[ Wszystkie wpisy: 164 ]  Poprzednia 1, 2, 3, ... ... 7, 8, 9, Następna


 Postać   Wpis  
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50520
Postać: Essy/Wernyhora z Jęczydołów

Są takie zbiegi okoliczności, które przypominają wyrafinowany plan.

Dała się potulnie poprowadzić na, jak jej się zdawało, zwykłą pogawędkę z człowiekiem światłym i rozumnym. Strażnicy nie przeszukali jej ani nie związali, przez co czuła się w miarę swobodnie, niemniej wiedziała, że nie jest jeszcze do końca bezpieczna, dlatego w głowie układała ładnie brzmiące kłamstwa, specjalnie dla pana Boltona.

Rezydencja owego jegomościa robiła wrażenie. Zdecydowanie była najbardziej okazałym budynkiem, jaki Essy widziała w Starej Stolicy i była bardzo ciekawa jak prezentuje się w środku. Pierwszy raz będzie miała okazję obejrzeć taką posiadłość za dnia i bez potrzeby skradania się.

Strażnicy zaprowadzili ją do bocznych drzwi, co nieco rozczarowało dziewczynę, zdziwiło natomiast to, że mieli do owych drzwi klucze. Mężczyźni uprzejmie puścili ją przodem… I zamknęli w środku. Na dźwięk zatrzaskiwanych drzwi Essy odwróciła głowę tak gwałtownie, że jej włosy przefrunęły z jednego ramienia na drugie. I to by było na tyle, jeżeli chodziło o udawanie grzecznej panienki.

- Otwierać te pieprzone drzwi! – krzyczała, szarpiąc za klamkę, ignorując zupełnie zalecenie mężczyzny. Nie mogła uwierzyć, że znów dała się nabrać. Dysząc z wściekłości, odeszła w końcu od drzwi, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Dwie ławki, porozrzucane pudełka, karty, kostki i… Coś, co na pierwszy rzut oka Essy wzięła za dziecko, przez niski wzrost i nieproporcjonalnie dużą głowę. Gdy jednak podeszła bliżej, zauważyła, że tajemnicze stworzenie jest obdarzone twarzą dorosłego mężczyzny. Wystarczyło mu dodać brodę i mógłby z powodzeniem robić za krasnala ogrodowego.

Essy zmarszczyła brwi, gdy karzełek powiedział do niej po imieniu. Choć mały nieznajomy w jakiś sposób wzbudzał sympatię, ten drobny szczegół zaniepokoił dziewczynę. Bo niby skąd mógł wiedzieć jak się zwie?

Już chciała odrzucić propozycję, gdy wtem wszystkie gry leżące dotychczas na podłodze uniosły się do góry. Essy wciągnęła głośno powietrze, a na jej twarzy odbił się wyraz zdumienia.

- Kim jesteś? – zapytała, przyglądając się lewitującym przedmiotom. Chwyciła pozłacaną figurę szachową, oglądając ją z zainteresowaniem. Po chwili jednak spochmurniała i znów spojrzała na krasnala. Był zdecydowanie zbyt dobrze ubrany jak na zwykłego sługusa. Nie spodobał jej się pomysł, że chce ją poddać testowi, jakby była ciekawym obiektem doświadczalnym. Nie będę twoim pionkiem, pomyślała.

- Jestem... - uśmiechnął się karzeł, a plansze dalej unosiły się w powietrzu. - Ludzie stąd nazywają mnie Gruu.

- Moje imię już znasz – stwierdziła Essy, przyglądając mu się bacznie.

- Ano... Wiem wiele rzeczy, mam pojęcie o wielu sprawach... Jednak nie o tym chciałem z tobą mówić. - Gruu zerknął na swoje złote guziki, wokół których zakręcił kółeczko palcami. - Zechcesz więc ze mną zagrać? Już mówiłem, że możesz wybrać grę. Nie masz się czego obawiać, panno Essy.

Sama propozycja była dość kusząca. Jeżeli zagra, dostanie prezent, jeżeli wygra, jeszcze coś. Tak czy siak, będzie na plusie. Nie było w prawdzie mowy, co się stanie, gdyby przegrała, ale Essy nie myślała o tym.

- Pewnie nie uszło twojej uwadze, że zostałam tutaj zamknięta wbrew swojej woli i nie bardzo mam ochotę na jakieś gierki… Co to? – jej uwagę przykuła jedna z plansz.

Plansza powirowała przed dziewczynę. Była to gra Prawda i Fałsz. Dosyć dziwna i na pewno droga, z jej opisu wynikało, że kryształ umieszczony na środku planszy zaczyna drgać, gdy wyczuwa kłamstwo. Sama zabawa była prosta, gracze kolejno zadawali sobie pytania, by dowiedzieć się o sobie jak najwięcej. Kto skłamał - ten przegrywał.

- Podoba ci się? - zapytał stworek piskliwym głosem. - Rzadko miałem okazję w nią grać... Będzie zabawnie!

To była interesująca gra, która jednak niosła ze sobą tyle samo możliwości dowiedzenia się czegoś o tajemniczym stworze, co i ryzyka. Essy zastanowiła się chwilkę, po czym potrząsnęła głową. Zrozumiała jednak, że to napalone na gry stworzenie raczej jej nie wypuści. Rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu. I uśmiechnęła się.

- Zagrajmy w bierki – rzekła, reagując z typową dla siebie przekorą. Podnoszenie patyczków raczej nie pozwoli Gruu sprawdzić ani jej inteligencji, ani szczęścia, co najwyżej zręczność, z której dziewczyna mogła być dumna. Złotooka wypuściła pionek z ręki i pstryknęła go palcem.

Gruu już miał coś powiedzieć, gdy zza drzwi wejściowych dało się słyszeć jakieś krzyki. Essy odwróciła głowę w ich stronę. Jej uwagę szczególnie przykuło słowo „złodziejka” i nie miała wątpliwości, że chodziło o nią. Ale jak to? Była pewna, że udało jej się przekonać strażników, że złodziejką nie jest. Po chwili do jej uszu dobiegł zgrzyt zamka i do środka wszedł Wernyhora. Trudno było nie zauważyć, że kross jest cały pokryty krwią, zapewne jakiegoś potwora, przynajmniej taką miała nadzieję, przez co wyglądał jeszcze bardziej przerażająco. Pionek pchnięty przez dziewczynę poszybował wesoło w stronę Łowcy, uderzając w kościaną obręcz jego pancerza, czemu towarzyszył stukot, wydający się niezwykle donośny pośród ciszy, która zapadła.

- Witaj... Mości Wernyhoro, postrachu z Jęczydołów – stworek uśmiechnął się, prezentując swoją bogatą wiedzę o przebywających tu osobach. - Zechcesz z nami zagrać w jakąś grę? Pan Bolton wróci dopiero późnym wieczorem.

Essy prychnęła cicho, patrząc na krasnala jakby był niespełna rozumu. Gruu lepiej by zrobił, proponując mu kąpiel.

Łowca spojrzał na karłowatą istotę swym martwym wzrokiem, wypuścił powietrze przez nozdrza i odpowiedział:

- Nie przyszedłem tu grać w jakieś dziecinne gry, nie mam na to czasu - starał się mówić opanowanie oraz spokojnie, pierwszy raz bowiem, widzi takie dziwne stworzenie. Wygląda bezbronnie, lecz te lewitujące gry i plansze to jego sprawka, więc lepiej zachować ostrożność.

- Rozumiem... - stworzenie uśmiechnęło się figlarnie. Plansze zatrzymały się w powietrzu, ale nie opadły na podłogę. - Niemniej, pan Bolton jeszcze nie wrócił. Miałem nadzieję, że miło spędzimy czas, nim to się stanie. Zapewnię wam też jakąś nagrodę, jeśli ze mną wygracie.

- Chętnie spróbuję. – Essy potwierdziła swoją wcześniejszą decyzję, odrywając oczy od Wernyhory i przenosząc wzrok na karzełka.

- Nie obchodzą mnie twoje magiczne gierki. - Kross tylko parsknął na karzełka, po czym wyciągnął swój stalowy topór. - Przekonamy się czy rzeczywiście nie ma gospodarza.

 Wernyhora podszedł do drzwi wejściowych domostwa i uderzył z całej siły w szparę pomiędzy klamkami, tak aby uszkodzić zasuwkę i otworzyć drzwi.

Na widok dobywającego broń krossa, Essy cofnęła się nieznacznie, wpadając na jakieś pudełko, które zaczęła szaleńczo wirować wokół własnej osi. Dziewczyna złapała je, a jej oczom ukazał się napis Jumanji. Nie zdążyła jednak zapoznać się z zasadami gry, gdyż jej uwaga skupiła się na tym, co działo się przy drzwiach.


Gracze: Aceris i Degron
»Zamieszczono 01-02-2019 22:470
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50521
Postać: Avrel Alliser

Ból.
To go obudziło po tej koszmarnej nocy. Wpierw nie miał pojęcia co się właściwie dzieje, skąd ten ból, książka na niego spadła czy co… Na Avrela nieszczęście ta błoga wszakże chwila zapomnienia nie trwała zbyt długo. Wiedział gdzie jest. I co się stało. Nagle, drugi raz w ciągu doby, oberwał w bebechy. O co temu Sorbetowi chodzi, śpiąc nic mu na pewno…
Ale to nie był elf.
Chwilę po tym, jak Alliser zdołał rozpoznać bijącego, z całego serca pożałował, że to jednak nie Sorbet. Wspomniany stał pod ścianą, razem z pozostałymi elfami, ich akurat Avrel nie musiał się obawiać. Co nie znaczyło, że czuł się niesamowicie bezpiecznie, szczególnie po tym, jak zauważył tamtą kobietę. Sprawa musiała być bardzo oficjalna.
Moderco…
Nie wróżyło to dobrze.
Zaskoczony aleksandryjczyk całkowicie biernie dał się ustawić, ani myślał robić cokolwiek, czemu wszyscy spodziewali się po nim jakichś sztuczek, przecież on nie…
Co?!
To… To niemożliwe, nie mogli, po prostu nie mogli wydać wyroku bez zeznań oskarżonego, a on nie zeznawał, to niezgodne z prawem…
Nie miało znaczenia.
Powieszony jutro o północy.
To się nie działo naprawdę, nie mogło.
Nawet nie zauważył kiedy strażnik i pani Gretter wyszli. Miał zginąć, a nie wiedział nawet dlaczego. Z pewnością nie za zabicie Ernesta, inaczej już dawno byłby martwy. Nawet nie zauważył, kiedy opadł z powrotem na posłanie. Czy jednego zabójstwa nie karano więzieniem raczej, niż śmiercią? Nic z tego nie rozumiał, nic.
Spojrzał na elfy, nie wiedząc co powiedzieć, czy w ogóle był sens mówić cokolwiek?
Oni też czekali na śmierć.
- Nie pojmuję - odparł ze spokojem, którego wcale nie czuł - nawet mnie nie przesłuchali…
Wzdrygnął się na słowa Majak, jakby ugodziła go fizycznie, a nie tylko nazwała “trupem”. Nie miał pojęcia dlaczego akurat Sorbet go bronił, ale tak było. Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach, powtarzając sobie w myślach, że musi wytrzymać, musi. Nie załamać się, nie zacząć krzyczeć, do tej północy.
Jedyne, co mu pozostało. Nie dać im tej satysfakcji, że go złamali.
Przypalona zupa. Nawet najmniej udane kulinarne eksperymenty Avrela wyglądały, pachniały i smakowały nie aż tak źle. Całość nie syciła, raczej obdarowywała tym cudownym wrażeniem, że teraz się zjadło, więc nareszcie jest co wyrzygać. Co go właściwie nie dziwiło, żołądek miał nieprzyzwyczajony, bo i jak miał przyzwyczaić, skoro jadał lepiej. A i otrzymane uderzenia też zapewne miały wpływ na odbiór zupy. Zjadł całą porcję, głównie dlatego, aby nie czuć później głodu.
Kiedy Majak poprosiła o odwrócenie się twarzą do krat, Avrel się odwrócił. I ani razu nie zerknął na elfkę. Czemu miałby nie posłuchać, czemu miałby patrzeć, skoro mógł zapewnić jej żałosną namiastkę prywatności…
W nocy szeptali, ze uciekną, że przyjdzie Sennar, ale kiedy, on pewnie tego już nie dożyje. Która w ogóle godzina, jak wiele czasu… Nie, nie mógł tak myśleć, nie mógł odliczać, ale dlaczego właściwie nie, co to zmieniało, i tak był już trupem. Mieli świadków, kogo, świadome użycie broni magicznej, miecz naprawdę był magiczny, zabrali go spod szafy? Co się stało i dlaczego tu trafił, dlaczego miał umrzeć.
Dlaczego.
Kolejny posiłek, równie nieapetyczny, jak pierwszy, również został przez Avrela zjedzony. Machinalnie, z przyzwyczajenia, dali jeść, to zjadł. Nie był głodny, nie miał ochoty, jak na nic zresztą. Stres i panika robiły swoje.
Majak zemdlała. To uderzenie w głowę było naprawdę poważne, potrzebowała pomocy, ale strażnicy się nie przejęli.
Avel próbował się w myślach modlić, ale jedyne, co udało mu się sklecić, to rozpaczliwe ~Ratuj.~ Może naprawdę był takim zbrodniarzem, że zasługiwał na śmierć? W końcu nie znał Ernesta przed tamtą wyprawą…
Ugryzienie zabolało. I oderwało jego myśli od dobijającej monotematyczności. Milczał prawie cały dzień, to niezdrowe.
Leżał, próbując zasnąć.
Kasira czekała poprzedniego wieczora.
Pan Szycha czekał…
Czy już powiadomili jego rodziców?
Czy…
Ze snu nie wybudziły go pierwsze oznaki zamieszania, zbyt głęboko zasnął po tak wspaniałym dniu. Dopiero naprawdę głośna i, co zapewne ważniejsze, bliższa eksplozja sprawiła, że nagle otworzył oczy, wybudzony. Na Avrela szczęście, już dość szybko zorientował się gdzie jest. Czyżby miał wylecieć w powietrze, zanim go powieszą?
Usiadł na posłaniu, po czym ostrożnie wstał. Nie za szybko, aby przypadkiem nie żałować potem zbyt nagłego ruchu. Cela jako taka zdawała się nie grozić natychmiastowym zawaleniem, zamieszanie poza nią przybierało na sile, a elfy wysłuchiwały właśnie osoby z zewnątrz, definitywnie nie kolejny więzień z innej celi, nie w tym ubraniu…
Zauważył Avrela.
To pewnie był ten Sennar, Jeedo słuchał jego.
A więc miał spłonąć, zanim go powieszą.
Alliser po prostu patrzył, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek uniku, zbyt zmęczony i przerażony, aby użyć własnej magii, zbyt zaskoczony, aby zrozumieć, dlaczego właściwie Sorbet, akurat Sorbet z całej trójki, uznał nagle, iż Avrelowi można ufać.
Tymczasem na górze coś wybuchło, cela zaczęła grozić zawaleniem. To też przyczyniło się do ocalenia aleksandryjczyka, przynajmniej na razie. Nie miał pojęcia co takiego zrobił, że na zaufanie zasłużył, ani czemu następna osoba, patrząc na niego obawia się czegoś z jego strony. Naprawdę, w tym momencie Alliser był już tak wykończony, że kiwnął tylko głową na znak, iż doskonale pojmuje warunki.
Chciał iść z nimi. Nie chciał umierać, jeszcze nie.
Nie działać podejrzanie, to najważniejsze.


Gracz: Nicole
»Zamieszczono 01-02-2019 22:480
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50522
Postać: Liuks

Liuks segregował łupy. Nie było tego za wiele. Najważniejszy był brylant za który miał otrzymać pokaźną sumkę. Trudno było oszacować wartość wszystkich zrabowanych przedmiotów, jednak zdobyta suma powinna wystarczyć na jakiś czas. Musiał tylko najpierw  wszystko sprzedać.

W mieście było wielu właścicieli sklepów, którzy nie mieli skrupułów, aby handlować trefnym towarem. Co innego wytargować dobrą cenę. Taka transakcja czasami się kończyła się bardzo nieuczciwie. Jak jednak można liczyć na uczciwość, żyjąc w nieuczciwym świecie?

 - Co u licha? - zakrzyknął Liuks, kiedy po raz kolejny sięgał do worka.

Wyciągnął powoli puchate zwierzę. Mały kociak był po prostu słodki. Mruczał i ocierał się o dłonie złodzieja. Nie spodobała się ta niespodzianka złodziejowi. Nie mógł uwierzyć, że jakimś zbiegiem okoliczności kot dostał się do worka. Czyżby to były jakieś czary? Przecież na pewno zauważyłby, gdyby chwycił za kota. To nie miało już znaczenia. Odstawienie go na miejsce nie wchodziło w grę. Tak samo jak zatrzymanie.

- Nie bój się mały, znajdziemy ci nowy dom - powiedział Liuks biorąc go w ramiona. Pogłaskał kilka razy.

Złodziej wbrew pozorom miał miękkie serce. Postanowił że jutro rano podrzuci go staruszce, która opiekowała się takimi kotkami. Tylko tyle mógł dla niego zrobić. 

- Już dobrze mały. - Liuks posmutniał. Kot przypomniał mu o nim samym. Bez domu, w obcym miejscu, wśród obcych.

Liuks nie lubił cofać się myślami w przeszłość. Szczególnie w te bolesne fragmenty, które pojawiały się w jego życiu już wiele razy. O wiele razy za dużo. Jednym z nich był ten, od którego wszystko się zaczęło, a raczej był to sam początek dla Liuksa, który nigdy nie wiedział nic więcej. Chodziło o jego rodziców. Nie znał ich. Nie wiedział, dlaczego zostali rozdzieleni. Często zastanawiał się, co by było, gdyby nie został sierotą. Czy miałby dom? Pracę? Sąsiadów i dobrych przyjaciół?

Skierował się z kotem ku stołowi, na którym leżały zrabowane fanty. Za każdym razem było tak samo. Uczucie satysfakcji z udanego skoku i przyszłego zarobku. Tym razem było jednak inaczej.

Spójrz na ten łup
To jasna rzecz
Lepiej obłowić już nie da się
Można zazdrościć mi że,
Zdobędę wszystko, czego chcę.

Liuks pochylił się nad brylantem. Kot zaciekawiony zaczął dotykać kamień szlachetny swoją łapką. Błyskotka odbijała światło mieniąc się wieloma kolorami.

Czy widzisz ten
Cudowny blask
Takich ja skarbów zobaczę nie raz
Do szczęścia wciąż jednak mi brak
Co więc czynić mam?

Wypuścił kota na stół. Ten wygiął grzbiet, po czy usiadł i wlepił wzrok w złodzieja. Liuks podszedł do okna. Wyglądał ostrożnie; był przygnębiony. Widok nie zachwycał. Brudne, szpetne domy. Wąskie, szare ulice, po których codziennie chodzili biedacy w obdartych łachmanach.

Złodziejem ja jestem od lat
Znam wyłącznie ten świat
I chociaż sławą zasłynę nie raz
Ale co z tego? Jaki sens? Chcę więcej.

Podniósł wzrok. Nocne niebo było bezchmurne. Mieniło się tysiącami gwiazd, a Księżyc, choć nie był w pełni, świecił jasno. Liuks się rozmarzył, podziwiając jak niemal co noc ten widok. Od najmłodszych lat lubił patrzeć w górę i marzyć. 

Co ja bym dał, aby choć raz nie być tu sam.
Co ja bym dał, by spędzić dzień, daleko stąd.
Może tam gdzieś, czeka ten ktoś, kto objął by mnie szczerze.
Zamiast tego, żyję tutaj z dnia na dzień.

Kot zamruczał, jakby wołał swojego "porywacza". A może zachwycał się jego głosem? Liuks skierował się ku niemu.

Chciałbym choć raz by spojrzeli mi w twarz i zobaczyć ich radość
Chciałbym choć raz powiedzieć im jak bardzo ich pragnę
Nie ma ich tu, czemu więc znów, czuję w sercu pustkę tą?
Złodziejem być, w Gild-Alden żyć, o miłości śnić.

Liuks znów przytulił puszystego towarzysza. Po policzku spłynęła mu łza. 

***

Przez dwa dni Liuks spędzając dnie w swojej izbie, gimnastykując się, aby być gibkim i sprawnym w razie potrzeby. Ćwiczenie palców poprzez stałe nimi poruszanie było również rytuałem typowym dla kieszonkowców. Rozgrzewali w ten sposób dłonie i wzmacniali mięśnie, które pomagały im w kradzieży.

Noce Liuks spędzał sprzedając zrabowany towar oraz spędzając czas w gospodach. Jak zwykle siadał w rogu i przyglądał się ludziom oraz nasłuchiwał plotek. Zwykle nie pił ani nie palił.

W końcu przyszedł dzień aby oddać zrabowany brylant Gildii Złodziei. Liuks stawił się w parku punktualnie. Zignorował sarkazm dzieciaka. W ogóle nawet na niego spojrzał. Od razu skierował się do starszej złodziejki. Przyjrzał się jej uważnie. Była całkiem atrakcyjna. 

- Poproszę o brylant -miała wdzięczny, nieco smutny głos. Gdy świecidełko znalazło się w jej dłoni, przyglądała mu się przez dłuższą chwilę.- Jest taki, jak go pamiętam, wiesz? Dziadek zapisał go mnie, ale ta jędza zawsze chciała mieć wszystko dla siebie... I te cholerne koty, które trzymała w domu. Jakby mogły zastąpić jej męża.

Po chwili milczenia spojrzała swoimi dużymi, błękitnymi oczami na mężczyznę i powiedziała:

- Jestem Alicja De Veth - rzekła. - Witam Cię w imieniu Gildii Złodziei.
- Nazywam się Liuks, ale to już pewnie wiesz - odpowiedział.

Złodziejka uśmiechnęła się delikatnie, jednak w tym geście było coś zwierzęcego. Przytaknęła głową i kontynuowała, chowając przy tym brylant do jakiejś skrytki w ubraniu. W jakiej? Liuks nie wiedział. Przedmiot po prostu zniknął, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

- Cieszymy się, że wykonałeś robotę. Ja w szczególności, bo gdybyś zawalił, nigdy nie odzyskałabym tej pamiątki -w jej oczach dało się widzieć nieco mroczny, młodzieńczy blask. - Zapewne chciałbyś teraz zobaczyć się z resztą Gildii... I dowiedzieć się, co i jak?
- Ale najpierw! - wtrącił się głośno dzieciak, nim którekolwiek z nich zdążyło coś jeszcze powiedzieć. - Możesz czuć się zaszczycony, ponieważ zdradzę Ci swoje imię... Brzmi ono...
- To jest Młody Veth -oznajmiła Alicja. - Mój młodszy brat. Ale do rzeczy - masz jakieś pytania, wątpliwości? Gdy wkroczysz z nami do naszych miejscówek, nie będzie już odwrotu. Jeśli chcesz zrezygnować - to ostatnia szansa.

"Co za nieznośny smarkacz" - pomyślał Liuks. Zerkając na chłopaka.

 - To moja ostateczna decyzja. - Liuks skrzyżował ręce na piersi. - Chcę należeć do waszej gildii. Ale tak, mam pytania. Wyjaśnij mi jakie panują zasady w waszej organizacji? Jak wygląda sprawa zleceń i działalności na własną rękę. - Chcę się też dowiedzieć jakie będę miał z tego korzyści - dopytywał Liuks.

Dziewczyna znów się uśmiechnęła, tym razem trochę pobłażliwie.

- Zasady... Mamy ich kilka, jednak niemalże wszystkie dotyczą tajności, ochrony danych i bezpieczeństwa. Jeśli chodzi o własną działalności... Nie okradaj tych, którzy są pod protekcją Gildii. Nie okradaj też tych, których nie warto okradać. Swoją drogą, szybko się przekonasz, że najkorzystniej jest wykonywać zlecenia. Dostajesz wtedy pełne informacje na temat obiektów i osób, praktycznie cały zaplanowany skok. Trzeba go tylko wykonać. Wszystkie przedmioty ze zleceń sprzedajesz u paserów Gildii, lepszej ceny za kradziony towar nie znajdziesz w Gild-Aldenie. - Dziewczyna zamyśliła się na moment, po czym znów zaczęła mówić, wyciągając z kieszeni kartę, Królową Kier, którą pokazała Liuksowi. - Jest też kwestia wiary... Od dzisiaj ONA jest Twoim bogiem.

Liuks zmrużył oczy na widok karty.

 - Zgoda - Liuks kiwnął głową. - Chodźmy więc.


Gracz: Sulik
»Zamieszczono 01-02-2019 22:570
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50523
Postać: Wernyhora z Jęczydołów 

Wernyhora wepchnięty za drzwi tylko lekko warknął na strażnika i odwrócił się w stronę zamykających się drzwi. W środku spostrzegł dwie postacie, Essy i jakieś dziwne małe stworzenie, podszedł więc bliżej. Nagle coś małego uderzyło w jego pancerz, echo rozniosło się po całej sali, a Wernyhora doskonale wiedział kto to zrobił. Gdy usłyszał echo rozbrzmiewające w sali przypomniała mu się historia, jak to on, trzydzieści lat temu poszedł ubić Babę Dźwiękową. Zadanie nie proste, wieśniacy skierowali Łowcę do jaskini, gdzie to ponoć owa Baba się skrywa. Baba Dźwiękowa nie dość, że jest szybka jak wiatr, to też używa echolokacji, nawet najmniejszy szmer usłyszy z odległości 300 kroków, a walczyć mieli po ciemku, w jaskini, gdzie dźwięk się niesie dobrze.
Niedoświadczony jeszcze Wernyhora, nie znał dobrze tego typu potwora, lecz ruszył śmiało, nieugięty wojownik, łowca jakich mało. Powziął on swój topór i wbiegł do jaskini by Babę ubić, w środku słychać było już mlaskanie, inne, bardziej wyraziste. Po chwili bezruchu mlaskanie zaprzestało i niczym strzała, coś przefrunęło koło Wernyhory, raniąc go w bok, było tak bowiem z czterdzieści parę razy, a młody Łowca był już bezsilny. W gniewie zaczął on wrzeszczeć, a że przeddzień mocno popił miód i napitek wszelaki, głos jego był niczym ostrze uderzające o żelazną tarczę. Wnet w jaskini rozbrzmiewał ryk Wernyhory a wszystkie małe kamyczki zaczęły się trząść a kałuże falować, zaś Baba Dźwiękowa trzymała się za uczy i także wrzeszczała, zapewne z bólu. Gdy Wernyhora zobaczył co uczynił jego głos, zaczął drzeć się jeszcze bardziej, podchodził coraz bliżej do pokraki, i gdy już miał zadać pierwszy i ostatni cios, jeden z stalaktytów osunął się i wbił się w łeb Baby. Nie zginęła od razu, biegała przez moment w około Łowcy, po czym zdechła.
- Znowu ona, na dodatek jakieś jebane gnomisko i latające gry, co tu się odpierdala?- pomyślał Wernyhora podchodząc do Essy i stworzonka. 
Gruu przywitał się, był dość dziwny, za bardzo przyjazny i miły jak na realia świata, gdzie nie jeden syn jest gotów zabić drugiego za tabliczkę czekolady.
Łowca spojrzał na karłowatą istotę swym martwym wzrokiem, wypuścił powietrze przez nozdrza i odpowiedział.
- Nie przyszedłem tu grać w jakieś dziecinne gry, nie mam na to czasu- starał się mówić opanowanie oraz spokojnie, pierwszy raz bowiem, widzi takie dziwne stworzenie. Wygląda bezbronnie, lecz te lewitujące gry i plansze to jego sprawka, kto we co jeszcze potrafi, więc lepiej zachować ostrożność.
W świecie Wernyhora musi się uporać z wojownikami, zabójcami, bestiami i pokrakami wszelakimi, tu pojawiają się plusy tego, że widać, że wojownik ma dobry pancerz, ostrą broń, a bestia jest szybka i zwinna, to są rzeczy widzialne i zdatne do okiełznania, można je pokonać. Magia zaś jest czymś, czego Wernyhora nie rozumie i zrozumieć nie chce, żyje długo i wiele widział na swej drodze, lecz magie jak nie zna to tak się jej boi. Po tym, jak karzełek próbował namówić Wernyhorę do zagrania, on odpowiedział:
- Nie obchodzą mnie twoje magiczne gierki. - Kross tylko parsknął na karzełka, po czym wyciągnął swój stalowy topór.
- Przekonamy się czy rzeczywiście nie ma gospodarza.
Wernyhora podszedł do drzwi wejściowych domostwa i uderzył z całej siły w szparę pomiędzy klamkami, tak aby uszkodzić zasuwkę i otworzyć drzwi.


Gracz: Degron
»Zamieszczono 01-02-2019 22:580
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50524
Mistrz Gry: Rakshi S'then

Stara kobieta miała tajemniczy wyraz twarzy, gdy przyjęła kapitulację diabelstwa i ukryła swój parasol pod sklepowym blatem. Oczywiście istniała możliwość wykradnięcia go bądź zamordowania jej, jednak bądźmy szczerzy... Czy byłby to pomysł wykonalny? Jeśli istniała na tym świecie osoba, z którą Rakshi nie miał szans zmierzyć się pod jakimkolwiek względem, tą osobą była właśnie ta staruszka. Niemniej, na ladzie był jeszcze Grimuar Niechcianych Słów... Czarna książka, zapleśniała na bokach, zamykana na rzemień... Bez żadnej nazwy, bez charakterystycznych cech.
S'then jednak chciał ją kupić. Wiedźma wyciągnęła dłoń po monety, które później schowała za ladą. Następnie wyciągnęła skądś małą fiolkę, którą przyłożyła do policzka diabelstwa i... Natychmiast z jego oczu popłynęły łzy. Tylko dwie. Obie trafiły do pojemniczka, który został później szczelnie zamknięty i ukryty w kieszeni krosski.
- Diabole, diabole... -cmokała ze starczym uśmiechem.- Wiesz, kiedy wycofać się trzeba... Wiesz... Daleko tak zajdziesz... Nie szukaj mocy na siłę, nie nie... Niech ona sama przypływa do Ciebie... Tak... Weź ten Grimuar... Zrobisz z nim, co zechcesz... I weź to... -staruszka pochwyciła Szaleńczy Obłęd i rzuciła go w stronę diabelstwa.- Kiedyś... Życie Ci uratuje... Teraz idź już, idź... Do zobaczenia, za czas jakiś...
Kobieta musiała polubić diabelstwo, gdyż wręczyła mu ową dziwną, magiczną igłę za darmo. Można było uznać to za rabat.* Po pożegnaniu się ze staruszką, trzeba było ruszyć dalej. Tak więc niemalże bez pieniędzy, mając na ramieniu czaszkę minotaura, a w dłoniach czarną księgę, magiczną igłę, busolę i list, którego nie mógł odczytać. Opuszczając Miejsce bez tożsamości znalazł się na wąskiej uliczce między budynkami, w jednej z najbardziej opustoszałych dzielnic stolicy Ajhady. By dostać się do sklepu, trzeba było oczywiście odnaleźć to miejsce, a następnie dotknąć drewnianych drzwi i wypowiedzieć słowa: "Przysięgam, że chętnie zobaczę asortyment". Tylko w ten sposób można było odwiedzić to miejsce. Rakshi to jednak wiedział. 
Panowała późna noc, lub jak kto woli- wczesny ranek. W tej krainie nie miało to znaczenia, gdyż słońce świeciło tu o tej porze roku przez jakieś pięć godzin dziennie. Mimo to nie było tak zimno, jak nieco na północ, czyli w południowej Aleksandrii. Dlaczego? Cholera wie... Trójlasem rządzili bogowie, mityczne moce i stworzenia, które bardzo dawno temu uczyniły rzeczy takimi, jakimi są. A wszystko kręciło się wokół magii... Niezgłębionej, dzikiej i potężnej... Takiej właśnie magii pragnęło diabelstwo. Zanurzenia się w niej bez reszty.
Nim doszedł do końca uliczki, która oczywiście była całkowicie pusta, S'then poczuł ruch na swoim ramieniu. Czaszka minotaura ruszyła się z miejsca i zaczęła lewitować. Ustawiła się naprzeciw Rakshiego, a w jej gałkach ocznych zagościły dwa czerwone ogniki. Regen Forr obudził się. Trzeba było sprawdzić, jak przydatny jest ów mimir.
- Witaj... Diabliku... -dało się słyszeć głos starca, dobiegający z wnętrza czaszki.- Zdaje się... Że masz być od dzisiaj... Moim panem...? Nie bardzo... Nie bardzo przypada mi to do gustu... Niemniej, nie mogę odmówić Ci służby. Nazywam się Regen Forr... Mam burzliwą przeszłość, wiele w życiu widziałem... W poprzednim... I tym życiu... Wiele rzeczy wiem, na wielu się znam... 
Zdawało się, że ów mimir potrzebował około minuty na całkowite rozbudzenie się ze stanu hibernacji. Zdawało się jednak, że dusza minotaura nie bardzo polubiła diabelstwo.** Może chodziło o różnice krwi, może o różne podejście do istoty magii... Niemniej, ten stan rzeczy mógł się zmienić z czasem. Jego lojalność była niezachwiana... Przynajmniej póki S'then miał być jego właścicielem. Co stałoby się, gdyby ten pakt został zerwany? Trudno powiedzieć.
- Jest wiele rzeczy, o których musisz wiedzieć... -rzekł Regen.- Pierwsza... W tamtym miejscu... Nie mogłem oprzeć się sile mojej byłej właścicielki... Nie mogłem do Ciebie przemówić... I Cię ostrzec... Przed Grimuarem Niechcianych Słów... To nie jest zwykła książka... Jest w niej... Byt... Stary, podstępny... Jego obecność czuję już teraz... Nawet, gdy jeszcze go nie otworzyłeś... Ostrzegam Cię... Uważaj na to. -Mimir zrobił kilka kółek w powietrzu, rozglądając się przy tym po świecie.- Kolejna rzecz... Ludzie nie przywykli... Do mimirów... Noś mnie na ramieniu... Jako symbol chwały... W stanie uśpienia jestem ciągle czujny... Słyszę i czuję... W razie niebezpieczeństwa, jestem w stanie Ci pomóc... Tutaj dochodzimy do trzeciej... I ostatniej rzeczy... Moje moce... Są na Twoje usługi... Znam się na magii... Potrafię zaklinać ogniem... Rozmawiać z duchami... Znam wiele sekretów i tajemnych sztuk... Mogę Cię ich uczyć... Z czasem... Zawsze też możesz spytać mnie o radę... To wszystko, co chciałem Ci przekazać... Mistrzu...
Mimir wydawał się naprawdę przydatną istotą, która zapewniała tysiące możliwości. A co z Grimuarem? Diabelstwo, gdy dowiedziało się o mieszkającym w nim Bycie, poczuło go.*** Było tak, jakby wewnątrz znajdowała się magiczna, chora glista, która wiła się pomiędzy stronicami, przesycając wszystko swoją złowróżbną magią. Na pewno to coś było pełne potęgi... Złej, przeklętej potęgi... Ale jednak zapieczętowanej, z której można było korzystać. Wystarczyło tylko po nią sięgnąć.
Niemniej, niezależnie od wszystkiego, coś trzeba było zrobić dalej. Ostatnie miejsce do zbadania zostało już zbadane... Wyruszyć z Ajhady? Ale gdzie? I czy teraz? A może spędzić noc w karczmie, wyspać się i stworzyć jakiś plan? Było wiele niewiadomych, które wynikały głównie z tego, że diabelstwo nie miało określonych celów i potrzeb. Trzeba było jakiś wybrać, za czymś podążyć. W zastanowieniu, Rakshi spojrzał na małą, czarną busolę. A dokąd prowadzi ta droga?


Mistrz Gry: Xavira

Trudno opisać doskonałość. Jeszcze trudniej opisać kobietę. Jak więc opisać kobietę doskonałą? Te i inne pytania zadawał sobie jeden z krasnoludzkich filozofów, o których księżniczka musiała tego dnia poczytać. W pięknie oprawionej księdze był nawet jego portret. Dostojny, z wyczesaną brodą i złotym monoklem... Martwy od pięciuset lat... Choć ludzie mówili o takich osobistościach z pobożnością i czcią, dla Xaviry wydawał się on kimś bardzo pospolitym. Miał nudną biografię... Większość życia spędził w Astul, pisząc wiersze i eseje na temat miłości do kobiety, która odezwała się do niego tylko kilka razy, a w towarzystwie kręciło się wokół niej mnóstwo mężczyzn, którzy- jak było napisane w księdze- czynili jej zuchwałe awanse.
Gdyby jednak spojrzeć na to z innej perspektywy- większość mężczyzn tak właśnie działała. Zakochiwali się w danej kobiecie, po czym bez skutku próbowali podbić jej serce. W końcu oddawali się swoim pasjom, starając się wyrzucić z głowy nierealne, a jakże normalne i życiowe, obrazy ich samych, opiekujących się swoimi wybrankami. Wbrew pozorom, mężczyźni nie pragnęli uległych im dziewuszek, które gotowały obiadki i sprzątały chałupy. Pożądali dam wystarczająco silnych, by sprzeciwić się ich woli. Takich, których sami się obawiali. A co było z Xavirą? Ideałem kobiety, która w ciągu jednego wieczoru potrafiła całkowicie zapanować nad starszym od niej chłopakiem, bachorem sprawiającym problemy rodzicom?
Powoli osiągała wiek dojrzały, jej ciało przypominało o tym co jakiś czas, zostawiając krew na białej pościeli. Oczywiście nie zwierzała się z tego matce. Pelopea tylko raz próbowała z nią porozmawiać na temat istoty kobiecości. Wypowiedziała swoje archaiczne poglądy, jakoby płeć żeńska powinna podporządkować się woli mężczyzn, a sam seks (jakże walczyła ze sobą w duchu, by wypowiedzieć to słowo!) był ważny, jednak nie dla przyjemności, a obowiązku. Wszak uporządkowani ludzie pozwalają sobie na pieszczoty jedynie w piąty dzień tygodnia, późnym wieczorem. Nie powinny też trwać zbyt długo. Oczywiście księżniczka przeczytała już wcześniej wiele książek na ten temat. Zdobyła też wiedzę od służek i dziewcząt, które znały się na tym w praktyce.
Dosięgły jej dziwne myśli. A jeśli wyjdzie za Grenzia? To nie byłaby najgorsza opcja polityczna. Jednakże, czy ten chłoptaś mógłby ją zadowolić? Trudno było ukryć, że powoli zaczynała oceniać mężczyzn też pod innymi względami. Była piękna, wiedziała o tym. Doskonała od czubków bucików, aż do ostatniego włoska na głowie. Nie chodziło nawet o przyszłego króla... Może po prostu o kochanka? Towarzystwo jej koleżanek nie spełniało wszystkich jej oczekiwań. Byłoby cudownie, gdyby na świecie pojawił się mężczyzna, z którym chciałaby dzielić czas... I łoże. W prawdziwe czasami łapała się na niegrzecznych myślach, jednak były to tylko puzzle... Jeden imponował sylwetką, drugi charyzmą, trzeci uśmiechem... Nie spotkała ideału, a zasługiwała na ideał. A gdyby go znalazła? Gdyby się zakochała? Cóż... Zapewne chciałaby mieć go tylko dla siebie... I coś więcej, coś głębszego, mocno zakorzenionego w jej naturze. Chciałaby go złamać. Sprawić, by padł jej do stóp, błagając o możliwość bycia przy niej...
Takie, podobne bądź jeszcze inne myśli towarzyszyły księżniczce podczas nauki. Nie mogła się skupić. Trzeba było ocenić trzeźwo sytuację, zaplanować dalsze działania, zanalizować wszystkie nowe informacje... Było tego naprawdę sporo. Nic więc dziwnego, że jeśli chodzi o pozyskane informacje na temat krasnoludzkich filozofów, Xavira nie dowiedziała się wiele.*
Służki pomogły jej przebrać się w piżamę. Była ona uszyta z najdroższych jedwabiów, nie ważyła niemal nic i dodawała dziewczynce elegancji i wdzięku, nawet w swojej własnej sypialni. Oczywiście nie była już dzieckiem- jej nocny strój nie składał się z zapinanych pod szyją guzików i różowych kapci. Głębia ciemnych kolorów przyciągała, a osłonięte nadgarstki, kostki i obojczyki kusiły obietnicą przyszłych wdzięków, całkowicie rozkwitniętych już darów. Oczywiście nie przystało, by spacerowała w takiej piżamie po zamku. Jej matka byłaby oburzona na samą myśl, że kobieta może kłaść się do łoża bez grubego szlafroka, który uniemożliwiał zobaczenia czegokolwiek.
W końcu, po chwili użerania się ze służkami, których ruchy wciąż były powolne i niezdarne, księżniczka mogła położyć się do łóżka. Jakże olśniewający byłby to widok dla pobocznego obserwatora! Xavira, spoczywająca dumnie w swoim dużym, niemalże królewskim łożu, rozmyślająca z utęsknieniem o chwili, w której wszystkie narody ugną przed nią kolano. W końcu jednak zasnęła, a następnego dnia... Obudziła się w kiepskim nastroju.
Nie była chora. Był to ten stan, gdy człowiek budzi się o poranku jeszcze bardziej zmęczony, niż był, gdy się kładł. Na szczęście księżniczka miała pod ręką mnóstwo służby, by wyładować na niej swój gniew. Gdy zażyła już porannej toaletki i się wystroiła, pora było ruszyć na śniadanie. Rodzina królewska rzadko jadała razem. Teraz jednak było to wskazane, by pokazać Grenziemu, jak świetnie się ze sobą dogadują i wzajemnie kochają. Chłopiec, według przekonań króla, zostanie bowiem ze wszystkiego wypytany, gdy wróci do domu. Głupio było tak sądzić, gdyż całkowicie wiadome zdawało się to, iż rodzina królewska zrobi wszystko, by wypaść jak najlepiej.
Śniadanie odbyło się w prywatnych salach, gdzie zazwyczaj nie przyjmowano gości. Miał to być rodzaj puszczenia oczka dla Grenziego, jakoby był uważany za przyjaciela rodziny. Tak naprawdę w Pałacu Słońca nawet sypialnie nie były prywatne. Z wyjątkiem, rzecz jasna, pokoi Xaviry. Wszystkich obowiązywała etykieta, tradycja i zwyczaje, które w większości były już niemodne i głupie. Obecny król, zamiast skupiać się na budowaniu własnej potęgi, co rusz uczestniczył w bankietach i wystawach, odczytując przygotowane przez kogoś obeznanego z tematem mowy o przeszłych czynach wielkich Aleksandrów. Jego słaby charakter sprawił, że całe państwo zaczęło się rozleniwiać, a autorytet monarchy zaczął odchodzić w zapomnienie... Coraz częściej mówiono o decyzjach możnowładców, szlachty i magnaterii, którzy dyktowali Pałacowi Słońca warunki. Ten stan rzeczy można było jeszcze zmienić, jednak szansa na to nie będzie trwać wiecznie. Za dziesięć, może dwadzieścia lat... Ludzie mogliby zacząć mówić o elekcji.
Stół nie był specjalnie wielki... Pięć metrów długości i dwa metry szerokości. Każdy miał tu swoje nakrycie, a dań na śniadanie było czternaście. Rok temu Pelopea postanowiła iść z duchem czasu i pozwoliła na "dochodzenia do śniadania o dowolnej porze". Chodziło głównie o to, że wcześniej musiała zebrać się cała rodzina, nim ktokolwiek zaczął posiłek. Bywało z tym jednak różnie, więc królowa musiała nagiąć tę tradycję. Aleksander XXI widocznie uznał, że świetnym pomysłem będzie pokazanie chłopcu, jak rozrywkową są rodziną, gdyż rozpoczęli posiłek jeszcze przed przyjściem Xaviry. 
Ojciec zaprosił córkę gestem do stołu. Telemak zagadywał Grenzia odnośnie ostatniej wycieczki do garnizonu, gdzie mógł poćwiczyć dwuręcznym mieczem. Oczywiście nie wspomniał o tym, że ledwie go uniósł, nie mówiąc już o wzięciu zamachu. Syn Dona Selwenio słuchał go bez zainteresowania, trochę zażenowany obecną sytuacją. Pelopea przysłuchiwała się rozmowie chłopców, zaś król prowadził pogawędkę z Archerem Letho, nauczycielem szermierki Telemaka, który też był tego dnia zaproszony do wspólnego posiłku. Był to postawny, łysy nomad z trzema bliznami na twarzy. Towarzyski, uśmiechnięty i wykazujący się niezwykłą cierpliwością wobec nieudolności jej brata. Był całkowitym przeciwieństwem nomadów, o których czytała. Wielkich wojowników z pustyni, z którymi niegdyś aleksandryjczycy toczyli boje.
Co tyczy się posiłku, nie smakował księżniczce.** Jedzenie w rozgadanym, wesołym towarzystwie nie należało do jej ulubionych czynności. Poza tym, same potrawy nie przypadły jej do gustu. Żywność mogła być smaczna, jednak gdy dziewczynka nie miała humoru bądź apetytu, nic nie mogło jej zmusić do jedzenia.
- Zatem, chłopcy -zaczął Aleksander XXI, starając się wyglądać jak dobry ojciec. Był dobrym ojcem. Ale Xavira nigdy tego nie czuła.- Pewnie chwielibyście się zapoznać nie tylko w pałacu, ale też na świeżym powietrzu, co? Trochę walki dobrze wam zrobi! Cieszycie się?
- Jasne, tato! -krzyknął wesoło Telemak, wzbudzając przy tym uśmiech matki.
- Um... -Grenzio spojrzał ukradkiem na Xavirę, jakby pytał ją o zdanie.- Pewnie... Wasza Wysokość.
Czasu było mało. Podczas posiłku musiała zdecydować, czy ruszy z chłopcami na plac ćwiczebny, czy może zostanie w domu. Była jednak opcja, że matka bądź ojciec odmówią jej pójścia z Grenziem i Telemakiem. Gdyby tak się stało, straciłaby dużo szacunku w oczach chłopca. Można to było rzecz jasna odbudować. Dziewczynka nie miała jednak pojęcia, jak zareaguje para królewska na plany, które ma- jakkolwiek by nie były.***


Mistrz Gry: Godrick

Karczma, do której wszedł Godrick, nosiła nazwę "Trójząb Trytona". Było to nieco surowe miejsce, w którym przesiadywali znużeni pracą mężczyźni. Była tu też trójka krasnoludów, którzy nosili przy sobie całkiem sporo broni. Z początku można ich było wziąć za najemników bądź bandytów. Przedstawili się jednak jako żołnierze, którzy wracali do swojego obozu. Mięli przepustkę, dzięki której mogli wrócić do domu na jakiś czas, ale jej ważność już się kończyła i pora było wracać. Twierdzili, że służyli pod jakimś Hollbergiem.
Choć opowieści żołnierzy zdawały się wyssane z palca, gdyż ich dokonania po prostu nie mogły być prawdziwe, Godrick spędził z nimi miły wieczór.* Dobrze było znów porozmawiać z przedstawicielami swojej rasy, podzielić się informacjami o najlepszych piwach, ostatnich wydarzeniach i ciekawostkach. W końcu jednak krasnoludy uznały, że pora się zbierać, gdyż następny kufelek mógłby sprawić, że osunęliby się na podłogę i posnęli. Tak więc Godrickowi nie pozostało nic innego, jak ruszyć do swojej drużyny, jednak w drodze powrotnej został złapany przez Nadrasę.
Widać było, że złote elfy pochodziły raczej z klasy wyższej, gdyż każdy z nich posługiwał się naprawdę eleganckim językiem. Zdawało się też, że nie nawykli do przemocy i nieczystych zagrywek. Gdy pijany krasnolud przystał na ich propozycje, dali się oszukać.** Gdy w rozmowie padła nazwa bramy, którą miała ruszyć Victoricka, zapadła chwila milczenia. A następnie solidny mieszek z dwoma tysiącami galeonów znalazł się pod nogami krasnoluda. Napastnicy wycofali się w cień, choć nie omieszkali dodać jeszcze trochę pogróżek.
- Oto pieniądze... -rzekł ten, który zdawał się być przywódcą.- Jeśli jednak nas zwodzisz... Nie ukryjesz się w całym Trójlesie. W końcu dopadniemy tę dziewczynę. A wtedy i Twoje gardło zostanie poderżnięte.
- Miej się na baczności, krasnoludzie... -dodał ten z pyszałkowatym głosem.- Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia...
I odeszli, zostawiając Godricka z pokaźną sumą pieniędzy, w środku ciemnej, podejrzanej alejki. Gdyby krasnolud nie był tak pijany, zorientowałby się, jak pospolite i niewyszukane były owe pogróżki. Niemniej jednak, teraz nie było na to czasu. Natychmiast trzeba było powrócić do drużyny i zawiadomić El'Kadoo o całym zajściu.
W końcu udało mu się dotrzeć do karczmy "Pod Złotą Chmurką". Nie udało mu się jednak całkiem wytrzeźwieć.*** Czy wszyscy żyją? Budynek został zaatakowany? Nic z tych rzeczy. Cała drużyna spędzała wieczór na parterze, w sali jadalnej, przy kominku. Victoricka przespała się już i piła herbatkę z cytrynką, słuchając przy tym opowieści karczmarza o wielkim łowcy potworów, Wernyhorze z Jęczydołów. Wszystkie słuchała też Kruczowłosa, z politowaniem kręcąc głową.
- ...a potem uciął łeb wójtowi, który nie chciał wypłacić mu nagrody! Cała wieś natychmiast rzuciła widły na ziemię i pozwoliła mu odejść! -ekscytował się karczmarz. Jego opowieść byłaby naprawdę przerażająca, jednak opowieści o Wernyhorze uważało się za swoiste legendy, które nie były prawdziwe.
- Tak, tak... A potem nadleciał smok i wszystkich pożarł! A kross zabił go łyżką do herbaty... -Kruczowłosa cmoknęła z niezadowolenia. Widać było, że nie przepada za tymi bajkami.
- Ależ... Pierwszy bard, którego widzę, a który nie uwielbia tych opowieści! -zakrzyknął karczmarz.
- A mi się bardzo podobają... -wtrąciła cichym głosem Victoricka, okrywając się szczelniej kocykiem, który miała na sobie.- Choć uważam, że to bardzo smutna postać. Bardzo samotna. Ale kto wie, może Mirande jeszcze odmieni jego los? I kiedyś wszyscy będą wiwatować na jego cześć?
Karczmarz i Kruczowłosa spojrzeli na siebie w milczeniu. Złota elfka była naprawdę dziwną dziewczynką. Reszta drużyny również tutaj była. Filch przysnął przy stole, mając na nogach... Kapcie... El'Kadoo miał na stole rozłożoną mapę i notatki. Widać było, że planuje dalszą podróż, rozmawiając o tym z Decimie. Mroczny elf wyglądał, jakby niewiele z tego rozumiał, ale bardzo starał się nie zawieźć oczekiwań wojownika.
Dobrze... Więc, co teraz? Trzeba było napisać list do chłopaka, który zajmował się lombardem. Tak też uczynił, a następnie podszedł do El'Kadoo, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Po słowach krasnoluda, zapadło długie milczenie, przerywane tylko chrapaniem Filcha. Choć Godrick był pijany, wyczuł że coś jest nie tak. Dopiero po chwili zorientował się, że mu nie wierzą. El'Kadoo spokojnie odebrał od niego list, bez słowa. Ciszę przerwał zdecydowany, mocniejszy niż zwykle, głos Victoricki.
- Zrobimy tak, jak mówi Godrick -zadecydowała.
- Powinniśmy... -zaczął mówić niepewnym głosem złoty elf.
- Dość -szybko i stanowczo przerwała mu dziewczynka, a po chwili milczenia dodała:- Jutro wyjedziemy z miasta bramą nieobstawioną przez Nadrasę.
Wesoła atmosfera szybko prysła. Drużynie nie pozostało nic innego, jak położyć się do łóżek, dopijając ostatnie łyki trunków z kubków. Gdy rankiem pakowali się do drogi, każdy był spięty. Panował niepokój. Nikt jednak nie zdecydował się na sprzeciwienie się planom Victoricki. Jeszcze przed południem wyruszyli z miasta... Dalej towarzyszyli im strażnicy z Patronute-Pal, uzbrojeni po zęby. Do bramy zostało sto metrów. Pięćdziesiąt metrów. Dziesięć... I nic. Tego dnia nikt ich nie zaczepił, nikt nie zaniepokoił, nikt nie zaatakował. Podróżowali w milczeniu przez cały dzień.
Późnym wieczorem, przy ognisku, Filch wyciągnął swoją patelnię z zamiarem usmażenia zakupionego na targu pstrąga. Oczywiście nie wiedział, że rybę trzeba wcześniej wypatroszyć i gdy zrobił pierwszy kęs, wszyscy poczuli smród pieczonych rybich flaków. Pierwsza zachichotała Kruczowłosa, potem Victoricka... Wkrótce wszyscy śmiali się już i przekrzykiwali żartami na temat wyszukanej kuchni uzdrowiciela. Mroczne widmo prysło tego wieczoru tak szybko, jak szybko pojawiło się wieczoru poprzedniego. I wszyscy czuli się trochę winni za pesymistyczne myśli i podejrzenia. Po żartach i śmiechach znów zapadła cisza. Tym razem jednak bez napięcia i złych emocji. Był to ten dobry rodzaj ciszy, w trakcie którego wszyscy stają się ze sobą jednością, patrząc w czyste, nocne niebo.

***

Makar chodził w kółko, narzekając na naiwność planu. Nie śmiał jednak powiedzieć wprost, że to Derrer zawalił robotę. Przez siedem godzin łudzili się, że zasadzka wypali. Siedem cholernych godzin spędzonych w krzakach, gdzie pająki i komary oblazły ich i pogryzły. A dwa tysiące galeonów, za które mięli kupić sobie lepszą broń, po prostu przepadły. Miał je teraz ten krasnolud... Godrick. Leniwy, zachlany w trupa cap!
To jednak nie było głównym problemem Derrera. Zbliżał się Sennar. A jeśli dowie się, że dziewczyna wydostała się z miasta, zapewne polecą głowy. Coś działo się na samej górze organizacji. Choć złoty elf nie wiedział, o co może chodzić, każdy zdawał się wyczuwać rosnące napięcie. Szlachta przejmująca władzę w Aleksandrii, ruchy wojsk w Ajhadzie oraz dziwne pogłoski dobiegające z Pull... Coś miało się stać.
- Hersel, Czekan! -zawołał dwóch swoich ludzi, najbardziej oddanych. Następnie wskazał ruchem brody na Makara.- Zakuć tego idiotę w kajdany i przywiązać do belki w obozie. To jego sprawka, że nam uciekli.
Na twarzy Makara widać było przerażenie. Oczywiście nie miał z tym nic wspólnego, to sam Derrer wpadł na ów pomysł, który okazał się totalną klapą. Wina należała do niego... I trzeba było ją zrzucić na kogoś najmniej lubianego. Dwójka dryblasów podchodziła już do trzęsącego się ze strachu elfa...

---

* Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Kupno Grimuaru Niechcianych Słów ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 6
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Siła lojalności mimira ; Określona: Charyzma (cha) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 73
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Rakshi S'then
Czynność: Badanie Grimuaru ; Określona: Potencjal (po) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 27
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Xavira
Czynność: Wieczorna nauka ; Określona: Siła Woli (sw) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 72
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Xavira
Czynność: Próbowanie śniadania ; Określona: Kulinaria (pe, sze) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 90
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Xavira
Czynność: Szybkie obmyślenie planu ; Określona: Inteligencja (in) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 98
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Godrick
Czynność: Rozwijająca rozmowa w karczmie ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 55
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Godrick
Czynność: Okłamanie elfów ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 61% ; Wynik: 50
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Godrick
Czynność: Wytrzeźwienie ; Określona: Trzeźwość umysłu (pe, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 55
Rezultat: NEGATYWNY

---

Rakshi S'then otrzymuje 1% do zdolności: Handel
Godrick otrzymuje 3% do zdolności: Retoryka
Godrick otrzymuje 5 punktów karmy
Godrick kończy rozdział gry "Złotowłosa dziewczynka" i otrzymuje następujące bonusy do wybranych przez siebie Zdolności: 2% do Zdolności Arcymistrzowskiej, 3% do Zdolności Mistrzowskiej, 10% do Zdolności Zaawansowanej, 15% do Zdolności Średnio-zaawansowanej, 20% do Zdolności Podstawowej. Jeśli dany typ zdolności nie występuje w Karcie Postaci, można przeznaczyć zdobyte procenty na zdolność niższego stopnia.

---

//Sesjator: Nie wstawiaj wtrąceń dotyczących rozgrywki w środku odpisów. Możesz je umieść na dole, pod odpisem. Dzięki temu nie psuje to harmonii rozgrywki. Jeśli chodzi o statystyki, napisz mi w wiadomości PW, jak chciałbyś je porozdawać.

»Zamieszczono 02-02-2019 00:360
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50525
Mistrz Gry: Arana Merimangë

Następne dwa dni Arana spędziła w łóżku, powoli odzyskując siły i obmyślając plan działania. Trzeba było uporządkować zdarzenia, by wszystko złączyło się w logiczną całość. Po ataku na właścicielkę zamtuza, dziewczyny szybko opanowały sytuację, prowadząc ją do Lebiody. Zbadały też stan Shiori- był stabilny, choć dziewczyna nie odzyskała przytomności. Kirę zamknęły w jednym z pokoi na trzecim piętrze, gdzie zaczęły ją przesłuchiwać, choć głównie się po niej darły.
Dziewczyny poszły następnie po niedoszłą zabójczynię, którą znalazły z podciętymi żyłami. Zdawało się, że popełniła samobójstwo. Innej opcji nie było. Tutaj cała sprawa zaczęła robić się podejrzana i zdecydowano o tym, by nie powiadamiać służb miejskich. Zbadano rzeczy mrocznej elfki, gdzie znaleziono list- na białym pergaminie, z podpisem Vingardusa Blathh'rose. Była w nim mowa o zabójstwie Arany, by bez przeszkód przejąć burdel. Większość kurew uwierzyła w te wersję wydarzeń. Dziewczyny poszły do kilku karczm i podejrzanych miejsc, gdzie znalazły Wargo Momochiego. Zgodził się on uratować Aranę, choć jego cena nie była tania.
Ciało Shiori zostało oddane alchemikowi, który nie powiedział nikomu, co z nim zrobił. Nikt nie chciał też pytać. Po prostu każdy cieszył się, że jeden problem zniknął. Kira była przetrzymywana przez dziewczyny, dopóki Arana nie opowiedziała im prawdziwej wersji wydarzeń. Teraz, po dwóch dniach, ciągle odzyskiwała siły w swoim pokoju. Obrażona na cały świat- nieco słusznie.
Gdy właścicielka zamtuza była nieprzytomna, jej zadaniami zajęła się Nimfe wraz z Edyrtą i Jaskią. Te dwie ostatnie były aleksandryjkami, które znały się na finansach i prowadzeniu przedsięwzięć. Właściwie, było tego tyle. Niemniej jednak, żeby rozwiązać całą tę sprawę i zadbać o swoje bezpieczeństwo, na pewno potrzebne były fundusze. Arana posiadała dwanaście tysięcy koron w banku oraz pięć tysięcy koron ukrytych w swojej sypialni. Do tego dochodziło osiem tysięcy koron miesięcznie, które zamtuz zarabiał "na czysto". Gdyby zaprzestać dawać dziewczynom premie i ulgi, wówczas można by dociągnąć do dziesięciu tysięcy miesięcznie. W skład bogactwa dziewczyny wchodziły też suknie, biżuteria, drogie perfumy... Sprzedając większość, można było liczyć nawet na jakieś dwadzieścia pięć tysięcy. Oczywiście, wartość przybytku i pieniądze, które przez niego przepływały, były całkiem spore. Niemniej, każdej kurwie należała się pensja, nie licząc podatków, zakupów nowych mebli, opłat...
Pozostawała blizna. Po kilku godzinach od przebudzenia dziewczyny, ta odkryła, że jej dłoń jest w jeszcze gorszym stanie, niż wyglądała. Miała trudności z ruszaniem palcami i chwytaniem czegokolwiek. Wargo zapewnił, że owe niedogodności znikną po udanej operacji. Czy jednak operacja była bezpieczna, a alchemik nie kłamał? Arana nie wiedziała.* A może dolegliwości znikłyby, gdyby brzydka rana po prostu dobrze się zabliźniła? To też były tylko przypuszczenia.**
W czasie tych dwóch dni w łóżku, prócz rozmów z Nimfe i rozmyślaniu nad dalszym działaniem, dziewczyna mogła też skupić się na pozyskaniu sympatii alchemika. Był to człowiek ułożony, z pasją, choć trochę ogarnięty niezdrową ambicją. Właścicielka zamtuza obserwowała, jak mieszał swoje mikstury, nie przerywając pracy przez jedenaście godzin z rzędu. Gdyby nie opieka mrocznej elfki, która co jakiś czas wpadała, by odwiedzić Aranę, umarłby z głodu. Czasami dziewczyna mogła złapać przyjaciółkę na tym, jak wpatruje się w plecy pracującego Wargo- mężczyzny, który wydawał się całkowicie aseksualny. Zdawało się, że całkowicie zapomniał o tym, że mógł wybrać dla siebie jedną z panienek w zamtuzie.
Co zaś się tyczy zdobywania u niego poparcia- był potrzebny. Znał się na rzeczach, o których żadna z kurw nie miała pojęcia. Zdrowy rozsądek podpowiadał, że znacznie lepiej byłoby go mieć u swego boku, niż wypuścić za drzwi z marnymi pieniędzmi i mieć nadzieję, że nikomu nie powie o wydarzeniach w przybytku. Niemniej, Arana znała się nieco na alchemii i kilka jej uwag i pytań wystarczyło, by zyskać sobie coś na kształt sympatii mężczyzny.*** Choć jego wyraz twarzy ciągle pozostawał obojętny i bezuczuciowy.
Wreszcie nadszedł dzień, w którym właścicielka zamtuza miała opuścić łóżko i stanąć o własnych siłach. Wyspana, pełna sił życiowych i wigoru, miała podjąć odpowiednie działania. Mogła jednak poleżeć jeszcze godzinkę lub dwie, rozmyślając w samotności- wszyscy wszak udali się na obiad. I wtedy usłyszała pukanie w ścianę, wszak w piwnicy nie było drzwi. Przy wejściu stała Kira. W swoim normalnym ubraniu, sandałkach na stopach, mocnym makijażu i... Sińcem pod okiem. Dziewczyny widocznie przesadziły, jak to miały w zwyczaju. Aranie przeszło przez myśl, że kobieta ma na sobie więcej takich sińców- szczególnie w okolicy podbrzusza.
- Jak się miewasz? -spytała cichym głosem, całkowicie nienaturalnym dla Kiry.


Mistrz Gry: Essy/Wernyhora z Jęczydołów

Wernyhora zawsze wolał działanie od słów. Postąpił więc wedle swojej natury. W całym pomieszczeniu panowała aura magii. Potężnej, choć nie złowieszczej. Drzwi także były nią przesycone- zaklęte w sposób wyjątkowy, by nic nie mogło ich przełamać. A przynajmniej takie były założenia zaklęcia. Stalowy topór krossa padł tylko raz, a zamek i obie klamki (były to bowiem wejście dwudrzwiowe) zamieniły się w drzazgi. Wszystkiemu towarzyszył niewielki, magiczny wybuch niebieskiego światła. Sekundę później czuć było swąd palonego drewna. Cokolwiek chroniło owo wejście- przestało już spełniać swoją powinność.*
Karzełek stał przez chwilę z otwartą szeroko buzią. Nieco zbladł. Zdawać by się mogło, że jego wiara we własne siły i pewność siebie uleciały z niego na pewien czas. Po kilku sekundach na jego twarzy zaczęła malować się determinacja, a on sam zaczął wykonywać jakieś dziwne, złożone ruchy rękoma, które przypominały taniec.
- Niszczenie mienia pana Boltona nie jest dobrym pomysłem -rzekł wesoło, choć była to wymuszona wesołość.- Muszę pana zatrzymać... Sam pan rozumie...
Nagle wszystkie plansze zatrzymały się w powietrzu, dało się wyczuć napiętą atmosferę i... Gry planszowe zaczęły fruwać po pokoju, raz po raz uderzając w Wernyhorę... Starając się w niego uderzyć... Prawdę mówiąc, chybiały w cholernie perfidny sposób.** Co innego można było powiedzieć o planszach, które lewitowały przy Essy. Dziewczyna nie miała tak dobrego refleksu i kilka razy dostała po głowie... Choć znacznie częściej obrywała w biust.*
- Co tam się dzieje, do diaska! -nagły krzyk z rezydencji zakończył magiczne sztuczki Gruu.
Stworek przestał machać rękoma. Opuścił je, a wszystkie gry, plansze, karty i pionki upadły na podłogę, tworząc niemały bałagan. Karzełek dyszał ciężko, jakby przebiegł naprawdę spory dystans. Był też czerwony na twarzy... Patrzył na Wernyhorę z mieszanką podziwu i strachu na twarzy. Bał się. Nie był przerażony. Po prostu się bał. Widocznie nigdy nie spotkał w tej mieścinie kogoś, kto mógłby oprzeć się mocy jego czarów.***
- Jesteś... Jesteś kimś naprawdę silnym... -rzekł w przerwach między dyszeniem.- Możemy uznać... Że omijanie moich gier planszowych było zabawą... Wygrałeś. Zasługujesz więc na nagrodę... Przyjdź do mojego pokoju... Gdy pan Bolton już z wami porozmawia...
Następnie stworzonko zaczęło przeszukiwać wzrokiem podłogę, aż odnalazło jeden duży, czarny pionek, który ledwo mieścił mu się w dłoni. Podniósł go i poczłapał w stronę Essy, wręczając go jej.
- Ty, panienko, nie wygrałaś... -rzekł, dalej dysząc.- Ale obiecałem upominek... Oto on.
Pionek przedstawiał czarną więżę. Był dość ciężki, a materiał, z którego był wykonany, przypominał jakiś metal bądź kamień... Trudno było stwierdzić. Niemniej, Essy nie wiedziała, czym było owe tworzywo, ani ile jest warte.** Ot, kolejna rzecz do schowania w torbie.
W zniszczonych drzwiach pojawił się pan Bolton. Możnowładca tych ziem... Człowiek, z którym liczył się tutaj każdy... Mężczyzna, którego chronić miały nawet magiczne karły... Okazał się przyjaznym grubaskiem w żółciutkim kubraku. Był wysoki i postawny, w jego sylwetce dominującym elementem był brzuch, który kształtem przypominał beczułkę na piwo. Nie był tłusty- miał po prostu naprawę nabity, potężny brzuch. Jego twarz przypominała kartofel z drugim kartoflem- nosem, pod którym kryły się szpiczaste, jasnobrązowe wąsiska. Trudno stwierdzić, w którym miejscu zaczynały się wąsy właściwe, a kończyły się włosy z nosa. Mężczyzna był też nieco czerwony na twarzy, jakby pozwolił sobie na zbyt dużą ilość alkoholu. Prócz tego był zwykłym możnowładcą- jaskrawy strój, znoszone pantofle, tłuste palce, na których widać było złote, grube pierścienie z rubinami.
- A niech mnie, a niech mnie! -wykrzykiwał Bolton.- Więc jednak dało się rozwalić te drzwi, tak, tak... Ano, w takim razie mamy odpowiedniego człowieka! Proszę za mną, proszę...
Szlachcic trejkotał do siebie i całkowicie nie przejął się rozwalonymi drzwiami. Gruu został sam w zdemolowanym pomieszczeniu, zaś Essy i Wernyhora zostali zaproszeni do gabinetu możnowładcy. Mijali przy tym kilka korytarzy, w których pełno było dzieł sztuki, obrazów, rzeźb, regałów na książki... Można było jednak zauważyć, że brakuje w tym wystroju jednego- broni i pancerzy. Zdawało się, jakby dworek był ich całkowicie pozbawiony. A przynajmniej tych, których zadaniem miało być uświetniać ściany, podczas gdy gospodarz mógłby mówić o wspaniałości owych pokrytych rdzą zabytków.
Gdy przechodzili obok jednego z okien, Essy poczuła dziwny dreszcz. Coś sprawiło, że musiała przystanąć na sekundę i spojrzeć za okno. Księżyc świecił jasno... Było już późno. Dziewczynę ogarnęła dziwna tęsknota, której nie mogła sklasyfikować.*** Doprawdy, dziwne prawa rządziły w Trójlesie. Dalsza droga minęła bez takich przeszkód.
W końcu dotarli do gabinetu pana Boltona. Zegary z kukułką, obszerne biurko, mnóstwo szafek z bibelotami oraz metalowy, pomalowany złotą farbą puchar z napisem: "Dla najlepszego farmera roku! Nagroda za udział w konkursie...". Panował tu nieprzyjemny zapach maści na hemoroidy.
- Tak, tak... -zaczął szlachcic, siadając za biurkiem.- Słyszałem o was, słyszałem... Pan kross jest zabójcą potworów, zaś Ty, młoda panno, jesteś córką szanowanego metalurga! Znam wyroby Twojego ojca, oj znam... Bardzo jestem rad, że mogę Cię poznać! Pomijając jednak wszelkie zwroty grzecznościowe, które mam nadzieję, jeszcze nadrobimy... Chcę wam powiedzieć, że mamy tutaj mały problem z minotaurem, który atakuje karawany... O tym jednak rad byłbym porozmawiać z panem Wernyhorą, jednak... Jednak wydaje mi się, że panna... Panna Essy, prawda? Tak... Wydaje mi się, że panna Essy również byłaby pomocna... Tak się bowiem zdaje, jak donieśli nasi zaufani ludzie, iż kryjówka minotaura zabezpieczona jest, proszę uważać, kłódką! A jak wszyscy wiemy, metalurg z taką kłódką, jasna to rzecz, poradzić sobie może... Oczywiście ową kłódkę można także mieczem, bądź w pana Wernyhory przypadku, toporem...
Monolog trwał jeszcze dobre dziesięć... Może dwadzieścia minut. W pewnym sensie sprowadzało się do jednego: ktoś musiał zarąbać minotaura, a tym kimś miał być Wernyhora. Co zaś się tyczy Essy... Zdaje się, że mogła robić, co jej się żywnie podoba.


Mistrz Gry: Avrel Alliser

Był wykończony- nie tylko psychicznie, co zdawało się być oczywiste, ale także fizycznie. Stał o własnych siłach, mógł nawet się skradać, uważać na walący się ze ścian kurz i pył oraz biec. Mimo to, ciągle czuł przejmujące wykończenie, które zabraniało mu myśleć o tym, co dalej. Po prostu robił to, co podpowiadał mu instynkt.
Prowadził mag w czerwonej szacie- płomienie w jego dłoniach oświetlały stare tunele, które łączyły więzienie z resztą miasta. Ciągły się na kilka kilometrów i rozgałęziały do ważniejszych, starszych budynków w stolicy. Pod miastem była siatka takich korytarze, jedne starsze od drugich. Zaraz za Sennarem, gdyż widocznie nim był ów mag, szła gęsiego trójka elfów- Jeedo z przodu, pośrodku Majak, na końcu Sorbet. Avrelowi przypadło iść za pochodem.
Wszyscy musieli iść trochę czasu, mijając coraz to inne, pachnące pleśnią, drewniane drzwi bądź zjedzone przez rdzę kraty. W wielu miejscach, szczególnie na początku drogi, gdy ziemią wstrząsały wybuchy pochodzące z więzienia, ściany tuneli osuwały się, uderzając mniejszymi bądź większymi kamieniami w uciekinierów. Sam Alliser perfekcyjnie omijał spadając odłamki skał.* Po kilku minutach przywykł do nowych, trudnych warunków i szedł dalej. Tempo trójki elfów, szczególnie Majak, było jednak wolne.
Wszyscy doszli w końcu do jednego z większych pomieszczeń, które zdawało się być czymś na wzór jadalni dla górników... Ale równie dobrze mogło być podziemnym cmentarzem. To właśnie tutaj Sennar zarządził postój, na kilka chwil, byleby złapać oddech. Tutaj też wszyscy zauważyli, że nagła aktywność fizyczna u Majak zaowocowała otworzeniem się jej ran na potylicy. Otoczenie i sytuacja nie pozwalały na to, by zapewnić elfce odpowiednią pomoc. Widać było też, że żaden z mężczyzn, nawet mag ognia, nie potrafił jej pomóc. Dopiero Avrelowi udało się jakoś opanować sytuację, dzięki czemu zapewnił sobie milczącą sympatię reszty grupy.**
Radość nie trwała jednak wiecznie, gdyż już po chwili słychać było odległe krzyki i szczekanie psów. Strażnicy musieli odnaleźć już tunele, którymi ruszyli uciekinierzy, a teraz wzięli do pomocy psy tropiące. Sennar natychmiast kazał wszystkim ruszyć dalej, co też niezwłocznie uczynili. Kolejne korytarze były przepełnione wilgocią, zapachem zgnilizny i małymi strumykami, które płynęły pod ich stopami. Ostatnie drzwi i... Znaleźli się w jakiejś starej, zapomnianej przez bogów piwnicy. Czekała tutaj czwórka innych elfów- ubranych jak kupcy i strudzeni drogą podróżnicy. Nie mięli nawet broni. Ta leżała na podłodze, kawałek dalej, w ilości wystarczającej, by uzbroić po zęby dwudziestu żołnierzy. Było jedzenie, dwie beczki z parującą, ciepłą wodą i czyste ubrania.
Wszyscy weszli do środka, a mag ognia natychmiast zamknął za nimi drzwi i zaczął nucić inkantacje, rozkładając przy tym nad nimi ręce. Było to zaklinanie- zapewne czary miały na celu sprawić, by nikt nie był w stanie odnaleźć tych drzwi. Trójka elfów z więzienia zamieniła kilka słów z czwórką elfów z piwnicy. Następnie jedna z elfek, która ubrana była jak rzemieślniczka jakiegoś cechu kowalskiego, pomogła Majak wejść na górę.
- Nie wiem, kim jesteś i dlaczego przyszedłeś z naszymi ludźmi -rzucił do Avrela któryś z elfów- ale jeśli nasz szef Cię tu przyprowadził, my Ci pomożemy. Umyj się, przekąś coś na szybko, a potem ubierz w strój szlachcica. Nie mamy wiele czasu.
Naprawdę nie mięli. Każdy wiedział, co robić. Sorbet i Jeedo rzucili się na strawę, która składała się z kilku chlebów, suszonego mięsa, piwa oraz typowych dla elfów- owoców. Był też sok porzeczkowy, zapewne pochodzący z tej właśnie piwnicy. Później mężczyźni rzucili się do beczek z wodą, by zmyć z siebie bród i zapach. Działali szybko, nie pozwalając sobie na odprężenie. Alliser musiał skorzystać ostatni, jako że był niespodziewanym gościem. Spędził też w celi najmniej czasu. Po tych czynnościach, przyszła pora na strój. Aleksandryjczykowi przypadły brązowe, nieco obcisłe spodnie, krochmalona koszula, brązowa kamizelka i gruby, skórzany pas. Na stopy musiał ubrać trzewiki. Nim weszli na górę, wszystkich zatrzymał Sennar, który skończył już zaklinać drzwi.
- Jeszcze raz przypomnę plan -mówił.- Udajemy podróżników, kupców, rzemieślników... Po prostu kłamiemy jak najęci, gdy spotka nas jakiś strażnik. Wszyscy idziemy osobno, wydostając się z miasta Bramą Jarmarczą, następnie jedziemy gościńcem kilometr i skręcamy na zachód, zaraz za kapliczką Elohne. Pięćset metrów dalej, w gęstwinie, jest reszta obozu. Jeśli któreś z nas zostanie złapane, nie zdradza nikomu położenia obozu... Stryczek i tak czeka nas wszystkich. Jakieś pytania?
- Tak -szybko odezwał się Jeedo.- Co z aleksandryjczykiem?
Zapadła cisza. Grupa ta składała się wyłącznie ze złotych elfów i ciężko było powiedzieć, czy znalazłoby się tu miejsce dla kogoś takiego, jak Avrel. Los mężczyzny kolejny raz zależeć miał od losu, przypadku... Decyzji kogoś, kogo sam nawet nie znał. Mag ognia westchnął.
- Słuchaj! -zawołał w kierunku Allisera.- Nie wiem, kim jesteś i gówno mnie to obchodzi! Wiem jednak, że tamta cela była celą śmierci. Cokolwiek już nie zrobisz, jeśli zostaniesz złapany, to kurewsko pewne, że czeka się stryczek. Miej więc choć tyle przyzwoitości, by nie wydawać strażnikom tych, którzy przedłużyli Twój żywot! -chwilę się zastanowił, po czym dodał.- Wyczuwam, że jesteś magiem... Jeśli naprawdę nie masz co ze sobą zrobić i nie masz nikogo, kto mógłby pomóc uciec Ci przed wymiarem sprawiedliwości, możesz przybyć do obozu. Masz czas do wschodu słońca, później go zwijamy.
Ruszyli na górę. Piwnica była częścią małego, sypiącego się domku w jednej z biedniejszych dzielnic Patronute-Pal. Majak ubrała się w jasną, zwiewną sukienkę, a stopy odziała w sandałki. Avrel musiał przyznać sam przed sobą, że była wyjątkowo piękna... I rozbudzała wyobraźnie nawet w takiej chwili. Za domkiem przywiązane były konie, cała ósemka. Kobieta nie miała jednak na tyle siły, by sama jechać konno, więc usiadła razem z Sorbetem. Alliser otrzymał więc białą, starą klacz.
- Wyjeżdżamy z uliczki pojedynczo, jedziesz na końcu -zarządził mag ognia, kierując ostatnie słowa do aleksandryjczyka.
W końcu nadeszła kolej Avrela... Gdzie teraz? Ruszyć od razu do obozu? Odwiedzić rodziców? Jechać do swojego pokoju, po rzeczy? Był wykończony, a w myślach zamajaczył mu tylko... Miecz. Ten przeklęty miecz. Koń ruszył, niemal zrzucając z siebie mężczyznę.*** Prowadzenie go wcale nie było prostym zadaniem.


Mistrz Gry: Liuks

Piosenka była długa i łapiąca za serce. Gdy Liuks spojrzał na księżyc, odniósł dziwne wrażenie, które dodawało mu otuchy. Jakby bratnia dusza, jego wybranka, w tej samej chwili patrzyła teraz na ten sam księżyc. Mogło to dodawać otuchy, choć trwało tylko chwilę. Tak jak i pamiętna noc, spędzona z puchatym przyjacielem.
Sprzedanie zrabowanych towarów u pasera nie było wcale trudne. Trudniejsze było wynegocjowanie dobrej ceny. Ogólnie rzecz ujmując, mężczyzna pozbył się wszystkiego, za okazjonalną cenę czterystu dwudziestu koron. Praca z przedmiotami, zarówno wykradanie ich, jak i sprzedasz, szła mu doskonale. Gorzej było z żywymi istotami. Wszystkie staruszki, które zazwyczaj opiekowały się takimi stworzonkami, po prostu gdzieś zniknęły. Zapytani raz o konkretną kobietę mężczyźni odpowiadali, że ta zmarła przed miesiącem.
Pierwszego poranka Liuks został obudzony przez głośne miauczenie swojego puchatego towarzysza, który domagał się pokarmu. Psocił, bałaganił, raz nawet popełnił próbę samobójczą, bawiąc się ostrymi narzędziami złodzieja. Był też całkiem pojętny. Już pierwszego dnia nauczył się, czym się nie bawić i, co o wiele ważniejsze, żeby nie załatwiać się w budynku.* Jak więc kot był, jak został. Głównie dlatego, że nie przeszkadzał.
Wreszcie nadszedł dzień spotkania. Po wstępnym dialogu, Liuks wyraził zgodę na ostateczne dołączenie do Gildii Złodziei. Alicja przyjrzała mu się jeszcze raz, tym razem delikatnie przygryzając przy tym wargę. Zaintrygował ją- było to oczywiste.** Dziewczyna zeskoczyła z ławki, lądując zdecydowanie zbyt blisko mężczyzny. Dawało się to odczuć przez miękki dotyk jej biustu na jego klatce piersiowej. Dzieciak, Młody Veth, zszedł z ławki normalnie, ze zdziwieniem śledząc ów wyczyn siostry. Ta po chwili zarumieniła się i odsunęła, jakby zdając sobie sprawę z faktu, że to bardziej dziwne, niż seksowne. Była młodsza od Liuksa, zdecydowanie mniej też nadawała się na złodzieja.
- Skoro jesteś zdecydowany, mogę zabrać Cię na Targ Pajaców -powiedziała, trzymając się za łokieć.
Nazwa ta musiała coś oznaczać. Kojarzyła się z Deja Vu i całą resztą bandy, która ubierała się jak dziwadła. Niemniej, mężczyzna nigdy wcześniej nie słyszał o czymś takim.*** Użyła jakiejś mniej znanej, wymyślonej przez dzieciaki nazwy? A może sam złodziej nie był aż tak dobry, jak myślał, a posiadane przez niego informacje o grupach przestępczych były niewiele warte? Trudno było orzec.
Ruszyli. Prowadził dzieciak, który biegł uliczkami niczym młody konik. Zaraz za nim pobiegła dziewczyna, uśmiechając się przy tym do Liuksa i starając się biec obok niego. Dlaczego nie poszli normalnie? Trudno stwierdzić. W trakcie biegu Alicja cały czas zerkała na złodzieja, próbując wychwycić jego spojrzenia. Cała trójka poruszała się przez te najbardziej zatłoczone ulice, by zaraz później znaleźć się w miejscach opustoszałych tak bardzo, że nawet pająki nie mogły liczyć tu na złowienie muszki. Liuks starał się jakoś odnaleźć w tym labiryncie przejść, aż nagle wszyscy zatrzymali się- przed jednym ze starych, cuchnących szczynami murów.
- Zaraz zobaczysz coś niezwykłego -zapewniła Alicja, odsuwając palcami swoje włosy z twarzy. Była nieco czerwona przez bieg.
Młody Veth postukał kilka razy w poszczególne cegły, a sekundę później jedna z nich (będąca mniej więcej na wysokości oczu) została wyjęta od wewnątrz. Przez powstałą w murze dziurę dało się zobaczyć starcze, pożółkłe oczy. Całość tego wszystkiego była tak niesamowita, że przypominała bardziej balladę, niż realne wydarzenia.
- Kim jesteście...? -usłyszeli flegmatyczne pytanie staruszki.
- Alicja De Veth, Młody Veth i... Nowy nabytek na złodzieja! -rzekła radośnie dziewczyna.- Deja Vu kazał go przyprowadzić, bo przeszedł test. Trzeba mu zrobić Dziarę Pajaca!
- Wejdźcie... -padła flegmatyczna odpowiedź.
Następnie stało się coś niesamowitego- ceglany mur zaczął znikać! Cegła po cegle usuwał się, dając przejście Liuksowi i reszcie. Bez odgłosów, bez kolorowych świateł, bez zapachów i niesamowitego drgania powietrza. Po prostu znikł. A za nim był... Drugi mur! Oddalony od pierwszego o jakieś trzy metry. W owej przerwie było jedno, stare krzesło, na którym siedziała wiekowa już starowinka. W młodości musiała być naprawdę dobrą złodziejką. Jej oczy były żywe i sprytne, błądziły po ciele Liuksa, oceniając jego strój, ewentualne ukryte schowki i wielkość sakiewki.
- Nazywają mnie Babcia Sandra, młodzieńcze... -rzekła spokojnie, siadając na swoim wyświechtanym krześle.- Pewnie nie wiesz jeszcze nic... Za tamtym murem znajduje się Targ Pajaców, miejsce spotkań największych paserów, przemytników, oszukańców i wszelkich nicponi, jacy kiedykolwiek chodzili po kontynencie... Jest tam też główna baza Gildii Złodziei... By dostać się dalej, potrzebujesz specjalnego znaku cechowego... Nazywamy go Dziarą Pajaca.
To krótkiej rozmowie Liuks dowiedział się na ten temat więcej. Targ był chroniony potężnymi zaklęciami i tylko posiadanie owego tatuażu zapewniało swobodne wejście i wyjście z niego. Nie był to jeszcze symbol Gildii Złodziei, zapewniał tylko dostęp do owego miejsca. By dostać się dalej, mężczyzna musiał pozwolić na wytatuowanie mu owego znaku. Przedstawiał on żonglującego piłeczkami pajaca. Po wybraniu miejsca na tatuaż, złodziejowi nie pozostało nic innego, jak oddać się pod opiekę Babci Sandry, który to rysowała owe symbole na ciałach nowych członków.
W trakcie pracy staruszki, Alicja kucnęła niedaleko Liuksa, zerkając mu co jakiś czas w oczy. Jej brat chodził w kółko, podśpiewując pod nosem jakieś piosenki, znudzony czekaniem. Mężczyzna mógł pogadać z kim chciał bądź milczeć. Tak czy inaczej, w końcu stanął z nowym tatuażem przed drugim już murem. Ten rozstąpił się przed nim, w pełnej okazałości prezentując Targ Pajaców!


---

* Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Wiedza na temat usuwania blizn ; Określona: Chirurgia (zr, szy) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 88
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Wiedza na temat gojenia blizn ; Określona: Leczenie (in, wt) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 97
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Przekonanie do siebie Wargo ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 10
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Essy
Czynność: Unikanie latających plansz ; Określona: Uniki (szy, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 41% ; Wynik: 98
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Essy
Czynność: Rozpoznanie materiału ; Określona: Wiedza Ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 15% ; Wynik: 45
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Essy
Czynność: Spojrzenie na księżyc ; Określona: Potencjał (po) ; Próg wykonania: 20% ; Wynik: 46
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Uniknięcie spadających gruzów ; Określona: Uniki (szy, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 4
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Pomoc Majak ; Określona: Pierwsza Pomoc (sw, szy) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 45% ; Wynik: 30
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Prowadzenie konia ; Określona: Jeździectwo (cha, wt) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 82
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Liuks
Czynność: Oswojenie kotka ; Określona: Oswajanie (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 65% ; Wynik: 52
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Liuks
Czynność: Wzbudzenie zainteresowania Alicji ; Określona: Sex (cha, zr) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 80% ; Wynik: 60
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Liuks
Czynność: Informacje na temat Targu Pajaców ; Określona: Wiedza Tajemna (sze, sw) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 100
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Otwarcie magicznie zaklętych drzwi ; Określona: Broń Jednoręczna (pe, si) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 95% ; Wynik: 25
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Unikanie latających plansz ; Określona: Uniki (szy, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 16
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Wywarcie presji na Gruu ; Określona: Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 16
Rezultat: POZYTYWNY

---

Arana Merimangë otrzymuje profit: Blizna na prawej dłoni
Avrel Alliser otrzymuje 1% do zdolności: Uniki
Avrel Alliser otrzymuje 1% do zdolności: Pierwsza Pomoc
Avrel Alliser otrzymuje tytuł: Uciekinier
Liuks otrzymuje 5% do zdolności: Muzyka
Liuks otrzymuje 2% do zdolności: Oswajanie
Liuks otrzymuje 1% do zdolności: Sex
Liuks otrzymuje tytuł: Posiadacz Tatuażu "Dziara Pajaca"
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje 2% do zdolności: Przywództwo

//Degron Pendragon: Ostatni raz nawołuję do edycji Karty Postaci. Jeśli nie zostanie ona zaktualizowana, następne odpisy nie będą przyjmowane.
»Zamieszczono 02-02-2019 01:080
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50526
Postać: Liuks

Liuks obudził się w południe. Przez wyblakłe podarte zasłony, wpadały ciepłe promienie Słońca. Złodziej ziewnął przeciągle, kiedy to usłyszał delikatne miauknięcie kotka. Ten siedział na podłodze i gapił się w bohatera, najwyraźniej czekając aż wstanie. Pewnie był głodny albo się nudził. Liuks również by coś przekąsił, o czym się przekonał gdy jego kiszki zaczęły grać marsza.

Na śniadanie Liuks zjadł już nieco podstarzały chleb, pomidora i trochę suszonego mięsa, którym podzielił się z kotem. Była już najwyższa pora, aby nadać mu imię. Od teraz złodziej nazywał go Amon. Nazwa wzięła się stąd, że Liuks kiedyś słyszał opowieść o kocie, który pojawiał się "znikąd" i zwiastował jakieś ważne nowiny. Nie wiedział co może znaczyć obecność kota w jego domu.

Po skończeniu posiłku Liuks opuścił izbę. Pragnął dzisiaj, sprawić małą wizytę w miejscu, w którym już dawno nie był. Wsadził Amona do worka, po czym wyszedł zamykając pomieszczenie na klucz.

Na ulicy panował gwar. Ludzie krzątali się przy straganach. Ktoś przez okna wylewał pomyje, a na chodniku walało się końskie łajno.

Liuks maszerował szybkim tempem. Nie obudził się jeszcze do końca. Oczy wciąż mu się zamykały a w dodatku raziło go Słońce.

W końcu dotarł do celu. Był to sierociniec w którym się wychowywał. Był to dosyć duży dom, który nie był jednak w nie najlepszym stanie. Przewinęło się przez niego tysiące ludzi. Złodziej odwiedzał to miejsce od czasu do czasu. Zazwyczaj przynosił podopiecznym sierocińca jakieś fanty. Zazwyczaj były to kradzione zabawki, czasami jakieś narzędzie albo błyskotka. 

Na zewnątrz jak zwykle bawiły się dzieciaki. Na widok Liuksa krzyknęły uradowane i przybiegły się przywitać. Wtedy to on wyciągnął czarnego kotka z worka i wręczył go najstarszemu dziecku, aby się nim zajęło.

 - Nazywa się Amon. To magiczny kot. Potrafi znikać i pojawiać się w najbardziej niespodziewanym miejscu i czasie - powiedział Liuks.

Dzieci były bardzo szczęśliwe. Liuks jednak był umiarkowany w okazywaniu uczuć. Czuł jednak przyjemność widząc radość w oczach tych dzieci. Po wysłuchaniu co dzieci mają do opowiedzenia, Liuks oświadczył, że musi wracać. Pożegnał się i ryszył do domu.

Musiał się przygotować na spotkanie z Gildią Złodziei.

***

"Zaraz zobaczysz coś niezwykłego" brzmiały słowa w jego głowie. "Taa." - pomyślał Liuks. Zaśmiał się w duchu, cóż to ma być to coś. Może jeszcze przesunie się ściana? Ku jego zaskoczeniu faktycznie, ściana się poruszyła.

- Dziara Pajaca? Cóż za wyszukana nazwa! - odpowiedział z nieukrywanym sarkazmem. Pomyślał z politowaniem na pomysłodawcę tych wszystkich powiązań do klaunów. Wiedział, że po dostaniu się na Targ Pajaców, może zobaczyć istny cyrk, ale bez przesady.

Liuks postanowił zrobić sobie dziarę na prawym piersi. Chciał, aby tatuaż był na widoku. Nie sądził, że wykonywanie tatuaż tak boli, jednak nie rozklejał zbyt mocno. W trakcie zabiegu Liuks rozmyślał o Alicji. Wolał jednak, aby ich spojrzenia się nie spotkały, aby nie zdradzić swych myśli młodej złodziejce.

Alicja wydawała się się być atrakcyjną dziewczyną. Liuks nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że była z niej szajbuska. Zachowywała się co najmniej dziwnie, czego dowodem było jej zachowanie, kiedy to Alicja naskoczyła na niego, gdy ten stał ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Kto normalny rzuca się obcemu mężczyźnie na szyję, gdy ten przybiera postawę zamkniętą, która sugeruje niedostępność i dystans?

Co więcej Alicja i jej brat wykazywali się kompletnym brakiem profesjonalizmu, gdy wspólnie biegli przez tłum. W ten sposób zwracali na siebie uwagę strażników! Mogli oni uznać, że przed kimś uciekają i bez względu na to, czy są ofiarami, czy sprawcami przestępstwa, należałoby ich zatrzymać.

Liuks był zażenowany tak nieodpowiedzialnym zachowaniem, po kimś, kto co jak co, powinien takie rzeczy wiedzieć. Na szczęście nikt ich nie zatrzymał i nie napotkali żadnych problemów w drodze do celu.

Kiedy tatuaż był już gotowy postanowił porozmawiać z Alicją o szczegóły. Stanął przed nią i wypytywał ją o reguły obowiązujące członków gildii. O hierarchię obowiązującą w organizacji. Pytał też kto będzie dawał mu zlecenia i czy w dalszym ciągu może wykonywać samodzielnie kradzieże. Jak wygląda sprawa ze strażnikami? Czy ma przed nimi jakąś ochronę? Do kogo ma się zwracać o pomoc? Interesowali go paserzy, ale także kupcy, którzy byliby w stanie zaoferować mu zakup potrzebnych przedmiotów. W szczególności zainteresowały go przedmioty magiczne.

Liuks nie znał się na magii. Nie widział wielu znawców tych sztuk i sam nigdy nie pragnął doskonalenia się w niej. Jednak z opowieści wiele słyszał o magii. Znikanie; zmniejszanie się do wielkości mrówki, aby przejść przez szczelinę; rzucanie uroku na drugą osobę. Takie zaklęcia mogłyby być bardzo pomocne. Każdy zwój czy artefakt był warty uwagi. Niestety, Liuks nie miał zbyt wiele pieniędzy. W każdym bądź razie czekało go zwiedzanie Targu Pajaców.


Gracz: Sulik
»Zamieszczono 02-02-2019 01:130
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50527
Postać: Christopher 

Gdy się obudził słyszał tylko dwie rzeczy - pohukiwanie sów oraz dyszenie czarnego psa, którego spostrzegł, jak tylko podniósł się na łokciach. Odgłosy te, jak i spanie zwierzaka wskazywały na to, że musi być już późna pora. Czuł się obolały, do czego przywykł tak, by stało się to znośne, ale nie był przyzwyczajony do czegoś takiego, jak ból. Piekący ból w nosie oraz brak możliwości oddychania przezeń. Nic na to nie poradzi, więc musi jakoś to znieść. Gdy wstał, pierwsze co zrobił, to było szybkie usunięcie śliny psa z nogawki. Po tej czynności uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Zjadł jabłko, które leżało na talerzu, a następnie wziął łyk wody z manierki. Wówczas postanowił zmienić swój obecny strój na nowy, który ktoś dla niego pozostawił. Ten i tak był już dość brudny - od krwi i śliny psa. Stare ubrania poskładał i ułożył starannie na półce. No... Przynajmniej się starał. Założył nowe ubrania, które nawet dobrze na nim leżały i pasowały mu. Włożył buty i zastanawiało go, skąd tutaj wzięli nową parę i w miarę porządną. Następnie przełożył swoje rzeczy do nowego stroju. Schował również kilka kawałków mięsa do jednej z kieszeni, a resztę zjadł. Przypiął manierkę do pasa. Mimo, że nie miał w pobliżu żadnego lustra, to stwierdził, że musi wyglądać jak bandyta. Nawet uśmiechnął się na tę myśl.
Jak udało mu się już ogarnąć, to zszedł na dół. Nie umknęło jego uwadze, że całość byłą wysprzątana i zabarykadowana. Ciekawe ile czasu musiało minąć odkąd stracił przytomność. Niewiele pamiętał z poprzedniego dnia. Nie miał nawet siły rozpamiętywać tego, co się działo ani snuć domysłów. Nawet jeśli coś próbował wymyślić, to po chwili ta myśl przepadała. Zamiast tego zajął się przysłuchiwanie rozmowie, która miała miejsce w sali biesiadnej. Z uwagą słuchał słów, które padały i rozumiał je w mniejszym lub większym stopniu. Nagle głos orka go zaskoczył, a Chris chcąc, nie chcąc musiał wejść do pomieszczenia. W środku rozpoznał wszystkich trzech rozmówców. Ork ze strzelaniny, centaur, który pomagał w walce oraz oczywiście Henry.
Krasnolud zarządził, by tamci wyszli, chociaż możliwe, że i tak znajdowali się w zasięgu głosu. Z uwagą słuchał słów nauczyciela i zrozumiał, że jest on zdecydowanie kimś więcej niż tylko dowódcą oddziału krasnoludów i jego mentorem. W trakcie słuchania przemowy i tak miał już wiele spraw poukładanych. Zdążył podjąć pewnie decyzje, gdy już podsłuchiwał oraz wówczas przeanalizował możliwe scenariusze. Gdy zobaczył rękę z dokumentem, to przypomniały mu się sytuacje z odległej przeszłości oraz te niedawne. Przeszłość dla niego w sumie nie istniała i można ją krótko scharakteryzować jako " więzień pałacu". Wziął więc dokument i podszedł do kominka. Nagle pogniótł go i wrzucił prosto w środek paleniska.
- Do domu? On nigdy dla mnie nie istniał.

Hollberg jakiś czas przyglądał się chłopcu, opierając swoje masywne ręce o stół. Wyglądał imponująco i groźnie. Mogłoby się wydawać, że zaraz zamachnie się na rekruta i wymierzy mu potężny policzek za to, że ten ośmielił się spalić dokument. Zamiast tego krasnolud przemówił półgłosem, który symbolizował groźbę.
- Jeśli tu zostaniesz, nie będę mógł zapewnić Ci bezpieczeństwa -rzucił, a po chwili ciszy dodał.- Już teraz straciłeś połowę nosa. W pałacach działają cuda z takimi obrażeniami, w mig dojdziesz do wcześniejszego stanu. Ale tutaj nie znajdziesz na to lekarstwa. Nie znajdziesz tu nic innego, jak bród, szczyny i mord. To nie jest miejsce dla Ciebie.

Chris spojrzał uważnie na krasnoluda. Mimo, że wyglądał groźnie w obecnej pozie i sytuacji, to on zachował spokój, ważąc kolejne słowa. Henry mógł wiele mówić, ale prawdziwej sytuacji z pałacu on nie znał się najwidoczniej. Nawet słowa o obrażeniach nie wywołały na nim większej reakcji, chociaż dobrze by było mieć nos w całości.
-Może i sam nie jesteś tego zapewnić, ale skoro masz takie wpływy, to na pewno mógłbyś znaleźć kogoś, kto mógłby to zrobić. Na pewno, jeżeli chcesz, bym był bezpieczny, to nie wyślesz mnie z powrotem do pałacu -Dla niego był to tylko pałac, a nie dom - Tam na co dzień mam sytuacje, jak z Golgotą, a wiele osób tylko czeka na okazję, by się mnie pozbyć. Wybierając pałac, równie dobrze mogę zastrzelić siebie tu i teraz, przynajmniej ci, którzy mi źle życzą będą mieli mniej korzyści. - Na temat nosa nie powiedział nic, ponieważ sam siebie wówczas by pocieszał, a to nie było potrzebne.


Hollberg nie odpowiedział od razu, zamiast tego usiadł w fotelu, wyciągając fajkę. Zapalił i przez zmrużone oczy przyjrzał się jej. Zdaje się, że lekko uśmiechnął się przez brodę i wąsy, jakby jakiś mniej istotny fakt go rozbawił.
- Niech będzie... A teraz prześpij się jeszcze. Jutro porozmawiamy. O przyszłości -rzekł krasnolud, po czym wypił jednym tchem szklankę Salsy stojącą na stole.
Obserwował uważnie Henrego i jego kolejne poczynania. Nie wiedział, co spowodowało ten uśmiech na jego twarzy. Niezbyt mu się ponownie spodobało to palenie fajki. Z ulgą wysłuchał tego, co mu powiedział Hollberg. Wiadome było, że do "domu" nie wróci. Nic nie odpowiedział, a jedynie poszedł i stał chwilę za ścianą i się uśmiechnął. Liczył, że może znów coś usłyszy. Następnie poszedł do pokoju i obserwował okolice oraz niebo przez okno, które otworzył. Mimo późnej pory nie chciało mu się spać.


Gracz: Balwur
»Zamieszczono 02-02-2019 01:130
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50528
Postać: Essy/Wernyhora z Jęczydołów

Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojej…

Lecz to ryzyko właśnie podoba się dziewczynom, tym dziewczętom mroku,
które tylko w mroku mogą pokazać, co umieją.

Co to za koleś, co potrafi rozwalić nawet zaczarowane drzwi?,  pomyślała Essy, równie zdumiona, co pełna podziwu. Skrzyżowała ręce i  pokręciła z niedowierzaniem głową. Gdy zobaczyła jak plansze zatrzymują  się w powietrzu, spięła się nieznacznie, lecz po chwili zaśmiała, widząc  atakujące Wernyhorę planszówki. Syknęła jednak, gdy jedna z nich  uderzyła ją w tył głowy.

- Kurwa, Gruu! – wrzasnęła, jednak krzyk  zamienił się w jęk, ponieważ gdy próbowała osłaniać głowę rękoma, jedna  z gier boleśnie uderzyła ją w lewego cycka. Karzeł jednak nie zwracał  na nią kompletnie uwagi, a chaotycznie latających gier było zdecydowanie  zbyt dużo i były zbyt szybkie, by mogła ich uniknąć. W końcu, gdy  wpadła na genialny pomysł by użyć jednej z gier jako tarczy, Gruu  przerwał zaklęcie i wszystkie przedmioty upadły z łoskotem na ziemię.

Karzeł  podszedł do niej. Spodziewała się przeprosin, ale nie… Jakiś durny  pionek. Przez chwilę zastanawiała się jakie jest przeciwieństwo słowa  dziękuję, lecz nie mogąc sobie przypomnieć zmrużyła jedynie oczy i z  całej siły zdzieliła Gruu po głowie trzymaną w rękach szachownicą.

W  drzwiach pojawił się pan Bolton, sympatycznie brzydki jegomość, który  zaprosił Essy i Wernyhorę do siebie. W czasie drogi dziewczyna uważnie  rozglądała się dookoła. Ogromne rzeźby, oprawiane w skórę książki,  wszystko wielkie, z przepychem i niezbyt w guście Essy. Jak można w czymś takim mieszkać? Czułabym się jak w muzeum, pomyślała. Ale  może wezmę sobie jedną z tych książek, może dwie. I tak wyglądają,  jakby nikt ich nigdy nie otwierał, a to większa zbrodnia, niż kradzież.

Mimo  tych wszystkich wspaniałości, które ją otaczały, coś podkusiło ją, by  wyjrzeć przez okno i gdy w jej oczach odbił się księżycowy blask,  zrobiło jej się nagle jakoś smutno i tęskno. Tylko do czego? Do rodziny,  której nigdy nie miała? Do mężczyzny, którego nigdy nie spotkała? Do  przyjaciół, których zostawiła…?

Poczuła się jakby dostała  wspomnieniami po twarzy. Powróciła myślami do tej ostatniej nocy, gdy go  widziała. Siedzieli wtedy na dachu, świecił księżyc…

- Essy… Oni nas ocalili – rzekł Asther po chwili milczenia.
- I wsadzili do niewoli.
- Chyba lepsze to niż śmierć, prawda?
- Prawda. Od śmierci już nie uciekniesz, a z niewoli można się uwolnić. Tylko, że ty nie chcesz.
- Przecież nie jest tak źle…
-  Nie o to chodzi, że „nie jest źle”. Ty to lubisz. Nie masz wcale dość.  Chcesz coś osiągnąć. Wchodzisz coraz głębiej w to bagno, licząc że się  nie utopisz.
- To źle, że chcę coś osiągnąć? Że nie chcę siedzieć całe życie w rynsztoku i głodować? A ty, co ty planujesz?
- Nie chcę być ich marionetką.
Asther prychnął.
- Przesadzasz. Zobacz ile nas nauczyli. Zresztą, nie trzymają nas na uwięzi.
- No nie wiem…
Asther uśmiechnął się lekko i objął Essy ramieniem.
- Gdybyśmy chcieli odejść, nie trzymaliby nas. Ale dokąd byśmy poszli?
- Nie wiem… Asther?
- Hm?
- Dobranoc.
- Dobranoc, Essy. Jutro czeka nas wielki dzień!
"Nie masz pojęcia", pomyślała i uśmiechnęła się smutno.

W  zasadzie była ich czwórka, nierozłącznych łobuziaków. Essy, Asther,  Gilda i Horacy. Razem wychowali się na ulicy, psocili, kradli… Lecz  wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Najpierw grupa ulicznych cyrkowców  zabrała Gildę. Następnie Essy i Asther dostali się w ręce mafii. A  Horacy… Horacy wrócił na swój arystokratyczny dworek.

Asther był  jej najlepszym przyjacielem, bratem, jedynym zalążkiem rodziny. Kochała  go. Jednak, gdy Essy zaczęła narzekać na metody mafii, Asther nie mógł  tego zrozumieć. Był im ślepo oddany. Kiedyś ufali sobie bezgranicznie i  bez wahania wskoczyliby za sobą w ogień. Skończyło się na tym, że Essy  nawet nie mogła mu się zwierzyć ze swojego planu ucieczki. Wspomnienia o  Astherze były dla niej jednocześnie najmilsze i najbardziej bolesne. To  straszne, gdy ktoś, kogo się kiedyś tak dobrze znało, staje się nagle  obcy. Ciekawe, czy o mnie pamięta. Chciała, żeby za nią tęsknił, choć wiedziała jak bardzo to boli. Czy to nie było samolubne? 

Wernyhora i Bolton znacznie ją wyprzedzili. Przyspieszyła kroku, by ich dogonić.

Skąd do cholery ci dwaj znają moje imię?,  zastanowiła się, gdy szlachcic nazwał ją po imieniu. Ta myśl nie dawała  jej spokoju. Przez chwilę oczami wyobraźni zobaczyła tego grubego  rolnika skaczącego po dachach, by donieść Gruu i panu Boltonowi, kto  zaraz do nich przyjdzie. I omal nie parsknęła śmiechem.

Przez  pierwsze minuty Essy słuchała pana Boltona bardzo uważnie, lecz im  dłużej mówił, tym bardziej traciła nadzieję na usłyszenie czegoś  konkretnego. Mężczyzna miał niezaprzeczalny dar mówienia długo o niczym.  Nic dziwnego, że tak daleko zaszedł.

- Dobrze, jest minotaur i  jest do ubicia, tyle żeśmy się już dowiedzieli  od tutejszych drwali. –  Essy w końcu nie wytrzymała i przerwała jego  wywód. – Widzę, że pana  ludzie są bardzo dobrze poinformowani. Proszę  więc powiedzieć jak  liczna jest ta banda, gdzie najczęściej atakują i  jakiej używają broni.

-  Gdzie mam  iść i ile dostanę za jego łeb - powiedział Wernyhora, miał  już dość  rozmów, gierek językowych i ogólnej komunikacji z drugim  człekiem,  chciał jak najszybciej wrócić na szlak i mieć już określony  cel.

No... Tak też można, pomyślała Essy. Prosto i do sedna.

Monolog  Boltona  został przerwany, a on jakby zawiesił się i mając wciąż otwarte  usta,  słuchał słów dwójki awanturników. Bezpośredniość Wernyhory  widocznie  zbiła go z tropu. Odpowiedział już mniej pewnie, najpierw  Łowcy, choć  to Essy pierwsza zadała pytania:

- Tak więc... No  więc...  Minotaur jest na północ od miasta... Ma siedzibę, znaczy...  Ludzie z  traktu mówią, że zadomowił się w pewnej jaskini w gąszczu...  Droga tam  prowadzi, proszę posłuchać, do wioski minotaurów. Ale on  się  zbuntował... Zaczął zabijać podróżnych... Do wioski już swojej nie  chce  wrócić, a jego pobratymcy nie wysłali po niego nikogo, żeby  rozwiązać  problem napadów na karawany... Dlatego my... Rozwiązujemy...  Posiadłość  jest dla tego, kto owego osobnika ubije... I dwa tysiące  koron!

- Minotaur pracuje sam? - zdziwiła się Essy. - Sam jeden napada na karawany i sprawia tyle problemów?

-  Nie...  Oczywiście, że nie... - zaśmiał się szlachcic, już rozluźniony,  jakby  dziewczyna zadała mu jakieś śmieszne, dziewczyńskie pytanie.  -  Zwerbował do swojej bandy około dziewięciu chłopa! Ale to zwykli  chłopi,  gwałciciele i rabusie. Oczywiście, są niebezpieczni, jednak  nigdy nie  zbliżali się do karawan, raczej polowali na osoby bez  ochrony, rozumie  panienka? A teraz, gdy zagrożony jest handel, stanowi  to problem  miejski!

- To byś mówił wprost a nie owijał w bawełnę  – mruknęła  pod nosem, krzyżując ręce. Pewnie teraz ma ją za idiotkę. A  co gorsza,  Wernyhora ma ją za idiotkę. Cholera.

Wernyhora  może  i jest nieustraszonym wojem, lecz jeszcze nigdy nie miał  styczności z  minotaurem. W jaskini ciężko się poruszać i łatwo zostać  otoczonym,  Łowca coś o tym wiedział, często bowiem wchodził do pieczar  pełnych  przeróżnych potworów, nieraz cudem uchodził z życiem. W czasie,  kiedy  przeciwnik jest liczny, warto wybić go pojedynczo i siać panikę w  ich  szeregach, tak właśnie chciał postąpić i taki był jego plan.  Poruszył  ramionami, wciągnął śluz z nozdrzy z powrotem do zatok i  poprawił  obręcz na korpusie, oparł się o stół, wychylił głowę prosto w  stronę  Boltona i powiedział:

- Wyślijcie karawanę przed nami, tak  aby  wywabić go z pieczary, a wtedy ja go ubiję - popatrzył się  swymi  martwymi oczami na szlachcica, spuścił łeb na dół, patrząc się na  chwilę  na blat stołu, po czym dźwignął się ciężko, dysząc przy tym i  dodał. -  Wam zależy na ubiciu tej bestii a mi na zarobku, więc  możemy  współpracować, proszę tylko o wysłanie karawany, może być pusta,  bez  towaru, ja sam mogłem od was zabrać zaliczkę  trzydziestoprocentową, ale  tego nie zrobiłem, więc zastanówcie się  dobrze, wszystko zależy od was.

Essy  wysłuchała słów  Łowcy. Plan wydawał się dobry, ale był jeden problem… W  takim wypadku  była zbędna. Miała pomóc włamać się do kryjówki  minotaura, a w walce i  to na otwartej przestrzeni niewiele pomoże. No  dobrze, wcale nie  pomoże. Będzie zawadzać. Zmarszczyła nosek, czekając  na odpowiedź pana  Boltona.

Pan Bolton przytaknął, przełykając  ślinę. W jednej  chwili zdawało się, że zmienił się z prostackiego  szlachcica w  człowieka biznesu. Jego czoło wręcz pociło się ze  zmęczenia, które  wywoływały u niego plany i kalkulacje. W końcu  odpowiedział:

-  Dobrze. Pojedzie karawana. Pusta będzie zbyt  podejrzana, poślemy w niej  dostawę wędzonego mięsa i ryb. Niemniej,  żaden z moich ludzi nie  zgodzi się na jazdę tym szlakiem... Potrzeba  będzie przynęty, rozumie  się... Przynęty... - w tym właśnie momencie  wzrok możnowładcy spoczął  na Essy.

Wernyhora  lekko się uśmiechnął i  spojrzał na Essy, lecz gdy jej spojrzenie go  dosięgło, on lekko skinął  głową na znak zgody, czekał więc tylko na jej  odpowiedz w tej sprawie.

Essy spojrzała to na Boltona, to na Wernyhorę, którzy dziwnie się na nią patrzyli.
-  No,  potrzeba przynęty, na pewno ktoś się znajdzie – po chwili dotarło  do  niej znaczenie tych spojrzeń. Powoli opuściła ręce wzdłuż ciała. –  Wy  chyba nie myślicie, że dam się posadzić na wóz i pozwolić  zastrzelić  komuś zza drzew?

Najemnik tylko pokiwał głową lekko i pomasował się po skroniach.

-  Nie  zaczną strzelać, ponieważ szybko by taka karawana uciekła, wiele  razy  miałem do czynienia z takimi bandami, najpierw zablokują przejazd  lub  uszkodzą koła, a potem obrabują, niekiedy zabiją ale to zależy od  ich  kaprysu, nie bój się będę w pobliżu - uspokajał ja Wernyhora -  Będę  koło ciebie, a mianowicie, pod wozem.

- Wiem jak  działają  bandyci – odgryzła się. Patrzyła na Łowcę tak jak owca  patrzyłaby na  wilka, który obiecuje, że jej nie skrzywdzi. – Masz  zlecenie na  minotaura, nikt ci nie płaci za chronienie mnie. Musiałabym  ci zaufać, a  nie bardzo mi się to podoba.

Szlachcicowi  widocznie to  wystarczyło. Chwycił w dłoń niewielki, złoty dzwoneczek,  który stał na  jego biurku, a następnie zadzwonił nim kilka razy. Drzwi  do gabinetu  otwarły się natychmiast, jakby ktoś ciągle za nimi był,  podsłuchując  całą rozmowę. Do pomieszczenia wszedł ów dziwny, mały  jegomość, który  dotrzymywał im towarzystwa w poczekalni.

- Pan wzywał? - spytał Gruu.

-  Tak...  A więc, co mogę rzec... - gospodarz zwrócił się teraz do gości. -  Nie  możemy, rozumie się, oddać wam karawany i pozwolić odjechać od  tak...  To zajście na ulicy z panem Wernyhorą... I to zajście z  zamkiem,  rozumie się... Mój sługa rzuci na was pewne zaklęcia, tak...  Na wypadek,  gdybyście jednak okazali się złymi ludźmi...

Wernyhora  bardzo  się zdenerwował, można było powiedzieć, że wściekł się  niezmiernie i  przestał panować nad emocjami. Zacisnął pięść i uderzył o  stół,  miażdżąc przy tym dzwoneczek oraz parę innych rzeczy, nie  wspominając o  paru pęknięciach na stole.

- To my tu dupę będziemy  narażać dla  was, a wy nas jeszcze chcecie jakimiś zaklęciami czarować!  -  zdenerwowany Wernyhora ogarnął pomieszczenie wzrokiem, po czym dodał.  -  Gdybym chciał, to bym was tu ubił i nikt by nie wiedział ile tu  osób  zginęło, bo za dużo by krwi było.

Szlachcic pisnął z wrażenia, strachu bądź ekscytacji. Być może przez każdą z tych rzeczy. Zamiast niego, odezwał się Gruu:

-  Jesteś  niebezpieczny - rzucił jegomość, a zabrzmiało to jak największa  z  obelg. - Trzeba Cię pilnować, bo stwarzasz zagrożenie dla  ludzi.  Dlatego żyjesz na uboczu. A zaklęcia będą dość proste. Ot, nie  będziecie  mieli wstępu do miasta. Nic innego, choć bardzo żałuję, nie  mogę  wyczarować. Ale barierę, która zapewni miastu protekcję przed  wami, już  tak. Oczywiście wszystko wróci do normy, gdy wykonacie  zadanie. A więc?

-  Rozumiem na Wernyhorę, ale na mnie? –  zdziwiła się, choć nie zamierzała  się bronić. Nie obawiała się magii,  po prostu uznała to za  niepotrzebne. W najgorszym wypadku już nigdy nie  odwiedzi tego  obskurnego miasta. Co za pech.

- Cóż... Nie  lubimy kradzieży,  panno Rasputin... - odrzekł spokojnie Gruu, jakby  smakując językiem jej  nazwisko. Widocznie domyślił się, że było ono  kłamstwem.

Więc jednak. Essy zmrużyła na niego oczy, ale nic na to nie odpowiedziała.

-  Nie  trzeba się mnie obawiać, my łowcy potworów całe lata poświęcamy  na  utrzymanie swej reputacji, atak na miasto zniszczył by całe dobre  zdanie  o mnie, sam wiesz panie Boltonie jak to działa - Wernyhora  starał się  dobierać takie słowa oraz sposób wymowy, aby jak najbliżej  było to  podobne do szlacheckiej rozmowy dwojga zamożnych panów.

Pan Bolton długo przyglądał się Wernyhorze, po czym skinął głową. Gruu zdawał się zawiedziony tym wszystkim.

-  Pragnę  przypomnieć, że jeszcze się nie zgodziłam. – Essy zwróciła się  do  Boltona. – Czego przynęta może spodziewać się w zamian za  to  nieprzeciętne ryzyko?

Bolton spojrzał na dziewczynę, jakby znudzony:

-  Posiadłością  i nagrodą będziecie musieli się podzielić, panno Rasputin  -  lekceważąco machnął ręką. - Wydaje mi się jednak, że to dla  panienki  świetny biznes.

Ostatecznie Essy zgodziła się. Nie raz  już  bardziej ryzykowała, kradnąc tuż przed nosami strażników albo  rabując  domy pełne pułapek. Jednak to wszystko sprowadzało się do tego,  by nie  zostać zauważoną, a teraz będzie tylko siedzieć i czekać na  ratunek. Nie  czuła się z tą myślą komfortowo.

Następne  wydarzenia działy się  już normalnym rytmem - dziwny chochlik wyszedł z  gabinetu, a mężczyźni  wymienili się szczegółami. Karawana miała ruszyć  jutrzejszego ranka.  Essy wraz z Łowcą otrzymali po pięćdziesiąt koron  na nocleg i kolację.  Tak więc, gdy wszystko było już ustalone, dwójka  awanturników opuściła  rezydencję szlachcica.


Gracze: Aceris i Degron
»Zamieszczono 02-02-2019 01:370
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50529
Postać: Rogan gro Kharz

Mina Deja Vu napełniła Rogana brutalną euforią. Uwielbiał ten widok. Zaskoczenie i przerażenie, malujące się na twarzy wroga, to była swoista nagroda dla orka, szczególnie, gdy pałał do niego cholernie wielką nienawiścią. Gdyby tylko mógł, pokroiłby go na kawałeczki, bezczeszcząc jego zwłoki na oczach wszystkich pozostałych tchórzliwych pionków. Musiał się jednak zadowolić na chwilę obecną tylko tym. Za sprawą Rogacza, laska błazna poszybowała kilka metrów dalej, czyniąc go bezbronnym i otwierając orkowi furtkę do dokończenia sprawy. Cóż z tego, że pierwszy cios toporem chybił, skoro następnego pajac nie zdoła uniknąć. Pomniejszy bełt utkwiony w jego ramieniu z pewnością ograniczy jego ruchy, a Rogan to wykorzysta.
Krzyknął rozkaz do towarzyszy, lecz nie wiedział, czy jeszcze są w stanie go usłyszeć. Skupił się tylko na jednym, na przerażonym błaźnie przed nim. Gdy ten wyciągnął łapsko w nieznacznym geście, z chęcią pozyskania swej laski, Kharz miał ochotę mu ją odrąbać. Powstrzymał się szybko i zamiast tego cios powędrował w stronę czaszki Deja Vu. Nie ma czasu na rozczulanie się z uśmiercaniem. W grę wchodziły każde sekundy, jak nie milisekundy. Zamachnął się znad prawego ramienia i płynnym łukiem upuścił narzędzie walki, licząc, że tym razem ostrze z morderczym świstem wbije się w ciało przeciwnika. Napięcie chwili sprawiło, że na jednym ciosie się nie skończyło. Ork w furii powtarzał je kolejno, aż z głowy pajaca nie została krwawa miazga. Dreszcz mógł przerwać tylko ból... Na tyle mocny, by uruchomić w nim paniczny strach przed śmiercią. Nie było to chlubą Rogana, a wręcz przeciwnie. Nikt, poza nim i bratem o tym nie wiedział, i wolałby, aby tak pozostało. Każdy miał jakiś słaby punkt, tak to sobie tłumaczył. W uszach i głowie mu dudniło, jakby setka bębniarzy rozgrywała właśnie swój ulubiony kawałek. Nie wiedział, czy do drzwi rzeczywiście ktoś się dobija, czy to tylko kolejne uderzenia bębnów w jego czaszce. Nie poprzestawał. Topór świstał w powietrzu, mierząc w ciało błazna. Miał nadzieję, że kusznicy nie odważą się wypuścić salwy bełtów w jego stronę, mając na celowniku również Deja Vu. Sporo ryzykował, oj sporo.


Gracz: Raszuu
»Zamieszczono 02-02-2019 01:480
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50530
Postać: Arana Merimangë

Pomimo przykucia do łóżka z powodu osłabienia, Arana nie próżnowała. Pierwsze godziny spędziła na nauce pisania lewą ręką albo prób, prawą ręką. Wychodziło jej różnie i często się denerwowała, co akcentowała wyrywaniem kartek z notesu, zgniataniem ich w kulkę i rzucaniem po piwnicy. Lubiła mieć kontrolę nad wszystkim i mieć na bieżąco informacje, jakie chciała, więc poprosiła Nimfe, by przyniosła dokumenty z ostatnich dni. Kobieta przeglądała wszystko skrupulatnie, stawiając gwiazdki, w miejscach, gdzie później dopisze komentarze, ponieważ napisanie ich teraz trwałoby zbyt długo. Dowiedziała się też od Nimfe, w jaki sposób zginęła Shiori i co miała przy sobie. Po ujrzeniu liściku, od razu wiedziała, że zleceniodawca był niedoinformowany. Nikt poza Araną, nie miał pojęcia, że Vingardus nie wiedział, że to właśnie ona jest właścicielką, co przyznał na kolacji. Do tego zdaje się też, że nikt poza nią nie wiedział o tym, że jej kochanek nie umie ani czytać, ani pisać. List z pewnością wskazywał na zły trop. Arana wróciła do punktu wyjścia: informacje miała znikome, jednak łatwo wpadła na to, że Shiori była amatorką, do tego słabo opłaconą, bo jaki szanujący się zabójca z impetem rzuca się na swoją ofiarę, sygnalizując swoją obecność. Wyspecjalizowany zabójca wykonałby wyrok zanim Arana by się zorientowała, że nie żyje, więc i reszta rodziny Blathh'rose została wykluczona. Oni nie wynajęliby partacza, za którym trzeba poprawiać. Kolejne podejrzenia padły na Bractwo Czarnego Kryształu, jako właściciele najlepszego burdelu w Ajhadzie, mogli się wkurwić za to, że Arana depcze im po piętach. Dopiero po chwili przypomniała sobie tego dziwaka z restauracji. Zachowywał się niepokojąco i chciała go sprawdzić już wcześniej. Świdrował ją wzrokiem tak, jakby był wściekły na nią. Walet Trefl, strój pajaca, niebieskie i czerwone oko. Tyle zapamiętała z ich krótkiego spotkania. Kto jeszcze zyskałby na jej śmierci? Kira i Nimfe. Kira, bo już szybciej miała taką ambicję. Nife, bo już właściwie była na tym stanowisku, nawet w zastępstwie. Arana nie miała skrupułów, by mieć na te dwie oko- Ufaj i kontroluj. Czas uruchomić Pszczółki.

Arana przez pierwsze osiem miesięcy swojego panowania w Lacrimosie musiała uporać się z dokumentacją, łatką kurwy oraz brakiem szacunku osób spoza zamtuzu. Dopiero kiedy ustabilizowała i umocniła swoja pozycję, mogła zająć się dalszymi planami wobec przybytku. Wiedziała, że informacja jest warta dużo, a odpowiednia informacja, przekazana w odpowiednim czasie, jest warta fortunę. Wiele lat obserwowała kurwy i powoli zaczęła je werbować. Starannie wyselekcjonowała dziewczyny i chłopców, którzy dostali dodatkową fuchę. Do wybranych osób przychodziła tuż nad ranem, gdy już wszyscy spali wyczerpani pracą i proponowała układ. Oczywiście nic za darmo- dodatkowe wynagrodzenie było udokumentowane jako prezent od klienta. Każdy agent miał pseudonim odpowiadający pieszczotliwym nazwom zwierzątek: Myszko, Psinko, Koteczku, Mróweczko, Króliczku, Tygrysku, Małpko, Niedźwiadku... i żaden z nich nie wiedział, ilu ich jest i kto nim jest. Tylko Arana miała tę wiedzę i nazwała ich Pszczółkami.  Miała też z nimi umówione skrytki w całym burdelu, gdzie zostawiała zaszyfrowane wiadomości. Każda z Pszczółek miała swój kod, by zadanie nie trafiło w niepowołaneręce. Z początkiem Pszczółki działały jedynie w zamtuzie, później coraz śmielej wychodziły w miasto, tworząc siatkę wywiadowczą. Ambicją Arany jest, by wyszły poza miasto, a potem i państwo. 

Plan wyklarował się w głowie Arany. Wiedziała już komu wyśle odpowiedniego agenta. Miała bardzo dużo czasu, by powoli napisać notatki dla Pszczółek. Do każdego podejrzanego wysłała po 2 osoby. Przy pajacu i Bractwie zaznaczyła szczególną ostrożność i uwagę. Pisała te notki cały wieczór i większą część nocy. Kiedy Alchemik poszedł spać, zostawiając ją samą, wstała z łóżka i wymsknęła się z piwnicy. Była czujna i uważna. Nie chciała być przyłapana na zostawianiu notatek w skrytkach. Zdawała sobie sprawę z osłabienia, i że trwało to zbyt długo. Od razu kiedy wróciła do piwnicy, położyła się do spania.

Kiedy obudziła się następnego dnia, Wargo był już obecny i nieobecny jednocześnie, bo jak zwykle pełen skupienia, warzył mikstury i inne specyfiki. Dopiero kiedy spytała o toja, wilcze jagody oraz inne trujące rośliny, zwróciła uwagę Alchemika, który jak dotąd ją ignorował. Wysłuchała wykładu na temat tych roślin i zauważyła, że Wargo ożywia się, gdy wypytuje się o szczegóły jego pracy. 
- Pomieszczenie obok, jest wolne. Jeśli Pan zechce, może Pan tu zostać. To miejsce wybacza wiele i pozwala wiele- zaproponowała mu dodatek do wynagrodzenia, chcąc trzymać go blisko, na wypadek, jeśli byłby potrzebny. 

Kolejny dzień mijał jej na żmudnej pracy nad charakterem pisma. Jednak kiedy Pan Momochi poszedł na obiad, Arana miała już serdecznie dość siedzenia w łóżku. Nie skorzystała z okazji do obijania się, usiadła na łożu i ubrała na siebie świeżą, luźną koszulkę i długie lniane spodnie. Gdy usłyszała pukanie, to obróciła się w stronę odgłosu. Kira. Miała do niej iść, jednak okazało, że nadawały na tych samych falach i elfka sama ją odwiedziła.
-Nie wiem czy odzyskam pełną sprawność w dłoni, ale ŻYJĘ i to dzięki Tobie- odpowiedziała i poklepała lewą ręką łóżko, by Kira usiadła obok niej.

Rudowłosa dziewczyna podeszła do Arany. Obie poobijane, zmęczone i pełne zmartwień. Usiadła obok, łącząc razem nogi i kładąc dłonie na kolanach. Zapadło milczenie, które w końcu przerwała Kira:
- Minęło trochę czasu odkąd rozmawiałyśmy ze sobą bez uprzedzeń.

-Tak się dzieje, gdy ktoś nieodpowiednio pokieruje dwie ambitne osoby. To wina Dartana, bo nas skłócił, ale on już za to zapłacił odpowiednio. Teraz czas na tego, który chciał mojej śmierci- miała minę pełną determinacji. Nie odpuści nikomu tego ataku.

- Twoje ambicje. Twoja zemsta. A co z tymi, którzy zrobili mi to? -spytała Kira, pokazując na podbite oko.- Dziewczyny stąd mnie nienawidzą. Nawet teraz, gdy wszystko się wyjaśniło, uważają mnie za wroga. Ty będziesz walczyć o swoje idee i wpływy, a ja umrę. Jako kurwa.

- O to się nie martw, nikogo nie ominie kara- Arana zapewniła Kirę, że każda z dziewcząt, która ją skrzywiła odpowie za wszystko. -Jeśli będę siedzieć z założonymi rękoma i nic nie zrobię, to zamach się powtórzy i może tak się stać, że nie tylko ja ucierpię- wytłumaczyła jej swoją motywację. 

Kira przytaknęła. Widać było, że średnio jest przekonana do tego pomysłu, ale nie zamierza się spierać. Znów zapadło kłopotliwe milczenie, którego tym razem rudowłosa nie miała zamiaru przerywać.

- Kira. Ja Cię tu nie zostawię. Ciebie i Nimfe, bo obie nie zasługujecie by tutaj być, a kwiatowe tatuaże będą jedyną pamiątką po tym miejscu. Tylko muszę się upewnić, że nie pociągnę Was na dno - dopiero po dłuższej chwili, padło intymne wyznanie.

Znów przytaknięcie. Cisza trwała tym razem więcej, niż minutę.
- Bałam się, że tam umrzesz... -Głos dziewczyny był cichszy od szeptu.

- Też się bałam... i spanikowałam...- odpowiedziała. -Próba złapania tego ostrza była strasznie głupia, gdyby nie Ty, to Shiori by mnie zabiła. Dziękuję- Arana położyła głowę na ramieniu Kiry. -Żałuję, że byłam za słaba i nie zdążyłam Cie usprawiedliwić. Na Ezor, dobrze że nic poważnego Ci nie zrobiły.

Chwilę siedziały tak, po czym Kira oparła swoją głowę o głowę Arany. Obie zamknęły oczy, a rudowłosa ścisnęła dłoń właścicielce zamtuza. Spokojne, oddychając powoli, wciąż obolałe- jak dwie siostry. Zapomniały już, jak to było, gdy były razem. Teraz wspomnienia powróciły, niczym balsam.
- Kocham Cię... -szepnęła Kira. Gdy były małe, zawsze wymawiały do siebie te słowa.

Arana czuła się tak, jakby odzyskała zagubiony skarb. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że tak naprawdę tęskniła za Kirą. 
-Ja też Cię kocham, mój ognistowłosy diabełku- odpowiedziała jej określeniem, którego zawsze używała, by podkreślić jej dominujący temperament.

Dziewczyny posiedziały jeszcze trochę w ciszy. Był to jednak ten dobry, spokojny rodzaj ciszy. W końcu jednak obie ruszyły na parter, by pokazać się dziewczynom w zamtuzie. Arana musiała podjąć odpowiednie kroki. Wprowadzić swój plan w życie.

Kiedy obie weszły do stołówki, już było po obiedzie. Arana zatrzymała dziewczęta:
- Nasze ciała to towar! Piękny i podziwiany przez innych, towar! Dlatego niedopuszczalne jest okaleczanie koleżanek!- zagrzmiała. -Patrzcie, jak ona wygląda! Przecież nie będzie mogła pracować co najmniej przez tydzień! Nie po to walczyłam z plotką, że tu można nas bić, byście to zniweczyły w kilka wieczorów, przez zwykłą krótkowzroczność. Już nie wspomnę, że chęć odwetu zaślepiła was do tego stopnia, że doprowadziłyście do śmierci jedynej osoby, która mogła wyśpiewać kto nam zagraża! - sapnęła zła, nie sądziła, że jej podwładne okażą się aż tak głupie. -Osoby odpowiedzialne, będą miały potrącone z wypłat za wynajęcie ochrony- dodała oschle i poszła odebrać swój talerz zupy. 


Gracz: Mikaela
»Zamieszczono 02-02-2019 13:220
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50531
Postać: Xavira

W trakcie śniadania Xavira właściwie nic nie mówiła. Nie tylko nie raczyła się odezwać do Grenzia. Nawet na niego nie spojrzała. Myślami była teraz przy swoich koleżankach, z którymi zamierzała się spotkać. Dawno się nie widziały, księżniczkę ciekawiło czy wszystkie się pojawią.

Z tego co było jej wiadome, Thalia była obecnie w stolicy ze swoimi rodzicami. Thalia często bywała poza domem. Jej ojciec gościł wśród możnowładców i magnatów w całej Aleksandrii załatwiając polityczne i ekonomiczne sprawy, a jego córka była zmuszona podróżować razem z nim. Thalia miała starszą o cztery lata siostrę, która wyszła za mąż za jednego ze szlachciców.

Adryta również pojawiała się zawsze tam gdzie jej ojciec. Córka ważnego generała, tułała się zawsze po obozach wojskowych wśród żołnierzy. Jej matka nie żyła. Nic dziwnego, że stała się wojowniczką. Nie miała kobiecego wzorca do naśladowania. Co prawda kobiety w Aleksandrii rzadko robiły karierę wojskową, jednak w historii Aleksandrii zdarzały się już kobiety obejmujące pozycje generałów. Adryta nie miała rodzeństwa.

Safona jako córka nadwornego wynalazcy i medyka mieszkała w dolnej części pałacu, więc było prawie pewne, że stawi się na spotkanie. Chociaż na taką nie wyglądała, Safona była równie pojętna jak jej ojciec. Miała dobre, miękkie serduszko, to też była świetną medyczką i zielarką. Posiadała rozległą naukową wiedzę.

Dziewczynki od najmłodszych lat stanowiły paczkę, której zawsze przewodziła Xavira. To przede wszystkim obcując z nimi, księżniczka nauczyła się jak być liderką grupy. I chociaż przyjaciółki jak i służba musiały traktować Xavirę z należną jej czcią, to jednak relacje księżniczki z jej koleżankami były inne. Na przykład Adryta, Safona i Thalia mogły zwracać się do Jej Wysokości po imieniu, kiedy to było nie do pomyślenia, aby robiła tak służba. Poza tym sama pozycja przyszłej królowej Aleksandrii nie mogła wymusić na koleżankach chęci do zabawy z nią, musiała nauczyć się znajdować inne sposoby. Tak więc stworzenie autorytetu wśród dziewczyn wymagało innego podejścia i środków.

Księżniczka nie tylko bardzo chciała zobaczyć się ze swoimi przyjaciółkami. Nie chciała iść i oglądać pojedynku pomiędzy Grenziem a Telemakiem.

Po pierwsze, Telemak to łamaga. Choć dzierżył miecz nie czyniło to z niego wojownika. Brakowało mu werwy, pasji. Był też zbyt strachliwy. Taki jej brat miał charakter. Grenzio natomiast ponoć świetnie walczył i miał iskrę w oku tak potrzebną wojownikom. Xavira uznała wynik pojedynku za przesądzony.

Po drugie, wiedziała, że Grenzio nie chcę iść na ten idiotyczny pojedynek. Grenzia interesowała Xavira. Musiała mu pokazać, że nic z tego nie będzie, aby przestał bujać w obłokach. Może należało mu dać kolejną lekcję pokory?

Grenzio interesował Xavirę wyłącznie pod względem tego, jaką przeszkodę lub możliwość stanowi on w spełnieniu jej dalekosiężnych celów. Niewątpliwie Don Selwionio oczekuje od swego syna, że ten rozkocha w sobie córkę króla-błazna i tym sposobem uzyska wpływy w pałacu królewskim. Biedacy nie mają pojęcia z kim mają do czynienia. Mało brakuje, żeby Grenzio na jej widok zaczął się się ślinić.

Nie podobało się Xavirze to, że jej ojciec również bierze w tym udział. Może najwyższa pora aby o tym z nim porozmawiać? Czy nie powinien dokładać starań, aby Telemak znalazł sobie przyszłą żonę, aby zadbać o ciągłość rodu? Stracił już jednego syna, czy może sobie pozwolić na utratę kolejnego? Kto ma zasiąść po nim na tronie? Ustalenie faktycznych powodów, którymi kierowali się Aleksander XXI i Don Selwinio były priorytetem.

Kiedy posiłek dobiegał końca Xavira postanowiła zwrócić się do swoich rodziców z pytaniem, czy może zaprosić do siebie pozostałe dziewczęta. Jednak zmieniła zdanie. Co prawda nie chciała iść z chłopcami, aby oglądać ich pojedynek, jednak Jej Wysokość nie mogła przepuścić takiej okazji, aby pokazać swemu ojcu jakim nieudacznikiem jest przyszły następca tronu. Spotkanie zawsze mogła przełożyć na podwieczorek.

Natychmiast musiała wcielić swój plan w życie. Musiała wiele powiedzieć, zanim dojdzie do pojedynku, szybko jednak układała szczegóły operacji. Jej pierwszym celem miał być Archer Letho. Przełknęła ostatnią porcję posiłku, po czym zwróciła się do niego.

 - Archerze Letho, słyszałam że nomadzi to wybitni szermierze. Nie dziwi mnie więc, że ktoś o tak niezwykłym pochodzeniu i sławie w mieczu szkoli następcę tronu. To prawdziwy zaszczyt, że postanowiłeś z nami tu być - powiedziała z uśmiechem księżniczka.

Archer Letho spojrzał na księżniczkę zdziwiony, że to on stał się jej rozmówcą. Większość osób na dworze znała plotki o charakterze Xaviry i bynajmniej nikt nie chciał jej podpaść. W przypadku nomada musiało być podobnie - choć do Telemaka zwracał się bezpośrednio po imieniu, nigdy nie zrobił czegoś takiego w stosunku do niej. Teraz zdawał się być lekko zmieszany i niezgrabnie uśmiechnął się, drapiąc po karku.

- Cóż... Wasza Wysokość... Bardzo miło mi słyszeć takie słowa z Twoich ust. Moja obecność tutaj, to właściwie zasługa Króla.

Aleksander XXI poklepał murzyna po barczystym ramieniu. Na dworze było około dwustu ludzi, którzy byli całkowicie związani z rodziną królewską. Od służek i niań, które spędziły w Pałacu Słońca całe życie, po arystokratów będących pod protekcją króla. Letho należał właśnie do nich- byli tu od zawsze i mięli swoje przywileje. Pewnie w bardziej niespokojnych czasach wszystko wyglądałoby kompletnie inaczej. Czasy były jednak sielankowe.

- Chłopcy powinni spędzić trochę czasu w towarzystwie dobrych wojowników. A moja córka ma całkowitą rację: Twoja rasa od wieków rodzi najwspanialszych szermierzy, jeźdźców konnych i wojowników. Zadziwia mnie, skąd ta panna zna takie rzeczy. -Ojciec uśmiechnął się do córki, promieniejąc dumą. Jego próba stworzenia dla Grenzia obrazu kochającej się rodziny królewskiej udawała się. Nie pasował tylko jeden element: Xavira nauczyła się takich rzeczy z wojska.

- Tak! - pisnął Telemak, a matka spojrzała na niego z dumą. Jej syn był taki podekscytowany. - Słyszałem o takim jednym nomadzie, którzy przyjechał aż z Pustyni Szczepów do Patronute-Pal... W tydzień! Na jednym koniu! Albo o innym takim, co... Co... Już nie pamiętam dokładnie... A Ty? Słyszałeś, Grenzio?

Oczy syna Dona Selwenio natychmiast skierowały się na chłopaka, jednak Xavira zdążyła zauważyć, jak bezczelnie rzucał jej ukradkowe spojrzenia. Chłopiec przełknął kawałek bułki i odezwał się niepewnie, wciąż zmieszany sytuacją, w jakiej się znalazł:

- No... Może... Kiedyś niańka opowiedziała mi o takim jednym... Samsonie, Krowiej Głowie...

Wszyscy zareagowali tak, jakby nigdy wcześniej nie słyszeli tego imienia. Pewnie nie słyszeli. Xavira także nie miała okazji wcześniej go słyszeć. Mogłoby się wydawać, że Grenzio coś przekręcił, albo jego niańkę za bardzo poruszyła fantazja. Księżniczka miała jednak czujne oko i gdy wszyscy byli skupieni na chłopcu, ta miała okazję przyglądnąć się murzynowi.

Jego oczy drgnęły, a twarz jakby zbladła - jeśli można było mówić o blednięciu twarzy w przypadku czarnoskórych. Wszystko trwało niecałą sekundę, po czym mężczyzna sztucznie roześmiał się, bagatelizując sława Grenzia:

- Aaa... Opowiadała Ci tę bajkę? No cóż, takie rzeczy pewnie interesują chłopców w waszym wieku... Wernyhora z Jęczydołów... Samson, Krowia Głowa... Człowiek z protezami... Bracia Fargas i Gargas... Można wymieniać w nieskończoność. Ale to bajki... Tylko bajki.

Księżniczka sięgnęła po puchar z napojem, aby zwilżyć gardło. Miała zamiar oczarować wszystkich swoimi słowami.

- Bajki czy nie - zaczęła Xavira - słyszałam, że Telemak dokonał znaczących postępów w nauce. - Księżniczka powiedział z satysfakcją. Tak naprawdę nie licząc przechwałek brata, nie miała skąd się tego dowiedzieć. - Czy to nie wspaniale? - przeniosła spojrzenie na Telemaka. Zmrużyła nieco oczy a jej uśmiech nabrał złośliwości. - Może w końcu sam staniesz się jednym z tych wojowników? Do tej pory twoje wyniki były raczej rozczarowujące. Na szczęście złą passę masz już za sobą prawda? Sprawiłbyś nam dumę pokazując jak Archer Letho wiele ciebie nauczył.

Księżniczka uniosła otwartą dłoń, którą wskazała na Grenzia. Nadchodził moment kulminacyjny jej wypowiedzi. 

- Tak się składa, że Grenzio opowiadał mi, że świetnie radzi sobie w walce mieczem. Jestem pewna, że będziecie dla siebie równymi przeciwnikami. - Księżniczka wstała. - Ojcze, czy nie uważasz, że wypadałoby, abym poszła razem z chłopcami obejrzeć ich pojedynek. Jestem przekonana, że moja obecność zagrzałaby Grenzia do walki.

Nietrudno było zgadnąć, jakie nastroje wywoła wypowiedź Xaviry. Telemak przygryzł wargę, starając się nieudolnie zamaskować zmieszanie. Grenzio zdawał się puchnąć z chluby- wszak jego luba wypowiedziała się o nim w pozytywnym świetle! Matka milczała, poddenerwowana pojedynkiem jej syna, a ojciec zdawał się niczego nie zauważać. Tylko Archer Letho nie miał zamiaru grać tak, jak zechciała księżniczka. Nomad zmrużył oczy i przyglądał się jej niepewnie. Czyżby zauważył coś więcej, niż inni? Trzeba będzie na niego uważać.

- To świetny pomysł, córeczko - rzucił król z entuzjazmem.- Pewnie zaczynają Ci się już podobać walki rycerzy? Może niedługo zorganizujemy jakiś pokaz?

- Pewnie widziałaś też sporo prawdziwych walk w wojsku, co? -spytał Grenzio, który szybko zapomniał o sytuacji, w jakiej się znalazł. Natychmiast pożałował swoich słów.

Atmosfera zrobiła się ciężka. Wiadomym było na całym dworze, że pobyt Xaviry w wojsku był tematem tabu. Niemniej, pytanie zostało zadane. A księżniczka musiała udzielić odpowiedzi.

Księżniczka doskonale zdawała sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Musiała jakoś zbagatelizować to jakże niepoprawne wtrącenie Grenzia. Spojrzała na niego obojętnym wzrokiem.

- Dobrze słyszałeś, byłam w wojsku - powiedziała księżniczka tak, jakby to Grenzio nie od niej dowiedział się o jej pobycie w armii. - Ale nie mówmy już o tym - uśmiechnęła się - wciąż czeka nas wspaniały dzień.

Grenzio skurczył się w sobie. Niemniej, całe zdarzenie udało się zbagatelizować, a rozmowa wróciła do swojego zwyczajnego, nudnego przebiegu. Król szybko wrócił do postawy zabawnego, wyrozumiałego ojca, a Telemak raz po raz wyskakiwał z jakimś dziecinnym, wręcz idiotycznym pytaniem. Królowa tylko raz spojrzała na Xavirę w trakcie śniadania, gdy ta musiała odpowiedzieć w sprawie wojska. Z jej wzroku można było domyślić się, że kobieta żałuje, iż dziewczynka nie została tam dłużej.

W jakiejś książce księżniczka przeczytała o ludziach aspołecznych. Osobnikach, którzy źle czują się w towarzystwie innych, zwłaszcza w towarzystwie nachalnym, emanującym wzajemnymi dobrymi relacjami. Czy taka właśnie była? Raczej nie. A jednak atmosfera panująca przy stole źle na nią działała. Nawet Grenzio zaraził się dobrym humorem i wrócił do rozmowy, gdy Archer Letho wspomniał o jakimś wyjątkowo ostrym, starym mieczu. Xavira jednak nie mogła autentycznie zaangażować się w to wszystko. A może nie chciała?

- No więc dobrze - rzucił wesoło król, klaszcząc przy tym w dłonie i wstając, gdy śniadanie było skończone. - W południe ruszamy na plac treningowy. Pomyślałem sobie, że zamiast karocy, dla odmiany przejedziemy się konno. Co Ty na to, skarbie?

Królowa, która miała wstręt do wszystkiego, co choć trochę emanowało przemocą, brudem bądź zwierzętami, tylko delikatnie zmarszczyła nos. Nie wypadało jednak odmówić, więc z wymuszonym uśmiechem przytaknęła. W końcu członkowie rodziny zaczęli opuszczać jadalnię. Tylko Grenzio ociągał się trochę, jakby mając nadzieję na to, że Xavira zaszczyci go rozmową.

Jednak tego nie zrobiła. Wiedziała, że chłopak właśnie tego oczekuje. Pogrywała z nim. Wychodząc potraktowała go jak powietrze a wszystko po to, aby namieszać mu w głowie. Wkrótce ponownie się do niego odezwie. Księżniczka zdradzi mu czego od niego oczekuje, a on z całą pewnością dołoży starań, aby to spełnić. Wszytko tylko po to, aby zyskać jej uwagę.

Telemak był przewidywalnym chłopcem. Trzymał się wyznaczonego przez matkę planu dnia. Przebywanie z jedną osobą przez większość życia sprawia, że człowiek podświadomie wie, jak owa osoba się zachowa. Tak też było w jego przypadku - Xavira nie musiała szukać go po Pałacu Słońca. Zawsze po śniadaniu szedł do swojego pokoju, by chwilę pobawić się w rycerza, a następnie przygotować do wyjścia na dwór, na plac ćwiczebny.

Księżniczka spotkała go na korytarzu. Nie było w tym nic dziwnego, oboje mieli komnaty dość blisko siebie. Chłopak spojrzał na nią, a następnie jego spanikowane oczy uciekły w przeciwną stronę, jakby szukając tam strażników. A może ucieczki? Tak czy inaczej, przestał nucić piosenkę, gdy obok niego pojawiła się siostra. Milczał, idąc dalej, ale nie zwalniając kroku.

Xavira zatrzymała się zanim się rozminęli. Patrzyła na brata z wyższością. Była jak zawsze bardzo pewna siebie. Telemak miał powody, aby obawiać się Xaviry. Znał ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że znowu może coś kombinować. Prawie nigdy jednak nie udawało mu się rozgryźć jej planów, co tylko wzmacniało jego lęk.

- Braciszku. Jak dobrze cię widzieć - zwróciła się do niego księżniczka. - Mam nadzieję, że bierzesz ten pojedynek całkiem serio. Jak być może wiesz, nasz ojciec wbrew pozorom, wciąż nie może pogodzić się z utratą naszego brata "chluby Aleksandrii". Z pewnością chciałby, aby któreś z nas godnie go zastąpiło - Xavira zaczęła swój wywód. - Nie daj się zwieść, to nie jest wyłącznie pojedynek towarzyski Telemaku. Nasz ojciec chce ciebie sprawdzić. Chyba nie chciałbyś go rozgniewać pozwalając by ten chłystek z Gild-Alden pobił ciebie na oczach twojej rodziny? Co za wstyd, jedyny godny następca tronu poległ w boju - westchnęła po czym wyczekiwała reakcji brata.

Telemak skulił się w sobie. Nie ufał Xavirze i odsunął się od niej delikatnie, niemniej niewrogo. Gdy ta skończyła, zmieszał się jeszcze bardziej:

- Cóż... Postaram się. Dokopię mu, jestem już wystarczająco silny! - mówił dziecinie, nastawiając się na walkę coraz poważniej. - Zrobię, co trzeba, żeby ojciec był ze mnie zadowolony...

- Doskonale braciszku - powiedziała z satysfakcją. - Pamiętaj, że Grenzio całkiem dobrze walczy. Dlatego nie wahaj się i od razu przejdź do ataku. Wiedz, że on nie będzie miał skrupułów, aby cię ośmieszyć przed królem. Jemu też zależy, żeby się pokazać.

Xavira odwróciła się od niego i ruszyła korytarzem. Wyglądało na to, że jej brat połknął przynętę.

Telemak został w tyle, niezdecydowany i pozbawiony całego dobrego humoru, którym emanował podczas śniadania. Na końcu korytarza Xavira wpadła na Grenzia, który widocznie wybrał taką drogę do swoich komnat, by spotkać ją na swojej drodze.

- O... Witaj, księżniczko - od razu zaczął rozmowę. - Jak Twój nastrój przed dzisiejszą potyczką?

Księżniczka spochmurniała na widok Grenzia. Wydawała się być niezadowolona ze spotkania. Zmarszczyła brwi.

- Pojedynku? Nie masz szans z Telemakiem. Obawiam się, że wynik jest z góry przesądzony - powiedziała pewnym i stanowczym głosem. - Ale wiesz... - przygryzła wargę a jej wyraz twarzy zmienił się na bardziej pogodny. - Zaimponowałbyś mi, gdybyś go jednak pokonał.

Xavira po raz kolejny dawała popis gry aktorskiej. Wcale nie uważała, że Telemak ma z Grenziem jakiekolwiek szanse. Z całą pewnością zwycięstwo Grenzia nie wywarłoby na niej żadnego wrażenia.

Grenzio zmarszczył brwi w grymasie niezadowolenia, gdy dziewczyna mówiła mu o sile jej brata. Później jednak uśmiechnął się triumfalnie i klasnął nawet w dłonie, podejmując wątek:

- Jestem pewny, że dam sobie z nim radę. Nie z takimi wojownikami już walczyłem... - ciągnął. - Poza tym... Odprowadzić Cię do komnat? Pewnie chciałabyś się przygotować przed pojedynkiem... Przypudrować nosek i w ogóle...

Xavira lekko opuściła głowę a jej brwi się obniżyły. Nie podobało jej się, że Grenzio rozprasza się przed walką. Miał podejść do nie poważnie.

- Zależmy mi na tym abyś wygrał Grenzio. Chyba nie chciałbyś mnie rozczarować? - pochyliła się w kierunku rozmówcy. - W przeciwnym wypadku zapomnij o odprowadzaniu do komnaty! - brzmiała śmiertelnie poważnie księżniczka, po czym ruszyła dalej, wymijając paniczyka zdezorientowanego na środku korytarza.

Grenzio stał jeszcze przez chwilę oniemiały. Zdawać by się mogło, że nie wie, co ze sobą zrobić. Dopiero po chwili, gdy księżniczka już się oddaliła, zacisnął mocno pięści. Jasnym było, że chce wygrać tę walkę.


Gracz: Azula
»Zamieszczono 02-02-2019 13:230
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50532
Mistrz Gry: Liuks

 Obrazel
 




Amon wydawał się podekscytowany swoim nowym imieniem. Był grzecznym zwierzakiem i nie szarpał się, gdy mężczyzna pakował go do worka, a następnie niósł do sierocińca. Trochę szkoda było go oddawać, jednak realny świat, świat Gild-Aldenu, dawał o sobie znać. Życie złodzieja było w pewnym sensie ułożone. Ćwiczenia, trudne warunki mieszkalne, ciężka, ale zawodowa robota i pięcie się po tej drabinie wprost do Gildii. Było tutaj po prostu za ciasno dla kociaka. Na pewno lepiej zaopiekują się nim dzieci.
Dzieci podbiegły do Liuksa, gdy ten pojawił się przed obskurnym budynkiem sierocińca. Najstarszym z nich był Angelo, postawny chłopak o rudych włosach i piegowatej twarzy. Najbardziej charakterystyczną częścią jego stroju była czarna, piracka przepaska na prawym oku. Dzieciak stracił je, gdy na niego i jego rodziców napadli bandyci. Taka była przynajmniej oficjalna wersja. Ta mniej oficjalna traktowała o tym, jak to ojciec chłopca znęcał się nad rodziną. Prócz Angelo mężczyzna rozpoznał jeszcze kilka urwisów: małą Zofię, wiecznie brudnego od błota Gela, cwaną Kit oraz chudego, bladego Urchano. Ten ostatni był Mrocznym Elfem, który od półtorej roku zmagał się z ciężkim przypadkiem Czarnej Skóry. Chodził z szarą szmatką, do której czasem kaszlał krwią.
Zdawało się jednak, że atmosfera w sierocińcu jest bardziej napięta, niż zwykle. Coś musiało się stać i po kilku próbach, Liuks w końcu dowiedział się prawdy.* Dzieciaki znikały. Po prostu. Fakt, zniknięcia młodocianych w mieście takim, jak Gild-Alden, miały miejsce bardzo często, jednak nigdy nie z taką intensywnością. W ciągu tygodnia zniknęło czterech podopiecznych sierocińca. Jak? Kładli się spać normalnie, jednak o poranku nie znajdowali się już we własnym łóżku, a okno do ich pokoju było otwarte. Sprawa śmierdziała z daleka i ktoś musiał się nią zająć. Przyjrzeć się, powęszyć. Strażnicy miejscy byli bezradni. Żadnych śladów wyłamywanych okien, żadnych włamań, śladów krwi. Poza tym w pokojach dzieci spały w grupach. Ktokolwiek je porywał- jeśli ktoś je porywał, był bezszelestny i nieuchwytny. Nie było jednak czasu, by od razu się tym zająć, jeśli Liuks zdecydował się na zgłębienie owej sprawy.
Złodziej miał chwilę czasy, by się nad tym zastanowić, gdy Babcia Sandra wykonywała mu Dziarę Pajaca na prawej piersi. Bolało, jednak efekt końcowy był zadowalający. Pomimo wieku, ręka kobiety nie trzęsła się, a tatuaż wyszedł pięknie. W jakiś sposób pasował do mężczyzny, dodawał mu charakteru.
- Skończone -rzekła Sandra, siadając na swoim krześle i chowając sprzęt tatuatora do podręcznej walizki.- Jakbyś się tam gdzieś rozglądał po targu, kupże mi nowe igły i bandaże. Mnie już nogi bolą od łażenia tam.
Pierś Liuksa była zaczerwieniona, jednak nie krwawiła. Była pora, żeby nałożyć na siebie górną część swojej garderoby i ruszyć dalej. Alicja przyglądała mu się, raz po raz uśmiechając się do niego nieśmiało. Gdy tatuaż był już skończony, podwinęła koszulkę, ukazując mu ten sam tatuaż, który znajdował się na jej lewym boku. Miała jasną cerę i zgrabną sylwetkę, której nie wahała się prezentować. Młody Veth także pochwalił się swoim tatuażem. Miał go na brzuchu.
Dziewczyna dotknęła dłonią drugiego muru, a ten rozstąpił się przed nią w wąskie przejście. Gdy się przez nie prześlizgnęła, ściana cegieł ponownie przybrała swój dawny wygląd. Widocznie trzeba było teraz przedostawać się pojedynczo. Dzieciak wykonał podobny rytuał, co siostra. Pora na Liuksa... Mur był zimny w dotyku, nie różnił się niczym od tysięcy innych murów. Złodziej poczuł, jak jego tatuaż lekko łaskocze, a zaraz potem cegły rozstąpiły się. Przeszedł. I stanął na Targu Pajaców.
Jak coś takiego można było ukryć w Gild-Aldenie?! Ze spokojnej, cichej uliczki, dostał się teraz w środek istnego jarmarku! Wyglądało to tak, jakby było właśnie obchodzone jakieś naprawdę huczne święto, w samym sercu stolicy, gdzie zostali zaproszeni absolutnie wszyscy. Stragany mnożyły się, jeden na drugim. Handlarze nawoływali na siebie, przekrzykiwali ofertami i licytacjami. Ilość towarów i usług nie miała końca. W jednej budce można było kupić zarówno świeże bułki, jak i Gilotyn, wytrychy i mikstury magiczne.
Były też sceny, przynajmniej siedem. Na niektórych tłoczyli się aktorzy, na innych piosenkarze, na jeszcze innych były pokazy połykaczy ognia. Gdzieś w rogu jakiś minotaur zaklinał węże ku uciesze dzieci. Obok niego stał wyniosły mroczny elf, który handlował niewolnikami. Wszechobecny gwar, wrzaski, muzyka i harmider. A przede wszystkim- kolory. Każdy tutaj był ubrany w przebojowy, jedyny w swoim rodzaju strój. Ci bogatsi nosili kolorowe jedwabie. Ci biedniejsi zadowalali się kolorowymi szmatami.
Mętlik, tysiące pytań i milion rzeczy do zrobienia, do zobaczenia... A jednak, po jakimś czasie zwiedzania tego miejsca, Liuks jakoś się w tym wszystkim odnalazł.** Ilość skrótów, ukrytych przejść i miejsc była tutaj ogromna, jednak złodziej powoli zaczął rozumieć rozmieszczenie Targu Pajaców. Mniej więcej kojarzył, gdzie dostanie broń, gdzie znajdzie pasera, a gdzie kupi sobie śniadanie. W czasie zwiedzania, Alicja ciągle opowiadała, nie odstępując go o krok:
- Musisz zrozumieć, że Targ Pajaców to organizacja osobna, ale związana ściśle z Gildią Złodziei. Tutaj pojawia się każdy, kto ma jakieś kontakty z nami, chce zarobić, coś sprzedać... Po prostu korzysta z tego miejsca -wskazała gestem na wszystko wokół.- Zaś sama Gildia działa inaczej. Jesteśmy złodziejami, jednak na szeroką skalę. Istnieją cztery rodzaje złodziei...
- Kier, Karo, Pik i Trefl! -przerwał siostrze Młody Veth, idąc po drugiej stronie Liuksa.- Kiery zajmują się skokami, wykonują napady i przystępują do działania, gdy robi się gorąco.
- Ja jestem kierem... -pochwaliła się Alicja, patrząc na Liuksa dużymi oczami.- Później są Karo... To nasi paserzy, ludzie od kontaktów i nawiązywania znajomości. Pośrednicy, biurokraci, negocjatorzy. Dwadzieścia procent dziesiętników straży miejskiej to nasi karo. Kolejne dwadzieścia- to ludzie przez nich przekupieni.
- Co do Pików... -podjął wątek Młody Veth.- To zabójcy. Zajmują się morderstwami i ochroną Gildii. Wiesz... Nie przyjmujemy zleceń na morderstwa, ale czasami jest tak, że ktoś zabije naszego... Albo ktoś wyda Gildię. Albo jeszcze coś innego. Wtedy wkraczają piki i zabijają, kogo trzeba...
- Pozostają jeszcze Trefle -Alicja pstryknęła brata za ucho.- Zbieracze informacji, wywiad. Ich zadaniem jest wiedzieć wszystko o wszystkim. Co można ukraść, ile jest strażników, w którym pomieszczeniu jest najwięcej łupów... Ale nie tylko o skoki tutaj chodzi. Węszą, gdzie się da. Taką już mamy hierarchię... Na czele każdej z czterech drużyn stoi Deja Vu... W Gild-Aldenie rezyduje Deja Vu Pik, Walet Pik. Bo są jeszcze karty... Ehh... Trudno to wytłumaczyć. I nie bardzo mogę o tym teraz z Tobą gadać. Ludzie z Targu Pajaców nie powinni nic wiedzieć o kartach. To sprawa tylko Gildii Złodziei.
Zagadnięta o zlecenia Alicja, odpowiedziała dość prosto: w specjalnym pomieszczeniu urzędowym znajdowała się mapa całego miasta, bardzo duża. Były na niej zaznaczone domy, które miały protekcję Gildii, a skoki na nie były surowo zabronione. Na resztę można było napadać. Dużo bardziej opłacało się jednak współpracować z jakimś treflem, który mógł zlecić robotę. Trzeba było odpalić mu część łupu, jednak informacje posiadane przez takiego informatora były na tyle precyzyjne, że w ciągu jednej nocy sprawny kier mógł obrobić trzy domy do czysta. Jeśli wzięło się do współpracy też jednego karo, opylał on wszystkie towary po zawrotnej cenie. Trzech ludzi w drużynie wcale nie oznaczało trzykrotnie mniejszego zarobku.
Na koniec Liuks mógł ocenić też towary sprzedawane na targach. Był to dla niego prawdziwy problem, gdyż na Targu Pajaców funkcjonowały wszystkie możliwe waluty, nie tylko korony. Jedne rzeczy wydawały się naprawdę tanie, inne przerażająco drogie. Było dziwnie i ktoś nieobeznany w sztuce handlowej mógł się w tym wszystkim zagubić.*** Nim zacznie handlować, będzie musiał znaleźć sobie kogoś, kto trochę mu pomoże. W przeciwnym razie może zostać nieźle orżnięty.
- No więc... -spytała Alicja, gdy słońce chowało się już za horyzontem.- Masz jeszcze jakieś pytania? Jeśli jesteś gotowy, zaprowadzę Cię do siedziby Gildii, tam czeka Cię chrzest.



Mistrz Gry: Christopher

 Obrazel
 





Poranek był... Inny, niż większość poranków chłopaka. Oddychanie przez usta przy ogromnej ilości unoszącego się w powietrzu pyłu naprawdę utrudniał mu życie. Musiał co jakiś czas popijać brunatną, mętną wodę, by zwilżyć gardło. Było w tym jednak coś krzepiącego. Wysiłek, jakiego wymagała każda czynność sprawiał, że życie nabierało kolorów. Fizyczny trud i ból, świadomość zagrożenia i niezmiennych decyzji... Sprawiało to, że zaczął odczuwać.
Obudziło go stukanie młotka. Ork, którego wczoraj zastał przy rozmowie z Hollbergiem, zabijał właśnie deskami okno. Czyżby zostawali tutaj dłużej? I spodziewali się kolejnego ataku? Oczywiście, gdy Chris się obudził, został natychmiast wciągnięty w wir pracy. Z początku zdawało się, że wojownik nie jest do niego nastawiony dobrze. Sucho wydawał mu polecenia, nie fatygując się, by cokolwiek wyjaśniać. Ku jego zdziwieniu (i prawdopodobnie zdziwieniu Chrisa), chłopak okazał się mieć smykałkę do tego typu robót.* W gruncie rzeczy nie było w tym nic trudnego, jeśli pominąć wysiłek fizyczny i rozpadające się, stare drewno.
Po dwóch godzinach pracy, ork zaczął zwracać się do niego z większą sympatią. Przedstawił się jako Jahel khu Fetor, syn Jezona khu Fetora. W orkowym zwyczaju było, by przedstawiając się, podać także imię ojca. Nie było tak bynajmniej ze względu na sławę, gdyż podczas pracy Jahel przyznał się do tego, że jego ojciec jest kopaczem studni.
- Henry i Quret wyjechali, gdy spałeś. Musieli poinformować kilka osób o tym, co tu się wydarzyło. I co może się wydarzyć. A my zostajemy tutaj. Od teraz ta karczma będzie naszym centrum dowodzenia. Przynajmniej przez jakiś czas -tłumaczył ork, sprawdzając przy tym, czy przez szparę w deskach zmieści się lufa pistoletu. Quret był centaurem, którego Chris widział wczoraj.- Musimy tu więc trochę ogarnąć. Przygotować się, jakby co.
W jego słowach kryło się aż zanadto prawdy. Mężczyzna nie miał zamiaru obijać się bądź odpoczywać. Był cały czas w ruchu i wykonywał naprawdę ciężką robotę. Zaczęli na zabarykadowaniu okien w taki sposób, by dało się z nich strzelać i mieć oko na okolicę. Następnie wparowali do każdego z pomieszczeń karczmy i w każdym zrobili istny chaos, przesuwając wszystkie meble, obstukując ściany i zaglądając w każdy schowek. W początku mogło się to Chrisowi wydawać dziwne, trochę obsesyjne, jednak ten musiał zmienić o tym zdanie, gdy pod jedną z desek znaleźli pół kilograma gilotynu i nóż bojowy.
- Ładna rączka... Z rogu jelenia... -mruczał Jahel, podrzucając bronią. Następnie podał go Christopherowi.- Trzymaj, jest Twój. Ja biorę gilotyn, wiem gdzie opchnąć takie rzeczy.
Poprzewracane meble i rzeczy z nich wywalone trzeba było posprzątać. To zadanie dostał rekrut, gdy ork poszedł nakarmić psy. Tych było czterech, bezimiennych. Wszystkie były ogromne i chodziły tu i tam, obwąchując wyrzucone z szafek rzeczy. Zwykle jednak trzymały się tylnego wejścia do karczmy- jedynego niezabitego deskami. Stamtąd wychodziły za potrzebą i wypatrywały wrogów, gdyby jakiś śmiałek chciał pozabijać ich cichaczem. Zwierzęta kręciły się też wokół budynku.
- Wszystkie psy żyją -mówił ork, choć Chris niewiele z jego słów rozumiał.- A to oznacza, że jeszcze nie zdecydowali, jak się do nas podkraść.
Prócz posprzątania bałaganu, chłopak miał jeszcze jedno zadanie- znaleźć masę rzeczy, które mogą być... Nie wiadomo gdzie. Potrzebne były gwoździe, puste butelki, alkohol, żywność... Jahel spisał z pamięci jakieś pięćdziesiąt pozycji przedmiotów, które dobrze byłoby mieć pod ręką w takiej sytuacji. Chris nie podołał jednak temu zadaniu.** Zamiast tego znalazł inne rzeczy: masę koców i kożuchów zimowych, futro z lisich ogonów, jakieś stare listy miłosne... Był nawet tomik poezji, który mógł ze sobą zabrać.
Po skończonej robocie, gdy słońce chowało się już za horyzontem, wreszcie usiedli do kolacji. Nie było tego wiele, gdyż dostawa żywności miała dopiero przybyć do karczmy, czego już oczywiście nie zrobi. Tak więc na stole widniał słoik z ogórkami kiszonymi, kilkanaście plastrów suszonego mięsa, siedem kabanosów i dwie szklanki Salsy. Oczywiście, ork miał przy sobie fajkę. Zdawało się, że każdy tutaj posiadał przynajmniej jedną.
- Wypij i zapal sobie -rzucił weselej w stronę chłopaka.- Bez tytoniu i alkoholu nie przetrwasz w tym zawodzenie.
Po zjedzeniu tego, co było na stole, mężczyźni posiedzieli jeszcze chwilę w milczeniu. Każdy mięsień Chrisa bolał go z natłoku pracy, którą dzisiaj wykonał. Przy orku nie można było się obijać. Rekrut był brudny, spocony i zmęczony, ale w jakiś sposób mógł czuć się usatysfakcjonowany- dał radę! Gdy robił porządki w swoich komnatach, zawsze rozdzielał wszystko na kilka dni i kończył, gdy zaczynało mu się to nudzić. Albo po prostu wzywał służbę, bo miał ważniejsze rzeczy do roboty. Karczma była teraz nie do poznania. Idealny fort do obrony przed czymkolwiek. Kimkolwiek. To nie było ważne. Ważne było to, że dużą część tej roboty wykonał on sam. Nie był ciężarem.
- Pewnie masz wiele pytań... Co tu się dzieje? Kim jest Hollberg? Kim my jesteśmy? Dlaczego zginęli ludzie? -Jahel pociągnął porządnie z fajki, po czym zaczął swoją opowieść.- Ale po kolei... Istnieje pewne stowarzyszenie... Nazywamy je... Nazywamy siebie Trójleśnym Bractwem. Naszym celem, naszą misją jest zachowanie porządku na świecie. Dbamy o to, by kończyły się trwające wojny, a nowe spory nie wybuchały. Jedni z nas węszą w terenie, inni oddziałują na politykę, jeszcze inni biorą czynny udział w służbie wojskowej... Wszystko zaczęło się podczas Zimowej Wojny, właściwie na samym jej końcu, gdy...
Chris nie wiedział niczego o Zimowej Wojnie.*** Jego wiedza o historii Trójlasu była niewielka. Niemniej, był to jakiś nieistotny szczegół. Początki organizacji, w której był Hollberg i reszta jego ludzi. Ale co z nim samym? Dlaczego rozpętała się tutaj bitwa? Rekrut zapewne dowiedziałby się tego, gdyby nagle nie zaszczekały psy. A szczekała cała czwórka, nagle i głośno. Później słychać było wystrzał i jeden z psów od razu zamilkł. Ork zerwał się z miejsca, przylegając plecami do ściany oraz wyciągając strzelbę, którą miał zawieszoną na plecach.
- Cip, cip, cip... Wyłaźcie, kurki... -wołał jakiś pijany głos. Po odgłosach butów można było domyślić się, że wrogów jest więcej. Powoli wchodzili do karczmy, będąc poza zasięgiem strzału orka.- Chodźcie do wujaszka Terkita... Wujaszek nie zrobi wam krzywdy... Dużej.

***

Krash Flamesong pił właśnie popołudniową herbatę z prądem. Choć filiżanka była napełniona po brzegi, perfekcyjnie uniósł ją do ust i napił się, nie wylewając przy tym ani kropelki. Jego gabinet był nieskazitelny: białe ściany ozdobione szmaragdowymi sztandarami rodu. Przy ścianach mieściły się przepełnione po brzegi półki z książkami, między którymi można było zobaczyć zawieszone na honorowych miejscach miecze i kusze. Zarówno książki, jak i broń, były często używane. Wszystko zaś w gabinecie było zalane światłem słonecznym, które docierało tu poprzez ogromne, zajmujące niemal całą ścianę okna. Przed nimi było ustawione potężne, zawsze zadbane biurko głowy rodu, ustawione w ten sposób, by siedzący za nim człowiek obejmował wzrokiem cały gabinet.
Krash był człowiekiem inteligentnym, zapobiegliwym, odważnym, a przede wszystkim lojalnym. Rodzina Flamesong od pokoleń zajmowała się polityką zagraniczną i utrzymaniem dobrych stosunków z każdym z krajów. Od czasów Pysznej Wojny w Królestwie nie doszło do żadnej otwartej wojny, więc można było uznać, że ród spełniał swoje zadanie perfekcyjnie. Ich siedzibą był Szmaragdowy Dwór, który znajdował się na północny-wschód od stolicy. 
Od dłuższego czasu krążyły plotki o niepokojach w Gild-Aldenie. Krash miał bardzo złe zdanie na temat tamtego miejsca. Siedlisko złodziei, kurew i mafiozów, mawiał, gdy nie słyszał go nikt z towarzystwa. Niemniej, jako dyplomata od spraw zagranicznych wiedział, że najwięcej kupców z innych krajów ciągnie właśnie do tego miejsca. Przynajmniej połowa z nich była przemytnikami, bandytami bądź innym ścierwem, które trzeba było usunąć z Królestwa. A jednak, wciąż istniały tylko plotki, których nie dało się poprzeć dowodami, choć wszyscy wiedzieli, jak sytuacja wygląda. Flamesong nie byłby jednak sobą, gdyby odpuścił. Na zebraniach pierwszy zabierał głos, by król wykonał jakiś krok w sprawie Gild-Aldenu. Tym bardziej zdziwił się więc, że tego popołudnia odwiedził go nie kto inny, jak Don Selwenio. Od lat stali po przeciwnych stronach barykady, jeśli chodzi o sprawy polityczne.
Srebrnowłosy został zapowiedziany przez kamerdynera, po czym wszedł do gabinetu powolnym, grzecznym krokiem. Nie omieszkał też rozglądnąć się po ścianach. Krash uśmiechnął się pod swoim zadbanym, przystrzyżonym wąsem. Namiestnik Gild-Aldenu był tutaj pierwszy raz, a gabinet w Szmaragdowym Dworze robił wrażenie na wszystkich.
- Szczere pozdrowienia dla rodziny Flamesong -skłonił się Don z grzecznością, gdy doszedł już do biurka Krasha.
- I dla Ciebie, Donie -odpowiedział przywódca rodu, nie wstając z fotela.
- Wracałem właśnie ze stolicy. Pomyślałem, że wpadnę na chwilę, skoro Szmaragdowy Dwór jest mi po drodze. -Selwenio zaczął mówić śmielej, co prawda bez typowego dla siebie, wężowego uśmiechu, ale nawet rozluźniona postawa mężczyzny wzbudzała w Krashu irytację.- Bardzo ładnie urządziłeś się tutaj po śmierci Twojego ojca. To ciekawa tradycja: każdy z rodu Flamesong wprowadzał coś nowego do wystroju. Ciekawi mnie, co z tym miejscem zrobi Christopher.
Atmosfera zrobiła się napięta. Był to jawny atak słowny ze strony srebrnowłosego. Nie było tajemnicą, że syn Krasha średnio nadawał się na głowę rodu, żeby już nie wspomnieć o prowadzeniu całej polityki zagranicznej w Królestwie.
- Na razie jednak nie odstępuję tego gabinetu -zapowiedział Flamesong, który zaczął się już niecierpliwić.- Chciałeś więc porozmawiać o moim synu?
Właściwie, to tak -odpowiedział Don Selwenio, robiąc udawaną, nieco urażoną minę.- Bo widzisz, drogi przyjacielu... Mnie nie interesuje to, co jest teraz. Interesuje mnie to, co będzie za dziesięć lat. Co postanowi nasz miłościwie panujący król? Jak rozwiną się potyczki na granicy z Hordami? Czy Christopher przetrwa służbę wojskową pod okiem Henrego Hollberga?
Krash Flamesong zerwał się z miejsca, niemal przewracając przy tym fotel.
- Henry Hollberg?! Severyn Goffen przydzielił mojego syna Hollbergowi!? -niemalże wrzasnął mężczyzna.
Don Selwenio uśmiechnął się delikatnie, jadowicie. Powoli, jak kot, podszedł do Głównego Ambasadora i jak dobry przyjaciel poklepał go po ramieniu. Nie odrywali od siebie wzroku: w oczach jednego błyszczał gniew, w oczach drugiego widać było kpinę.
- Cóż mogę na to rzec? Stary krasnolud nie mógł odmówić przyjęcia rekruta. Zresztą, sam naciskałeś na to, by mniejszości rasowe i kulturowe w Aleksandrii były pod rozkazami wyższych władz. Tak więc nasz Dowódca Sojuszniczego Oddziału Krasnoludzkich Strzelców, podobnie jak Związek Przedsiębiorców Gild-Aldenu, nie miał żadnych szans w starciu z władzą...
Flamesong dyszał ciężko... Jego syna... Jego dziedzica... Wystawić na pewną śmierć... Jak można było upokorzyć tak wielki ród!? A sprawca tego wszystkiego stał właśnie przed nim, uśmiechając się w akcie triumfu.
- Mam jednak nadzieję, że ten stan rzeczy szybko się zmieni. Jak wszyscy widzimy, system Zapobiegania i Eliminowania Zagrożeń Rewolucyjnych ze Stron Mniejszości Rasowych, Etnicznych i Kulturowych, nie bardzo się sprawdza. Byleby tylko nie przyniósł więcej szkód w przyszłości.
Don Selwenio wyszedł, zostawiając Krasha Flamesonga samego. Ten musiał opanować nerwy. Od wielu lat, odkąd przestał brać udział w bitwach, nie czuł już takiego gniewu. A jednak, nastał czas, w którym trzeba było działać. Tego wszystkiego było już za wiele. Niemalże krzykiem wezwał do siebie kamerdynera, Vegrosa Hottkina, lojalnego przyjaciela rodu.
- Przygotuj kruka! Muszę natychmiast wysłać list do Severyna Goffena! -po namyśle zaś wezwał go raz jeszcze.- Przygotuj jeszcze jednego. Tym razem do Lorda Sandora Fendera.


Mistrz Gry: Rogan gro Kharz

Sojusznicy Rogana już nie żyli, drzwi wejściowe powoli zaczynały pękać, a kusznicy naciągali bełty na cięciwy. W tym właśnie momencie ork zamachnął się na swojego przeciwnika i spojrzał w oczy Deja Vu[. Przerażenie, wszechogarniająca bezsilność i niedowierzanie. Wszystko to wymalowało się na twarzy mężczyzny, po czym sama twarz została raz na zawsze rozerwana przez ostrze Kharza. A później kolejne, kolejne i kolejne cięcia. Umazane ciepłym jeszcze mięsem ubranie pajaca jakby straciło swój blask, a następnie bezwładne, bezgłowe ciało przywódcy złodziei osunęło się na schody.*
Świst.** Bełt do połowy wbił się w mokre od potu ramię orka, które po chwili eksplodowało bólem. Świst. Świst. Świst. Prawa dłoń, lewe udo i jeden bełt, który odbił się od hełmu. Dobra stal, wiele wytrzyma. Mężczyzna powoli tracił świadomość, ulegając fali przeszywających go pocisków. Ile ich już było? Trzynaście? W końcu upadł na kolana. Spojrzał na mężczyznę stojącego na szczycie schodów. Musiał mieć dobre sześćdziesiąt lat, miał siwe włosy sięgające ramion. Sucha skóra na twarzy była jakby naciągnięta na kości policzkowe, wyglądał na sadystę. Z lodowatym spojrzeniem naciągnął ostatni bełt i przymierzył z kuszy w twarz Rogana. To miała być egzekucja.
Świst.
Naprędce wystrugana, toporna strzała z kamiennym grotem przebiła oko staruszka. Za plecami orka wybuchła nowa bitwa, a przynajmniej tak się wydawało. Złodzieje zaczęli kląć pod nosami, naprędce mierząc do wojowników Rogana, którzy przybyli swojemu szefowi z odsieczą. Ci, którzy nie mięli przy sobie żadnej broni na dystans, od razu rzucili się w kierunku schodów, żeby rozerwać ciała członków Gildii. Tę potyczkę wygra banda Kharza, to było już przesądzone.
Ork w tym czasie jeszcze utrzymywał świadomość.*** Co prawda, nie mógł już walczyć. Wydawanie rozkazów też byłoby głupim posunięciem- w trakcie walki i tak nikt go nie usłyszy, a nawet jeśli, to każdy wiedział, co ma robić. Przed sobą Rogan miał martwe, zakrwawione ciało pajaca, a kawałek dalej leżała jego laska. Dziwna, ponoć magiczna i bardzo droga. Wydawała się w tej chwili tak pospolita, a jednak zwróciła jego uwagę. Podczołgać się do niej? A może poznęcać się jeszcze nad Deja Vu? Przebić mu serce? Nie wiadomo, czy taki magiczny bydlak jeszcze nie wstanie, choć nie ma już głowy.
Niezależnie od tego, co zrobił Kharz, w końcu osunął się na podłogę, a jego zmysły odpłynęły.
Obudziło go jasne, popołudniowe słońce. Ktoś gdzieś obok siorbał gorącą potrawkę z królika, pachniało nią. Jakaś mokra, pachnąca szczochami dłoń uderzyła go w policzek. Ork otworzył oczy. Zambiasz! Był to aleksandryjczyk w średnim wieku, robił za medyka w bandzie Rogana. Posiadał on wyjątkową cechę: nie miał dolnej szczęki, dzięki czemu mógł zakładać sobie dolną wargę na nos. Musiał przez to jeść same papki, jednak to właśnie ta umiejętność (a nie zdolności medyczne) sprawiła, że został on wcielony do bandy, zamiast zaszlachtowany na gościńcu.
- Dawejcie żryć! Żryć, mófię! -wołał do kogoś medyk. W odpowiedzi ktoś podał mu kleik.- Nie to mnie żryć! Łogan siem opucił.
- Co zrobił? -spytał ktoś.
- Opucił siem! Opucił! -Zambiasz nigdy nie przyjął do wiadomości, że mówi nieco niewyraźnie.
W końcu jednak mężczyźni sami poszli sprawdzić, co zrobił ich przywódca. Gdy zobaczyli go przytomnego, pomogli mu wstać. Rogan nie tryskał energią: stracił wiele krwi, ale poza tym nic mu nie dolegało. Miał wrócić do siebie w ciągu najwyżej kilku dni. Znajdował się w obozie swojej ekipy, na północ od Gild-Aldenu, w pewnej starej, wyludnionej już dawno wiosce. Ponoć miała tu miejsce epidemia Gargii. Chałupy spalono, a trupy zakopano. Niemniej jednak, bandzie Kharza udało się tutaj zadomowić, robiąc coś w rodzaju obozowiska. Tylko jeden dom na wzgórzu stał niewykorzystany, a każdy omijał go jak ognia. Tam bowiem spalono żywcem kilkunastu zarażonych. Nikt nie wyniósł ciał. Choć mężczyźni, których werbował ork, nie bali się klątw i duchów, to jednak nie warto było ruszać starych kości, w których wciąż leżały uśpione choróbska.
Teraz trzeba było pozbierać myśli i wykonać jakiś krok. Gildia Złodziei słynęła z tego, że nie odpuszczała nigdy. Pewnie szpiedzy już wypytują po karczmach, węszą. Zabójstwo Deja Vu zostanie pomszczone, prędzej czy później.

***

Król Aleksander XXI pomaszerował po śniadaniu do swoich komnat. Po głowie wciąż chodziły mu myśli o Donie i jego synu. Dobrze postępuje? Telemak był młodzieńcem zdecydowanie rozpuszczonym przez matkę i sam powinien zająć się jego wychowaniem. Letho miał za zadanie wyszkolić go na mężczyznę, jednak jak dokonać tego bez użycia głosu, pasa i rozkazów? Nie, to nie tak... Jego syn nie był nieposłuszny, po prostu miał charakter, który... Trzeba było skorygować, jeśli miał kiedyś władać państwem.
Zza jednej z kolumn wychylił się Francesco Ivanova: wysoki mężczyzna w czarnym, szytym na miarę mundurze. Był on Dowódcą Sił Specjalnych Królestwa Aleksandrii. Jedno jego oko było białe, ślepe. Twarz przecinała siatka zmarszczek i blizn. Nikt z rodziny królewskiej, poza samym Aleksandrem, nie wiedział nawet o jego istnieniu. Straż także nie musiała zostawać powiadomiona o tożsamości Ivanovy. Człowiek ten potrafił doskonale przemknąć się obok wartowników i dotrzeć gdziekolwiek chciał na terenie Pałacu Słońca. Należał do najbardziej oddanych ludzi Królestwa.
- Królu Aleksandrze -wyprostował się, utrzymując przy tym powagę i majestat.- Pański syn czeka w gabinecie.
Aleksander nie musiał nawet pytać, o którego syna chodzi. Nie musiał też pytać, do którego gabinetu ma się udać. W pałacu istniał bowiem jeden tajemny, ukryty przed innymi gabinet, gdzie dostęp miał tylko sam król i jego najbardziej zaufani ludzie. Natychmiast się też tam udali. Wnętrze nie było specjalnie duże, ani specjalnie zadbane. Kilka regałów, kilka najprostszych krzeseł, jedno biurko i masa papierów. Niektóre były bardziej, inne mniej ważne. Poufne korespondencje przywódców wielkich rodów, dane wywiadowcze... Znajdowały się też tutaj spisane raporty strażników królewskich dzieci. Najbardziej niepokojące zdawały się zeznania byłego złodzieja, który miał trzymać pieczę nad Xavirą. Tak naprawdę był oczywiście człowiekiem Ivanovy.
Gdy mężczyźni weszli do gabinetu, czekał tam na nich szczupły młodzieniec o zadartym nosie, szmaragdowych oczach i złotych włosach. Kropkę w kropkę, jak jego ojciec. Można by go porównać do Telemaka, tylko matkę mięli inną.
- Wszystko zostało zrobione tak, jak chciałeś -odezwał się do ojca Werindor.- Spotkanie z Gildią Złodziei powinno rzucić więcej światła na sprawę śmierci Jazona.


Mistrz Gry: Arana Merimangë

Pierwszą istotną rzeczą, którą trzeba było zrobić po przebudzeniu, było namówienie Wargo na pozostanie w zamtuzie. Alchemik wiedział dużo o uzdrawianiu, mógł też usunąć bliznę z dłoni Arany. Pozostawał jeszcze jeden argument: mężczyzna poznał zamtuz, wiedział o zamachu i był dobrze poinformowany. Wypuszczenie go stąd z kwitkiem było bardzo niebezpieczne. Gdy usłyszał ofertę, jego wyraz twarzy nie zmienił się: przeczesał tylko zaniedbane włosy palcami odzianymi w białą, czystą rękawiczkę medyczną.
- Zamierzałem osiąść w stolicy na pewien czas. Mam trochę swoich rzeczy ulokowanych w pobliskim depozycie. Jeśli to możliwe, chciałbym urządzić się po swojemu -oświadczył lakonicznie, po czym zamknął ten temat.*
Teraz trzeba było wziąć się za cel priorytetowy: wytropić tego, kto chciał śmierci Arany i dowiedzieć się wszystkiego, o tej sprawie. Tutaj za wszystko miały zabrać się Pszczółki. Powoli i z trudem, ale dziewczynie udało się obmyślić jak najlepszy plan działania, a później wysłać wiadomości do każdej z jej agentek (bądź agentów). Była w swoim żywiole i zdawało się, że nie pozostaje już nic innego, jak biernie czekać na rezultaty działań dziewczyn. To okazało się jednak tylko błędnym przypuszczeniem.**
Relacja z Pszczółkami różniła się od tej, którą utrzymywała z nimi jako ich burdelmama. Tutaj nie mogła na nich naciskać, wydawać im jawnych poleceń bądź zastraszać. Same Pszczółki też miały na nią niezłe haki. Trzeba było działać delikatnie, zwłaszcza zważając na to, jakie odpowiedzi dostała Arana.
"Po tym zamachu boję się dalej dla Pani węszyć, przykro mi" -pisała Gąska.
"To nic osobistego, jednak wolałabym się wycofać" -tłumaczyła się Kotka.
"Pensja dziwki całkowicie mi już wystarcza" -bez ogródek twierdziła Myszka.
Tak więc, z kilkunastu agentek, Aranie zostały tylko cztery osoby, które dalej bez przeszkód chciały dla niej zdobywać informacje. Dwie inne jeszcze się wahały, może udałoby się je przekonać. Cała reszta zdawała się wycofać na razie z tego interesu- przynajmniej do czasu, w którym Merimangë znów stanie twardo na nogach. Trzeba było dobrze zastanowić się, gdzie wysłać ludzi i jakie dokładnie dać im zadania.
W końcu nadeszła chwila, gdy właścicielka zamtuza pojawiła się w jadalni i wygłosiła przemowę do swoich podopiecznych. Udało jej się wygłosić przemowę, która przywróciła do porządku większość dziwek. Oczywiście, nie załatwiało to sprawy z Pszczółkami, ale poprawiało morale.***
Sprawy biurowe udało się dziewczynie załatwić w jeden dzień. Oczywiście, istniały jakieś niedogodności, którymi w normalnych warunkach już dawno by się zajęła, ale na chwilę obecną nie było na to czasu. Zamtuz działał i przynosił zyski zbliżone do tych sprzed zamachu, to było najważniejsze. Teraz można się było zająć sprawami osobistymi: podjąć odpowiednie działania i pociągnąć za odpowiednie sznurki.
Tak minęły kolejne dwa dni: zajmowanie się dziewczynami i porządkowanie spraw. W tym czasie do piwnicy przybytku przeniósł się Wargo, ku wielkiemu niezadowoleniu Kolera Lebiody. Właścicielka zamtuza miała nawet okazję zajrzeć do jego komnaty podczas zmiany opatrunku. Kilka rzeczy z depozytów oznaczało dwie pełne szafy alchemicznych składników, mieszadełek, fiolek i całego sprzętu. Były też trzy stołu: jeden alchemiczny, drugi zaś do pisania listów, czytania i sporządzania notatek. Dziewczyna mogła zastanowić się nad tym, by nie wysłać którejś z dziewczyn, by przejrzeć korespondencję mężczyzny. Trzeci stół zajmowało ogromne terrarium z... Ślimakami Atramentowymi.
Były to stworzenia powszechnie wykorzystywane w całym Trójlesie, a hodowali je głównie krasnoludowie. Ba! Mięli na nie monopol. Niemniej, Ajhada rządziła się własnymi prawami: choć oficjalnie nie można było tych stworzeń hodować (a jeśli ktoś kupił sobie jednego bądź kilka na własny użytek, musiał mieć na to stosowne dokumenty), to jednak wszyscy przymykali na to oko. Samo wykorzystanie ślimaków było bardzo proste: wsadzało się jednego do kałamarza i delikatnie nakłuwało piórem. Stworzenie wypuszczało wtedy ze swojego ciała... Atrament. Kto by się domyślił? Czasem trzeba było je tylko karmić kawałkami sałaty bądź inną roślinką. Żyły długo, dorastały do dziesięciu centymetrów długości, nie potrzebowały światła i nie posiadały muszli. Ich kolor, oczywiście, był czarny: tak jak atrament, który z siebie wydalały.
Arana zastała Momochiego, gdy ten delikatnie stukał w terrarium, budząc kilkanaście starszych osobników. Maluchy już próbowały wydostać się po szybie. Karmił je Sałatką Złotych Elfów, która była tego dnia na śniadanie: ślimaki alchemika były naprawdę dobrze odżywione. Mężczyzna zmienił jej bandaż i jeszcze raz przypomniał o możliwości usunięcia blizny. Podyskutowali chwilę, po czym Wargo wrócił do swoich zajęć.
Po rozmowie w piwnicy, Kira na nowo zaczęła otwierać się przed Araną. Trudno było to nazwać przyjaźnią: wiele zmieniło się w ich życiu, odkąd przestały ze sobą rozmawiać dawno temu. Teraz jednak relacja dziewczyn zmieniała się na lepsze. Nie były do siebie nastawione wrogo i właścicielka zamtuzu z radością odkryła, że rudowłosa wcale nie jest taką suką, jak się wszystkim zdawało. Co prawda, miała swoje nastroje- bywała irytująca szczególnie wtedy, gdy starała się popisać przed innymi, wyjść na lepszą, niż inne dziewczęta. Ślepa na jakąkolwiek krytykę, wpadała w niepohamowany gniew, gdy tylko ktoś zasugerował, że wcale nie jest tak doskonała, za jaką się podaje.
Nimfe była drugą prostytutką, z którą Arana utrzymywała naprawdę koleżeńskie relacje. Choć sama przestała dokuczać Kirze i naigrawać się z jej zachowań, mroczna elfka bynajmniej sobie nie odpuściła. Ich kłótnie, które trwały cały czas, gdy obie znalazły się dość blisko siebie, zdawały się być całkiem zabawne, przynajmniej do momentu, w którym sarkastyczne porównania i wyszukane aluzje zamieniały się w brutalne, pospolite wyzwiska wyjęte żywcem z rynsztoka.
Co do klientów- nic niezwykłego. Czasem ktoś pytał, dlaczego właścicielki nie było tak długo. Innym razem przyszedł ktoś nieznajomy, kogo trzeba było sprawdzić. Ajhada żyła swoim życiem, a ten, kto wynajął zabójcę, jakby rozpłynął się w powietrze. Nic też nie wskazywało na to, by któraś z Pszczółek dowiedziała się czegokolwiek pożytecznego.
Trzeciego dnia Arana została obudzona w nietypowych okolicznościach. Pora była jeszcze zbyt wczesna, by rozpocząć ćwiczenia, gdy w jej komnatach słychać było pospieszne kroki. Dwie osoby. Kolejni zabójcy? Właścicielka zamtuza zerwała się z miejsca, jakby oczekując uzbrojonych mężczyzn. Nim jednak zaczęła krzyczeć bądź rzuciła w napastników sztyletem, do jej sypialni wbiegły Kira i Nimfe. Zadyszane, pobudzone i całkowicie czymś przejęte.
- Vingardus Blathh’rose... -zaczęła Kira, niezależnie od tego, czy Arana poinformowała ją przez ostatnie dni o jej romansie z Naczelnym Dowódcą Wojsk Ajhadzkich.
- ...właśnie tutaj zmierza! -dokończyła Nimfe, której oczy ostro błyszczały. Pod nosem miała jeszcze ślady Gilotynu.


Mistrz Gry: Xavira

Po przeprowadzeniu wszystkich rozmów księżniczka musiała przygotować się do pojedynku. Należało ładnie wyglądać, a przy tym tak dobrać strój, by nie przeszkadzał podczas jazdy konnej. Gdy zrobiła już to wszystko, trzeba było udać się do królewskich stajni, gdzie były trzymane najlepsze Eliig Ferra w stolicy. Prócz tego, rodzina królewska posiadała także silnego, wyszkolonego samca Gryfa, któremu ostatnio urodziły się dwa młode gryfiątka. Zwierzęta te wychowują potomstwo w parach: matka karmie je na początku, a gdy same zaczynają polować, opiekę nad nimi przejmuje ojciec. Tak więc trzy latające, szlachetnej krwi stworzenia czekały na rodzinę królewską.
Gryfy były rzadkością na całym kontynencie. Większość oswojonych osobników posiadał Trójsojusz: przymierze o nieagresję państw Aleksandryjczyków, Złotych Elfów i Krasnoludów. Wcześniej tylko armia Cesarzowej dosiadała tych stworzeń, jednak po utworzeniu Trójsojuszu, Złote Elfy zgodziły się na równy ich podział pomiędzy te trzy państwa. Tak czy inaczej, rodzina królewska je posiadała, ale nikt nie ważył się ich dosiąść. Nawet jazda konna była już niedzielną igraszką- powoli wszyscy stawali się bardzo leniwi.
W drodze do stajni, Xavira mijała bibliotekę, która usadowiona była na drugim piętrze Pałacu Słońca. Tutaj właśnie stała się rzecz niesłuchana. Korytarzem szedł jakiś mężczyzna, którego księżniczka widziała tu pierwszy raz. Strażnicy również, od razu stanęli w gotowości. Wyglądał na oko na trzydziestolatka. Posiadał złote włosy, które spięte były w koński ogon. Po bokach miał bokobrody. Kilkudniowy zarost, cienie pod oczami i orli, wydatny nos. Był wysoki. Nosił skórzane, czarne buty, brązowe spodnie i kamizelkę w tym samym kolorze, pod którą skryta była śnieżnobiała koszula. Wyglądał jak typowy sprzedawca krasnoludzkich zegarków (księżniczka nawet miała jeden, damski model, który dostała na zeszłe urodziny od ojca). Szedł, trzymając ręce w kieszeni, niedbale zgarbiony wpatrywał się w podłogę, widocznie zamyślony swoimi sprawami. Gdy zobaczył księżniczkę, podniósł tylko lekko głowę i spojrzał na nią. Miał żółte, jaskrawe oczy. Uśmiechnął się, jakby zobaczył starego przyjaciela.
- Hej, Xavii -rzucił wesoło i nie zatrzymując się, ruszył dalej, skręcając w najbliższy korytarz, który prowadził do biblioteki.
Strażnicy stali dęba: cali bladzi, ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. A gdy poszli sprawdzić, kto śmiał odezwać się tak do księżniczki, owego mężczyzny już nie było- zniknął gdzieś w labiryncie komnat i drzwi. Niezależnie od tego, co Xavira zrobiła bądź zamierzała zrobić z tym incydentem, trzeba było w końcu udać się do królewskiej stajni.
A działo się tam to, co dziać się powinno. Królowa marszczyła nosek, gdy jej mąż i Archer Letho pomagali jej dosiąść konia. Grenzio zdawał się pochłonięty widokiem Gryfa, jednak nie rozmawiał z Telemakiem. Dopiero teraz księżniczka mogła ocenić, czy udało jej się napuścić na siebie chłopców. Jej brat spokojnie zapinał konia: z rozmów prowadzonych wokół wywnioskowała, że pierwszy raz robi to całkiem sam. Zwykle to stajenni robili to za niego. Był opanowany, co rzadko mu się zdarzało. Z pewnością można było stwierdzić, że rozmowa z siostrą wpłynęła na niego znacząco.*
Sprawa z Grenziem wyglądała nieco inaczej: dziewczyna nie znała go zbyt dobrze i trudno było ocenić, czy wziął sobie do serca jej słowa. Niemniej, zdawał się milczący, nieobecny i ciągle wpatrywał się w dal. Można było przyjąć, że i on zamierza wygrać, choćby miał zbić Telemaka na kwaśne jabłko.** To zresztą powinien uczynić- był od jej brata znacznie większy, starszy i mężniejszy, choć dalej zdawał się być tylko chłopcem.
W końcu ruszyli. Xavirze szło całkiem dobrze: doskonale prowadziła swojego konia, przy czym nie zniszczyła sobie fryzury, ani nie pomięła ubrań podczas jazdy.*** Król jechał spokojnie, niemalże dostojnie. Rozmawiał z nomadem, który to zaś miał oko na chłopaków: ci bowiem postanowili nieco ze sobą rywalizować. Telemak galopował wolniej, ale pewniej zmierzał do celu, Grenzio zaś ciągle pospieszał swojego konia i wykonywał dzikie, ostre manewry. Okazał się być lepszym jeźdźcem. Najgorzej szło oczywiście jej matce, obok której jechała. Choć ta nie odezwała się do niej ani słowem, można było usłyszeć, jak marudzi pod nosem na zapach koni.
W końcu dojechali na miejsce: była to niemalże prawdziwa arena. Ubity piach, mnóstwo miejsc siedzących, ławek dla trenerów, mała altanka dla dam. Matka nalegała, by Xavira nie przeszkadzała mężczyznom i grzecznie napiła się z nią tam herbaty orzeźwiającej. Były to pierwsze słowa, które do niej wypowiedziała od jakiegoś już czasu. Gdy wszyscy już się rozsiedli, a chłopcy ubrali na siebie ochraniacze, hełmy i wszystkie inne rzeczy, z których większość wyglądała na nich komicznie, zaczęła się walka.
Grenzio spojrzał na Xavirę, gdy był już w pełnym rynsztunku, a później szaleńczo skoczył na jej brata, wykonując cięcie z góry. Telemak zasłonił się tarczą, odbijając przeciwnika i wymierzając cios z boku. Celny, ale słaby. Na płytowej zbroi srebrnowłosego nie powstała żadna rysa, choć zapewne poczuł to na ciele. Taka potyczka trwała jeszcze kilka minut, podczas której dziedzic tronu (wyposażony w puklerz i krótki miecz) osłaniał się i wymierzał precyzyjne ciosy, próbując odeprzeć przeciwnika. Grenzio zaś (który dzierżył w rękach dwa dłuższe miecze) szybko i dziko zadawał obrażenia, zirytowany obroną przeciwnika.
W końcu doszło do rozstrzygającego momentu: starszy chłopak ciął z góry, a gdy Telemak zablokował go tarczą, wymierzył mu pchnięcie prosto w mostek. Brat Xaviry nie uciekł jednak do tyłu, ani nie odbił ostrza: zamiast tego podskoczył i wykonał piruet. Miecz przeciwnika prześlizgnął się po jego zbroi, a sam Telemak z całej siły rąbnął Grencia rękojeścią swojego miecza w łopatkę. Srebrnowłosy na chwilę stracił równowagę, co błyskawicznie wykorzystał syn króla, kopiąc go pod kolanem i tarczą popychając na ubitą ziemię. Grenzio upadł twarzą w piasek.
Telemak wygrał.
Król aż podskoczył z wrażenia. Królowa także wybałuszyła oczy, choć miała je szeroko otwarte przez cały czas i mamrotała pod nosem, jakie to barbarzyńskie, że jej syn musi w tym uczestniczyć. Letho w tym czasie patrzył całkiem gdzie indziej: swoim spokojnym wzrokiem oceniał zachowanie Grenzia i Xaviry. Ten pierwszy spojrzał na księżniczkę oniemiały, a następnie na tego, który go pokonał. Miał w oczach czystą, zimną nienawiść.
Brat Xaviry podskoczył i zrzucił hełm, dając się ponieść ekscytacji, jak to miał w zwyczaju. Nie zwracał uwagi na srebrnowłosego, który powoli wstawał z ziemi. Trzymał w dłoni miecz. Wszystko trwało sekundę. Oczy króla zamarły w przerażeniu, gdy na moment przed tym zrozumiał, co się wydarzy. Xavira też zrozumiała. Grenzio brał zamach.
Ostrze ruszyło prosto na szyję Telemaka.
Dłoń Archera zacisnęła się na ostrzu miecza, niemal natychmiast trysnęła z niej krew. Udało mu się w ostatniej chwili doskoczyć i zablokować cięcie własną ręką. Drugą wziął szybki zamach i wymierzył Grenziemu ostry, głośny policzek. Hełm chłopaka odleciał kilka metrów do tyłu, a sam srebrnowłosy upadł na ziemię, sycząc z bólu. Na twarzy miał odbitą, czerwoną dłoń nomada.

---

* Rzut dla: Liuks
Czynność: Wydobycie od dzieci informacji ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 75% ; Wynik: 20
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Liuks
Czynność: Odnalezienie się w Targu Pajaców ; Określona: Architektura (si, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 10% ; Wynik: 1
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Liuks
Czynność: Rozeznanie w towarach i cenach ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 93
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Christopher
Czynność: Pomoc w zabijaniu okien ; Określona: Rzemieślnictwo (szy, wt) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 48% ; Wynik: 15
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Christopher
Czynność: Szukanie potrzebnych przedmiotów ; Określona: Pozyskiwanie Materiałów (sw, sze) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 48% ; Wynik: 93
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Christopher
Czynność: Wiedza na temat Zimowej Wojny ; Określona: Wiedza Społeczna (in, cha) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 58% ; Wynik: 93 
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Morderstwo Deja Vu ; Określona: Broń Jednoręczna (pe, si) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 79
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Uniknięcie bełtów ; Określona: Uniki (szy, sw) ; Poziom Trudności: V ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 81
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Rogan gro Kharz
Czynność: Utrzymanie świadomości ; Określona: Wytrzymałość (wt) ; Próg wykonania: 80% ; Wynik: 18
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Namówienie alchemika ; Określona: Retoryka (cha, in) + Blizna na prawej dłoni ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 74% ; Wynik: 68 
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Przekonanie Pszczółek ; Określona: Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 65% ; Wynik: 99
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Wprowadzenie porządków w zamtuzie ; Określona:  Przywództwo (cha, sw) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 90% ; Wynik: 29
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Xavira
Czynność: Przekonanie Telemaka ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 75% ; Wynik: 28
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Xavira
Czynność: Przekonanie Grenzia ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 75% ; Wynik: 48
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Xavira
Czynność: Jazda konna na plac treningowy ; Określona: Jeździectwo (cha, wt) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 32
Rezultat: POZYTYWNY

---

Liuks otrzymuje 2 punkty karmy
Liuks otrzymuje 2% do zdolności: Architektura
Christopher otrzymuje 2% do zdolności: Rzemieślnictwo
Rogan gro Kharz otrzymuje 2% do zdolności: Broń Jednoręczna
Arana Merimangë otrzymuje 1% do zdolności: Retoryka
Xavira otrzymuje 1% do zdolności: Retoryka
Xavira otrzymuje 1% do zdolności: Jeździectwo
Christopher Flamesong kończy rozdział gry "Rekrut" i otrzymuje następujące bonusy do wybranych przez siebie Zdolności: 2% do Zdolności Arcymistrzowskiej, 3% do Zdolności Mistrzowskiej, 10% do Zdolności Zaawansowanej, 15% do Zdolności Średnio-zaawansowanej, 20% do Zdolności Podstawowej. Jeśli dany typ zdolności nie występuje w Karcie Postaci, można przeznaczyć zdobyte procenty na zdolność niższego stopnia.
Rogan gro Kharz kończy rozdział gry "Zasadzka" i otrzymuje następujące bonusy do wybranych przez siebie Zdolności: 2% do Zdolności Arcymistrzowskiej, 3% do Zdolności Mistrzowskiej, 10% do Zdolności Zaawansowanej, 15% do Zdolności Średnio-zaawansowanej, 20% do Zdolności Podstawowej. Jeśli dany typ zdolności nie występuje w Karcie Postaci, można przeznaczyć zdobyte procenty na zdolność niższego stopnia.

---

//Raszuu: Chciałbym, byś w swoim następnym odpisie opisał wygląd obozu oraz jego nazwę. Możesz też opisać poszczególnych członków swojej bandy.
»Zamieszczono 02-02-2019 13:560
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50533
Postac: Avrel Alliser

Nie myślał już przeszłości, o tym, co zdarzyło się w celi. Nie zastanawiał jakim cudem żyje, czemu akurat Sorbet optował za nie zabijaniem i dlaczego Sennar pozwolił iść za nimi. Nie myślał też o przyszłości, dokąd zdążali, na jak długo odsunięto jego śmierć, czy nie zabiją go jak tylko dotrą na miejsce. Liczyło się tylko to co tu i teraz, kolejne uniknięte uderzenie kamieniem, następny podbieg, jeszcze jedno gruzowisko do ostrożnego ominięcia, starać się nie wdychać za dużo pyłu, zamknąć na chwilę oczy dla ochrony przed kurzem, nie przystawać na długo, aby nie stracić z oczu elfów…
Świat Avrela ograniczał się do tych korytarzy i czwórki towarzyszy. Nic więcej się nie liczyło, o niczym więcej nie myślał. Potrzebowałby do tego sił, których nie miał, zarówno tych fizycznych, jak i psychicznych. Przestał się bać, czuć rozpacz, już nie był w stanie robić czegoś innego poza brnięciem do przodu.
Gdyby nie ten dziwny, z zupełnie innej niż domyślnie strony osiągnięty, stan odwagi, nie zaproponowałby pomocy Majak. Zbyt mocno obawiałby się podejrzliwości ze strony elfów. A tak, nawet udało mu się zatamować krwawienie i podwyższyć swoją ocenę.
Chwila swoistego odpoczynku, oderwania od rzeczywistości ucieczki poprzez zajęcie się opatrywaniem ran, nie trwała długo. Cały świat, a w szczególności straż, nie czekali. Zorientowali się, że uciekli im więźniowie, ruszyli więc w pogoń. Z psami. Niedobrze. Trzeba brnąć dalej, niekończące się korytarze…
Aż do piwnicy. Gdzie czekało na nich więcej elfów, woda, ubrania, jedzenie, broń. Naprawdę wszystko zaplanowali, przypadkiem nie da się natrafić na coś takiego. Sennar zajął się zabezpieczaniem drzwi, a byli więźniowie, w tym też i Avrel - zaakceptowany jedynie dlatego, że przyszedł z resztą, co go nieszczególnie dziwiło - zabrali się za korzystanie ze zgromadzonych w piwnicy dóbr. Zmyli z siebie brud i przebrali w czyste ubrania. Nareszcie Avrel mógł poczuć się trochę bardziej żywy.
Może nie na długo. Znowu sobie o nim przypomnieli w najgorszym momencie, kiedy już poznał cały plan, kiedy mieli już do wyboru tylko zaufać albo zabić. Teraz, z nowymi elfami, miałby jeszcze mniejsze szanse w walce o życie, nie mówiąc już o wciąż nikłych siłach. Po prostu czekał, mimochodem zastanawiając się czy to teraz, czy udało mu się jakimś cudem odłożyć własną śmierć tylko na krótki czas. Aby jeszcze trochę pooddychać i pocieszyć się złudzeniem, że żyje.
I kolejny raz cudem uniknął śmierci. Skąd to niesamowite szczęście, nie wiedział.
Acz żałował, iż nie obejmowało “nie trafianie do cel śmierci i nie bycie skazywanym na powieszenie”. 
I zaczął też żałować, że nie potrafił jeździć konno. Wiedział jak na konia wsiąść, teoretycznie, no i oczywiście bardzo ważna, istotna rzecz, nigdy nie podchodź od tyłu, niech cię koń zobaczy. I to by było na tyle.
Majak w porządnej sukience wyglądała całkiem ładnie.
Jakoś udało mu się wsiąść na białą klacz i nie spaść z drugiej strony. Ani z żadnej strony. Prawdziwa przygoda zacznie się w momencie, w którym ruszy z miejsca.
Ale dokąd próbować się dostać?
Dręczyła go wciąż myśl o tym mieczu, leżącym pod szafą. Powinien go chyba zabrać ze sobą, a nie tak zostawiać na pastwę losu. Czy to jednak nie jest zbyt ryzykowne?
Prawie spadł, to naprawdę trudne, książki nie kłamały.
Śnił o nim.
Naprawdę musiał go ze sobą zabrać.
Był też pewien jednego: skoro żyje, to powinien dowiedzieć się dlaczego miał umrzeć. A aby to osiągnąć, musiał żyć. A nie poradziłby sobie z przeżywaniem, ukrywaniem się na własną rękę. Po pierwsze musiałby opuścić miasto. Owszem, są na pewno uciekinierzy w mieście, ale to naprawdę mistrzowie znikania. A poza miastem, w dziczy…
Skoro chciano go zabić tak szybko, że aż z pominięciem procedur prawa, to będą go szukać, nie odpuszczą. Nie mógł narażać rodziców, przyjaciół za wielu nie miał, poza tym, czy na pewno by mu pomogli, czy by mu uwierzyli, za duży mętlik w głowie, aby się nad tym teraz zastanawiać.
Elfy były najlepszą opcją na ten moment.
Tylko ten miecz…
Nie miał pewności czy wciąż tam był, równie dobrze mogli przeszukać już jego pokój i znaleźć broń. Wracać i narażać się po nic?
Ale musiał spróbować. Pojedzie tam teraz i sprawdzi czy będzie w stanie zakraść się jakoś, czy coś, może przebranie i kłamstwa zdadzą egzamin, ale jeśli okaże się to zbyt ryzykowne, zostawi miecz i ruszy do obozu, postanowił.
Czemu czytał o jeździe konnej, a nie o aktualnej polityce i niuansach społeczeństwa elfów?
Istotne pytanie, które zadawał sobie, próbując skierować klacz w odpowiednim kierunku.


Gracz: Nicole
»Zamieszczono 02-02-2019 14:020
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50534
Postać: Liuks

Złodzieja zaniepokoiła informacja o znikających dzieciach. Postanowił, że zbada sprawę, jednak musiał to zrobić później. Dzisiaj musiał spotkać się z Gildią Złodziei. Pożegnał dzieci i wrócił do domu. Liuks był zaskoczony tym co ujrzał za drugim murem. W jaki sposób udało się to wszystko ukryć? Tak wielkie i hałaśliwe miejsce? Odpowiedź mogła być tylko jedna - magia. To miejsce było przepełnione magią. Jakim jednak cudem tyle osób miało tu wstęp? Czy istnieją gdzieś jeszcze miejsca podobne do Targu Pajaców? To wydawało się właściwie niepokojące. Równie dobrze jakaś sekta lub kult mogły mieć swoją siedzibę w środku miasta i nikt by o tym nie wiedział..Bohater powoli budził się z pierwszego szoku. Kroczył przez niezwykle  zatłoczony, kolorowy jarmark. Podążał za rodzeństwem de Veth. Chociaż Alicja posyłała w jego kierunku promienne uśmiechy, nie odpowiadał jej tym samym. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Alicja chciała się z nim zaprzyjaźnić, może nawet więcej. Mimo to odpychał ją kompletnie milcząc swoją mową ciała. Liuks był przyzwyczajony zachowywać kamienny wyraz twarzy.Kiedy mieszkał w sierocińcu nauczył się ukrywać swoje emocje. Nie miał beztroskiego dzieciństwa. Surowe warunki oraz dyscyplina sprawiły, że większość czasu spędzał będąc skupionym na przyziemnych celach: zdobyciu pożywienia, środków czy cennych przedmiotów. Do tego wśród niego czaili się inni, którzy byli gotowi odebrać mu to co już posiadał. W Gild-Alden'ie ludzie dzielili się na łowców i ofiary. Liuks był wypaczony emocjonalnie. Okazywanie uczuć miało być słabością, która zdradzała jego prawdziwe myśli. Strach, złość a nawet radość mogły wprawić go w kłopoty to też nauczył się je wypierać. Nie znaczyło to jednak, że młodzieniec nie odczuwał emocji. Wręcz przeciwnie, duszenie ich w sobie przez tak długi czas sprawiły, że był jednym wielkim kłębowiskiem niewyrażonych uczuć..Alicja odwróciła się do Liuksa. Ten spojrzał na nią. Była istotnie piękna. Miała w sobie tyle gracji i wdzięku. Trudno było nie poczuć do niej sympatii. Wydawała się mu być równocześnie dziewczęca jak i kobieca..Wtem..


ALICJA:
Ach, ten targTo wspaniałe miejsceZmierzchu blaskolśniewa każde przejście
Ach, ten targpełen różnych ludzi.
Tłoczą się by rzec:

WSZYSCY:
Kupuj! 
Sprzedaj! 
Kupuj!
Sprzedaj! 
Kupuj!

ALICJA:
Kupić tutaj można różne cuda!
Stroje, błyskotki oraz broń
Już od wielu, wielu lat
Ukryty magią mały świat
Nie uświadczysz tutaj żadnych krat..

Liuks podążając za Alicją zatrzymał się przy kramie z bronią.

MIESZCZANKA:
Co tutaj robi ten młodzieniec?
Czyżby w gildii jakiś nowy złodziej był?.

HANDLARZ 1:
Przystojny jak na swój wiek
Nietypowa twarz jest ta
Pewnie także zręczne palce ma..

Drogę bohaterom zagrodził sprzedawca obuwia..

HANDLARZ 2:
Hej wy!
Hej wy!
Kupcie te buty!

Zza kramu wychylił się kolejny..

HANDLARZ 3:
Tu spójrz!
Ten nóż
Jest za półdarmo!

KLIENT:
Ja chcę ten miecz
Lecz jest za drogi!

ALICJA:
Jakże gwarny Targ Pajaców jest!

ALICJA: 
Ten oto człek handluje zegarkami
Te krasnoludzkie znajdziesz tutaj też
Atramentowe ślimaki
Smocze woły, drofury
Oraz najcenniejsze mikstury.

ALICJA:
Och, tak to tutaj właśnie
Jak ptak wolna czuję się, sam spójrz
Choć w sercu mam nieładnie
Mówię wprost dosadnie, 
ktoś musi zamieszkać w nim..

Liuks zarumienił się. Ruszyli dalej. Kilku starszych chłopców uprawia uliczny hazard.

MŁODZIEŃCY.:
Hej patrzcie przecie to Alicja de Veth
Jakże ta dziewczyna piękna jest
Zaraz za nią jest jej brat
Straszny z niego małolat
Lecz cóż to z nimi jest za chwat?

WSZYSCY:
Lecz cóż to z nimi jest za chwat?
Lecz cóż to z nimi jest za chwat? 
No cóż?

ALICJA:
W tym miejscu nie ma żadnej straży
W sekrecie targ trzymany jest
Nikt w Gild-Alden nie wie że
W miasta sercu chowa się
Wielką złodzei władczynię.

MŁODY VETH:
Teraz
Jak my
Służyć jej będziesz
Ten targ
Już czas
Twym domem będzie.

ALICJA:
Jakże gwarny Targ Pajaców jest!
To jedno z najpiękniejszych miejsc!

WSZYSCY: 
Kupić tutaj można różne cuda!
Stroje, błyskotki oraz broń
Nie zapomnij o tym że
Tu na targu dzieje się
Więc przyjdź na targ handlować tu!
Więc przyjdź na targ handlować tu!
Więc przyjdź na targ handlować z nami tu!

Liuks, Alicja i młody de Veth wydostają się z tłumu.

WSZYSCY:
Kupuj! 
Sprzedaj! 
Kupuj! 
Sprzedaj! 
Kupuj!


Liuks po wszystkim wysłuchał uważnie o tym jak działa Gildia Złodziei. Od początku zamierzał zostać Kierem. Włamywanie się i kradzież to był jego żywioł. Może i był zdolny kogoś zabić, ale wolał tego unikać. Nie znał się aż tak dobrze na handlu, aby zostać paserem, co innego agentem..Pozostało znaleźć jakiegoś trefla i karo do współpracy. Dzięki temu dostanie ciekawe i jakże opłacalne zlecenia. Działanie w pojedynkę nie miało sensu. W końcu po to postanowił przystąpić do Gildi Złodziei. W tym świecie trzeba mieć sojuszników, aby przetrwać i się wybić. Samodzielnie mogłeś co najwyżej odnieść heroiczną klęskę..Liuks nie mógł się doczekać pierwszego skoku. Na razie postanowił zignorować targ i rozpocząć inicjację jak zasugerowała mu Alicja. Nie był pewien co go czeka, jednak nie miał zamiaru robić kroków w tył..- Jestem gotowy. Chodźmy - powiedział.


Gracz: Sulik
»Zamieszczono 02-02-2019 15:190
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50535
Postać: Arana Merimangë

Zapanowanie nad dziewczynami przyszło Aranie z łatwością. Kobieta nauczyła się sprawnie nimi kierować tak, by nie buntowały się i były posłuszne. Znała je, a one znały ją. Wiedziały, że przy Aranie mają najwięcej przywilejów, korzyści i wolnej woli, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała im właścicielka. Miała wątpliwości co do Alchemika, bo już jedną ofertę odrzucił, jednak lokum, gdzie mógł robić co zechce było na tyle atrakcyjnym rozwiązaniem, aż Arana zdziwiła się z własnej skuteczności. Prościzna. Drugie pomieszczenie obok gabinetu Kolera Lebiody stało puste od lat, więc bez problemu mogła przekupić Momochiego. Gorzej było z Pszczółkami. Kobieta była wściekła z takiego obrotu spraw. Zdawała sobie sprawę, że agenci się bali, jednak źle ocenili sytuację, bo jeśli pierwszy zamach się nie udał, to z pewnością będzie drugi i kolejne. Należy jak najszybciej wyeliminować wroga, najlepiej będąc o krok przed nim. 

Najpierw skoncentrowała się na tych co zostali, później rozliczy się z tymi, co zrezygnowali. Hiro- mroczny elf o atletycznej budowie ciała, jej Niedźwiadek. Najwierniejszy, najzwinniejszy, najlepszy, ale zarazem najbardziej niebezpieczny z jej agentów. Jemu przydzieliła sprawdzenie pajaca. Ufała jego umiejętnościom i temu, że podczas obserwacji będzie niewidzialny. Charlotte, jako Króliczek zbierała informacje głównie z targu, na który chodziła regularnie. Miała też kilka koleżanek w Er Domina Santi i właśnie takie zadanie dostała aleksandryjka - wywęszyć czy u konkurencji cokolwiek wiadomo na temat przejęcia Lacrimosy przez rodzinę Blathh'rose oraz ataku na Aranę. Nataly, dostała pseudonim Sarenka, nie tylko dlatego, że miała bardzo długie nogi, ale tez przez to, że hobbystycznie zbierała grzyby w lesie, na obrzeżach miasta. Znała szlaki i ścieżki leśne. Dostała zadanie sprawdzenia co się dzieje w willi Merimangë. Arana bardzo długo walczyła by odzyskać tę posiadłość, jednak każda próba kończyła się niepowodzeniem, a sam dom i ogród sprawiał wrażenie pustego, ale zadbanego, więc ktoś czuwa, by budynek nie pustoszał. Słowik, Aleksy, pięknie śpiewał i tym talentem kusił klientki, łaknące romantycznej przygody- miał sprawdzić korespondencje Pana Momochi. Tym razem Arana przewidywała sukces operacji, bo oparła się na umiejętnościach i kontaktach najlepszych Pszczółek. Sprawę Kiry i Nimfe przejęła sama. Lubiła obie, mogła nawet przyznać, że je jako jedyne darzyła sympatią. Była zmuszona wziąć je na listę podejrzanych, choć czułaby się zdradzona, jeśli jej przypuszczenia okazałoby się prawdą.

Przez kolejne dni, Arana nauczyła się posługiwać się lewą ręką. Już nawet pisanie trwało o wiele krócej i mniej koślawo. Wiele czasu też poświęcała na ćwiczenie mięśni prawej dłoni. Potrafiła poruszać palcami i chwytać rzeczy, jednak nie był to do końca pewny chwyt. Przyzwyczaiła się też, do dziwnego mrowienia, gdy poruszała tą dłonią. Ale było to ciągle za mało! Chciała być sprawna w stu procentach i osiągnie ten stan najszybciej jak tylko się da.

Na zmianę opatrunku Arana była umówiona na konkretną godzinę, by nie zakłócać planu dnia Alchemika. Dłuższą chwilę przyglądała się ślimakom, zanim się odezwała:
- Witam. Widzę, że śniadanie smakowało nie tylko Panu.

Alchemik nie uśmiechnął się. Widocznie nie odebrał tego, jako żartu. Był trudnym partnerem do rozmowy, który do wszystkiego podchodził sceptycznie.
- Jestem osobą, która nie je zbyt dużo. Trudno jednak powiedzieć to samo o tych stworzeniach -odrzekł spokojnie, porządkując akwarium i nie obdarzając Arany spojrzeniem.

- Czytałam o nich wykład Apostafa Konowała. W ciekawy sposób przedstawił tę rasę- odpowiedziała na temat ślimaków. 

Alchemik nie skomentował tego od razu. Jeszcze chwilę pogrzebał w akwarium, po czym wyciągnął naprawdę dużego, tłustego ślimaka. Zwierzątko chwilę wierciło się w dłoni mężczyzny, po czym przyczepiło się do jego rękawiczki i leniwie zaczęło wspinać się po ręce. Wargo podszedł do Arany, wyciągając do niej rękę ze ślimakiem:
- Proszę. Sądzę, że powinien Ci się przydać. To jeden z moich najlepszych okazów.

Kobieta wyciągnęła lewą dłoń i poczekała aż zwierzątko wpełznie na nią. Zachichotała, kiedy sunął po jej skórze. 
-Łaskocze- odpowiedziała -Dziękuję. 
Arana poczekała cierpliwie aż ślimak ułoży się w jednym miejscu i przestanie zwiedzać fragmentów jej ciała.
-Przyszłam tutaj w innym celu, a mianowicie zmiany opatrunku i przy okazji ocenę, czy uda wykonać się Panu zabieg skutecznie. 

Zmiana opatrunku była czynnością, którą alchemik wykonał szybko i bezgłośnie. Gdy pracował, zdawało się, że nie zastanawia się nawet nad tym, co aktualnie robi. Skończył w ciągu kilku minut, a następnie skomentował stan blizny Arany:
- Wszystko zależy od Pani Szczęścia... Sądzę jednak, że mógłbym przepisać Pani jakiś eliksir, który mógłby zwiększyć szansę powodzenia. Uwarzenie czegoś takiego zajmie mi kilka dni, choć może zakupić Pani taki specyfik w jednym z miejsc bez tożsamości.

-A co potrzeba do uwarzenia specyfiku? Możliwe, że mam odpowiednie zioła. Jeśli nie, to zakupię albo półprodukty, albo sam eliksir- odpowiedziała pewnie. -Kwestia tylko, gdzie iść i jakie jest hasło?

Alchemik opowiedział Aranie w skrócie, czego by potrzebował. Od razu zaznaczył też swoją cenę: sześćset koron za pracę. Potrzebnych było kilkanaście składników alchemicznych, z których właścicielka zamtuza miała tylko dwa. Można było jednak dokupić resztę (bądź cały eliksir) u pewnej starej krosski, która prowadziła jedno z miejsc bez tożsamości. Mężczyzna zdradził Aranie hasło do owego miejsca.

Wracając na górę, Arana minęła Kirę i Nimfe, które nie znały umiaru i nigdy nie wiedziały kiedy przestać. Najczęściej kończyło się na rękoczynach i obie miały ślady zadrapań na ciele. Na szczęście starały się nie ranić odkrytych części.
-Kto się czubi, ten się lubi moje dziewczynki - zażartowała przechodząc i tym kończąc ich sprzeczkę. 

Gdy weszła ma czwarte piętro przygotowała dla nowego zwierzaka kwaterę w postaci wielkiego słoja po cukierkach. Na szczęście nie miała głowy, by uzupełnić zapasy słodkości.
- Władysław, to jest odpowiednie imię dla takiego dorodnego ślimaka jak Ty- powiedziała do zwierzaka i wpuściła go do nowego lokum.  

Arana przeznaczyła wieczór na kalkulowaniu budżetu zamtuza, by wliczyć do tego koszty ochrony, którą musiała koniecznie nająć. Nie po to by była skuteczna, ale po to by wszystkie prostytutki w Lacrimosie czuły się bezpiecznie. To była inwestycja, by dziewczyny i chłopcy nie bali się przyjmować obcych klientów. Nie otwieranie się na większe grono odwiedzających groziło zastojem i stagnacją. Przybytek musiał zarabiać, a Arana chciała by zarabiał coraz więcej. 

Po relaksującej kąpieli, wreszcie mogła położyć się do spania. Od chwili wybudzenia i przeprowadzki na górę, spała czujnie. Każdy, najmniejszy szmer potrafił ją obudzić. Tak się własnie stało, kiedy znów ktoś o nieodpowiedniej porze kręcił się po pokoju gościnnym. Arana zerwała się z łóżka i sięgnęła po sztylet, którego miała pod ręką, ukrytego przy ramie łoża. Z ulgą odetchnęła, widząc że to tylko Nimfe z Kirą. 
- Przy was to się nigdy nie wyśpię- skarciła je, zanim jeszcze coś powiedziały. 
Potem zauważyła ich nietypowe zachowanie i oczywiście gilotyn pod zgrabnym noskiem Nimfe. Otworzyła szerzej oczy, gdy usłyszała znane imię i nazwisko. Ucieszyła się. Wreszcie. Nie było go tak długo!
-To cudownie, tylko dlaczego tak wcześnie?- spytała ironicznie, bardziej siebie niż je. 
Musiała czym prędzej się ogarnąć. Przemyła twarz w zimnej, orzeźwiającej wodzie. Pospiesznie chwyciła za suknię, którą najłatwiej założyć. Ciemnozielona, z długą spódnicą, z górą wiązaną na szyi. Zgrabnie opinała jej ciało, na plecach tylko łopatki były odkryte. Włosy splotła w luźny warkocz, opadający na lewy bok. Na stópki nałożyła płaskie sandałki. Szybko rzuciła okiem na odbicie w lustrze i odesłała dziewczyny. Wyczekiwała kochanka w pokoju gości.


Gracz: Mikaela
»Zamieszczono 02-02-2019 15:230
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50536
Postać: Xavira

Xavira zawsze chciała dosiąść gryfa, jednak zawsze spotykała się z kategoryczną odmową. Raz nawet kiedyś samodzielnie próbowała uprowadzić zwierzę. Bezskutecznie. Złapana przez strażników, otrzymała od ojca surową karę. Nieznacznie wpłynęło to na zachowanie księżniczki. 

Kiedy wymijała na korytarzach pałacu młodego blondyna, nie raczyła obdarzyć go swym spojrzeniem. Ludzie szlachetnie urodzeni nie zwykli obdarzać spojrzeniem ludzi obcych, znacznie niższego stanu. Tak samo potraktowała go Xavira. Mimo to, wymijając młodzieńca dostrzegła jego wygląd.

Nie spodziewała się, gdy ten odezwał się do niej w ten sposób. Opuściła brwi, zacisnęła zęby i pięści. Lecz kiedy się obróciła, aby coś powiedzieć, ten skręcił do biblioteki i zniknął jej z oczu. 

Księżniczka zastanawiała się jeszcze nad tym przez jakiś czas. Jak jeden człowiek mógł tak po prostu zapaść się pod ziemię? Odpowiedź musiała być oczywista - tajne przejścia. Najwyraźniej w bibliotece lub jej pobliżu znajdowało się tajne przejście a ten ktoś je znał. Może powinna je odnaleźć? Teraz jednak nie miała czasu. Nie chciała się spóźnić.

Kiedy tylko Jej Wysokość znalazła się w stajni, zbierała pierwsze owoce swoich działań. Zarówno jej brat jak i syn Don Selwinio stali się wobec siebie wrodzy. Telemak najwyraźniej starał się udowodnić jaki samodzielny i zaradny, podczas gdy Grenzio wyglądał na niezwykle skupionego na przyszłej walce. Wszystko szło zgodnie z jej planem. Nie mogła się już doczekać pojedynku.

Na miejscu usiadła wraz z matką. Nie znosiła jej obecności. W jej oczach była nudna, ciągle miała z czymś problemy i była strasznie ograniczona. Od samego początku, królowa i księżniczka nie potrafiły się ze sobą dogadywać. Matka próbowała zapanować nad Xavirą, jednak bez rezultatów. W ostatecznym rozrachunku, matka oddaliła się od córki emocjonalnie. Nie potrafiła zrozumieć własnego dziecka. Im bardziej próbowała, tym najwyraźniej bardziej zatrważające myśli pojawiały się w jej głowie.

To wszystko było z pożytkiem dla Xaviry. Utrata uwagi matki sprawiła, że zyskała więcej swobody. Od teraz już prawie nikt nie patrzył jej na ręce. Tak się przynajmniej Xavirze zdawało. W końcu jednak miarka się przebrała i wysłano ją do armii.

Nie było tam źle. W dalszym ciągu miała świetne warunki. Wszyscy traktowali ją po królewsku. Wolna od bezpośredniej uwagi rodziców mogła bez większych przeszkód robić to co ją ciekawiło. A przyznać trzeba, wojsko bardzo ją interesowało.

Kiedy już chłopcy byli w pełnym rynsztunku, nie mogła już odwrócić wzroku w porównaniu do matki. Udało jej się. Chłopcy pałali do siebie nienawiścią. Nigdy nie widziała, żeby Telemak atakował z taką werwą. Grenzio był w natarciu. Uczucie, którym darzył Xavirę można było mierzyć częstotliwością zadawanych ciosów. W końcu poczuła przypływ jakże słodkiej adrenaliny.

Kiedy wynik walki był już znany, księżniczka wstała podobnie jak ojciec. Była zaskoczona. Kto by pomyślał, że Telemak tak bardzo weźmie sobie do serca słowa Xaviry. Jej brat wygrał. To był dla niej dobry wynik. Grenzio przegrał a to oznaczało, że ją rozczarował. Teraz będzie mieć wymówkę, aby źle potraktować tego podrostka z Gild-Alden'u. Na jej twarzy pojawił się uśmieszek triumfu. Ale to nie był koniec.

Kiedy Grenzio się podniósł, zmrużyła oczy. Wiedziała co się święci. Grenzio był wściekły. Jakie to urocze. Aż tak bardzo zależało mu na Jej Wysokości? Atak od tyłu na triumfującego przeciwnika? Widok ostrza zmierzającego w szyję jej brata wprawił ją w ekscytację. Wszystko skończyło się błyskawicznie, kiedy cios został zablokowany przez Letho. 

Xavira patrzyła na nomada, jej twarz stała się obojętna. Czyżby ją rozgryzł? Od początku czuła, że ją obserwuje, ocenia. Czy zdradziła się przed nim? Nie była jeszcze pewna. Wiedziała natomiast co ma robić dalej. Miała to już wcześniej zaplanowane. Musiała tylko wprowadzić poprawkę. Grenzio nie tylko przegrał z kretesem. Próbował zabić przyszłego króla!

Szok, strach, złość te uczucia miały dominować w Xavirze. Troska o brata i gniew wobec Grenzia. Pokaz czas zacząć.

- TELEMAK! - krzyknęła z całych sił do brata. Rękoma objęła poręcz altanki. Na jej twarzy pojawiła się trwoga.

Król doskoczył na miejsce pojedynku i przytulił własnego syna do piersi. Królowa jakby wahała się między tym, czy zemdleć, czy może jeszcze trochę popiszczeć. W końcu jej wzrok trafił na zakrwawioną dłoń nomada i jej nerwy nie wytrzymały. Osunęła się na krzesło, mdlejąc. Letho w tym czasie zdążył już wyciągnąć skądś bandaż i zaczął owijać sobie nim ranę. Nie panikował, choć jego klatka piersiowa unosiła się i opadała szeroko, gdy wciągał szybko powietrze do płuc. Gdy wszyscy byli zajęci Telemakiem, a potem powoli dochodzili do wniosku, że czas teraz zająć się Grenziem, Archer posłał Xavirze długie, przenikliwe spojrzenie. Bynajmniej nie odnalazła w nim współczucia dla zrażonej widokiem krwi i napięciem damy.

- Masz ogromne kłopoty, młodzieńcze! - krzyczał król, mierząc do Grenziego palcem. Chłopak zdawał się oszołomiony tym wszystkim.

- Tato... Ale no, nic się nie stało. Nic i tak nie mogło się stać... - zawodził cicho Telemak, któremu widocznie zrobiło się żal srebrnowłosego. Nie rozumiał powagi sytuacji.

- Nic? NIC!? Spójrz na rękę Archera! Jasna cholera, musisz z tym iść do medyka... - tu król zwrócił się już do Letho.

Ogarnianie emocji, chłopców i ogólnego zamieszania trwało w najlepsze. Nikt nie zwrócił uwagi na Xavirę, ani królową, która zemdlała.

Że też musiała akurat teraz. Nie można było pozwolić, aby sytuacja rozwijała się bez jej udziału, to też Xavira zignorowała matkę i wybiegła z altanki. Ruszyła w kierunku Telemaka i ojca.

- Telemaku, jak dobrze, że nic ci się nie stało - powiedziała przejętym głosem. - Mogłeś poważnie ucierpieć. To co sie stało było wprost niedopuszczalne! - Xavira zmieniła ton i odwróciła wzrok w kierunku Grenzia. Wydawała się być teraz wściekła.

Czas teraz było zrzucić całą odpowiedzialność za zamieszanie na Grenzia. Księżniczka opuściła głowę, zmarszczyła brwi i zacisnęła zęby.

- Co ty sobie wyobrażałeś!? Mogłeś go nawet zabić! Powinieneś za to zapłacić!

Król Aleksander umilkł na chwilę, gdy spostrzegł, że przybiegła jego córka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego żona zemdlała i podbiegł do niej, uprzednio wymieniając się porozumiewawczo spojrzeniami z nomadem. Telemak patrzył na siostrę nie wiedząc, co powinien zrobić. Czyżby jego bezpieczeństwo było dla Xaviry tak ważne?

- Ja nie... Ja... - zaczął coś bełkotać Grenzio, jakby dochodząc do siebie.

- Ty potworze! - przerwała mu królowa, która już oprzytomniała i równie gorąco jak Xavira zaczęła bluzgać na srebrnowłosego. - Mogłeś skrzywdzić mojego synka! Mogłeś go zranić, a nawet zabić! Powinnam Cię...

Aleksander nie czekał jednak, nim Królowa zakończy swoje wywody i zatkał jej usta dłonią, odciągając ją do tyłu. Sam już zdawał się myśleć trzeźwo i próbował opanować sytuację. Co teraz? Pomóc królowi w opanowaniu Pelopei, czy też zawiązać krótki sojusz z matką i rozpętać jeszcze większą awanturę?

Chociaż skierowanie gniewu króla na Grenzia było Xavirze na rękę, nie mogła tego zrobić. Sytuacja mogła być dużo bardziej skomplikowana niż się wydawało. Nie wiadome było, jakie motywy kierują ojca w stosunku do syna Don Selwinio. Do tego król zdawał się panować już nad swoimi emocjami. Nie warto było iść na przekór jego działaniom, gdyż szanse na dalsze wpływanie na jego decyzje spadały. Lepiej było zająć się wybielaniem swojej osoby. W końcu księżniczka Xavira chciała, aby jej brat wygrał prawda?

Xavira obróciła się w kierunku brata, podeszła do niego, po czym położyła swe ręce na jego barkach.

- Jak to dobrze, że to wszystko się skończyło bez większych szkód. Widać sam Varros czuwa nad twoim losem - uśmiechnęła się po raz pierwszy. Zaraz jednak opuściła ręce na dół splatając ze sobą dłonie i spuściła wzrok na ziemię, jakby z poczucia winy. - Nie spodziewałam się, że Grenzio mógłby się dopuścić czegoś takiego. Powinnam była się tego domyślić.

Telemak nijak nie skomentował zachowania siostry. Wydawać by się mogło, że zastanawia się nad tym, czy odsunąć się od niej, czy też niezdarnie się uśmiechnąć i zbagatelizować tę sprawę.

W końcu jednak całe zamieszanie musiało zostać ogarnięte i wszyscy ruszyli w stronę pałacu. Atmosfera nie była przyjazna, choć nie była też napięta: wszystko to było zasługą Aleksandra, który obiecał, że porozmawia z Grenziem jeszcze dziś, ale nie zaalarmuje jego ojca.

W trakcie jazdy, król podjechał konno bliżej córki. Nikt inny nie mógł z tej odległości słyszeć ich rozmowy:

- Dobrze się dziś zachowałaś - powiedział pewnie, choć cicho. Nie patrzył na Xavirę, a rozglądał się po horyzoncie. - Nie sądziłem, że tak zależy Ci na bracie... Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wreszcie stworzyliście jakieś wspólne relacje.

Xavira, chociaż odpowiadając również nie odwróciła głowy w stronę swego rozmówcy zerkała na niego.

- Ojcze. Po prostu zdaję sobie sprawę z konsekwencji, które by nastały, gdyby coś przydarzyło się złego mojemu bratu - tłumaczyła się księżniczka. - To byłoby straszne, gdyby jedyny następca tronu stracił życie. Władza w kraju mogłaby być zagrożona, a w konsekwencji nastąpiłby chaos. Nie można dopuścić do takiego obrotu spraw - Xavira zauważyła, że brzmi zbyt racjonalnie. - Poza tym nie chciałabym stracić brata po raz drugi - spuściła głowę.

- Jestem pewien, że dalibyśmy sobie radę. Niemniej, nie ma sensu o tym myśleć. Telemak będzie w przyszłości dobrym królem - odrzekł król, a gdy jego córka wspomniała o utracie brata, położył jej dłoń na ramieniu. - Śmierć Jazona była dla nas wszystkich wielkim ciosem.

Następnie odjechał kawałek, by zacząć rozmowę z nomadem. Murzyn ciągle krwawił z dłoni, choć na jego twarzy nie rysował się ból bądź inne nieprzyjemne uczucie. Zbagatelizował ranę, jakby nic się nie stało.

Xavira również podjechała do Archera Letho. Pragnęła wyrazić nie tyle współczucie wobec doznanej szkody, lecz wdzięczność za przytomną reakcję i ocalenie Telemaka.

- Jak to dobrze, że zareagowałeś w samą porę Archerze Letho. Sądzę, że mój ojciec powinien cię nagrodzić za twoje poświęcenie - powiedziała księżniczka pewnym głosem.

Nomad po prostu skinął głową i nie dając się wciągnąć do dyskusji odpowiedział:

- Takie jest moje zadanie - po czym zamilkł.

Cała szóstka wróciła konno do stajni. Czas było odpocząć przed szkoleniem z magii. Do tego należało powiadomić przyjaciółki o zaproszeniu na podwieczorek.

Xavira odprężała się biorąc masaż. Jedna ze służek masowała starannie jej plecy. Nasmarowane olejkiem ciało uginało się pod palcami doświadczonej masażystki. Życie księżniczki było całkiem błogie, przynajmniej na takie wyglądało.

Rozmyślała o Grenzio i skutkach, które wywołały wydarzenia z pojedynku. Bez względu na to, czy Xavira zostanie uznana za współwinną, Grenzio był w dużo gorszej sytuacji. Pelopea z pewnością kazała by go odesłać jak najprędzej z pałacu. Zamiary ojca wobec tego osła były jednak wciąż nieznane. Z całą pewnością jednak zawiódł oczekiwania rodziny królewskiej.

Ważne teraz miały być relacje po tym wydarzeniu między Xavirą a Grenziem. Ten głupiec z pewnością czuje się winny. Dał się ponieść emocjom; żądzy zaspokojenia swojej potrzeby bycia zaakceptowanym przez księżniczkę. A teraz tylko sprawa się pogorszyła. Zawiódł ją podwójnie: nie pokonał Telemaka i omal nie dopuścił się zabójstwa. Obecna postawa wobec Grenzia zdawała się być oczywista - odrzucenie.


Gracz: Azula
»Zamieszczono 02-02-2019 15:280
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50537
Mistrz Gry: Avrel Alliser

Trudno jest mówić o tym, co czuł dokładnie Avrel. Strach, przygnębienie, spokój, panika, gniew... Wszystko mieszało się ze sobą, ale nie łączyło. W rezultacie co sekundę zdawało mu się, że patrzy na wszystko z innej perspektywy, że musi zrobić coś całkowicie innego od tego, co postanowił. Wygrała jednak ta odrobina zdrowego rozsądku, która mężczyźnie została. Iść po miecz, a potem dołączyć do elfów... Choć nie... Może pogalopować najpierw do rodziców? Tak czy inaczej: najpierw iść po miecz.
A iść znaczyło dokładnie tyle co... Iść. Jazda konna wychodziła mu tak dziwacznie i śmiesznie, że już po chwili zwrócił na siebie uwagę nocnych przechodniów. Musiał więc zejść z wierzchowca i prowadzić zwierzę, co okazało się o wiele łatwiejszym zadaniem. Nie dlatego, że potrafił zajmować się końmi. To raczej koń okazał się być wyrozumiały. Wszystko wydawało się zmierzać w dobrym kierunku, dopóki na drodze Allisera nie stanęli strażnicy.
Była ich grupka i zdawało się, że są młodsi od niego. Nie był to rzadki widok: straż przyjmowała rekrutów już od piętnastego, szesnastego roku życia. Urodziłeś się biedny? Idź do straży! Zamiast umrzeć w wojsku bądź budować drogi, będziesz przez cały czas szlajał się po okolicy i pilnował, żeby nie było bójek, ani żeby żaden pijak nie szczał na bloki. Nie musiałeś nawet być biedny. Wystarczyło, że chciałeś zarobić trochę grosza na piwo, dobre jedzenie i błyskotkę dla dziewczyny, którą będziesz mógł zająć się w nocy, gdy zbrzydnie Ci już piwo i dobre jedzenie.
Stali w grupce kilka metrów dalej i zdawało się, że obserwują go od jakiegoś czasu. Szeptali między sobą. Dwie dziewczyny, dwójka chłopaków. Uzbrojeni w krótkie miecze. Trójka z nich wydawała się dzieciakami, które miała wielkie marzenia i uwielbiała słuchać ballad. Ten typ młodzieży, który udaje, że lubi piwo, a następnie zarzeka się, że zna się na smokach, bo dziadek znał kiedyś jednego krossa, który... Ehh... W każdym razie, byli dzieciakami. Avrel mógłby ich położyć jednym zaklęciem. Czwarty też był dzieciakiem, ale masywniejszym, z wygoloną głową i tatuażem na ramieniu. Widocznie musiał nauczyć nowych rekrutów nocnego stróżowania.
- Cicho! Idzie! -usłyszał Alliser, choć nie był do końca pewny, który z tej grupki to powiedział.- No idź do niego... No...
Po krótkiej kłótni trójka strażników miejskich schowała się za jednym z bloków, wyganiając przy tym jakiegoś biednego kota. Mniej dyskretni być już nie mogli. Na ulicy została naprawdę młoda dziewczyna, może piętnastoletnia. Poprawiła szybko czarne, obcięte przy ramieniu włosy i wciągnęła powietrze, żeby jej małe piersi były choć trochę widoczne przez skórzany pancerz. Sięgała mężczyźnie do mostka. Podeszła do niego dumnie i...
- Panie Alliser, jest pan aresztowany! -oświadczyła całkiem poważnie, patrząc mu w oczy.
Co!? Jeszcze przed chwilą wydawało się, że te dzieciaki dworują sobie z niego, nie poznały go... A teraz... Na dodatek znają jego nazwisko, cała straż miejska musi mieć już jego portret pamięciowy, musi...
- Żartuję tylko... -zaśmiała się słodko dziewczyna, rumieniąc się i patrząc mu w oczy. Nie zatrzymywała go, natomiast szła obok niego.- Bo wie pan... Studiuje pan z moim bratem... Eligrey'em. Taki brunet, kojarzy pan?
Avrel istotnie znał Eligrey'a. Był nieco młodszy od niego i, czego każdy inny student płci męskiej mu zazdrościł, zabójczo przystojny. Zaczesane do tyłu, długie włosy, szlachecka, ale nie arogancka twarz, szmaragdowe, jasne oczy. Także budowę ciała miał świetną, nie mówiąc już o strojach, które to podkreślały. Co więcej, ów mężczyzna także specjalizował się w żywiole błyskawicy. Raz nawet chciał pogadać o tym z Alliserem, ale ten musiał wtedy pędzić do sklepu. Przy kolejnej rozmowie wyszło tak samo. Nic więc dziwnego, że aleksandryjczyk nie zaczepiał go po raz kolejny, choć Avrelowi zapewne zrobiło się wtedy głupio. Mógłby naprawić tę sytuację, gdyby nie to... Że jest teraz uciekinierem i musi dać nogę z miasta.
- ...i ja się nazywam Vincy, tak w ogóle. I znam pana, bo kiedyś jak pan wychodził z zajęć, to mój brat też wychodził i się go spytałam... I potem to wie pan, takie różne się słyszy... Że pan jest magiem takim silnym i na wielu przygodach już pan był... -strażniczka zaczynała się mieszać. Coraz bardziej robiła się także czerwona, a gdy przechodzili obok miejsca, gdzie ukryli się jej koledzy, brzmiała już niemal tak, jakby przepraszała mężczyznę, że go zaczepiła.- ...no i tak sobie pomyślałam, jak już mi powiedziały dziewczyny, że... Może chce pan gdzieś ze mną wyjść jutro? Ale tak bez reszty, tak byśmy sami poszli... Znaczy: ja i pan. Jeśli pan chce...
Ostatnie słowa wypowiedziała już niemal bezgłośnie. Stanęła w miejscu i z dużymi, przestraszonymi oczami oczekiwała jego reakcji. Nie zauważyła tego, że ma przy sobie nową klacz. Nie zwróciła uwagi na nowy strój. Podobnie zmęczenie w jego oczach i rozszalałe nerwy umknęły jej uwadze. Ot, młodzieńcza miłość jest ślepa.*
Niezależnie od tego, jakim sposobem mu się to udało, w końcu opuścił nastolatkę i udał się z klaczą do swojego domu. A ten, jak mógł się spodziewać, był zamknięty na trzy spusty. Na dodatek na drzwiach wisiała karteczka z notatką: "Sklep zamknięty do odwołania z powodu wyjazdu właściciela i zaginięcia jedynego sprzedawcy, podpisano: Humbert Szycha". Czyli wszyscy myśleli, że Avrel zaginął? To miało sens, w końcu nikt nie wstawił się za nim, gdy był w celi. Ale gdzie wyjechał krasnolud?
W każdym razie, aleksandryjczyk mógł pogrzebać przy zamkach, jednak sforsowanie krasnoludzkich mechanizmów, nawet przez złodzieja, było trudnym zadaniem. A Avrel złodziejem nie był. Nic więc dziwnego, że pierwsza, druga, a nawet dwunasta próba nie przyniosła żadnego skutku.** Niemniej, trzeba było jakoś dostać się do swojego pokoju na piętrze. Może przez okno? Wszedłbym na grzbiet konia, chwycił się parapetu... Chyba by dosięgnął. No, może prawie...
Gdy tylko Alliser obszedł budynek wokół, by stanąć przed oknem do swojego pokoju, zobaczył je na oścież otwarte. Wewnątrz widać było światło, chyba od świecy. Była także lina, po której ktoś musiał się wspiąć, dostając w ten sposób do jego mieszkania. Ale jak? Po co? Wszystko jednak zaczęło układać się w całość: miecz. To on musiał być tak cenny, że ktoś postanowił wpakować go do więzienia i uśmiercić. To jednak też było wymuszone działanie. W końcu ktoś tak wpływowy, że mógł tak wykorzystać straż miejską, prokuraturę i sąd, musiał też mieć dość pieniędzy, by wynająć złodzieja albo kilku oprychów. Tyle na Avrela by wystarczyło.
Co też powiedzieć więcej? Lina twarda, obdzierająca skórę na rękach mężczyzny, a ów mężczyzna też wielką siłą nie dysponował. Nic więc dziwnego, że osłabiony fizycznie i psychicznie, nie dał rady dostać się do okna.*** Nim jednak podjął jakieś inne działanie, postać owiana w czarny płaszcz stanęła na parapecie z zaklętym mieczem w dłoni, a następnie ześlizgnęła się zręcznie po linie. Przed Alliserem stanął nie kto inny, jak Urlich.
- No więc... Widzę, że jakimś cudem zwiałeś, pieprzony magiku -odezwał się do Avrela z nieukrywaną, zimną nienawiścią. 


Mistrz Gry: Liuks

Wszyscy tańczyli, bawili się i śpiewali! Zdawać by się mogło, że całe to przedstawienie zorganizowano specjalnie dla Liuksa, ale nie: Targ Pajaców żył własnym życiem, a życie to było pełne kolorów, tańców i śpiewu. W końcu jednak nadszedł czas, gdy razem z rodzeństwem de Veth opuścił tłum i udał się do centrum Gildii Złodziei. Był to budynek najbardziej rzucający się tu w oczy, stojący pośrodku tego splendoru. Jego podstawą był pięciokąt foremny. W każdej zaś ze ścian były ulokowane wrota.
Razem skierowali się do najbliższego wejścia, gdzie Liuks miał okazję ocenić zamki. A były one nadzwyczajne... Każde wrota otwierało się pięcioma kluczami, z których każdy był całkowicie inny od poprzedniego. Jeden z kluczy był tylko płaską, metalową rurką, inny wyglądał jak klucz wiolinowy... Mężczyzna nie znał jeszcze takich zamków.* Można się jednak było domyślić, że Gildia inwestowała w środki nie do przełamania, nawet przez swoich własnych członków. Alicja wyjęła z rękawa pęk kluczy, którym zaczęła otwierać bramę. 
Weszli do środka i... Jakaś ręka niemal natychmiast sięgnęła do szyi Liuksa. Złodziej zdołał odskoczyć i uniknąć chwytu.** Okazało się, że stoi przed nim dość wiekowy złodziej: siwe włosy do ramion, zmarszczki na twarzy, brzydka blizna na czole i skroni. Stał jednak wyprostowany i gotowy do ataku, a otaczało go około pięciu innych mężczyzn i trzy kobiety, z których każdy miał przy pasie sztylet. Zdawali się zaskoczeni tym, że złodziej uniknął ręki staruszka, a Alicja de Veth zdawała się zaskoczona tym, że stoi przed nimi taka gromada ludzi.
- Nieźle... -skomentowała jedna z trzech kobiet.- Uniknąć ataku Tadeusza O'Rima... Nadawałbyś się do pików, Liuks.
- O co tu chodzi? To jakiś test? -spytała Alicja, patrząc na starego złodzieja. Ten patrzył na Liuksa niepewnie, jakby zastanawiając się, czy znów nie spróbować go chwycić.- Przecież przeszedł już próbę z włamaniem i...
- Sprawa jest poważna... Tutejszy Deja Vu nie żyje -uciszył dziewczynę Tadeusz.- Wprowadzamy środki ostrożności. Prawdę mówiąc: nie wiem, kto teraz przyjmie go do Gildii. Bez chrztu nie dostanie ani stroju, ani kart, ani niczego. A chrzest...
- Może wykonać tylko Deja Vu... -dokończyła za niego Alicja, zdawała się zawiedziona.- Albo sama Królowa... Myślisz, że się na to zgodzi?
Wszyscy spojrzeli po sobie z niepewnymi minami. Zdawało się, że staruszek jest tutaj kimś w rodzaju mentora, choć sam nie wydawał nikomu rozkazów, a reszta nie zwracała się do niego tak, jak zwykle zwraca się do kogoś wyższego stopniem. Ot, musiał być tutaj od dawien dawna i złodzieje polegali na jego doświadczeniu.
- Wiesz, de Veth -zaczął powoli.- Nim zbierze się reszta Deja Vu i zostanie wybrany nowy, mogą minąć nawet dwa miesiące. Nie wiadomo też, czy ten z Patronute Pal zgodzi się przyjmować członków. Byłby tu już za tydzień, ale to prawdziwy dupek. Zostaw więc życzenie w Sali Tronowej. Może odpisze?
Liuks nie wiedział, o czym mówi reszta złodziei. W każdym razie, nie mógł na razie zostać przyjęty do Gildii, a co za tym idzie: nie było mowy o wzięciu sobie jakiejś roboty. Nie miał też wstępu na dolne i górne poziomy budynku. Mógł zrobić więc jedyną rzecz, która mu pozostała: wypełnić papiery. Każdy z członków Gildii Złodziei miał swoją teczkę z dokumentacją. Były w niej między innymi dokumentacje wszystkich rabunków, zasługi dla organizacji, specjalne umiejętności... Rzecz jasna, teczki kierów, karo, pików i treflów znacznie się od siebie różniły.
Gdy grupka złodziei przekonała się już, że Liuks nie jest nikim niepożądanym, rozeszli się w swoje strony, zaś Alicja zaprowadziło go do jednego z kątów tej dziwnej budowli. W każdym z pięciu kątów było ulokowane jedno stoisko. W jednym można było uzupełnić swoją teczkę, w innym wziąć dla siebie jakąś robotę, w jeszcze innym odebrać nowy strój...
- Nasze stroje i karty, które posiadamy, nie są tym, czym się wydają -oświadczyła de Veth, prowadząc Liuksa do stoiska z teczkami. Jej brat gdzieś już zniknął.- Ale o tym sam się już przekonasz, gdy do nas przystąpisz.
Teraz rozpoczęła się najmniej przyjemna część dnia. Trzeba było wypisać masę formularzy. Prócz podstawowych pytań urzędowych, były tutaj też znacznie dziwniejsze, niemające większego sensu. Dziewczyna tłumaczyła mu, że pytanie o ulubiony kolor i potrawę jest potrzebne, by zidentyfikować daną osobę, gdy na ten przykład spłonie jej twarz. Było to bardzo naciągane i nawet Alicja westchnęła z cicha, gdy doszli do kolejnego zadania w stylu: "Namaluj obrazek".
- Sam nie wiem, po cholerę to wszystko -odrzekł Yggred Nod. To on pełnił rolę osoby, która uzupełniała teczki, dbała o nie i zajmowała się papierkową robotą. Był niskim złotym elfem o zaciętym spojrzeniu i okularach w złotej oprawie, które dumnie nosił na czubku nosa. Wydawał się kimś, kogo można szybko wkurwić.- Kazał to uzupełniać Deja Vu, który był jeszcze przed Deja Vu, który teraz wykitował. Ponoć wszystko idzie do Królowej Kier.
Niektóre pytania były tak zagmatwane i chaotyczne, że Liuks musiał poradzić się w ich wypełnianiu właśnie Noda.*** Ten nie był tym zaskoczony, choć nie sprawiał też wrażenia uradowanego. Cmokał z niezadowoleniem pod nosem i tłumaczył złodziejowi trudniejsze zagadnienia. Po dwóch godzinach wypełniania kartek, zostało tylko miejsce na podpis.
- Postaram się załatwić, żebyś został przyjęty do Gildii jak najszybciej, ale to i tak trochę potrwa. Co będziesz robić w tym czasie? -spytała Alicja, gdy już wyszli z budynku. Zaczynało zmierzchać.
Niezależnie od tego, co odpowiedział mężczyzna, po chwili dało się słyszeć szorstki, energiczny głos Tadeusza O'Rima:
- Hej, Ty! -zawołał i wspiął się po kamiennych schodach wprost do Liuksa. Był sam, a na plecy miał zarzucony ciężki, skórzany płaszcz.- Zręczny jesteś, chłopcze. Może byś się nam przydał. Czterech skurwieli, którzy są w bandzie tego, kto załatwił Deja Vu, właśnie pojawiło się w mieście. Mamy zamiar ich dopaść tej nocy. Szybka akcja, bez zbędnych popisów. Same łuki, w razie problemów chwytamy za sztylety. Weźmiesz się z nami?
Staruszek poklepał Liuksa po ramieniu. Nie odezwał się do Alicji, która nieco się odsunęła. Była spokojna, choć straciła cały swój entuzjazm. Patrzyła na złodzieja spode łba, oczekując na jego odpowiedź.


Mistrz Gry: Arana Merimangë

Pszczółki przyniosły nieco informacji, które Arana zdążyła przetrawić i wyciągnąć z nich jakieś wnioski.* Najważniejszy był pajac, którego miał sprawdzić Hiro. Okazało się, że nosi on imię Deja Vu i w środowiskach złodziei, zabójców i wszelkich typków spod ciemnej gwiazdy, jest uznawany za reprezentanta Gildii Złodziei z Aleksandrii. Z lewej ręki miał załatwione wszystkie najważniejsze dokumenty, włącznie z tymi, które upoważniały go do przebywania na terenie stolicy Ajhady i w najbardziej strzeżonych tutaj placówkach, także militarnych. Bardzo gruba ryba. Przepadł bez śladu mniej więcej tego dnia, którego dziewczyna jadła kolację z Vingardusem.
Króliczek przyniósł mniej wieści. Cholernie trudno było zinfiltrować obiekty, które były pod protekcją Świątyni. Czy było coś wiadomo o Lacrimosie? Oczywiście! W stolicy huczało od różnych plotek: między innymi o tym. Niemniej, Er Domina Santi stykało się ostatnio z własnymi problemami. Zdawać by się mogło, że kapłani stracili na jakiś czas zainteresowanie zamtuzami i jakimikolwiek usługami. Oznaczało to zaciśnięcie pasa dla tych dzielnic miasta, które celowały głównie w kastę rządzącą. Fakt, jeśli ten stan rzeczy utrzymałby się jeszcze ze dwa lata, wówczas Lacrimosa miałaby olbrzymie szanse na stanie się najbardziej ekskluzywnym przybytkiem w Ajhadzie, jednak była to loteria. Czy za coś takiego można by sięgnąć po morderców? Może...
Nataly odniosła porażkę. Willa Merimangë posiadała potężne ogrodzenie, przez które nijak nie dało się przedostać (przynajmniej bez robienia przy tym ogromnego szumu i zwracania na siebie uwagi). Prostytutce udało się jednak spotkać osobę odpowiedzialną za dbanie o posiadłość. Był to stary ogrodnik wynajmowany przez urząd stolicy, który zajmował się dbaniem o takie nieruchomości. Nazywał się Gard Throren, niski staruszek, rasowo aleksandryjczyk. Sarenka musiała zaświecić przed nim tym i owym, by w ogóle otworzył do niej gębę. Raczej paskudny typ.
Został Słowik. Tutaj zaczynały się schody. Alchemik był osobą, na którą właścicielka zamtuza dostała już kilka skarg, jeśli można je tak nazwać. Dziewczyny twierdziły, że nigdy na nie nie patrzy, ani nie odzywa się do nich. Kilka z nich nawet chciały dać mu za darmo, jednak beznamiętnie wyprosił je z gabinetu ("Nic tak nie uderzyło w moją dumę kurwy, jak to!" -twierdziła jedna z nich). Chłopcy też zdawali się go nie interesować. Całkowicie aseksualny typ, który ciągle zajmował się swoją pracą, badaniami bądź dbaniem o ślimaki. Tyle, jeśli chodziło o spostrzeżenia. Nie pisał wielu listów, otrzymywał jeszcze mniej. Jeden pochodził zdecydowanie od matki, która dopytywała, jak mu się żyje i pracuje w aptece. Wargo odpisał w nim, jak uśmiechnięci są tutaj ludzie i jak świetnie się pracuje, gdy ratujesz ludzkie życie. Zapewniał też, że tutejsi badacze i magowie pracują już nad lekarstwem na jej przypadłość i niedługo znów stanie na nogi. Było to trochę rozczulające. Problem stwarzała tylko jedna notatka, ukryta niemalże perfekcyjnie pod nogą stołu. Napis na niej głosił: "..Przysłali Z. Zostaję przy AM. S.T.= T. Zagr.= VB. Mi. VB= 0.. Szklana Dama musi wiedzieć. //N.= WM".
W końcu nadeszła chwila, gdy Vingardus wrócił do stolicy. Arana zdążyła się umyć, ubrać i wyrzucić dziewczyny z pokoju niemalże w ostatniej chwili. Wyczekując kochanka w pokoju gości, mogła słyszeć, jak na ostatnie piętro wdrapuje się kilka ludzi w wojskowych, cieżkich butach. Z pewnością był to mroczny elf ze swoją świtą. Tuż przed wejściem do komnat Arany odezwał się do swoich ludzi rozkazującym, nieznoszącym sprzeciwu głosem:
- Wy czekacie tutaj -oświadczył.
- Al... -nieśmiało dało się słyszeć głos. Właścicielka zamtuza zidentyfikowała go, jako należący do tego młodego sadysty ze świty jej kochanka.
- Shittre blatana! Czekacie tu! -rozkazujący, zniecierpliwiony ton Vingardusa.
Jego ludzie posłuchali, zaś sam Blathh’rose wkroczył do pokoju gości niczym burza. Miał na sobie wojskowe, potężne, czarne buty i spodnie bojowe, które miały na sobie mnóstwo złotych łańcuchów. Gruby, czarny pas na biodrach mocno opinał jego ciało. Tym razem nie miał odsłoniętego torsu, a grubą, wojskową kamizelkę w czarnym kolorze, której kieszenie były wypchane po brzegi różnego rodzaju militarnym sprzętem. Z tyłu kamizelki były doczepione dwie krzyżujące się pochwy na jego zakrzywione miecze. Tym razem broń była inna, z czarną rękojeścią, wydawała się być lżejsza. Na dłoniach miał twarde, ogromne rękawice bez palców. Oczywiście, prócz tego wszystkiego, mroczny elf nosił też kilka kilogramów złotych kolczyków, bransolet, wisiorów i pierścieni, z których większość była trwale doczepiona do ciała. Ogromny samiec alfa zdawał się ważyć dwieście kilo, nie ze względu na tłuszcz, którego na sobie nie miał, a potężne mięśnie i masę sprzętu bojowego, który przy sobie miał. Pozostawała twarz. To nie był jej Vingardus, który niezdarnie starał się pisać litery, lubił pieprzyć się całą noc, a potem starać się pogłaskać swoją wyperfumowaną, bardzo arogancką kotkę. Był to Vingardus zabójca, który jednym uderzeniem miecza odrąbywał ludziom głowy i kończyny. Tym właśnie spojrzeniem omiótł całe otoczenie, od razu w nim dominując. Wszystko trwało najwyżej trzy sekundy.
Dopiero teraz spojrzał na Aranę, a jego oczy stały się spokojne. Zdawało się, że odetchnął i powoli, jakby bojąc się, że ją spłoszy, podszedł do dziewczyny. Jedną dłoń położył na jej boku, a drugą pochwycił jej rękę. Miał szorstką skórę, jednak jego dotyk nie był nachalny, a przyjemny i w jakiś sposób opiekuńczy. Mroczny elf podniósł rękę dziewczyny na wysokość swoich oczu i przyjrzał się bliźnie. Arana poczuła, jak dłonie mężczyzny zadrżały, choć dalej były delikatne. Jego ścięgna i mięśnie momentalnie napięły się i zaczęły drżeć, gdy Vingardus z gniewem pociągnął powietrze do płuc, starając się opanować. Wciąż patrząc na bliznę, powiedział cicho:
- Jak dorwę tego skurwysyna, który nasłał na Ciebie zabójców, własnoręcznie obiorę go ze skóry -oświadczył, a jakaś część Arany była pewna, że nie są to czcze słowa. Mężczyzna spojrzał jej w oczy.- Po rozgonieniu zamieszek ruszyłem z chłopakami na poligon. Dopiero tam dowiedziałem się o tym wszystkim i natychmiast kazałem przerwać ćwiczenia. Od razu przyjechałem do Ciebie.
Porozmawiali chwilę, po czym nastąpił pocałunek. Gdy Vingardus opadł już z negatywnych emocji i pozwolił sobie na chwilę odprężenia przy Aranie, zaczął napajać się jej widokiem.** Dopiero po chwili ją pocałował. Delikatnie, pod uszkiem. Następnie w kącik ust i -co było dość słodkie- w nosek. Tak doszli do ust, przytulenia i zrzucenia z niego kamizelki. Jakieś trzydzieści kilogramów ekwipunku upadło na podłogę z głuchym uderzeniem. Jedyna dziewczyna ze świty Vingardusa zareagowała od razu, rozchylając na sekundę zasłonę do komnat Arany i omiatając wszystko wzrokiem. Po tym czasie od razu zasunęła wszystko, nie czekając, aż mroczny elf każe jej odejść. Ale Blathh’rose przestał już być w nastroju do krzyków, doprowadzania wszystkiego do porządku i zajebania każdego, kto sprzeciwi się jego woli. Chciał się rżnąć, długo i namiętnie, wchodząc w dziewczynę tak, by jęczała. Chciał, by jęczała, by było ją słychać na cały zamtuz. Nie ściągał spodni, nie rozbierał ani siebie, ani jej. Rozpiął po prostu swój pas, a następnie otworzył rozporek, pozwalając wyjść na wierzch swojej męskości. Podwinął później suknię dziewczyny i pozwolił, by ta go dosiadła. Nie wchodząc nawet do sypialni. Wszystko miało się dziać tutaj i teraz. Seks, dzięki któremu wszystkie emocje z ostatnich dni miały zamienić się w dziką, niepohamowaną rozkosz. I tak się stało.
Dopiero później przytulał ją do siebie leniwie, gładząc przy tym po plecach i przeczesując palcami włosy. Mówił, że się bał, że nie chciał jej stracić i zajebał by każdego pieprzonego elfa, krasnoluda bądź aleksandryjczyka, żeby tylko się do niej dostać. A gdy powiedzieli już sobie wszystko, co chcieli sobie powiedzieć, sięgnął do kamizelki i wyjął z jednej kieszeni małe, czarne pudełeczko. Otworzył je delikatnie i wręczył Aranie.
Wewnątrz pudełeczka błyszczał pierścień z ametystowego srebra, w środku którego widniał piękny, ciemny szmaragd. Pierścionek taki nosił nazwę Selerden i był ściśle związany z kulturą mrocznych elfów.*** Kobieta, która nosiła taki pierścień, była uznawana za narzeczoną tego, od kogo ów pierścień dostała. Istniały inne rodzaje zaręczyn, inne rodzaje ślubów i inne rodzaje zawierania związku. Ten był przeznaczony dla osób, które nigdy nie powinny ze sobą być i których związek mógł być odbierany za skandal. Elf, który dawał taki pierścionek kobiecie, oświadczał innym jasno: "Ona jest moja i jebie mnie to, co o tym sądzicie".


Mistrz Gry: Xavira

Wszyscy wrócili razem do stajni, a następnie wkroczyli do pałacu, żegnając się przy tym z nomadem. Emocje już opadły, co można było powiedzieć o wszystkich, prócz Grenzia i królowej. Główna Sala była pomieszczeniem, skąd można było się wybrać w każdą stronę pałacu. Nie była też zamknięta dla ludu, więc prócz służby, strażników i arystokratów, często można było spotkać tu jakieś dworzanina średniej klasy, który przyszedł coś załatwić lub błagać samego króla, by jego syna przyjęto na nauki rycerskie. Czasami król się zgadzał, choć wszystko zależało od nastroju i tego, jak zachowywał się dany mieszczanin. Światem malutkich rządziły kaprysy wielkich.
Tym razem w Głównej Sali było tłoczno od ministrów, urzędników, straży i... Magów. Coś musiało się ewidentnie stać. Do króla natychmiast podeszła dwójka ludzi. Pierwszy nosił imię Xenon Ibrahamov, a księżniczka widziała go tylko z widzenia. Był to przedstawiciel magów z Persiwall Dredo. Wysoki aleksandryjczyk, który nosił opaskę na jednym oku. Miał też spiętą w ciasny, szykowny warkocz, ciemnobrązową brodę, która sięgała mu do okolic mostka. W dłoni trzymał długi, niebieski kostur z dziwnego metalu. Był zakończony ogromnym, białym diamentem, z którego czasem emanowało światło.
Drugą osobą był krasnoludzki ambasador, Alojzy Terrowit. Miał zgrabnie zaczesaną, czarną brodę i równie zgrabnie zaczesane włosy, które opadały kaskadami na masywne (ale miękkie) ramiona. Nosił na oku złoty, połyskujący mocno monokl. Na siebie zaś zakładał zwykle grube, bogato zdobione kamizelki ze złoconymi guzikami. Zawsze starał się utrzymywać dobre relacje z rodziną królewską, choć w interesach był nieugięty. Sprawiało to duże kłopoty jej ojcu, gdyż sam Alojzy miał zdolności do mocnej przesady i tam, gdzie wszyscy widzieli worek złota, on widział ich trzy. Do Xaviry odnosił się zawsze z grzecznym zainteresowaniem, częstując ją słodyczami i dając jej drogie zabawki. Zdarzało się to zwłaszcza w jej młodości, nim została wysłana do wojska. Teraz jednak zachowanie krasnoluda nie zmieniło się: wciąż uważał się za jej dobrego wujka, który przywozi z zagranicy różne podarki. Tym razem znów był natchniony przesadą i nim ktokolwiek wymienił słowo z królem, od razu podniósł palec do góry i zawołał, jakby domagając się głosu:
- Żądamy kary ukrzyżowania! -zawołał.
O ukrzyżowaniach księżniczka tylko czytała. Była to wyjątkowo paskudna egzekucja, która polegała na przybiciu nieszczęśnika do krzyża, a następnie torturowania go i utrzymywania jego życia poprzez magię. Od ostatniej wojny, Pysznej Wojny, nikt nie praktykował już tej sztuki. Ludzie cierpieli na swoich krzyżach nawet tygodniami, nim łaskawie pozwolono im umrzeć, gdy poprzez nieprawdopodobny ból i niedolę tracili poczytalność.
Królowa, Grenzio oraz dzieci królewskie zostały odprowadzone przez straż na piętro. Coś się działo i nie było mowy o tym, by dzieci i kobiety mogły wziąć głos w tej kwestii bądź przeszkadzać. Oczywiście matka Xaviry nic sobie z tego nie robiła. Przez cały okres jej rządów, nie zainicjowała niczego. Zmarnowała szansę na poprawę relacji Królestwa i Kościoła. Nie brała udziału w żadnych spotkaniach, które miały na celu poprawę sytuacji kobiet w polityce. Zero wspierania biedoty i polepszania wizerunku Pałacu Słońca. Nic. Swoją rolę ograniczała do pokazywania się u boku Aleksandra XXI. Nie przeszkadzało jej to, że nikt nie liczył się z jej zdaniem i nie miała wpływu praktycznie na nic, co było ważne.
Xavira próbowała usłyszeć strzępy rozmów i wywnioskować z nich, o czym była mowa, ale trudno było zrobić to tak, by nikt nie zauważył jej zainteresowania. Tak więc, nie dowiedziała się niczego przydatnego.* Po tym zdarzeniu, każdy pomaszerował do swoich komnat. Gdy matka ruszyła na wyższe piętra, Telemak podszedł do Grenzia, by poprawić mu jakoś humor. Czy mu się udało? Księżniczka nie wiedziała, bo trzeba było zrelaksować się przed kolejnymi lekcjami z Elein Brown.
Po tym, jak Xavira wróciła z wojska, a jej talent magiczny stał się czymś oczywistym, król postarał się o nauczyciela magii dla niej. Tak więc, w Pałacu Słońca pojawiła się Elein Brown: kapłanka Varrosa, która na co dzień służyła kapłanom i paladynom ze stolicy. Już pierwszego dnia została przez księżniczkę postawiona do pionu i podporządkowana jej woli. Tak się przynajmniej wydawało. Gdy tylko kobieta zdała sobie sprawę, że królewska córka nie pała do niej sympatią, rozpłakała się i wybiegła z sali prosto do króla, gdzie zaczęła histeryzować. Co było w tym wszystkim najgorsze? Ano to, że Elein pracowała kiedyś z bezdomną młodzieżą i była w stu procentach przekonana o tym, że zawsze ma wobec Xaviry rację. Kochała ją, dbała o nią i rozmawiała z nią o poezji, będąc święcie przekonaną, że serce księżniczki potrzebuje ciepła i wzruszenia, co najlepiej zapewniała poezja.
Córka króla była zmuszona udawać, że jest zafascynowana i dba o relację pomiędzy nią, a Elein, zaś sama Elein niczego nie udawała. Upominała ją, chwaliła, rozmawiała z nią o Kościele i sprawach codziennych, a wszystko to było przesiąknięte irytującą pewnością, że księżniczkę to interesuje. Gdy zaś coś nie szło po myśli pani Brown, wówczas zaczynała szlochać: "Oh, słońce drogie! Dlaczego mi to robisz?". Następnie zaś dreptała do królowej, gdzie rozmawiała o pedagogicznym podejściu do dzieci. Nie skarżyła się, nie narzekała, nie miała Xaviry dość: po prostu chciała jej dobra, a co za tym idzie, rozmawiała z rodzicami dziewczyny o jej zachowaniu. Koniec końców był taki, że Elein wygrała. Była postacią całkowicie nie do ruszenia, z którą każda bitwa kończyła się rychłym upadkiem królewskiej córki.
Nauczycielka nie była stara. Miała rychło dwadzieścia pięć lat. Chodziła ubrana w ciasne, proste tuniki, zazwyczaj białe bądź jasnoniebieskie. Choć Kościół Varrosa nie wymagał od niej celibatu, kobieta była całkowicie aseksualna. Nie była jednak brzydka: śniada cera, duże, migdałowe oczy i kasztanowe, proste włosy, które opadały do połowy pleców bądź były spięte w młodzieżowy rodzaj koka. Teraz siedziała z Xavirą w sali lekcyjnej. Księżniczka posiadała jedną taką salę, gdzie przychodzili do niej wszyscy nauczyciele. Nie była specjalnie wielka: kominek, trzy regały z książkami, biurko dla nauczyciela, biurko dla ucznia, gdzieniegdzie obrazy. Najbardziej podobał się dziewczynce portret przedstawiający Aleksandra VIII. Nosił przydomek "Pirat". Na korytarzach można było zobaczyć portrety wszystkich poprzednich władców, jednak ten był jedyny w swoim rodzaju. Pirat miał na sobie tylko spodnie i siedział przy drewnianym stole, na którym walały się rozsypane karty i sztylet. W jednej dłoni trzymał papierosa, w drugiej kielich wina. Dobrze zbudowany, przystojny. Mężczyzna patrzył z lekkim uśmiechem akurat w stronę miejsca, gdzie zwykle siadywała Xavira. Jego wyraz twarzy mówił: "Ciekawe, co teraz powiedzą te pokraki w pałacu, jak sobie strzelę taki portrecik!". Władca irytował zza ram obrazu wszystkich, tylko nie księżniczkę.
- Dzisiaj zajmiemy się czymś wyjątkowym, skarbie -zaczęła Elein. Słowa te zazwyczaj oznaczały zajęcie się czymś zupełnie niepraktycznym. Samo czarowanie na jej lekcjach było rzadkością. Kobieta usiadła przy swoim biurku i nachylił się w stronę księżniczki, puszczając do niej poufne oczko.- Tak sobie myślałam... Jesteś już prawie dorosłą kobietą i można z Tobą zacząć jakieś czary, prawda? Oczywiście wiem, że może to być dla Ciebie jeszcze za wiele... Hormony pracują w Twoim ciele, rozwijasz się. Potraktuj to więc jako zabawę i nie staraj się na siłę robić postępów. Pamiętasz naszą zasadę? Zeeero stresu. Wspaniale! A teraz odetchnij głęboko, bo mam dla Ciebie coś niezwykłego!
Teatralnym gestem kobieta sięgnęła do swojej torebki i wyciągnęła z niej książeczkę. Miała białą okładkę, na której była narysowana dziewczynka trzymająca bandaż. Tytuł głosił: "Bezpieczna Biała Magia". Pani Brown uśmiechała się rozweselona i podekscytowana, oczekując tego samego od Xaviry.
- Cieszysz się, prawda? To coś o niebo lepszego, niż żywioły! A dużo lepszego, niż ogień! -zawołała radośnie.- Pomyśl tylko: mogłabyś leczyć rany, choroby, uśmierzać ból! Pomaganie innym jest takie wspaniałe, prawda? Rozmawiałam już z Twoją matką o dzisiejszym zajściu. Zabrali Cię na ten pojedynek i kazali patrzeć, jak mężczyźni się pojedynkują! A pan Letho prawie obciął sobie przy tym wszystkie palce! To musiało być dla Ciebie bardzo stresujące... Ale nie martw się: już chyba przekonałam Twoją matkę, żebyś więcej nie musiała brać udziału w takich widowiskach. To naprawdę nieodpowiednie dla dam... A teraz... Poczytamy? Która z nas czyta pierwsza?
I puszczając do dziewczynki pojednawcze oczko, zaczęła recytację. Sama książka zaczynała się słowami: "Wiele dziewczynek i chłopców przejawia zdolności magiczne. Nie jest to jednak powód do wstydu! W tym poradniku poradzimy wam, jak uporać się z Potencjałem i bezpiecznie zacząć swoją przygodę z całkowicie bezpieczną Białą Magią!". Cztery strony wstępu traktowały o tym, jak ważna jest modlitwa, czystość, bezpieczeństwo i opieka dorosłych. Nim zaczął się rozdział pierwszy (W którym nie było mowy o zaklęciach. Rozdział pierwszy obejmował zagrożenia i niebezpieczeństwo, jakie niesie ze sobą używanie magii samemu. Przestrzegał też przed kłamaniem, chodzeniem późno spać, alkoholem i -tutaj Elein pisnęła zawstydzona- masturbacją.) najpierw trzeba było odśpiewać z nauczycielką piosenkę pochwalną dla Varrosa, która była rozpisana w książce i brzmiała mniej więcej: "Taki mały, taki duży, może kapłanem być!". Pani Brown nakłoniła też Xavirę do wspólnego klaskania i zapowiedziała, że jeśli w książeczce pojawi się więcej piosenek, z pewnością sprawi dziewczynce flet.
Po trzech rozdziałach teoretycznych, dwóch rozmowach na temat tego, czy dziewczynka dobrze czuje się po dzisiejszych przeżyciach i czterech wierszykach, w końcu kobieta przeszła do zadań praktycznych. Skupienie woli, zebranie energii magicznej i rzucenie zaklęcia sklepiającego rany. Nie było kogo leczyć. Przy dobrym rzuceniu takiego zaklęcia, w dłoniach maga pojawiać się miało delikatne, niebieskie światło. Ogólnie rzecz ujmując, sama Biała Magia skupiała się na pozytywnych relacjach, odczuciach i nastawieniu. Zirytowana swoją nauczycielką Xavira nie mogła wykrzesać z siebie jednak ani odrobiny magii.**
- Nie martw się, świetnie Ci dzisiaj poszło i na następnych zajęciach wszystko powtórzymy -uśmiechała się do dziewczynki kobieta.- I pamiętaj: zero stresu. Jak to szło? Taki mały, taki duży... Zaśpiewamy znów?
W końcu jednak zajęcia skończyły się, a zmarnowana księżniczka przygotowała się na podwieczorek z koleżankami. Była to chwila odprężenia w towarzystwie, gdzie nie trzeba było ukrywać swoich zamiarów, intencji i intryg. Oczywiście, Xavira miała przed koleżankami tajemnice bądź manipulowała nimi, jednak był to znajomy teren, coś naturalnego dla jej charakteru, czego nie odbierała, jako wysiłku. Nie musiała wychodzić po przyjaciółki na dwór: Thalia mieszkała najbliżej pałacu i pozwalano jej na swobodne poruszanie się po nim, a także wprowadzanie towarzystwa. Rzecz jasna, towarzystwa z wyższych sfer. Kuzynka Xaviry nie miała żadnych oporów przed zabawą z synem królewskiego rzeźnika bądź zwykłymi dziećmi. Raz chciała wejść z jednym chłopcem do Pałacu Słońca, żeby zakosić ze ściany miecze i udawać rycerzy. Oczywiście strażnicy nie wpuścili dzieciaka dalej, niż do Głównej Sali, za co Thalia zrobiła wszystkim istne piekło. Sam król musiał ją wtedy uspokajać, ale było to w czasach, gdy wszystkie były znacznie młodsze.
Księżniczka ruszyła właśnie korytarzem w stronę wejścia do pałacu, by po drodze spotkać się z dziewczynami, gdy...
- Xaviraaa... -dało się słyszeć wyk Safony, która wybiegła z korytarza naprzeciwko i przytuliła koleżankę.- Bo Adryta znowu mi dokucza! I mówi o mnie kłamstwa, że nic nie wiem o tym ukrzyżowaniu, co ma być, a tak naprawdę wiem! Powiedz jej coś, ona jest głupia!
Safona cechowała się skłonnością do narzekania, przesady i zbytniej ekscytacji. Była drobna, na nosie miała duże, modne okulary, których szkiełka były teraz mokre od łez. Żadna z dziewczyn nie przejmowała się jej wybuchami. Właśnie nadchodziły z naprzeciwka.
Thalia na przedzie, mając na sobie zwiewną, zieloną koszulkę i przylegające do ciała, czarne spodnie. Nie nosiła sukienek i miała świetną figurę. Wielu arystokratów śliniło się na jej widok i zamierzało się jej oświadczyć. Swoją drogą, trójka chłopaków już to zrobiła. Dwójkę arystokratów odesłała z kwitkiem, choć jej ojciec wciąż zapraszał ich ojców do siebie na obiady. Przyjęła oświadczyny Eraca, syna rzeźnika. Oczywiście wszystko odbyło się w żartach, a sam pierścionek był drewniany. Wszystko zakończyło się wielką kłótnią w jej domu, którą wygrała Thalia. Pierścionek jak był, tak został na jej palcu, a zakaz zbliżania się Eraca do arystokratki poszedł w cholerę po jednym dniu.
Sam Erac był starszy od dziewczynek o rok i pracował razem z ojcem w rzeźni. Bawił się tylko z Thalią, nie mieszał się w towarzystwo czwórki koleżanek, gdzie trzy dziewczynki nie przepadały za klasą średnią. Rozmowy o nim były powszechne, jednak jakiekolwiek krytykowanie go przy Thalii kończyło się bójką.
Ostatnią dziewczynką była Adryta. Najstarsza, najbardziej wyrośnięta i zdecydowanie najbardziej kobieca. Chodziło głównie o jej ciało, które nie było specjalnie grube, ale masywne. Córka generała odziedziczyła bowiem po matce naprawdę pokaźne piersi, a po ojcu, cóż... Mocny chwyt. Była ubrana w jasnoróżową, puchatą suknię z dekoltem. Takie ubrania nie pasowały do niej, jednak jej ojciec był surowy: "Jak idziesz bawić się do Pałacu, ubieraj się jak kobieta!". W przypadku całej trójki pojawiał się rodzinny problem pod tytułem: "Jesteś przyjaciółką królewskiej córki, więc zachowuj się przy niej i nie przynieś nam wstydu!". W tym przypadku był on jednak bardzo widoczny.
- Nie chrzań! Nikt Ci nic złego nie powiedział, a znowu płaczesz, jak dzidzia! -zawołała z drugiego końca korytarza Thalia, która czuła się tu, jak u siebie.
- Właśnie... -dodała niepewnie Adryta. Dziewczynka czuła się w Pałacu ciągle dość nieswojo.
Niezależnie od tego, co powiedziała Xavira, w końcu uspokoiła koleżankę.*** Wszystkie dziewczynki zebrały się teraz na środku korytarza i, niczym loża czarodziejek, zaczęły knuć swoje plany.
- Słyszałam, że jakiś dupek zadzierał z Telemakiem -rzuciła Thalia, która najmniej uważała na język.- Taki ze srebrnymi włosami. Jest w pałacu? Chodź go zbijemy!
- Lepiej zbij Eraca -wtrąciła Safona, której humor już się poprawił i chciała dogryźć przyjaciółce.- Chociaż ostatnio zamiast ze sobą walczyć na miecze, to trzymacie się za ręce. Moja służka was widziała!
- Zamknij się! -zawołała tamta, lekko panikując i zaciskając pięści.- Co Cię to obchodzi w ogóle? Xavira, mów lepiej, co dzisiaj robimy?

---

* Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Odwrócenie od siebie uwagi strażników miejskich ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 84
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Dostanie się do sklepu ; Określona: Otwieranie zamków (zr, sze) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 0% ; Wynik: 59
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Avrel Alliser
Czynność: Dostanie się do okna ; Określona: Siła (si) ; Próg wykonania: 30% ; Wynik: 56
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Liuks
Czynność: Ocena zamków ; Określona: Otwieranie zamków (zr, sze) ; Poziom Trudności: IV ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 28
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Liuks
Czynność: Uniknięcie chwytu złodzieja ; Określona: Uniki (szy, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 40% ; Wynik: 37
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Liuks
Czynność: Wypisanie dokumentacji ; Określona: Inteligencja (in) ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 98
Rezultat: NEGATYWNY

* Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Analiza informacji Pszczółek ; Określona: Wiedza Tajemna (sze, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 55% ; Wynik: 15
Rezultat: POZYTYWNY

** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Wywarcie wrażenia na Vingardusie ; Określona: Sex (cha, zr) + Blizna na prawej dłoni ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 96% ; Wynik: 93
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Arana Merimangë
Czynność: Rozpoznanie pierścienia ; Określona: Wiedza Ogólna (in, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 75% ; Wynik: 66
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Xavira
Czynność: Podsłuchiwanie rozmowy ; Określona: Skradanie (pe, zr) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 62
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Xavira
Czynność: Ćwiczenia zaklęć ; Określona: Biała Magia (po, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 50% ; Wynik: 52
Rezultat: NEGATYWNY

*** Rzut dla: Xavira
Czynność: Uspokojenie Safony ; Określona: Retoryka (cha, in) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 100% ; Wynik: 87
Rezultat: POZYTYWNY

---

Liuks otrzymuje 5% do zdolności: Muzyka
Liuks otrzymuje 1% do zdolności: Uniki
Arana Merimangë otrzymuje 1% do zdolności: Wiedza Tajemna
Arana Merimangë otrzymuje 1% do zdolności: Wiedza Ogólna
Xavira otrzymuje 1% do zdolności: Biała Magia

---

//Aceris, Degron Pendragon: Nie mogę dać wam odpisu, póki Degron nie wstawi swojego. Inaczej by to wyglądało, gdybym nie znał sytuacji, ale tutaj ewidentnie chodzi o lenistwo, a prosić ciągle o odpis i nakłaniać do gry także nie mogę.
//Wszyscy: Ostatnio pojawiły się głosy za tym, żebym nie czekał na graczy z odpisami i wstawiał swoje np. co piątek. Rozwiązanie to miałoby swoje plusy, jednak nie jest idealne. Gdyby odpis miał pojawiać się w każdy piątek, większość graczy opublikowałoby swoje teksty w czwartek wieczorem. Staram się wstawiać swoje odpisy mniej więcej do dziesięć dni, jeśli pozwala mi na to czas. Inna sprawa, to przyznawanie Srebrnych Żetonów za post. Pojawia się tutaj kwestia tego, dlaczego odpisy z pięcioma setkami słów i błędami ortograficznymi mają być punktowane tak samo, jak te z dwoma tysiącami, wierszykami i oprawą graficzną. Zdaje mi się, że ta kwestia została poruszona w jakimś regulaminie bądź FAQ na stronie. Jeśli nie, to sam muszę zdradzić, że ten system miał obejmować nagradzanie graczy poprzez działalność na stronie, w przypadku zaś odpisów- mogę przyznać wyłącznie jeden żeton za post. Takie są postanowienia SSRPG.
»Zamieszczono 02-02-2019 16:250
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50538
Postać: Wernyhora z Jęczydołów

Strażników już nie było na zewnątrz. Essy i Wernyhora zostali sami. Nagle dziewczyna zaśmiała się wesoło.
- Ale mieli miny jak przywaliłeś w to biurko! - Gdy jednak spojrzała na Łowcę, szybko spoważniała. – Tak, no więc… -odchrząknęła i skrzyżowała ręce.– Musimy ustalić jakiś sygnał.
Wernyhora spojrzał na Essy z pożałowaniem. Za jakie grzechy- pomyślał, zerkając znów na swoją małą towarzyszkę.
- Najpierw udamy się na spoczynek, a z samego rana obmyślimy ten twój sygnał -odparł Najemnik, który chyba lekko polubił tę małą wredotę. Fakt, jest trochę denerwująca, ale daje Wernyhorze poczucie towarzystwa, w pewnym sensie obcowania z ludźmi, z którymi przecież tak bardzo nie lubi przebywać.
Essy miała teraz okazję jeszcze dokładniej przyjrzeć się Łowcy i wydawało jej się, że dostrzega kawałki mięsa na jego pancerzu. Starała się zachować neutralny wyraz twarzy.
- Jasne. W ostateczności krzyknę „atak!” czy coś w ten deseń –odwróciła się od niego, wypuszczając powietrze z ust.– Znam tu dobrą i tanią gospodę. Nawet wykąpać się można… -Ostatnie zdanie dodała mimochodem.
Łowca zauważył dziwne zachowanie się piegowatej dziewczynki, dlatego też chciał poznać powód, szybko poukładał wszystkie kawałki układanki w całość i stwierdził, że śmierdzi, śmierdzi niemiłosiernie, pot, krew, łój, kawałki mięsa, łajno przyklejone do pleców podczas turlania się w błocie z napastnikiem, ogólny fetor.
- Gdybyś musiała robić to, co ja i miała tyle lat, co ja, to zapewne też byś tak jebała! -Po tych słowach Wernyhora zamknął się w sobie, albowiem zawsze gdy powracał z łowów, które trwały parę dni, po prostu cuchnął. On się już do tego przyzwyczaił, ale ludzie z wiosek nie. Jakież to okropne zachowanie wobec ich wybawiciela od bestii wszelakiej, który życie poświęca, aby ich ratować, a oni wołają na niego śmierdziel czy gnój.
- Wątpię, bo wiem co to mydło –odparła, nim w ogóle zdążyła pomyśleć. A ten znów zaczyna. Wciąż się na niego boczyła za to jak nakrzyczał na nią w karczmie. Ruszyła w stronę gospody, nie zważając czy Wernyhora idzie za nią.
Stary Kross zauważył dopiero po chwili, że Essy odeszła kawałek sama, chciał więc podejść blisko niej, ponieważ to miasteczko nie jest najbezpieczniejsze o tej porze. Gdy był już blisko niej stwierdził, że nie może ona prowadzić Wernyhory z Jęczydołów, najsłynniejszego pogromcy potworów, więc biegł dalej, niestety Kross jak zwykle musiał coś narobić, albowiem szturchnął ją tak mocno biodrem, że poleciała prosto w błotnistą drogę. Zaraz po tym wydarzeniu, chciał jej pomóc, można powiedzieć, że przejął się trochę, jednak zaraz potem przypomniał sobie jej obraźliwe słowa w stosunku do niego i sam wszedł do karczmy jako pierwszy.
- Hej! –krzyknęła upadając. 
Nie mogła w to uwierzyć. Cała kiecka w błocie! I berecik! Podniosła się, zła jak sto diabłów i ruszyła w stronę drzwi karczmy, za którymi przed chwilą zniknął Wernyhora. Z wysoko podniesioną głową podeszła do baru, zamówiła kolację, pokój i misę z ciepłą wodą, ostentacyjnie ignorując Łowcę. Nim jednak weszła na schody, by udać się na górę, rzuciła w jego stronę:
- A jutro to sam jedziesz! – zaniosła talerz do swojego pokoju, by tam się w spokoju posilić.
Po przyjściu do lady, Wernyhora zamówił sobie nocleg, jadło oraz misę z gorącą wodą do przemycia się. Gdy już miał odebrać klucze do pokoju i skierować się do niego, drzwi karczmy otwarły się, a w nich stanęła Essy, cała w błocie. W czasie kiedy Wernyhora szedł do swego pokoju, Essy podeszła do karczmarza i wypowiedziała jakieś niezrozumiałe zdanie pod wpływem gniewu w stronę Wernyhory. Ten opamiętał się, z myślą, że ta chce swe pieniądze przeznaczone na nocleg, pochwycił mieszek z monetami i rzucił Essy. Powtórka z rozgrywki, niefortunnie mieszek trafił w potrawkę z flaków wołowych stojącą na stole i wszystko wylało się na biedną Essy. Wernyhora nawet nie wiedział, że narobił kolejny raz wstydu i poniżenia swej małej towarzyszce, ponieważ po rzucie od razu się odwrócił i wszedł do pokoju, aby się najeść i umyć, a następnie odpocząć w łożu.
Essy stanęła nieruchomo z półotwartymi ustami, czując jak sos oblewa jej nogi. Następnie spojrzała na sprawcę tego incydentu. Gdyby wzrokiem można było zabić, najsłynniejszy z Łowców właśnie padłby trupem. Dziewczyna chwyciła dwoma palcami mieszek i wyjęła go z zupy, następnie wzięła do ręki talerz i rzuciła w stronę Wernyhory, rozbijając go na jego głowie. Bez pośpiechu podeszła do oniemiałego karczmarza i podała mu pieniądze.
- Tyle wystarczy, prawda? – zapytała z niewinnym uśmiechem.
Przy wejściu do pokoju Wernyhora poczuł niebezpieczeństwo, lecz było one małe. Pierwszy raz czuł coś takiego, zazwyczaj wahało się pomiędzy życiem, a śmiercią, tutaj zaś było inaczej. Dzięki swym zdolnością wykształconym w dziczy nie dość, że uniknął nadlatującego talerza, rzuconego praktycznie po mistrzowsku, to jeszcze go złapał. Instynktownie odwrócił się w stronę agresora z podniesionym talerzem u góry, gotowy do kontrofensywnego rzutu. Popatrzył się na Essy, teraz jednak już wzrokiem martwym i bardzo jednoznacznym.
- Dość już! -powiedział, podchodząc do lady i odkładając talerz, po czym dodał- Dziś był bardzo męczący dzień, jutro pogadamy. 
Stary Kross odwrócił się i udał do swego pokoju, lecz przed wejściem odwrócił się profilem do dziewczyny i odparł:
- Swoją drogą, niezły rzut, może nadałabyś się do Łowczyń z mej wioski -po tych słowach wszedł do środka, a tam posilił się, umył siebie jak i ekwipunek i wreszcie udał się na spoczynek.
Złotooka zacisnęła mocno usta. Była zła, że jej rzut nie wyszedł. Teraz patrzyła uważnie na Łowcę, szykując się na jego następny krok.
No pewnie! Wrzucił ją w błoto, oblał flakami i bez trudu odparł jej atak, a teraz cały kontent chce zakończyć spór. Czuła jednak, że nie ma z nim szans. Rozsądek tym razem zwyciężył. Udała się do swojego pokoju jeszcze bardziej rozeźlona i upokorzona niż po wejściu do karczmy.


Gracz: Degron
»Zamieszczono 02-02-2019 17:020
Zgłoś!
Postać
Status Status
SŻ: 0
PD: 0
PostID #50539
Mistrz Gry: Essy/Wernyhora z Jęczydołów

Gruu okazał się dla Essy nie lada przeciwnikiem. W końcu skończyło się na tym, że dziewczyna nie mogła go trafić.* Rozmowa z Boltonem dobiegła wreszcie końca: szlachcic oferował dwójce awanturników pięćdziesiąt koron na dzisiejszą noc. Choć kross starał się o więcej, ludzie z południa znów okazali się nieugięci pod względem cen.*
Wychodzili z posiadłości sami, nieodprowadzani przez nikogo. Po drodze mijali przeróżne zbroje, obrazy, regały na książki... Właśnie, książki. Dziewczyna przystanęła przy jednym z regałów, by bliżej się im przyjrzeć. Większość z nich była encyklopediami bądź słownikami z podobnych edycji, które doskonale przy sobie wyglądały, nie zostawiając nawet centymetra wolnego miejsca na półce. Wyglądało to zdecydowanie imponująco, jednak pod względem kradzieży, było całkowicie pewne, że każdy z daleka zobaczyłby taką lukę w księgozbiorze. W końcu jednak minęli jeden z regałów, w którym włożone były rozmaite dzieła. Od małych książeczek dziecięcych, przez grube tomiska krajoznawcze bądź powieści. Nie wyglądały na bardzo drogie: Essy, jako złodziejka, musiała oceniać książki po okładce. I umiała to zrobić. Cena różnych tomów wahałaby się od dziesięciu do pięćdziesięciu koron, choć głupio szukało się kupca dla jednej czy dwóch książek: na tyle bowiem mogła sobie pozwolić, gdyby chciała coś stąd ukraść. Większa liczba mogłaby rzucić się w oczy.
Coś jednak przyciągnęło jej uwagę. Za kilkoma powieściami dla starszych dam była wciśnięta nieco szczuplejsza książeczka, z czarną okładką ze skóry. Napis na przodzie głosił: "Fizjologia zła". Nie było autora. A skoro tak, na pewno była droga! Musiała mieć jakiś związek z czarną magią bądź czymś innym, co było ogólnie złe i pokręcone. W każdym razie: zdawała się najbardziej interesująca z tu obecnych dzieł.**
Awanturniczka sprawnym okiem rozejrzała się po korytarzu, wyszukując sekretnych pułapek bądź osób, które potencjalnie mogłyby ją obserwować. Nikogo takiego nie było. Instynkt podpowiadał jej też, że dziwne stworzonko nie rzuciło żadnych zaklęć na owe książki.*** Jeśli więc chciała, mogła zakosić stąd jedną, czy dwie.
W końcu doszli do karczmy, zamówili swoje jedzenie i zasiedli w swoich pokojach. Za wszystko zapłacili równo pięćdziesiąt koron, dając mały napiwek w zamian za większy kawałek mydła dla Essy. Oddzielała ich tylko cienka, drewniana ściana, jednak oboje zdawali się udawać, że są od siebie odcięci, oboje mięli też ku temu całkiem inne powody. Wernyhora nie chciał, a może nie mógł, spędzić wieczora w towarzystwie tej dziewczyny. Wszystkie wieczory, które spędzał z kobietami, kończyły się na pochędóżce. Ta relacja była jednak inna, a kross dopiero ją badał. Essy zaś była dziewczyną, którą Łowca Potworów potraktował jak dziecko, wrzucił do błota i oblał flakami. A po wszystkim upokorzył i kazał iść spać. Czuła się, jakby miała osiem lat i wciąż sprzeciwiała się regułom mafijnych wychowawców.
Wernyhora w końcu zażył kąpieli w ciepłej wodzie. Nie była to co prawda wanna, nie miał też za dużo mydła i pachnideł, ale mimo to, zawsze było to lepsze, niż strumień. Mógł też wyczyścić sobie włosy, obciąć paznokcie u rąk i nóg, a na końcu doprowadzić do ładu strój oraz broń. Tej nocy porządnie się wyspał, w miękkim łóżku z pościelą i kołdrą.** Nawet poduszki były wypchane kurzymi piórkami. Ile minęło czasu, odkąd spał w takich warunkach? Rok, może dwa? Przez tak długi czas omijał większych miast i wysypiał się na szlakach bądź w karczmach słabej jakości, że niemalże zapomniał, jakie to uczucie, gdy po przebudzeniu nie jest się poobijanym.
Essy spało się jednak nieco inaczej. Uwalona błotem i flakami, spędziła dwie godziny na czyszczeniu sukienki i berecika z brudu. Dopiero później, rzecz jasna, mogła wziąć się za siebie. Wówczas woda była już zimna i kąpiel nie była bardzo przyjemna. Gdyby tego było mało, okno w jej pokoju zacięło się i nie można było go domknąć: przez całą noc czuła na sobie powiew nocnego powietrza i latające wokół niej, krwiożercze komarzyska. Rano obudziła się z katarem i przynajmniej siedmioma swędzącymi ugryzieniami.
Wyszli ze swoich kwater dokładnie w tej samej chwili i mięli jeszcze czas na to, by zjeść jakieś śniadanie. W gospodzie był bogaty, choć niewyszukany, wachlarz śniadań. Jajecznice, rybki smażone, sery z wędlinami, chleb z masłem... Do wyboru. Gdy już zdecydowali się na coś (lub nie), ruszyli do miejsca spotkania. Po drodze minęli sporo krzaczków z ostrężynami i jakieś dziwne korzenie wystające z ziemi. Wernyhorze udało się ustalić, że są to Pajęcze Korzenie.*** Było też sporo Gorsetu Żółtego.
W końcu stanęli za bramą miasta, gdzie czekał na nich dość duży wóz, zaprzężony w dwa siwe ogiery. Siedział na nim Gruu, a wokół stała piątka strażników: nieco lepiej uzbrojonych i na pewno lepiej doświadczonych, niż normalni strażnicy miejscy. Łowcy od razu wpadło na myśl, że są tu z jego powodu.
- A więc jednak jesteście! -klasnął w dłonie stworek.- Wybornie, wybornie... W takim razie: zapraszam na wóz i komu w drogę, temu czas. W środku zapakowaliśmy wam też trochę prowiantu i koce, na wypadek, gdyby minotaur i jego ekipa nie zaatakowali was pierwszego dnia. Oczywiście rozumiecie, że musicie włóczyć się po tych ścieżkach, póki się na nich nie natkniecie, co?

***

Asther miał proste zadanie. Włamać się do posiadłości, do pokoju jednej z trzech dziewczyn, a następnie poszukać tam śladów. Czegokolwiek, co wskazywałoby na jakąś działalność mafijną. Trzeba było mieć haka na całą rodzinę. Haka, którego ich ojciec nie zostawił w swoim gabinecie. Może jednak jego córki popełniły błąd? Zostawiły pod łóżkiem coś, co nigdy nie powinno tam się znaleźć? Albo przed kominkiem, jakieś nie do końca spalone dokumenty? Może...
Żmijom nie powodziło się dobrze. Rodzina Berussi straciła na znaczeniu, niemalże kończąc karierę jako jedna z Trzech Wielkich Rodzin. Od lat bowiem konkurowały ze sobą: Rodzina Rigardoo, Rodzina Selwenio i Rodzina Berussi. Tyle, że ta ostatnia już wypadała z gry. Wszystko zmieniłaby jakaś karta atutowa. As z rękawa. I tutaj przyszła na pomoc Gildia Złodziei. Dostarczyli Żmijom plany posiadłości Rodziny Selwenio. Ci wyjechali, została tylko straż. Trzeba było spróbować.
Na kiery Żmije nie miały co liczyć. Zdawało się, że Gildia przeżywa teraz jakiś wewnętrzny rozłam i każdy z ich ludzi jest na wagę złota. Tak więc Asther musiał sam wykonać skok. I wykonał. Znał się na swojej robocie nie gorzej, niż niejeden prawowity członek Gildii. A jednak, wnętrze komnat zaskoczyło go. Spodziewał się toaletki z kosmetykami, spodziewał się olbrzymich łóżek... Cholera, spodziewał się nawet zestawu pejczy i innych erotycznych zabawek, gdyż takie plotki chodziły po Gild-Aldenie. A jednak, było inaczej.
W komnatach jednej z córek Dona panował ciemny, ale niemroczny wystrój. Czarne zasłony, skórzane, czarne łóżko i obicia na krzesła. Zamiast foteli były tu właśnie krzesła- wyglądające na wygodne, ale proste i wysokie. Wszystko było perfekcyjnie posprzątane, pasujące do siebie i ułożone. Musiała tu mieszkać osoba, która stawiała na minimalizm, surowy tryb życia i swoje własne zasady. Bądź nie mieszkał tu nikt.
Ta myśl sprawiła, że Asthera oblał zimny pot: a jeśli mieszkanie jest obstawione? Wynajęty pokój, fałszywe informacje? Zaraz zjawi się tu masa mafiozów Selwenio, którzy nafaszerują go bełtami. Mężczyzna nasłuchiwał, jakby usłyszenie kroków oprawców i zdławionych, cichych słów miało uratować mu życie. Zamiast tego, do jego uszu doleciało coś innego: delikatne mlaskanie, odgłosy siorbania. Może jakiś mały piesek dobiera się teraz z apetytem do drogiego jedzenia, którym karmi go córka Dona? To zdawało się prawdopodobne.
Złodziej wyciągnął kuszę i ostrożnym krokiem ruszył ku kolejnym drzwiom. Będzie musiał załatwić pieska szybko, nim ten zorientuje się, że to nie jego pani i zacznie szczekać, co zaalarmuje obsługę i ochronę. Asther powoli nacisnął na srebrną klamkę i odczekał sekundę. Siorbanie nie ustało, więc popchnął drzwi do przodu. Jak się spodziewał, były dobrze naoliwione i nie wydały żadnego dźwięku. Uśmiechnął się pod nosem i skierował kuszę w stronę podłogi. Gdzie jesteś, mały sukinsynu? Znieruchomiał.
Metaliczny, ostry zapach krwi wdarł się do jego nozdrzy i połechtał język przez delikatnie uchylone usta. Naprzeciwko złodzieja leżał mężczyzna, na oko dwudziestoletni. Jego cierpiące, wciąż żywe oczy spoglądały na śmiertelnika w niemym błaganiu. Trudno było ocenić, od ilu minut już tak leżał z otwartym brzuchem, gdy jego wnętrzności były wyjadane przez wampirzycę. Palcami zakończonymi długimi, ostrymi jak brzytwa szponami rozrywała narządy wewnętrzne, omijając jelita i żołądek. Wolała wątrobę, nerki i serce. Miała na sobie czarną, przewiewną suknię. Blada skóra i srebrne włosy były umazane we krwi swojej ofiary.
Córka Dona podniosła szybko głowę i wpatrzyła się w Asthera swoimi czarnymi, lodowatymi oczami. Uśmiechnęła się: tak normalnie, po ludzki. Jak wiejska dziewczyna uśmiecha się do chłopaka, który pomaga jej ojcu na polu. Ten ciepły, miły i otwarty uśmiech był ostatnim, co mężczyzna widział, nim wampirzyca rzuciła się na niego, wbijając kły w jego szyję.
Działało trochę jak narkotyk. Nie czuł bólu, ani przerażenia. To miało dopiero nastąpić. Czuł się trochę jak w burdelu. Dziewczyna rozrywała jego koszulkę, namiętnie całowała sutki i umięśniony brzuch... Dopiero potem zaczęła przegryzać skórę zębami. I gdy tak leżał, czekając na śmierć, pomyślał o Essy. Obiecał sobie, że gdy wypełni to zadanie, zrobi sobie przerwę. Pójdzie jej szukać, a gdy znajdzie... Cóż, wrócą. Zaczną od nowa, utworzą znów Żmije i... A, nie. Przypomniał sobie, jakby przez mgłę, że przecież już nie wróci z tego zadania.
Najedzona wampirzyca nie spieszyła się z drugą, niespodziewaną ofiarą. Wiedziała, jak otworzyć człowieka, by ten przez kolejne godziny nie stracił świeżości. Asther umierał później długo i w męczarniach, zaklinając wszystkich bogów, demony i diabły o to, by jego cierpienie dobiegło końca. Susan Selwenio spełniła jego prośbę dopiero godzinę przed świtem.

***

Halineczka płakała, ale nie broniła się, gdy Fargas oddawał ją bratu. Jedno podbite oko musiało nauczyć sołtysową, kto tutaj jest panem. Jej mąż siedział związany w tym samym pokoju. Usta zatkali mu majtkami żony. Poobijany, ledwo żywy i ze złamanymi rękami. Trzeba było nie rzucać się z ciupagą na obrońców ludu, na łowców potworów. Tak, tacy właśnie byli. Fargas i Gargas Rothrimowie, zwani także jako Bracia Rothrim. Dwójka krasnoludów, która razem zwiedzała świat, by tępić wszelkiego rodzaju robactwo, bronić przed nimi wieśniaków.
Fargas był starszym od brata. Posiadał długą, czarną brodę i opadające do połowy pleców, proste włosy, które gdzieniegdzie były zwinięte w grube, od lat nierozplątywane warkocze. Nosił na sobie mnóstwo pancerza i ekwipunku, a gdy już miał na sobie wszystko, zarzucał na siebie stary, ciemnobrązowy płaszcz podróżny, który miał wiecznie rozpięty. Najważniejszym elementem jego rynsztunku była jednak Lufa- ogromna strzelba krasnoludzka, wykonana z najlepiej jakości materiałów, z dziesiątkami, a może nawet setkami usprawnień. Fargas był bowiem miłośnikiem takiej broni, a jego Lufa nie miała sobie równych. Mógł ustawić jej mechanizmy w taki sposób, by wystrzeliwana kula przebijała się i przewracała małe drzewa. Cokolwiek żyło- ta broń mogła to zabić.
Gargas zaś miał bardziej popędliwy charakter. Małomówny, zwierzęcy i... Nagi od pasa w górę. Łysa czaszka, ciało pokryte bliznami i tatuażami. Śmiał się głośno z własnych żartów, miał słabość do alkoholu. Jego broda i wąsy miały kolor brudnej szarości. Nie dbał o nie i przycinał, gdy zaczynały mu przeszkadzać. Prócz tego wyglądał jak kupa mięśni, choć nie posiadał "rzeźby". Brzuch gruby od piwa, a ręce i podgardle tłuste od ogromnej ilości jedzenia pieczystego. Jego bronią była Pierdolnica- ogromny, ponad czterdziesto kilogramowy, runiczny topór dwuręczny. Mało kto potrafił go unieść, a jeszcze mniej osób potrafiło się nim posługiwać. Gargas zaś robił to z niesłychaną łatwością. Przecinał nim jelenie na pół, kruszył skały i niszczył domostwa.
Teraz oboje wyszli z domu sołtysa. Nie było potworów w okolicy? Wszystkie wybite? Trudno! Obrońcom ludu trzeba płacić. A jak nie chcą zapłacić, Obrońcy Ludu wezmą sobie i tak. Młodszy brat stanął jeszcze przed drzwiami, żeby się wyszczać. W tym czasie Fargas porozglądał się po Holidroop, wygrzebując z kieszeni fajkę.
- Najpierw Wernyhora z Jęczydołów, a teraz Bracia Rothrim... Bogi nas opuścili! -szeptała jakaś dziewka.
Krasnolud zamarł w miejscu. Wernyhora? Ten Wernyhora?! Ten pieprzony kross był w tej okolicy? Niedawno!? Fajka pękła w dłoniach Fargasa, który szybkim krokiem pomaszerował do karczmy. Kopniakiem otworzył drzwi, przewracając przy tym karmiącą niemowlę matkę. Rozejrzał się, chwytając za Lufę.
- Wernyhora z Jęczydołów! Był tu!? Odpowiadać, kozojebcy, albo wszystkich was powystrzelam -i jakby na potwierdzenie tych słów, wycelował bronią w kwilące niemowlę.
Jeden strzał. Chmara dymu. Dziecko zniknęło, tak jak połowa jego matki i deski, na których leżała. Została twarz wykrzywiona w panice, następnie wąska szyja, a później krwawy placek stworzony z niej i jej dziecka. Drzazgi z podłogi tworzyły swego rodzaju posypkę na tym krwawym, stworzonym z bebechów torcie. Gdzieś w kącie ktoś się modlił.
- Co jest, bracie? -spytał Gargas, stając za plecami krasnoluda. Nawet nie spojrzał na trupa.
- Niedługo wszystkie nasze ostatnie nieszczęścia pójdą w zapomnienie -uśmiechnął się Fargas, przeładowując broń.- Zapolujemy na prawdziwego potwora.
Od tego momentu Holidroop nie było już tym samym miejscem.

---

* Rzut dla: Essy
Czynność: Uderzenie Gruu ; Określona: Walka Wręcz (si, zr) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 56
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Essy
Czynność: Ocena książek ; Określona: Wiedza Tajemna (sze, sw) ; Poziom Trudności: III ; Próg wykonania: 35% ; Wynik: 33
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Essy
Czynność: Ocena możliwości kradzieży ; Określona: Kradzież (zr, sze) ; Poziom Trudności: II ; Próg wykonania: 95% ; Wynik: 74
Rezultat: POZYTYWNY

* Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Zdobycie jak największej ilości pieniędzy ; Określona: Handel (cha, sw) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 25% ; Wynik: 44
Rezultat: NEGATYWNY

** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Wypoczynek ; Określona: Wytrzymałość (wt) ; Próg wykonania: 60% ; Wynik: 60
Rezultat: POZYTYWNY

*** Rzut dla: Wernyhora z Jęczydołów
Czynność: Rozpoznanie roślinek ; Określona: Zielarstwo (in, sze) ; Poziom Trudności: I ; Próg wykonania: 70% ; Wynik: 16
Rezultat: POZYTYWNY

---

Essy otrzymuje 1% do zdolności: Wiedza Tajemna
Essy otrzymuje tytuł: Posiadacz Tatuażu "Żmija"
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje 1% do zdolności: Zielarstwo
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje tytuł: Posiadacz Tatuażu "Łowca Potworów"
Wernyhora z Jęczydołów otrzymuje tytuł: Posiadacz Tatuażu "Sojusz Baramn"
Essy kończy rozdział gry "Odwiedziny w Starej Stolicy" i otrzymuje następujące bonusy do wybranych przez siebie Zdolności: 2% do Zdolności Arcymistrzowskiej, 3% do Zdolności Mistrzowskiej, 10% do Zdolności Zaawansowanej, 15% do Zdolności Średnio-zaawansowanej, 20% do Zdolności Podstawowej. Jeśli dany typ zdolności nie występuje w Karcie Postaci, można przeznaczyć zdobyte procenty na zdolność niższego stopnia.
Wernyhora z Jęczydołów kończy rozdział gry "Kompanka" i otrzymuje następujące bonusy do wybranych przez siebie Zdolności: 2% do Zdolności Arcymistrzowskiej, 3% do Zdolności Mistrzowskiej, 10% do Zdolności Zaawansowanej, 15% do Zdolności Średnio-zaawansowanej, 20% do Zdolności Podstawowej. Jeśli dany typ zdolności nie występuje w Karcie Postaci, można przeznaczyć zdobyte procenty na zdolność niższego stopnia.
»Zamieszczono 02-02-2019 17:120
Zgłoś!


 [ Wszystkie wpisy: 164 ]  Poprzednia 1, 2, 3, ... ... 7, 8, 9, Następna


Kliknij tutaj aby odpisać