[ Wszystkie wpisy: 164 ]  Poprzednia 1, 2, 3, ... 6, ... 7, 8, 9, Następna


 Postać   Wpis  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50498
Postać: Christopher
 
Owa mroczna elfka emanowała tajemniczością i mistycyzmem, jednak zdawało się to być ułudą i niczym więcej. Wydawało się, że jest osobą, która bardzo dobrze zna się na manipulacji, a jej uroda nadal była imponująca mimo wieku. Zapewne w dawnych czasach nie mogła oderwać się od potencjalnych partnerów. Nie wyglądało na to, aby ukrywała cokolwiek o właściwościach magicznych, jednak było to mało prawdopodobne. Czuł, że ona nie zna się na magii nawet w najmniejszym stopniu. O używaniu jej nie było mowy.

Usiadł naprzeciwko i słuchał jej uważnie. Nie wołała zapłaty z góry, ani nic o niej nie wspominała, więc to było na jego korzyść, póki co. Poczuł dość mocną woń perfum od kobiety. Niewątpliwie ona jako jedyna z osób tu zebranych wiedziała coś o dostojnym i szlacheckim życiu. Bardzo możliwe, że znała też Ajhadę - miejsce, do którego chciał się udać.
 
Gdy zajął miejsce przy stole, elfka ujęła jego dłoń w swe palce. Przyglądał się ostrożnie temu, co robiła - kto wie, czy miała czyste zamiary. Nie słuchał jakoś szczególnie tego, co mówiła. Nie miał w zwyczaju wierzyć w wróżby, a jedyną magią w okolicy okazało się zniknięcie mieszka. Świetnie.
 
Ze znudzenia wyrwał go głośny odgłos strzału. Od razu spojrzał się w stronę, skąd dźwięk pochodził. Ujrzał on krasnoluda, który dopiero co rozwalił głowę orka. Nie zaskoczyło go aż tak. Mimo, że nie spodziewał się czegoś takiego, to wiedział, iż krasnolud na pewno coś tutaj zrobi. Szybko przeanalizował sytuację. Panika ogarnęła cały przybytek. Henry i czwórka ludzi razem przewalili stół, by osłonić się przed kimś z zewnątrz. Ludzie uciekali, jak się tylko dało, więc postanowił wykorzystać sytuację i znaleźć cokolwiek do walki lub jakieś schronienie - zapewne będzie to przewróconych kilka mebli. Wkroczyła trójka centaurów i jeden, ten sprzed bramy i zdradził swoich dwóch ( już martwych) kompanów. Kolejny ork padł martwy, a napastnicy nie przerywali ostrzału. Z jednej strony cieszył się, bo w końcu coś się dzieje, ale z drugiej świadomy był zagrożenia i bał się nieco. jeśli znalazł schronienie, to owinął się nieco płaszczem, by być mniej widzialnym, a dłoń trzymał na obrzynie, by w razie czego szybko go dobyć i wystrzelić.


Gracz: Balwur
»Zamieszczono 29-01-2019 00:380
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50501
Mistrz Gry: Essy

Dziewczyna niezauważanie ukryła swoje wytrychy w bereciku i zebrała się, gotowa do wycofania z opresji. Starsi strażnicy i rolnik nawet nie zdali sobie sprawy, że niemalże na ich oczach zaczęła szykować się do ucieczki. Patrzyli na nią z mieszanką bezsilności, żalu, gniewu i tego czegoś, co zwykle towarzyszy ludziom, którzy myślą, że działają w imieniu sprawiedliwości. Byli prostymi mieszkańcami Starej Stolicy- wystarczająco mężni, by przetrwać w tak ciężkich warunkach, jednak za słabi, by skazać młodą dziewkę na śmierć. Zdecydowanie różnili się od ludzi z Gild-Aldenu. Można więc było spokojnie ich urobić.
I Essy łgała, a łgać umiała najlepiej... A przynajmniej bardzo dobrze. Mężczyźni westchnęli, jakby kamień spadł im z serca, gdy usłyszeli historię o córce metalurga. Rolnik nieco bezmyślnie kiwał głową, jakby pokazywał w ten sposób, że bezgranicznie ufa pannie Rasputin.* Młodszy ze strażników wydawał się również kupować całą bajeczkę. Tylko najstarszy z nich pocierał swój wąs i przenikał dziewczynę spojrzeniem, jednak gdy ta skończyła mówić, także on zdawał się być po jej stronie.**
- Panowie, co wy na to? -spytał.
- Ano, jak na moje, to żadna z niej złodziejka, panie Hand -rzucił rolnik w stronę starszego strażnika.- Jakby była, toby po ćmoku przylazła, pewnie jeszcze miała jakieś noże zatrute pochowane... Wie pan, jak ludzie gadają, co to Gildia Złodziejów wyprawia na świecie.
- A Roger Kreg po ćmoku nie przyszedł, a złodziej! -zawołał młodszy strażnik.
- Młody Kreg od dziecka kradł -mówił Hand.- A cała łapanka po to była, żeby mu to udowodnić. Wątpiłem, że ktoś jeszcze przyjdzie. Panienka miała dużego pecha, że za dobrą robotą się rozglądała, a na takie szachrajstwo trafiła! Ale co nam... Mus do pana Boltona nam pannę zaprowadzić. Ale tam wszystko wyjaśnimy, obawiać się nic nie trzeba.
Nie było mowy, by pozwolili jej sobie pójść, najpierw musiałaby stawić się u tego Boltona. Możliwe, że wówczas by ją przeszukali. Podczas przeszukania mogli też natrafić na znak cechowy wyrobiony w Gild-Aldenie. Iść z nimi, czy spróbować ucieczki? Dziewczynie udało się przebiec wzrokiem cały pokój i... Nie było możliwości, by zwiała.*** Ledwo wyszłaby na zewnątrz, ktoś ze strażników zacząłby się drzeć, a wówczas dumni ludzie z południa zatrzymaliby ją siłą. Ten pomysł praktycznie odpadał. W ostateczności Essy mogła też walczyć, jednak trójka dorosłych, silnych mężczyzn nie sprawiała wrażenia, jakoby złodziejka mogłaby dać im radę.
- Proszę o nic się nie troszczyć -słowa młodszego strażnika wyrwały dziewczynę z zamyślenia.- Pan Bolton to człowiek światły i rozumny, zapewne przeprosi pannę za to nieporozumienie i dobrze ugości. Bardzo rzadko przybywają tutaj ludzie ze stolicy.
- Ano, to prawda... -starszy strażnik nieco się ożywił.- Bardzom ciekaw, co pannę przygnało w te nieciekawe strony. Tutaj mało mamy rozrywek dla podróżnych. Zapewne więc w interesach?
- Baba?! -rolnik nieco oniemiał.- Babę w interesach posyłać? Toż to baba wszystko spartaczy... Świat staje na głowie...
Dwójka strażników skrzywiła się nieco na tę uwagę. Przez kilka dni w Starej Stolicy, Essy pojęła panujące tutaj przekonania i zabobony. Ludzie z południa wierzyli w różne dziwne rzeczy... Że myszy rodzą się ze zgniłej słomy... Że miesiączkująca kobieta sprawia, że mleko kiśnie... Że Patronute Pal ma dostęp do morza... Wiele głupich uwag można tu było usłyszeć. Pewnie dlatego starsze bóstwa nie cieszyły się popularnością- były uważane za bóstwa warstwy niższej, biedoty i głupich. Wszystko powoli przejmował Kościół Varrosa, w mniej lub bardziej humanitarny sposób...
- Pora na nas... -rzekł starszy strażnik, kiwając na Essy.- W drodze możemy pomówić. 


Mistrz Gry: Liuks

Trzeba było uważać. Bardzo uważać. Jeden nieostrożny ruch mógł zbudzić staruszkę, a to oznaczałoby spartaczoną robotę, żeby już nie wspomnieć o innych, możliwych następstwach. Niemniej jednak, złodziej miał albo szczęście, albo talent. Udało mu się znaleźć przy pani De Veth niepostrzeżenie.* Kobieta miała spokojny, choć surowy wyraz twarzy. Siatka zmarszczek, nieco zbyt duże podgardle i pierwsze plamy wątrobowe. Nie odznaczała się niczym szczególnym, co różniłoby ją od starych, wielkich matron rządzących nielegalnymi interesami.
Łatwiejsza część zadania była już za Liuksem, teraz przyszła pora na prawdziwe wyzwanie. Gildia Złodziei robiła mu jakiś chory test bądź staruszka naprawdę sypiała z tą błyskotką na szyi... Niezależnie od tego, jaka była prawda, mężczyzna musiał wykonać robotę po mistrzowsku, jeśli chciał należeć do najbardziej zorganizowanego ugrupowania złodziejskiego. Tak więc, milimetr po milimetrze przesuwał gruby łańcuch, aż w końcu zdobył upragniony przedmiot.** 
Kobieta lekko chrapała pod jego głową, a wielki brylant znajdował się w dłoni Liuksa. Ile był wart? Czy skrywał jakiś sekret? Być może był pożyteczny dla magów? Tego złodziej nie wiedział.*** I nie musiał tego wiedzieć. W końcu nie był paserem. Jego zadaniem było zdobycie brylantu i dostarczenie go do Deja Vu. Spotkanie miało odbyć się za dwa dni, w jednej z kamienic, w której urzędowała Gildia. Choć wydawało się to przesadą, organizacja zajmowała aż trzy kamienice (przynajmniej jeśli chodzi o te, o których złodziej wiedział), w których prowadzili dokumentacje. Miejsca skoków, operacji, transakcji...
Liuks miał okazję dowiedzieć się kiedyś kilku ciekawych faktów o Gildii. Jej zniszczenie było praktycznie niemożliwe, jeśli ktoś chciałby dyskwalifikować ją oddziałami. Gdy jeden ze złodziei został złapany, cała reszta traciła z nim kontakt, a wszystkich czekała reorganizacja. Zmiana tożsamości, miejsca zamieszkania... Wszystko w czasie nie dłuższym, niż godzina. Niewiarygodna precyzja szła w parze z niewiarygodnym profesjonalizmem. Szansę na zniszczenie Gildii miał tylko ten, kto znał ją od środka. Choć do tego także potrzebowałby miesięcy przygotowań. Wszystkie centra dowodzenia musiałyby być zaatakowane i unicestwione praktycznie w tej samej chwili, a i to nie dawało pewności... Istniała przecież Królowa Kier. Była chyba największą niewiadomą w całym tym cyrku marionetek.
Tak czy inaczej, trzeba było spieprzać. Powoli i cichutko. Dojść do mieszkania, zamknąć się i czekać z nadzieją, że wszystko poszło zgodnie z planem. Nim jednak Liuks wyszedł z sypialni, zobaczył w kącie pokoju coś jeszcze... Kot nie był kocurem, a kotką. Która miała kilka młodych. Jeden z nich niezdarnie podszedł do złodzieja i zaczął wąchać jego but. Był nie większy, niż dłoń mężczyzny. Cały czarny, z zielonymi oczami i miękkim futerkiem. Zwierzątko w końcu zwinęło się w kłębek obok jego buta i zasnęło.


Mistrz Gry: Avrel Alliser

Coś musiało się wydarzyć... Coś musiało sprawić, że akurat teraz znalazł się w kiciu, czekając na wydanie wyroku. Ale co? Udało mu się przypomnieć kilka faktów.* Pierwszym był atak na jakąś wysoko postawioną elfkę, który wydarzył się podczas jej wystąpienia w Świątyni Elohne. Mówiła o tym, że rasy są sobie równe. Ogólnie, cała sprawa wydawała się podejrzana pod względem politycznym, jednak jaki związek miało to z morderstwem? Drugą rzeczą było przybycie do stolicy kilkunastu paladynów, którzy patrolowali granicę z Ziemiami Hord... Jeszcze coś innego: kurs lirów poszedł na dół, korona dominowała na giełdzie... Nie, musiało chodzić o coś innego... Ale o co? Avrel czuł, jak jakaś informacja łaskocze go po potylicy. Jak kręci mu się po głowie, niczym ognik. A jednak nie mógł jej pochwycić.
W końcu jednak młody czarodziej był zmuszony przerwać rozmyślania i stanąć twarzą w twarz z trójką złotych elfów. Wysłuchali jego odpowiedzi w spokoju, a na wzmiankę o zabójstwie Sorbet zacisnął pięści w gotowości do walki. Jeedo spojrzał wówczas na niego z surowością w oczach. Majak wydawała się nieporuszona tym, co działo się w celi. Opierała głowę o wilgotną, kamienną ścianę celi, jakby doskwierał jej wyjątkowo dokuczliwy kac.
- Tak się składa, że współwięźniowie nie są nam na rękę... -zaczął mówić Sorbet, gdy Avrel skończył.- A już na pewno nie jest nam na rękę mówienie czegokolwiek aleksandryjskiemu śmieciowi.
- Siedź cicho i opanuj się! -dało się słyszeć podniesiony głos Jeedo, płomień w jego dłoni zamigotał.- Nasz towarzysz nie zasługuje na tak obraźliwe słowa.
Sorbet pomruczał coś pod nosem, po czym usiadł na ławce obok Majak. Zdawało się, że cała trójka się rozluźniła, być może nawet zaakceptowała fakt, że od teraz będzie z nimi przebywał Alliser.** Gdyby było inaczej, zapewne dostałby w bebechy po raz drugi.
- Nie myśl, że jesteśmy kumplami, bo siedzimy w jednej celi, aleksandryjczyku -odezwała się elfka.
- Niemniej jednak, chętnie dowiedzielibyśmy się, co dzieje się poza tą celą -zaczął Jeedo, zerkając gniewnie na Majak.- Opowiesz nam? Wieści z wielkiego świata pozwalają zapomnieć o tym nędznym padole łez.
Avrel nie dowiedział się tego dnia, za co trafiła tutaj trójka złotych elfów. Nie byli specjalnie rozmowni i wyglądali na wykończonych. W końcu nie pozostało mężczyźnie nic innego, jak zwinąć się na kamiennej ławce i zasnąć. Z koszmarów o morderstwie obudziły go ciche szmery rozmów, z których mógł wyłapać niektóre zdania.***
-...gdy przyjdzie Sennar -tłumaczył coś Jeedo.- Wtedy i tylko wtedy. Nie prędzej.
- Ten dalej jest problemem. Może zaszkodzić. A ten kawałek szkła, który zwinąłem? Nie wyda nawet pisku, wiem jak to... -głos Sorbeta.
- Żeby zwalić nam na głowę jeszcze więcej gówna? -wkurzył się Jeedo, podnosząc nieco głos.- Już teraz jesteśmy postrzegani jako agresorzy, opinia publiczna nie zostawi na nas suchej nitki, jeśli zginie jeszcze ktoś w stolicy.
- Sugerujesz, że mamy wziąć go ze sobą? -mówiła Majak.- Sss... Kurwa, ale mnie boli ten łeb...
- Przynajmniej już nie krwawi -zażartował Sorbet.
- Sugeruję... -zaznaczył Jeedo.- Że Sennar zdecyduje o jego losie. A do tego czasu pójdzie z nami.
Więcej Avrel nie mógł usłyszeć. Kim byli jego współwięźniowie? Czy nie zdecydują się poderżnąć mu gardła? Czego tak naprawdę chcieli i jakie spiski mogli knuć w celu więziennej? Tego mężczyzna mógł się tylko domyślać. W końcu zasnął, a śniły mu się potworne wizje tego, jak zabija Ernesta Kalindara, wciąż i wciąż... A później zapada wyrok: winny i skazany na śmierć. Oczami wyobraźni zobaczył jeszcze ów magiczny miecz, w pełnej okazałości. Duży, dobrze wykonany, bardzo stary, a jednak w doskonałym stanie... Z runicznymi znakami na ostrzu. Znaki używane przez mroczne elfy, w pierwszych wiekach istnienia rasy... Stare, bardzo, bardzo stare... Symbol trzygłowego węża wpisanego w okrąg... Zdawało się, że tak nieuchwytna myśl, która dręczyła Avrela, jest już na wyciągnięcie ręki... Nim jednak ostatecznie uświadomił sobie wszystko, osunął się w sen bez snów, z którego nie pamiętał już nic.


Mistrz Gry: Xavira

Wiedza była potęgą, tak samo jak armia, wpływy i pieniądze. W pewnym sensie wszystkie te rzeczy były tylko walutą, której kursy zmieniały się tak samo jak giełda. Tak więc Xavira wytężyła swój umysł, by przypomnieć sobie wszystkie plotki, które doszły do jej uszu. I wiedziała co nieco o tym, co zaszło.* Młodą elfką, o której rozmawiali dorośli była Victoricka Preetgllad, która od jakiegoś czasu walczyła o równość dla wszystkich ras, wliczając w to także mroczne elfy, trytonów, niziołki, diablęcia... Nic więc dziwnego, że ktoś o zdrowym rozsądku postanowił się jej pozbyć. Fanatycy i głupcy, potrafiący kontrolować tłum, byli niebezpieczni i należało usuwać ich z polityki.
Odpowiedź dziewczynki spodobała się chyba Donowi Selwenio, gdyż uśmiechnął się delikatnie i napił wina, nie wracając już do tego tematu. Rozmowy zeszły na te grzecznościowe, podczas których córki Dona były zmuszone przez etykietę do chwalenia ubioru matki Xaviry. Oczywiście nikt z jej rodziny nie wyczuł w tym wyszukanego sarkazmu. Gdy wszyscy byli zajęci rozmową, była pora na przyjrzenie się młodemu Grenziemu. On też na nią zerkał, choć nie był to wzrok zakochanego w niej paniczyka, a zdarzali się tacy. Patrzył na nią, jak na rywalkę, na przeciwnika, do którego musi podejść, nim wykona cios. W jego spojrzeniu kryła się ta dziwna mieszanka uczuć, która pojawia się, gdy człowiek nie jest do końca pewny siebie i tego, co należy teraz zrobić.** Choć jego mięśnie i wiek mówiły co innego, instynkt dziewczynki podpowiadał jej, że Grenzi jest od niej słabszy w tej najważniejszej rzeczy- w planowaniu, knuciu i wprowadzania swojej woli w życie. Tacy ludzie niekoniecznie musieli być wrogami. By odnieść sukces, trzeba było manipulować innymi, nakręcając jednych przeciwko drugim, przerywając bądź rozpoczynając spory. I tym była polityka.
Kolacja w końcu dobiegła końca, a Don Selwenio z rodziną mięli zostać w Pałacu Słońca na noc, by jutrzejszego poranka ruszyć w stronę Gild-Aldenu. Grenziemu zostały przydzielone komnaty sąsiadujące z komnatami Xaviry, która późnym wieczorem miała oprowadzić go po pokojach, pokazując mu sale tronową, jadalnię, salę biesiadną... Do tego czasu dziewczynce zostały dwie godziny, które mogła spędzić w swoim pokoju.
Pokój Xaviry należał do jednych z największych w pałacu, zgodnie ze starymi obyczajami, które mówiły, że młoda księżniczka potrzebuje najwięcej miejsca. Pelopea jeszcze kilka lat temu próbowała na siłę wystroić wszystko w różowe odcienie, dodać dziewczęcą koronkę i mnóstwo kwiatów. Oczywiście był to pomysł absurdalny, a sama Xavira wystroiła swoją komnatę tak, jak chciała. 
W końcu nastała godzina spotkania, a Grenzio zapukał dość mocno do drzwi dziewczynki. Gdy ta otwarła, mogła lepiej mu się przyjrzeć. Srebrne, zaczesane do tyłu włosy sięgały młodzieńcowi do łopatek. Przebrał się, miał na sobie teraz białą koszulę i czarne, materiałowe spodnie. Koszula, rozpięta na górze, zdawała się ledwo obejmować jego klatkę piersiową i bicepsy. Niemniej jednak, na twarzy dalej można było zaobserwować niepewność wobec dziewczynki.
- Ojciec kazał mi tutaj przyjść i poprosić Cię, żebyś pokazała mi pałac -zakomunikował, unosząc wyżej głowę.- Mam lepsze rzeczy do roboty, więc się streszczaj.
Słowa były jasne, choć brzmiała w nich nutka wahania. Xavira doskonale znała ten ton. Grenzio po prostu się jej bał.*** Tak czy inaczej, pora była owinąć go sobie wokół palca i przyporządkować do swojej woli. Co zaś do pokazywania Pałacu Słońca, mogła zacząć od którejkolwiek z sal by zechciała.


Mistrz Gry: Arana Merimangë

Czas spędzony w posiadłości Blathh'rose był magiczny. W jakiś sposób ten dzień wpłynął na Aranę i sprawił, że poczuła coś głębszego, pierwszy raz w życiu. Zabawa w wannie, wspólny posiłek, oprowadzenie po całym domu... Było wspaniale. Niemniej jednak, wszystko musi się kiedyś skończyć.
Vingardus z początku nie odpowiadał na jej dotyk, gdy Arana wtuliła się w jego tors. Dopiero po chwili również ją uściskał, tak jakby trzymał w ramionach cały swój świat, rozpaczliwie starając się go nie stracić. Choć przyszłość prezentowała się malowniczo, w jakiś sposób oboje wiedzieli, że być może to tylko sen. Oboje zapałali do siebie uczuciem, które miało związać ich losy. Co jednak im groziło? Nic, co nie groziłoby każdej innej takiej parze. Po prostu bali się tego, co nowe. Oddanie komuś swojego serca zawsze wiąże się z ryzykiem.
W końcu jednak Arana dosiadła swojej własnej klaczy i ruszyła przed siebie niczym wicher. Mara Nocna jakby instynktownie wyczuła, że właścicielka zamtuza będzie odtąd jej panią, gdyż radośnie uniosła łeb do przodu i pognała. Koń ten był doskonały, dawał się prowadzić, jednak często sam wybierał, którą trasą najlepiej dotrzeć do celu, jakby odgadując wolę dziewczyny.* W bramie posiadłości czekała na nich Dama, radośnie bawiąc się znalezionym w trawie żukiem, ani myśląc uraczyć jeźdźczynię spojrzeniem.
Słońce już zaszło, gdy Arana przybyła do zamtuza. Do budynku przynależała też mała zagroda na tyłach, gdzie klienci zostawiali swoje konie. Odpoczywały tam też centaurzyce, będące pracownicami przybytku. W czasie, gdy dziewczyna prowadziła swojego konia do odpowiedniego kojca, w pobliżu przebywała jedna z nich, Setthe. Należała do tych najmniej rzucających się w oczy dziewcząt, choć koński zad nie ułatwiał jej tego zadania. Jej zgrabne i szczupłe ciało było wypełnione tatuażami, które miały przypominać prawdziwe centaurze wzory. Sama Setthe musiała być trzymana przez czterech mężczyzn, gdy nakładano jej tatuaże. Były one bluźnierstwem dla całej rasy centaurów i centaurzyca zostałaby zamordowana, gdyby kiedykolwiek pojawiła się na Ziemiach Hord. Tak więc były właściciel zamtuza zrujnował życie młodej dziewczynie, która była skazana na to, by nigdy nie zobaczyć już rodzinnych stron.
- Pani ma... -uśmiechnęła się łagodnie, gdy ujrzała swoją właścicielkę, a następnie z mieszaniną zdziwienia i zachwytu spojrzała na klacz. Eliig Ferra były naprawdę drogimi końmi i naprawdę rzadko można było je tu zobaczyć. Zdarzało się też, że centaury kochały się z normalnymi końmi. Nic więc dziwnego, że Setthe odruchowo zerknęła za ogon klaczy i na jej twarzy na ułamek sekundy zobaczyć można było zawód.- Cieszę się, że Cię widzę. Wszystkie dziewczęta tworzą coraz to nowsze opowieści o tym, co się z Panią stało. Charlotte zapewniała, że dziś rano Pani ciało znajdowało się już przed Świątynią Ezor, a Kira twierdzi, że Pan Blathh'rose obdarł Panią ze skóry... Na to Nimfe powiedziała, że...
Widać było, że w zamtuzie zapanował swego rodzaju, kontrolowany chaos. Za niecałą godzinę miały zacząć się godziny przyjęć i wówczas wszystkie dziewczęta powinny już być w swoich pokojach, gotowe przyjąć mężczyzn i kobiety. Co jednak działo się w przybytku? Trzeba było sprawdzić. Światła paliły się tylko na parterze, zaś przed głównym wejściem wisiała wypisana odręcznie kartka (pismo Kiry?) o treści: "Zamknięte do odwołania!". Gdy dziewczyna weszła do środka, zastała tam wszystkie swoje prostytutki i służki. Żadna z początku nie zauważyła jej powrotu, a na parterze żywo prowadziło się rozmowy i kłótnie.
- Ty pieprzona pizdo! -krzyczała Iria do Nimfe.- Jeszcze raz nazwiesz mnie młodą szmatą, która nic nie wie o życiu, a rozpieprzę Ci wszystkie zęby i zrobię z Twoich uszu ozdobę nad drzwi!
- Patrzcie, co tu się dzieje! Powinnyście wybrać mnie już dawno temu! -Kira przekonywała do swoich racji trójkę mrocznych elfów, biseksualistów.- Arana już nie żyje, a tutaj jest chaos... Poza tym zawsze twierdziłam, że powinniście znajdować się na trzecim piętrze...
- ...a ja wtedy naplułam mu tą spermą w oko, czaisz? -śmiała się Sonja, pijana jak nigdy przedtem.- Nawet nie wiedział, jak zareagować...
Dopiero, gdy właścicielka zamtuza zaprezentowała wszystkim swoje przybycie, dziewczęta i chłopcy uspokoili się, patrząc na nią z niedowierzaniem. Okazało się, że większość osób była pewna jej śmierci, piwniczka ze słodyczami i alkoholem została całkowicie opróżniona (oczywiście winny się nie znalazł), a w łazience były ślady krwi. Niemniej jednak, dzięki pomocy Nimfe, Aranie udało się jakoś ogarnąć przybytek i żaden z odwiedzających go tej nocy klientów nie zorientował się, jakie sceny miały tego dnia miejsce.
Nieco nad ranem, gdy ostatni klienci kończyli już swoje spotkania, mroczna elfka siedziała z dziewczyną na czwartym piętrze, rozmawiając o zaistniałej sytuacji. Nimfe nie ukrywała, jak zaskoczona jest spotkaniem Arany z Vingardusem oraz prezentem od niego. Gdy dziewczyny z zamtuza dowiedziały się o Marze Nocnej, plotki zaczęły płynąć z nową siłą.
- No więc... Opowiesz mi? -dopytywała się.- Kochałaś się z nim? To prawda, że ponoć zabija dziewczyny? Na Ezor... Kazał Ci zabić jakąś...? Nie musisz mówić, jeśli to traumatyczne... Ale powiedz, bo lepiej się wygadać.
Mroczna elfka miała w sobie coś, co sprawiało, że Arana czuła się przy niej podobnie, jak czuła się z Vingardusem. Nie pożądała jej, jednak obdarzyła zaufaniem i czymś, co mogła zdefiniować dopiero po nocy z Blathh'rose- miłością. Nimfe była przyjaciółką, niemal siostrą. Gdyby jej zabrakło, właścicielka zamtuza nie miałaby nikogo, komu mogłaby powierzać swoje obawy, plany i nadzieje. Jej życie byłoby w jakiś sposób puste. I uświadomiła to sobie dopiero teraz.
Dziewczyna wyjawiła mrocznej elfce, jaki jest Vingardus bądź nie. Tak czy inaczej, w końcu rozmowa dobiegła końca, a sama Arana musiała się przebrać, wziąć zasłużoną kąpiel i pójść spać. Tak więc zasnęła, a gdy zasłony jej komnat poruszyły się nieco mocniej, niż zwykle, półprzytomny umysł właścicielki zamtuza zignorował ten dźwięk.** Obudziła się dopiero, gdy coś... Ktoś... Z całym impetem skoczył na jej łóżko, celując sztyletem w jej gardło. Za sprawą jakichś bóstw bądź szczęścia, Aranie udało się uniknąć pierwszego, śmiertelnego ciosu. Drugi był wymierzony z mniejszą precyzją, ale o wiele mocniej i przeciął nadgarstek i dłoń kobiety, nadszarpując żyły.***
Krew trysnęła w momencie, zostawiając czerwone plamy na białej pościeli. Zabójczyni stała nad ranną dziewczyną w zwycięskiej pozycji, celując sztyletem w jej krtań. Jeszcze jedno pchnięcie... Jeden ruch... Nagle duży, porcelanowy wazon rozbił się na potylicy skrytobójczyni, którą okazała się... Shiori! Młoda elfka, tak niewinna i niepozorna! Nieprzytomna, zwaliła się na Aranę, odsłaniając jej wybawczynię... Równie przerażoną jak Arana, Kirę.

---

* Rzut dla: Essy
Czynność: Przekonanie do siebie rolnika ; Określona: Charyzma (cha) ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 30
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Essy
Czynność: Przekonanie strażników miejskich ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 86% ; Wynik: 8
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Essy
Czynność: Ocena możliwości ucieczki ; Określona: Percepcja (pe) ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 39
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Liuks
Czynność: Skradanie się do łóżka staruszki ; Określona: Skradanie (pe, zr) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 90% ; Wynik: 49
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Liuks
Czynność: Ściągnięcie staruszce brylantu ; Określona: Kradzież (zr, sze) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 26% ; Wynik: 9
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Liuks
Czynność: Ocena wartości błyskotki ; Określona: Wiedza ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 57
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Przypomnienie sobie ostatnich zmian w mieście ; Określona: Wiedza Społeczna (in, cha) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 48
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Wywarcie dobrego wrażenia na współwięźniach ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 84 
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Usłyszenie nocnej rozmowy ; Określona: Percepcja (pe) ; Próg wykonania: 40% ; Wynik: 21
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Xavira
Czynność: Przypomnienie sobie najnowszych wydarzeń ; Określona: Wiedza Społeczna (in, cha) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 15
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Xavira
Czynność: Analiza Grezia ; Określona: Inteligencja (in) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 28
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Xavira
Czynność: Wywarcie wrażenia na Grenzie ; Określona: Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 55% ; Wynik: 46
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Jazda na Eliig Ferra ; Określona: Jeździectwo (cha, wt) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 68
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Wyczucie zagrożenia ; Określona: Skradanie (pe, zr) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 54
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Uniknięcie ciosu sztyletem ; Określona: Uniki (szy, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 43
Rezultat: NEGATYWNY

---

Essy otrzymuje 1% do zdolności: Retoryka
Liuks otrzymuje 1% do zdolności: Skradanie
Liuks otrzymuje 5% do zdolności: Kradzież
Avrel Alliser otrzymuje 1% do zdolności: Wiedza Społeczna
Xavira otrzymuje 2% do zdolności: Wiedza Społeczna
Arana Merimangë otrzymuje 2% do zdolności: Jeździectwo

---

//Azula: Piszesz doskonale i świetnie wczuwasz się w klimat! Niemniej jednak, musisz uważać z naruszaniem świata przedstawionego. Wybieranie nazwy dla pałacu nie jest jakoś specjalnie problematyczne, jednak w ogólnym rozrachunku lepiej jest pozostawić Mistrzowi Gry wszelkie nazwy własne, wypowiedzi NPC-ów itd. Dzięki temu unikniemy jakiegoś edytowania odpisów w przyszłości. Co do opisy pokoju Xaviry- daję Ci wolną rękę.

»Zamieszczono 01-02-2019 19:280
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50502
Mistrz Gry: Godrick

Ogriss było jednym z większych miast w królestwie, do tego nastawione na handel, przez co powstały dziesiątki sklepów i sklepików z księgami, nie wliczając w to samych bibliotek. Te ostatnie nie były dobrym rozwiązaniem, gdyż drużyna miała zabawić w mieście tylko jedną noc, przez którą krasnolud na pewno nie skończyłby czytać księgi. Tym razem wiedzę trzeba było kupić. Każda moneta ma jednak dwie strony: patrząc na to z tej bardziej optymistycznej, nowa wiedza pozwoli mu jeszcze bardziej rozkręcić interes w lombardzie. Sama literatura też nie pójdzie na marne.
Godrickowi nie udało się zwiedzić wszystkich sklepów w mieście.* Wszedł jednak do kilkunastu, gdzie znalazł interesujące go materiały. Większość z nich nie była specjalistyczna i traktowała wycenę przedmiotów bardzo pobieżnie. Poza tym wiedza w nich zapisana była przedawniona. Niemniej, jeśli chciało się zaznajomić z tematem, potrzebne były i takie treści. Prócz nich krasnolud znalazł także trzy bardzo specjalistyczne książki: "Magia w przedmiotach" Susan Earthardd, "Handel Magią" Gordessy Wingelloth oraz "Zaklinanie- czego i za ile?" H. S. Smith'a. Za nie wszystkie (trzy specjalistyczne i pięć innych, mniej specjalistycznych ksiąg) Godrick zapłacił tylko 324 korony.** W handlu literaturą trzeba było zrozumieć jedno: czym książka jest grubsza, tym jest droższa i tym trudniej ją skopiować. Fakt, krasnoludzkie prasy zajmowały się wyrabianiem ksiąg w sposób znacznie szybszy i przystępniejszy, dzięki czemu zwykli obywatele mogli cieszyć się literaturą, a w Astul- gazetami. Niemniej jednak, ilość autorów i tytułów nie malała, a książki specjalistyczne były wyjątkową rzadkością. Mało kto decydował się na przelewanie swojej wiedzy na papier, większość decydowała się przyjmować czeladników, a nie pisać książki o swoim fachu. Gdyby nie zdolności handlowe krasnoluda, musiałby on za wszystko zapłacić znacznie więcej.
Szczególnie interesująca mogła się okazać książka Gordessy Wingelloth, gdyż była ona krasnoludzicą, a sam klan Wingelloth cieszył się sławą, jeśli chodzi o sztuki cechowe. Tak czy inaczej, po przybyciu do obozowiska, Godrick mógł oddać się lekturze. Marsz w stronę miasta i z powrotem nieco go wykończył, na co zaradzić mogła (kończąca się już) wiśniówka Filcha. Reszta drużyny zdecydowała się na podróż po sklepach dopiero dnia jutrzejszego.
- Zaraz tam kupować książki -zagadnął go Filch, gdy razem jedli kolację, był już lekko wstawiony.- Mogłeś mnie spytać o te... No... Zagadnienia magiczne!
- Wątpię, żebyś był w stanie cokolwiek o magii powiedzieć, elfie -przekomarzała się Kruczowłosa.- Do tej pory pokazałeś tylko, że znasz się na robieniu gorzałki.
- Ano! -czarodziej widocznie odebrał to jako komplement, gdyż uśmiechnął się radośnie.- Gdyż alkohole to największa magia, panno Kruczowłosa! Gdyby nie alkohol, wielu ludzi nie miałoby na świecie...
Krasnolud nigdy nie dowiedział się, czego wielu ludzi nie miałoby na świecie, gdyż czarodziej przysnął niedokończywszy zdania. Kobieta bard po jakimś czasie poszła położyć się do karocy. Jakiś czas temu wygoniła stamtąd El'Kadoo i wewnątrz pojazdu sypiała razem z Victoricką. Godrick raz zobaczył, gdy dziewczynka wtulała się do kobiety podczas jednej z zimniejszych nocy. Młoda elfka, choć całkowicie opanowana i potrafiąca czarować, miała bardzo słaby organizm i dało się to zaobserwować na różne sposoby. Nie trawiła tłustego bądź twardego mięsa, szybko się męczyła, a chłodniejszy podmuch wiatru mógł sprawić, że usta jej siniały.
Krasnolud został sam na sam z Decimie, a ten zagadnięty o swoją przeszłość, spoważniał. W jakiś sposób wydawał się teraz o wiele doroślejszą i smutniejszą postacią, niż był wcześniej. Nie uciekał jednak od odpowiedzi i zaczął opowiadać swoją historię.***
- Cóż... Urodziłem się i wychowałem w Ajhadzie, gdzie byłem służącym u jednego z wysoko postawionych szlachciców. Życie tam wygląda całkiem inaczej, niż w Królestwie Aleksandrii... -mówił powoli, choć niezbyt chętnie.- Jeśli powiesz coś, co nie zostanie przyjęte dobrze... Zostaniesz źle zrozumiany... Albo po prostu znajdziesz się tam, gdzie nie powinieneś... Wówczas umierasz. I masz szczęście, jeśli śmierć jest szybka. To paskudna, chora kraina, a jej mieszkańcy są albo potworami, albo są wykorzystywani i uciskani przez potwory. Tak czy inaczej... Była tam też Victoricka... Sama musiałaby Ci opowiedzieć, jak tam trafiła i co się z nią działo. To jej sekrety. A jeśli chodzi o mnie... Jednej nocy ukradłem konia, wziąłem ją ze sobą i uciekliśmy z tego potwornego miejsca. Od tego momentu nie odstępuję jej na krok.
W opowieści mrocznego elfa było wiele niedomówień i znaków zapytania. Niemniej jednak, nie był to dobry moment na dopytywanie i otwieranie starych ran. Decimie, czego można się było domyśleć, miał okropną przeszłość. Chłopak dorzucił jeszcze trochę drewna do ognia i poszedł się położyć, choć Godrick wiedział, że tej nocy jego towarzyszowi nie uda się już zasnąć.


Mistrz Gry: Wernyhora z Jęczydołów

Moody Ratrador uśmiechnął się tylko, gdy Wernyhora zaczął ostrzyć swoje toporki. Był to uśmiech pełen niezdrowej pasji i zapału, którego cieszy fakt, że czyiś rynsztunek będzie doskonalszy dzięki jego sprzętowi. W końcu jednak rozmowa zeszła na kuszę, a krasnolud rzemieślnik przebadał ją, używając do tego aż kilku soczewek w swoich goglach. Werdykt był niepokojący:
- Zdaje się, że ktoś grzebał już przy tej kuszy, przynajmniej dwa razy. Jest tutaj kilka niedokręconych dobrze części... Skrócenie jej byłoby kłopotliwe, musiałbym wymienić trochę części na lżejsze, a nie mam ich na stanie... -mówił, ciągle badając broń, zaskoczyły go jednak dalsze słowa krossa.- Używać w jednej ręce? To ciekawe techniki walki... No cóż, spróbuję coś z tym zrobić.
Moddy zaczął grzebać przy kuszy, a trwało to aż do zachodu słońca. Gdy skończył pracę, przedmiot wyglądał doskonale. Naoliwiony, wyczyszczony mechanizm, polepszony spust, wzmacniana rączka... Rzecz świetna jako zamiennik do krossowej kuszy polowej. Cena jednak znów okazała się ogromna- 150.* Szlag! Za naprawę trzeba było jednak zapłacić.
Gdy Wernyhora wyszedł ze sklepu rzemieślnika, po chwili został zaatakowany przez trzech rzezimieszków. Ktoś ich nasłał? Po co? W jakim celu atakowali kogoś tak postawnego? Na odpowiedzi można było zaczekać. Łowcy Smoków udało się wykręcić rękę mężczyzny, który ugodził się pałką w twarz. Następnie potężne kopnięcie w żebra. Opryszek leżał w błocie, zwijając się z bólu, zaś dwójka jego towarzyszy odruchowo cofnęła się o krok. Ich oczy były wielkie jak spodki.**
Dwa kastety idealnie leżały w dłoniach starego krossa, który zaczął swój powolny bieg w stronę pozostałych przeciwników. Potężne uderzenie z barku odrzuciło mężczyznę kilka metrów dalej, praktycznie eliminując go z dalszej walki. Wernyhora zdał sobie z tego sprawę dopiero wówczas, gdy kastety rozbiły twarz opryszka. Krople krwi i kawałki mięsa pryskały na wszystkie strony, w tym na zarost i twarz łowcy. Ostatni z rzezimieszków zaatakował od tyłu, jednak kross objął jego twarz w dłoni. Potężne ściśnięcie, coś gruchnęło w szczęce szamoczącego się mężczyzny, a następnie strumyczek krwi przelał się przez palce starego wojownika. Gdy ten cisnął cierpiącym w agonii aleksandryjczykiem, zdał sobie sprawę z wygranej walki oraz tłumu, który potyczkę obserwował.***
Jakaś kobieta drżała, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Mężczyźni wahali się, czy podejść do skomlących w bólu (bądź nieprzytomnych) oprychów. Był też pies, który podkulił ogon i ujczał, jakby był bity. Tylko dzieci się nie bały, patrząc z zaciekawieniem na kawałki mięsa zmieszanego z błotem. Ich rodzice byli widocznie zbyt przerażeni, by je odciągnąć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Wernyhora nie musiał nawet sięgać po swoje topory, nie mówiąc już o smoczych nożach umieszczonych na klatce piersiowej- broni używanej w ostateczności. Trójka mężczyzn nie była ostatecznością, nie była nawet zagrożeniem.
Tupot kilkunastu stóp. Opancerzonych. I zjawili się strażnicy. Siedmioro... Nie, ośmioro. Pancerze płytowe średniej jakości, widocznie najlepsze, jakie oferowała Stara Stolica. Przy pasach nosili krótkie miecze, na plecach puklerze, zaś w rękach piki bądź halabardy. Najbardziej barczysty z nich, noszący na piersi jakąś nieistotną, miedzianą odznakę, podszedł do pobojowiska. Przyjrzał się wszystkiemu z przestrachem i dopiero po chwili dostrzegł ociekającego krwią Łowcę Smoków. Choć wzrok mężczyzny skierowany był na niego, tak naprawdę zdawało się, że patrzy w dal.
- Jesteś... Jesteś aresztowany... -wydukał.
- Ale to Kołodziej zaatakował! -jakiś urwis odezwał się do strażnika, któraś z kobiet natychmiast podbiegła, by zabrać dziecko.- Jożem patrzył. Kołodziej, Stasiek od Wrońca i Paluch!
Dopiero teraz rozpoczęły się szmery rozmów, jakby głos chłopczyka wyrwał wszystkich z szoku. Dało się słyszeć zdania takie jak: "Wreszcie dostali za swoje" bądź "Kołodziej wydupczył córkę Stępienia". Oczywiście, przekleństw i klątw pod adresem krossa było znacznie więcej. Dziesiętnik straży, bo nim chyba był ów strażnik z odznaką, przysłuchał się rozmową, nie spuszczając Wernyhory z oczu. Krzyknął dwa razy na gawiedź, by ta się rozeszła, a gdy to się nie stało, przemówił:
- Pan pójdzie z nami... -zwrócił się do krossa.- Pan Bolton zapewne chciałby pana poznać.


Mistrz Gry: Jericho Gifun

Trzeba było wstąpić do jedynej we wsi karczmy, która okazała się naprawdę przytulnym miejscem o niskim sklepieniu. Ze względu na jednopiętrowy kształt budynku, same pokoje gościnne były naprawdę wąskie. Karczmarką okazała się bardzo młoda krosska o długich, blond włosach zapiętych w cztery grube warkocze. Nosiła na sobie zwiewną koszulę, na której osadzony był kawał porządnej blachy. U pasa zwisała jej buława.
Pomimo wszystkiego, co zaszło podczas rozmowy z wieszczką, to Rich musiał przejąć inicjatywę. Okazało się, że dotarli na wyznaczone przez Krąg Paladynów miejsce, do wioski Smoczoszczep. Tutaj mięli zostać na okres trzech miesięcy, głosząc nauki Varrosa. Po owym czasie musieli wyruszyć do stolicy, by zdać raport. Prócz zwykłego głoszenia wiary, dostali też mnóstwo zleceń do kapłanów, paladynów i magów: musieli zbadać okoliczną faunę i florę, dowiedzieć się nieco o sytuacji politycznej i militarnej krossów, poznać tutejsze obyczaje i magię... W razie problemów, Jericho mógł działać w imieniu Kręgu, co pozwalało mu skazać kogoś na śmierć, jednak zbyt pochopne działania mogły zakończyć się dla całej drużyny ekskomuniką. Trzeba było działać rozważnie.
Rich przekazał wszystkie dokumenty karczmarce, która była odpowiedzialna za ugoszczenie czwórki mężczyzn. Kościół zapłacił z góry za ich pokoje (właściwie jeden mały pokój i cztery sienniki) oraz dwa posiłki dziennie. Na wszystkie inne wydatki paladyni dostali 2000 koron, ukrytych w szkatułce, którą Hermeton otworzył dopiero teraz.
- Jeszcze siedemset -usłyszeli stanowczy, ale spokojny głos Leony, karczmarki.- Kościół nic o koniach nie wspominał, a im też trzeba zapewnić siano, wodę i schronienie.
Nic się nie zdały tłumaczenia całej czwórki. Dziewczyna nie chciała też słyszeć o tym, że paladyni przyślą pieniądze, gdy już wrócą do stolicy. Tak więc z otwartej przed chwilą szkatułki zniknęło całe siedem setek koron.* Po zaprowadzeniu koni do stajni, rozpakowaniu się w pokoju i uprzątnięciu wszystkiego, mężczyźni mogli chwilę porozmawiać. A przed tym zamówili (opłacony już przez Kościół) obiad i piwo. Dostali więc po steku z hodowanych niedaleko wołów smoczych. Była to olbrzymia odmiana zwykłych wołów, które krossi hodowali na mięso, mleko i do celów transportowych. Co prawda, żaden z paladynów nigdy jeszcze nie widział takiego zwierza. Karczmarka wyjaśniła, że ich pastwiska leżą nieco za wschód, w górach, gdzie las się przerzedza. Łatwiej tam też o wypatrzenie smoków, które często polowały na pasące się woły.
- Jak to cudownie pachnie! -skomentował Morgen szczerze, biorąc do dłoni żelazne sztućce. Leona uśmiechnęła się przy tym i okryła rumieńcem, zdawała się najbardziej pokojowo nastawioną osobą w Smoczoszczepie.
- Na pewno też cudownie smakuje -dodał Emilio nieco ochrypłym głosem, gdyż od dawna go nie używał.
I spróbowali. A później ich szczęki zaczęły ruszać się coraz bardziej chaotycznie. Mięso było bowiem cholernie twarde i gorzkie. Morgen, ciągle żując pierwszy kęs, sięgnął po kufel z piwem, a robiąc łyka, jego oczy zrobiły się okrągłe jak spodki.
- Na gniew Varrosa... -wykrztusił z siebie.- Ile to ma procent!?
- Piwo pozyskujemy ze skałożyta i chmielu, trudno jest się do nich przyzwyczaić obcym -zaczęła ciągnąć Leona, polerując sztuciec. Zdawało się, że nagle posmutniała, choć jej twarz nie zmieniła wyrazu.- Ciężkie mamy tu życie, gleba w tych stronach rodzi tylko najtwardsze rośliny, które w większości nie są jadalne bądź pożyteczne. Woły smocze są też jedynymi zwierzętami, które hodujemy... Chociaż nie, są jeszcze kurczaki. I jeden z chłopaków we wsi kupił ostatnio dwie świnie... Ale i tak są mizerne, bo o samej trawie i wodzie żyć nie mogą, a tutejsza pasza im szkodzi.
Tak więc, jedząc tylko połowę obiadu i licząc się z możliwymi skutkami ubocznymi posiłku, paladyni zaczęli pogawędkę.** Jericho wziął Rocha na stronę, gdzie zaczęli rozmawiać o wybranej przez paladyna drodze. Zdawało się, że Hermeton wydawał się przybity i zażenowany całym zajściem. Zaczął się tłumaczyć:
- Kusiło mnie, by sprawdzić te plotki. Nie wierzyłem, że cokolwiek tam siedzi, a jeśli już siedzi, to na pewno jest to rodzaj jakiejś sekty bądź czarnoksiężnik -mówił mężczyzna.- I miałem wizję... Jednak nie taką, jakiej się spodziewałem. Użyłem mocy magicznej do przełamania czaru, jednak nie zadziałało. Podczas ostatniej nocy zostały rzucone zaklęcia naprawdę potężne. Łatwiej byłoby zabić nas magią, niż otumanić całą czwórkę w takim stopniu -tutaj zawahał się na chwilę, po czym chwycił towarzysza za przegub.- Gifun, musimy się tam udać znów. Może nie teraz, ale za kilka dni, o poranku, póki nie trwa noc. Wtedy napiszemy raport, gdy dorwiemy to coś. Ludzie stąd rzucą nam się do stóp, gdy pozbędziemy się tej cholernej wiedźmy. Pomówię z tutejszymi kapłanami, zasięgnę wiedzy z ksiąg... To najlepsze wyjście.
Niezależnie od tego, co zdecydował Jericho, mężczyźni w końcu dołączyli do reszty. Emilio miał lekko czerwony nos, a Morgen opowiadał mu coś pod nosem o plotkach wątpliwego pochodzenia, które słyszał o krosskach. Na drewnianym stole stała dumnie flaszka lokalnej pieprzówki. Choć była ledwie zaczęta, musiała mieć spory procent, skoro oboje wyglądali na wstawionych. Niespodziewanie Morgen wyciągnął z pochwy jeden ze swoich mieczy, następnie spojrzał na sufit, później na miecz. Znów na sufit... I wpatrzony w broń zaczął mówić:
- Cholera jasna. Jakie ostrze mogłoby załatwić takiego bydlaka?
Dopiero, gdy spojrzeli w górę, wszyscy zrozumieli, o co chodziło ich kompanowi. Budynek nie posiadał sufitu, a widoczny od środka strop. Pomiędzy mocnymi, rzeźbionymi ręcznie belkami wisiał szkielet smoka. A przynajmniej jego czaszka, część kręgosłupa i jedna łapa. Więcej nie zmieściło się w karczmie. Był naprawdę duży- otwór na oko miał wielkość puklerza. Kto mógłby pokonać taką bestię? Kto i w jaki sposób poskręcał ze sobą kawałki jej kości? Ile to wszystko było warte? Na te i inne pytania paladyni nie znali odpowiedzi.***
- No więc... -z zamyślania wyrwał wszystkich rozochocony Morgen.- Jaki mamy plan, szefie?


Mistrz Gry: Rakshi S'then

Regen Forr otworzył oczy, jeśli można uznać, że czaszka otwiera oczy. W jego oczodołach zaświeciły się dwa żółtawe świetliki, które zdawały się dostrzegać otoczenie. Głowa taurena zaczęła lekko lewitować, a potem spłynęła na wysokość głowy sprzedawczyni, gdzie unosiła się w powietrzu, milcząc. Było to potężne stworzenie, pełne wiedzy i magii... Z której diabelstwo mogło korzystać bez ograniczeń. Co jednak tak naprawdę oferował mimir? To trzeba było poznać samemu.* Należało tylko zapłacić. Starsza kobieta wsypała monety do szuflady za ladą oraz wyciągnęła z niej srebrną igłę i mały flakonik, w jakim zwykle przechowuje się atrament.
- Krwią teraz diaboł zapłaci, tak tak... -dukała, ujmując delikatnie dłoń Rakshiego.
Pierwszy dotyk kobiety sprawił, że dreszcz przeszedł po ciele diabelstwa. Trwało to jednak tylko chwilę. A później było ukłucie. I spadająca do flakonika pojedyncza, malutka kropla krwi. I znów ukłucie. Krosska nigdy nie wylewała więcej, niż jedną kroplę z każdego ukłucia. Po jakimś czasie dłoń S'thena stała się czerwona i boląca od wbijanej ciągle igły. Niemniej jednak, było to coś do wytrzymania i nie potrzebował bandażu.
- Teraz zaś za pierścień cena... -powiedziała łagodnie kobieta i ukłuła go.
W tym czasie diabelstwo poczuło, jak jego ciało jest rozrywane przez ból, promieniujący jak piorun z miejsca wbicia szpilki. Doświadczenie to było zdecydowanie natury magicznej. Gdy Rakshi otworzył oczy, a ból minął, zorientował się, że drży i dyszy, a staruszka przypatruje się mu z delikatnym uśmiechem na ustach. Nie był to jednak plugawy uśmiech kogoś, kto drwi sobie z diabelstwa. Był to uśmiech starszej kobiety, która doskonale wie, przez co przechodzi S'then i jest z niego dumna. Jeszcze dwa razy ból przeszył ciało mężczyzny, nim zapłata została uiszczona.**
Diabelstwo posiadało już mimira, z którym będzie mogło zamienić słowo po wyjściu. Na to przyjdzie jeszcze czas. Posiadało też pierścień, który poprawiał umiejętności magiczne. Był także dziwny list i busola. W sklepie były jednak inne rzeczy, tysiące innych rzeczy. Nie starczyłoby życia, by zbadać i poznać je wszystkie do głębi. Staruszka wykonała dziwny gest dłonią, a wszystkie mimiry znów ożyły, przyglądając się Regenowi Forr. ten zaś zmienił pozycje, podlatując bezgłośnie do S'thena i usadawiając się potylicą na jego ramieniu. Mężczyzna wyglądał teraz, jakby nosił na nim pancerz z czaszki taurena.
- Sam może za diabołem lecieć -zaczęła krosska.- Tak jednak mniej w oczy się rzuca, mniej zamieszania wyczynia. Diaboł porozmawia z nim poza sklepem, tam kontrakt z nim zwiąże, tam sekrety jego pozna i z mocy skorzysta... Tam. Tutaj zbyt wiele, aj, zbyt wiele magyi... Ale diablęcie jeszcze mocy szuka, jeszcze mocy łaknie...
Staruszka pierwszy raz wyszła za ladę i Rakshi zobaczył, że szara tunika sięga do jej kolan. Stopy kobiety były całkiem nagie, blade i zakończone ostrymi, wystającymi w różne strony paznokciami. Niemniej jednak, coś w jego głowie mówiło mu, że dla tej istoty przemiana w piękną młódkę nie byłaby problemem. A Ci, którzy widzieli ją jako taką dziewczynę, zapewne wiele cierpieli. Nie, S'then nie był postrzegany tutaj jako młokos do wykorzystania. Przynajmniej taką mógł mieć nadzieję.
Kobieta podeszła do ustawionych na podłodze stosów z księgami i wyjęła jedną z nich, z czarną okładką, zamykaną na rzemień, nieco zapleśniałą na bokach. Przyjrzała się jej uważnie, jakby czegoś się w niej doszukując, a następnie cisnęła ów książkę na blat. Później poczłapała na środek sklepu, gdzie sięgnęła do zwisających z sufitu medalików, koralów, błyskotek... Odpięła coś bardzo niepozornego... Zawieszoną na nitce, czarną igłę. Ta również pojawiła się na stole. Skierowała swe kroki ku szklanym gablotom z alchemicznymi specyfikami, a jej dłoń długo błądziła od butelki do butelki... W końcu natrafiła na jedną z nich, nieforemną i cuchnącą, która mogłaby pomieścić dwa litry płynu, choć w jej wnętrzu było nie więcej, niż 10 ml jakiegoś eliksiru. Gdy to wszystko pojawiło się na ladzie, kobieta sama zaczęła iść, by stanąć za nią, jednak znieruchomiała w połowie, jakby coś sobie przypominając:
- A może... Może... -zamruczała pod nosem.
Podeszła do kąta sklepu i jednym machnięciem dłoni odgarnęła pajęczyny i tłustą czarną wdowę, która zrobiła sobie tam gniazdo. Nie było tam nic specjalnego, tylko kubeł na parasole. Krosska wyciągnęła jeden z nich, duży, ciemnoniebieski. Nawet drewniana rączka była tego koloru, choć trudno było określi, czy to przez farbę, czy też samo drewno przyjęło ten kolor pod wpływem magicznych sztuk. Parasol również pojawił się na ladzie.
Choć Rakshi znał Magię, nie udało mu się rozszyfrować znaczenia czegokolwiek z tego, co znalazło się na zakurzonym blacie. Były to czary zbyt skomplikowane, zbyt dziwaczne i chore, by można je było zgadnąć bez odpowiedniej wiedzy. Tak więc diabelstwo mogło zaufać jedynie słowom staruszki, a nie kierować się własnym instynktem.***
- Tak więc, diabole, tak... Patrz, cóż przed Tobą stawiam... -wiedźma sięgnęła po czarną książkę.- To jest Grimoire Niechcianych Słów. Księga ta sama, jak mimir, wiedzę Ci opowie. Zaklęciami potężnymi Cię obdarzy... Cesarzy i królowie w dłoniach go mięli, rad słuchali... Wiedz, że największe mądrości zna owa księga, jednak za naukę cenę zabiera. Tak, tak... Cena jest duża.
- Grimoire Niechcianych Słów... -wyrecytowała czaszka goblina.- Koszt... Trzysta... Koron... I dwie łzz-zy.
- To zaś -kobieta wyciągnęła ostrożnie igłę przed Rakshim.- Szaleńczy Obłęd... Raz użyty zostać może... Kto igłą tą ukłuty zostanie, tego szaleństwo ogarnie bez miary... I w krwawej łaźni niszczyć będzie wszystko, zabijać bliskich i wrogich... Do czasu zgonu lub minut trzydziestu upłynięcia.
- Szaleńczy Obłęd... -recytowała czaszka.- Koszt... Setka koron... I jedna kropla... krwiii...
- Płyn zaś, co tam kapie, płyn... -krosska przechylała w dłoniach butelkę.- Płyn ten to miłość... Czysta... Ślepa... Potężna... Wlać komuś nieco, skrycie do napitku... Czekać, aż wypije i oczy otworzy... A zaraz do pierwszej z osób, które ujrzy, takie pragnienie poczuje, iż dusze całą odda. Wielka, wielka to magia...
- Eliksir Miłości Diabelskiej... -goblin mówił, podając cenę.- Koszt... Pięć setek i pięć koron... Siedem... Kropli krwi...
- Ostatnie zaś, co Ci zaoferować mogę, mój młody, młody diabole... -kobieta chwyciła w dłonie długi parasol.- Hybryda. Rzecz to przydatna, bardzo i bardzo... Kto tym parasolem mierzyć będzie we wroga, potrójną potęgą magiczną go ugodzi... Kto za rękojeść obejmie go jak miecz, ten w starciu z przeciwnikiem najpotężniejszym żelastwem dysponować będzie... Kto zaś rozepnie parasol, jak tarcze... Temu nawet krasnoludzkie kije mechaniczne krzywdy nie zrobią... Bardzom, bardzom z Hybrydy dumna...
Staruszka pogłaskała parasol tak, jakby głaskała własną córkę po włosach. Czaszka goblina znów rzekła cenę:
- Hybryda... -mówił mimir.- Pięć setek koron... I tysiąc... Kropel krwi...


Mistrz Gry: Christopher

Chłopakowi udało się znaleźć schronienie niemal natychmiast.* Była to przewrócona sterta mebli: jeden stół i dwa krzesła. Zawsze coś. Strzelanina trwała w najlepsze. Centaur będący po stronie Henrego pogalopował do schodów i skrył się na piętrze, skąd nie można było sięgnąć go pociskiem ze strzelby. Reszta ludzi krasnoluda oddawała strzały. Było w tym coś niezwykłego. Chris nigdy nie uczestniczył w podobnej scenie, a co ważniejsze- nigdy nie widział czyjejś śmierci. Tutaj jedni odbierali życie drugim.
Schronienie rekruta okazało się przewróconym barkiem, a z potłuczonych butelek polała się masa alkoholu, mniej lub bardziej lepiącego. Po chwili chowający się za zasłoną z mebli chłopak był nim przemoczony. Strzały nie cichły, a jemu pozostało tylko patrzeć, jak krasnolud przeładowuje broń w morderczym szale... Nabój, załadunek, szybkie wychylenie się, rzut oka, strzał, ukrycie... Nabój, załadunek... Każda taka powtarzająca się lista czynności trwała nie więcej, niż pięć sekund. Jeden z aleksandryjczyków zaczął się trząść, nie mogąc załadować broni. Dopiero teraz chłopak zobaczył, że ów mężczyzna stracił nogę? Jak? Wszystko działo się tak szybko. Facet wychylił się, żeby oddać strzał i... Nie zdążył nawet krzyknąć, a nabój po prostu rozbił jego głowę.
Jego przyjaciel na moment stracił czujność i tylko dzięki interwencji Hollberga, który popchnął go na podłogę, ten uniknął śmierci. Dało się słyszeć kolejny strzał. Buchnęły płomienie. Kałuża alkoholu po drugiej stronie barku zaczęła płonąć, a ogień za moment sięgnąłby rekruta. Jedynym wyjściem było rzucić się w stronę Henrego- najbliższego możliwego schronienia. Chcąc nie chcąc, Chris nie mógł zrobić niczego innego.
W szybkim skoku do krasnoluda, chłopak mógł spojrzeć przez okno karczmy i zauważyć mierzącego do niego orka. Potężnie zbudowany, z szałem w oczach i dwoma krwawiącymi punktami na brzuchu i nodze. Strzał. Rekrut poczuł, jak coś gorącego dotyka jego nosa- dokładnie prawego nozdrza.** Następnie fala ciepła polała się po jego policzku, ustach i podbródku.
Krasnolud chwycił go i z ogromną siłą pociągnął za zasłonę, a następnie przytrzymał przy ziemi. Obok Christophera leżało martwe ciało aleksandryjczyka, pozbawione większości głowy. Chłopak mógł zaobserwować jeszcze mokry od śliny i krwi język oraz urwany rdzeń kręgowy. Następne, co poczuł, to dym. Część karczmy zaczęła już płonąć, a stare drewno było łatwą pożywką dla płomieni.
- Magia wody! -krzyknął Henry, wyciągając dłoń w stronę palącej się części karczmy.
I zaraz na całej ręce krasnoluda pojawiły się jaskrawe, niebieskie znaki... Runy. Woda trysnęła z ogromnym impetem, gasząc ogień w szybkim tempie. Było to coś tak niespodziewanego, że ludzie na zewnątrz na moment stracili czujność. Zaraz wykorzystali to aleksandryjczyk i ork, którzy wciąż pozostali przy Hollbergu. Załatwili dwóch. Na dworze został już ostatni z przeciwników, który w geście rozpaczy chciał trafić w źródło wody- dłoń Henrego. Już mierzył w nią ze strzelby, gdy z piętra karczmy wystrzeliła dzida centaura, trafiając mężczyznę prosto w gardło.
Walka była skończona. Płomienie zgasły. Henry uspokoił się i spojrzał na Chrisa ze współczuciem. Następnie potargał koszulę martwego mężczyzny i podał rekrutowi:
- Dociśnij do nosa -mówił.- Przykro mi, że tak wyszło, Chris.
Chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że całkowicie nie posiadał już prawego nozdrza, a w miejscu, gdzie powinien być jego czubek, poczuł twardą, trochę ułamaną kość.*** Żył. Ale przyjdzie mu żyć oszpeconym.


---

* Rzut dla: Godrick
Czynność: Odnalezienie wszystkich bibliotek i księgarni w mieście ; Określona: Architektura (si, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 46
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Godrick
Czynność: Kupno odpowiednich ksiąg ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 95% ; Wynik: 70
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Godrick
Czynność: Namówienie Decimie do zwierzeń ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 37
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Ulepszenie kuszy za opłatą ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 29
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Walka z pierwszym opryszkiem ; Określona: Walka Wręcz (si, zr) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 75% ; Wynik: 47
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Walka z dwójką rzezimieszków ; Określona: Broń Jednoręczna (pe, si) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 26
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Jericho Gifun
Czynność: Wynajem pokoi i kupno żywności ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 47
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Jericho Gifun
Czynność: Próbowanie żywności krossów ; Określona: Kulinaria (pe, sze) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 73
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Jericho Gifun
Czynność: Analiza smoczego szkieletu ; Określona: Skórowanie (zr, sze) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 20% ; Wynik: 31
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Analiza Mimira ; Określona: Wiedza Tajemna (sze, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 20% ; Wynik: 58
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Kupno pierścienia ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 57
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Analiza przedmiotów ; Określona: Potencjal (po) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 97
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Christopher
Czynność: Szybkie znalezienie schronienia ; Określona: Szybkość (szy) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 46
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Christopher
Czynność: Uniknięcie strzału ; Określona: Uniki (szy, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 81
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Christopher
Czynność: Analiza obrażeń ; Określona: Pierwsza Pomoc (sw, szy) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 65
Rezultat: NEGATYWNY

---

Godrick otrzymuje 1% do zdolności: Retoryka
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje 2% do zdolności: Walka Wręcz
Wernyhora z Jęczydołów traci 1 punkt karmy
Jericho Gifun otrzymuje 1 punkt karmy
Rakshi S'then otrzymuje tytuł: Właściciel Mimira
Rakshi S'then otrzymuje profit: Posiadacz Pierścienia Burz
Christopher otrzymuje profit: Oszpecony na twarzy

---

//Balwur: Aktualizując Kartę Postaci, nie zapomnij zrobić dopisek nie tylko w profitach, ale także w wyglądzie.
»Zamieszczono 01-02-2019 20:000
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50503
Postać: Liuks

- To była dziecinna igraszka - powiedział Liuks bezdźwięcznie, kiedy już ściągnął naszyjnik.

Zadanie zostało wykonane... prawie. Czas było brać nogi za pas. Kiedy zauważył w cieniu poruszające się kotki zrobiło mu się ciepło w sercu.

 - Nie mam czasu na psoty. - Liuks zręcznie stawiając kroki omijał koty po czym skierował się ku drzwiom. Nie chciał nadepnąć na żadne zwierzę, a co dopiero zbudzić właścicielki, choć i tak wyrządził już jej krzywdę odbierając cenny brylant.

Teraz w zależności od tego czy nikt go nie zauważy, miał cicho lub biegiem wrócić się tą samą drogą co wszedł. Złodziej musiał zachować czujność. W każdej chwili mógł napotkać dodatkową przeszkodę. Trzeba było liczyć się z tym, że może spotkać strażników czy więcej niespokojnych kotów.

Wbrew pozorom to zadanie okazało się bardzo łatwe. Przynajmniej jak do tej pory. Liuks już myślał nad rozmową z Deja Vu i wręczeniem mu zdobyczy. Kiedy tylko wróci do domu, odpocznie a później stawi się na wyznaczone spotkanie. Nie mógł się doczekać odebrania zasłużonej nagrody.


Gracz: Sulik



// Pragnę skorzystać z SŻ. 

2 razy (2. Zwiększenie danej zdolności o 5%, o ile dana zdolność nie przekroczy progu Zdolności Mistrzowskiej (76%). Koszt: 7 SŻ ), czyli [b]zwiększenie o 10% umiejętności skradanie za 14 SŻ.
»Zamieszczono 01-02-2019 20:060
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50504
Postać: Arana Merimangë

 Obrazel
 

Wiatr we włosach, szybkość, trzepocząca pelerynka z powodu pędu, to to co Arana lubiła najbardziej w jeździe konnej. Eliig Ferra była idealna w każdym calu. Wydawać się mogło, że urodziła się po to by być u boku Arany. Obie nadawały na tych samych falach i podróż była przyjemnością. Kobieta miała chęć na dłuższą przejażdżkę, jednak nie mogła sobie pozwolić na opuszczenie posterunku na kolejną noc, dlatego też od razu skierowała klacz w stronę zamtuza. Dojechała już nocą i doprowadziła Firtinę do zagrody na tyłach, gdzie spotkała Setthe. Arana nie miała wpływu na nieodwracalne w skutkach poczynania byłego właściciela przybytku, mogła jedynie skrzywdzonym kobietom umilić dalsze życie, traktując je sprawiedliwie. Miały dach nad głową, ciepły posiłek i ochronę. Cóż więcej potrzeba?

Podczas, gdy centaurzyca opowiadała rewelacje na jej temat, Arana szczotkowała Firtinę po podróży. Na koniec dała klaczy jabłuszko, jako przekąskę. 
-Kira najchętniej sama by mnie obdarła ze skóry.- zażartowała, słysząc przeróżne teorie i wersje jej śmierci. 
Zainteresowała się co takiego się dzieje w zamtuzie, kiedy wszystkie myślą, że nie żyje. I czy Kira jest cała, bo ostatnio nie było zbyt różowo, jak ponad połowa kurew chciała się na nią rzucić. Jak doszła do głównego wejścia, zauważyła pogaszone światła, co było niepokojące, zerwała też kartkę z drzwi- zamknięcie zamtuza nie wchodziło w grę. Weszła do środka i usłyszała wrzawę. Była naprawdę zdziwiona, przecież jeszcze dzień szybciej wszystko chodziło jak w zegarku i było przygotowane na czas, co do minuty. Czemu nie mogło to funkcjonować gdy zabraknie jednej osoby? Kobieta wsłuchała się w rozmowy i kłótnie. Nie mogła w to uwierzyć, że wszyscy są święcie przekonani, że nie żyje. Cierpliwość się jej skończyła i włożyła dwa palce do ust, by zagwizdać bardzo głośno. Wówczas zwróciła uwagę wszystkich zebranych na parterze osób.
-JEDEN dzień!- podniosła głos, by każdy ją usłyszał. -Wystarczył JEDEN dzień wolnego, abyście uznali mnie za martwą?!- zapytała z niedowierzaniem. -Nawet wy macie wolne co piętnaście dni!- dodała. 
-Do tego jeszcze urządziliście imprezkę? Cudownie.- stwierdziła, spoglądając na puste butelki po winach. -Koniec zabawy, mama wróciła.- powiedziała już łagodniej i podeszła w stronę baru, zgarniając dokumenty i listy, które były całe lepkie od rozlanego wina.  
-Te najbardziej pijane idą pod prysznic, najlepiej lodowaty. Do tych, które się pobiły wezwijcie medyka, nie chcę plotek, że tu można bić dziewczyny, bo zaraz znajdą się amatorzy takich atrakcji.- powiedziała stanowczo, ale już nie podnosząc głosu. Potem wybrała te, które najbardziej się wychyliły.
-Iria opanuj się, bo nie tylko ty masz ostre pazurki.- dając do zrozumienia wszystkim, że nierozsądnym zachowaniem byłoby, choć palcem tknąć Nimfe, do której serdecznie się uśmiechnęła.
-Sonja, Nataly, Amanda, Caroline, Jane i Katy, szlaban na alkohol przez miesiąc, a reszta na 2 tygodnie.- wymieniła te, którym najbardziej potrzebny jest zimny prysznic, by otrzeźwieć i od razu poinformowała, że 10% z każdej wypłaty będzie pobierane przez tydzień, by uzupełnić piwniczkę z alkoholami. Na końcu zwróciła się do rywalki:
-Kira, cholera, myślałam, że chociaż ty je ogarniesz, ale dobrze, że nic ci nie jest.- skończyła przemówienie i sama zabrała się za sprzątanie butelek i innych oznak spuszczenia ze smyczy ponad stu dwudziestu osób. 

Po opanowaniu całego zamieszania i bałaganu, Arana w końcu mogła odpocząć i z ulgą przywitała kanapę, na której usiadła, by poukładać myśli. Po chwili do pokoju gościnnego weszła Nimfe, a Arana poklepała dłonią w miejsce obok siebie, dając znak elfce by usiadła obok niej. Podziękowała również za pomoc i zdementowała plotkę, jakoby musiała obciągnąć całej armii, by dostać tak cenny prezent od Pana Blathh'rose.
-Tak! Kochałam się z nim i było cudownie!- Arana nie kryła podekscytowania. -Ach! Cóż to za mężczyzna...- rozmarzyła się. 
-Byliśmy sami i nie zrobił mi krzywdy.- zapewniła elfkę, że nie musiała robić rzeczy, których nie chciała. 
Gdy opowiadała o spędzonej nocy z Vingardusem, pozwoliła Nimfe bawić się jej włosami i zapleść je w warkocz. Zachęciła również elfkę do zwierzeń, jak wyglądało jej spotkanie z panną Herassi.
-Ja się przytulałam. I to dłużej niż minutę.- wyznanie dziwnie zabrzmiało w ustach dwudziestoczterolatki, bardziej pasowałoby do czteroletniej dziewczynki, która ujawnia sekret matce. Jednak Arana seks traktowała jak pracę i taka bliskość była czymś abstrakcyjnym, ale przy Vingardusie było inaczej i nawet ton głosu miała inny, kiedy opowiadała przebieg nocy, która zdaje się, że ją odmieniła.

Kąpiel trwała krótko, bo Arana była już zmęczona. Wreszcie mogła odpocząć i pójść spać. Żałowała jedynie, że musi położyć się sama, chciałaby mieć koło siebie Vingardusa, tak jak zeszłej nocy. Z trudem zasnęła tuląc się do poduszki, jednak sen nie trwał długo- został przerwany przez agresora, który celował sztyletem w jej gardło. Tylko cudem uniknęła pierwszego ciosu, bo spała płytko. Prawą dłonią chciała złapać sztylet, ale nie udało się jej i nagle na nadgarstku i dłoni poczuła ciepło, pieczenie, a chwilę później ból. Syknęła i chwyciła ranę, próbując zatamować krew. Zauważyła, że nie da rady się obronić przed trzecim ciosem. Poczuła żal i strach, nie była gotowa na śmierć, nie teraz kiedy zdawało się, że zacznie żyć na nowo. Zamknęła oczy i usłyszała brzdęk tłukącego się szkła, a chwilę później napastnik upadł na nią, a raczej upadła, bo to była Shiori! Arana wpuściła pod dach, swojego przyszłego kata.
-Kira?!- spytała, rozpoznając sylwetkę dziewczyny, jednak rana przypomniała o sobie nieprzyjemnym, pulsującym bólem.
W głowie kołatały się jej myśli: "Dlaczego? Po co? I na czyje zlecenie?", ale nie miała czasu na rozmyślenia i analizę, bo zaraz się wykrwawi. Zrzuciła z siebie nieprzytomną elfkę, wstała z łóżka i sięgnęła po koszulkę, którą miała przygotowana na poranne ćwiczenia. Przyłożyła materiał do rany. Nie miała chwili na ckliwe podziękowania, najpierw musiała zająć się sobą. Pomagając sobie nogą, otworzyła najniższą z szuflad, gdzie miała ułożone szarfy oraz kolorowe sznury, którymi mogła przywiązywać kochanków do łóżka. Zacisnęła mocno sznur na przedramieniu zaraz nad raną. Podeszła również do półki, gdzie znajdowały się małe donice, gdzie rosły zioła. Zerwała kilka liści i gałązek Symphytum officinale (Żywokostu Lekarskiego) i ścisnęła w lewej dłoni, by puściły soki. Następnie odłożyła koszulkę i przyłożyła do rany roślinę, sięgnęła po czystą koszulkę i przycisnęła na nowo ranę i związała sznurem. 
Zamtuz to miejsce, gdzie zdarzają się najróżniejsze zadrapania, otarcia i powierzchowne rany, do których nie trzeba wzywać medyka. Do zaleczenia takich delikatnych urazów Arana miała przygotowany właśnie Żywokost Lekarski, zawierający alantoinę, która posiada właściwości rozrostu i reperowania komórek. Stosowane świeże zioło na rany, dzięki zawartościom klejów roślinnych szybko zasklepia uszkodzoną skórę, nie dopuszczając do powstania infekcji. Na tak głęboką ranę, jaką ma kobieta Żywokost nie zadziała, ale nie dopuści do wdania się zakażenia.
-Kira, nie wiem co Cie podkusiło, by przyjść tutaj tak wcześnie, ale dzięki temu uratowałaś mi życie. Dziękuję.- powiedziała do elfki szczerze. -Mów do mnie kobieto, bo muszę mieć trzeźwy umysł.- zaczęła troche panikować. -A tę sukę trzeba związać, bo jak się ocknie to nie tylko skończy ze mną, a zabierze się za ciebie i resztę w akcie zemsty.- ostrzegła Kirę.


Zielnik Arany:
Spoiler: Kliknij aby rozwinąć
Żywokost Lekarski (Symphytum officinale)    
 Obrazel
 
Żywokost lekarski jest używany w medycynie ludowej w formie papki jako środek na gojenie się ran. Zioło to jest również stosowane wewnętrznie w postaci herbatki ziołowej lub zmiksowanego wyciągu ziołowego (tzw.zielonego napoju) w leczeniu wrzodów żołądkowych lub jako środek „czyszczący krew”. Mniej powściągliwi orędownicy wychwalają jego cnoty w leczeniu ran, skaleczeń, poparzeń, problemów z układem oddechowym, oraz w leczeniu wrzodów jelit, żołądka, wątroby i woreczka żółciowego. Uważa się również, że żywokost lekarski ułatwia gojenie się złamanych kości, ale ta zaleta oczywiście pochodzi z niezrozumienia jednego z głównych nazw rośliny – ang.knitbone, zrastać kości. Żywokostu lekarskiego używano niegdyś do redukowania opuchnięcia i zapalenia wokół złamanej kości, ale nie do wyleczenia i zrośnięcia się samej kości. 
 Źródło: herbs2000 



Gracz: Mikaela
»Zamieszczono 01-02-2019 20:290
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50505
Postać: Rakshi S'then

Rakshi otarl kropelki potu z czola, ktore wystapily nan po ostatnim ukluciu i naglym bolu towarzyszacym owemu. Wciagnal powietrze gleboko w pluca i cofnal sie dwa kroki czyniac miejsce kobiecie, ktora na jego prosbe probowala znalezc przedmioty mogace sie przydac w podrozy i nie tylko... Stary blat zapelnial sie z wolna cudami roznej masci i mocy. Rakshi pazernym wzrokiem podziwial kazdy z nich. Kiedy kobieta skonczyla i stojac juz za lada, zlozyla na owej ostatni przedmiot- parasol, Rakshi podszedl blizej. Wewnetrzna strona dloni, ktora w drzenie wprawialy coraz odwazniej dokazujace sobie czasteczki magii, oraz podniecenie, przejechal wolno po kazdym obiekcie. Oddychal coraz ciezej i szybciej. Kiedy opuszki palcy spoczely na parasolu krzyknal. Bol i ekstaza rozrywaly go od srodka. To miejsce, te wszystkie rzeczy, reagenty, mikstury- wszystko tutaj, bylo jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne, potezne i piekne! Parasol sprawial, ze krew w nim wrzala, Magia wrzeszczala, a diabelstwo nie potrafilo jej uspokoic, chociaz staralo sie. Moc w nim pragnela tego przedmiotu, a on o tym wiedzial, lekal sie jednak ceny, ktora przyjdzie mu zaplacic, jesli ostatecznie zdecyduje sie na zakup. I bynajmniej nie chodzilo mu o zloto, to bowiem rzecz nabyta. Drzal na sama mysl o tysiacu kropel krwi. Krwi ktora sobie cenil, krwi w ktorej istnialo jego dziedzictwo, jego testament- Moc.
- Hybryda dobra kobieto... Serce moje porzada jej, a Magia we mnie pragnie jej nawet bardziej niz ja sam. Jednak tysiac kropel krwi to bardzo duzo. Cena, ktorej lekam sie szalenie. Czy zatem mozliwa jest znizka?- spytal, a usta jego wykrzywily sie w zalotnym usmiechu - Czy moge czesc owej splacic inaczej? Jestem gotow na wiele... - ostatnie slowa wypowiedzial tym rodzajem szeptu, ktory jest kuszaca obietnica niewypowiedzianych rozkoszy.
Rakshi podchodzil do sprawy seksu bardzo racjonalnie i praktycznie. Nie bylo dla niego wazne z kim, duzo istotniejsza rzecza bylo za co, badz za ile. Teraz cena warta byla poswiecenia. Poza tym, zdawal sobie doskonale sprawe, ze magia tysiace razy zmieniala stare wiedzmy, w piekne dziewczeta, z ktorymi mlodzi mezczyzni dzielili loze z olbrzymia satysfakcja, jesli zatem Krosska zgodzi sie na znizke, a jemu przyjdzie zaplacic cene w lozu, jedyna roznica miedzy nim a tysiacem mezow, bedzie taka, ze on wie, oni nie mieli pojecia. 
- Jesli jednak droga kobieto, nie tego pragniesz, odpracuje cene krwi, wedle Twej woli. Hybryda jednak musi trafic do mnie, bo mnie Moc rozerwie od srodka. Nie potrafie kontrolowac jej w pelni, a w tym miejscu, w Twoim dobra kobieto sklepie, Magia wrzeszczy we mnie zagluszajac wszystko. Talent potezny, chociaz dziki, ujarzmic musze, nauczyc sie pelnej kontroli...
Rakshi oparl lokcie o blat i spogladajac starej kobiecie w oczy, raz jeszcze usmiechnal sie diabelnie kuszaco.
- Wiec jak bedzie?


Gracz: Mort
»Zamieszczono 01-02-2019 20:350
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50506
Postać: Avrel Alliser

Oczywiście w Patronute Pal działy się ostatnio ważne rzeczy, te mniej ważne też. Żadna z nich nie pasowała jednak Avrelowi jako potencjalna przyczyna jego obecnego miejsca pobytu. Nie niewiedza była najgorsza, a gnębiące go uczucie, iż dokładnie wiedział, o co chodzi. Posiadał wszystkie kawałki układanki, nie potrafił ich jedynie ze sobą połączyć. Albo znaleźć. Albo zidentyfkować jako potrzebny mu fragment. Niemalże dosłownie czuł, jak owa informacja łaskocze go delikatnie po potylicy.
Żeby go nic innego nie połaskotało.
Nie mógł nie zauważyć reakcji Sorbeta na swoje wyznanie. Czyżby elf uważał, że skoro Alliser zabił raz, to ochoczo podejmie się tego po raz drugi? I nijak nie da mu się wytłumaczyć, że na 
kogo jak na kogo, ale na seryjnego zabójcę to się Avrel nie nadawał. I nie dlatego, że właśnie trafił do więzienia z tego powodu.
Nie było im na rękę mówienie czegokolwiek aleksandryjskiemu śmieciowi, czyli tyle, jeśli chodzi o nadzieje na uprzejmą konwersację. Na szczęście Jeedo wciąż miał posłuch u współwięźniów. Inaczej pewnikiem Alliser dostałby po raz drugi, ot tak. Tamci zdawali się bardziej rozluźnieni, przerażenie Avrela mimo to utrzymywało się na mniej więcej stałym poziomie. Nie czuł się ani trochę pewniej czy bezpieczniej.
I z pewnością nie czuł, że zostaną kumplami.
Nie odezwał się na słowa Majak, w obawie, iż jakkolwiek by nie sformułował odpowiedzi, zabrzmiałaby protekcjonalnie. A tego z całą stanowczością wolał unikać.
- Z tego co pamiętam… - zaczął z wahaniem relacjonować wydarzenia poza celą - do miasta przybyli paladyni, z granicy z Ziemiami Hord, może zostali tu wezwani. I w Świątyni Elohne doszło do ataku na wysoko postawioną elfkę, niestety, nie znam szczegółów.
Kurs lirów do korony raczej nie był wart wzmianki.
Rozmowa niespecjalnie się kleiła. Z jednej strony nie przepadający za mówieniem o sobie elfy, wyraźnie wykończone, z drugiej coraz bardziej wystraszony i zmęczony Avrel, coraz bardziej mający serdecznie dosyć tego dnia. Bał się nie tylko towarzyszy z celi i tego, że może nie dożyć swojego procesu, ale przede wszystkim samej rozprawy. Tego, że zostanie uznany za mordercę i jako morderca osądzony, bez ani jednej okoliczności łagodzącej, bez zaklasyfikowania owego czynu jako samoobronę…
Mimo wszystko, o dziwo udało mu się zasnąć. Nie zdziwił go powrót koszmarów. Przez pewien czas po powrocie z wyprawy noc w noc śnił to samo. I za każdym razem, kiedy coś przypadkiem przypominało mu o tym, co zrobił. Zdecydowanie nie nadawał się na płatnego mordercę.
Wybudził się w połowie jednego koszmaru, aby powrócić do innego. Nie spał na swoim łóżku, w swoim pokoju, zaaresztowali go, siedział w celi z trójką elfów, nie mogą się zorientować, że już nie śpi, jeden z nich właśnie skomentował jak łatwo…
~Majak została ranna w głowę, ciekawe~ Avrel próbował zająć myśli czymś innym niż obezwładniającą świadomością zależności własnego losu od tego czy Sorbet wciąż będzie słuchał Jeeda. Naprawdę może nie dożyć procesu. Kim jest Sennar? Kim oni są? Dokąd przyjdzie Sennar? I kiedy? Nie będzie miał wyboru, będzie musiał iść z nimi, o ile chciał żyć.
A chciał.
Gdy znowu zasnał, coś się zmieniło. Oprócz starych koszmarów nowe, obrazy najnowszych obaw, jego wyrok.
I tamten miecz.
Znaki na ostrzu zidentyfikował jako elfie właściwie na pierwszy rzut oka, wtedy, kiedy wszyscy oglądali klingę i zastanawiali się jaką ma moc. Miał zamiar spędzić długie, długie godziny na poszukiwaniu ich konkretnego znaczenia. Po tym, co się stało jednak… Chciał zapomnieć, dlatego schował miecz pod szafę.
Oczywiście zapomnieć się nie udało.


Gracz: Nicole
»Zamieszczono 01-02-2019 20:370
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50507
Postać: Essy

Przeciwności losu nie są przeszkodą na drodze. Są częścią tej drogi.

Czuła się jak aktorka, wrzucona na scenę w połowie rozgrywanego spektaklu, nie znająca ani swojej roli, ani tekstu i zmuszona do improwizacji. I bawiła się wyśmienicie. Mężczyźni łykali wszystko jak młode pelikany.

- Co takiego mówią o Gildii Złodziei? – zapytała, powstrzymując uśmiech. Doznała uczucia jakby miała zaraz usłyszeć niezbyt pochlebną plotkę na temat osoby, której nie darzy zbytnią sympatią.

Dopiero wspomnienie o tym drugim złodzieju sprawiło, że Essy poczuła cień niepokoju. To nie była zabawa. Jedno nieopatrzne słowo i mogła trafić do więzienia, może nawet zostać skazana na śmierć. I nie mogłaby liczyć na pomoc Żmij.

- I co żeście z tym Kregiem zrobili? – rzuciła, jakby od niechcenia, by jakoś podtrzymać rozmowę. Tak naprawdę była ciekawa jak karzą tutaj za kradzież. W Gild-Aldenie nie było litości, nie cackano się ze złodziejami, zwłaszcza dziećmi, którym najczęściej odcinano rękę i miały szczęście (a może i nie) jeżeli się nie wykrwawiły. Poza tym, jeżeli ten cały Roger Kreg żyje, to może mogłaby mu jakoś… Dość tego, skarciła się w myślach, lepiej myśl o sobie.

Już miała nadzieję, że dadzą jej spokój, a tu jeszcze jakiś Bolton! Kim był? Dowódcą straży? Sędzią? Burmistrzem? Żadna z tych opcji nie wydawała się za ciekawa. 

Słowa strażnika dały jej do myślenia. No właśnie, co córka metalurga robiła w Starej Stolicy? Dobrze, że zadał jej to pytanie, miała czas, by coś wymyślić. Jeszcze lepiej, że rolnik mu się wtrącił i nie musiała już odpowiadać na to pytanie, przynajmniej nie zanim dojdą do człowieka, z którym miała porozmawiać.

O tak, spartaczyła ta, co cię urodziła, baranie jeden, ulżyła sobie obelgą w myślach. Wciąż nie mogła się nadziwić prostactwu i zacofaniu ludzi tu żyjących. Nie, żeby gardziła prostym ludem, z którego sama pochodziła, ale większość ich zabobonów była tak idiotyczna i przede wszystkim krzywdząca, że trudno było przejść obok tego obojętnie, albo wziąć to za niewinne wierzenia tutejszej ludności. Zamiast ich potępiać, wolałaby uświadomić. Ale to było zadanie paladynów, przynajmniej z założenia, bo oni woleli burzyć i palić wszystko, co im się nie podobało.

O ucieczce nie było mowy. Strażnicy stali w przejściu, okna nie widziała, a nawet gdyby, o tej porze roku byłoby z pewnością zamknięte. Walka w tej chwili też wydawała się bezsensowna. Udało jej się przekonać mężczyzn o swojej niewinności, a taki akt agresji z pewnością poświadczyłby o tym, że ma coś na sumieniu. Po rozważeniu wszystkich opcji, spojrzała na starszego strażnika, który popędzał ją do wyjścia. Essy na chwilę spięła się i mogło się wydawać, że zaraz zrobi coś głupiego, ale wtem na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

- Dobrze więc – powiedziała, rozkładając ręce w teatralnym geście – zaprowadźcie mnie do tego pana Boltona.


Gracz: Aceris
»Zamieszczono 01-02-2019 20:420
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50508
Postać: Rogan gro Kharz

Zgodnie z obietnicą otrzymał od pajaca adres, pod którym mógł znaleźć prawdopodobnie Królową Kier. Ulica Winorośli, jakże subtelna nazwa... Kojarzył to miejsce. Roiło się tam od bogatych willi i wyperfumowanych grubych właścicieli, których los nagrodził zbyt wielkim napływem gotówki. Chociaż, szkoda mówić tu o losie, w końcu w Gild-Aldenie mało kto zarabia uczciwie, a Ci z pewnością do nich nie należą. Mimo wszystko, to jednak Rogan należy do tych złych złodziei i bandytów. Wydał rozkazy swym dwóm towarzyszom i sam pomaszerował do Srebrnego Jesiotra, gdzie pomimo widocznego kija w dupie Rasputina, ten wręczył mu jakiś przyzwoity posiłek i napitek. Oczywiście płatny, ale Rogan nie był dusigroszem. Przed wyprawą chociaż zapełnił żołądek, od razu poprawiając sobie samopoczucie.
Po jakimś czasie do karczmy wlazła jego banda. Czterech ulubieńców, czterech barbarzyńców, których życie sobie bardzo cenił. Życie każdego towarzysza cenił sobie ponad pieniądze, lecz jakby miał wybierać między nimi, a sobą, wybór byłby oczywisty. Nie da się tak łatwo zabić, nie on. Nie Rogan gro Kharz. Oblizał paluchy i z paskudnym grymasem przywitał każdego banitę męskim uściskiem. Chwilę pożartowali o sprawach przeszłych, bieżących i przyszłych, a następnie ruszyli w drogę. Ork prowadził, po prawej mając Walsha i Weasela, tworzących morderczy duet. Zawsze walczyli ramię w ramię, inaczej nie potrafili. Ubezpieczali się, bez słów się rozumieli w trakcie walki. Wyróżniali się tym sposobem toczenia boju, ale za to ich właśnie bardzo cenił. Unikalni, ale też niezawodni. Po lewej, bliżej jego ramienia szedł Ramsey. Niezmiernie utalentowany chłopak. Sam postanowił go wyszkolić nieco w posługiwaniu się tarczą, co rzadko mu się zdarzało wobec jego banitów. Do tego dzieciaka miał jednak sentyment. Jeszcze kilka lat i będzie walczył tak dobrze jak on, choć żałował, że nie udało mu się go przekonać na walkę toporem. Aleksandryjczyk preferował krótkie miecze jednoręczne, a gdy nie musiał używać przy tym tarczy, zamieniał to jeszcze na długie noże. Być może i lepiej? W końcu tylko orkowskie łapska w jego opinii są konieczne, by osiągnąć perfekcję w walce toporami. Kilka kroków za nimi szedł Jednooki. Kross wolał walczyć z dystansu i świetnie uzupełniał tym zespół. W razie trafienia podczas walki w drużynie przeciwnej jakiegoś strzelca, kusznik znakomicie go eliminował, nim ten zdążył banitom zagrozić. Aż przypomniała mu się opowieść o Wernyhorze z Jęczydołów. Nie pamiętał szczegółów, ale jeden fakt utkwił mu dobrze w głowie. Był cholernie dobrym zabójcą. Może to zasługa Krossowskich korzeni? Kto wie. Może kiedyś przyjdzie mu okazja zmierzyć się z tym owianym grozą wojownikiem, byleby sprawdzić, która rasa okaże się lepsza.
Ulica Winorośli sprawiała tajemnicze wrażenie wymarłej. Może jakaś zmiana warty? Jeśli tak, to nie przegapi takiej okazji na bezproblemowe wtargnięcie na posesję. Odszukał konkretny dom i z naszykowaną dłonią na rączce topora, ze smoczym hełmem Rogacza na głowie i z tarczą założoną przy nadgarstku wszedł do pierwszego pomieszczenia, głównym wejściem. Ciemność. Cholerna ciemność. Czyżby ten pajac podał zły adres? Wyglądało, jakby nikt tu nie mieszkał w tej chwili. Już miał zakląć na głos i wydać rozkazy, lecz światło rozbłysło, a dźwięki rozbrzmiały. Zostali otoczeni, przez pierdolonych tchórzy z kuszami. Drzwi za nimi zatrzaśnięte i z pewnością zamknięte. Po bokach ludzie, z tyłu za drzwiami i na balkonie kolejni, a przed nimi... cholerny Deja Vu, z tym cholernym grymasem twarzy i cholernym kijem skierowanym w jego stronę. Co jeszcze bardziej było wstrząsające, pod żyrandolem kołysało się ciało Barki. Jego cholernego towarzysza, zamordowanego przez tych tchórzliwych złodziejaszków. Czuł gorejącą nienawiść w swym sercu, oddech miał ochotę przemienić się w ryk, a dłonie pragnęły zacisnąć się na gardle tego chuderlaka. Zrobi to. Choćby miał przypłacić to życiem, nie umrze, póki nie zabierze choć jednego z nich ze sobą. Błazen schodząc powolnie ze schodów, szydził z niego. Osiągnął już limit wywołania wściekłości u orka wcześniej, obelgi już nic nie znaczyły. Utrzymywały tylko stopień wkurwienia.
W pewnym momencie jeden z bełtów poszybował w stronę Kharza. Bez problemów go wychwycił, zasłaniając się tarczą. Zerknął w stronę, z którego poleciał i dostrzegł tą młodą dziwkę, którą miał ochotę wtedy przeruchać. Może jeszcze będzie miał okazję, jak skończy z tymi tutaj? Kto wie. Wszystko miało się rozstrzygnąć w następnych kilku sekundach. Niech i tak się stanie. Dreszcz przeszedł mu po ciele, z satysfakcji walki i ze strachu przed śmiercią. Uwielbiał to tak nazywać. Dreszczem. Moment, w którym życie twoje i twych przeciwników jest w twych dłoniach, i tylko od Ciebie zależy, którą dłoń zaciśniesz. "Zmiażdż ich. Zmiażdż ich wszystkich." W głowie brzęczał mu dawno zapomniany głos ojca. Czy Vorgak Twardy też uszedłby z tego żywo?
Gdy rozkaz puszczenia salwy właśnie padał, Rogan z impetem ruszył na błazna.
Teraz albo nigdy. 
Ty albo on. 
Życie albo śmierć. 
Życie.
"Kurwa, przeżyj to!"
Tarczą zamachnął się, starając się wybić pajacowi laskę z rąk albo znacząco odrzucić na bok. W biegu miał ją przygotowaną, by na wszelki wypadek się przed nim też ochronić. Wykorzystując impet ciała i zamach tarczą, zamachnął się również toporem. Tak, by zabić. Tak, by rozjebać. Tak, żeby Ci pierdoleni tchórze poczuli mój oddech na swych karkach. "Zmiażdż ich." 
"Rozpierdolę was na miazgę, tchórzliwe kundle!"
- ROZPROSZYĆ SIĘ! - Wrzasnął wraz z ruszeniem na Deja Vu do swych towarzyszy. Zwiększy to szansę na przetrwanie każdego z osobna. Podzielność celów równa się mniejsza szansa trafienia. Nie mógł stracić elementu zaskoczenia, więc musiał wszystko wykonać w jednym czasie. Ciężki orzech do zgryzienia, a jednak. Nie podda się bez walki. Obiecał sobie coś.
"Zmiażdż ich wszystkich."
O tak!
- ZNAJDŹCIE INNE WYJŚCIE! - Krzyknął, gdy już zadał cios. Niezależnie od tego, czy był celny i czy zabił błazna. Jeśli jednak mu się udało, chwyta jego ciało i zasłania się nim w miarę możliwości przed bełtami. W innym wypadku, jeśli nie ma dobrej możliwości zadania kolejnego ciosu, spieprza pod jeden z balkonów, chroniąc się tarczą i stara się znaleźć jakieś inne drzwi. Liczył, że albo któreś będą otwarte albo łatwe do wyważenia barkiem.


Gracz: Raszuu



PS: Kupuję: 
"1. Wykupienie minimum 40% szans na powodzenie każdego rzutu w następnym odpisie MG. Koszt: 5 SŻ"
»Zamieszczono 01-02-2019 20:500
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50509
Postać: Jericho Gifun

Krossowskie ziemie wyglądały jak gdyby czekały na wojne. Wszystko sprawiało wrażenie tego niestabilnego chwiejnego spokoju. Jak przed burzą. Jericho spojrzał ponad głowę zanim wszedł do karczmy. Dzień był słoneczny, nic nie wskazywało na szybką zmianę.  Zwykli chłopi sprawiali wrażenie regularnego wojska, a Sołtys herosa. Wszyscy byli uzbrojeni, więc nie zaskoczyła paladyna buława wisząca u boku karczmarki. Chociaż sprawiała wrażenie najbardziej "ludzkiej", Gifun wiedział że buława nie wisi tam tylko dla ozdoby.Wszystko w Smoczoszczepie było twarde i ciężkie. Nawet jedzenie trenowało szczęki krossów by w razie potrzeby byli w stanie zagryźć przeciwnika. Mimo wspaniałego zapachu jedzenie było ohydne. Jericho starał się jednak zjeść jak najwięcej czy to z głodu, czy z chęci nie urażenia gospodyni.
Gdy już wszyscy uporali się z stekiem, lub raczej poddali się w połowie drogi, Gifun zagadał hermetona.
Jericho słuchał i nie mógł uwierzyć w to co mówi kapłan. Sprawdzić? Dowiedzieć się? 
- To nie powód by zatajać taką informacje! mogliśmy zapłacić za to życiem!- Paladyn rozumiał chęci Kapłana, ale narażanie innych powinno zostać ukarane
- Jeśli sobie nie zaufamy nigdy nie wypełnimy swojej misji! Możesz na mnie liczyć dopóki masz w sercu Varrosa rozumiesz?!- Paladyn patrzył cały czas prosto w oczy kapłana, po czym odsunął się trochę jak gdyby przerywając swój mały wybuch. Dając tym samym możliwość kontynuowania kapłanowi.
-Teraz wierzysz że to była Mebba?- dodał już spokojnym tonem
-To prawda że użyto potężnej magii- tu skrzywił się lekko na wspomnienie własnej wizji- ale czy tak potężnej że nie osiągalnej dla człowieka?
-Może jacyś wyznawcy Mebby grasują w lasach?- powiedział paladyn próbując rozważyć inne możliwości.
-Pozbyć się jej?- Też najchętniej wyplenił by zło panoszące się po krossowskich lasach, ale nie był do końca pewny czy chciał się spotykać z właścicielka tajemniczego głosu.
- Dobrze jeśli to naśladowcy to zapewne nic nie znajdziemy, a jeśli to naprawdę mebba... no cóż w tedy zobaczymy- mimo wszystko paladyn wciąż wahał się by odrzucić osąd kościoła w stosunku do Mebby.- Postaraj się zdobyć jak najwięcej informacji o tamtych terenach: wszystko po topografie do okultystycznych właściwości i legend będzie przydatne. My w tym czasie- tutaj wskazał na resztę paladynów- zajmiemy się zadaniami z Zakonu. Jericho tak zajął się sprawą nawracania i ostatnim wypadkiem z wizją że prawie zapomniał o paru nudniejszych obowiązkach. Na pomysł o padających na kolana krossach, uśmiechnął się tylko i pokręcił głową. Choć Kapłan może mieć trochę racji... może po tym spojrzeli by bardziej przychylnym wzrokiem na Varrosa?
Gdy Paladyn i Kapłan wrócili na swoje miejsca, reszta paladynów opróżniała już butelkę lokalnego alkoholu, a raczej próbowali. Szło im to strasznie topornie patrząc na ich aktualny stan, a ilość płynu w butelce. Jericho nie zamierzał być dłużny i pociągnął łyk. Teraz już wiedział jak muszą czuć się smoki kiedy ziają ogniem. Jak przy smokach jesteśmy to cała czwórka nie mogła wyjść z podziwu dla krossowskiej architektury. Jak twardym trzeba być by mieszkać w smoku? Jericho przypomniał sobie że sołtysa. Teraz nabrał do tego krossa jeszcze więcej szacunku, ale kto by nie nabrał? po zobaczeniu z jak wielkimi bestiami mierzył się ten człowiek. Po krótkim zaskoczeni wrócili do bitwy z lokalnym specyfikiem. Pierwszy odezwał się Morgen pytając o plan.
- Musimy zająć się zadaniami od zakonu, no i oczywiście nie możemy zapomnieć o nawracaniu- tutaj skłonił głową w kierunku Hermetona
-Leona powiedziała nam jak wygląda tutaj roślinność i zwierzyna, ale przydadzą nam się bardziej szczegółowe informacje. Po za tym musimy sprawdzić sytuacje w wiosce. 
No i sprawy magiczne. Tutaj liczę na pomoc ze strony wieszczki którą spotkaliśmy przed wizytą w karczmie.
- Co do nawracania... tutaj rozpoczyna się twoje zadanie hermetonie! Jakieś pomysły?


Gracz: Jericho
»Zamieszczono 01-02-2019 21:050
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50510
Postać: Christopher

Chłopak znalazł schronienie dość szybko, za co dziękował bogom - w których nigdy jakoś szczególnie nie wierzył. Nie było to wiele, bo przewrócone meble - stół i dwa krzesła. Jednak było to zdecydowanie lepsze niż pozostanie na widoku. Zauważył, że centaur skrył się na wyższej kondygnacji, gdzie był bezpieczny, a żaden wrogi pocisk nie był w stanie go zranić. Krasnolud i jego ludzie nadal strzelali do napastników. Można powiedzieć, że Chris był zafascynowany tym, co się wokół działo, ale jednocześnie nieco się bał. Nie miał okazji kiedykolwiek wcześniej uczestniczyć w takim zdarzeniu. Ponadto nigdy nie widział niczyjej śmierci w walce, a tutaj co chwilę ktoś umierał.

Niestety owe schronienie, które znalazł okazało się być przewróconym "barkiem". W niedługim czasie poczuł i zobaczył, że polała się z potłuczonych butelek istna fala alkoholu, który w sporej mierze się lepił. Na jego nieszczęście przesiąkł nim dość solidnie. Obserwując zdarzenia i działania sojuszników, jeśli tak można było tutaj kogokolwiek nazwać, czuł jak serce bije mu coraz mocniej, a poszczególne widoki nie należały do tych przyjemnych.

 
Nagle kałuża alkoholu po jednej ze stron baru zaczęła płonąć w zastraszającym tempie. Nie mając wielkiego wyboru ruszył w stronę Henrego. Nie miał możliwości wykonania czegokolwiek innego, a tylko ta akcja zdawała się dawać jakiekolwiek szanse na przeżycie. Kątem oka w oknie ujrzał orka, który do niego mierzył z broni. Dziwne było, że z takimi ranami jeszcze żył, a tym bardziej stał na nogach. Nagle usłyszał strzał, a następnie poczuł ból i jak jakaś ciepłą ciecz wylewa się z jego nosa. Gdy dotknął ręką, by sprawdzić, co to - z przerażeniem stwierdził, że jest to jego krew.

 
Następne wydarzenia działy się dla niego tak szybko, że ciężko było mu cokolwiek zrozumieć, czy zrobić. Upadek na podłogę. Płonięcie karczmy i nagła magia runiczna krasnoluda. Kolejne strzały. Nagle wszystko się uspokoiło i zgasło. Było to dla niego niewyobrażalne. Słowa krasnoluda.

-Dlaczego? Przecież żyję.
 
Nie wiedział, czy to jego charczenie było możliwe w jakikolwiek sposób zrozumiałe.  Starał się powstrzymywać, jednak czuł, jak jego policzkach spływają łzy. Spojrzał na ciało obok i zwymiotował, a następnie stracił przytomność. To było dla niego zdecydowanie za dużo, jak na jeden dzień.


Gracz: Balwur
»Zamieszczono 01-02-2019 21:060
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50511
Postać: Godrick

Godrick nie wiedział co odpowiedzieć, nie chciał naciskać na elfa. Wiedział, że musiał duże przejść, tak samo jak Victoricka i nie powinien cały czas tego rozpamiętywać. Chociaż Godrick wiedział, że posiada niezwykle nieznośną cechę. Jest ciekawy. Jeśli chodzi o krasnoludy to oczywiście kojarzą się z wojownikami czy kupcami, ale krasnoludy oprócz żelaza i srebra wręcz uwielbiają poszerzać horyzonty, a przynajmniej te spośród krasnoludów, które nie mieszkają od urodzenia wśród krasnoludzkich klanów. Sam Godrick najczęściej miał okazję współpracować z ludźmi, bądź elfami z krasnoludami nieco rzadziej, chociaż jego lud mógł pochwalić się tym, że był bardzo postępowy i umiał się targować. Godrick nie miał też większych problemów z zaśnięciem w odróżnieniu od Decime, a przynajmniej tak podejrzewał. Następnego ranka zamierzał jeszcze przy okazji porozmawiać z Decime nie o samych szczegółach jego pobytu w Ajhadzie, a bardziej co się stało później i jak Victoricka trafiła na dwór elfów i dlaczego została "zaadoptowana". Początkowo próbował go nakłonić delikatnie, potem nieco silniej. Chciał się też dowiedzieć czegoś od Victoricki. Z nią miał tylko jeden problem.. była małą, a do tego nieco dziwną dziewczynką. Nie chciał jej zranić czy zasmucić, chciał jedynie poznać szczegóły, dlatego zapytał.
- Victoricko.. mam nadzieję, że nie zostanę źle zrozumiany, ale chciałbym zapytać o pewną sprawę. Decime opowiedział mi, że poznał cię w Ajhadzie.. i wiem, że to może być trudne, ale czy mogłabyś mi powiedzieć dlaczego tam trafiłaś, co tam robiłaś i co stało się później? W końcu teraz jesteś prawie cesarzową..
Starał się to mówić cicho i bardzo spokojnie, uprzejmie i delikatnie, by dziewczynka nagle nie wybuchnęła płaczem. Chociaż sądząc po jej zazwyczaj spokojnej i opanowanej postawie, bardziej prawdopodobne było, że jeśli się zasmuci to nie powie nic. Chociaż trudno powiedzieć, czy to było lepsze.


Gracz: Sesjator
»Zamieszczono 01-02-2019 21:100
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50512
Postać: Xavira

Po skończonej kolacji służba odprowadziła gości do ich pokoi. Służki Samantha i Lakonia odprowadziły księżniczkę do jej komnaty. Właściwie azyl księżniczki dzielił się na kilka części: sypialnię, łazienkę, garderobę, pokój gościnny i przedpokój w którym spędzała czas służba, będąc gotowa do spełniania poleceń Jej Wysokości. Długi, cienki korytarz łączył wszystkie pokoje.

Sypialnia nie była zbyt duża. Tak ja w większości komnat ściany były brązowo-kremowe. Pod przeciwległą ścianą od drzwi mieściło się duże łóżko z baldachimem, wykonane z dębowego drewna, wyścielane czerwonym jedwabiem i atłasem. Szklane drzwi po lewej stronie dawały duży dostęp światła i umożliwiały wyjście na duży półokrągły balkon. Czerwone zasłony, czerwony dywan. Po prawej znajduję się stolik na którym zawsze znajdywał się dzban ze szklanką wody, gdyby księżniczka była w nocy spragniona. O czystość i porządek dbały pokojówki.

Łazienka była największym pomieszczeniem. Był to istny salon piękności, który mieścił się zaraz obok pokoju księżniczki, o którym marzy każda kobieta. Kąpiele w gorącej wodzie basenu pełnym eterycznych olejków, natryski, masaże, pielęgnacja całego ciała. Wszystkim zajmowała się służba, szorowaniem gąbką jej ciała, czy czesaniem włosów Xaviry zajmowały się zawsze służki.

Garderoba składała się z kilku luster i szaf. To tutaj Jej Wysokość zmieniała ubrania. Szafy zapchane były całą masą sukien, szat, płaszczy a także butów. Xavira nie przepadała za zbyt typowymi ubraniami typowymi dla królewny. Księżniczka nigdy nie była typem damy dworu, zawsze sprawiała wrażenie, że bliżej jej duchem do bycia wojowniczką. W garderobie mieściła się też pięknie rzeźbiona toaletka.

Pokój gościnny czy też zabaw był pomieszczeniem, gdzie Xavira mogła poświecić się czytaniu. Służył on również rzecz jasna do przyjmowania prywatnych gości. Na środku znajdował się prostokątny dębowy stół z czerwonym obrusem, otoczony krzesłami. Kominek dodawał pomieszczeniu uroku i pozwalał gościom przebywać w cieple. Dookoła ścian ustawione były regały z książkami.

Pokój dla służby nie był wcale gorszy od reszty pomieszczeń. Stolik z krzesłami, ciepły kominek, łóżka z miękkim posłaniem na których spały służki Xaviry - Samatha i Lakonia. Obie pochodziły z pospólstwa. Nie lubiły Xaviry, gdyż były na tyle długo na służbie u księżniczki, żeby poznać jej prawdziwą naturę. Zdarzało się, że Jej Wysokość podnosiła na nie głos, obrażała lub groziła co podkreśla jak niedołężnie potrafiły wykonywać swoją pracę.

Ogólnie komnaty Xaviry w gruncie rzeczy wydawały się nijakie, co odzwierciedlało jej stan umysłu - bez zbędnych emocji czy dodatkowych nietypowych upodobań.

Wejścia do komnat Xaviry strzegło zawsze dwóch strażników. Natomiast wstęp bez dodatkowych reguł oprócz króla i królowej miały tylko Samatha i Lakonia, które bezpośrednio wypełniały polecenia księżniczki.

Nadszedł czas na codzienną wieczorną kąpiel. Pokojówki przygotowywały ciepłą wodę i wlewały do niej różne olejki, które spieniły wodę i nadały jej aromatycznego zapachu. Samantha pomogła Xavirze ściągnąć szatę, buty, ozdoby i bieliznę, po czym księżniczka zanurzyła się w wodzie aż po szyję. Lakonia trzymał młodą władczynię za włosy, aby nie zamokły. Kiedy już Xavira wygodnie oparła się o ściankę Lakonia chwyciła za grzebień nasączony odżywką do włosów, a Samantha przyniosła tacę ze pucharem zimnej wody oraz owocami.

Xavira pragnęła teraz poddać się błogiej przyjemności, jednak miała spotkać się za dwie godziny z Grenziem, aby oprowadzić go po pałacu. Była bardzo niezadowolona obrotem spraw. Ta sytuacja mogła zaszkodzić jej planom w przyszłości. Xavira pragnęła władzy. Nie poprzez wpływy, pośredniej lecz chciała być następczynią tronu. Don Selwinio i jego syn stanowili przeszkodę z którą trzeba było się rozprawić. Dlaczego jej ojciec na to pozwolił? Czyżby chciał się jej pozbyć? Wdał się z kimś w układy a Xavira jest tylko kartą przetargową? Księżniczka musiała wiedzieć.

 - Samantha! - zawołała Xavira. - Mam dla ciebie zadanie.
 - Tak Wasza Wysokość? - zapytała służka uległym tonem.
 - Musisz się dowiedzieć jak najwięcej o Don Selwinio i jego synu Grenzio - kontynuowała. - Dzisiaj Selwinio wyjeżdża do Gild-Alden, jednak jego syn będzie u nas gościć przez jakiś czas - zakończyła ostatnie słowa z uśmieszkiem zadowolenia.
 - Jak sobie życzysz Pani - odpowiedziała Samantha.
 - Jest jeszcze jedna sprawa - Xavira sięgnęła po winogrona z tacy. - Wiecie już coś na temat tego zamachu?
 - Tak Wasza Wysokość - wtrąciła Lakonia. - W świątyni Elohne pojawiła się Victoricka Preetgllad, kandydatka do roli następnej cesarzowej. Złota Elfka walcząca o równe prawa i szacunek wszystkich ras. W trakcie jej przemowy doszło do zamachu na jej życie. Padły strzały i powstało zamieszanie. Ponoć uratował ją jakiś krasnolud. O zamach podejrzewa się Nadrasę - wyjaśniła posłusznie.
 - Elfy i krasoludy - rzekła Xavira do siebie na głos. - Pierwsi wciąż śnią o potędze, która dawno już przeminęła; drudzy z chciwości ciągle wtykają nos w nieswoje sprawy.

Księżniczka zamyśliła się. Złote Elfy były podzielone między siebie jak nigdy wcześniej. A to mogło spowodować wojnę domową. Tolerancyjne i pokojowe podejście przyszłej władczyni, sprzeczne z poglądami jej ludu były okazją, którą na pewno ktoś chciałby wykorzystać. Czyżby Don Selwinio był właśnie taką osobą? Dlaczego tak bardzo zaangażował się w pomoc Złotej Elfce. I dlaczego zmierza do Gild-Alden - największej dziury w całej Aleksandrii? To miast przepełnione jest przez największy brud w całym Trólesie - złodzieje, zabójcy, bandyci, rzesze brudnych żebraków, niewykształconego plebsu. Nawet górne pierścienie Gild-Alden nie były bezpieczne mając w sąsiedztwie wylęgarnie przestępców.

Jej Wysokość opuściła basen. Czas było się przebrać. Samantha wycierała ręcznikiem mokre ciało Xaviry. Następnie we trójkę udały się do garderoby, gdzie pokojówki przywdziały księżniczkę w nową szatę.

Księżniczka miała teraz jednak na głowie tego pyszałka Grenzia. Czy naprawdę ktoś myślał, że Xavira znana ze swego trudnego charakteru może wyjść za mąż za jakiegoś żałosnego paniczyka? Jak by się go pozbyć i pozbawić wszystkich złudzeń co planów ich wspólnej przyszłości? Don Selwinio pomagał Vikcorice, która była wrogiem Nadrasy a zatem Don Selwinio również był ich wrogiem.

Jej Wysokość ponownie uśmiechnęła się złośliwie tym razem wpatrując się we własne odbicie w lustrze. Kiedy zginie Grenzio, wszyscy pomyślą, że to Nadrasa. Wystarczy podrzucić kilka dowodów i nająć Złote Elfy. To tylko kwestia miejsca morderstwa. Xavira mogłaby nająć zabójców i pokazać im tajne pałacowe przejścia, jednak zdradzanie tajemnic pałacu nie było rozsądnym posunięciem. Może zabrać Grenzia do letniej rezydencji, gdzie dużo łatwiej o zamach?

Śmierć była jednak środkiem ostatecznym. Były inne sposoby np. zdyskredytować Grenzia w oczach dworu. Ten pomysł opierał się na plotkach o kazirodczym związku Don Selwinio z jego córkami. Co jeśli Grenzio wyznaje mroczne bóstwa? Jeśli codziennie odprawia mroczne rytuały niegodne wyznawców Varrosa i Elohne? Coś takiego z pewnością przekreśliłoby ich wspólną przyszłość. Co więcej, podrzucenie podejrzeń na Grenzia było nawet łatwiejsze niż jego zabójstwo.

Po co się jednak spieszyć? Czekało ich teraz zwiedzanie pałacu. Może warto byłoby trochę poznać chłopaka i się zabawić, zanim "zepchnie się go z urwiska".

Księżniczka była już gotowa. Nowa szata, nowa fryzura, nowe buty. W samą porę, bo do pokoju weszła służka.

 - Wasza Wysokość. Panicz Grenzio już czeka - zawiadomiła posłusznie.
 - Doskonale - odpwiedziała raczej do samej siebie Xavira, po czym ruszyła do wyjścia.

Kiedy ich spojrzenia znowu się spotkały, jasno było widać, kto tutaj czuje się pewnie siebie i komfortowa. Jednak Grenzio najwyraźniej tego nie zauważył lub nie chciał zauważyć biorąc pod uwagę w jaki sposób zwrócił się do Jej Wysokości. Nadeszła pora, żeby wytłumaczyć młokosowi na czym polega różnica.

Jednym, gwałtownym zamachnięciem dłoni Xavira spoliczkowała Grenzia na oczach strażników i służących. Lakonia omal nie zadławiła się połykając własną ślinę, gdy to zobaczyła. Zawsze była miękka. Strażnicy spojrzeli po sobie równie zaskoczeni sytuacją. Z pewnością nie mogliby pozwolić, żeby komukolwiek stała się krzywda, a już na pewno nie księżniczce.

Xavira po tym uderzeniu poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na czoło. Jej wyraz twarzy pozostawał niezmienny, odkąd zobaczyła się z Grenziem. Zimne, twarde niczym nie zmącone spojrzenie. Zupełnie jakby się nic nie stało.

 - Etykieta nakazuje, żeby poddani zwracali sie do mnie Wasza Wysokość - wytłumaczyła spokojnym tonem. - A teraz bądź posłuszny swojemu ojcu i pozwól się oprowadzić po pałacu, chyba że wolisz mu powiedzieć, że "masz ważniejsze sprawy na głowie" - dokończyła pobłażliwie jakby mówiła do dziecka, które otrzymało klapsa.

Księżniczka od razu zauważyła punkt podparcia do swojej wypowiedzi. Grenzio robił to, bo kazał mu ojciec. Nie chciał zwiedzić pałacu, jednak albo bał się kary albo nie chciał rozczarować Don Selwinio. Skoro tak, to wymuszenie na nim posłuszeństwa ze względu na ojca było bardzo rozsądnym zagraniem.

Xavira wciąż zamierzała jednak oprowadzić po pałacu młokosa, jeśli ten ulegnie. Musiał. Nie miał tak naprawdę lepszego wyboru a Jej Wysokość o tym wiedziała. Czy się pomyliła?


Gracz: Azula
»Zamieszczono 01-02-2019 21:120
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50513
Postać: Wernyhora z Jęczydołów

Topory naostrzone, zszyty but i naprawiony nagolennik, nowa kusza, na dodatek ulepszona u krasnoludzkiego fanatyka metalu i maszyn wszelakich, a wszystko to kosztowało prawie cały zasób pieniędzy Wernyhory.  Kross jednak był szczęśliwy, że ten koszmar oddawania pieniędzy ludziom się skończył, więc z przymusowym uśmiechem wręczył heretykowi metalurgii należność, za robotę. Ludzie mieli wielkie szczęście, że Stary Kross miał przy sobie dużo monet, bo inaczej nie dostali by zapłaty, a pracę dla niego musieli by zrobić i tak, to właśnie jest Wernyhora. Po wyjściu z kuźni i "samoobronie" dało się słyszeć bardzo obiektywne komentarze osadników co do "brutalnej zasadzki". W świecie ludzi najlepiej się nie wychylać i zostać nędzarzem, pomyślał Wernyhora podczas wysłuchiwania gapiów. Łowca nie zrobił tego umyślnie, żyje on cały czas poza szlakami, dzicz, czyhające po kątach potwory, pułapki... wszystko to, narodziło w nim niesłychany instynkt, tak było w przypadku próby uderzenia Wernyhory z pałki, instynkt zadziałał i dopiero po fakcie dowiedział się, co uczynił.
Halabardnicy w pełnych zbrojach, krótkie miecze i tarcze na plecach, nikłe szanse na wygrana, ale jakieś są, pomyślał Wernyhora stojąc i wysłuchując dziesiętnika strażników.
- Nie zatrzymacie mnie, tylko się broniłem, spytajcie gapiów- powiedział do dowódcy strażników, starając się wyciągając zakleszczonego zęba, który zapewne utkwił tam podczas uderzenia. Zauważył, że trochę nie są przyzwyczajeni do noszenia tych pancerzy, jak i do interwencji w takich zajściach. Prędzej sami się zranią tymi drzewcami, niż mnie trafią, pomyślał Kross podchodząc powolnym krokiem do strażnika, aby pokazać, że nie jest agresywnie nastawiony. 
- Prędzej zginę, niz pójdę do aresztu-donośnym głosem. Gdy tak stał i czekał na dalsze poczynania strażników, przypomniał sobie o sytuacji, kiedy to dał się pojmać w niewolę, a było to paręnaście lat temu. Poszło o odcięcie ucha jakiegoś syna szlachcica, bo ten nie chciał słuchać Mistrza Wernyhory, podczas treningu wykonywał własna wymyśloną kombinację, sam sobie je odciął, ale i tak wina spadła na Wernyhorę. W więzieniu "zakolegował się" ze strażnikiem, zwał się Bob, po prostu Bob, "przyjaźń" wyglądała tak, że Bob ciągle mówił coś do Wernyhory, a ten nic nie mówił, siedział tylko na ławeczce w celi i słuchał. Bob wyjawił Krossowi, że ma on córkę, która bardzo chce mieć dziecko, ale jej narzeczony strzela najwyraźniej ślepakami, a że Wernyhora to taki postawny i umięśniony mężczyzna, to zapewne i bachor będzie podobny, co by w polu pomógł robić.
Więcej nie trzeba było mówić... Ojciec przyprowadził swą córkę do celi o zmroku, piękna, niczym anioł, nienaruszona, zadbana oraz lekko przestraszona, że ktoś może ich tu zobaczyć, więc kazała wypuścić Łowcę, żeby poszli do stajni i tam zrobili co trzeba. Zrobili straszliwy błąd, że wypuścili Wernyhorę, oczywiście mógł uciec od razu na jednym z koni ze stajni, ale czemu by nie skorzystać? Dupczył ją, grubo ponad godzinę, gdy ją jebał agresywnie, to płakała, ale gdy przestawał to chciała więcej, starał się jej nie zapłodnić, nie chciał mieć potomka, chciał dupczyć i tyle. Po zakończeniu współżycia, siano w stajni było całe w nasieniu, Nina, tak bowiem miała na imię, jak i koń, który przyjął na siebie pierwszy wytrysk Starego Krossa, a było ich osiem. Nie pożegnał się, tylko schował pyrcine w gacie i uciekł, a za nim wybiegła cała w spermie Nina. Historia dla niektórych może wydawać się niesłychana, lecz dla Wernyhory to codzienność.
Po usłyszeniu zaproponowania spotkania z burmistrzem miasta, skinął głową w stronę strażnika na znak zgody i poszedł wraz z nim. Zgodził się tylko dlatego, ponieważ potrzebuje szybko zarobić, a jak najlepiej zarobić, jak nie na zleceniach od otyłych władców.


Gracz: Degron
»Zamieszczono 01-02-2019 21:160
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50514
Mistrz Gry: Liuks

 Obrazel
 




Bezgłośna ucieczka z miejsca zadania była banalnie prosta.* Ominąć kociątka, wymknąć się oknem, przekraść między strażnikami, a potem uważać, żeby przypadkiem ktoś go nie zobaczył. Nim zaczęło świtać, worek pełen zrabowanych przedmiotów leżał już na warsztacie Liuksa, czekając na bliższe oględziny. Nikt nie zapukał do drzwi, nikt nie wołał na ulicy, że dokonała się kradzież. Noc minęła tak spokojnie, jakby mężczyzna nie wychodził dziś wieczorem z domu.
Co zaś się tyczy skradzionych towarów, było tego trochę, jednak złodziej nie był w stanie dokonać dokładnej wyceny.** Mógł za to dostać pięćdziesiąt koron, mógł dostać dwieście... Było to zależne od różnych czynników i często zdarzało się, że udane skoki kończyły się fiaskiem, gdyż zużyte wytrychy i łapówki kosztowały więcej, niż można było zarobić na samym rabunku. Tak więc Liuks wyciągał z worka coraz to nowe, skradzione tej nocy przedmioty, aż nagle.
Sierść. W dodatku się rusza. I drapie. Sprawcą całego zamieszania był mały, śpiący do tej pory kociak, o czarnym futerku i równie czarnych, lśniących ślepiach. Usiadł niezgrabnie na worku, patrząc na złodzieja obojętnym wzrokiem. Miauknął. Zdecydowanie był głodny i obarczał o to winą właśnie Liuksa. Bo dlaczego nie?
Wziąłeś mnie ze sobą, więc daj mi jeść! -zdawał się miauczeć.- To nieistotne, że mnie nie chciałeś!
Nie pozostało nic, tylko westchnąć. Jeśli mężczyzna zachował kota, musiał też o niego zadbać, kupując mu następnego dnia mleko, jakieś mięsko i najważniejsze- coś, co mogłoby być dla niego kuwetą. Jakby nie patrzeć, mieszkał na ostatnim piętrze, a wyprowadzanie kota było dziwnym pomysłem. Oczywiście Liuks nie musiał się nim opiekować, podrzucając go komuś, dając dzieciakom bądź zrzucając z okna. W takim przypadku jego życie nie uległo żadnej zmianie. Przez następne dwa dni mógł chodzić po knajpach, handlować zrabowanymi rzeczami, obrobić sklep ze słodyczami: to, co robił zawsze.
Była też przyszłość. Dołączenie do Gildii Złodziei miało swoje plusy i minusy. Mężczyzna nie znał jeszcze wszystkich reguł, których będzie musiał przestrzegać. Czy miałby być złodziejem na zawołanie? Musiałby powstrzymywać się od kradzieży poza tymi zleconymi przez Gildię? Jaki znak cechowy otrzyma? Każą mu zmienić mieszkanie? Było wiele niewiadomych. Ostatecznie jednak nadszedł dzień, w którym Liuks miał spotkać się z Deja Vu, by obgadać całą sprawę i wstąpić w szeregi Gildii Złodziei. Spotkanie miało nastąpić w jednym z parków, na ławeczce pod wiśnią w samo południe. W owym parku była posadzona tylko jedna wiśnia, więc nie było większego problemu z lokalizacją miejsca.
Niemniej jednak, na mężczyznę nie czekał Deja Vu. Była tutaj dwójka innych osób, choć od razu dało się zauważyć, że należą do Gildii.*** Wyróżniali się od reszty społeczeństwa. Było to coś niespodziewanego w organizacji o charakterze przestępczym: ich stroje zdawały się krzyczeć, alarmując o swojej obecności. Ci ludzie nie bali się żadnych strażników i żadnego prawa. Tak więc, było ich dwóch. Pierwszy wyglądał na nie więcej, niż trzynaście lat, o brązowych oczach i kasztanowych włosach, których kosmyki wystawały spod skórzanej czapki jeździeckiej. Nosił wełniany sweter w białe i czarne paski, a na nim skórzaną kamizelkę z metalowymi guzikami. Wszystkie były rozpięte. W kieszeń kamizelki wepchnięta była karta, dwójka trefl. Szare spodnie, połatane w kilku miejscach różnokolorowymi łatkami. I trzewiki.
Drugą personą okazała się dziewczyna nieco młodsza od Liuksa, z jasnymi, sięgającymi pasa włosami, błękitnymi oczami i bystrym wyrazem twarzy. Z pozoru można było pomylić ją ze studentką medycyny bądź sztuk magicznych. Z bliska jednak można było dostrzec, że odkryte ramię dziewczyny pokrywa tatuaż z symbolem kier. Złodziejka miała na sobie skórzaną kamizelkę, czarne, przylegające do ciała spodnie i skórzane buty na niewysokim obcasie. Nie narzucała się swoją urodą, choć była seksowna.
- Proszę, proszę... -odezwał się chłopiec, gdy złodziej przybył na miejsce. Siedział rozluźniony, opierając się o ławkę i trzymając nogą na nodze.- Oto i nasz bohater... Wiemy, wiemy... Udało Ci się zdobyć przedmiot... Gratulujemy...
Dziewczyna spojrzała na dzieciaka spod oka, pozwalając mu jednak odwalić cały teatrzyk. Sama siedziała na oparciu ławki, opierając się stopami o miejsce do siedzenia. Była lekko pochylona, łokciami opierała się o kolana, a w złączonych dłoniach trzymała kartę- siódemkę kier, którą się bawiła. Wyciągnęła rękę w stronę Liuksa.
- Poproszę o brylant -miała wdzięczny, nieco smutny głos. Gdy świecidełko znalazło się w jej dłoni, przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.- Jest taki, jak go pamiętam, wiesz? Dziadek zapisał go mnie, ale ta jędza zawsze chciała mieć wszystko dla siebie... I te cholerne koty, które trzymała w domu. Jakby mogły zastąpić jej męża.
Po chwili milczenia spojrzała swoimi dużymi, błękitnymi oczami na mężczyznę i powiedziała:
- Jestem Alicja De Veth -rzekła.- Witam Cię w imieniu Gildii Złodziei.




Mistrz Gry: Arana Merimangë





Dziewczynie udało się opanować zamtuz, a nocna rozmowa z Nimfe rozluźniła ją. Miała tutaj przyjaciółkę, z którą mogła rozmawiać nawet o najskrytszych tajemnicach i wykorzystała to, wyjawiając mrocznej elfce całą prawdę o Vingardusie Blathh'rose. Czy postąpiła słusznie, otwierając się tak przed dziewczyną? Miało się to dopiero okazać. Tak czy inaczej, w końcu zapadła noc... I zamach.
Ciało Shiori leżało na zakrwawionym łóżku właścicielki zamtuza. Kira stała nad nią, blada i zastygła jak kamień. Nie było czasu zajmować się kobietami, najpierw rana! A ta mocno krwawiła, zostawiając na pościeli i podłodze mokre, ciepłe ślady. Przez krótką chwilę w myślach Arany zagościła wizja krwawych plam, które tak trudno zmyć z tych tkanin. Była to jednak tylko sekunda, gdyż już w następnej chwili aleksandryjka przykładała koszulkę do rany. Kolejnym krokiem było przyłożenie do rany liści Żywokostu Lekarskiego i zatamowanie krwawienia. W teorii dziewczyna mogła czuć się z siebie dumna! Niemniej jednak, praktyka rzadko idzie w parze z teorią. Krew już po chwili zaczęła przeciekać przez liście i materiał, skapując na podłogę.*
Polecenia Arany jakby obudziły Kirę z letargu. Wprawdzie złota elfka dalej wyglądała na przerażoną, jednak nie na tyle, by nie panować nad sobą. Przytaknęła tylko właścicielce zamtuza, jednak nim zdążyła otworzyć usta, do pokoju wpadła Nimfe, najwyraźniej obudzona odgłosami szamotaniny i rozbitego wazonu. Szybko przyjrzała się całej scenerii, po czym zaczęła krzyczeć, budząc przy tym niemalże wszystkie prostytutki w zamtuzie:
- POOOOMOCY! -darła się, po czym popchnęła Kirę na szafkę z kosmetykami i podbiegła do Shiori, by sprawdzić jej puls.- ZDRAAADA...! KIRA ZAATAKOWAŁA ARANĘ!
Sytuację oczywiście należało wyjaśnić, jednak dziewczyna nie miała na to sił. Wszystkie jej zmysły skupione były na rozpaczliwej próbie utrzymania przytomności.** Póki co się udawało, choć właścicielka zamtuza zaczynała tracić jasność widzenia. Zapamiętała nadbiegające dziewczyny. Ktoś spoliczkował Kirę. Ta skuliła się na podłodze w kłębek. Śmierdziało. W powietrzu czuło się metaliczny posmak... Krwi? Ale skąd krew...? Oczy zaniepokojonej Nimfe... Przecież kilka godzin temu była taka wesoła, gdy razem rozmawiały o nocy spędzonej w Posiadłości Blathh'rose. A teraz... Arana nie zapamiętała już nic więcej, osuwając się na podłogę w kałuży krwi. 
Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu, to ból głowy. Próbowała chwycić się za nią, pomasować pulsujące słabo skronie, jednak podniesienie dłoni okazało się zbyt wielkim wysiłkiem. Była sparaliżowana? Możliwe. Nie miała jednak czasu na zebranie myśli, gdyż znów osunęła się w ciemność. Jeszcze dwa razy tak rozbudzała się, czując tylko ból i zmęczenie. Dopiero za czwartym razem dosięgło jej inne uczucie, niż ból- głód. Wolno, ze wstrętem, udało się jej otworzyć oczy. Biały sufit, zapach formaliny... Była w szpitalu? Nie. Pomieszczenie to nazywano Zszywalnią i mieściło się w jednej z komnat w piwnicy zamtuza. To tutaj trafiały ranne dziewczyny, które następnie składał do kupy... No właśnie... Koler Lebioda.
Był to gnom pamiętający czasy, w których zamtuz był jeszcze... Kamienicą. Legendy głosiły, że kupił on ów piwniczny pokój praktycznie wiek temu i za cholerę nie miał zamiaru się stąd wynieść. Proponowano mu pieniądze, proponowano udziały. Wszystko spotykało się ze stanowczą odmową. Starzec znał się jednak na medycynie (o ile wypruwanie ze szczurów flaków i robienie z nich wypchanych zwierzaków można było nazwać medycyną), więc poprzedni właściciel zamtuza zatrudnił go jako lekarza. Dziewczyny bały się go, jednak w podobny sposób, jak małe dziewczynki boją się kaleki wojennej. Lebioda był niegroźnym dziwakiem.
Niemniej, to nie twarz starego gnoma ukazała się przed Araną. Stanął przed nią młody, urodziwy aleksandryjczyk o czarnych, sięgających ramion włosach i niebieskich, wabiących oczach. Ubrany był w strój alchemiczny: para rękawic, fartuch, torba z ziołami i suplementami, a na czole para gogli. Uśmiechnął się delikatnie w stronę dziewczyny, gdy tylko zobaczył, że ta otworzyła oczy:
- Witam, panno Merimangë -miał spokojny, opanowany głos, który jednak brzmiał dźwięcznie i w jakiś sposób ciepło.- Bardzo się cieszę, że jest panna wśród żywych.
W jakiś sposób mężczyzna wydał się Aranie przystojny. Był mniej umięśniony od Vingardusa, nie posiadał tatuaży i kolczyków, niemniej jednak zdawał się być... Kimś dla niej. Jeśli kiedyś właścicielka zamtuza myślała o miłości na dobre i złe, to właśnie w taki sposób mogła wyobrażać sobie swojego księcia z bajki. Nie był oddalonym, walczącym teraz nie wiadomo gdzie mrocznym elfem, ale mężczyzną obecnym przy niej. Choć nie... To były głupie myśli. I przerwał je niesłyszany przez dziewczynę od dawna głos gnoma.
- Wargo zaś wziun! -krzyczał gnom, jakby ogarnięty szałem. Na twarzy aleksandryjczyka wykwitł dojrzały rumieniec wstydu.- Zaś wziun leki i podał! Bez zastanowienia, Wargo gupi, gupi!
- Panie Koler, niech pan się uspokoi... -cichym głosem próbował opanować sytuację alchemik.- Pamięta pan, co się stało ostatnim razem, gdy pan wpadł w szał? Tak, tak... Zawał, panie Koler, zawał... Poza tym panna Merimangë już się wybudziła, tak jak mówiłem.
- Źle wybudzona, źle! -krzyczał Lebioda, widocznie nie dając się ugłaskać. Już po chwili stara, niemalże całkowicie wyłysiała twarz gnoma pojawiła się przed Araną. Staruszek naciągnął jej powieki, przyłożył dłoń do czoła, zmówił po cichu modlitwę, a na końcu pozwolił sobie sprawdzić, czy górne siekacze właścicielki zamtuza wciąż są całe.- Może, może... Spać trzeba dużo. Orgienizm, rozumuje się, słaby.
Z tym Koler na pewno się nie mylił.*** Dziewczyna czuła się słaba jak nigdy przedtem, niezdolna ruszyć nawet palcem. Jej piersi podnosiły się i opadały ciężko, z trudem łapała powietrze. Gdy udało jej się podnieść głowę, mogła zobaczyć, że jej ciało jest podłączone dziwnymi, metalowymi rurkami do jakiejś stojącej w rogu maszynerii. Wyglądało to naprawdę podejrzanie. Po chwili jednak dało się słyszeć, jak aleksandryjczyk posyła staruszka po Nimfe, a sam usiadł na krześle i zaczął mówić:
- Pewnie jesteś rozkojarzona... Zostałem tu wezwany o poranku, kilka godzin po ataku na Twoją osobę -mówił spokojnie i powoli, żeby Arana mogła przetrawić każdą informację.- Nie wiem, czy pamiętasz atak... Nie wiem też, co stało się z tymi dziewczynami. Rozumiem jednak, że to jakaś podejrzana sprawa, skoro Twoje przyjaciółki nie posłały po jednego z lokalnych lekarzy. Nazywam się Wargo Momochi, jestem alchemikiem. Zostałem tu ściągnięty, by Cię uratować. Szczerze mówiąc, byłaś w naprawdę kiepskim stanie. Ten stary gnom miał jednak w zanadrzu trochę naprawdę nielegalnych składników, z których udało mi się wytworzyć kilka specyfików. Miał też to... -alchemik podszedł do maszynerii i poklepał ją po miedzianej, twardej płycie.- Krasnoludzka robota sprzed wieku, niemniej dalej działa. Spala składniki odżywcze i...
Arana nie miała jednak okazji dowiedzieć się, co robi owa krasnoludzka maszyna, gdyż do Zszywalni wbiegła Nimfe. Czerwona od łez, rzuciła się na łóżko aleksandryjki i zaczęła przytulać ją i ściskać. Dziewczyna zobaczyła jeszcze, jak całej scenerii przypatrują się nieco zmieszani Wargo i Lebioda. Ten ostatni ciągle mamrotał pod nosem o nieużyteczności alchemika i tym, jak sam w kilka chwil wyleczyłby Aranę.
- Dzięki bogom, żyjesz - płakała Nimfe, ściskając obolałą przyjaciółkę.- Byłaś nieprzytomna... Przez dziewięć dni.



Mistrz Gry: Rakshi S'then

 Obrazel
 




Stara wiedźma kiwała głową, głaszcząc przy tym parasol, gdy Rakshi mówił o wspaniałości Hybrydy. Cena była jednak dla niego za dużo. Ile bólu, ile magicznej mocy, ile sił musiałby oddać, by pozyskać przedmiot tak potężny? A jeśli zapłaci krwią, to czy dalej będzie potrafił utrzymać artefakt w rękach? Wykorzystać jego pełny potencjał? A może dzikość uleci z niego razem z tysięczną kroplą? Były to trudne pytania, na które diabelstwo mogło tylko zgadywać odpowiedź. Nie było jednak nic do stracenia, jeśli chodzi o próbę zmiany ceny.
Stara krosska spojrzała prosto w oczy S'then, gdy ten mówił do niej uwodzicielko, niejednoznacznie nawiązując do seksu. W szarych oczach kobiety diabelstwo przez moment zobaczyło nieprawdopodobną, uśpioną siłę. W przeszłości musiała być wojowniczką, kimś potężnym i budzącym respekt. Na pewno potrafiła wrócić do swojego poprzedniego wyglądu. Dlaczego teraz ukazywała się jako staruszka? Można było jedynie zgadywać.
Zapadła chwila ciszy, podczas której zdało się, że nawet mimiry wstrzymują oddech. Czyżby Rakshi posunął się za daleko i czeka go teraz wypędzenie ze sklepu? Albo coś jeszcze gorszego? Niemniej jednak, cała atmosfera rozluźniła się, gdy wnętrze sklepu wypełnił ochrypły, starczy śmiech krosski.* Brzmiał tak, jakby właśnie ktoś opowiedział jej jakiś naprawdę dobry żart. Uspokoiła się dopiero po chwili, ocierając z oka pojedynczą łezkę długim, szarym paznokciem.
- Oj, mój uroczy, uroczy diabole... -mruczała pod nosem.- Pewna jestem, że wiele kobiet zadowolisz, wiele... I wielu serca złamiesz. Uważaj, mój diabole... Serce kobiety, gdy raz złamane, będzie sączyć truciznę jak zgniły ząb sączy ropę. Ale nie dla starej Jellali takie propozycje, nie...
Było w tym coś matczynego, jakby wiedźma doskonale wiedziała, jaki plan działania obrał Rakshi. Ba! Wydawać by się mogło, że ona sama wielokrotnie stosowała te same sztuczki. Uspokojona, z dobrotliwym uśmieszkiem na twarzy, przesuwała krzywymi paznokciami po materiale ciemnoniebieskiego parasola, jakby tonąć we wspomnieniach. Słuchała w tym czasie propozycji S'then odnośnie odpracowania należności w inny sposób. Ten pomysł również został przez nią odrzucony.**
- Diabole, diabole... -mruczała.- Magya ma swoją cenę. Wszystko ma swoją cenę. Nazywamy tę zależność alchemią. A teraz zapamiętaj, bo widzę, że rwie Cię do tego przedmiotu. Nie uzależniaj swojej magyi od rzeczy, diabole. Rzeczy, rozumiesz, są tylko rzeczami. Można je pojąć, zrozumieć i stworzyć. Zrozumieli to krasnoludowie, zrozumieli to mroczni elfowie, zrozumieli to krossowie... Diaboły jednak, biedny, biedny chłopcze, inną pałają naturą. Nie twórz rzeczy, a wykorzystuj je tylko w ostateczności. Pojmij je -w jej oczach można było zauważyć nagły błysk.- Pojmij, mój diabole! Do łepetyny wkuj istotę rzeczy. Wzrastaj w swoją dzikość, swoją magyę... A magyia będzie sprawiać, że nawet oceany i góry rozstąpią się przed Tobą!
Jej słowa niosły w sobie pouczenie oraz obietnicę. Obietnicę wielkiej mocy i chwały. Trzeba było tylko po nią sięgnąć. Co zaś tyczyło się Hybrydy, Rakshi mógł przyjrzeć się jej jeszcze raz. Obejrzeć i sprawdzić. Poczuć magiczną moc płynącą i drzemiącą w owym nadzwyczajnym parasolu. Nie poczuł jednak nic.*** Rozpoznanie magii, jej natury i sposoby działania w tej rzeczy było tak trudne, jak znalezienie plam na słońcu, patrząc na nie gołym okiem. W międzyczasie zdawać by się mogło, że mimiry na moment zaprzestały szeptów i jak jeden mąż zerkały z uwagą na swoją właścicielkę. Wyjątkiem był tylko Regen Forr, spoczywający niczym martwa ozdoba na ramieniu diabelstwa. To zaś zaczęło powoli odczuwać jego ciężar.
- Diabole mój, diabole... -wymruczała na końcu wiedźma.- Nie mam Ci już nic do pokazania. Jeśli jednak zwiążesz się przysięgą, że natychmiast ruszysz w drogę, by doręczyć list, wówczas spuszczę z ceny... Nie będziesz musiał płacić w pieniądzu, a krwi dasz mi... Tysiąc kropel, bez jednej.
Głowa goblina ożywiła się, poruszyła naderwanym uchem i zaczęła recytować swoim monotonnym, nudnym głosem:
- Hybryda... -głos rozchodził się po sklepie.- Koszt... Dziewięć setek... Dziewięć dziesiątek... I dziewięć... Kropel krwi... Oraz... Związanie przysię-ę-ęgą...



Mistrz Gry: Avrel Alliser

 Obrazel
 




Mężczyzna spędził paskudną noc, a gdy w końcu zdawało się, że zapadł w błogi sen, został z niego wyrwany mocnym kopniakiem w bebechy. A pierwszej chwili nie wiedział, co tak właściwie się dzieje. Później przypomniał sobie wszystko i podejrzewał, że to Sorbet właśnie go okłada. Prawda była jednak inna. Gdy Avrel rozbudził się już całkiem, a jego oczy przyzwyczaiły się do światła pochodni, zobaczył przed sobą postawnego, grubego strażnika więziennego. Miał on na sobie niebieski mundur, spod którego wystawała ciężka kolczuga. Trzymana w dłoni drewniana pałka wskazywała na to, że nie patyczkował się z więźniami. Trójka elfów stała twarzą do ściany, opierając na niej dłonie i wbijając wzrok w ziemię. Włosy na potylicy Majak były pełne skrzepów krwi, które wyglądały na jeszcze wilgotne. Przy wejściu do celi stała starsza kobieta o naprawdę drobnej budowie ciała i ciężkich, siwych włosach spiętych w kok. Miała na sobie dobrze wyprasowany mundur służbowy, do którego przypięte były różne odznaczenia.
- Obudziłeś się, morderco? -spytał strażnik, chwytając Avrela za barki i podnosząc go do pozycji pionowej.- Stój spokojnie i nie próbuj sztuczek, bo dostaniesz taki wpierdol, że nie doczekasz wyroku. Pani Gretter, można zaczynać!
Staruszka zmrużyła oczy, wrogo przyglądając się aleksandryjczykowi. Rozwinęła trzymany w dłoniach, urzędowy zwój i zaczęła oficjalnie, beznamiętnie odczytywać jego treść.
- Avrel Alliser... -recytowała.- Sędzia Turielus Gurow zapoznał się ze wszystkimi dowodami i ogłosił pana winnym zabójstwa Ernesta Kalindara. Zgodnie z zeznaniami świadków, czyn ten został popełniony w wyniku świadomego użycia broni magicznej. Wyrok w postaci powieszenia zostanie wykonany dnia jutrzejszego, o północy.
Co?! Brzmiało to jak koszmar wariata. Avrel znał na tyle dobrze przepisy prawa, by wiedzieć, że żaden wyrok nie mógł zostać wydany bez uprzednich zeznać winowajcy.* Oczywiście, zabił. Więzienia były jednak pełne morderców, gwałcicieli i zbrodniarzy o wiele gorszych od niego. Wyroki śmierci zdarzały się, jednak były przeznaczone dla naprawdę podłych wyrzutków społeczeństwa. Czyżby był kimś takim? Chociaż nie... Nie było procesu, został wydany wyrok, wszystko działo się tak szybko...
Starsza urzędniczka i strażnik więzienny spojrzeli na niego wzrokiem pełnym odrazy i obrzydzenia, po czym oboje wyszli z celi. Dopiero, gdy ich kroki ucichły, trójka elfów odwróciła się do niego. W ich oczach wyczytać można było zdziwienie, choć nie żal. Majak usiadła na swoim poprzednim miejscu i oparła potylicę o wilgotną ścianę celi. Jęknęła. Sorbet wyjrzał przez kraty sprawdzając, czy ktoś nie czai się na korytarzu. Jeedo usiadł wygodnie na drewnianej ławce, żując policzek od środka. Przypatrywał się Alliserowi przez krótki czas, po czym zaczął rozmowę:
- Wiedziałem, że coś tu nie gra... -mówił spokojnie.- W końcu nie przyprowadziliby do naszej celi byle kogo. Widzisz, my także mamy zostać straceni. 
- Po co mu to mówisz? -jęknęła Majak z wyrzutem, jakby odpychając od siebie te myśli.- Z trupem nie ma co gadać.
- Jeszcze nie jest trupem -dało się słyszeć ciche, ale twarde słowa Sorbeta, które ucięły dyskusje.
Po około godzinie od zapadnięcia wyroku, do celi wkroczyła stara kucharka wraz z dwójką strażników. Wiozła przed sobą żelazny wózek na kółkach, na którym dumnie stał ogromny gar z zupą. Obok były też pokrojone nierówno chleby. Zdawało się, że Jeedo miał rację mówiąc o wyjątkowości celi, tejże celi śmierci. Była ona ostatnia w kolejce po posiłek. Trójka elfów i aleksandryjczyk dostali więc najbrudniejsze z misek, w których pływało coś na kształt przypalonej zupy. Jak można było przypalić zupę? Avrel nie wiedział, jednak był pewny, że właśnie tak smakowała owa potrawa. Chleb mógłby zapewne napełnić jego brzuch, gdyby nie to, że miał już kilka dni i był cholernie twardy. Cały posiłek sprawił jedynie, że mężczyźnie zaczęło zbierać się na wymioty.**
- Odwrócić się twarzą do krat -ciszę przerwał zirytowany głos Majak.
Dziewczyna podeszła do ukrytego w kącie celi wiadra. Przez następne kilka minut dało się słyszeć jej konwulsje żołądkowe. Było w tym coś naprawdę żałosnego. Alliser zauważył, jak Jeedo co jakiś czas zerka ukradkiem na srającą towarzyszkę. Sorbet stał oparty rękami o kraty udając, że nie słyszy żadnych odgłosów. Zapewne Majak będzie mu wdzięczna za takie podejście do sprawy. Właśnie... Będzie miała okazję być wdzięczną? Wprawdzie w nocy mężczyzna słyszał rozmowę elfów, jednak co tak naprawdę z niej wynikało? Jeśli nawet mięli jakiś plan, jaka jest szansa, że im się powiedzie?
- Kurwa mać... -słychać było przekleństwa elfki, a później w celi rozbrzmiał dźwięk rozrywanego materiału. Widocznie nie chciała skorzystać ze słomy i wolała poświęcić nogawkę swoich spodni.
Mętlik w głowie, depresyjne myśli, szaleńcze emocje i wszechobecny zapach niezdrowego gówna. Godziny mijały jedna za drugą. W końcu podany został drugi posiłek: przegniłe warzywa, głównie cebula. Był też chleb. Avrel nie miał przy sobie niczego. Odebrali mu torbę, wszelkie przedmioty i błyskotki. Wzięli też buty, gdyż praktycznie każdy oprych ma w nim ukryty sztylet bądź wytrych. Ewentualnie jedno i drugie. Tak więc na ekwipunek Allisera składały się brudne, wytarte spodnie, równie brudna i wytarta koszula oraz pajdka cholernie twardego chleba. Z jakiegoś kąta wypełzła szczypawica, która ugryzła go w kostkę. Było to wydarzenie o tyle przyjemne, że odwróciło jego uwagę od obecnej sytuacji.
W końcu jednak zapadła noc, a aleksandryjczyk osunął się w sen bez snów. Chciał czy nie chciał zasnąć, stres i okropne warunki wykończyły go. Nie był jednak w tym osamotniony. Majak zemdlała podczas kolacji, Jeedo stwierdził, że do jej rany wdało się zakażenie. Nikt ze strażników jednak nie pofatygował się nawet po bandaż. 
Avrel wyczuł przez sen jakieś zamieszanie. Coś się działo, jednak nie do końca go wybudziło.*** Otrząsnął się dopiero wtedy, gdy olbrzymi huk rozerwał więzienne kraty. Ujadanie psów, krzyki mężczyzn. Zdawało się, że całe więzienie oszalało. Trójka elfów stała w gotowości, patrząc z przestrachem i szacunkiem na osobę stojącą w wejściu do celi.
- ...wszystkie cele z parteru poszły w tym samym momencie -przemawiał mężczyzna. Miał na sobie czerwoną, jaskrawą szatę ze złotymi zdobieniami. Mocno naciągnięty na twarz kaptur nie pozwalał rozpoznać, jakiej był rasy.- Będą zamieszki, może nawet ktoś spieprzy na ulicę. My przekradniemy się piwnicami, znalazłem przejście, które prowadzi do dzielnicy nieludzi. Tam się umyjecie, opatrzycie i dostaniecie czyste... Kim jest do cholery ten kutas!?
Oczy wszystkich skierowały się na Avrela. Zarówno mężczyzna w czerwonej szacie, jak i Jeedo wyciągnęli prawe dłonie w jego kierunku. Spomiędzy ich palców widać było drobne płomienie. Czyżby tak miał zginąć? Zabity przez współwięźniów? Stało się jednak coś nieoczekiwanego.
- Zostawcie go, można mu ufać -rzucił Sorbet, chwytając Jeedo za nadgarstek i opuszczając jego rękę w dół.
- Majak? -Jeedo spojrzał na elfkę z pytaniem w oczach. Sekundę później dało się słyszeć jakiś wybuch na górze, aż pył posypał się z sufitu.
- Dobra, kurwa -mężczyzna w czerwonej szacie opuścił dłoń.- Idziesz z nami, pieprzony aleksandryjczyku. Unikniesz stryczka, ale przysięgam, że jeśli zrobisz choć jeden podejrzany ruch, zdechniesz w męczarniach.


Mistrz Gry: Essy

Droga do aresztu, czy też, jeśli ktoś woli, rezydencji pana Boltona, była dosyć krótka. Cała Stara Stolica składała się z kilku dzielnic, które w większości były całkowicie opustoszałe. Daleko poza miastem, gdzie teraz rosły już młode drzewka i myśliwi chodzili tam na łowy, można było znaleźć zburzone domy bądź opuszczone, obrośnięte pleśnią chałupy. Gdyby nie historia tego miejsca, równie dobrze można było wziąć je za niewielkich rozmiarów miasteczko. Nic więc dziwnego, że wszystkie najważniejsze budynki były tutaj tak blisko siebie.
W końcu Essy (wraz ze strażnikami) stawiła się przed posiadłością i natychmiast zrozumiała, dlaczego pan Bolton jest tak bardzo szanowany. Dom miał trzy piętra, a swoją wielkością przypominał raczej zamek, niż dom mieszkalny. Na pewno było tu też mnóstwo sprzątaczek, gdyż wszystko było wyczyszczone i nawet firanki w oknach oślepiały swoją bielą. Zdecydowanie było to miejsce warte skoku.
Strażnicy zaprowadzili dziewczynę do drzwi po lewej stronie od głównego wejścia. Starszy z nich wyciągnął pęk kluczy i przekręcił dwa z nich w dwóch masywnych, wyglądających na nowe, stalowych zamkach. Młodszy strażnik przełknął ślinę, a jego kompan zawahał się przez chwilę, nim otworzył wejście. Następnie delikatnie popchnął do przodu Essy, a sam został na zewnątrz, zatrzaskując za nią drzwi. Dało się też słyszeć trzask zamykanych zamków.
- Poczeka tu panienka na pana Boltona! Proszę się nie bać i nie wykonywać gwałtownych ruchów! -dało się słyszeć zza drzwi.
Dziewczynie nie pozostało już nic innego, jak rozejrzeć się po pomieszczeniu, nie znalazła jednak dla siebie żadnej drogi ucieczki.* Krótki korytarz, dwie ławki przylegające do ściany, po obu jego stronach. Na końcu drewniane drzwi, takie same jak te, którymi tutaj weszła. Jasny brąz ścian doskonale komponował się z sufitem o barwie ecru. Podłoga z płytek, również ecru. Były na niej rozłożone... Gry planszowe? Zaś na końcu tych gier, po drugiej stronie korytarza stał... No właśnie, czym to coś właściwie było?**
Stworzenie miało jasnofioletowe włosy, które wystawały spod szerokiej, długiej czapki. Blada cera, głowa wymiarów przeciętnego człowieka. Duże, zielone oczy, nos wyglądający na złamany w dzieciństwie, elfie uszy i szeroki uśmiech. Wyglądałby na przystojnego, mrocznego elfa, gdyby pominąć niecodzienny kolor włosów i... Pół metra wzrostu. Jego ciałko wyglądało jak ciało karła. Ale nie niziołka, te były znacznie większe. I grubsze. I miały głowy proporcjonalne do reszty ciała. Ten tutaj wyglądał na takiego, którego ciało od szyi w dół było lżejsze od głowy. Był jeszcze strój. Zielona czapka do szpica, zakończona srebrnym pomponem, do tego zielony płaszcz, pod którym kryła się czarna kamizelka z dwoma złotymi guzikami. Wszystko dopełniały zielone szelki i buty z wężowej skóry.
- Witam Cię w posiadłości pana Boltona, panno Essy -powiedziało stworzonko najsłodszym głosem, jaki dziewczyna słyszała w życiu. Skąd znał jej imię? Tego nie wiedziała.- Pan Bolton będzie tutaj wieczorem. Czy w czasie oczekiwania na niego, zechcesz zagrać ze mną w jedną z gier?
I tutaj stała się rzecz niesłychana. Dziwny stworek podniósł obie dłonie na wysokość ramion, a wszystkie przedmioty podniosły się z podłogi i zaczęły lewitować po korytarzu. Przed nosem Essy ukazały się więc różnego rodzaju szachownice, karty, pionki, kostki do gier, kolorowe plansze i kubeczki na kości.
- Mam tutaj całkiem sporo różnych gier i zabaw, w tym wszystkie rodzaje kart -chwalił się stworek słodziutkim, niewinnym głosem.- Większość z nich wymaga Szczęścia, by wygrać. Są jednak i takie, które sprawdzają Inteligencję graczy. Wybierz jakąś, jakąkolwiek. Oczywiście możemy pograć też w jakieś gry słowne, niewymagające żadnych rzeczy... Na przykład w zagadki? Obiecuję, że jeśli ze mną zagrasz, dam Ci jedną z moich gier! A jeśli wygrasz, dostaniesz coś naaaprawdę specjalnego! Więc, którą z gier wybrałaś?
Istota uśmiechała się delikatnie. Był to ten nietypowy, dziwnie niebezpieczny uśmiech, którego w żaden sposób nie dało się rozszyfrować. Essy jednak nie była byle kim! Wychowała się w Gild-Aldenie i świetnie potrafiła rozpoznać pobudki ludzi.*** A to stworzenie zapewne nie różniło się od nich wiele. Zdawało się, że stworek chce ją sprawdzić. To w jaki sposób zaakcentował słowa "Szczęście" i "Inteligencja"... Może właśnie te cechy chciał poznać? Nie wydawał się mieć złych zamiarów, przynajmniej na razie. Zdawał się neutralny. Choć kto wie? Może przegrana w grze zakończy się jakąś niesłychanie bolesną karą? Zachowanie strażników na to wskazywało... Jednak jak bardzo można wierzyć ocenie prostaczków? Tak czy inaczej, dziewczynie nie zostało już nic innego, jak wybrać grę. A gdy wyboru dokonała, drzwi wejściowe otwarły się znów... I stanął w nich nie kto inny, jak Wernyhora z Jęczydołów.


---

* Rzut dla: Liuks
Czynność: Bezgłośna ucieczka z miejsca rabunku ; Określona: Skradanie (pe, zr) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 99
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Liuks
Czynność: Wycena sprzedaży kradzionych towarów ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 99
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Liuks
Czynność: Analiza złodziei ; Określona: Percepcja (pe) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 8
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Opatrunek ręki ; Określona: Pierwsza Pomoc (sw, szy) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 88
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Zachowanie przytomności ; Określona: Siła Woli (sw) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 18
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Stan po przebudzeniu ; Określona: Wytrzymałość (wt) ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 93
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Flirt z wiedźmą ; Określona: Sex (cha, zr) ; Poziom Trudności: V ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 72
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Przekonanie wiedźmy ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: V ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 86
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Zbadanie Hybrydy ; Określona: Wiedza Tajemna (sze, sw) ; Poziom Trudności: V ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 28
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Znajomość przepisów prawa ; Określona: Wiedza Społeczna (in, cha) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 56% ; Wynik: 6
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Przetrawienie więziennego jadła ; Określona: Kulinaria (pe, sze) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 20% ; Wynik: 34
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Szybkie rozbudzenie ; Określona: Szybkość (szy) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 82
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Essy
Czynność: Ocena poczekalni ; Określona: Percepcja (pe) ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 80
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Essy
Czynność: Rozpoznanie stworzenia ; Określona: Wiedza Ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 40% ; Wynik: 43
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Essy
Czynność: Zrozumienie działań stworzenia ; Określona: Inteligencja (in) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 52
Rezultat: POZYTYWNY

---

Arana Merimangë otrzymuje 1 punkt Karmy
Avrel Alliser otrzymuje 1% do zdolności: Wiedza Społeczna

---

//Mort: Przypominam tylko, że edytując Kartę Postaci, edytujemy także posiadane przez nas przedmioty. W tym ilość pieniędzy. Co się tyczy statystyk od artefaktów- nie zapisujemy ich w Karcie Postaci. Pamiętam o tym podczas wykonywania rzutów, a zaburza to statystyki bazowe.

»Zamieszczono 01-02-2019 21:570
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50515
Mistrz Gry: Rogan gro Kharz





Ciało Barki kołyszące się na żyrandolu. Bełt uderzający w tarczę. Dziewczyna, z którą rozmawiał dzisiejszego popołudnia. Uśmiech Deja Vu i wysunięta laska z celującą w Rogana kulą. To wszystko, czym można było nazwać tę chwilę. A co miało nastać po niej? Czy tak miał zakończyć się żywot Kharza? Nie. Nie teraz, nie w tej chwili. Nie, póki ten wstrętny uśmiech nie zniknie z twarzy błazna odzianego w czerń i biel.
Szybki wyskok do przodu i nagłe, niespodziewane uderzenie tarczą. Nie było mowy, by wątła, słaba dłoń pajaca utrzymała ową laskę, która w konsekwencji poleciała kilka metrów dalej.* Deja Vu w ułamku sekundy zbladł, a jego uśmiech zniknął z twarzy. Teraz atak z topora, potężny zamach i... Błazen w błyskawicznym, nieludzkim wręcz tempie odskoczył od orka, a broń Rogana tylko musnęła jego twarz.** Kropelki krwi pojawiły się na podłodze, a zaskoczony pajac szeroko otworzył oczy. Jego twarz wyrażała zdziwienie... I coś jeszcze. Coś, co Kharz doskonale znał. Przerażenie. Wszyscy dotychczasowi przeciwnicy orka w końcu mu ulegali, bowiem patrząc na bezgraniczną, barbarzyńską furię, człowiek uświadamiał sobie swoją śmiertelność. I to, jak łatwo może stracić życie.
- Niemożliwe... -dało się słyszeć ciche słowa Deja Vu, które mężczyzna widocznie kierował do samego siebie. Następnie wyciągnął dłoń w stronę laski, jakby zastanawiając się, czy do niej dosięgnie. Nie było jednak o tym mowy, nawet gdyby po nią skoczył.
Krzyk orka zmusił wszystkich, by skierowali na niego wzrok. Niemniej jednak, było już za późno, by pokierować swoimi kompanami.*** Kusznicy jak jeden mąż wyrzynali ich do jednego. Pierwszy padł, o dziwo, kross. Jednooki stanął tyłem do ściany, mając w zasięgu wzroku niemalże wszystkich wojowników Gildii Złodziei. Błyskawicznie ładował kuszę, trafiając w głowy trzem z nich, stojących po lewej. Czwarty strzał. Młody złodziej o czarnych, tłustych włosach dostał w ucho. Dlaczego bandyta spudłował? Odpowiedź okazała się prosta: ktoś chwilę przed strzałem trafił go bełtem w kolano. Mężczyzna tylko omiótł spojrzeniem ranę. Dobrze wiedział, tak samo jak Rogan, że rehabilitacja po tym strzale zajęłaby lata. Nie mówiąc już o tym, że nie dałby rady stąd uciec bez pomocy innych. W tym momencie już był trupem, jednak wciąż mógł zabijać innych. Posłał dwa kolejne strzały w stronę złodzieja z tłustymi włosami. Ostatni z nich trafił w tętnice szyjną. Złodzieje zrozumieli jednak, że Jednooki to najłatwiejszy z celów, więc zaczęli wystrzeliwać bełty w jego stronę do czasu, aż przynajmniej piętnaście z nich nie wystawało z trzęsącego się ciała krossa. Nie powiedział nic, na jego twarzy nie było widać żadnego wyrazu skruchy, tęsknoty, nadziei, rozpaczy... Żył, tak jak umarł... Beznamiętnie zabijając. Gdy jego ciało opadło na podłogę, ostatkiem sił wyciągnął dłoń z kuszą. Ostatni strzał. Ostatni cel. Jednooki znieruchomiał, a następnie nacisnął spust. Krzyk Deja Vu przeciął powietrze, gdy bełt zagnieździł się w jego lewym ramieniu, zatrzymując się na kości.
Walsh i Weasel nie mięli przy sobie żadnej broni na dystans. W sekundzie minęli walczącego z Deja Vu Rogana i puścili się schodami w górę, gdzie obaj rozdzielili się, ruszając na kuszników. Udało im się wykończyć około siedmiu ludzi, jednak później brutalna rzeczywistość zadała im ogromny cios. Dziewczyna, z którą ork rozmawiał jeszcze tego popołudnia, wystrzeliła śmiertelny bełt prosto w czoło Weasela. Dwie sekundy później dało się słyszeć pełen bólu i wściekłości krzyk Walsha, który puścił się biegiem do ciała swojego towarzysza. To był błąd. Gdy tylko odwrócił się plecami do wrogów, Ci naszpikowali go bełtami. Trzy pierwsze nie były śmiertelne, jednak czwarty trafił mężczyznę w środek karku, zapewne łamiąc kręgosłup.
Ostatnim z walczących był Ramsey. Ten już na początku walki schował się za filary, osłaniając przy tym tarczą. Nie był typem bohatera, jednak zachował trzeźwość umysłu i zdawał sobie sprawę, że jedyną możliwością przeżycia była ucieczka. Rozglądał się za innym wyjściem i... Znalazł drzwi. Pod schodami. Musiały prowadzić niżej, do piwnicy. Może tamtędy uda im się znaleźć podziemne wyjście? A jeśli nie, zapewne znaleźliby się w dużo korzystniejszych warunkach do walki. Chłopak spróbował wyważyć drzwi ramieniem. Pierwsze i drugie pchnięcie nie przyniosły rezultatu. Samotny bełt poszybował w jego stronę, zagłębiając się w płytowy naramiennik. Ramsey spojrzał na ranę z mieszaniną zdziwienia i rozpaczy, po czym w całej swojej furii wyważył drzwi... Spiżarnia. Na warzywa, owoce i sery.
- Cholera... To nie może być prawd... -nie zdążył dokończyć. Celny strzał trafił w jego potylicę, a następnie martwe ciało chłopaka osunęło się na podłogę. Na jego twarzy wciąż malowało się zdziwienie i rozpacz.
Rogan został sam. Naprzeciw siebie miał rannego Deja Vu. Kusznicy, a raczej ich garstka, właśnie zaczynali ładować swoje kusze, by oddać kolejne strzały. Wszystko trwało mniej, niż pół sekundy. Uderzenie w drzwi wejściowe. Ktoś próbował je wyważyć od zewnątrz. Cholera, może jednak uda mu się wyjść z tego cało.


Mistrz Gry: Jericho Gifun

 Obrazel
 




Rich słuchał swojego dowódcy ze wstydem wymalowanym na twarzy. Widać było, że żałuje swojego postępowania. Prawdopodobnie nie przewidział, że owa Mebba może okazać się tak potężnym przeciwnikiem. Niemniej jednak, szczerość i zrozumienie okazane przez Jericha sprawiły, że mężczyzna nie mógł zrobić nic innego, jak westchnąć, przyznać się do swojej winy i szczerze przeprosić. Paladyni znajdowali się na obcej ziemi, jednak dalej pozostawali zgraną ekipą w służbie Varrosa. Inne podejście do tej sprawy zapewne podzieliłoby drużynę.
- Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się aż tak potężnej magii... -tłumaczył Hermeton.- Nie jestem pewny, czy człowiek mógłby osiągnąć tak doskonały poziom iluzji. Nie mówiąc już o tym, jak trudno jest stworzyć jakąkolwiek iluzję. Istnieją jednak na świecie byty naprawdę wiekowe, które mogłyby być zdolne tak omamić ludzki umysł. Poszperam w bibliotekach, popytam miejscowych... Doszukam się każdej przydatnej informacji na ten temat, nim ruszymy tam znowu.
W końcu wszyscy mężczyźni zebrali się, by omówić nadchodzące wydarzenia, wymyślić plan działania i podzielić się rolami. Oczywiście osobą, która każdemu z paladynów miała przydzielić zadanie, był Gifun. Musiał przypomnieć sobie i zanalizować wszystkie wady i zalety każdego ze swoich towarzyszy, by każdy z nich idealnie wykonał swoje zadanie.
- Podsumujmy to, co mamy... -zainicjował Morgen.- Trzeba udać się do Sołtysa, by obgadać z nim plan nawracania. Jeśli... Powtarzam: jeśli... Wyrazi zgodę na budowę kapliczki ku czci Varrosa, wówczas ktoś będzie musiał zająć się jej tworzeniem. Dopiero wtedy będziemy mogli oficjalnie zacząć nawracać krossów z wioski.
- Prócz tego mamy też inne zadania od Kręgu -wtrącił się Rich, przerywając nieco podchmielonemu przyjacielowi.- Zbadanie okolicznych roślin i zwierząt... Trzeba będzie wszystko zanotować w notatniku oraz zebrać próbki. Kościół Varrosa zapewne sypnie także koronami, jeśli zanotujemy przepisy i receptury na lekarstwa stosowane w okolicy.
- Nie zapominajmy o kapłanie... -nieśmiało zaczął Emilio.- Zebranie informacji o kulcie Mirande, miejscowej magii i wierzeniach... Struktura społeczna, liczebność mieszkańców wioski... Krąg Paladynów pragnie każdej informacji.
- Podsumowując! -zakrzyknął radośnie Morgen.- Mamy trzy zadania do wykonania, a jest nas czterech...
- Trzech i dwa zadania -wtrącił się znów Rich.- Muszę zbadać sprawę Mebby, więc przyjmuję na siebie odwiedziny kapłana, a następnie zbieranie informacji o tutejszej magii, wierzeniach i kultach. Pozostałe zadania musi rozdzielić wam dowódca.
Nie pozostało więc nic innego, jak przydzielić każdemu zadanie, a następnie sam wybrać jakieś dla siebie. Oczywiście jedną z misji będzie musiało wypełnić dwóch paladynów, z uwagi na ich ilość. Po rozdzieleniu wszystkich zadań, paladyni w końcu opuścili karczmę, zostawiając tam większość swoich rzeczy. Konie były przywiązane w stajni obok. Na zewnątrz czekała ich sporych rozmiarów niespodzianka.
- Jasna cholera! -krzyknął Morgen, sięgając po broń.
Ścieżką spacerował bowiem Wół Smoczy, naprawdę wielkich rozmiarów, trzymany na cienkich lejcach przez młodą krosskę w stroju farmerskim. Była bosa, z podwiniętymi do kolan, zielonymi szelkami. Na głowie miała słomiany kapelusz, zaś w ustach trzymała źdźbło skałożyta. Nosiła także czerwono-czarną koszulę w kratę, która była rozpięta u góry, prezentując obfity dekolt. Jasnobrązowe włosy, w które wplątała się słoma, opadały bez ładu aż do szerokich bioder dziewczęcia. Ta stanęła przed mężczyznami zaciekawiona, lekko pociągając zwierzę za lejce. Wół zatrzymał się i zaczął leniwie skubać pobliską trawę.
- Panowie są... Handlarzami? -spytała krosska z uśmiechem.- Może zwierzaczka jakiegoś? Ostatnio owczarki mi się rozmnożyły, oddam pół darmo! Bardzo obronne psy! Albo wół, coby wóz ciągnął. O, a może małą kózkę?
- W tej mieścinie chodzą same gorące fetysze... -Jericho usłyszał przy swoim uchu pijacki szept Morgena.- Założę się, że Emilio ma już burzę w kalesonach. Samemu mnie korci, żeby kupić tę kózkę...
- Bardzo piękne to zwierze, ten wół -zagadnął Emilio z delikatnym uśmiechem, przypatrując się zwierzęciu.- Mogę pogłaskać?
- Jasne! -uśmiechnęła się do Emilia krosska, prowadzą zwierzę w stronę paladynów.- To poczciwe stworzenia, ale raczej nie lubią obcych. Może się wyrywać, więc radzę nie robić zbyt gwałtownych ruchów.
Tak więc każdy z mężczyzn próbował swoich sił w pogłaskaniu wołu smoczego. Emilio, mimo wielu prób, nie zdołał tego zrobić, gdyż zwierze ciągle odsuwało się od jego dłoni. Na widok Morgena zaś szarpnął się niebezpiecznie i paladyn więcej nie starał się już o jego względy. Rich był przeciwny całej zabawie, mrucząc pod nosem o upadającym autorytecie Paladynów Varrosa. Tylko Jerichowi udało się dotknąć zwierzęcia, które domagało się pieszczot, wciskając masywny pysk w jego dłoń.*
- Oho, chyba Cię polubił -rzekła Tiara, gdyż jak mężczyźni się dowiedzieli, takie nosiła imię krosska.- To rzadko spotykane wśród tych zwierząt. Lubią szlachetnych ludzi.
- Gdzie dokładnie są ich pastwiska? -spytał Emilio.- Chcielibyśmy zobaczyć je w wolnym czasie z bliska, jeśli nie sprawia to problemu.
Krosska wskazała palcem na pobliską górę, która usiana zielonymi łąkami, znikała za granicą mgieł. Jak wysoko sięgała, jakie mogły istnieć tam niebezpieczeństwa i jak strome prowadziły tam ścieżki? Jericho nie wiedział.** Nie było więc innego sposoby na zapoznanie się z tymi wzgórzami, jak tylko się na nie wspiąć, najlepiej w towarzystwie jakiegoś krossa. Nieco poniżej tych wzgórz można było zobaczyć linię iglastego lasu i ukrytą między drzewami, kamienną świątynię Mirandę. Choć od budynku biła jakaś tajemnicza, dziwna aura, paladyn nie wypatrzył nikogo, kto mógłby stać w jej pobliżu.***
W końcu mężczyźni pożegnali się z Tiarą, która zapewniała ich, że jeszcze się spotkają. Dziewczyna była przyjaźnie nastawiona i wszyscy chętnie zamieniliby z nią więcej, niż kilka słów, jednak nadeszła pora, by każdy z nich ruszył w swoim kierunku, podejmując się wyznaczonego przez Jericha zadania.




Mistrz Gry: Christopher

 Obrazel
 



Obudził się późną nocą. A przynajmniej to mógł wywnioskować, gdyż zamiast szczekania, słyszał nieustanne pohukiwanie sów. Obok niego leżał naprawdę duży, czarny pies, który dyszał przez upał, a nadmiar jego śliny skapywał na nogawki rekruta. Czuł się strasznie obolały, choć czas spędzony na szlaku z krasnoludem przyzwyczaił go już do tego tępego uczucia bólu. Niemniej jednak, teraz odczuwał też znacznie silniejszy, nieco pieklący ból w nosie. Połowa jego twarzy, zwłaszcza nos, zakryta była przez grubą warstwę starego bandaża. Mógł oddychać tylko przez usta. Od czasu do czasu wdychał więc unoszące się w powietrzu drobinki kurzu i popiołu. W jakim stanie była jego twarz? Nie mógł określić.*
Udało mu się otworzyć oczy. Leżał na jakiejś starej pryczy, obok siebie miał półkę, na której ktoś zostawił dla niego strój na zmianę: szary podkoszulek, czarne spodnie z równie czarnym, grubym paskiem, do którego przymocowana była kabura na obrzyna, który już w niej tkwił. Prócz tego ciemnobrązowa kurtka, która swoim stylem przypominała płaszcze podróżnicze. Miała sporo kieszeni. Na końcu, na podłodze, czekały na Chrisa niemalże nowe, skórzane buty. Całość wyglądała naprawdę imponująco. W pokoju był też gliniany talerz, na którym ktoś zostawił dla chłopaka kilkanaście kawałków suszonego mięsa i jabłko. Była także manierka po brzegi wypełniona wodą.
Gdy chłopak doszedł już do ładu, nie pozostawało nic innego, jak wyjść z pokoju, w którym się znajdował. Okazało się, że leżał w jednej z sal, na drugim piętrze karczmy, w której toczył się bój. Z piętra mógł zobaczyć uprzątnięty już parter.Ktoś wyniósł wszystkie ciała na zewnątrz, zaś okna i drzwi zastawił stołami, krzesłami i wszystkimi innymi meblami, jakie się tu znajdowały. Co się dokładnie wydarzyło? Dlaczego Henry w ogóle rozpoczął walkę? Kim byli ludzie, którzy stanęli po jego stronie. Chris mógł snuć różne domysły, jednak nic nie układało się w jego głowie w oczywistą całość.** Dziwne było też to, że nikt nie pilnuje wejść do karczmy. Same stoły i krzesła nie dałyby rady powstrzymać ataku kilkunastu silnych mężczyzn. Nie mówiąc już o tym, że jakiś skrytobójca mógł wejść przez okno i wyrżnąć wszystkich we śnie. Ale Henry taki nie był, musiał rozstawić w tym budynku mnóstwo pułapek. Tylko rekrut nie był w stanie ich zobaczyć.***
Okazało się, że wszyscy zebrali się na parterze, w pomieszczeniu przeznaczonym dla personelu. Światło bijące z rozpalonego w kominku ognia oświecało część korytarza i sali biesiadnej. Nim Chris wszedł do środka, udało mu się podsłuchać przebiegającą tam rozmowę:
- ...zaatakują -mówił ktoś basowym, potężnym głosem.- A wtedy nie pozostanie nam nic innego, jak sami wymknąć się tunelami... Jeśli wyślemy nimi chłopaka wcześniej, a oni go złapią, wówczas wszystko im wyśpiewa. Nie będziemy mięli drogi ucieczki. 
- Sądzisz, że moje centaury nie dadzą rady odwieść chłopaka? -zagrzmiał kolejny męski głos.- Trzynastu moich ludzi tylko czeka na sygnał, by włączyć się do gry.
- Włączą się... I owszem -zadrwił rozmówca.- Z dzidami i włóczniami. Ale odbiegamy od tematu... Chłopak nie jest ważny, zostanie na górze parę dni, a jeśli przeżyje, wówczas...
- Nie -cichy, ale dominujący głos Hollberga zakończył dyskusję.- Christopher jest pod moją opieką. Nie sądziłem, że Dektol będzie aż tak szalony, by rozpoczynać tutaj otwartą walkę, dlatego pozwoliłem, by rekrut szedł z nami. Centaury odwioz...
- Jesteś -przerwał krasnoludowi ork, który wychylił się z pomieszczenia, patrząc na Chrisa.- Mówiliśmy o Tobie, wejdź.
Gdy chłopak wszedł do środka, zauważył wszystkich rozmawiających ze sobą mężczyzn. Stał tutaj centaur, który dołączył w trakcie walki do Henrego, następny był ów ork, który także brał udział w strzelaninie. Na końcu sam Hollberg, siedzący bez koszuli naprzeciw kominka, odwrócony tyłem do rekruta. Zarządził, by dwójka mężczyzn zostawiła ich samych, a gdy centaur i ork odeszli, krasnolud zapalił swoją fajkę i zaczął:
- Wiem, że to wszystko może wydawać Ci się nierealne... -mówił spokojnie.- Możesz pytać mnie o co chcesz... Kim jestem, czym się zajmuję... Żeby dobrze odpowiedzieć Ci na te pytania, musiałbym poświęcić kilka nocy przy ognisku, rozprawiając o sprawach przeszłych i przyszłych. Nie mogę Ci jednak powiedzieć o wielu, wielu sprawach... Wiedz na razie tyle... Że przepraszam. Nigdy nie chciałem wciągać Cię w coś niebezpiecznego. Z wiekiem zrobiłem się naiwny i miałem nadzieję, że uda mi się nauczyć Cię tego i owego, byś poznał świat, byś... Sam nie wiem, co sobie myślałem, gdy pozwoliłem, żebyś ze mną poszedł.
Krasnolud zamilkł, wpatrzył się w ogień i zaciągnął kilka razy swoją fajką. Na koniec wstał, podszedł do stołu i zaczął coś pisać na papirusie, podbijając to następnie kilkoma pieczątkami. Spojrzał na swoje dzieło, zagiął je i wyciągnął rękę, podając je Christopherowi.
- To dokument, dzięki któremu Twoja służba wojskowa zostanie pomyślnie zakończona. Odbyłeś u mnie wszelkie potrzebne szkolenia. Weź to i wracaj do domu -mówił krasnolud, wpatrując się w oczy rekruta.- Centaury odwiozą Cię do obozu, a po przekazaniu tego dokumentu dowódcy, będziesz mógł wrócić do dworskiego życia, posiadając stopień żołnierski.
I Chris poczuł, jak w jednej chwili wracają do niego wspomnienia sprzed lat i te z ostatnich godzin. Radosne, pełne wygód życie w pałacach i drogich posiadłościach... Huczne wesela, bale i przyjęcia. Świat, w którym bieda i nędza była tylko echem, jakby z odległej epoki. Były też wspomnienia całkiem świeże. Świat pełen brudu, syfu i ubóstwa... Miejsca pełne prostytutek, taniego piwa i narkotyków. A w centrum tego świata Henry, niczym bohater, który ratował te niewdzięczne, pełne nienawiści wioski. Pałace czy karczmy? Biesiady czy pijackie imprezy? Życie w dostatku czy... Życie takie, jakie prowadził Henry? Chris musiał wybrać, właśnie teraz, patrząc na wyciągniętą w jego stronę kartkę, która miała moc decydować o jego przyszłości. 




Mistrz Gry: Godrick

 Obrazel
 




Wyciągnięcie czegokolwiek z mrocznego elfa okazało się czymś, co przerastało krasnoluda.* Gdy zaczął naciskać mocniej, Decimie zmrużył tylko oczy i oddalił się bez słowa, jakby obrażony. Nie wyszło to najlepiej, jednak nikt z drużyny nie był świadkiem tejże rozmowy, co było jakimś pocieszeniem. Godrick nie wyszedł na sympatycznego, zadając takie pytania i wtrącając nos tam, gdzie nie powinien.
Gdy minęła noc, wszyscy na czele z El'Kadoo wkroczyli do Ogriss oficjalnie, mając zamiar spędzić noc w jednej z mniej widowiskowych karczm, a następnie ruszyć dalej. Oczywiście inną opcją było zatrzymanie się w jakimś hotelu, jednak atak Nadrasy na świątynię w Patronute-Pal udowadniał, że owe elfy nie boją się otwartej konfrontacji ze strażą. Złoty elf zdecydował więc, że wszyscy spędzą tę noc w karczmie "Pod Złotą Chmurką", jednakże straż miejska i burmistrz zostaną powiadomieni o tym, kto zawitał do ich miasta. Z jakiegoś powodu nazwa karczmy niezwykle spodobała się Victorice, która już przed przekroczeniem bramy miejskiej nie kryła zainteresowania i wesołości. Jak później wyjaśnił Filch, księżniczka nie miała wielu okazji na zwiedzanie, a wszystkie jej wizyty kończyły się zawsze na przebywaniu w pałacach i rozmawianiu z wpływowymi ludźmi. Dlatego też lubiła się wymykać i sama szperać po targach, sklepach i... Lombardach. Tak też trafiła na Godricka z Patronute-Pal.
Wszyscy w końcu zgromadzili się w owej karczmie, która zdawała się być całkiem przyjemnym miejscem. Wejścia mięli pilnować wszyscy strażnicy ze stolicy, na czele których stać miał El'Kadoo. Victoricka oczywiście nie mogła ruszyć się ze swojego pokoju. Jednak gdy otuliła się miękką, ciepłą pościelą, nie bardzo chciała to robić. Dziewczynka nabawiła się kataru i gospodyni zaczęła podawać jej różne herbatki ziołowe, które miały jej pomóc. Reszta drużyny mogła korzystać z uciech miasta, ile chciała. Kruczowłosa od razu ruszyła do sklepów z ubraniami. Od rozpoczęcia podróży nie miała wielu okazji na zmianę stroju, co zamierzała sobie teraz odbić, oczywiście za pieniądze wygrane w karty. Filch razem z Decimie ruszyli na targ, by uzupełnić zapasy żywności na podróż. Następnie stary kapłan miał zamiar odwiedzić Świątynię Elohne w Ogriss, zabierając ze sobą chłopaka. A Godrick? Krasnolud mógł robić, co chciał. Co zaś się tyczy wydobycia informacji od złotej elfki, krasnolud nie miał okazji pobyć z nią sam na sam, by ją wypytać.**
Jeśli chodzi o naukę z ksiąg, szło mu to doskonale.*** Teksty oparte na handlu nie były dla niego problemem i zaczął powoli łapać, co i za ile sprzedać. Oczywiście czekała go jeszcze daleka droga, nim dowie się wszystkiego, czego potrzebuje, jednak do samego Gild-Aldenu również trzeba było jechać przez długi czas. Tak czy inaczej, krasnolud mógł udać się na miasto i korzystać z życia, nie przejmując się zakupionymi wczoraj księgami.
Spędził tam czas w taki sposób, jaki zechciał. Wszak jego mieszek był wypchany monetami, a Ogriss, jako miasto handlowe, zapewniało szeroką gamę rozrywek. Od karczm, poprzez sklepy, kończąc na domach publicznych... Każda uliczka prezentowała się inaczej, od zabytkowych kamienic, aż do całkiem nowych i modnych budowli. Miasto przeżywało swój renesans, odzyskiwało świetność, którą utraciło w czasach Pysznej Wojny. Gdy krasnolud już się wyszumiał i załatwił wszystkie sprawy, które miał załatwić w mieście, trafił do jednej z ciemniejszych uliczek... Zostając otoczony przez trójkę mężczyzn w czarnych płaszczach.
- Ty jesteś Godrick, prawda? -spytał pierwszy z nich.- Nie krzycz, w tym miejscu i tak nikt nie przyjdzie Ci na ratunek. To dzielnica biedy, o tej porze zbierają się tutaj sami pijacy.
- Tak... -drugi głos, nieco pyszałkowaty.- Poza tym nie chcemy robić Ci krzywdy. Nie zależy nam na Tobie... A Ty? Na czym Ci zależy? Bo chyba na pewno nie na Victorice, mam rację?
- Zamknij się, Makar -zagrzmiał znów pierwszy mężczyzna, po czym łagodniej zwrócił się do Godricka, wyjmując coś z płaszcza. Na ziemię upadł całkiem pokaźny mieszek.- Dwa tysiące galeonów teraz. Drugie tyle, a może więcej, dostaniesz po wykonaniu zadania. Nie musisz nawet brudzić sobie rąk. Wystarczy, że zdradzisz nam, którą bramą opuścicie jutro miasto.
- Ano... Wiemy, że zmierzacie na wschód, do Gild-Aldenu. Po wschodniej stronie miasta jest siedem bram. Obstawienie wszystkich byłoby niemożliwe. Zdradź nam, którą ruszycie, a nic Ci się nie stanie... I sporo zarobisz.
- A przecież tego właśnie chcesz... Wrócić do domu z pełnym mieszkiem. Więc?
Godric rzeczywiście wiedział, którą bramą jego drużyna ma zamiar opuścić miasto. Mógł ich zdradzić, zabrać pieniądze i odejść. Cztery tysiące galeonów to więcej, niż zarobi rocznie. Niemniej, najważniejsza byłaby też wolność. Nie musiałby obawiać się ataku Nadrasy na jego lombard. Po prostu wróciłby do swojego życia, różnicą byłyby tylko zarobione galeony. Mógł też podać elfom inną bramę i wziąć pieniądze, jednak gdy te odkryłyby jego podstęp, zapewne chciałyby się zemścić. W ostateczności pozostawała też walka... Trzech na jednego. Krasnolud musiał dokonać wyboru.




Mistrz Gry: Xavira

 Obrazel
 




Silne, pewne uderzenie odbiło się echem po korytarzach pałacu. Grenzio stał oniemiały, starając się zachować równowagę. Już po chwili na jego twarzy pojawiła się odbita dłoń księżniczki. Strażnicy i obsługa patrzyli na wszystko ze zdziwieniem, jednak nie zareagowali. W pewnym stopniu znali już Xavirę i wiedzieli, że wybrnie z sytuacji bez ich interwencji. Poza tym, gdyby potraktowali ją teraz jak dziecko, próbując się wtrącać, zapewne mogliby szybko stracić posadę, jeśli nie gorzej. Co zaś się tyczy samej dziewczynki, jej dłoń nieco bolała, jednak nie na tyle, by musiała ją rozmasować bądź okazać na twarzy słabość ciała. Sam cios wywołał jednak lepszy efekt, niż można się było spodziewać.*
Podczas przemowy księżniczki, służki uciekły do swoich komnat. Młodzież pozostała sama, nie licząc dwójki strażników, którzy stali w wystarczającym oddaleniu, by Grenzio czuł się swobodnie. Xavira przyzwyczaiła się już do niemalże ciągłej straży, przynajmniej w pałacu. Sama wybrała ludzi, którzy mięli nad nią czuwać. Metodą eliminacji niewłaściwych jednostek, rzecz jasna. Pierwszym z jej strażników był aleksandryjczyk w średnim wieku, o potężnej budowie ciała i wielu bliznach na twarzy, nosił imię John Gwynn. Dobrze wykonywał swoją pracę, nigdy nie donosił niczego jej ojcu, a przy tym potrafił nastraszyć każdego, kogo dziewczynkę kazała mu nastraszyć. Miał tylko jedną słabość- był za miękki. Z podsłuchanych rozmów i strzępek informacji dziewczyna dowiedziała się, że posiadał dwie wnuczki, które były jego oczkiem w głowie. Może z powodu owych dziewczynek patrzył na nią tak naiwnym okiem? John nigdy nie byłby w stanie zaakceptować faktu, że ta Xavira nie tyle bawi się w krwawą królową, co po prostu ma zamiar nią zostać... Bez względu na wszystko.
Drugim strażnikiem był młody chłopak, który dostał się do tej roboty tylko dzięki intrygom księżniczki. Wysoki, ze szczupłą sylwetką, kilkudniowym zarostem i czarnymi, sięgającymi ramion włosami. Jego szare oczy nigdy nie wyglądały na zdziwione. Sam Layers, bo takie nosił imię, zdawał się promieniować atmosferą nudy i senności. Gdyby nie to, można by uznać go za całkiem przystojnego mężczyznę. Tak naprawdę jednak ów strażnik miał bardzo kontrowersyjną przeszłość. Pracował jako złodziej w jednej z mafijnych ugrupowań z Gild-Aldenu, bodajże w Żmijach. Ponoć zamordował tam córkę jakiegoś szlachcica, która obudziła się akurat wtedy, gdy Layers obrabiał jej pokój. Aleksandryjczyk zarabiał jako strażnik znacznie więcej koron, niż mógł zarobić na złodziejskim fachu. Niemniej jednak, umowa między nim, a Xavirą była jasna: miał wykonać każdy jej rozkaz. I mężczyzna chętnie na to przystał.
Grenzio w końcu wyprostował się, drżąc na całym ciele jak chłopiec, który właśnie dostał porządne baty od starszych "kolegów". W jego oczach widać było nie tyle strach, co panikę. Przez chwilę starał się uspokoić, po czym spuścił głowę i zaczął mówić cichym, złamanym głosem:
- Tak... Wasza Wysokość... Będę posłuszny woli mojego ojca... -zawahał się na chwilę.- Będę posłuszny pani woli...
Chłopiec, który jeszcze przed chwilą wyglądał jak nieposłuszny młodzik, którego kaprysy tylko drażniłyby strażników i obsługę, był teraz potulnym barankiem. Całkowicie posłusznym i podporządkowanym woli Xaviry.** Choć dziewczynka wiele razy postępowała już w ten sposób, zawsze niosło to ze sobą te same uczucia. Przyjemny dreszczyk władzy, który przechodził od jej karku przez cały kręgosłup, niczym pocałunki kochanka. Była w swoim żywiole. I mogła korzystać z tego w taki sposób, w jaki zechciała.
Gdy Grenzio był już pod jej kontrolą, dziewczynka musiała wypełnić swoje obowiązki. Oprowadzenie po zamku koleżanek różniło się znacznie od oprowadzania gościa. W dominacji liczyła się moc, a jedną z jej odmian była wiedza. Gdyby chłopak nieumyślnie zapytał o jakąś komnatę bądź przedmiot, a ona nie udzieliłaby odpowiedzi, zapewne straciłaby nieco na autorytecie. Tak jednak nie mogło się stać, bowiem Xavira na wylot znała cały Pałac Słońca.*** Nie tylko pod względem tajnych przejść skrótów... Wiedziała też dokładnie, jakie wydarzenia miały miejsce w jakiej komnacie. Tak więc rozpoczęła się wycieczka.
Pierwszą z komnat do zwiedzenia była Sala Biesiadna. Duże, prostokątne stoły okryte czystymi, białymi obrusami. Oczywiście nie była teraz przygotowana na przyjęcie gości, jednak mimo to wyglądała imponująco. Mogła pomieścić około tysiąca osób. Wysoki strop, na ścianach poroża i wypchane głowy dzikich bestii. Jej przodkowie polowali na bizony, żubry, niedźwiedzie i wielkie dziki... Jej ojciec oczywiście nigdy nie polował. Nie potrafił też strzelać z łuku, czy używać miecza.
Drugą komnatą była Sala Tronowa, gdzie znajdował się Tron Aleksandryjski. Cały w złocie, pokryty szlachetnymi kamieniami i ozdobami. Zawsze straż pełniło tutaj przynajmniej ośmiu strażników. Prócz tego były tu (tak jak i w innych częściach zamku) pułapki: tradycyjne i magiczne. Chłopaka zainteresowały szczególnie te drugie, opisy spopielonych ciał ludzi, którzy próbowali wykraść koronę. Wszystko tutaj było bogate, majestatyczne i ozdobione przez najdroższe klejnoty świata. Ani trochę nie przypominało to zamku w Starej Stolicy, o którym Xavira tylko słyszała. Dębowy Tron w środku Ciernistego Zamczyska, gdzie pierwsi aleksandryjczycy bronili swoich terytoriów przed niemalże wszystkimi rasami. Była też legenda o Koronie Bólu, która miała zapewnić władzę temu, kto ją posiądzie. Ktoś był kuzynem króla i nie miał szans zdobyć tronu? Ruszał po Koronę Bólu. Czasem udawało się ją zdobyć, jednak w większości przypadków śmiałek ginął od strzegących ją smoków. Oczywiście wątek ze smokami był tutaj bardzo naciągany.
Prócz tych sal, Xavira zdążyła jeszcze oprowadzić Granzia po innych, mniej ważnych pomieszczeniach. Jeśli chciała, mogła wyjść też na ogrody, jednak wówczas większość osób uznałaby taki spacer za rodzaj randki. Oczywiście taka plotka mogła być także pozytywna. Wszystko zależało od tego, jaki plan obierze księżniczka. Granzio był typem buntownika, który jednak szybko i sprawnie został wepchnięty pod jej pantofel. Kim mógł zostać? Jakie ma zdolności? Do czego mógłby przydać się ktoś taki? Na pewno nie brakowało mu charyzmy i siły. Gdyby urodził się w innych warunkach, zostałby pewnie przywódcą jakiejś miejscowej szajki rozrabiaków, którzy bija słabszych i kradną owoce z rynku. Gdyby jednak dziewczynka umocniła swój autorytet, mogłaby na nim wywrzeć ogromne posłuszeństwo, przynajmniej teraz, gdy wokół nie było jego ojca i sióstr. Jednak... Czy było to konieczne?
Po oprowadzaniu, w dobrym guście było odprowadzenie gościa do jego komnat, a następnie... Następnie dziewczynka mogła robić co chciała. Trzeba było się jednak wyspać i obmyślić plan działania na jutrzejszy dzień. Śniadanie miało rozpocząć się o dziewiątej i według informacji, które zebrały dla Xaviry jej służki, Król zechce wysłać Grenzia razem z Telemakiem na plac ćwiczebny, gdzie pod okiem jednego z nauczycieli mięliby zmierzyć się na ćwiczebne miecze. Była to oczywiście dziecinada. Dziewczynka mogła wybrać się tam z nimi bądź udać się do koleżanek, z którymi obmyśliłaby dalszy plan działania... I jak podwładnym, wydała polecenie.




Mistrz Gry: Wernyhora z Jęczydołów

 Obrazel
 




Dziesiętnik nieco pewniej podszedł do krossa, przypatrując się obitym zbiorom. Westchnął pod nosem, po czym poprosił Łowcę Potworów, by ten pozwolił się odprowadzić do pana Boltona. Strażnicy zdawali się zszokowani siłą kogoś, kto bez problemu obezwładnił trójkę ludzi. Niemniej jednak, zdawać by się mogło, że ludzie z miasta są w jakiś sposób wdzięczni Wernyhorze za to, co uczynił. Przynajmniej teraz będą mięli chwilę spokoju od rzezimieszków terroryzujących okolicę.
- Mości pan się nie boi... -mówił dziesiętnik, prowadząc krossa do posiadłości pana Boltona. Otaczało ich kilkoro strażników, z których przynajmniej czterech celowało halabardami w pierś łowcy.- Ja panu wierzę... Sami wybrali sobie przeciwnika, z którym ni rusz, dać rady nie można. Ale mus nam do możnowładcy prowadzić.
Jedna rzecz była z głowy. Wierzyli mu, a dzięki temu zaoszczędzili sobie cierpienia, które Wernyhora zapewne by im zadał, gdyby spróbowali wpakować go do celi.* Rozmowy ze szlachcicami zawsze toczyły się tak samo. Wielcy panowie próbowali pokazać, jak to nie zależy im na pomocy krossa i jak to czynią mu łaskę, że może dla nich pracować. Następnie ustalana była cena, która zwykle mocno wkurzała owych bogaczy. Po wykonaniu zadania zazwyczaj nikt nie spieszył się z zapłatą, więc łowca musiał radzić sobie sam, obijając przy okazji strażników i służbę, by na końcu dobrać się do łkającego cicho zleceniodawcy.
Przed taką pogadanką, dobrze było jednak oczyścić umysł, by wynegocjować jak największą cenę. Wernyhorze udało się wytrzeźwieć całkowicie, nim stanął przed posiadłością Boltona.** Wyglądała bogato, a oznaczało to ni mniej, ni więcej, że nie zechce oddać pieniędzy po dobroci. Nim jednak podeszli do bramy, spotkali się z dwoma innymi strażnikami. Zarówno dziesiętnik, jak i strażnicy idący w przeciwną stronę, wyglądali na zmieszanych:
- Co Ty tu robisz?! -zagrzmiał mężczyzna prowadzący Wernyhorę.
- Przyprowadziłem złodziejkę... Z tej łapanki, co była zastawiona na... -tłumaczył się ten drugi.
- Wiem, na kogo była zastawiona, baranie! -krzyczał.- Myślisz, że panu Boltonowi potrzebna jakaś złodziejka?! Tutaj prawdziwy kross, łowca wompierzów! I nie wiadomo, co zrobi ten mały, gdy obaj...
- Cii... Niech pan nie mówi, panie dziesiętniku... Źle wypowiadać jego imię, źle...
Rozmowa została urwana. O co chodziło? Dlaczego strażnicy przyprowadzili tutaj jakąś złodziejkę? Kim był "ten mały"? Wernyhora miał się dopiero przekonać. Został poprowadzony do drzwi po lewej stronie od głównego wejścia. Było za nimi słychać jakieś odgłosy, a gdy dziesiętnik otworzył je dwoma kluczami i wepchnął do środka Wernyhorę, ten zobaczył... Essy, wokół której lewitowały gry planszowe i karciane. Naprzeciwko niej zaś stał mały stworek, którego kross nie był w stanie zidentyfikować.***


---

* Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Odtrącenie laski Deja Vu ; Określona: Tarcze (wt, si) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 41% ; Wynik: 16
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Uderzenie w Deja Vu ; Określona: Broń Jednoręczna (pe, si) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 88
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Pokierowanie towarzyszami ; Określona: Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 51% ; Wynik: 52
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Jericho Gifun
Czynność: Podejście do wołu ; Określona: Oswajanie (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 69
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Jericho Gifun
Czynność: Analiza wzgórz ; Określona: Wspinaczka (szy, si) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 73
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Jericho Gifun
Czynność: Zobaczenie kapłana ; Określona: Percepcja (pe) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 72
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Christopher
Czynność: Analiza swoich obrażeń ; Określona: Leczenie (in, wt) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 59
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Christopher
Czynność: Analiza obecnej sytuacji ; Określona: Inteligencja (in) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 99
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Christopher
Czynność: Analiza pułapek w karczmie ; Określona: Pułapki (in, sze) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 74
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Godrick
Czynność: Wydobycie informacji z Decimie ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 61% ; Wynik: 70
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Godrick
Czynność: Wydobycie informacji z Victoricki ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 36% ; Wynik: 55
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Godrick
Czynność: Nauka z ksiąg ; Określona: Inteligencja (in) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 5
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Xavira
Czynność: Uderzenie Grenzia ; Określona: Walka Wręcz (si, zr) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 85% ; Wynik: 65
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Xavira
Czynność: Dominacja nad Grenziem ; Określona: Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 80% ; Wynik: 65
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Xavira
Czynność: Znajomość Pałacu Słońca ; Określona: Wiedza Ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 55% ; Wynik: 26
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Przekonanie strażników do swoich racji ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 46% ; Wynik: 38
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Wytrzeźwienie ; Określona: Trzeźwość umysłu (pe, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 40% ; Wynik: 29
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Rozpoznanie stworzenia ; Określona: Wiedza Ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 99
Rezultat: NEGATYWNY

---

Rogan gro Kharz otrzymuje 1% do zdolności: Tarcze
Jericho Gifun otrzymuje 1% do zdolności: Oswajanie
Jericho Gifun otrzymuje 1 punkt karmy
Godrick otrzymuje 4% do zdolności: Wiedza Tajemna
Xavira otrzymuje 1% do zdolności: Walka Wręcz
Xavira otrzymuje 1% do zdolności: Wiedza Ogólna
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje 1% do zdolności: Retoryka
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje 1% do zdolności: Trzeźwość umysłu

---

//Jericho: W swojej Karcie Postaci posiadasz zdolność "Wiedza". Uznaję to jako Wiedzę Ogólną.
//Balwur: Przypominam o uzupełnianiu Karty Postaci!
//Wszyscy: Przypominam także o nowej możliwości, która pozwala prowadzić dialogi z NPC na PW, z Mistrzem Gry. Wy sami inicjujecie taką rozmowę, która może rozpocząć się w praktycznie każdym momencie odpisu. Tak więc Rakshi może porozmawiać z Wiedźmą, Xavira z Grenziem, Gifun z paladynami bądź krosskami... Od was zależy. Po przeprowadzonym dialogu należy umieścić go w swoim następnym odpisie, jak to zrobiła Aceris i Degron. O tym jednak jeszcze powiem indywidualnie, gdy będę z wami prowadził korespondencję z dialogami. Jest to opcja dodatkowa, niemniej zachęcam, by rozgrywka była ciekawsza, toczyła się szybciej, a NPC stali się bardziej realni.
»Zamieszczono 01-02-2019 22:250
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50516
Postać: Rakshi S'then

Rakshi sluchal kobiety bardzo uwaznie, z przejeciem i zaangazowaniem godnym najwybitniejszych uczniow magicznej szkoly w Persiwall Dredo, sluchal bo wiedzial, iz sama Moc to nie wszystko, liczy sie rowniez wiedza na temat owej, a tej ostatniej niestety nie dane mu bylo posmakowac na ulicy. Diabelstwo nie czulo wstydu. Coprawda przed momentem stara, pomarszczona istota, kolokwialnie rzecz ujmujac dala mu kosza, ale to nie bylo wazne, bo ta sama kobiecina okazala sie byc w ten matczyny sposob przemila, w babciny zas sposob tajemnicza, to wystarczylo aby chaotyczna, poldemonia natura pozwolila zapomniec. Poza tym bardzo spodobala mu sie wizja zespalania z Moca, wizja potegi ktora owa z soba niesie. Kobieta dala mu rowniez wyraznie do zrozumienia, ze w przeciwienstwie do innych ras, on sam jest przedstawicielem tej dla ktorej magia to nie tyle rzecz nabyta i wyuczona, zakleta w przedmiotach, co przynalezna z racji krwi. Krosska skonczyla mowic, Rakshi juz tesknil, wiedzial bowiem, ze za chwile opusci to miejsce, powroci do swiata ktory jest szary swa normalnoscia.
- No coz... - odliczyl jeszcze trzy setki koron - ... wezme zatem tylko Grimuar Niechcianych Slow i bede sie zbieral. Chociaz z ciezkim sercem dobra kobieto, bo niesamowite to miejsce.
Jak rzekl tak uczynil, ze stosiku monet, ktore wczesniej zlozyl na blacie odliczyl rowno trzy setki reszte zas schowal spowrotem do mieszka i przytwierdzil go do pasa. 
- A teraz lzy, bo jestem winny dwie za owa ksiege... I naturalnie uczynie wszystko aby dostarczyc list komu trzeba, tym samym placac za twe rady, uczynnosc i ten... - zerknal na busole trzymana w reku - ... kompas.


Gracz: Mort
»Zamieszczono 01-02-2019 22:300
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50517
Postać: Xavira

Grenzio w końcu wyprostował się, drżąc na całym ciele jak chłopiec, który właśnie dostał porządne baty od starszych "kolegów". W jego oczach widać było nie tyle strach, co panikę. Przez chwilę starał się uspokoić, po czym spuścił głowę i zaczął mówić cichym, złamanym głosem:

- Tak... Wasza Wysokość... Będę posłuszny woli mojego ojca... - zawahał się na chwilę. - Będę posłuszny pani woli...
- Tak lepiej - odparła na to Xavira z uśmieszkiem satysfakcji.

Znowu była górą. Lubiła wygrywać a szczególnie gdy jej zależało, nie potrafiła odpuścić. Idealne cechy dla człowieka, który chce wiele osiągnąć. Większość ludzi nie oczekuje zbyt wiele od życia. Nie potrafi nim tak pokierować, aby spełnić dalekosiężne cele, na pozór niemożliwe. Ale to nie dotyczyło księżniczki.

Xavira i Grenzio ruszyli korytarzem. Pałac Słońca był naprawdę jedną z największych siedzib władców w Trójlesie i skrywał wiele tajemnic. Xavira była bardzo świetną mówczynią. Od najmłodszych lat uczyła się poprawnej wymowy, różnorakich pojęć, formułować rozbudowane zdania, przemawiać do publiki. Była niezwykle elokwentna i wygadana, to też nie sprawiało jej problemów opowiadanie.

Grenzio przez cały czas trwania spaceru, Grenzio stopniowo się otwierał. Oczywiście nie był to sposób otwierania się typowy dla nastolatków, którzy właśnie się poznali. Chłopiec przypominał raczej dziecko, które stopniowo zaczyna lubić swoją macochę bądź zamożną ciotkę. Okazywał zainteresowanie, jednak głównie szacunek i strach.
- Więc... Podobało mi się... Wasza Miłość - poprawił się szybko aleksandryjczyk, po czym ciągnął dalej. - Zamki i pałace są zazwyczaj bardzo podobne do siebie, jednak tutaj wszystko jest duże i... Po prostu takie... Trudno mi to określić.

Kiedy już obeszli cały pałac, zbliżali się do pokojów Grenzio. Xavira zbudowała już sobie autorytet w oczach Grenzio. Ten traktował ją z szacunkiem. To było jednak za mało. Księżniczka musiała się dowiedzieć od Grenzio czego chce jego ojciec, dlaczego tutaj został i czego chce sam Grenzio. Po za tym nawiązanie fałszywej sympatii też zawsze pomagało. Ludzie są bardziej skłonni do współpracy i czują się bardziej komfortowo przy tych, których lubią. Xavira była sprytna i zawsze korzystała z tej zasady, gdy coś od kogoś chciała. Poza tym, czy tego chciała czy nie, trzeba szukać sojuszników. Wrogowie sami się znajdą.

Co już wiedziała o Grenzio? Był synem najbardziej wpływowego człowieka w Gild-Alden. Jego rodzina uchodziła za nowoczesną, postępującą z duchem czasu. Istniały plotki o niemoralnych zachowaniach, które działy się w domu Don Selwinio. Grenzio był arogancki i buntowniczy. Na przyjęciu wydawał się być zaskoczony decyzją ojca o jego pozostaniu w Patronute-Pal, więc nie wie nic o rzeczywistych planach ojca. Potrafił być bezczelny i za nic miał etykę. Nie wydawał się jednak być tak twardy i bezwzględny jak Xavira.

Najłatwiej pozyskać sympatię poprzez podziw oraz podobieństwa. Ludzie lubią być chwaleni. Każdy chociaż przez chwilę chce się poczuć doceniony, wyjątkowo. Nic dziwnego, że chcą się właśnie takimi osobami otaczać. Ludzie również pragną zrozumienia. Któż może nas lepiej zrozumieć niż ten, kto jest do na podobny? Jak można nie nie lubić kogoś, kto ceni nas takimi jakimi jesteśmy i świetnie nas rozumie?

Zatrzymali się przed drzwiami do komnat Grenzia. Jej Wysokość stała przed nim dumnie wyprostowana z rękoma założonymi za plecami. To typowa postawa dla kogoś, kto czuje się pewny siebie. Xavira celowo budowała hierarchię miedzy nią a Grenzio, aby ten wiedział, że nie są sobie równi.

- Mam nadzieję, że nasz pałac przypadł tobie do gustu. - Xavira zmieniła ton na cieplejszy. Mówiąc skierowała jedną otwartą dłoń ku Grenzio. Jednak wciąż na jej twarzy rysował się uśmiech dominacji. - Choć tak naprawdę nie znoszę tego miejsca. Bywa tu naprawdę nudno, a do tego wszędzie tylko zasady i zasady. - Księżniczka znowu złożyła ręce za plecami i obróciła się do Grenzia bokiem. Spojrzała na niego ukradkiem. - A ty? Też nie jesteś aniołkiem.

Gdy Xavira zdradziła mu nieco swoich własnych uczuć, ten pierwszy raz szczerze się uśmiechnął. Jakże było to type, młodzieńcze zachowanie. Wystarczyło lekko połechtać jego ego, dając mu nadzieję na to, że coś dla niej znaczy, by natychmiast nabrał nowego ducha.

- Wiem coś o tym... - zaczął. - Ojciec wciąż każe mi się uczyć taktyk wojskowych i zarządzania. Mówi, że muszę stwardnieć, tak jak moje siostry... W pojedynkach na miecze nie mam sobie równych, a on... - chłopak ugryzł się w język, następnie przemówił znowu. - W sumie chyba wysłał mnie tu za karę. Od miesiąca zrywałem się z tych jego głupich lekcji. Wolę inne sprawy, wiesz... Wasza Wysokość, znaczy... Wie... Rządzić z kumplami w dzielnicy, zabijać koty, znęcać się nad takim jednym Sergerem, który jest synem kapłana...

Jej uwagę przykuł jednak fakt, że Grenzio nagle urwał wypowiedź, gdy chciał wypowiedzieć się o swoim ojcu. Najwyraźniej coś ukrywał. Czyżby chodziło mu o plany Don Selwinio wobec Grenzia i Xaviry? A może o coś jeszcze?

- Ach tak. Rozumiem - mówiła przyglądając się swoim idealnie wyprofilowanym paznokciom. - Tak się składa, że mój ojciec również wysłał mnie za karę... do garnizonu wojskowego. - Księżniczka teatralnie westchnęła. Kłamała. Od początku chciała jechać do garnizonu, aby nabrać wiedzy i doświadczenia wojskowego. Co prawda ojciec miał nieco inne powody, aby ją tam wysłać, ale przecież Grenzio nie musiał znać całej prawdy. - Cieszę się, że mogliśmy się poznać Grenzio - uśmiechnęła się. - Chociaż pałac to zazwyczaj nudne miejsce, to mam nadzieję, że swój pobyt tutaj nie uznasz wyłącznie za stratę czasu.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie, po czym schylił głowę i rzekł, starając się przy tym zabrzmieć dojrzale:
- Też się cieszę, że mogliśmy się poznać, Wasza Wysokość  -po tych słowach oblał się delikatnym rumieńcem i po grzecznościowym "dobranoc" ruszył do swoich komnat. Wzmianka o garnizonie wojskowym na pewno wzbudziła w nim niemały podziw.

Xavira udała się do swoich komnat. Była już noc i należało wypocząć przed nowym dniem. Śniadanie miało rozpocząć się o dziewiątej i według informacji, które zebrały dla Xaviry jej służki, Król zechce wysłać Grenzia razem z Telemakiem na plac ćwiczebny, gdzie pod okiem jednego z nauczycieli mieliby zmierzyć się na ćwiczebne miecze. Dziewczynka mogła wybrać się tam z nimi bądź udać się do koleżanek, z którymi obmyśliłaby dalszy plan działania... 

Nie należało też zapominać o codziennych lekcjach z literatury, matematyki, etykiety i religioznawstwa. Tych dwóch ostatnich najbardziej nie lubiła, mimo to dobrze się uczyła. Xavira lubiła pozyskiwać umiejętności poprzez praktykę. To samo dotyczyło dobrej zabawy. Potrzebowała silnych stymulacji, w przeciwnym wypadku szybko się nudziła. Zamiast siedzieć nad książkami wolała spędzać czas na ćwiczeniach walki wręcz, magii ognia i gimnastyki. Bardzo szybko opanowała podstawy wszystkich trzech dziedzin. Miała po prostu talent, czego inni jej często zazdrościli.

Służba pomogła jej przebrać się w pidżamę. Była niezwykle piękna. Dopiero zaczynała dojrzewać fizycznie, jednak odziedziczenie najlepszych genów po przodkach oraz codzienne dbanie i pielęgnowanie jej ciała sprawiło, że bez skrupułów, mogłaby się nazywać najpiękniejszą aleksandryjką. Gdyby w jej pokoju wisiało magiczne lustro, które zawsze mówi prawdę, z pewnością nie odmówiło by jej tego tytułu. 

Księżniczka położyła się na swoim wielkim łożu. Nie mogła jednak zasnąć, więc postanowiła wybiec myślami w przyszłość.

Jej Wysokość była wyjątkowa. Wiedziała, że jej przeznaczeniem jest władać całym Trójlasem. To był jej główny cel. Aby go osiągnąć, musiała zniszczyć wszystkich tych, którzy staną jej na drodze: Elfie Cesarstwo, Krasnoludzkie Klany, Ajhada, Zjednoczone Hordy. Zanim jednak to miało nastąpić, należało przejąć władzę nad Aleksandrią. Obecnie rządził jej ojciec, stary niedołęga, który nie potrafił sobie poradzić z obecną sytuacją polityczną. Królowa Pelopeia nie odgrywała znaczącej roli w kręgach władzy. Jednak w wypadku nieoczekiwanej śmierci Aleksandra XX z pewnością poparła by Telemaka na. To oczywiście nie było na rękę Xaviry. Jej brat nie nadawał się do władzy, jednak był prawowitym następcą tronu. Jego eliminacja wydawała się nieunikniona. To nie był jednak koniec.

Ród królewski był bardzo liczny. Wielu jej wujków, stryjów i kuzynów mogło zagrodzić jej drogę do władzy. To samo się tyczy wielkich ludzi interesu, ważnych urzędników i działaczy politycznych a może przede wszystkim marszałków i generałów, którzy mogliby siłą zagarnąć władzę lub co gorsza, doprowadzić do wojny domowej. W grę wchodził także głos ludu. Jego poparcie było równie ważne. Z całą pewnością obywatele aleksandryjscy nie poparliby zabójcy króla czy zdrajcy. Kościół Varrosa również miał istotny wpływ na politykę. W końcu wielu ludzi było bardzo pobożnych. Duchowni z pewnością przekazaliby swoim wiernym, komu sprzyja Varros, a wyrokom boskim lepiej było się nie sprzeciwiać.

Aby przejąć władzę należało działać na trzech płaszczyznach: wojskowym, społecznym, kościelnym. Władza nad armią była istotna. Generałowie, którzy popierają władcę, nie tylko nie podnoszą na niego ręki, lecz również zapewniają bezpieczeństwo. Nawiązanie relacji i znalezienie sobie przyjaciół wśród generałów było kluczowe. Siła ludu bierze się z liczby. Gdy lud popiera władcę zapewniona jest stabilizacja państwa. Jego przychylność zyskuje się uprawiając populizm, działając prospołecznie. Lud kocha bohaterów! Jeśli wszyscy wierzą, że władca ma przychylność bogów z całą pewnością ta przychylność spłynie również na nich! Autentyczna religijność była w cenie, ale były również inne sposoby aby przekonać innych o swojej bogobojności.

Wszystkich potencjalnych kandydatów do tronu należało wyeliminować. Wszystkich wrogów zniszczyć bezpośrednio lub ich ze sobą skłócić. Prosty lud rządzony jest za pomocą strachu i kłamstw. Nadeszła pora, aby wcielać swój plan w życie.

W tym momencie księżniczka się uśmiechnęła zamykając oczy i przewracając się na bok. Zasnęła. Słodkich snów Wasza Wysokość.


Gracz: Azula
»Zamieszczono 01-02-2019 22:330
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50518
Postać: Godrick

Godrick żałował, że nie udało mu się nic więcej dowiedzieć od Decime. Godrick natomiast dowiedział się, że Victoricka jest ciekawska i lubi poznawać ludzi. Wprawdzie Godrick cenił otwartość, ale w tej sytuacji mogło to rodzić niebezpieczeństwo. W końcu nie wiadomo kogo spotka.Nie miał możliwości wypytać panienki. W wolnym czasie wpierw zaczął naukę ksiąg. Z radością stwierdził, że w mig łapie wszystko co jest napisane. Następnie Godrick zdecydował się pójść do baru. Ilekroć tam chodził zawsze poznawał nowych ludzi. Wszak nie chodziło o to, by się napić, a o to by napić się w dobrym towarzystwie. Tak więc gdy wszedł do jakiejś karczmy (innej niż ta w której mieli spędzić noc) poszukał kogoś charakterystycznego. Najemnika? Eleganckiego pachołka? Giermka? Rycerza? Kimkolwiek był Godrick postarał się zamienić z nim kilka słów. I jeszcze trochę więcej jeśli zaczęli się dogadywać. W zależności od osoby którą Godrick spotkał zachowywał się nieco inaczej, by jej nie obrazić. Wszak chłop mówi inaczej niż dystyngowany szlachcic. Sam Godrick wypił kilka kufli (lub może trochę więcej) piwa. Nie na tyle, by się kompletnie uchlać, chociaż alkohol był już do odczucia w jego krwiobiegu. Przez chwilę miał problem ustać na nogach, ale szybko trudności ustały i cicho bekając pożegnał towarzysza zapowiadając, że z miłą chęcią ponownie by go spotkał. (Szczegóły rozmowy zależą od osoby spotkanej w karczmie i pojawią się w następnym odpisie) Wracając z powrotem Godrick nieco pobłądził. Spostrzegł trzech mężczyzn. Nie wiedział czy przez własną głupotę czy też pewność doprawioną alkoholem stwierdził, żeby spytać ich o drogę. Mężczyźnie nie wyglądali zbyt przyjaźnie i zaczęli mu grozić informując go, że zdrada przyjaciół będzie dla niego lepsza niż lojalność. Godrick przez chwilę był zmieszany. Po tych kilku kuflach chciałby po prostu pójść do karczmy i paść trupem, by rano nie mieć poważnego kaca, a najwyżej delikatne szumy w głowie. Oczywiście widząc, że jego rozmówcy nie należą do flegmatyków szybko zaczął mówić, chociaż starał się ważyć słowa powoli, by nie przemawiał przez niego alkohol.
-Panowie są przedstawicielami Nadrasy?- Zapytał może nieco naiwnie. -Z tego co wiem jesteście za wyższością elfiej rasy. Uważacie zapewne że my krasnoludy to kłamliwe szuje, które czują jedynie miłość do pieniędzy?- Nie czekając na odpowiedź kontynuował. -Ja osobiście nie użyłbym takich słów.. ale tak, lubię pieniądze. Nawet bardzo. Jeśli podam wam bramę, przez którą przejadą moi "przyjaciele".- Zrobił cudzysłów manualny. -Otrzymam pieniądze, a wy zostawicie mnie w spokoju?- Po otrzymaniu potwierdzenia odrzekł. -Zatem dobrzy panowie ja i moi towarzysze mieliśmy wyjechać (podał nazwę bramy oddalonej sporo od bramy którą mieli wyjechać). Trochę ich polubiłem, więc nie skrzywdźcie ich błagam za nadto.. gdzie moja kasa?- Powiedział bezpośrednio z przekonaniem godnym prawdziwego sukinsyna. Przyjął oferowane pieniądze.
Następnie odszedł starając się nie zataczać. Stwierdził, że oznacza to dla niego dwie rzeczy.. a nawet trzy. Po pierwsze musi nająć ochronę, bo inaczej umrze przy następnej takiej okazji. Po drugie jego lombard jest w niebezpieczeństwie i należy wysłać list, by jego pomocnik powiadomił straż o możliwym ataku, a wszystkie cenne miejsca ukrył deponując w kilku bankach. Ale także po trzecie uzmysłowiło mu że naprawdę lubi swoich towarzyszy. Ich też musiał o wszystkim poinformować, ale wpierw.. Godrick udał się do karczmy w której mieli spędzić noc. Tam wziął pergamin i kałamarz i zaczął pisać. List był krótki, ale wyjaśniał że lombard jest w niebezpieczeństwie. Budynek powinna chronić straż miejska lub ewentualnie najemnicy. Dobra należy zaś wynieść i zdeponować w kilku bankach po kilka sztuk, tak by w wypadku na jeden bank nikt nie ukradł wszystkich dóbr. Gdy skończył pisać, podszedł do El'Kadoo.
-El..elfie. Muszę ci coś powiedzieć... muszę wysłać ten list do mojego lombardu w Patronute-Pal. Jest bardzo niebezpiecznie.. Potrzebuje też ochrony. Mianowicie dzisiaj w ciemnej uliczce podeszło do mnie trzech gentelmenów. Nagle zaczęli coś mówić o tym, czy jestem Godrick. Zaczęli domagać się, żebym opowiedział im co wiem o naszym wyjeździe. Chcieli wiedzieć którą bramą opuścimy miasto. Nie miałem co zrobić, więc skłamałem. Podałem im odleglejszą bramę. Jednak wciąż uważam, że powinniśmy być ostrożniejsi. Poza tym potrzebuję naprawdę wysłać ten list i dostać kilku strażników. Nawet jeśli nie obronią mnie przed atakami, to przynajmniej opóźnią przeciwnika, co da mi szansę na ucieczkę.. A i wiem, że jestem nieco podpity, ale jeśli mi nie wierzysz, to spróbuj jutro wyjechać (podaje nazwę bramy którą podał bandytą), a zdziwisz się jak bardzo prawdziwe są moje słowa.- Czekał na odpowiedź elfa, a po wszystkim udał się do pokoju gdzie chciał odsapnąć.


Gracz: Sesjator
»Zamieszczono 01-02-2019 22:350
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50519
Postać: Arana Merimangë

"DLACZEGO TA DURNA KREW WCIĄŻ LECI !?" takie myśli zaprzątały głowę Arany, gdy ta usilnie próbowała zatamować krwotok. Już nawet nie myślała o tych ohydnych plamach na pościeli, czy bliźnie, która na pewno zostanie... Teraz chciała przeżyć! Panika łączyła się ze strachem. Dopiero kiedy usłyszała krzyk Nimfe zaczęła powoli się uspokajać i choć spróbować zapanować nad sytuacją. Obserwowała zbiegowisko dziewcząt jak w zwolnionym tempie. Zwróciła uwagę, że któraś uderzyła Kirę i chciała im przerwać. "Nie, zostawcie... Kirę..."- zdawało jej się, że obroniła swoją wybawczynię. Ale czy one ją zrozumiały? Oby tak. "Nimfe, uśmiechnij się, nie lubię jak się smucisz" -  tego zdania już też nie powiedziała na głos, była zbyt osłabiona...

Tępy ból głowy nie dawał jej spokoju. Nie mogła nawet ruszyć dłonią, a co dopiero zmienić pozycji leżenia, by przestało boleć. Nie miała chęci by otworzyć oczy. Wolała pospać jeszcze chwilę. Straciła rachubę ile razy tak się budziła. Ostatecznie uczucie głodu było silniejsze i otworzyła oczy. Spuchnięte powieki, spierzchnięte usta i suchość w gardle, to kolejne co poczuła i nie było to przyjemne. Ile godzin była nieprzytomna? Nie była w stanie ocenić. Zorientowała się, że jest w Zszywalni, jednak mężczyzny, który się nad nią pochylił już nie rozpoznała. 
- Co?- miała tak zachrypnięty głos, że mogła wydać z siebie tylko jeden wyraz.
Zamrugała parokrotnie i przyjrzała się dokładniej aleksandryjczykowi. Był naprawdę przystojny, a w głębi tych niebieskich oczu można było utonąć. Właśnie o takim mężczyźnie marzyła jako mała dziewczynka, jeszcze zanim trafiła do zamtuzu. Powrót do nastoletnich wyobrażeń swojego przyszłego męża, wywołał u Arany nieznaczny rumieniec oraz delikatny uśmiech na twarzy. Nie miał ani kolczyków, ani tatuaży, ani złota na sobie, był drobniejszy od jej kochanka. Czy teraz każdego mężczyznę będzie porównywać z Vingardusem? Najwyraźniej. Ale gdzie on jest, kiedy jest najbardziej potrzebny? Czy kiedy nie będzie go w pobliżu, to zawsze będzie się czuć zagrożona? A może powinna być z kimś bardziej osiągalnym? Nie. Ten przystojniaczek mógłby być tylko na jedną noc, po której Arana odłożyłaby go do kuferka na zabawki, by już nigdy do niego nie wrócić. 
"Czemu ten stary gnom tak głośno krzyczy?! Przecież strasznie boli mnie głowa" -  pomyślała, kiedy Pan Lebioda strofował Wargo. 
Nie miała wyjścia i poddała się nieprzyjemnym oględzinom Pana Kolera i z ulgą przyjęła fakt, że został odesłany na górę po Nimfe. 
Podczas przedstawienia się alchemika Arana nie wypowiedziała ani słowa. Miała naprawdę wiele szczęścia, że dziewczyny po niego posłały. Gdyby nie on, pewnie leżałaby tu tygodniami albo co najgorsze mogłaby nie przeżyć zamachu.


Arana nie miała jak się uchronić przed kolejnym atakiem, na szczęście ten był całkiem uroczy i całuśny. 
- Już, już, Nimfe, żyję, ale za chwilę mnie udusisz- powiedziała jeszcze lekko zachrypiałym głosem i dopiero po chwili dotarło do niej co powiedziała jej przyjaciółka.
- Jak to przez dziewięć dni? Co się tu działo przez ten czas?- spytała zaniepokojona, bo przecież widziała co było po jednym dniu bez nadzoru.

Nimfe zdawała się być nieco zaniepokojona, ale także pełna żalu. Wyglądała jak osoba, która ma komuś przekazać bardzo złe wieści.
- Tak więc, Arano... -zaczęła, siadając na łóżku.- Zajęłam się ogarnięciem dziewczyn. Wszystkie Cię kryjemy, rzecz jasna... Ktoś wysłał na Ciebie zabójczynię, Shiori... Ona już nie żyje, znalazłyśmy w jej rzeczach list od kogoś, kto pragnął Twojej śmierci. A Kira... Kira siedzi zamknięta w jednej z komnat, nie wypuszczamy jej. Czekam na Twoją decyzję, co do tej suki.

- Dlaczego Kira jest zamknięta?- zdziwiła się ogromnie, była święcie przekonana, że zanim straciła przytomność,  to zdążyła ją obronić. - Nimfe... Kira uratowała mi życie, powstrzymała Shiori w ostatniej chwili- uświadomiła przyjaciółkę, że jej osąd był błędny.

- Ja... Co!? -spytała Nimfe, całkowicie zbita z tropu.- Przecież... Nienawidziłyście się przez ostatnie dwa lata! Była w Twoim pokoju i... -tutaj mroczna elfka pobladła i zakryła usta dłonią.- Mam nadzieję, że Samara jej nie pobiła...

- Tak, to prawda, nie lubimy się, ale jakbym była na jej miejscu, to zrobiłabym to samo. - Arana starała się nie denerwować. Nie wiedziała jaki wpływ na jej stan może mieć podwyższony poziom stresu. -Ale z drugiej strony na Twoim miejscu też byłabym ostrożna i dmuchała na zimne. Zrobiłaś dobrze, tylko niech jej nikt nie krzywdzi- powiedziała spokojniej.  -A wytłumaczyła się co tak wcześnie robiła w moim pokoju, bo nie zdążyła mi odpowiedzieć.- dodała. 

Nimfe pokręciła głową przecząco i zaczęła się zbierać do wyjścia:
- Nie mam pojęcia... Nie pytałyśmy, bo ciągle tłumaczyła, że nie ma z niczym nic wspólnego... Muszę tam iść, dziewczyny miały do niej wpaść, a jeśli to prawda, to co mówisz... To powinnyśmy jej dziękować...

-Poczekaj. Jakie są plotki z zewnątrz?- zapytała, chcąc się dowiedzieć jaką obrać strategię. Byłoby jej na rękę, jeśli zleceniodawca uwierzył, że Shiori wykonała zadanie skutecznie. 
-Panie Momochi,  ile czasu zajmie mi całkowite wyleczenie?- zapytała się alchemika.

Nimfe w odpowiedzi tylko pokręciła głową. Widocznie zbyt zajęta była pilnowaniem zamtuzu, by przejąć się też plotkami z zewnątrz. Sytuacja musiała być jednak pod kontrolą, jeśli nikt nie napastował dziewczyn. Mroczna elfka pobiegła, by uwolnić Kirę, a alchemik zbliżył się do łóżka Arany.
- Zanim wrócisz do normalnego stanu, miną mniej więcej dwa tygodnie. Choć już po dwóch dniach będziesz mogła się ruszać, panno Merimangë -powiedział spokojnie mężczyzna, przykładając swoją dłoń do jej czoła.

Arana nie cierpiała nie mieć kontroli. A teraz nie dość, że  nie miała wszystkich części układanki, gdzie zgubiła się ta najważniejsza, czyli KTO zlecił, to na domiar złego nie miała kontroli nad własnym ciałem.  Była osłabiona i czuła się źle. 
- Podejrzewam, że bez brzydkiej blizny się nie obejdzie?- spytała mając nadzieję, że alchemik dokona cudów i  nie będzie miała pamiątki po bliskim spotkaniu ze sztyletem.

Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. Dziewczyna znała ten uśmiech... Widziała go u ludzi, którzy przychodzili do jej zamtuzu, mając jakąś mroczną tajemnice, mroczne pragnienie... Coś, co było ich asem z rękawa. Zazwyczaj też kończyło się to śmiercią jednej z dziwek.
- Istnieją sposoby na usunięcie blizny... Większość z nich jest oczywiście kosztowna, ale znam pewien tani i skuteczny zabieg... Mogę go wykonać, rzecz jasna... -mówił, a w jego słowach można było wychwycić nutkę uwodzenia.

Kobieta nie mogła się powstrzymać i spojrzała swojemu 'lekarzowi' w oczy. Było w nim coś ciekawego, co Arana chciała się dowiedzieć. 
- Ciężko mi uwierzyć, że coś taniego może być skuteczne. Proszę mnie przekonać- była sceptyczna i raczej nikt nie powinien się temu dziwić. 
- A alternatywna droższa wersja, to... jaka jest wartość?- dopytała.

- Droższa wersja wymaga czasu, podczas którego musiałaby Pani raz w tygodniu odwiedzać lekarzy, zażywać różne środki i nakładać na bliznę okłady z ziół... Całość może zająć nawet kilka lat, a niektóre ślady i tak pozostają... -podczas tłumaczenia, mężczyzna zaczął chodzić po pokoju, jakby głosił wykład uczniom, opowiadając im o czymś naprawdę mało istotnym. W końcu jednak stanął wyprostowany przed jej łożem, spojrzał na jej twarz, na oczy... Zamilkł na chwilę i przemówił cicho, ale wyraźnie.- Moje sposoby... Moje metody... Są niezawodne.

Odwiedzanie oficjalnych lekarzy nie wchodziło w grę, jeśli ktoś czyha na jej życie, więc już na starcie droższa i czasochłonna forma wyleczenia blizny, była spalona.  Kobieta cały czas wodziła wzrokiem za alchemikiem. 
-Jakie są te metody? i jaka jest ich cena?- zapytała wprost, musiała znać konkretne informacje.

Alchemik spojrzał w sufit, jakby zastanawiając się nad czym... W końcu znów ich oczy się spotkały, a z jego ust padły słowa:
- Mogę wyciąć bliznę, tworząc przy tym nową ranę, która jednak zagoi się bez pozostawienia śladu... -zaczął.- Tysiąc pięćset koron powinno pokryć wszystkie koszty.

Arana przez długi czas nie mówiła ani słowa. Analizowała wszystkie za i przeciw.  Rozsądnym posunięciem byłby całkowity powrót do zdrowia, jednak jej próżność aż wyła z powodu brzydkiej blizny. Do tego nadal była skołowana i otumaniona przez leki. 
- Podejrzewam, że  w przypadku niepowodzenia wykrwawię się jak zarżnięta świnia?- powiedziała z uroczym uśmiechem.  -Jaka jest gwarancja przeżycia, Panie Wargo?

- Osiemdziesiąt... Powiedzmy, dziewięćdziesiąt procent szans na sukces... -spokojnie odparł mężczyzna.- Jednak w przypadku niepowodzenia nie umrzesz. Zastosuję środki, dzięki którym krew nie wypłynie z Twojego ciała tak szybko. Jednakże, sama blizna powiększy się. Choć i wtedy będzie można usunąć ją w ten sam sposób... Po kilku miesiącach, rzecz jasna.

-To jest błędne koło, co mnie nie cieszy zupełnie. - spoważniała. Ranę już teraz miała głęboką i dużą, nie chciała jej powiększać.  -Jednak upiększanie zejdzie na dalszy plan, bo mam chęć zemsty na tym, kto wydał rozkaz Shiori.  Może Pan nakarmi mnie jakimiś przydatnymi informacjami z zewnątrz?- zapytała.

Alchemik pokręcił tylko głową, odsuwając się nieznacznie:
- Niestety, kilka ostatnich dni spędziłem tutaj -odpowiedział.- Panny stan ciągle był niestabilny, więc musiałem go monitorować. Pilnowałem też, by ten stary gnom nie leczył panny swoimi metodami.

Zmarszczyła nosek w grymasie niezadowolenia.
 - Muszę się dowiedzieć, cokolwiek, bo zwariuję-  przydałby się jej jakiś  punkt zaczepienia, by nie szukać po omacku. Na razie nie ma nic i to ją  denerwuje.
 - Jeszcze nie zdążyłam podziękować za opiekę  - uśmiechnęła się do  alchemika - Jestem naprawdę wdzięczna, do normalnej zapłaty może Pan  sobie wybrać usługę z Lacrimosy- Arana nie straci na tym, że wyda Panu Momochi którąś z dziewcząt bez opłat, a być może zyska nowego klienta  albo sprzymierzeńca. 

Alchemik skłonił się nisko, nie odpowiadając. Może nie chciał, a może był zmieszany propozycją dziewczyny. Tacy ludzie jak on albo mięli wygórowane wymagania odnośnie kobiet, albo nigdy żadnej nie posiadali.

Arana chciała działać, jednak zgodnie z zaleceniami musi jeszcze przeleżeć dwa dni. Cóż za strata czasu! A nic na to nie poradzi. Teraz musi uzbroić się w cierpliwość. 


Gracz: Mikaela

»Zamieszczono 01-02-2019 22:390
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 164 ]  Poprzednia 1, 2, 3, ... 6, ... 7, 8, 9, Następna


Kliknij tutaj aby odpisać