarzu jakiegoś niedołężnego grubasa. Ja odwracałam jego uwagę, a Thalia sięgała po sakiewkę. Oczywiście robiłyśy to tylko dla żartów. Potrafiła otwierać zamki. Świetnie jeździła konno i znała się na myśliwstwie.
Safona była intelektualistką. Król trzymał na swym dworze jej ojca, który był wybitnym wynalazcą i medykiem. Słowem "człowiek nauki". Z tego powodu cała jego rodzina mieszkała w pałacu. Safona była grzecznym aniołkiem, która poszła w ślady ojca i pożarła chyba wszystkie książki z pałacowej biblioteki. Jej wiedza była niezwykle przydatna. Nie mówiąć już o swobodnym wstępie do laboratorium jej ojca.
Cud-dziecko jednak miała znaczącą wadę, którą oczywiście można było obrócić w zaletę. Miała miękkie serduszko. O ile w ogóle potrafiła łamać zasady, to miała skrupuły, które często mi przeszkadzały w planach. Dlatego powierzałam jej zadania nie wymagające tak "trudnych decyzji". Do tego Safona była bardzo naiwna. Oczywiście to też potrafiłam obrócić na własną korzyść.
Z jej zalet na pewno każdy wymieniłby rozległą wiedzę naukową, społeczną, religijną. Wiedziała również o rzeczach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. Tak jej ojciec miała zadatki aby się stać architektem, inżynierem, lekarzem, alchemikiem i archeologiem równocześnie. Jej zdolności przydawały się teraz i z pewnością przyszły władca Aleksandrii znalazł by z niej użytek.
Adryta jest wyjatkowa bo jest najbardziej zmężniałą kobietą jaką znam. Taka osoba jak ona to prawdziwy skarb. Wielka szkoda, że w tym świecie niewielu potrafi docenić w kobiecie tego co posiada Adryta. Wychowała się w wśród żołnierzy i stała się jedną z nich. Kierowała się dyscypliną i zasadami. Była bezwzględnie posłuszna. Zawsze mówiłam jej, że popieram obecność kobiet w armii.
Adryta była najbardziej oporna na moje wpływy. Była zbyt mało elastyczna i zawsze trzymała się wyznaczonych zasad, przynajmniej dopóki nie poddawałam je w wątpliwość, lub odnajdywałam drogę, by je obejść. Kiepsko odnajwyała się w towarzystwie.
Po za tym miała wyłącznie zalety. Była odważna, zdecydowana, pewna siebie. Tylko ja mogłam jej dorównać w walce wręcz. Nikt za to nie walczył mieczem tak jak ona. Znała się znakomicie na sztuce wojennej. Potrafiła być twarda i niezależna.
Zamyślona zmierzałam na spotkanie z nimi, kiedy to z krzykiem wybiegła Safona. Wpadła prosto na mnie obejmując mocno.
Pojawiły się wszystkie. Jak zwykle zaprzątały sobie głowę drugorzędnymi sprawami. Czas aby na coś się przydały.
- Zwiedzimy dziś bibliotekę - powiedziałam krótko i beznamiętnie.
Trzy dziewczynki zgodziły się na to z mniejszym bądź większym entuzjazmem. Thalia miała nadzieję na jakąś ciekawszą zabawę, Safona była pełna entuzjazmu i już opowiadała wszystkim, jakie książki im poleci, a Adryta cieszyła się, że znajdą się w miejscu, gdy ściany nie mają uszu, a za dziewczynkami nie zaglądają ciągle strażnicy. Bibliotekarzem pałacu był stary aleksandryjczyk, Jazduan. Nieco ślepy, nieco głuchy i zdecydowanie opryskliwy staruszek, który nigdy nie zwracał się do nikogo przez "pan", a już na pewno nie przez "wasza królewska mość". Niejednokrotnie inne dziewczynki prawie dostały od niego rózgą.
W końcu cała czwórka stanęła przed wejściem do biblioteki. Wnętrze wyglądało olśniewająco: witraże w oknach, malowidła na ścianach, podłodze i suficie oraz kilkadziesiąt rzędów regałów z książkami. Niektóre z nich były zamknięte żelaznymi bramkami. Były tam księgi zakazane, do których dostęp miał tylko sam król, bibliotekarz pałacowy i ten, komu bibliotekarz użyczy tam wejścia. Stary Jazduan od siedemdziesięciu lat swojej pracy nikogo tam nie wpuścił. I chyba tyle samo lat tam nie sprzątał. Biurko bibliotekarza było ogromne i półkoliste, zrobione z ciemnego drewna. Gdy Xavira stała wprost przy nim, musiała stawać na palcach, by wypatrzyć staruszka, nie mówiąc już o wypatrzeniu tego, co aktualnie było na biurku, gdyż przednia jego część sięgała znacznie wyżej, niż sam blat, by utrudnić każdemu to zadanie.
Za biurkiem nie siedział jednak stary Jazduan, a ktoś zupełnie obcy, kto już raz spotkał Xavirę, witając się z nią jak z dzieckiem i zdrabniając jej imię. Mężczyzna wychylił nos zza biurka i zobaczywszy dziewczynki, grzecznie i szczerze się uśmiechnął. Wyglądał teraz nieco bardziej elegancko, niż podczas pierwszego spotkania z księżniczką.
Zaskoczył mnie widok obcego siedzącego za dużym biurkiem. Zastanawiałam się, czy nie dać mu popalić za to jak śmiał się do mnie odezwać poprzednim razem. Miałam jednak ważniejsze cele. Ludzie myślą, że najważniejsza w odnoszeniu sukcesu jest dyscyplina. Jest w tym trochę prawdy, jednak najważniejsze jest skupienie się na tym, co jest najważniejsze. Cóż ci po ciężkiej, regularnej pracy, skoro nie prowadzi ciebie ona tam, gdzie chcesz?
- Witaj. Nie widziałam ciebie tutaj wcześniej. Jesteś nowym bibliotekarzem? - zaczęłam jak zwykle pewna siebie.
Mężczyzna uśmiechnął się do dziewczynek. Pomimo nieco niechlujnego zarostu i zdecydowanie wymiętej, jasnoniebieskiej koszuli, prezentował się w jakiś sposób całkiem elegancko. W pałacu obowiązywał zwyczaj, który nakazywał, by mężczyźni nosili na sobie ciemne, szykowne stroje. Na ekstrawaganckie kolory pozwalali sobie tylko naprawdę wpływowi ludzie, zaś na wymiętą koszulę... Cóż, nawet król nie chodził po swoim domu w wymiętej koszuli.
- Witam, witam... Co tam u was, dziewczynki? Chciałyście coś wypożyczyć? - zapytał mężczyzna wesołym głosem, opierając się przy tym łokciami o blat biurka.
Reakcja koleżanek Xaviry była podobna, do jej własnej: wszystkie prezentowały zdziwienie faktem, że jest tu ktoś inny, a nie staruszek. Poza tym, każda zaczęła wstępnie oceniać mężczyznę, wedle własnych miar. Safona lekko się zarumieniła.
Kto w ogóle wpadł na pomysł postawienia tak wysokiego biurka? Nikt nie powinien mówić z góry do Jej Wysokości. Kto siedzi wyżej czuje, że ma przewagę. Widać trzeba było tu zrobić małe przemeblowanie.
- Nie - odparłam stanowczo. - Słyszałam, że strażnicy mówili, że w bibliotece jest ukryte tajne przejście. Może wiesz coś o tym? - zapytałam z uśmieszkiem.
Chciałam sprawdzić jego reakcję. Rzuciłam w jego kierunku swoje hipnotyzujace spojrzenie. Wszyscy od wczesnego dzieciństwa zwracali mi uwagę, że sposób w jaki patrzę na innych wzbudza niepokój. Kiedy zrozumiałam jak ono działa, zaczęłam wykorzystywać to do wpływania na innych. Samym spojrzeniem mogłabym zmusić kogoś do przeprosin.
Mężczyzna dalej grzecznie uśmiechał się, słuchając słów Xaviry. Zdawał się nijak zareagować na słowa o tajnym przejściu. Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego spokojnie odpowiadał dziewczynce spojrzeniem i uśmiechnął się jeszcze serdeczniej, sięgając po okulary.
- Wiem - rzucił jakby mimochodem, a następnie założył swoje szkiełka na nos i wygodnie oparł się na krześle, przyciągając do siebie książkę, którą czytał.
Zdawało się, że nie zamierza powiedzieć już nic więcej.
Kim jest ten kretyn? Nie wyraża się do córki króla z należnym szacunkiem, nie przedstawia się, nie odpowiada na pytania i ignoruje moją obecność! Nie jestem pewna kto najmuje służbę do pracy w pałacu, ale kiedy się tego dowiem pożałuje, że przyjmuje takich bezużytecznych wyrostków.
Chwyciłam za krawędź biurka. Odwróciłam się i skinęłam na Adrytę, by pomogła mi się wspiąć.
Adryta pomogła księżniczce z miną, która jednoznacznie wyrażała niezadowolenie. Reszta dziewczynek też wydawała się zaniepokojona. Fakt, ten mężczyzna wydawał się naprawdę arogancki, jednak zachowanie Xaviry też nie było w porządku. W końcu jednak dziewczynka stanęła na blacie i... Nie zdążyła nawet rzucić okiem na rzeczy, które miał przed sobą bibliotekarz.
Potężny wiatr zerwał się w jednej chwili, uderzając w Xavirę z całą swoją siłą. Nie spadła od razu, a została nijako zmuszona do próby utrzymania równowagi przez machanie rękami. Prawie jej się udało. Prawie. Koniec końców, Adryta złapała swoją koleżankę i bez szwanku postawiła ją na podłodze.
Bibliotekarz nijak nie skomentował tego wydarzenia. Zdawało się też, że owy wiatr nie zrobił żadnego zamieszania w jego papierach. Blondyn oparł się wygodnie w krześle i oparł podeszwy butów o biurko, czytając dalej w najlepsze.
Co to miało znaczyć? Nie rozumiałam dlaczego bibliotekarz tak wzbraniał się przed rozmową ze mną. Co więcej ten wiatr... Musiał być naprawdę potężnym magiem wiatru. Wyglądało na to, że muszę mu na razie odpuścić. Z pewnością jednak wrócę do tej sprawy. Muszę wiedzieć kim jest naprawdę ten człowiek.
Odwróciłam się do koleżanek i wyjaśniłam im, że będziemy szukać tajnego przejścia w bibliotece o którym wspomniałam w rozmowie. Trzeba było przeszukać każdy kąt w poszukiwaniu dziwnych śladów świadczących o tym, że w pobliżu może być ukryty tunel. Niedobór kurzu lub jego nadmiar przy jednej ze ścian, ruch powietrza. Nietypowe miejsca w bibliotece. Każdy kinkiet, każda książka mogła być przełącznikiem.
|
|
» | Zamieszczono 06-10-2016 10:510 |