Autor   Post  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 2
PostID #49766
Witam cię w mojej skromnej szafie. Zazwyczaj przechowuje się tu ubrania, dzięki którym każdego dnia możesz wyglądać inaczej. Moimi ubraniami są koszmary. Twoje koszmary. Codziennie zmieniam je wedle własnej woli i odwiedzam cię każdej nocy. Bowiem to wtedy twój umysł zasypia i budzę się ja. Jak ci się podobają moje ubrania?
»Zamieszczono 17-11-2017 15:430
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1466
PostID #49770
Zawsze bałaś się chodzić spać po ciemku. Zawsze kazałaś zapalać sobie lampkę, by móc zasnąć. Pewnego razu rodzice zabronili Ci jej włączać, ponieważ stwierdzili, że jesteś już za duża. Najbardziej przerażał Cię widok za oknem. Wielkie drzewo, którego gałąź nieubłaganie kołysała się tuż przed Twoim oknem, rozświetlana była przez latarnię z ulicy na przeciwko Twojego domu. 

Nie mogłaś zasnąć, nawet zamknąć oczu, bo coś kazało Ci patrzeć na to straszne, a jednocześnie całkiem normalne zjawisko. W ciemnościach wszystko wydaje się być potworem. Twoja mama wiele razy tłumaczyła Ci, że potwory nie istnieją. Mówiła, iż są to zwykłe przedmioty lub jedynie Twoja wybujała wyobraźnia. Wiedziałaś o tym, ale przez kolejne dni nie mogłaś usnąć. Nawet kiedy odwracałaś się do ściany, ta "ręka" rzucała na nią swój cień i zdawała się być coraz to bardziej straszna. W końcu nie wytrzymałaś. Miałaś dość problemów z zaśnięciem. 

Poszłaś tej nocy do mamy i powiedziałaś jej wprost, żeby tato ściął tę gałąź. Odpowiedź mamy o mało co nie przyprawiła Cię o zawał serca. 
- Ale skarbie... tata ściął tę gałąź trzy dni temu...
»Zamieszczono 19-11-2017 16:340
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1466
PostID #49771
Pewnie każdego z nas nachodzi takie uczucie, jakoby był prześladowany. Był obserwowany na każdym kroku. Skopofobia. Lęk przed byciem prześladowanym, lub obserwowanym. Dostałem to na papierku mając 5 lat, nieźle co? Nawet nie zacząłem szkoły, a już wlepiono mi żółte papiery. Ale oni nie widzieli tego co ja. Ja widziałem znacznie więcej. Zaczęło się to, od kiedy każda moja nowa zabawka, którą kupiła mi mama, następnego dnia była zniszczona. Czy to pluszowy miś, czy kolejka na święta. Szedłem w zaparte, że to nie moja wina, na darmo. W końcu przestałem dostawać jakiekolwiek prezenty. Był to dla mnie straszliwy cios. 

Mieszkałem z nią na odludziu. Jestem i od zawsze byłem jedynakiem, a wtedy w okolicy nie było nikogo w wieku zbliżonym do mojego. Każde dziecko na moim miejscu wymyśliłoby sobie pewnie przyjaciela, byleby nie zwariować. Tyle, że ja nie musiałem wymyślać. Coś za mną chodziło od dziecka, nie było jednak przyjacielem. Ukończywszy 12 lat dostałem od matki, po wielu prośbach i błaganiach, wymarzone zwierzątko. Był to czarny, puchaty króliczek. Byłem wniebowzięty. Wreszcie nie czułem się samotny. Od razu ogłosiłem futrzaka moim najlepszym przyjacielem. Jedynym. Niestety, nie nacieszyłem się nim zbyt długo. Po kilku dniach, nie pamiętam dokładnie ilu, zastałem mojego przyjaciela w pozycji leżącej. Myślałem, że śpi więc starałem się go obudzić, szturchając go. Nic. Nie reagował. Nie mógł też spać, bo oczy miał wybałuszone, jakby zaraz miały mu wyjść z oczodołów. Przeraziłem się. Pobiegłem do matki, powiedzieć co się stało. Okazało się, że ktoś udusił mojego królika. Oczywiście cała wina po długiej dyskusji spadła na mnie, bo poza mną i matką nikt nie mógł tego zrobić. Wiedziałem czyja to sprawka, ale nie chciałem ryzykować pójścia do zakładu więc milczałem. 

Mając 16 lat wyprowadziłem się z matką z domu. Tylko matką. Ojciec opuścił nas jeszcze zanim się urodziłem. Był alkoholikiem. Nie stać nas było na utrzymywanie domu jednorodzinnego. Dom był już stary. Z racji tego, że był duży, ciężko było nad nim zapanować. Pojawiał się grzyb, zimą było bardzo zimno, ze względu na słabe piece. Nawet dach był w połowie do wymiany. Sprzedaliśmy wszystko i przenieśliśmy się do miasta, do mniejszego mieszkania. Mniejszego, ale nadającego się do życia. Powodem również była zmiana pracy mojej matki. Musiałem też zmienić szkołę. Nie robiło na mnie to większego wrażenia, w sumie to i lepiej. W starej placówce wszyscy wiedzieli o mnie wszystko, głównie przez swoich rodziców. Łatwo było być sławnym na takim zadupiu. W nowej szkole nowi ludzie, czyste konto. Już pierwszego dnia w drodze na zajęcia czułem jego obecność. Odwracałem się za siebie co minutę, by się upewnić, że kroki czy szepty to tylko moje urojenia. Wydawało się, że tak, ale to był kolejny powód do zmartwień. Ale ja znałem prawdę. 

Pewnej nocy obudził mnie koszmar. W sumie to zwykły sen, bo koszmarem miało okazać się to, co zastanę, wychodząc na korytarz. Na podłodze leżał nóż kuchenny, a obok niego moja matka. Ona jak i nóż... Cali we krwi. Kolejne cztery lata mijały dość spokojnie. Do pełnoletności mieszkałem w ośrodku wychowawczym, a potem wprowadziłem się do przyjaciela, który wynajmował kawalerkę. Pewnie zaskoczyło cię słowo przyjaciel? W sumie mnie również. W ciągu tych czterech lat zdobyłem małą paczkę ludzi, których bym tak nazwał. Wtedy. Po tym co się stało, wolę już nikogo tak nie nazywać. Kiedy już myślałem, że koszmar, fatum, coś co za mną podążało niczym cień od dziecka, w końcu się ode mnie odczepiło, uderzyło nagle ze zdwojoną siłą. Tym razem ofiarą byłem ja. Obudził mnie głośny krzyk mojego przyjaciela. Byłem wystraszony i zlany potem. Wparował do pokoju, pewnie wrócił z nocnej imprezy. Zaczął na mnie wrzeszczeć. Nie wiedziałem o co chodzi, ale kiedy zapalił światło, moim oczom ukazał się totalny chaos. Powywracane meble, zbite szkło, porozrzucane ubrania. Jedynie lustro w łazience było nienaruszone. Natomiast widniał na nim napis, nie myślałem wtedy z czego był zrobiony, ale był czarny. Napisane było: "Znalazłem cię". Po długiej kłótni ze współlokatorem wyjaśniłem mu pokrótce, kto może być sprawcą. Zdziwisz się. Uwierzył mi. Sam miał pewne doświadczenia ze zjawiskami nie z tego świata. Zasugerował mi, byśmy się wszyscy zebrali i odwiedzili mój stary dom. Z pewnych źródeł wiedziałem, że stoi niezamieszkany. Przyjaciel powiedział, że zakończyć "to coś" można tam, gdzie wszystko się zaczęło. Miało sens.

Byliśmy na miejscu. Ja i czworo znajomych, a raczej przyjaciół. Staliśmy przed domem. Przyjaciele wybrali sobie środek nocy, ponieważ twierdzili, że zwiększa to szanse na znalezienie tego kogoś lub czegoś. Widok mojego domu z dzieciństwa, te wszystkie okropieństwa na tle światła księżyca powodowały u mnie jeszcze większe przerażenie. Chciałem się wycofać. Nawet czułem, jak on tam jest. W tym domu. Widziałem jego odbicie w oknie na tle naszych. Tylko ja je widziałem. Znaleźliśmy się w środku. Dom był pusty, wszystko pokryte kurzem, żadnych mebli. Żadnych za wyjątkiem wielkiego lustra, wiszącego w przedpokoju. Pamiętam to lustro. Przypomniało mi się, jak często spędzałem przed nim czas, będąc dzieckiem. Obok była nawet przyklejona do ściany miarka, która miała za zadanie rejestrować moje postępy rozwojowe na tle kilku lat. Nieźle urosłem. Przywódca naszej bandy podsunął pomysł, a raczej rozkaz. Mieliśmy podzielić się na dwie grupy i przeszukać dom. Miałem iść na górę wraz z przyjaciółką, a pozostała dwójka miała przeczesać dół. Czego szukaliśmy? Nie miałem pojęcia. Nikt nie miał. Liczyliśmy na nawiązanie kontaktu z ową istotą. Ja nawiązałem, jak tylko tu wszedłem. Czułem jego oddech. Niemalże tak mocno jakby pochodził z moich własnych płuc. Słyszałem jego bicie serca tak wyraźnie, jakby wydobywało się z mojej własnej piersi. Wszedłem na górę pierwszy. Nie mogłem pokazać, że boję się swojego własnego starego domu. To był błąd. Kiedy dotarłem na górę, ujrzałem go. Ujrzałem cień. Stał za mną. Świat zawirował. Upadłem z hukiem na podłogę. Moja towarzyszka spadła ze schodów. Cały ten hałas sprawił, że reszta ekipy już była na miejscu. Słyszałem płacz. Ocknąłem się i powoli schodziłem na dół. Leżała tam niczym moja matka. Cała we krwi. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Nikt nie miał. Znowu miałem mroczki przed oczami, a w głowie jego szepty. Jedyne co usłyszałem przed moim kolejnym upadkiem, to wzrok moich przerażonych przyjaciół i odgłosy ucieczki. Zostawili? MNIE?

Odgłos ćwierkania ptaków wyrwał mnie ze snu niczym poranny budzik. Miałem nadzieję obudzić się we własnym łóżku. Miałem nadzieję na to, że to co stało się w nocy, to był tylko sen. Leżałem w mojej starej łazience. Przede mną wisiało lustro, które było wcześniej w przedpokoju. Z tą różnicą, że miało sporych rozmiarów dziurę, a wokół niej pęknięcia, jakby coś wybiło sobie okienko, przez które mogło mnie obserwować. Poczułem straszny ból w dłoni. Była cała czerwona od krwi. Wszystko było czerwone od krwi. Wyszedłem z pomieszczenia. To co ujrzałem, zapadło mi głęboko w pamięć. Uzupełniło album zdjęciowy z dopiskiem ,,makabra”. Siedziała na schodach jak żywa. Chciałem już do niej podejść, zapytać się, czy wszystko w porządku, ale wtedy jak na zawołanie, przekręciła się w bok, ukazując zakrwawioną twarz, pozbawioną oczu. Szczęka zwisała, była mocno pogruchotana i obdarta ze skóry. Odwróciłem się natychmiast do wyjścia, ale przy drzwiach zauważyłem moich przyjaciół. Byli przybici do ściany. Nogi, ręce. Ich ubrania były strasznie poszarpane i pobrudzone krwią, która dominowała tutaj jak nic innego. Wolałem nie wnikać w szczegóły ich wyglądu. Na ścianach było mnóstwo napisów, przedstawiających jedno i to samo zdanie: "Znalazłem cię". Napisane krwią, jak moje dłonie. Obolałe dłonie. 

- To naprawdę straszne, co cię spotkało. 
- I tak mi pan nie uwierzy, doktorze. 
- To nie ma znaczenia. Faktem jest, że spotkała cię straszna krzywda, ale już nie musisz się martwić. Pomogę... 

Przestał mówić. Przestałem ruszać rękami. Odszedłem, a on spoczywał bezwiednie na swoim krześle. Przez moment traktowałem go jak mojego ojca, którego nigdy nie miałem. Poczułem ulgę, że w końcu mogłem to z siebie wyrzucić. Podszedłem do lustra, żeby jeszcze raz spotkać się z nim. Moim najlepszym przyjacielem.
»Zamieszczono 19-11-2017 16:360
Zgłoś!
Patron
Moderator
Mistrz Gry
Status Status
SŻ62
PD: 1466
PostID #49772
Jako osoba dorosła, chociaż wolę określenie młoda dorosła, ciężko pracująca i mająca mnóstwo problemów, miewam często koszmary. Czasami dotyczą właśnie pracy, czasami sfery prywatnej. Bywają również strasznie abstrakcyjne lub nie mające żadnego uzasadnienia w rzeczywistości. Jak zawsze po kolacji poszłam się umyć i pooglądać telewizję. To jedyna rzecz, jaka od ostatniego czasu sprawia mi błogą przyjemność. Tym razem programy były tak nudne, że nawet nie zorientowałam się kiedy zasnęłam. Nie wiem, ile czasu minęło, ale dla mnie było to jak mrugnięcie okiem.

Poczułam, że leżę na czymś twardym. Jak coś kłuje mnie w odsłonięte części mego ciała. Myślałam, że to efekt złej pozycji przy zaśnięciu, lecz z tej myśli wyrwał mnie nagły powiew wiatru. Podniosłam się jak poparzona. Rozejrzałam się wokół. Było ciemno, lecz mogłam dostrzec, gdzie się znajduję dzięki światłu księżyca. Byłam na... polanie? 

Wypatrzyłam drzewa, które rosły wokół mnie, oraz pomarańczowe światło, które delikatnie unosiło się ponad koroną drzew na prawo ode mnie. - Miasto - powiedziałam do siebie. Siedziałam tak jeszcze dobre parę minut, zanim dotarło do mnie co to za miejsce i co ja tu robię. Na jedno udało mi się odpowiedzieć bez problemu. Gorzej z drugim. Wstałam z ziemi. Pomimo tego, że była wiosna czułam, że zaraz dostanę hipotermii. Rozejrzałam się raz jeszcze dookoła. Dopiero teraz zauważyłam, że na tej polanie jest mnóstwo kamieni. Były wielkości może średniego psa i były wszędzie. Cała polana nimi usłana. Wyglądało to dziwnie. Nie zastanawiając się nad tym długo, ruszyłam w kierunku miasta. 

Pragnęłam jak najszybciej się stąd wydostać. Może nie wyglądało, ale byłam przerażona. Przyspieszyłam kroku, gdy nagle usłyszałam jakiś jęk. Zatrzymałam się i odwróciłam twarz w kierunku skąd dobiegał. Zauważyłam czarną, humanoidalną, bardzo szczupłą postać. Nie miała ubrań, a po konturach stwierdziłam, że jest łysa. Stałam wgapiona w nią, a ona we mnie. Nagle kamień, a raczej coś co go przypominało, wyprostowało się. Było niemal identyczne, jak istota stojąca przede mną. Inne "kamienie" poszły w jej ślady. Stały wgapione we mnie, cała ich horda. Zaczęłam uciekać i w tym samym momencie rozbrzmiała kakofonia jęków. Nie było słychać, jak mnie gonią, poruszały się bezszlestnie. Tylko i wyłącznie po narastających odgłosach wywnioskowałam, że próbują mnie dorwać. Moje ciało krzyczało, mój umysł wrzeszczał. Nie miałam pojęcia, że potrafię biegać tak szybko do tego właśnie momentu. Byłam pewna, że pobiłam wszelkie rekordy prędkości. Niestety grubo się myliłam. Dźwięki stawały się stopniowo głośniejsze. Wdzierały się do mojego umysłu niczym szpony chcące rozerwać mnie na strzępy. Trafiłam w sedno z metaforą. Poczułam jak ból rozchodzi się po całym moim ciele. Zlokalizowałam jego źródło dopiero po chwili. To coś mnie dorwało. Upadłam na ziemię, a to coś zaczęło uporczywie drapać moje plecy. Ból był przeogromny. Krzyczałam wniebogłosy, ale ono nie zamierzało przestać. Podbiegły kolejne i każdy z nich zajął się inną częścią mojego ciała. Drapali, gryźli, jedli. Nagle jedno z nich podeszło do mnie i spojrzało w moje oczy. Nie mogę powiedzieć tego samego o sobie. TO NIE MIAŁO TWARZY. Brak nosa, oczu, uszu, rekompensował otwór gębowy, uzbrojony w szereg ostrych jak brzytwa zębów, niczym u rekina. Zbliżał się do mnie i już powoli odgryzał moją twarz. 

Obudziłam się. To był koszmar. Zaśmiałam się panicznie, ale ze śmiechu wyrwał mnie mały powiew wiatru. Otworzyłam oczy i się podniosłam. Byłam na polanie... polanie pełnej Kamieni.
»Zamieszczono 19-11-2017 16:370
Zgłoś!




Kliknij tutaj aby odpisać