Karta Postaci: Javier Sortres
Javier Sortres

Płeć: Mężczyzna
Rasa: Człowiek | Wiek: 30
Wzrost: 187
Waga: 78
Udźwig: 44

Klasa/Specjalizacja: sabotażysta
Informacje: Uniwersum: 41wiek
Gildia/Frakcja: Puści
Historia:

Javier urodził się w Oriximinie, w szpitalu na 57 piętrze. Mieszkał na 52 czyli na poziomie, na którym już żyło się normalnie, ale wciąż nie były to luksusy. W średnim mieszkanku (ok. 45m kwadratowych) żył razem z rodzicami i bratem, Raulem. Przy bezproduktywnym ojcu, którego uważali za śmiecia, trzymała chłopców jedynie matka, a tą trzymało przy mężu… W sumie nie wiadomo co. Prawdopodobnie jakaś sprawa urzędowa, bo na pewno nie fundusze, chyba że miał gdzieś zakopany jakiś majątek, do którego nigdy się nie przyznał. Zresztą, biorąc pod uwagę jego charakter, nie mieszkałby wtedy w stosunkowo niedużym mieszkaniu w niskiej części miasta.

Całą rodzinę utrzymywała matka (Clarissa) wypłatą z obuwniczego, z której jeszcze musiała starannie odkładać na wszelki wypadek. Takimi wypadkami byli między innymi Raul i Javier, bo na czas obu ciąż została zwolniona z pracy, gdy tylko brzuch stawał się widoczny. Wracała jak tylko mogła i brała wszelkie nadgodziny. Starczało im na życie, mieli zapewnioną edukację, bezpieczeństwo, nie chodzili głodni, mieli co ważniejsze gadżety… Jednak opłacone to było czasem Clarissy. Gdy tylko mogła, starała się chociaż porozmawiać z synami, odbierając ich po lekcjach (w przerwie w pracy) lub jak już wracała.

Javier uczył się głównie od Raula. W końcu to on się nim zajmował i będąc aż 7 lat starszy, stanowił dla niego wzór mężczyzny. Dlatego siedmioletniemu Javierowi wydawało się męskie żartowanie z bratem o ochroniarzu, który dzień wcześniej znalazł chłopca w klubie GoGo na 312 piętrze. I to w pomieszczeniu dla żeńskiej części personelu. Nieźle się musiał namęczyć, by zgubić go potem w galerii. Nie miał zamiaru narobić rodzicom problemów. Znaczy ojcu bardzo chętnie, ale równie mocno, jeśli nie mocniej udupiłby matkę, a tego nie chciał. Podobnych historyjek było więcej. Dużo więcej. W końcu miał całe 11 lat na zbieranie takich doświadczeń. No, pierwsze pięć powinno się pewnie odjąć na naukę chodzenia i podobne rzeczy.

Raul gdy tylko osiągnął 16 lat mógł i zaczął chwytać się prac. Cokolwiek, nawet głupie roznoszenie ulotek. Dużo z tego nie było, ale zawsze to coś. Javier zamierzał pójść w jego ślady, ale nie zdążył. Miał 11 lat, gdy Clarissa odkryła trzecią ciążę. Na kolejne dziecko jej mąż nie zamierzał się zgodzić, naciskał na aborcję. “Przecież to takie proste. Łykasz pigułkę, następnego dnia wyciągają z ciebie martwy płód i już”, mówił.

Już dorosły Raul bardzo długo musiał namawiać matkę na ucieczkę z miasta. Doskonale wiedział, że się bała. Też się bał. Już od małego docierały do niego opowieści o okropieństwach jakie się dzieją w slumsach. O ludziach ze szczurzymi ogonami, agresywnych i zniekształconych przez choroby, zdegradowanych do zwierząt, dbających wyłącznie o własny interes. Straszy się nimi małe dzieci, a i dorośli z uwagi właśnie na “szczury” zazwyczaj obawiają się zejść do slumsów. Oczywiście z wyjątkami. Raul nie znał żadnego, ale znał za to sposób działania plotek i domyślał się, że wiele z tego, co do niego docierało to bzdura mocno podkoloryzowana promiastową propagandą i niechęcią do tych z dołu.

W końcu, po kolejnej kłótni z mężem, Clarissa się zgodziła i razem ze swoimi synami spakowała to co uznała za potrzebne, wzięła wszystkie pieniądze i wyszła gdy nie było go w domu. Całą drogę na dół bardzo się denerwowała, a Raul dziwnie się czuł obejmując własną matkę. Javier, choć rozumiał dokąd i dlaczego uciekają, był jakby obok tego. Nie miał pojęcia jak pomóc matce. Przecież właśnie jej pomagali uciekając, a jednak im bliżej poziomu ziemi, tym bardziej się denerwowała i chłopiec nie wiedział co z tym zrobić. Miał jedynie nadzieję, że mama niepotrzebnie się martwi i wszystko się jakoś ułoży. Pierwszy dzień był trudny. Wszyscy widzieli, że to miastowi. Z zachowania, z postury, z ubioru. To po prostu od nich promieniowało. Bardzo szybko zostali bez niczego. Trudno powiedzieć, ile by wytrzymali gdyby nie Maria, ale to byłaby pewnie kwestia kilku dni.

Maria to starsza pani, bardzo szanowana w okolicy z wielu powodów. Jednym z nich są obiady wtorkowe, które od dawna robi dla całej dzielnicy.

Przyjęła do siebie ciężarną Clarissę z dwójką dzieci, co wielu wydawało się nieprawdopodobne. Brać sobie na głowę taki ciężar? Jednak stara Maria zyskała na tym. Przynajmniej ona tak uważa. Druga kobieta, która pomagała jej oporządzać wszystko i dwóch wspaniałych, posłusznych i karnych chłopców, którzy również robili co w ich mocy. No, posłusznych w sprawach ważnych, przy czym oni oceniali ważność. Na szczęście oceniali ją w miarę dobrze i póki nie był to zakaz rozrabiania, to się raczej słuchali.

Jednak Clarissa bardzo krótko pomagała Marii. Ciąża się skończyła, był poród. Mimo szczerych chęci człowieka robiącego za położną oraz nawet dobrych jak na slumsy warunków, Clara zmarła. Nie była przyzwyczajona do tego miejsca, nie była zahartowana tak jak inni tutaj. No i nie była już taka młoda. Maria wciąż pomagała chłopcom, ale nakładała na nich mniej ograniczeń niż ich matka. Właściwie nie nakładała żadnych. W zamian za to stawiała żądania. Pomagali, przynosili rzeczy, zanosili wiadomości i tak dalej. Jednak pozwoliła im odejść, gdy przystali do Pustych, a sama zajmowała się Mikiem, gdy ci byli na misjach. Wręcz kazała im tak zrobić, gdy się zastanawiali. Tak zaczęła się przygoda braci. Raul i Javier często wpadali do Marii i sprawdzali co u niej oraz co u ich małego braciszka. Nazwali go Mikael, ale jakoś nie bardzo chciało się przyjąć. Wszyscy tak czy inaczej mówili Mik, nawet w sytuacjach oficjalnych.

Bracia mieli w swojej karierze różne misje, jednak dzielnica, w której żyli była stosunkowo spokojna i coraz częściej byli wysyłani gdzie indziej by się doszkolić. Między innymi do Parintins. Tam Javier poznał Amelię. Mieli razem kilka zadań. Po powrocie stamtąd już nigdy nie narzekał na Oriximinę. Slumsy wokół tego miasta miały niesamowity spokój w porównaniu chociażby z okolicą, w której żyła Ame. Nie dość, że władze miasta bardziej agresywne, to jeszcze sąsiadujące gangi ani myślały zostawić Pustych w spokoju. Tak czy inaczej, nie zazdrościł im, a szanował za siłę i determinację.

Ame była pierwszą jego rówieśniczką, w której zobaczył coś więcej, jednak brak stałego kontaktu nie pozwolił się niczemu rozwinąć ani z jednej, ani z drugiej strony, więc szybko zapomniał o tym. Zwłaszcza gdy pojawiła się inna kobieta w jego życiu. Esthera. Mieszkała w miarę wysoko w mieście i szybko się pięła, wazelinując kogo trzeba oraz szpiegując dla Pustych. Robiła to tylko ze względu na pieniądze i zmniejszenie szans na to, że ktoś z dołu ją skrzywdzi. Dopiero z czasem zaczęła odczuwać wagę tego co robiła, gdy poznała jednego szczura, właśnie Javiera. Zauroczył ją swoim… Swoją innością. Tym, że różnił się od ludzi ze slumsów, którzy przychodzili do niej wcześniej oraz od mężczyzn w mieście, których widywała na co dzień. Swoje zauroczenie zaczęła przekładać na zachowanie. Stała się bardziej godna zaufania i dopiero wtedy jej uczucie stało się odwzajemnione. Nie mogli jednak nikomu tego powiedzieć, nawet sobie nawzajem nie mieli kiedy. Javier zawsze był wysyłany tylko na chwilę, by odebrać raport i zniknąć, czasem zostawał na nieco dłużej, by pogadać. Wciąż jednak nie wspominali o tym. To było niebezpieczne, niezdrowe, nieskuteczne i nie miało szans powodzenia.  

Trwali więc tak, a Esthera pomagała coraz bardziej bezpośrednio. Podczas ataku na Rowen’s Tower, główną wieżę asasynów w Oriximinie, mającego na celu sabotaż składu broni, osobiście monitorowała ruchy botów. Z jej strony nie było kłopotów, omijali androidy perfekcyjnie. Jednak jedna z bomb podłączonych przez grupę operacyjną była rozregulowana i wybuchnęła wcześniej. Javier był najbliżej i ucierpiał najmocniej z nich wszystkich. Cały jego lewy bok zebrał wiele odłamków, ledwie zdążył zasłonić głowę ręką. Z trudem, ale na szczęście wszyscy zdołali się wydostać z walącego się budynku. Młodego Sortresa musieli większość drogi nieść, bo szybko zemdlał od utraty krwi i z bólu. Na dole, w szpitalu Pustych zdołali go poskładać. Wyjęli wszystkie odłamki i zasklepili rany, ale robili to na szybko, więc zostały blizny na lewej nodze i na boku. Jednak, mimo pośpiechu nie zdołali uratować jednego. Ręka bohatersko poświęciła się w obronie o wiele ważniejszej głowy. Gdy Javier trafił na stół do medyka, jej resztki ledwie się trzymały na pojedynczym kawałku skóry, już nawet nie generując bólu. Gdy Javi się obudził dwa dni później był przekonany, że medycy nie postarali się i nie wyjęli mu z ręki wszystkich odłamków, a nawet powbijali ich więcej. Później spojrzał na puste miejsce, w którym spodziewał się ją znaleźć. Nie miał pojęcia co czuć. Był zagubiony. Gdy zaczął krzyczeć, pierwszy przy nim był Raul. Też nie miał pojęcia od której strony podejść, ale w końcu udało mu się uspokoić młodszego brata. Czuł się odpowiedzialny za to, co się stało, obwiniał się o to. Był pewien, że gdyby sam też brał udział w tej misji, Javi wróciłby cały i zdrowy.

Parę dni bracia Sortres zbierali na protezę, aż do Pustych trafiła paczka zaadresowana właśnie do nich. Była od Esthery i zawierała kompletne mechaniczne ramię, jedne z lepszych. Wtedy dopiero Raul przestał ją otwarcie krytykować. Jak mógłby mówić “podstępna żmija” o kobiecie, która najpewniej uratowała jego małego braciszka przed załamaniem się? Byłby wtedy co najmniej tak samo zły jak jego zdaniem była Esthera.

Znalezienie osoby zdolnej umieścić ramię we właściwym miejscu było już prostsze i tydzień później Javier uczył się korzystać z nowej kończyny. Przyzwyczajanie się do niej było trudniejsze niż myślał na początku, owładnięty falą optymizmu. Jednak starał się. Tymczasowo odstąpił od bardziej niebezpiecznych zadań, co dało mu więcej czasu na zajmowanie się Mikiem i spotkania z Estherą.

Gdy tylko był pewien, że jest w stanie pracować tak jak wcześniej, a nawet lepiej, pomógł w podminowaniu miasta. Osłaniał saperów i komunikował się z informatykiem prowadzącym jego ekipę. To zadanie, choć z pewnością trudne i niebezpieczne, obyło się bez znacznych niespodzianek. Raz tylko musieli się awaryjnie ewakuować. Potem była już robota dyplomatów, którzy poinformowali rząd Oriximiny, że Puści mogą wysadzić większość miasta, gdy tylko znudzi im się znoszenie utrudnień takich jak spontaniczne ataki czy uporczywa godzina policyjna. Zdołali to nawet udowodnić. To dało slumsom ogromny luz i jeszcze bardziej zmniejszyło obowiązki Pustych w tej okolicy. Jednak znalazło się jeszcze zadanie. W końcu nie mogli opuścić miastowym.

Na przykład kradzież w Eleven’s Tower, której Javier dokonał razem z Raulem. Niestety, coś poszło nie tak przy wyłączaniu zabezpieczeń z miejsca, które okradali. Kamery i zamki drzwi przestały działać, ale automatyczni strażnicy wciąż pilnowali korytarzy. Jak już zauważyli dwóch ludzi wynoszących całą szafkę, nie było co mówić o ucieczce. Esthera widziała cały przebieg akcji przez osobny kanał. Włamała się bezpośrednio do panelu w dziale i stamtąd wyłączyła roboty.
“Za to nikt ci nie zapłaci.” powiedział, gdy poinformowała ekipę o swoich zamiarach. Miał nadzieję, że to ją zniechęci “Mam to gdzieś. Tego nie robię dla pieniędzy.” padła odpowiedź, a chwilę potem Esthera przyznała się jeszcze, co czuła do Javiera.

Nie mieli jednak szansy tego rozwinąć. Złapali ją. Takich przestępstw miasto nie wybacza, a dla Pustych przestała mieć aż taką wartość, gdy została spalona. Zresztą, nawet nie mieli jak jej wyciągnąć, mimo że próbowali. Jeden nieprzeczytany sms nadal zalega Javierowi na skrzynce.

Trudno mu było się pozbierać z tego. Bardzo trudno. Jak łatwo się domyślić nagły zastrzyk gotówki, jaką zdążyła mu przesłać Esthera zanim zablokowali jej konto nie pomogła ani trochę. Jeszcze przez dobre pół roku w każdy weekend przychodził do miasta na breakfast party i jadł muffinkę czekoladową przy pustym stoliku, a następnie zjadał jeszcze muffinkę Esthery, bo ta nie była głodna.

Tak, trochę mu wtedy odbiło, ale na szczęście nie na tyle, by dał się zabić. W slumsach był skupiony. Dopiero w mieście zaczynał się rozpraszać. Zwłaszcza w Eleven’s Tower i Raven’s Clock, gdzie mieszkała. Stopniowo to jednak odpuszczało i bladło. Czas leczy rany, a Maria starała się tak zapełnić młodemu grafik, by odciągnąć go od tego. Znów nabierał skuteczności i choć nadal nie lubi tego wspominać, to nie ucieka myślami ilekroć minie jedno z miejsc, w które zwykli chadzać.

Nie tylko ją Javier stracił podczas ataku na Eleven's Tower. Bracia wydostali się z budynku, ale na dole jeszcze gonili ich tępiciele, wyspecjalizowane droidy. Raul wziął na siebie ich uwagę. Żył jeszcze gdy Javi po niego wrócił oraz gdy dowiózł go do najbliższego punktu medycznego Pustych. Tak podziurawione ciała dało się czasem złożyć, nawet próbowali, ale nie był to najlepiej wyposażony szpital jakim Puści dysponowali. Raul zdążył się jedynie pożegnać z braćmi. Mik dotarł w ostatniej chwili.

Tą śmierć obaj bracia przeżywali dłużej, choć Javier trochę mniej intensywnie niż najmłodszy z Sortresów. W przeciwieństwie do Mika miał absorbujące zajęcia. W końcu dowództwo, by odciąć go od miejsc przywołujących wspomnienia, wysłało go do Parintins.

Tam znowu spotkał Amelię. Już wcześniej cośtam przy niej Javierowi drgało (i to wcale nie w spodniach!), ale tylko robili zadania, potem ich rozdzieliło wiele kilometrów, ona się nie odzywała, on nie śmiał zaczynać i na tym stanęło. Tym razem więcej czasu mógł z nią spędzić poza misjami, nawet mieszkali w jednej stróżówce. W dodatku jego przeżycia poprzedniego czasu, utrata Raula, Esthery... Odnalazł w EmptyEye przyjaciółkę, której mógł się zwierzyć i której mógł wysłuchać. Chciał by było z tego coś więcej, ale Ame raz, że o tym nie wiedziała i dwa, nie czuła tego samego. Nawet jeżeli by czuła, miałaby obawy podobne do tych, które mieli Javi i Esthera wcześniej. Mimo to Javier wciąż się starał, ale w ciągu pół roku uzyskał tylko tyle, że dostał od niej raz w papę. Z legendarnym wręcz wyczuciem wszedł do pokoju, w którym Amelia akurat skończyła opatrywać rany i uznała, że przy okazji może też posmarować otarcia. Pomyślała też, że wygodniej jej będzie rozebrać się do rosołu, bo niektóre były w naprawdę dziwnych miejscach. Przy tej właśnie czynności zastał ją Javier. Kazała mu wyjść, ale nie od razu posłuchał i za to zarobił taki sierpowy, że aż wyskoczył z powrotem na korytarz. Nadal twierdzi, że niczego nie żałuje, choć bardziej po to, by przekręcić tą dość niezręczną dla niego sytuację w żart. Potem wrócił i choć kontakt z Amelią mu się nie urwał i Javier wciąż szukał sposobności, by dostawać przydziały do Parintins. Właśnie ze względu na nią.

Podczas jednej z misji dość średnio trafił, bo Amelia akurat zniknęła na trochę. Zamiast niej, do pomocy zaproponowano mu kilku nowych. Wśród nich była Esthera Golden. Młoda dziewczyna, wyglądała na ziółko, a w opisie miała wszystkie te cechy, które akurat były mu potrzebne do tego, co miał zrobić. Trudno powiedzieć, co było ważniejszym kryterium w jego wyborze: imię czy zdolności. Wierzy, że nie wybrałby szwaczki tylko dlatego, że na imię ma tak jak kobieta, w której się zakochał i ma w tym rację. Jednak był gotów przymknąć oko na nieznane pochodzenie Essy i potencjalne bycie szpiegiem. Kobieta okazała się w porządku. Miła i z dystansem, choć cholernie ciekawska. Było to irytujące gdy zaczynała pytać o rzeczy, o których nie chciał mówić, a takie interesowały ją najbardziej. Po krótkim szkoleniu, podczas którego Javier dopytał, co umie jego podopieczna i na co się zdecyduje, a na co na pewno nie pozwoli oraz nocy spędzonej na jednym posłaniu (ale nie tak! pod osobnymi kocami), wyruszyli do Oriximiny. Tam mieli za zadanie wykraść asasynom jeden z posiadanych przez nich fragmentów edenu, jednak co dokładnie kradną nie mógł jej powiedzieć aż do dnia misji. Jednak ciekawość Essy doprowadziła do zmiany planów. Centrala dowiedziała się, że po drodze do Oriximiny grzebała w komputerze pokładowym kapsuły, którą płynęli. Nie miała nic szkodliwego na myśli, nie miała złych zamiarów, ale wyszło jak wyszło. Musiała podać jakiś dowód na czystość swojego sumienia lub kogoś, kto mógłby się za nią wstawić. Powiedziała o Amelii. Javier spytał się jej czy Essy mówi prawdę, ale tym samym zdradził gdzie się znajduje. Ame nie była zachwycona i zażądała natychmiastowego odesłania Essy z powrotem. Tak skończyła się jego przygoda z nową znajomą. Misję wykonał z pomocą innego, miejscowego rekruta.

Wciąż mając nadzieję na uwagę Amelii pojechał do Parintins znowu, podczas epidemii, by pomóc tam. Prawdopodobnie i tak by go wysłali, bo choroba rozprzestrzeniała się i wykańczała kolejnych ludzi, więc trzeba było coś z tym zrobić. Tam na miejscu udało mu się spotkać z Essy. Zaprosił ją nawet do nowego lokum, jakie zajmował. Grali na zawiniętej przez niego konsoli w zawinięte przez niego gry. Potem spotkali się jeszcze kilka razy. Podczas jednej z ich rozmów dowiedział się, że Amelia ma kogoś. Oczywiście słyszał wcześniej takie pogłoski, ale uważał że to bzdury wyssane z palca mające uzasadnić jej częstsze ostatnio zniknięcia oraz lekką zmianę ogólnego nastroju. Od Essy dostał potwierdzenie. Był to dla niego cios, choć mniejszy niż się spodziewał. Jak spojrzał na to z pewnej perspektywy zdał sobie sprawę z tego, że w sporym stopniu uczucie, którym ją zaczął darzyć po śmierci Esthery było związane mocno z tęsknotą. Uspokoił swój zapał, pozbierał się i spojrzał na to bardziej chłodno, rozumowo i… Poprawiło mu się, choć spotkanie z Martinem wciąż było dla niego trochę jak mokra szmata na twarz.

Teraz już ustatkował się w Parintins, ale już nie ze względu na Amelię, a przynajmniej nie tylko ze względu na nią.


Broń: Pistolety i rewolwery

Mocne strony:

-dobry w walce bronią, otoczeniem i sobą samym

-dobry w strzelaniu

-dobrze się skrada

-umie zakryć zmartwienie wesołością, zająć się czymś bardziej doczesnym, by nie zapomnieć o smutku

-ma poczucie humoru

-mechaniczna ręka (nie musi się o nią aż tak martwić, jest wytrzymalsza i silniejsza od zwykłej ręki)

-zna większość ładunków wybuchowych, umie rozpoznać i użyć


Słabe strony:

-mechaniczna ręka (zwraca uwagę, no i bywa toto upierdliwe)

-poraniony; boi się własnych uczuć

-Lewa noga, ogólnie lewa strona (oczywiście za wyjątkiem ręki) jest nieco słabsza i nieco mocniej odczuwa w niej ból. Nie widać tego, nie kuleje, nie zatacza się po co mocniejszym uderzeniu, ale reaguje mocniej. 


Statystyki:

Ekwipunek:

Awatar postaci


Opis charakteru:

Najlepiej pasuje określenie inny. Mniej sztuczny niż ludzie w mieście, ale też mniej surowy niż szczury z dołu. Zepsucie miasta i smród slumsów. Połączenie dwóch okropnych rzeczy, z których zdawałoby się, nie ma prawa powstać nic dobrego, stworzyło Javiera. Silnego i odpowiedzialnego, a zarazem delikatnego i wrażliwego człowieka. Oczywiście delikatnego w tym dobrym sensie.

Z daleka nie sprawia wrażenia jakby odstawał, a wręcz przeciwnie. Twardy i pewny siebie. Jedynie małe rzeczy z jego zachowania odsłaniają, że nie powinno go tam być. Choćby babeczki podarowane Essy razem z rzeczami, które musiał jej wcześniej skonfiskować. Mała rzecz, niby nic, a jednak mało kto by w ogóle pomyślał, by to zrobić. Jak mu się przyjrzeć z bliska, dojrzeć te drobnostki nasuwa się pytanie “jak ktoś taki się tam uchował?”. W większości to zasługa Marii i połowicznie miastowego wychowania przez matkę. To nauczyło go wrażliwości, którą z oczywistych względów umie też powściągać.

Przepada za niektórymi rozrywkami typowymi dla slumsów. Między innymi za areną i wyścigami ulicznymi. W karty czy gry komputerowe raczej nie gra. Potrzebuje do tego dobrego towarzystwa i przeważnie taka gra jest z jego perspektywy pretekstem do spotkania się oraz czymś, nad czym razem mogą się skupić.


Wygląd:

Jak widać na załączonym obrazku. Dość wysoki i postawny, białowłosy mężczyzna z mechaniczną ręką i szarymi oczami. Raczej nie ma blizn, większość ran była zadbana do tego stopnia, że nie pozostawiła po sobie zbyt mocnych śladów. Jedynie jedna, na lewej nodze. Znaczy… Javi traktuje to jako jedną bliznę, ale w rzeczywistości jest to wiele śladów po odłamkach. Eleven’s Tower okazało się bardzo mściwe (szczegóły w historii), ale i tak nieźle, mógł ją całkiem stracić.

Ta szrama, którą widać na zdjęciu powstała dwa dni wcześniej na miejscowej arenie, gdzie Javier chadza czasem, by się rozluźnić.



Ubranie:

Byle wygodny i spełniający swoją funkcję. Jedyny naprawdę stały element jego ubioru to pas, którego nie zmienił nigdy od już długiego czasu. Dobry, czarny pas z klamrą z czarnego tworzywa o metalicznym połysku. Przy tym kabury z pistoletami, pochwa z nożem i sakwy z amunicją, ale oczywiście w mieście je ukrywa pod bluzą.

Spodnie prawie zawsze długie, często też decyduje się na długi rękaw, zwłaszcza gdy idzie do miasta. Jeśli chodzi o kolorystykę, to nie znosi różu i fioletu. To drugie jako kolor nawet spoko, ale nie wyszedłby na ulicę w fioletowej bluzce. Nie ma szans. Przepada za to za kolorem zielonym i czarnym.

Informacje o postaci:




Dziennik postaci:


Ta postać należy do użytkownika Saoya. Kliknij tutaj aby zobaczyć profil użytkownika.