[ Wszystkie wpisy: 52 ]  Poprzednia 1, 2, 3, Następna


 Postać   Wpis  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49056
Wyruszył w stronę sąsiedniego królestwa, miał plan zostać imperatorem. Używając swojego daru iluzji, pozyskał żywność na kilka dni podróży oraz konia. Tak konia, który pomoże mu przemieszczać się po tej straszniej krainie. Zebrawszy cały ekwipunek, ruszył w stronę nieznanego. Jedynie pytał przechodniów, gdzie znajduje się sąsiedni kraj. Słuchając ludzi, wędrował ku sąsiedniemu państwu. Miedzy czasie czytał księgę, był ciekaw co ona kryje. Czy zyska dodatkową moc? Możliwe, albo po prostu zyska tylko nową wiedze o świecie. Nikła jego wiedza o Naruntii, o nikła... [mg]Wpis bardzo nieszczegółowy[/mg]
»Zamieszczono 20-03-2017 21:380
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49360
Essy, Jorah
Obrazel
Rękawica Joraha z głośnym chrzęstem oddała atak postaci skaczącej z drzewa. Pierwotnie wydawało się, że był to szczupły skelbardzki chłopak. Dopiero gdy postać padła pod konia, można było zauważyć, że to kobieta. To mogło zaskoczyć Joraha, bo i cóż kobieta miała robić wśród zbójców? Jednak nie miał czasu na przemyślenia nad liberalnością zbójeckiej braci, skoro jeden z góry zeskoczyli kolejni. Na znak herszta, który wyszedł im naprzeciw, kolejny z nich obszedł wóz, wyciągając dziewczynę. Musieli obserwować całą gromadę już wcześniej, skoro Essy skryta była w futerkach. -"Odstąp, bo poderżniemy jej gardło!" - krzyknął herszt do Joraha, widząc że kolejny z jego ludzi pada nieprzytomny. Myśliwy który jechał z dziewczyną, nie wiedział co myśleć. Przynęta? Ofiara? Przynęta! A jednak zza siebie usłyszał wezwanie kolegi do poddania się. Toteż sam opuścił kroto, choć nie wykluczał że zdoła po nie sięgnąć. Drugi z najemników rzucił broń na to hasło. Mieli ich bronić, nie wystawiać na zagrożenie, choć najemnik już wiedział, że w przypadku utracenia ładunku, nie dostanie złamanego xena. Zbój wyprowadził Essy przed wozy, tak by wszyscy widzieli że żartować nie zamierza. Dopiero teraz dziewczyna mogła zauważyć, że jeden z myśliwych, skrytych w bezruchu pod wozem, już w bezruchu pozostanie - o czym świadczyła strzała wbita w jego kark. Herszt przyjrzał się Essy, dając swoim ludziom w międzyczasie znak by przeszukali wozy w poszukiwaniu dóbr. Gdyby nie zbójecki strój, po którego skórzanych elementach widać było, że częściej służył do walki niż do tańców, a mydła zapewne nie widział od podjęcia się przez herszta zbójeckiej roli, sam zbój wyglądał by dobrze, by nie powiedzieć że miło. Na pewno wyglądałby na kogoś budzącego zaufanie. Zbóje wybierali dobra z wozów. Jednak zgodnie z tym co powiedzieli myśliwi, nie było tego wiele. Skóry i mięsa. Nie licząc rzeczy prywatnych, i chyba to one interesowały zbójników. Broń, strzały, złoto i ... chleb. Tak. Z całą pewnością i Jorah, i Essy widzieli, że zbóje okradali myśliwych z prowiantu. Zaaferowani tym zdołali zajrzeć najwyżej w dwie sakiewki, skoro tyle widzieli przy samych myśliwych. -Książę Ernil, -Arana Vin-Gardus wrócił do Arany, jednak wiedział że powinien jej pozwolić się przywitać z tymi, których tutaj znała. Oraz z tymi, których jej znajomi zechcieli jej przedstawić. Takie zdarzenia od zawsze były okazją do nawiązania istotnych kontaktów, decydujących o przyszłym sukcesie. Lub o przyszłej porażce, w zależności od stopnia dyplomacji zapoznanych. - Arano? Mam dla ciebie wspaniałą wiadomość.' - powiedział Vin-Gardus, gdy znalazł chwilę czasu pomiędzy rozmowami. -'Wspaniałą i niecodzienną. Jak zapewne wiesz, poprzez moje stanowisko, miewam wiele okazji do rozmów z osobami wysoko postawionymi. Jak zapewne wiesz, zarządcy twoje włości są solą w oku. Najpewniej stąd tak niesprawiedliwy podatek, który na ciebie nałożono. Powiadomiłem księcia o tej niesprawiedliwości, i jest gotów zwolnić cię z opłaty dorocznej' - poinformował z uśmiechem. Arana uśmiechnęła się na widok Vin-Gardusa. Myślała, że przez cały wieczór będzie zajęty sprawami wojskowymi, a jednak znalazł dla niej chwilkę, co miło ją zaskoczyło. - To bardzo dobra wiadomość, jednak musi być jakieś ale... Co muszę zrobić, by Lacrimosa została zwolniona z opłat?- Vin-Gardus nie bardzo miał pojęcie, jak ugryźć temat. Powiedzieć wprost? Może ubrać to w dyplomację? Przecież nie powie Aranie, że postanowili wraz z księciem zagrabić jej ziemię by mogły tam stacjonować obce wojska. Z drugiej strony, jeśli nie upewni się w tym planie, książę Ernil nie będzie miał skrupułów. I mimo że Vin-Gardus bał się tego, to wiedział jako generał aż za dobrze, że władza na skrupuły pozwolić sobie nie może. W tym przypadku nadmiar delikatności równał się oddaniu TriSowi władzy Zakonu. - Z pewnością prędzej czy później książę będzie miał wówczas prawo zwrócić się do Ciebie o przysługę. Jednak, cokolwiek by to nie było... pomyślałaś co stanie się z Lacrimosą jeśli Zakon przejmie władzę? Obawiam się że nie zostawiliby kamienia na kamieniu. Osobiście ufam księciu, nie tylko jako generał. Również jako mieszkaniec TriSowi. - powiedział po namyśle. Zastanawiał się teraz, czy Arana okaże się na tyle sprytna, by domyślić się, że plan zakłada nie tylko ochronę Lacrimosy. Arana długo się nie zastanawiała. Nie mogła myśleć wyłącznie o sobie, ale i o swoich podopiecznych. - Jeśli książę poprosi o przysługę, wówczas spełnię ją, jeśli będzie to w mojej mocy. Mam ponad sto dwadzieścia osób pod sobą, wolę by żadne z nich nie wpadło w łapska zakonu- odpowiedziała. Kobieta zastanawiała się czy jej zgoda była w ogóle potrzebna. W końcu to książę, mógł sobie wejść i zabrać cokolwiek zechce, bo mógł. Podejrzewała, że nawet jeśli by się nie zgodziła, to i tak to było przesądzone, wolała by wszystko przeszło gładko, za jej zgodą. Vin-Gardus niezauważalnie dla Arany, ale odczuwalnie dla siebie, odetchnął z ulgą. - W takim razie, czas by zamknąć usta tego nadętego zarządcy. Nie uważasz, moja droga? - uśmiechnął się do niej, spoglądając gdzieś ponad jej ramieniem na zgryźliwego służbistę, obserwującego ich jak kot szczura. Arana chciała się odwrócić i spojrzeć za kim rozgląda się generał, jednak zamiast tego, zalotnie owinęła sobie na palcu niesforny loczek włosów. -Jestem za. Niech biedaczek nie żyje w ciągłym stresie- zażartowała. -Na takiego żal wysyłać panny dla rozluźnienia.- Vin-Gardus podał Aranie ramię. - Pozwól więc, że przedstawię cię jego wysokości, księciu Ernilowi' - powiedział, nareszcie z faktycznym, a nie jedynie udawanym spokojem. - Zarządca zje własny kapelusz - roześmiał się. - Będę zaszczycona.- odpowiedziała i dała się zaprowadzić Vin-Gardusowi do księcia. Z plotek słyszała o wyjątkowej urodzie księcia, jednak nigdy nie miała sposobności, by potwierdzić te plotki osobiście. Teraz nadarzyła jej się okazja jedna na milion. Para podeszła do księcia. Nie za blisko, na tyle by słowa były słyszalne bez trudu. - Wasza wysokość? Oto Arana Merimangë, właścicielka ziem południowych TriSowi, sprawę podatku której zechciałeś panie rozważyć z tak wielką łaskawością - skłonił się, przedstawiając kobietę, po czym zrobił nieznaczny krok do tyłu, by dać księciu szansę na rozmowę z Araną. Wiedział, że książę zechce sam ocenić, na ile godna zaufania i lojalna wobec niego będzie Arana.
»Zamieszczono 31-05-2017 16:240
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49363
Malivia
Obrazel
Malivia pamiętała tylko migawki obrazów. Łapanie przedmiotów spadających za nią do wody, skoro tylko wyczuła grunt niedaleko powierzchni. Ostre słońce po wynurzeniu się na brzeg, a zaraz po nim ciemność, z której wybudziły ją potworne dreszcze. Ubranie było na niej jeszcze mokre. Jakim cudem nie utonęła? A był to zaiste cud, biorąc pod uwagę nurt rzeki. Teraz jednak jej głowa bezpiecznie spoczywała na suchym piasku, a nogi w ogrzanej słońcem trawie. Cokolwiek się na nią gapiło, miało wzrok drapieżnika i głupią grzywkę. Na szczęście równie szybko uciekło widząc, że dziewczyna się poruszyła. W oddali gapiła się na nią dwójka dzieci, wyglądających już mniej idiotycznie, choć też nie aż tak typowo. Były to skelbardzkie dzieci, ćwiczące celność z dala od osady, gdzie średnio podobało się dorosłym wybijanie drobiu i garnków. Jednak i one rzuciły się do biegu w stronę jedynej obecnej tu drogi, gdy tylko Malivia wymieniła z nimi spojrzenie. Gdziekolwiek była, z pewnością nie znała tego miejsca. Całe szczęście że dzień był słoneczny, choć niekoniecznie upalny. To dawało jako taką nadzieję na wysuszenie się.
»Zamieszczono 31-05-2017 23:440
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49364
-Hej, czekajcie!- zawołała za dziećmi siadając i wyciągając rękę w ich stronę. Niestety nic tym nie wskórała. Możliwe, że już jej nie słyszały, pędząc ku drodze. Maliwia westchnęła i rozejrzała się. - No dobra, gdzie ja jestem?-mruknęła. Jakiś las, jakaś rzeka, ale skąd się tu wzięła? Pewnie spłynęła rzeką skoro ma przemoczone ubrania. Jednak chyba nie odpłynęła aż tak daleko, by całkowicie nie znać terenu, nie? Aż tak daleko… Tylko skąd? Zmarszczyła czoło. “Skąd jestem? Jak się tu znalazłam?” kołotały jej w głowie te i dziesiątki innych pytań. Ostatnie ją przeraziło: “Kim jestem?” Nawet tego nie pamiętała. Oddech dziewczyny przyśpieszył, a oczy się rozszerzyły. Rozejrzała się tym razem bardziej gwałtownie, niemal panicznie. Zamknęła oczy i zmusiła się do wyciszenia nerwów. -Malivia Kansho.-powiedziała cicho do siebie niemal płaczliwym głosem. Nie miała pojęcia, co to właściwie znaczy. Równie dobrze mógł to być zlepek losowych sylab. Imię wydawało się dziwnie obce, ale była pewna, że tak właśnie się nazywa. Tylko dlaczego to wszystko, co o sobie pamięta? Może uderzyła się w głowę. -Jestem Malivia Kansho.-powtórzyła tym razem już spokojniej. Jednak coś wiedziała. Niewiele tego, ale zawsze to coś, czego można się uczepić. Wstała i podeszła do rzeki, by obmyć twarz i wypłukać piasek z włosów, rozplątując najpierw warkocz. Gdy uznała, że pozbyła się większości drobin z włosów, wycisnęła je. To samo zrobiła z koszulą. Zdjęła ją i wycisnęła dokładnie, po czym założyła z powrotem. Czekając, aż ubrania wyschną jej choć częściowo sprawdziła co ma przy sobie i przypomniała sobie, że faktycznie wpadała do wody. Ze statku? A może z jakiegoś molo? Tego już nie potrafiła określić. Miała nadzieję, że przypomni sobie kiedyś, w przyszłości. Na razie powinna zająć się tym, co jest teraz. Były tu dzieci, więc pewnie są gdzieś ich rodzice, pewnie nawet cała wioska i prowadziła do niej droga, którą dzieci odbiegły. Zatem wie już co ma robić. To też coś. Poszła leśną drogą, mając nadzieję, że czegokolwiek szuka, jest to blisko. Zaczynała się robić głodna.. Ubrania w kilku miejscach były jeszcze wilgotne, ale generalnie można było je już uznać za suche.
»Zamieszczono 02-06-2017 00:000
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49369
Malivia
Obrazel
Można by się zastanawiać, kto puszcza dzieci same by bawiły się w takim miejscu. Na poboczu znajdował się zepchnięty połamany, drewniany wóz. Miejscowi nie grzeszyli dbałością o porządek. Dalej, jak na niemal całej Ibrze, rozpoczynał się las. Szczęśliwie nie był to gęsty last pełen złowieszczych dźwięków - ale zwykły, zielony las, którym biegła droga. Strzeliste drzewa w oddali tworzyły ciekawy krajobraz, nadawał pejzażowi łagodności. Podobnie jak widoczny przed nimi dym wydobywający się z kilku chat. Same chaty nie wyglądały na dzieło nowoczesności. Drewniane, kryte strzechą. Na środku wioski znajdowała się kryta drewnianym zadaszeniem studnia, z tradycyjnym wałem na który nakręcony był łańcuch z wiadrem. We wsi panowała idealna cisza. Jakby wszyscy w niej wymarli lub... ukryli się. W rzeczywistości ludzie byli za domami. Pracowali. Nadchodził ciepły sezon, i kto miał ręce, nogi i choć trochę siły, przygotowywał ziemię do zasiewu. Dopiero wchodząc wgłąb wsi Maliwia mogła słyszeć odgłosy życia dochodzące z chat, z kominów których unosił się dym. W końcu ujrzała również dzieci które obserwowały ją na brzegu. Wyszły przed uchylone drzwi jednego z domów, obserwując Maliwię. Nie zauważywszy żadnych oznak, jakoby miała być żywym topielcem, lub inną topielicą, znudziły się i wróciły do domu, poganiane przez matkę.
»Zamieszczono 07-06-2017 03:070
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49392
Malivia denerwowała się trochę. No dobrze, bardzo. Tak bardzo, że piękno miejsca, w którym się znalazła nie do końca do niej docierało. Było gdzieś obok, nieważne. To, że jest ładnie nie oznacza, że nie jest niebezpiecznie. Nie była pewna czego się po tym miejscu spodziewać, choć skoro były tu dzieci to nie mogło być niebezpiecznie. Niemniej jednak wolała znaleźć jakiś nocleg lub chociaż miejsce na obóz. Rozglądała się uważnie próbując w mijanych drzewach i krzewach rozpoznać znane gatunki. Wóz zostawiony obok drogi ominęła łukiem. Zaraz się zatrzymała i obejrzała na drewniane elementy wystające z rowu. Może go przeszukać? Tylko czy ktoś zostawiałby w takim miejscu coś ważnego? Pieniędzy na pewno nie spodziewała się znaleźć. Książek czy map też raczej nikt nie zostawił. Cofnęła się, ale tylko po to, by spojrzeć, czy może jednak czegoś nie zobaczy. Dziewczyna w końcu dotarła do zabudowań. Wieś. Nieduże chaty z drewna, pracujący ludzie… Przeszła drogą szukając jakiejś gospody czy innego podobnego miejsca. Jeśli niczego takiego nie znajdzie to ewentualnie spróbuje z kimś porozmawiać, zapytać o możliwość noclegu czy nawet zapukać do drzwi jednej z chat, najpewniej do chaty, w której schowały się tamte dzieciaki. Już teraz układała sobie scenariusz potencjalnej rozmowy. Wyjaśnić sytuację, powiedzieć, że spłynęła rzeką i nie wie gdzie jest oraz że prosi o miejsce na noc lub dwie. Może w zamian pracować. Jeśli ktoś spyta skąd pochodzi, przyznać się też do amnezji. Miała nadzieję, że się uda.
»Zamieszczono 13-06-2017 19:520
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49399
Dobra noc, bez koszmarów, bez nagłego i brutalnego przebudzenia. Nareszcie odpoczął, pewnie niewiele już będzie takich nocy, nie, nie może tak myśleć od momentu otwarcia oczu. Nie. Nikt go nie zabił, nie okradł, klaczy też nie zabrali. Na plus. Nie mógł tu zostać, jak najszybciej ruszyć dalej. Tylko dokąd, a może nie powinien się zastanawiać, nie ważne dokąd, ważne skąd się ucieka. A on przecież uciekał. Wielu zmierzało na południe, dlaczego - nie był pewien. Może właśnie to tak kusiło w tamtym kierunku, odejście od czegokolwiek ważnego, od zainteresowania większości obywateli. Tego i on chciał uniknąć, więc może… Nie, na cóż przydałoby się tam... cokolwiek potrafił, a i bibliotek/ksiąg pewnie nie mieli, więc nie dałoby się nic znaleźć na temat miecza. A coś być musiało. Skoro Urlich dowiedział się, że klinga jest taka cenna, to skądś tę wiedzę wyciągnął. Gdzieś coś musiało być zapisane. Trzeba tylko to odszukać. Nie na południu. Dokąd więc? Coś trzeba wybrać, nie może zostać w tej karczmie zbyt długo. Na dole nie było prawie nikogo. Druid wciąż śpiewał, wywołując naturalne pytanie “zaczął wcześnie czy w ogóle nie przestał”. Z nimi różnie bywa, pewnie dlatego bardziej ciągnęło Avrela do Bractwa Światłych. Zdążył już się napatrzeć na skutki niewłaściwego obchodzenia się z ziołami. Druid chyba chciał właśnie wstać i zdawał się potrzebować pomocy. Z powodu ogólnych pustek, Alliser poczuł się w obowiązku tej pomocy udzielić. Czego się nie spodziewał, to tego, że otrzyma kamień. Jednak wciąż zamierzał siedzieć. Może to istotnie trans. Nie rozpoznawał kamienia. Nie wyglądał na jeden z tych drogocennych, chociaż ktoś postanowił go oszlifować. Nie był mu już potrzebny. Ale czy będzie potrzebny Avrelowi? Schował pod płaszcz, jak mu polecono, i ostrożnie zagadnął, mając nadzieję, że druid nie zasnął: - Dziękuję. Do czego może mi się przydać? Druid zamyślił się. - Teraz do niczego. - odpowiedział. - Wiem że potrzebujesz wiele sprzedać, skoro jesteś w drodze. Ale ten kamień zachowaj. Trzymałem go wiele lat. Nie jest bardzo ciężki. - Trudno było określić, czy druid jest szalony, czy wie coś o czym nie chce powiedzieć. Avrel westchnął. Typowe. Odpowiedź jak najbardziej prawdziwa: teraz, w tej konkretnej chwili i miejscu, do niczego mu się nie przyda. Odpowiedź sama w sobie nieprzydatna. - Zachowam - obiecał. Lepiej się nie kłócić i nie naciskać, zostawić sprawę. Kolejna zagadka, to jest to, czego potrzebował najbardziej. O czym to tamten wczoraj śpiewał, wiedzę na północy, przyjaciół w górach… - Jestem istotnie w drodze, zmierzam na południowy wschód - zaryzykował. To spontaniczne postanowienie nie miało sensu, zawierzać swój los piosence druida o wątpliwej wiarygodności. Ale czy w ostatnich dniach cokolwiek w życiu Avrela miało jakikolwiek sens? Obserwował druida, ciekaw, co na to odpowie. Czy zdradzi się z czymś, czy może jednak to wcale nie miało znaczenia, ta piosenka. Druid pokiwał głową. - A więc jednak przyjaciele. Oczekują cię, choć nie liczą na nic. Jeśli wydadzą ci księgi, weź je' - uśmiechnął się przymykając oczy. Spał? Czuwał? Myślał? To już wiedział tylko druid. Sam się dziwił. Gdyby jednak nikt go nie ścigał, miał wciąż swoje studia, swoje książki, swoje życie tak naprawdę, to bez wahania wybrałby wiedzę. Gdyby wybrać musiał. Bo jeśli nie, to na krok nie ruszyłby się z Utridii. Już był na wyprawie, wypróbował, nie poleca. Tylko konieczność mogła go znowu wygnać na drogę. I ta sama konieczność sprawiła, że po raz pierwszy w życiu był sam. Nie mógł liczyć na wsparcie, pomoc, żadnych znajomych, żadnego mentora, nikogo. Dobrze wiedział, że sam nie przetrwa zbyt długo. - Wezmę księgi - przyobiecał. Druid chyba ponownie przysypiał. Avrel poczekał chwilę, może jeszcze coś będzie miał do przekazania. Jeżeli nie, to warto by sprawdzić jak tam jego klaczka. Druid tak naprawdę jedynie się zamyślał. Zmęczone starcze oczy były wrażliwe na światło. - Kamień nie jest nic wart bez miecza, ani miecz bez kamienia. Ale noś je osobno - wyjawił w końcu tajemnicę. Więc było już pewne, że to nie jest zwykły miecz. Zapomniał o klaczy. To, co właśnie usłyszał… - Wiesz o mieczu? Ale jak… Skąd? Druid dający rady i prezenty przypadkowym, wyglądającym na zagubionych i szukających celu w życiu, podróżnym, to jedno. Druid wiedzący o tym, co Avrel ma, a może nawet i kim jest, to drugie, i to o wiele bardziej niepokojące. A może to Urlich szukał go tu w nocy, rozpytywał, stąd ta wiedza, nie, ktoś by powiedział, nie przeżyłby nocy, skąd więc wiedział… Druid uśmiechnął się do Avrela. - Każdy przedmiot, którego dotkniesz, jest dla maga, dla druida, i dla zwierząt nocy jak smoła. Zostawia ślad na długo. Gdy ktoś dotknie smoły, nie musisz pobierać dodatkowych nauk, by wiedzieć że ma smołę na rękach. Widzisz ją. - odpowiedział spokojnie. - O tym nie wiedziałem - przyznał. I to mu skomplikuje życie, i to solidnie. ~Nie wystarczy ukrycie klingi, trzeba jej jeszcze nie dotykać. Na długo, więc nie na zawsze, kiedyś zejdzie. Nie nałożyć nowego, do tego czasu pamiętać o tym, że każdy zobaczy… ale właściwie co?~ - Ślad jest charakterystyczny dla przedmiotu i trzeba wpierw wiedzieć, jaki ślad co zostawia, aby potem móc go rozpoznać? - to wydało mu się najlogiczniejsze, ale musiał spytać. Tłumaczyłoby wiedzę druida i dawało nadzieję. Avrel liczył na to, że nie wszyscy, których spotka, rozpoznają smołę od miecza. Bo jeśli nie, to będzie ciężko. - Rękawiczki coś dadzą? - nie zawsze można nie dotykać. Prawdziwym darem od bóstw byłaby skuteczność tak prostego zabezpieczenia. - To prawda. - odpowiedział druid. - Ale wszystkiego powiedzieć ci nie mogę. Nie bój się. Ale i przestań śnić o bogactwach. Kora, gwiazda północna, ma cię w swojej opiece. - dodał po chwili. - Rękawiczki są zbędne. Niczego ci nie dadzą. Niewielu pamięta to, co chcesz ukryć. Ruszaj w swoją drogę. - dodał druid, ponownie zamykając oczy. Musiał być bardzo stary. Nie śnić o bogactwach. Łatwizna. Obecnie dążył raczej do przetrwania niż bogacenia się, ale i wcześniej nie przywiązywał zbytniej wagi do zdobywania dużych ilości xenów. ~Każde wsparcie się przyda~ pomyślał o gwieździe północnej. - Dziękuję z całego serca za pomoc. Ale co właściwie próbuję ukryć? - wyszeptał to ciągle dręczące go pytanie, nie będąc pewnym czy uzyska odpowiedź. Druid zdawał się już kończyć rozmowę, odsyłając w dalszą drogę. I tak już dużo pomógł. Poza tym, to by współgrało z typową druidzką tajemniczością, jakby nic nie powiedział. Druid westchnął. - I to jest właściwie pytanie. Ale zadajesz je niewłaściwej osobie. - odpowiedział. I to był koniec rozmowy. Nie warto nawet pytać o właściwą osobę, pewnie by usłyszał “ruszaj w drogę, to ją znajdziesz”, coś w tym stylu. Podziękował jeszcze raz za wszystko, choć w większości były to raczej nowe obawy. A tych już wcześniej miał nadto. Wyszedł na zewnątrz, szukając klaczki i chłopaka, który z nią rozmawiał. Chciał dowiedzieć się o czym i czemu. I czy zwierzęciu niczego nie brakuje.
»Zamieszczono 18-06-2017 14:52
Ten post został nagrodzony srebrnym żetonem
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49429
O świcie po odpowiednich czynnościach udał się na śniadanie. Zjadł je dość obfite, ponieważ jego młody organizm potrzebuje wiele sił. Nie przystąpił do Bractwa Krwi z własnej woli, jednakże z czasem pogodził się z tą myślą i zaczął nawet lubić otaczających go ludzi oraz całą strukturę ugrupowania. Łatwo zyskał znajomych, a nawet może i przyjaciół. Ludzie łatwo go akceptowali i szybko zaczynali go lubić. Żeby sobie jakoś poradzić, musiał nawiązać jakieś relacje i poznać tutejsze obyczaje oraz ludzi i zasady. Rozmówił się z paroma osobami i po posiłku udał się do mistrza. Wszedł do pokoju. Usiadł, gdy otrzymał takowe przyzwolenie. Obserwował mistrza i delikatnie powąchał zawartość kubka oraz upił mały łyczek. Słuchał rozmówcy, czekając na okazję do odpowiedzi. -Dziękuję za wierzchowca oraz kuszę. Z pewnością się przydadzą. Jednakże jest trapi mnie coś... Czy mógłbym prosić o przydzielenie mi kompana? Jestem dość nowym członkiem i przydałby się ktoś bardziej doświadczony. Wątpię, czy sam poradziłbym sobie w razie natrafienia na... Mało przychylnych ludzi. I przydałyby mi się jakieś kontakty w okolicy celu. Myślę, że każda informacja się przyda. Cierpliwie oczekiwał na odpowiedź mistrza i schował dokumenty do plecaka. Liczył, że mistrz wyrazi zgodę i przydzieli kogoś kompetentnego oraz poda kilka osób, które udzielą cennych wskazówek w sprawie misji. Po rozmowie zamierzał udać się po wyznaczone rzeczy oraz ewentualnego kompana i wierzcha.
»Zamieszczono 30-06-2017 23:25
Ten post został nagrodzony srebrnym żetonem
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49434
Obrazel
- Christopher Flamesong Mistrz westchnął, lecz na groźnej twarzy o ostrych rysach pojawił się zarys uśmiechu. - Znać, że nie na wypoczynek się szykujesz. Dobrze więc. - mówiąc to przysunął bliżej inkaust, a z szuflady biurka wyjął nowy, czysty papier, który rozwinął na biurku przy pomocy ciężkiego, kościanego przycisku. Zapewne w czasach pokoju byłby miłośnikiem luksusów, choć ciężko byłoby to powiedzieć, patrząc na to jakim minimalizmem żył tutaj, w bractwie. Myślał przez chwilę, nim spisał kilka nazwisk. - Rasenia to córka karczmarza w Trzech Xenach, tuż opodal pałacowych murów stolicy. Znajdziesz ją bez problemu. Pomogła by zdobyć gwiazdę Kory gdyby zaszła taka potrzeba, ma kontakty z dość podejrzanym, ale wielce przydatnym półświatkiem Utridii. Gdybyś wpadł w kłopoty, możesz szukać kryjówki tuż za obrębem stołecznych murów, u niejakiego Hayana Nerri. Porządny, trocki obywatel. Zawsze wie kto i o czym mówi, kto, kogo i gdzie szuka. W samym pałacu funkcjonuje niejaka Nina Yeykar, to dworka księżniczki. Jednak cicho współpracuje z bractwem od dnia zamachu. Niewiele wie, ale pomoże ci wejść do zamku. Zapoznaj się z tą listą dokładnie, przeczytaj kilka razy, i zniszcz koniecznie nim opuścisz nasze mury. Ta lista nie może wpaść w niczyje ręce. Jest tylko dla wewnętrznego użytku bractwa. I nie zapominaj, że współpracujemy z królem i królową. Nie konkurujemy. - powiedział na powrót przybierając ostry ton. Dolał Chrisowi trunku. Wstał, obszedł jego krzesło i salę, bawiąc się sygnetem z pieczęcią na palcu. - Kogo by ci tutaj przydzielić... - Mistrz nie zamierzał przydzielać Christowi innego Naruntyjczyka. Byłoby to szczytem nieostrożności. Powątpiewał też w zdolności skelbardzkich wojowników. Troccy zaś byli zbyt leniwi. Ludzie z kolei niegodni zaufania. I tak źle, i tak nie za dobrze. W końcu wymyślił. Wrócił na swoje miejsce, opierając się o biurko i nachylając nieznacznie nad Chrisem. Ciężkie czarne kosmyki długich, związanych nad karkiem włosów opadły przez ramię nad biurko. Z pewnością na polu walki postawą i wizerunkiem budził grozę przeciwnika. A i w samym bractwie nie było nikomu kto by mu się sprzeciwił. Ta groza obejmowała wszystkie dziedziny w których Mistrz był łaskaw uczestniczyć. Wszyscy w bractwie znali legendę jego awansu. W jego przypadku stwierdzenie "Po trupach do celu" nabierało nowego, jeszcze bardziej krwawego i bezwzględnego wymiaru. Jednak gdy uparł się, by nad kimś rozłożyć płaszcz opieki, taki człowiek mógł się czuć bezpiecznie niczym w matczynej kołysce. - Poślę z tobą Trisamczyka, Verotha . Jest nieco starszy od ciebie, ale i bardziej doświadczony. I co ważne, nie rzuca się w oczy. Siedziba bractwa w Utridii dostarczy ci środków na zakamuflowanie swoich działań. Jego tam znają, ciebie jeszcze nie. Przygotuj sie, Verotha muszę odszukać i uprzedzić o jego zadaniach. Nie wolno wam publicznie rozmawiać na tematy należące do bractwa lub palacu - oświadczył, siadając na powrót. - Jesteś wolny, możesz odejść - powiedział kończąc dyskusję.
»Zamieszczono 01-07-2017 17:440
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49435
Obrazel
- Avrel Alliser Karczmarz sprzątał po nocnej pracy. Widząc wychodzącego Avrela, życzył mu udanej podróży i zaprosił ponownie. Najpewniej wypowiedział regułkę którą żegnał wszystkich klientów - o ile miał okazję. Druid zgodnie z przewidywaniami zapadł w niemą drzemkę. Podarowany kamień zdawał się ciążyć, choć istotnie nie był ciężki. Istniała możliwość, że to nie kamień, ale świadomość jego posiadania dodawała właścicielowi ciężaru. Na zewnątrz przez poranną mgłę usiłowało przebić się słoneczne światło. Z lepszym, lub gorszym skutkiem, ale próbowało. Poranek był wilgotny i raczej chłodny, jednak w lesie różnice nie powinny być aż tak odczuwalne. Chłopiec najwyraźniej dyskusję z klaczą zakończył, i poklepał ją po szyi choć tylko dzięki uprzejmości konia, który sięgając do siana, schylił głowę. Okolica zdawała się być spokojna, choć było widać że całkiem niedawno drogą przed karczmą przejechała grupa ludzi na mocno kutych koniach. Straże, wojska, lub posłańcy, skoro konie szły równo, przy sobie, a nie rozproszone jak to ma miejsce w przypadku wypraw myśliwych i konnych wycieczek przyjaciół. Tego dnia również droga na południe wydawała się ładniejsza i przyjemniejsza, nie wybita kamieniami jak ta na północ. Chłopiec nie widział jeszcze Avrela, pobiegł do studni spod której, z ledwością, niósł teraz wiadro pełne wody dla konia. Ledwo postawił wiadro i podniósł oczy, gdy rozpoznał Avrela, podbiegł do niego czym prędzej z wypiekami na jeszcze pyzatych- z racji wieku - policzkach. - Widział pan? Pełno straży jechało! Pytali o właściciela tego konia. Koń jest gotowy do drogi, do popołudnia wytrzyma. Wyjeżdża pan? Przynieść siodło? - gadał jak najęty. - Mogę też pojechać? - zapytał nagle, choć nic nie wskazywało na niego jako na podróżnika. Koń zaniepokoił się obecnością Avrela, bo zaczął kręcić się, i usiłował chodzić w kółko, co na szczęście uniemożliwiła mu lina do której był przywiązany. - Ma pan coś czego ona się boi. Trzeba jej to pokazać, to przestanie - wyjaśnił zawracając do konia i stając przy nim dumnie, chcąc pochwalić się dobrze wykonaną pracą.
»Zamieszczono 01-07-2017 19:330
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49436
Obrazel
-Malivia Drzwi chatki zapewne jedynie słowo honoru gospodarza trzymało w ich zawiasach. Widać było, że mieszkańcy remontują domostwo dopiero wtedy, gdy dach wali się na głowę. Malivia zapukała. Drzwi uchyliły się i pokazała się w nich okrągła buzia dziecka, które natychmiast uciekło wgłąb izby, wołając matkę. Same drzwi pozostały przez chwilę uchylone, ale stopniowo otwierały się, aż ukazały wnętrze chaty. Samo wnętrze robiło o wiele przyjemniejsze wrażenie niż część zewnętrzna. Ze środka dochodził przyjemny zapach pieczywa i wrażenie ciepła - zapewne dzięki palenisku. Widać było krzątającą się w środku kobietę, która przygotowywała posiłek. Ubrana bardzo skromnie, ale czysto, zajęła się misą całkowicie. Dopiero gdy przybiegło do niej dziecko, spojrzała w kierunku drzwi, przepłoszona. Jednak na widok młodej dziewczyny uspokoiła się i uśmiechnęła. - Proszę do środka. Kim jesteś? - zaciekawiłą się, bo dziewczyny jeszcze w wiosce nie widziała, a przecież wszystkich tutaj znała jak własną kieszeń. Kobieta zamoczyła dłonie w wiadrze za sobą, po czym wytarła je w fartuch, a ten zdjęła i położyła obok misy. Przeszła przed stół, by lepiej przyjrzeć się niezapowiedzianemu gościowi. - Potrzeba ci w czymś pomóc? - zapytała widząc niepewną minę dziewczyny.
»Zamieszczono 01-07-2017 20:040
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49437
Dookoła nich trwała walka, a jednak tutaj, pod wozem wydawało się całkiem bezpiecznie i spokojnie. Złotooka obserwowała ile się dało bez wychylania głowy. Oglądała się na mężczyzn rozłożonych dookoła. Wszyscy byli spięci. Wtem złotooka poczuła jak ktoś ją łapie za nogę. Wydała krótki okrzyk i zaczęła taranować butem swojego napastnika. W końcu udało im się jednak wyciągnąć szamoczącą się dziewczynę i postawić do pionu. Na widok wcelowanej w siebie broni, uspokoiła się. Zerkała to na rycerzy, to na martwe ciało myśliwego. Ulżyło jej, gdy jednak się poddali. Widziała jak bandyci zaczynają przeszukiwać wozy. Zerknęła na herszta i odwzajemniła jego spojrzenie, patrząc nań badawczo i marszcząc lekko brwi. - No co? - bąknęła. Herszt zmierzył ją ponownie wzrokiem, z góry do dołu. - No nic. Jesteś pewna że będziesz kontynuować tę podróż? Obserwujemy was już jakąś chwilę - zerknął na jednego z myśliwych, później na Essy. Chyba się domyślił. Dziewczyna uciekła na chwilę wzrokiem w bok. - Taką mam nadzieję - odpowiedziała w końcu. Jednak szanse były marne, teraz pewnie myśliwi uważają, że zaciągnęła ich w pułapkę. Herszt złapał dziewczynę za ramię, delikatnie przyciągając w swoją stronę. - Często tędy podróżujesz? - zapytał dyskretnie. - Zazwyczaj nie obieram tych samych dróg - odparła. Nie podobał jej się jego gest, ale udała, że jej to nie rusza. - I nie pozostaję długo w jednym miejscu. Herszt minę miał niewzruszoną, ale widocznie sumienie go ugryzło. - Decyduj szybko - powiedział, dając znak ludziom, by przeszukali wóz dokładniej. - Gadamy jak starzy znajomi, teraz już nikt nie uwierzy w moją niewinność - powiedziała z rezygnacją. Po chwili zmieniła ton na bardziej zniecierpliwiony. - Poważnie, nie mogliście wyciągnąć kogoś innego? Cholera by to.
»Zamieszczono 01-07-2017 20:25
Ten post został nagrodzony srebrnym żetonem
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49438
Obrazel
-Essy Herszt opuścił łuk, jednak odwrócił się, przykucając i prostując się, uderzając Essy łukiem. Dziewczyna nie miała szansy obrony, padła na leśną ścieżkę. - Nadal mogę ją zabić! Złoto! - krzyknął do myśliwych. Rabunek poszedł sprawnie, zbóje zrzucali zdobyte dobra z wozów. Herszt zerknął na leżącą dziewczynę. Pokręcił głową z uśmiechem. - Jest wasza - oświadczył. - Ani kroku! - krzyknął do jednego z najemników, celując w dziewczynę. - To może pozwolę jej przeżyć - dopowiedział. - Zabierać się! Jazda! - krzyknął. Jeden z jego ludzi popędził siarczystym klapsem jednego z koni na przedzie karawany. Pozostali celowali w myśliwych, których wozy kolejno przejechały po ciele martwego kompana. Gdy obrabowani się oddalili, herszt opuścił łuk. - Zostawcie ją idioci, ja ją zabieram. - oświadczył. Gdy Essy obudziła się, leżała w leśnym szałasie na skórach, przykryta baranim kocem. Szałas był otwarty. Na zewnątrz kręcili się ludzie. Na środku paliło się niewielkie ognisko. Właśnie gotowano mleko. Skąd mieli mleko w środku lasu? Gdzieś w pobliżu musiała być wieś, i to spora wieś skoro hodowano lanoki. Zbóje byli rozbrojeni. Siedzieli jedynie w spodniach i koszulach. Przynajmniej trzech z nich. Tych, których Essy mogła zapamiętać z napadu na myśliwych. Dyskutowali o czymś żywo, jedząc ryby i popijając mlekiem z drewnianych kubków. Z pewnością w tej chwili utracili wiele ze swojej grozy. Gdzieś w ich tle mignęła Essy przechodząca kobieta. Essy znalazła się w obozie zbójeckim.
»Zamieszczono 01-07-2017 21:480
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49439
W napięciu czekał na odpowiedź mistrza, a następnie jej wysłuchiwał. Był zadowolony z udzielonych informacji oraz przydzielonego kompana, którego jeszcze nie znał. Uśmiechnął się lekko i dopił trunek. Spojrzał na rozmówcę z pewnym błyskiem w oczach. -Dziękuję, Mistrzu. Postaram się wykonać zadanie jak najlepiej. Po wypowiedzianych słowach zabrał kartkę i wyszedł z pomieszczenia. Przeczytał listę uważnie, a następnie pogniótł i wrzucił ją do najbliższego paleniska, po czym upewnił się iż została ona doszczętnie zniszczona. Poprawił swój plecak i ruszył do kwatermistrza, aby odebrać potrzebne przedmioty. Kusza z pewnością mu się przyda, chociaż nie używał jej zbyt często. Liczył, że otrzyma on również jakieś dodatkowe wyposażenie, które okaże się mniej lub bardziej pomocne. I oczywiście nieco pieniędzy, ponieważ bez nich może być ciężko. Potem miał zamiar udać się do nowego kompana, aby się z nim zapoznać, a na samym końcu pójść do stajni po wierzcha, aby czym prędzej wyruszyć.
»Zamieszczono 03-07-2017 09:080
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49440
Obrazel
- Christopher Flamesong Veroth w związku z dość mocną pozycją w Bractwie, pozwalał sobie na więcej swobody niż jego bracia. Toteż odnalezienie go wymagało specjalnych zabiegów, z ogłoszeniem o beczce z winem na placu. Tego typu podarunek ze strony mistrza był zagraniem bezpiecznym, bo i trudno by wina starczyło na więcej niż po dwa kubki na głowę. Kwatermistrz odebrał listę od sługi Mistrza dosłownie na kilka sekund, nim ujrzał Chrisa. Zerknął na nią pobieżnie. - Mistrz Rygnus ma dziś dobry humor - stwierdził. - Każ mu wydać prowiant trzydniowy, i objuczyć konia - zwrócił się do rygnusowego sługi. Porządek który utrzymywało bractwo był godny do pozazdroszczenia dla niejednego pedanta, dla niejednego wojskowego, a już z pewnością dla niejednej gospodyni. - U Druida już byłeś? - zapytał rycerz. - Tu jest napisane że masz się zgłosić po zwój. - dodał. Skinął zaraz po tym na chłopca który pałętał się bez celu, robiąc piszczałkę z trawy, by ten pomógł Chrisowi odnieść rzeczy. Skórzana lekka zbroja - typowa na międzynarodowych szlakach. Lekki, stalowy odkryty hełm, który o wiele lepiej się prezentował niż spełniał swoje zadanie, a jego przydział Chris zawdzięczał wyłącznie dość niedużemu doświadczeniu w boju - jako że Bracia unikali wszelkiego żelastwa na rzecz zwinności. Ostrogi, które pozwalały zapanować nad koniem gdy robiło się naprawdę gorąco. Nowomodny skórzany pas, pozwalający nie tylko przymocować wydawany zaraz po nim, jednoręczny miecz, ale i dodatkową broń, jak rzutki bądź sztylety. Jednak ani rzutek, ani sztyletów Bractwo Chrisowi nie wydało. Obleczona dość estetycznie skórą manierka na wodę, w której co cwańsi i tak zwykli nosić wino. Z wyjątkiem długich podróży, podczas których to woda była w cenie. Szczególnie w górzystych regionach wschodniej Erbenii, gdzie o wodę było ciężko, a pić się chciało. Mocne, ostre kiełzno. Któż mógł wiedzieć dlaczego trzymano je tutaj a nie w stajniach? Jednak ktokolwiek widział kiedykolwiek jakiegokolwiek stajennego, zapewne widział go leżącego i pachnącego (o ile da się to nazwać zapachem) winem jagodowym. Toteż Bractwo miało silne podstawy podejrzewać, że ewentualna kradzież, jeśliby do niej doszło, miałaby miejsce właśnie w stajni. Naruntyjczyk zapewne był nawykły do noszenia u boku kroto, jednak Bractwo go nie używało, toteż nic takiego nie posiadali do wydania. Mężczyzna uznając, że wydał wszystko, co miał do wydania, położył nieszczęsnemu chłopcu na trzymane dobra świeżo wyczyszczoną kuszę, a na nią bełty, i z tym oto tobołem polecił skierować się do stajni. Sam zaś podszedł do skrzyni nieopodal, ciężkiej, zdobionej. Zdjął z szyi klucz. Otworzył skrzynię, w której prócz najróżniejszych różności leżało kilka mieszków. Każdy po osiemdziesiąt xenów. Były to pieniądze na cele operacyjne bractwa. Wybrał jeden z nich. Podszedł do Chrisa wyciągając do niego rękę z mieszkiem, a gdy tylko Chris pieniądze odebrał, wyciągnął rękę po raz drugi by mu ją uścisnąć. - Poradzisz sobie, młody. Chłopcy już plotkują, że wysłano cię do Utridii. Jeśli chcesz dobrej rady starego wygi, o ile dotrzesz do pałacu, spróbuj pokręcić się przy księżniczce. Czy zdobędziesz jej serce, czy zaufanie, dowiesz się o wiele więcej niż od ludzi Rygnusa - powiedział, klepiąc drugą ręką Chrisa po ramieniu, niczym stary druh. Veroth czekał już konno u wyjazdu z miasta. W sam raz zsiadł, by sprawdzić czy na pewno zabrany dla konia obrok dojedzie z nimi w formie nienaruszonej. Ale! Cóż to był za koń! Słowo "kary" nie oddawało jego szlachetności. Nogi miał równie chude co silne, boki okrągłe a szyja przywodziła na myśl szachową figurę skoczka, nie żywe zwierzę. Nie potrzeba było żadnego znawstwa, by po tak drogim koniu z razu uznać Verotha za szlachcica. Krążyły pogłoski, że Veroth otrzymał tego konia od samego Rygnusa, w wyniku wygranego zakładu, czego Mistrz nigdy Bratu nie wybaczył. Veroth upewniwszy się, że prowiant dla niego, i dla konia, trzyma się mocno, a stajenny nie zawalił swojej pracy - jak to miewał w zwyczaju, dosiadł wierzchowca z powrotem, oglądając się na siedzibę, usiłując wypatrzeć komu będzie przewodził.
»Zamieszczono 03-07-2017 15:560
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49447
Z uśmiechem odwiedził kwatermistrza. Przyodział zbroję i wziął elementy ekwipunku, które uznał za przydatne. Część natomiast zostawił. Kuszę umiejscowił tuż przy plecaku, a bełty przy pasie, aby mieć do nich szybki i łatwy dostęp - gdyby zaszła taka potrzeba. Nie wziął miecza, gdyż miał własny rapier, całkiem nieźle wykonany. Otrzymał go niegdyś od wuja. Odwzajemnił uścisk dłoni. Następnie poszedł do druida i szybo się uwinął, odbierając odpowiedni zwój. Zabezpieczył go w wewnętrznej kieszeni kurty, aby móc sięgnąć po niego w miarę zręcznie. Perspektywa zdobycia zaufania księżniczki podobała mu się. Widywał ją nieraz, gdy jeszcze przebywał na dworze, mimo, że pochodził z innych terenów. Sam w zasadzie nadal nosił tytuł księcia, lecz niewiele mu daje w Bractwie. Jest to pewna przewaga i dobra opcja do użycia w wykonaniu misji. Uwinąwszy się sprawnie z ekwipunkiem, udał się do stajni, aby odebrać przygotowane już zapewne konia. Odnalezienie Verotha nie będzie trudne - był tuż przy bramie, a więc czekał na kogoś, zapewne na Chrisa. Rzadko zdarzało się, żeby ktoś czekał w tym miejscu. Dlatego zamierzał udać się do niego, już konno.
»Zamieszczono 04-07-2017 21:090
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49459
Ciepło i wygoda nie były czymś, do czego mogła przywyknąć, prowadząc podróżniczy tryb życia, dlatego też zaniepokoiły ją z lekka po przebudzeniu. Do tego jakieś obce miejsce i boląca głowa. Czyżby znowu za dużo wypiła? A miała nadzieję, że takie akcje są już za nią… Bardzo, bardzo, bardzo ostrożnie uniosła do góry koc. Poczuła natychmiastową ulgę, że jednak ma na sobie sukienkę. Czyli aż tak źle z nią nie było. Zaczęła sobie przypominać ostatnie wydarzenia. Śmigające strzały, walkę, bandytów... Zerknęła w stronę wyjścia z szałasu z marną nadzieją, że zobaczy tam myśliwych. No to wpadła. Mimo wszystko, nie bała się. Gdyby chcieli jej coś zrobić, nie miałaby okazji się już obudzić. Była za to ciekawa, czego od niej chcą. Spróbowała podsłuchać, o czym rozmawiają mężczyźni. W końcu wygramoliła się spod koca i rozejrzała za swoimi rzeczami, sprawdziła czy ma przy sobie sztylet. Poprawiła sukienkę i włosy, i wyszła mając się na baczności. Spodziewała się, że nie będzie mogła się tutaj swobodnie poruszać i zaraz ktoś ją zatrzyma.
»Zamieszczono 09-07-2017 19:230
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #49460
Zanim jeszcze pożegnał się z karczmarzem, spróbował kupić jeszcze trochę jedzenia na drogę. “Spróbował”, ponieważ nie miał pewności czy zostało mu dość xenów. Teoretycznie powinien je oszczędzać, aby mieć czym zapłacić za kolejny nocleg. Zbyt mocno jednak obawiał się scenariusza, w którym nie natknie się na karczmę przez cały dzień i noc. I nic nie zje ani się nigdzie nie wyśpi pod dachem. Bał się tego, że nie znał drogi, którą przyszło mu podążać. Bał się tego, że nie poradzi sobie kiedy skończą się xeny. Coraz bardziej bał się też tego, w co właściwie się wplątał. Cenny miecz, z tym sobie jeszcze dawał radę. Ktoś znalazł jakiś nietypowy, rzadki metal i postanowił wykuć sobie broń, która dlatego właśnie ma dużą wartość. Ale teraz… Miał ten kamień, kamień, bez którego miecz nie był nic wart. Wartość, która nie wynikała z użytego surowca, w grę wchodziło coś jeszcze. Prawie zginął za miecz bez kamienia. Czy przeżyje teraz? Już nie słyszał dyskusji z klaczą, zapewne wszystko już zostało powiedziane. Chłopak przywitał go wiadomością, że straż pytała. - A o co konkretnie pytali? - próbował, bardzo próbował, aby głos mu nie zadrżał i bardziej jak z ciekawości, nie ze strachu zadane, to pytanie brzmiało. I oczywiście, że wyjeżdżał. W tej sytuacji jak najszybciej. Mogę też pojechać? Kolejne zaskoczenie. - Czemu chcesz jechać? - nie do końca rozumiał, gdyby przecież nie musiał… - Dziękuję ci za zaopiekowanie się klaczą - szczerze, wciąż uważał, że sam nie dałby rady. Może wspólna podróż to nie taki zły pomysł? Nie, nie mógł wciągać w to wszystko chłopca… Czego może się bać, co miał nowego, kamień? Popatrzył na klaczkę i wyjął rzeczony przedmiot. - Tego się boisz? - zapytał cicho, pokazując kamień zwierzęciu.
»Zamieszczono 10-07-2017 00:340
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49461
Obrazel
-Avrel Klacz prychnęła, cofając łeb. Poranne, chłodne powietrze spowodowało pojawienie się przed nozdrzami kłębów pary - które dopiero znikając odsłoniły szeroko otwarte oczy zwierzęcia. Jednak - nie mając wyjścia, koń ponownie przybliżył nos do ręki z przedmiotem. Oczy nadal miał duże, ale oddech już spokojniejszy. Klacz parsknęła prawie opluwając kamień. Pokręciła łbem, nim trąciła rękę Avrela tak, że omal kamienia nie wyrzucił. Ot tak, na zgodę, skoro pokazał, że nie musi się bać. Chłopiec zastanowił się. - Pytali o właściciela tego konia. Nie znam pana, i tak im powiedziałem. Pytali czy pan tu śpi, ale widać było że nie, to powiedziałem że nie. I pytali dokąd pan mógł pojechać, to im pokazałem, bo przecież pan mógł - odpowiedział, bardzo dumny z siebie. Już od ponad roku pracował dla gości karczmy, i dobrze wiedział że mało kiedy lubili się ze strażnikami. Pomyślał jeszcze chwilę. - Na pewno umiem zajmować się końmi. Nawet sam mam, ale niedużego. No i ... tutaj ciężko jest zarabiać. - odpowiedział. Skoro zaś w tym, bardzo młodym wieku sam się utrzymywał, zapewne nie było nikogo kto wziąłby na siebie ten trud. Zapewne była to jedna z sierot które pod gospodami i zajazdami liczyły na kawałek chleba i ciepłe łóżko. Avrel stawał właśnie przed decyzją. Chłopiec to mimo wszystko kolejna gęba do wyżywienia, i ktoś kto również sam sobie nie poradzi. Z drugiej strony, zapewne mimo młodego wieku, byłby brany za ojca z dzieckiem, co w pewnym stopniu chroni i przed podejrzeniami strażników, i przed napaścią bandytów, którzy przecież też jakiś swój kodeks mieli. Choć nie ulegało wątpliwości, że trudno będzie z chłopcem zrobić coś sensownego po dojechaniu do celu - i zapewne tam właśnie musiałby zostać. - To mogę? - mały przestępował z nogi na nogę, co było zachowaniem dość typowym dla dziecięcej niecierpliwości. Nie byłoby nic dziwnego w tym, gdyby był spakowany już od wczoraj. Choć zapewne Avrel nie był pierwszym który dostał taką "propozycję" - a skoro dziecko było tutaj tak długo, to inni z jakiegoś powodu odmawiali.
»Zamieszczono 10-07-2017 03:230
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 8
PostID #49462
Obrazel
- Essy Essy nie była rozbrojona. Właściwie położono ją spać tak, jak padła w lesie. Zapewne gdyby się rozejrzała, znalazłoby się i futerko które od jakiegoś czasu nosiła przy sobie. Herszt zbójecki siedział przy ogniu, tyłem do niej. Panowie rozmawiali o jakichś bzdurach. Ile astanek powinni kupić w sąsiedniej wsi i czy sprzedać całe gęsi, czy tylko korpusy i pierze. Niczym stare gospodynie. To znów odebrało im wiele z ich pierwotnej grozy. Młody chłopak, widząc że ktoś się zbliża, napiął cięciwę. Jednak widząc Essy, wskazał ją wzrokiem hersztowi, a łuk opuścił. Sam herszt odwrócił się wreszcie do Essy. - Długo spałaś. Głodna? Spragniona? - wskazał na palenisko nad ogniem, gdzie piekło się mięso. Zapewne i tak nie mieli nic poza napigo, chyba że ukradli to myśliwym. Nie było też wokół nich legendarnych skrzyń z bogactwami - o których w całej Naruntii krążyły legendy. - Metody miewam może i zbójeckie, ale skuteczne. Ze dwóch rzuciło się do twojej obrony, więc i nie będą cię ścigać, jeśli los was przed sobą postawi. - wyjaśnił dziewczynie, czemu zawdzięcza ślad na policzku. Skoro zaś w jednym z garnców parzyły się liście ashantei - najwidoczniej i wśród zbójeckiej braci był jakiś ranny, w ostateczności obolały któremu usiłowali okładami z parzonych liści pomóc.
»Zamieszczono 10-07-2017 03:390
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 52 ]  Poprzednia 1, 2, 3, Następna


Kliknij tutaj aby odpisać