Autor   Post  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49740
UWAGA KONKURS!
Ta książka może być twoja!
Obrazel
[hr][/hr]Lubicie straszne historie? Pomimo że Halloween dawno już za nami, jeszcze nie przebrzmiały echa strachu. Odwieczna motywacja istnień. Strach. Czy to nie strach nas motywuje? Wygodne mieszkania odsuwają od nas lęk przed zimnem i dziką zwierzyną. Rozum i wiara, przed upiorami.
[hr][/hr]
Lecz kiedy zapada zmrok, kiedy gasną światła, lęki powracają. Lęk przed tym, co odwieczne, nienazwane, nieokreślone. Każdy czuł go choć raz.
[hr][/hr]
SSRPG.pl przy współpracy ze straszne-historie.pl ogłasza konkurs na opowiadanie mrożące krew w żyłach. Konkurs trwa od 08.11.2017 do 16.11.2017.
[hr][/hr]
Lubisz horrory? Lubisz opowiadania z deszczykiem? A może pasjonuje cię gra psychologiczna pomiędzy autorem a czytelnikiem? To Twój wybór, jaką drogę obierzesz, by naszym graczom cierpła skóra, by czuli za plecami powiew chłodu.
[hr][/hr]
Zwycięzca konkursu otrzyma od straszne.historie.pl książkę Panopticum. Opowiadania należy zamieszczać pod postem konkursowym do 16.11.2017, do północy.
Premiera książki odbędzie się 30.11.2017 i wtedy też książka trafi do nowego właściciela. Książkę może wygrać tylko jedna osoba, jednak pozostali uczestnicy mogą liczyć na nagrodę w postaci Srebrnych Żetonów.
Nie masz konta, a chcesz wziąć udział w konkursie? To żaden problem. Możesz założyć konto TUTAJ .
Zapraszamy do udziału w konkursie!
Wystarczy że napiszesz opowiadanie z dreszczem, i zamieścisz je w tym temacie. Konkurs zostanie rozstrzygnięty 17.11.2017 a wynik ogłoszony będzie
na stronie głównej.
[hr][/hr]
[hr][/hr]
Zasady wzięcia udziału:
[hr][/hr]
1. W konkursie może wziąć udział KAŻDY zarejestrowany użytkownik.
2. Jedna osoba może zamieścić tylko 1 opowiadanie.
3. Pamiętaj, liczy się jakość a nie długość opowiadania. Oczywiście, nie mogą to być cztery zdania, preferowana długość opowiadania to od 2.000 do 10.000znaków.
4. Jeśli twoje opowiadanie zawiera elementy nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich, elementy takie powinny być oznaczone poprzez BBCode Obrazel
(dostępnym w panelu edycji postów).
5. Opowiadanie musi być napisane na cele wzięcia udziału w konkursie. Nie może być ono skopiowane z innej strony, książki, ani wcześniej publikowane.
6. Treści w całości lub części nie mogą naruszać praw autorskich osób trzecich - zamieszczając opowiadanie konkursowe oświadczasz, że jesteś autorem całości zamieszczonej treści i przysługują ci do niej prawa autorskie.
[hr][/hr]
»Zamieszczono 08-11-2017 06:320
Zgłoś!
Status Status
SŻ
PD:
PostID #49759
Ismina spoglądała w oczy swojego rozmówcy z zainteresowaniem. Naprawdę ciekawiło ją to, co mówił. A trzeba przyznać że rzadko która randka udawała się aż tak. Najczęśćiej mężczyźni nudzili ją na śmierć opowiadaniem o swoich osiągnięciach. Ją samą niewiele ciekawił stan ich portfeli, bo na swój własny stan portfela nie narzekała. - Nie nudzę cię przypadkiem? - zapytał Aron. - Ależ skąd, słucham cię z uwagą - Ismina mogła rzecz że czuje się przy nim wręcz skrępowana. - Nie chciałam ci przerywać. Opowiadasz w wielce zajmujący sposób. - dodała by nie Aron nie poczuł się zbyty. Kelner doniósł nareszcie deser, który chociaż na chwilę oderwał uwagę Arona od Isminy. Dziewczyna miała czas zebrać własne myśli. Godzinę, może dwie później para rozbawiona winem wsiadała do taksówki. Aron okrył ramiona Isminy własną kurtką. Ismina podała taksówkarzowi adres. Przez całą drogę, ciesząc się z bliskości Arona, zastanawiała się czy powinna zaprosić go do domu. Znali się od dwóch miesięcy ale była to ich pierwsza randka. Nie wypadało, ale tak bardzo nie chciała kończyć tego wieczoru. - Wejdziesz na herbatę? - zapytała zawstydzona że sam nie zaproponował niczego więcej. Liczyła chociaż na pocałunek. Niekoniecznie w usta. Na jakiś znak który udowodni jej że i dla Arona był to dobry wieczór. Aron uśmiechnął się skinąwszy głową. Przyglądał jej się spojrzeniem spokojnym, zrelaksowanym, gdy wchodziła za nim i zamykała drzwi. Dopiero gdy zauważył jej niepewność podszedł i pocałował ją pocałunkiem ognistym i długim. Oddała pocałunek przymykając oczy. - Ufasz mi? - zapytał gdy oderwał się od jej ust. - A nie powinnam? - Ismina roześmiała się z powodu jego pytania. - Nie powinnaś - wzrok zmienił mu się momentalnie. W jednej sekundzie przestał być czułym dżentelmenem. Wokół było ciemno. Ismina nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Wiedziała tylko że leży. Próbowała wymacać coś przed sobą. Natrafiła rękoma na przeszkodę. Czy to był zamsz? Ismina nie była głupia. Po chwili zorientowała się że leży w trumnie. - Aron! To nie jest śmieszne! Proszę! - czuła łzy w oczach. Chwilę później pokrywa się otworzyła. Aron przyglądał jej się z uwagą kupca spoglądającego na towar. - Nie bój się. Już nie masz czego. - podał jej rękę. -To, co najgorsze jest już za tobą. - powiedział grobowym tonem. Ismina nie mogła uwierzyć w to co jej się przytrafiło. Przecież była cała. Ubrana. Nikt jej nie zabił. Nie skrzywdził. Nie zgwałcił. - Dlaczego jestem w trumnie? - zapytała. Podała mu rękę. - Nie żyjesz Ismino. Już północ. Sprawdzimy, czy w ten formie przestrwasz. - powiedział bez emocji w głosie. - Jeśli chcesz jeść, musisz sobie jedzenie upolować. Jeśli nie chcesz jeść, przestaniesz istnieć w ciągu trzech dni. - jego ton zmienił się znów na troskliwy. Ismina przetarła ręką po szyi. Krew była już zaschnięta. Widziała długie zęby Arona. Obejrzała się. Pokój wyglądał normalnie. Prócz tego że zamiast łóżka stała trumna. Pomyślała o swoich rodzicach i znajomych. Czy zobaczy ich jeszcze? KONIEC
»Zamieszczono 15-11-2017 19:050
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1466
PostID #49760
Obrazel
Pewnie każdego z nas nachodzi takie uczucie, jakoby był prześladowany. Był obserwowany na każdym kroku. Skopofobia. Lęk przed byciem prześladowanym, lub obserwowanym. Dostałem to na papierku mając 5 lat, nieźle co? Nawet nie zacząłem szkoły, a już wlepiono mi żółte papiery. Ale oni nie widzieli tego co ja. Ja widziałem znacznie więcej. Zaczęło się to, od kiedy każda moja nowa zabawka, którą kupiła mi mama, następnego dnia była zniszczona. Czy to pluszowy miś, czy kolejka na święta. Szedłem w zaparte, że to nie moja wina, na darmo. W końcu przestałem dostawać jakiekolwiek prezenty. Był to dla mnie straszliwy cios. Mieszkałem z rodzicami na odludziu. Jestem i od zawsze byłem jedynakiem, a wtedy w okolicy nie było nikogo w wieku zbliżonym do mojego. Każde dziecko na moim miejscu wymyśliłoby sobie pewnie przyjaciela, byleby nie zwariować. Tyle, że ja nie musiałem wymyślać. Coś za mną chodziło od dziecka, nie było jednak przyjacielem.
Ukończywszy 12 lat dostałem od rodziców, po wielu prośbach i błaganiach, wymarzone zwierzątko. Był to czarny, puchaty króliczek. Byłem wniebowzięty. Wreszcie nie czułem się samotny. Od razu ogłosiłem futrzaka moim najlepszym przyjacielem. Jedynym. Niestety, nie nacieszyłem się nim zbyt długo. Po kilku dniach, nie pamiętam dokładnie ilu, zastałem mojego przyjaciela w pozycji leżącej. Myślałem, że śpi więc starałem się go obudzić, szturchając go. Nic. Nie reagował. Nie mógł też spać, bo oczy miał wybałuszone, jakby zaraz miały mu wyjść z oczodołów. Przeraziłem się. Pobiegłem do matki, powiedzieć co się stało. Okazało się, że ktoś udusił mojego królika. Oczywiście cała wina po długiej dyskusji spadła na mnie, bo poza mną i matką nikt nie mógł tego zrobić. Wiedziałem czyja to sprawka, ale nie chciałem ryzykować pójścia do zakładu więc milczałem. Mając 16 lat wyprowadziłem się z matką z domu. Tylko matką. Ojciec opuścił nas jeszcze zanim się urodziłem. Był alkoholikiem. Nie stać nas było na utrzymywanie domu jednorodzinnego. Dom był już stary. Z racji tego, że był duży, ciężko było nad nim zapanować. Pojawiał się grzyb, zimą było bardzo zimno, ze względu na słabe piece. Nawet dach był w połowie do wymiany. Sprzedaliśmy wszystko i przenieśliśmy się do miasta, do mniejszego mieszkania. Mniejszego, ale nadającego się do życia. Powodem również była zmiana pracy mojej matki. Musiałem też zmienić szkołę. Nie robiło na mnie to większego wrażenia, w sumie to i lepiej. W starej placówce wszyscy wiedzieli o mnie wszystko, głównie przez swoich rodziców. Łatwo było być sławnym na takim zadupiu. W nowej szkole nowi ludzie, czyste konto. Już pierwszego dnia w drodze na zajęcia czułem jego obecność. Odwracałem się za siebie co minutę, by się upewnić, że kroki czy szepty to tylko moje urojenia. Wydawało się, że tak, ale to był kolejny powód do zmartwień. Ale ja znałem prawdę. Pewnej nocy obudził mnie koszmar. W sumie to zwykły sen, bo koszmarem miało okazać się to, co zastanę, wychodząc na korytarz. Na podłodze leżał nóż kuchenny, a obok niego moja matka. Ona jak i nóż... Cali we krwi. Kolejne cztery lata mijały dość spokojnie. Do pełnoletności mieszkałem w ośrodku wychowawczym, a potem wprowadziłem się do przyjaciela, który wynajmował kawalerkę. Pewnie zaskoczyło cię słowo przyjaciel? W sumie mnie również. W ciągu tych czterech lat zdobyłem małą paczkę ludzi, których bym tak nazwał. Wtedy. Po tym co się stało, wolę już nikogo tak nie nazywać. Kiedy już myślałem, że koszmar, fatum, coś co za mną podążało niczym cień od dziecka, w końcu się ode mnie odczepiło, uderzyło nagle ze zdwojoną siłą. Tym razem ofiarą byłem ja. Obudził mnie głośny krzyk mojego przyjaciela. Byłem wystraszony i zlany potem. Wparował do pokoju, pewnie wrócił z nocnej imprezy. Zaczął na mnie wrzeszczeć. Nie wiedziałem o co chodzi, ale kiedy zapalił światło, moim oczom ukazał się totalny chaos. Powywracane meble, zbite szkło, porozrzucane ubrania. Jedynie lustro w łazience było nienaruszone. Natomiast widniał na nim napis, nie myślałem wtedy z czego był zrobiony, ale był czarny. Napisane było: "Znalazłem cię". Po długiej kłótni ze współlokatorem wyjaśniłem mu pokrótce, kto może być sprawcą. Zdziwisz się. Uwierzył mi. Sam miał pewne doświadczenia ze zjawiskami nie z tego świata. Zasugerował mi, byśmy się wszyscy zebrali i odwiedzili mój stary dom. Z pewnych źródeł wiedziałem, że stoi niezamieszkany. Przyjaciel powiedział, że zakończyć "to coś" można tam, gdzie wszystko się zaczęło. Miało sens. Byliśmy na miejscu. Ja i czworo znajomych, a raczej przyjaciół. Staliśmy przed domem. Przyjaciele wybrali sobie środek nocy, ponieważ twierdzili, że zwiększa to szanse na znalezienie tego kogoś lub czegoś. Widok mojego domu z dzieciństwa, te wszystkie okropieństwa na tle światła księżyca powodowały u mnie jeszcze większe przerażenie. Chciałem się wycofać. Nawet czułem, jak on tam jest. W tym domu. Widziałem jego odbicie w oknie na tle naszych. Tylko ja je widziałem. Znaleźliśmy się w środku. Dom był pusty, wszystko pokryte kurzem, żadnych mebli. Żadnych za wyjątkiem wielkiego lustra, wiszącego w przedpokoju. Pamiętam to lustro. Przypomniało mi się, jak często spędzałem przed nim czas, będąc dzieckiem. Obok była nawet przyklejona do ściany miarka, która miała za zadanie rejestrować moje postępy rozwojowe na tle kilku lat. Nieźle urosłem. Przywódca naszej bandy podsunął pomysł, a raczej rozkaz. Mieliśmy podzielić się na dwie grupy i przeszukać dom. Miałem iść na górę wraz z przyjaciółką, a pozostała dwójka miała przeczesać dół. Czego szukaliśmy? Nie miałem pojęcia. Nikt nie miał. Liczyliśmy na nawiązanie kontaktu z ową istotą. Ja nawiązałem, jak tylko tu wszedłem. Czułem jego oddech. Niemalże tak mocno jakby pochodził z moich własnych płuc. Słyszałem jego bicie serca tak wyraźnie, jakby wydobywało się z mojej własnej piersi. Wszedłem na górę pierwszy. Nie mogłem pokazać, że boję się swojego własnego starego domu. To był błąd. Kiedy dotarłem na górę, ujrzałem go. Ujrzałem cień. Stał za mną. Świat zawirował. Upadłem z hukiem na podłogę. Moja towarzyszka spadła ze schodów. Cały ten hałas sprawił, że reszta ekipy już była na miejscu. Słyszałem płacz. Ocknąłem się i powoli schodziłem na dół. Leżała tam niczym moja matka. Cała we krwi. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Nikt nie miał. Znowu miałem mroczki przed oczami, a w głowie jego szepty. Jedyne co usłyszałem przed moim kolejnym upadkiem, to wzrok moich przerażonych przyjaciół i odgłosy ucieczki. Zostawili? MNIE? Odgłos ćwierkania ptaków wyrwał mnie ze snu niczym poranny budzik. Miałem nadzieję obudzić się we własnym łóżku. Miałem nadzieję na to, że to co stało się w nocy, to był tylko sen. Leżałem w mojej starej łazience. Przede mną wisiało lustro, które było wcześniej w przedpokoju. Z tą różnicą, że miało sporych rozmiarów dziurę, a wokół niej pęknięcia, jakby coś wybiło sobie okienko, przez które mógł mnie obserwować. Poczułem straszny ból w dłoni. Była cała czerwona od krwi. Wszystko było czerwone od krwi. Wyszedłem z pomieszczenia. To co ujrzałem, zapadło mi głęboko w pamięć. Uzupełniło album zdjęciowy z dopiskiem ,,makabra”. Siedziała na schodach jak żywa. Chciałem już do niej podejść, zapytać się, czy wszystko w porządku, ale wtedy jak na zawołanie, przekręciła się w bok, ukazując zakrwawioną twarz, pozbawioną oczu. Szczęka zwisała jej, była mocno pogruchotana i obdarta ze skóry. Odwróciłem się natychmiast do wyjścia, ale przy drzwiach zauważyłem moich przyjaciół. Byli przybici do ściany. Nogi, ręce. Ich ubrania były strasznie poszarpane i pobrudzone krwią, która dominowała tutaj jak nic innego. Wolałem nie wnikać w szczegóły ich wyglądu. Na ścianach było mnóstwo napisów, przedstawiających jedno i to samo zdanie: "Znalazłem cię". Napisane kriwą, jak moje dłonie. Obolałe dłonie. - To naprawdę straszne, co cię spotkało. - I tak mi pan nie uwierzy, doktorze. - To nie ma znaczenia. Faktem jest, że spotkała cię straszna krzywda, ale już nie musisz się martwić. Pomogę... Przestał mówić. Przestałem ruszać rękami. Odszedłem, a on spoczywał bezwiednie na swoim krześle. Przez moment traktowałem go jak mojego ojca, którego nigdy nie miałem. Poczułem ulgę, że w końcu mogłem to z siebie wyrzucić. Podszedłem do lustra, żeby jeszcze raz spotkać się z nim. Moim najlepszym przyjacielem.
»Zamieszczono 15-11-2017 19:300
Zgłoś!
Status Status
SŻ753
PD: 463
PostID #49761
Był to listopadowy wieczór. Mgła gęsta jak mleko spowijała miasto w swoim kocu. Slavia bardzo lubiła chodzić na spacery w takich okolicznościach; nocą człowiek się uspokaja i dochodzi do pewnych refleksji. Często też przechodziła koło placówki, która specjalizowała się w opiece nad osobami chorymi psychicznie. Zawsze wyglądała ona całkiem zwyczajnie, tej nocy jednak oglądając budynek Slavia zauważyła coś dziwnego. Pacjent, którego kojarzyła z widzenia, siedział na dachu i machał do niej. Wzdrygnęła się trochę na samą myśl o siedzeniu na zimnie w szpitalnej piżamie. Przetarła oczy, po czym zorientowała się, że persona zniknęła. Przez całą powrotną drogę zastanawiała się, co to miało znaczyć. Tej nocy mało spała. Burzowa pogoda i galopujące myśli nie dawały jej spokoju. Około godziny piątej trzydzieści usłyszała dzwonek. Zaskoczyło ją to trochę: kto mógł o takiej godzinie do niej zawitać? Ubrała się, po czym przekręciła klucz w zamku. Otwierając drzwi nie spostrzegła nikogo w promieniu jej wzroku. Coś tu nie grało. Może niedobór witamin w organizmie? Ostatnio te wszystkie diety dają się we znaki. Jedna to mało, więc stosuje się dwie by się najeść. Zamknęła drzwi i podążyła do kuchni. Ku jej zdziwieniu na blacie leżała księga. I to nie byle jaka; obita w skórę, sądząc po barwie najprawdopodobniej ludzką. Była dziwnie ciepła. Slavia nie wiedziała, co ma postąpić. Zaparzyła kawę i usiadła w salonie z księgą na kolanach. Zegar ścienny tykał. Oznajmiał, że jest już dziesiąta dwadzieścia. Ale jak to? Przed chwilą było wpół do szóstej! Spojrzała na księgę i kawę. Wypiła łyk. To już nie była kawa, tylko Czarna Ciecz. Pijąc ją Slavia jakby połączyła się z układem nerwowym tej „kawy”. Spojrzała przez okno i dojrzała, że ulicą idzie tłum istot. Nie widziała jednak nic poza ich kapturami. Otworzyła w końcu księgę i przeczytała pierwszy akapit, drugi, dziesiąty. Skończyła. Nie zrozumiała ani słowa, ale wiedziała, że jest to tajemna wiedza. Świat nie może jej pozyskać. Zegar oznajmił północ. W całym domu zapanował chłód. Slavia udała się do swojego pokoju. Okazało się, że nie zamknęła okna. Podchodząc do okiennicy, by ją zatrzasnąć, spojrzała w przestrzeń. Stąd miała idealny widok na sąsiadów. Choć pogoda nie sprzyjała, gdyż mgła zasłaniała większość miasta, to światła latarni dawały punkty odniesienia. Zamknęła okno i położyła się na łóżku. Zasnęła. Przez noc nic się nie działo. Gdy rano wstała i udała się do kuchni, znalazła ciekawą niespodziankę. Na stole czekała na nią kawa. Lub przynajmniej ciecz, która ją przypominała. Gdy Slavia była już gotowa, wyszła z domu, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Włożyła do uszu słuchawki i zaczęła biegać. Znów znalazła się w okolicy placówki, która ostatnio ją zaniepokoiła. Przyjrzała się jej dogłębnie. Zaciekawił ją jeden fakt. Zawsze, gdy tu była, w większości pokojów świeciło się światło. Tym razem za oknami było ciemno. To ją lekko zaniepokoiło, lecz nie zmieniło jej planów. Biegła dalej. Skończyła nad brzegiem morza. Oglądając uważnie horyzont dostrzegła drewnianą łajbę, na której było dwóch starców. Wraz ze zbliżaniem się statku do brzegu Slavii robiło się coraz gorzej. Nie mogła oderwać wzroku od łódeczki. Latarnia wisząca na maszcie działała bardzo hipnotyzująco. Po dobiciu do lądu starcy wyszli z łajby, po czym stanęli przed dziewczyną i wypowiedzieli równo niezrozumiałą frazę. Udała się wraz z nimi na morze. Płynęli około pięciu godzin. Nagle rozpętał się sztorm. Straciła przytomność na dłuższy czas. Obudziła się na wyspie, na wielkiej skale w całości pokrytej runami. Wszędzie dookoła leżały rozkładające się truchła przeróżnych zwierząt wodnych. Slavia zaczęła widzieć coraz mniej, gdyż oczy stopniowo zachodziły jej mgłą. Przed zmierzchem zobaczyła ostatni widok w swoim krótkim i kruchym życiu. Było to monstrum tak wielkie, że swoim niewyobrażalnym cielskiem mogłoby zniszczyć ogromne aglomeracje. Wszędzie zaczęło się roić od much, które zaczęły nieść na swych skrzydełkach truchła prosto w stronę potwora. Następnie wielki rój poleciał prosto na Slavię.
»Zamieszczono 16-11-2017 10:140
Zgłoś!
Mistrz Gry
Status Status
SŻ279
PD: 413
PostID #49762
Dawno temu, w XVII wiecznej Anglii żył pewien lekarz, Gaspar. Był on jedynym dzieckiem państwa Moore. Bogatych urzędników z Liverpoolu, znanych na wyspach w kręgach szlacheckich. Było widać po nim, że jest lekarzem z wyższych sfer. Dlatego nie miał problemu z kobietami, a raczej one miały z nim. Bo nie interesowały go, bardziej podniecały go sekcje zwłok. Jak działa ciało, jak krew przepływa przez aortę. Dlatego został lekarzem, z czystej ciekawości i podniety do tajemnic biologii. Pewnego dnia, Gaspar wybrał się do uboższej dzielnicy w rodzinnym mieście. Działał często jako wolontariusz, uważał że jako „lekarz” ma obowiązek leczyć ludzi nawet tych ubogich których nie stać na leczenie. Bóg lub coś „wyższego”, wynagrodziło jego czyny. Bo podczas leczenia biedaków, zastał jasnoskórą kobietę. Mierzyła 166 cm, miała ciemne blond włosy. Do połowy pleców, proste, delikatne. Typ europejskiej urody, z błękitno szarymi oczami. Nie za duże usta, a cera bez skaz i piegów. Nazywała się Alice, była bardzo ubogiej rodzinny. Przeznaczona do prac domowych, jako służka. Gaspar jako buntownik, zwłaszcza swoich czasów. Zauroczył się dziewczyną, mimo ubogiego pochodzenia i stanu zdrowia. Mimo piękniej urody, wyglądała na chorowitą. Jednak była tak altruistyczna, i niewinna w tym. Że potrafiła zaniechać swoje leczenie, i pomagać chorym mieszkańcom swojej ubogiej dzielnicy. Alice była oczarowana młodym lekarzem, nie chodziło tu o pochodzenie czy wygląd. Zaintrygowała ją jego charakter, jego styl bycia. Nie był jak inni „bogole”, zarozumiały i arogancki. Był pomocny, skromny i pozytywnie zakręcony. Nie minęło sporo czasu, a dwójka tych „unikatowych” ludzi skończyło jako małżeństwo. Gaspar popełnił mezalians, a ludzie z jego środowiska odwrócili się. Jedynie rodzice pozostali przy nim, i wspierali syna w dziwnej decyzji życiowej. Mimo że wstydzili się za synową z ubogiej skrajnie rodziny, która do tego często chorowała. Alice wygrała na loterii, można tak powiedzieć. Historia kopciuszka, zwłaszcza że była adoptowanym dzieckiem swojej ubogiej rodziny. Była dla nich służką, i podnóżkiem za nocleg i jedzenie. Młode małżeństwo dostało rezydencje w Walii, był to prezent ślubny od rodziców Gaspara. Była to ogromna budowla, mająca ogromny ogród z różami. Który jego młoda małżonka, pokochała od razu. Była to jej ulubione miejsce, lubiła w nim czytać książki. Alice mimo takiego pochodzenia, była bardzo bystra i oczytana. Było to przez swoją ciekawostką naturę, która zrodziła się przez samotność od dziecka. Sama budowla niczym się nie różniła resztą, z wyjątkiem położenia. Była bardzo oddalona od ludzi, dlatego para zakochanych nie gościła gości. Mogli żyć sobie spokojnie, bez wytykania pochodzenia Alice. Do tego miała wokół siebie duży mur, z wielką bramą wjazdową. To tylko podkreślało, że mieszkańcy cenią sobie prywatność. Służby nie posiadali, uznawali to za „legalne” niewolnictwo. Nie minęło sporo czasu, a Alice zwiędła jak kwiat. Piękna istota uschła, tak samo szybko jak inni chorzy na gruźlice. Gaspar popadł w rozpacz, i obłęd. Uznał że miłość trwa wiecznie, a śmierć to tylko kolejny stan po życiu. Traktował zwłoki swojej żony, jakby żyła ale zapadła w paraliż. Jako lekarz, potrafił zachować zwłoki w idealnym stanie. Dlatego rozkładała się bardzo powoli, a nawet przy rozkładzie była nadal piękna. Jak zerwane kwiaty w jej ulubionej ogrodzie, mimo to. Gaspar przebierał Alice w suknie balowe, do tego nakładając na nią makijaż. Po czym w Sali balowej, tańczył z nią do samego rana. W blasku księżyca, on i jego martwa małżonka. Kiedy jej oczy wypadły, stawiał szklane jak u lalki. Kiedy ubyło jej kilogramów, zaszył puchu trochę w niej. Kiedy kończyna odpadła, przeszywał jak u szmacianki. Kończąc zabawy z małżonką, kładł ją w oddzielnej komnacie. Na tysiąc kwiatach białej róży, które uwielbiała. Ona natomiast w najlepszych sukniach o których jej koleżanki z ubogich stron mogły sobie pomarzyć, zawsze białych aby podkreślić jej niewinność. Czy można bardziej przekroczyć zakazany czyn? Można, Gaspar pewnej bezsennej nocy zakradł się do komnaty swojej martwej żony. Położył się obok niej, w swoim białym fraku. Dotknął dłonią jej policzek, który zapadał się i był trupio zimny. Nie przeszkadzało mu to, a bardziej podniecało. Zaczął ją głaskać po jej włosach, których ubywało z dnia na dzień. Cichym głosem, szeptał jej do uszka. – Alice, ta która nieprzeszła przez rzekę Styksu. Kocham cię, nawet po śmierci bo miłość wszystko zwycięży!
UWAGA: Treść przeznaczona dla osób pełnoletnich
Kliknij aby przeczytać
Po czym powolutku zaczął jej zdejmować ubranie, bardzo subtelnie aby dodać tej czynności dodatkowego erotyzmu. Kiedy skończył, zaczął całować jej szyję. Powolutku, jakby się delektował jej zimnem. Podczas tego, zdejmował jej bieliźnie. Kiedy to zrobił, nie przestawał ja całować a nawet zaczął leciutko wgryzać się w nią. Natomiast rękoma zaczął zabawiać się jej myszką, kiedy znudził się tą czynnością. Szedł głową na dół, aż do jej miejsca na V. Swoim zwinnym językiem, zaczął ją pieścić. Kiedy uznał że jest zbyt mokra, zdjął spodnie. Po czym połączył się z Alice, a chłód jej ciała dodał mu dodatkowej podniety. W świetle księżyca, zabawiał się że swoją ‘lalką’. Skończywszy w niej, wyczyścił ją. Potem odział, i wrócił do swojej komnaty.
Robił tak co noc, w blasku księżyca które padało przez okna komnaty Alice. Pewnego popołudnia pięknego, jak zawsze jadł obiad w towarzystwie swej ukochanej. Poczuł mroźny wiatr, mimo że to był sierpień. Wiatr był tak silny, że otworzył drzwi do jadalni. Gaspar wstał i zamknął je rzecz jasna, kiedy odwrócił się. Jego oczom pojawił się przerażający widok, który zwalił go z nóg. Był to duch jego żony, obok jej zwłok. ‘Gasparze, czemuś jesteś samolubny? Zamiast mnie pochować, oddać bogom to ty bawisz się mną jak lalką! Wiem że mnie kochasz, ale musisz się pogodzić z utratą mnie!’ Wtedy lekarz zrozumiał, że wszystko co robił było złe. Dlatego spalił rezydencje że zwłokami swej ukochanej, a na jej oczach zostawił dwie złote monety aby opłacić jej upragniony przepływ przez Styks..
»Zamieszczono 16-11-2017 14:310
Zgłoś!
Patron
Status Status
SŻ1361
PD: 1301
PostID #49763
Nie. Zostaw mnie. Zostaw. Powiedziałam nie! Nie chciał posłuchać. Jak zwykle. . Budzę się, oddycham ciężko, rozglądam wokół. Jest ciemno jak… Codziennie zaciągam zasłony wieczorem, które teraz nie przepuszczają ani grama światła. Po chwili moja głowa znów uderza o poduszkę. . Warszawa, 13 października 2017 roku. Piątek. I wtedy, wśród opustoszałych siedzeń i oślepiającego światła metra, dostrzegam go. Tak mi się wydaje. Głupio mi się na niego gapić, ale nie mogę się powstrzymać i po chwili znów zerkam w jego stronę. On patrzy na mnie. Zapiera mi dech w piersiach. Wychodzi, to jego przystanek. A ja tylko gapię się na drzwi. Wiem, to szaleństwo, ale gdy tylko dojeżdżamy do następnego przystanku, opuszczam metro. Na piechotę to spory kawałek, ale nie zrażam się i pędzę z powrotem. Mój drżący oddech zamienia się w białą mgiełkę na zimnym powietrzu. Myśli kołatają mi się w głowie tak, że mimo ogólnej ciszy wydaje mi się, że jest wokół głośno. Kroki stają się coraz bardziej sprężyste, coraz bardziej rytmiczne. Biegnę. Boże, co ja robię?, zadaję sobie pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi. Nareszcie, mówi. Kim jesteś? Nie pytaj. Stwierdzam, że to dziwne, ale co z tego, skoro tylko wzbudza moją ciekawość. Śniłeś mi się. Dzisiaj też. Uśmiecha się szeroko, drżę. Obawiam się, że zaraz powie, że to wcale nie był sen, jednak nic takiego się nie dzieje. Ty śnisz mi się teraz. - Zaczekaj! - podbiegam. Odwraca się, olśniewając mnie blaskiem zielonych oczu. - Zdradź mi chociaż swoje imię. - Feliks. Nie jest to imię popularne, a jednak wydaje mi się, że już je gdzieś słyszałam. -Czy my się znamy? - pytam w chwili natchnienia. Chłopak uśmiecha się na to. - Spotkaliśmy się raz. Robi mi się przyjemnie, że mnie zapamiętał. - Dawno? - Dawno - potwierdza. - Na pewno tego nie pamiętasz. Ale to nie ma znaczenia. I tak sobie przypomnisz. Czy raczej, uświadomisz. Dziwna rozmowa kończy się. Zamyślona wracam do domu. Zmyślona… To może za dużo powiedzianych. W moich myślach obecna jest tylko jedna natrętna myśl. Jedno imię: Feliks, które odbija się niczym piłeczka pingpongowa wewnątrz mojej czaszki z charakterystycznym, nieustającym i dokuczliwym stukaniem. Feliks. Feliks. Feliks. Skąd my się znamy? . Lublin, 31 października 2017 roku. Kolejne dni mijają bezgłośnie, a ja pomału zapominam o tamtym wieczorze. Czasem nawet mam wrażenie, że to był tylko sen. Budzę się jednak, gdy przychodzi do mnie sms z tajemniczego numeru: Plac Po Farze. Północ. - Cześć - witam się z uśmiechem, poprawiając czapkę, choć wcale nie była przekrzywiona. Zadaje sobie w myślach pytanie, skąd u mnie ta nerwowość, ale wtedy Feliks patrzy na mnie i również się uśmiecha. Już wszystko wiem. I nie mogę uwierzyć, że tak późno się w tym wszystkim orientuję. Brunet rusza przed siebie, nie odpowiadając, doganiam go i już idziemy obok siebie. - Nigdy wcześniej tu nie byłam - próbuję rozpocząć rozmowę, choć myśli pałętają się wokół czegoś innego, wokół pytania, czy to tylko ja… On zatrzymuje się nagle, patrzy na niskie, kamieniste murki pokryte cienką warstwą śniegu. - To stało się tutaj. Patrzę na niego pytająco, ale przecież mnie nie widzi. - Co takiego? - pytam więc z zainteresowaniem. W końcu patrzy na mnie i rozpoczyna opowieść. Zacznę od innego czasu, innego miejsca... 1264 rok, Jaćwingowie najeżdżają ziemię sandomierską. Udaje im się. Zabijają, grabią, sieją zniszczenie i bogacą się. Ich szczęście jednak kończy się pod Brańskiem, gdzie zostają pokonani przez wojska polskie. Jestem całkiem zaskoczona i zauroczona. Miłośnik historii, ktoby przypuszczał. Niemniej nie przerywam i słucham dalej. I próbuję cokolwiek zapamiętać. Nie poddają się jednak i po kilku latach wracają, napadając te ziemie. Książę sierdzki przybywa z Krakowa na odsiecz, jednak większość miasta jest już spustoszona… - I tutaj są dwie wersje. Według jednej z nich, książę pokonuje Jaćwigów i zmęczony zasypia pod drzewem, druga za to przypisuje mu sen jeszcze przed bitwą. Wtedy przychodzi do niego Archanioł Michał, podając miecz i nakazując albo zniszczenie wroga, albo dogonienie uciekinierów. Osobiście wolę drugą wersję. Jest mniej oczywista, a ukazuje odwieczne i niezmienne prawo dane człowiekowi. Prawo zemsty - mówi to w zamyśleniu. - Jak już wspomniałem, zwycięża i ku chwale Michała buduje kościół na jego cześć, którego pozostałości właśnie dotykasz. Uśmiecham się lekko, przesuwając palcami po kamieniach. - Nie spodziewałam się, że to miejsce ma taką historię - przyznaję. - Teraz te murki nabierają znaczenia. Feliks, ku mojemu zdziwieniu, śmieje się. - Zawsze tak jest, czyż nie? Wiedza daje ci większe pojęcie o świecie, pozwala rozważać otaczającą cię rzeczywistość na zupełnie nowe sposoby… Czasem jest też ciężarem, z którym musimy się borykać - patrzy na mnie. - Rozwiązałaś już zagadkę? - Co? - pytam durnowato i właściwie w tym momencie sama sobie odpowiadam. - A… No, jeszcze sobie nie przypomniałam i… Wybacz, ale nie jestem pewna czy sobie przypomnę. Wzdycha, czuję że jest niezadowolony. - Niedobrze - stwierdza. - Bez tego nie pójdziemy dalej. - To może mi trochę podpowiesz. - Zapytaj rodziców - mówi po chwili milczenia. - Dobrze - rzekę i wyciągam komórkę. Nie zamierzam czekać tygodniami na kolejne spotkanie, a mam wrażenie, że on już szykuje się do odejścia. Wybieram numer mamy, co łatwiej mi przychodzi. O wiele łatwiej. - Cześć, córuś - słyszę. - Cześć. Ja mam tylko takie pytanie… Znasz może jakiegoś Feliksa? Chwila ciszy. - Feliksa? Skąd ci Feliks przyszedł do głowy? - Znasz, prawda? - Ja… - słyszę głos w tle. - Poczekaj chwileczkę. Czekam. Przy okazji patrzę na Feliksa i aż przeszywa mnie dreszcz. Jego spojrzenie było… Jeszcze nigdy takiego u niego nie widziałam. Poprawka, jeszcze nigdy, przenigdy takiego nie widziałam. Jakby chciał wejść do mojej głowy. Nie, wypalić sobie drogę do wnętrza mojego umysłu. Orientuje się, że to dostrzegłam i zmienia się natychmiast, przywracając na twarz uśmiech. Lekko kpiący, chyba że mi się zdaje. - Córuś? - Jestem, jestem. - To nie jest rozmowa na telefon. - Płakałaś? Mamo, przerażasz mnie. Powiedz proszę o co chodzi. - Feliks… - waha się. Wiem, że powiedzenie tego przychodzi jej z trudem. - Feliks był twoim bratem. Odbiera mi mowę. Patrzę na Feliksa… W miejsce, gdzie stał, a które teraz jest puste. Może powinnam o coś wypytać, ale w tej chwili nic nie wydawało mi się ważne.. - Tyle chciałam wiedzieć - mówię z oschłością, która samą mnie zaskakuje. Jednak jest za późno, gdyż właśnie rozłączam się. Idę przed siebie w towarzystwie przyspieszonego oddechu i mych własnych, głośnych kroków. Wcale go nie szukam, sam się znajduje. - Feliks Frykowski, tak się nazywasz? - pytam, choć znam odpowiedź, a nawet jakby nie, to nie chciałabym znać. Chyba to wyczuwa, bo nic nie mówi. - Dlaczego nic nie powiedziałeś? Nie wiem, co się stało, ale nasza matka jest pewna, że nie żyjesz. - Twoja matka - mówi z naciskiem - kocha tego, kto mnie zabił. - Nie! W to nie uwierzę! Jesteśmy już na moście nad Bystrzycą, gdy nagle czuję jak łapie mnie za ramiona i przerzuca przez barierkę. Piszczę. Trzyma mnie jednak. - A w to wierzysz?! - Przestań, proszę! - Oh, ja nie miałem nawet szansy błagania o litość! Próbuję się uspokoić, choć łzy same cisną się do oczu pełnych strachu. - Przecież nic ci nie zrobiłam… Śmiech okrutny i podły dzwoni mi w uszach. - Zrobiłaś wszystko. To ty mnie zabiłaś. Ale… Ale jak? Nie pamiętasz? Naprawdę nie pamiętasz? Feliks Frykowski… Był twoim bratem… Bratem, który nigdy się nie narodził… Spotkałaś mnie już. Raz. Ja… Byłam tam z tobą. Powiedz to. Jesteś moim bratem bliźniakiem. Byłeś. Łzy zostawiają cienkie, błyszczące smugi na moich policzkach. - Byłam tylko dzieckiem - mówię drżącym głosem. - Nieświadomym, niewinnym dzieckiem. - Ja też - odpowiada, wypuszczając mnie z rąk.
»Zamieszczono 16-11-2017 23:490
Zgłoś!
Administrator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ3984
PD: 2543
PostID #49769
Ogłaszamy wyniki konkursu: 1 miejsce: PatrickLavender - 93 PKT 2 miejsce: Aceris - 92 PKT 3 miejsce: Miska - 83 PKT 4 miejsce: So Ji Sub - 78 PKT 5 miejsce: Oheralis - 64 PKT Punkty były przydzielane w kilku różnych kategoriach. Oceniono przede wszystkim pomysłowość i oryginalność, opisowość i budowanie nastroju, stylistykę i ortografię. Wszystkim ogromnie dziękujemy za udział w konkursie! Zwycięzca otrzymuje książkę i 30 Srebrnych Żetonów. Dla pozostałych uczestników przewidziana jest nagroda w postaci żetonów.
»Zamieszczono 17-11-2017 23:190
Zgłoś!




Kliknij tutaj aby odpisać